- Opowiadanie: borek321321 - Trzy Próby

Trzy Próby

To jest drugie opowiadanie z cyklu “Zjawa”. Pisałem tą historię w taki sposób, aby móc je przeczytać bez znajomości pierwszego, jednak polecam się z nim zapoznać, żeby lepiej cieszyć się całością. Poniżej zamieszczam link do opowiadania.

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/30035

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Trzy Próby

Lata świetności gospody “Pod Krogulcem” dawno przeminęły. Od kiedy powstał bezpieczniejszy i wygodniejszy szlak przez Góry Llana, znane również jako Góry Czerwone, do karczmy przybywało coraz mniej podróżników. Kamienie pokrył mech, zmieniając budynek w zieloną strażnicę pilnującą nieuczęszczanego traktu. Stary, szaroskóry właściciel wciąż miał nadzieję, że jego karczma odzyska swój dawny blask. Teraz, siedząc na wygodnym zydlu i przecierając mechanicznie czyste kufle, patrzył na mężczyznę leżącego w kącie pomieszczenia, wspomniał wczorajsze wydarzenia.

Jak zwykle przechadzał się po pokoju, rozmawiając ze sobą, kiedy rozległo się walenie do drzwi. Błyskawicznie zbiegł na dół i je otworzył. W progu stało dwóch mężczyzn. Wyższy z nich był ubrany w czarny płaszcz i skórzane rękawice. U pasa miał przymocowaną szablę i pistolet. Niższy, korpulentny, nosił kożuch w żółto, czerwono, niebieskie wzory. Jego małe, brązowe oczy patrzyły posępnie na wnętrze karczmy. Ten w czarnym płaszczu się odezwał:

– Dobry wieczór gospodarzu, potrzebujemy schronienia, aby ukryć się przed potworną ulewą. Nie prosimy o wiele, wystarczy ciepła strawa, popitek i wygodne łóżko. Oczywiście zapłacimy. – Na potwierdzenie swoich słów potrząsnął mieszkiem.

Gospodarz, nie mogąc uwierzyć, że wreszcie ma jakichś klientów, zapytał:

– Jaka jest wasza godność?

– Nazywam się Alessander, a mój towarzysz to Gravil.

Właściciel kiwnął głową i zabrał się do pracy. Podróżni rzucili swoje nakrycia na wieszak i usiedli przy stole.

Kiedy strawa była gotowa, zjedli w milczeniu, a następnie Alessander powiedział, że jest zmęczony i bez chwili zwłoki poszedł do wcześniej przygotowanego pokoju. Gravil łypnął ponuro na gospodarza i powiedział:

– Nalej no piwa.

Po czwartym kuflu zaczął się nad sobą użalać:

– Ja nigdy nie chciałem… Ja nigdy nie chciałem zostać kapłanem. Wolałbym bawić się z dziewkami, he-he-he, a nie nosić jakieś dziwne sukienki i gadać do siebie udając, że ktoś na górze albo na dole mnie słyszy. No może i słyszy, ale co z tego!? Ja nigdy nie chciałem dołączyć do Inkwizycji, to oni mnie do tego zmusili! Moja zawszona rodzinka. – Po tych słowach położył się na stole i zasnął.

Gospodarz przestał czyścić szklankę, podrapał się po nosie i poszedł się zdrzemnąć.

Na pierwszym piętrze w pokoju gościnnym gospody panowała nieprzenikniona ciemność. Zasłony w oknach były zasunięte, a w kominku dawno dopaliły się ostatnie płomienie. W mroku rozległ się głos.

– Jak myślisz Polly, czy twój Pan bardzo się zdenerwuje, kiedy dowie się, że zostałem akolitą jego znienawidzonego brata?

– Mój Pan jest bardzo wyrozumiały, szefie. Od razu zrozumie, że robisz to wszystko w imię zemsty. Ale z innej beczki, kto by pomyślał, że twój kolejny cel, Fernando Cortez, pirat, który rabował kupieckie statki, na stare lata zostanie wybrany na stanowisko Wielkiego Inkwizytora?

– To prawda, sam byłem zaskoczony, kiedy się o tym dowiedziałem, jednak robota to robota.

– Jaki smutny ton głosu… Pamiętam wyraz twojej twarz, kiedy dokonywałeś pierwszego zabójstwa. Wyglądałeś jak dziecko, które dostało cukierka.

– To było dawno, Polly, to było bardzo dawno. Teraz… – westchnął – Miałem wiele szczęścia, że natrafiłem na Gravila. Na początku chciałem obić mu tę posępną gębę, jednak kiedy dowiedziałem się, że rodzina wysyła go do zakonu…

– Już dwa razy opowiedziałeś mi swój przewrotny plan. Teraz rozwiń zasłony. Jestem ciekawa, jak wyglądasz.

Kiedy do pokoju wpadły promienie słońca, w niewielkim lusterku pojawiła się wysoka postać ubrana w szarą sutannę. Jej głowę skrywał kaptur, a twarz miała zasłoniętą srebrną maską. Na rękach nosiła skórzane rękawice, które zakrywały znak paktu na lewej dłoni.

Kiedy gospodarz się obudził i zszedł do izby, zobaczył na jednej z ław niewielki mieszek, a pod nim list. Podszedł, wziął do ręki woreczek i sprawdził jego zawartość. Był wypełniony złotymi i srebrnymi monetami. Następnie spojrzał na list i, trawiony ciekawością, przeczytał, co w nim napisano:

„Drogi Przyjacielu,

Moje serce zostało poruszone Twoimi barwnymi opowieściami o udręce, jakiej doznajesz zmuszony do wstąpienia w szeregi Inkwizycji. Postanowiłem więc poświęcić się dla Twojego dobra i wstąpić do klasztoru zamiast ciebie. Oczywiście, aby zrealizować ten cel, musiałem pożyczyć z twoich sakw list polecający. Jutro stawię się w pobliskim klasztorze i przedstawię się jako Ty.

Obyś zawsze żył zdrowy, Twój wierny przyjaciel Alessander."

***

W półmroku pokoju rozlegało się ciche tykanie zegara. Wskazówki tego mechanicznego arcydzieła powoli, lecz nieubłaganie przesuwały się do przodu, odmierzając ludzkimi sekundami boską nieskończoność. Nagle, na krótkie mrugnięcie, wszystkie trzy stanęły na godzinie dwunastej. Uruchomił się mechanizm urządzenia, a z jego wnętrzności wyskoczyła jaskółka, wydając przerażający jazgot.

Ta niezwykła machina wisiała naprzeciwko ogromnego obrazu, zakrywającego całą ścianę pomieszczenia. Ukazywał on starego mężczyznę ubranego w śnieżnobiałą komżę i niewielki, purpurowy kapelusik. Na szyi nosił złoty wisiorek z kolumną, symbolem Antisa, boga-filaru.

Zjawa przyglądał się Fernandowi zza otworów maski. Minęło bardzo wiele lat, od kiedy widział ten kłamliwy uśmiech, to nieszczere spojrzenie, tę szczurzą postawę. Jego rozmyślania przerwało kaszlnięcie.

Odwrócił głowę i spojrzał na oparcie fotela, które ukrywało za sobą Brata Krwi zarządzającego terenami zakonu w Torado.

– Mamy dzisiaj niezwykle czyste niebo. Bez trudu można na nim zobaczyć konstelację Sępa i Jaszczurki. Jak pan myśli, które z tych zwierząt powinno być symbolem naszej Wspólnoty?

– Czy to jest część testu?

– Nie, nie, niech pan będzie spokojny. Dokładnie poinformuję, kiedy rozpocznie się pierwsza z trzech Prób. W liście jest mowa. – Po prawej stronie fotela pojawiła się długa, szponiasta ręka z listem. – Że chce pan zostać Czyścicielem.

– Tak, zawsze darzyłem wielkim szacunkiem ludzi, którzy pozbywali się z tego świata pomiotów zła.

– Rozumiem, rozumiem, ma pan bardzo dobre referencje. Pańska rodzina jest niezwykle szanowana. Tak, tak, bardzo szanowana. Od razu pana przeproszę za trywialne pytanie, które za chwilę zadam, jednak w ostatnich czasach chce do nas dołączyć wiele osób, które bardzo mało wiedzą o religii. Proszę powiedzieć, jak powstał nasz świat?

– Mam opowiedzieć całą historię ze Świętych Pism?

– O nie, nie, tylko pierwszy rozdział.

Zjawa, wpatrując się intensywnie w połówkę księżyca, zaczął:

„Dawno temu, kiedy wszystko było pustką, po świecie chodziło dwóch braci, Światłość i Ciemność, których późniejsza historia nazwała Antisem i Cinisem. Pewnego dnia, gdy tak spacerowali, Cinis stanął i oznajmił:

– Nudzi mi się bracie. Co powiesz na zakład, jeśli wygrasz, oddam ci całą swoją moc, a jeśli ja wygram, oddasz mi swoją.

Antis spojrzał na brata z nieufnością.

– Na czym miałby polegać ten zakład?

– To bardzo proste. Stworzę głaz, ogromną, idealnie kulistą skałę. Jeśli uda ci się ją utrzymać – wygrasz, jeśli nie – przegrasz.

Antis, wierząc w swoje siły, odparł.

– Zgadzam się na twoje warunki.

Więc Cinis stworzył ową kulę i postawił ją na barkach brata. Ten stęknął, a później zaczął sapać, jednak udało mu się utrzymać głaz.

Pomimo zmęczenia oznajmił z triumfem.

– Ha-ha, wygrałem twój zakład. Teraz musisz mi oddać całą swoją moc.

Cinis się zaśmiał.

– To chodź i mi ją odbierz.

W tym momencie Antis zrozumiał, że został oszukany. Ciężar skały tak mu ciążył, że nie mógł się poruszyć. Wreszcie wysiłek zaczął mu się dawać we znaki. Jego pot zamienił się w morza i oceany, krew w lawę, włosy w trawę. Jedyne, co mógł zrobić, to splunąć na swojego brata, a jego ślina zamieniła się w księżyc…”

– I tak dalej, i tak dalej… Dziękuję, został pan przyjęty. Niedługo poinformuję pana o pierwszej Próbie. – Z lewej strony fotela pojawiła się blada, sępia twarz. – Miło mi poznać, nazywam się Sylwio. 

***

Wrony zaczęły swoje wesele. Ich krakanie przypominało pijacką piosenkę śpiewaną chórem skrzekliwych głosów. Pomimo tego, że na niebie nie znajdowała się ani jedna chmurka, gwiazdy i księżyc zostały zakryte przez zbieraninę, dziobów, skrzydeł i czarnych oczu, które dodawały interesującego akcentu, do ponurych, mgielnych bagien rozpościerających się przed Zjawą i dziewiętnastoma innych uczestnikach pierwszej próby. Głos Sylwia był cichy, prawie szepczący. Widocznie nie był przyzwyczajony do wychodzenia na zewnątrz, ponieważ trzymał blisko twarz chustkę.

– Jak możecie zauważyć, broń, którą dostaliście, została wykonana z obtanitu. Jest to jedyny znany człowiekowi surowiec, który może uszkodzić magiczne istoty.

Wśród zgromadzonych rozległy się szepty.

– Tak, tak, dobrze się domyślacie. Pierwsza Próba, znana również jako Próba Siły, polega na zabiciu dzikiego demona, który rozpanoszył się na tych terenach. – Machnął ręką, uciszając coraz bardziej nerwowe szepty. – Nie macie się czym martwić, jest to bardzo słaby demon. Na tych mokradłach nie ma zwierzyny, którą mógłby zaspokoić swój głód. – Kaszlnął w chusteczkę. – Byłbym zapomniał, tylko ten, który zabije tego potwora, przejdzie do kolejnego zadania.

Po tych słowach odszedł, zostawiając przerażonych uczestników. W tłumie rozległ się głos:

– Ja nie chcę umierać. Widziałem, do czego są zdolne demony, z łatwością mogą przebić się przez zbroję i rozszarpać człowieka na strzępy.

Sylwio widocznie to usłyszał, ponieważ na odchodne rzucił:

– Ten, kto w tym momencie zrezygnuje, zostanie uznany za heretyka i spalony na stosie. Życzę powodzenia.

Zjaw wzruszył ramionami i ruszył w knieję. Nie przeszedł stu kroków, kiedy nogi zaczęły mu grzęznąć w błocie.

 Zacisnął zęby i brnął dalej. Po kilku minutach przedzierania się przez muł poczuł, że grunt zaczyna iść w górę i wreszcie stanął na twardej ziemi. Rozejrzał się wokół. W nieprzeniknionej ciemności widać było tylko zarysy najbliższych drzew. Co gorsze maska przeszkadzała mu, zawężając jego perspektywę do dwóch niewielkich szparek. Zdjął maskę i włożył ją zza pas.

– Nic nie widzę, te cholerne wrony zasłaniają całe światło, czujesz coś?

– Tak szefie, gdzieś niedaleko czai się potężny demon.

– Czy ty właśnie powie…

Przerwał mu mrożący krew w żyłach krzyk.

Rzucił się w tamtą stronę. Po kilku minutach dobiegł do źródła głosu. Leżące pod drzewem ciało było czarne od wron. Przegonił je i ukląkł przed mężczyzną z rozszarpanym gardłem. Rana była świeża, wciąż leciała z niej krew.

– Powiedziałaś potężny demon…

– Tak szefie, wygląda mi to na robotę jednego ze służących Acalluna, bogini Księżyca.

Rozległ się kolejny krzyk. Zjawa rzucił się, w tamtym kierunku potykając się o korzenie. Znowu zobaczył czarne od wron ciało. Sytuacja zaczęła się powtarzać. Krzyk, bieg, ciało, krzyk, bieg…

Wreszcie stanął i wziął głęboki oddech. Rozejrzał się wokół, wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność. Nie miał innego wyboru, musiał tego użyć.

Jego oczy zmieniły kolor na czarny. Położył się na ziemi, a następnie zaczął węszyć. Po chwili wyczuł ledwo odczuwalny zapach krwi. Podniósł się i ruszył na czworakach za tropem.

Ślad urywał się niedaleko jaskini. Podniósł się, wyprostował, a jego oczy wróciły do dawnej barwy. Ścisnął mocniej broń i już miał wejść do pieczary, kiedy wyszła z niej naga kobieta. Jak za dotknięciem różdżki wrony zakończyły swoje wesele, rozleciały się we wszystkich kierunkach, ukazując księżyc. Jego srebrzyste promienie oświetliły jej zgrabną, perfekcyjnie smukłą sylwetkę. Wydawało się, że w jej długich, kruczoczarnych włosach błyszczą gwiazdy. Intensywnie zielone oczy patrzyły na Zjawę z zainteresowaniem. Rozpostarła ramiona w zapraszającym geście i powiedziała cichym, melodyjnym głosem:

– Chodź Santiago. Wiem, jak dużo przeżyłeś, szukając wiecznej, niewyczerpalnej zemsty. Tutaj nic ci nie grozi, obronię cię przed niesprawiedliwością tego świata.

Zjawa patrzył na nią jak urzeczony. Strzelba wypadła mu z rąk a z oczu pociekły łzy.

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie musisz płakać. Po prostu, choć do mnie.

Zrobił krok, a potem kolejny. Powoli zbliżał się do kobiety. Kiedy znalazł od niej na wyciągnięcie ręki, szybkim ruchem wyjął zza pasa nóż i wbił w jej bok. Postać zatoczyła się, a następnie zniknęła w cieniu jaskini.

Zjawa spokojnie zdjął rękawice, złapał ręki toporek, lewą nóż, i stanął w pozycji obronnej. Splunął.

– Płaczę, ponieważ będę musiał zabić takiego pięknego demona jak ty.

Z pieczary dobiegł ryk, a z mroku wyskoczyła czarna jak noc puma. Bestia rzuciła się na niego i zadała cios ostrymi jak brzytwa pazurami. Z jego piersi trysnęła krew. Demon oddalił się i skoczył po raz kolejny. Tym razem był na to przygotowany. Uniknął ciosu pazurów i zadał cios siekierą, celując w krwawiące miejsce na prawy boku. Puma zawyła i wygryzła się w trzymającą siekierę dłoń. Zjawa krzyknął z bólu i oboje padli na ziemię, zaplątani w śmiertelnej walce.

Zjawa kłuł bestie nożem, jednak ta nie chciała puścić ręki. W pewnym momencie broń wysunęła mu się ze spoconej dłoni. Na skraju rozpaczy, wyciągnął zza pasa maskę i uderzył całej siły w pysk bestii. Podziałało, puma rozwarła szczęki, pozwalając Zjawie odskoczyć. Demon po raz kolejny rzucił się na przeciwnika, jednak temu udało mu się złapać za toporek i rzucić, trafiając prosto w środek głowy potwora. Bestia padła martwa na ziemię a Zjawa stracił przytomność.

Kiedy się obudził, założył maskę i wstał. Księżyc już dawno zniknął za horyzontem, a na niebie zaczęła dominować czerwień i pomarańcz. Złapał martwego demona za ogon i powoli, bardzo powoli powlókł  się w stronę rysujących się na wschodzie budynków klasztoru.

 

***

– Tak, tak, nie spodziewałem się, że komukolwiek udała się wykonać to zadanie. Kiedy dowiedziałem się, na czym ma polegać pierwsza Próba, pomyślałem, że to istne szaleństwo i marnotrawstwo ludzi, jednak co miałem poradzić. Taka była wola Wielkiego Inkwizytora. – westchnął. – Jednak nie po to obdarzył nas Antis duszą, abyśmy przy jej pomocy martwili się doczesnością. Ale ja tu mówię i mówię, a pan najpewniej umiera z ciekawości, czekając na wiadomości o drugiej Próbie, zwanej również Próbą Wytrzymałości.

Dźwięk ich kroków odbijał się od kamiennych murów. Sylwio spojrzał na byle jak zabandażowaną rękę Zjawy i ponownie westchnął.

– Niestety, według naszych zasad, będziemy mogli zająć się pana ranami dopiero po zakończeniu sprawdzianu. – W tym momencie zatrzymał się, a następnie otworzył drzwi prowadzące do niewielkiego, mrocznego pokoiku bez okien. – Podczas drugiej Próby zostanie pan zamknięty w izolatce. Kiedy po raz kolejny otworzę pokoik, Próba zostanie zaliczona. W każdej chwili może pan zrezygnować, pukając dwa razy w drzwi.

Po tych słowach zrobił zapraszający gest. Zjawa wszedł do środka. Rozległ się trzask zamykanych drzwi i pomieszczenie zalała ciemność. Usiadł na twardej, zimnej podłodze i wpatrzył się w pustkę. Po jakimś czasie zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. Miał wrażenie, że jego kończyny odrywają się od siebie i fruwają po całym pomieszczeniu. Czuł jakby jego prawa i lewa ręka, nie były przymocowane do tułowia, tylko lewitowały dwa metry nad ziemią. Głowa odleciała mu z barków i obracała się wokół własnej osi jak bączek. Wstał i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu, jednak i tu wkradł się wszechobecny absurd. Tym razem jego nogi zaczęły, chodzić po ścianach a tułów bez kończyn chodził, a raczej szybował po pomieszczeniu. W końcu zamknął oczy, albo wydawało mu się, że je zamknął.

Widocznie zasnął na moment, ponieważ zauważył, że przyniesiono mu miskę z jedzeniem. Samo spożywanie posiłku było najdziwniejszą rzeczą, jakiej doświadczył w życiu. Najpierw jego ręce musiały zlecieć z sufitu, aby rozerwać leżący na ziemi chleb, następnie włożyć go do ust umieszczonych w głowie wirującej gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, która musiała przerwać swoje wirowanie, aby połączyć się z ciałem, przekazując pokarm do tułowia.

Zjawa był na skraju szaleństwa. Z jednej strony czuł swoje ciało, wiedział, że wszystkie jego części są cały czas na właściwym miejscu, jednak w mroku nie mógł tego potwierdzić, a wizja latających kończyn wydawała się coraz bardziej prawdopodobna.

W pewnym momencie mogło minąć dziesięć minut, dziesięć godzin lub dziesięć dni, zaczął krzyczeć.

– Pollyyyy! Pollyyy! Powiedz mi, proszę, gdzie jest moja głowa, widziałem ją gdzieś obok prawej ręki, ale nie mogę jej znaleźć. Ha-ha-ha-ha zgubiłem głowę.

Niespodziewanie odpowiedział mu słaby, starczy głos.

– Widzę, że ciebie też dorwali.

Nagle wszystkie części ciała Zjawy połączyły się w całość. Podbiegł do ściany i przyłożył do niej ucho.

– Ktoś tam jest?

– Ta, jest i nigdzie się nie wybiera.

– Jak się nazywasz?

– Sylwio.

– Naprawdę?

– Tak.

– Ty również chcesz przejść trzy Próby?

 Zza ściany rozległ się gorzki chichot.

– Wciąż wierzysz w te bzdury? Ale zanim o tym. Powiedz mi, dlaczego nosisz maskę?

– Skąd wiesz, że noszę maskę?

– Nieważne, powiedz mi, dlaczego nosisz maskę.

Zjawa się zamyślił.

– Nazywam się Santiago, ojcze. – Z jakiegoś powodu uważał, że powinien go tytułować tak tytułować. – Popełniłem w życiu bardzo wiele grzechów, a niedługo mam zamiar popełnić kolejny. Ta maska jest symbolem grzeszników, ludzi, którzy odwrócili się od Antisa. Mam nadzieję, że ktoś zrozumie jej ukryty sens. Zatrzyma mnie, zacznie wypytywać, wsadzi do lochu, albo zabije.

– Nie musisz się martwić moje dziecko, już znajdujesz się w lochu.

– Co to znaczy, ojcze?

– Dokładnie dziesięć lat temu wziąłem udział w trzech Próbach, udało mi się wykonać pierwszą, a później wsadzono mnie do tego pokoiku. Po jakimś czasie miałem dość i chciałem wyjść.

– Próbowałeś pukać dwa razy?

Sylwio się zaśmiał. Nastała chwila ciszy, a następnie rozległo się podwójne stukanie.

– Słyszysz, nikt nie przychodzi. Zamknęli nas i nigdy nie wyjdziemy na światło dzienne.

Zjawa poczuł, jak cały świat walił mu się na głowę. Ma do końca życia zostać w tym ciemnym więzieniu? Wstał i sam chciał zapukać w drzwi, jednak w jego głowie rozległ się zimny, metaliczny głos:

– Nie.

Stracił przytomność. Obudziły go oświetlające promienie wschodzącego słońca. W wejściu stała sępia postać Brata Krwi Sylwia.

– Gratuluję, udało się panu przejść drugą Próbę.

Zjawa, osłaniając oczy rękami, zapytał.

– Jak długo tu byłem?

– Siedem godzin.

Przez chwilę czuł, że powinien o coś zapytać, aż wreszcie sobie przypomniał.

– Co z Sylwiem, który znajduje się w pokoju obok?

Brat Krwi zmarszczył brwi.

– Obok tego pokoiku, nie znajduje się żadne pomieszczenie.

Zjawa osłupiał wpatrzony w jedynego, rzeczywistego Sylwia.

***

– Proszę, usiądź i napij się herbaty. Musisz zebrać siły przed trzecią próbą. Tak, tak, zebrać siły.

Zjawa ostrożnie usiadł na wygodnym, skórzanym fotelu, a następnie złapał za ucho filiżanki z parującą herbatą. Powąchał, podmuchał, a następnie upił niewielki łyk. Płyn zalał jego organizm falą błogiego ciepła. Usadowił się wygodniej na siedzeniu.

– Smakuje panu herbata?

– Tak, ma bardzo ciekawy aromat.

– To ziele jest nazwane przez rdzennych szaroskórych Ganucrii, a my nadaliśmy jej nazwę Mądry Rybak. Na cześć starca, który przypływa do nas po śmierci, aby poprowadzić do Antisa. Rybak ma ciekawe efekty uboczne. Powoduje halucynacje. Część osób, która zażyła tej rośliny popadła w obłęd i popełniła samobójstwo. To będzie pana trzecia Próba, Próba Wiary. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Po tych słowach wyszedł z pokoju.

Zjawa dopił napój, a następnie cicho się zaśmiał. Był odporny na większość trucizn. Odłożył szklankę i ziewnął, zamykając oczy. Kiedy je otworzył, zobaczył siedzącego naprzeciwko siebie czternastoletniego chłopaka ubranego w białą, marynarską bluzkę i krótkie, sznurowane portki. Jego oczy wciąż zmieniały kolor.

Nieznajomy wstał i zaczął się przechadzać wokół Zjawy, oglądając go, jakby był wieprzem. Co jakiś czas mruczał do siebie:

– Dłonie twarde, zniszczone i silne. Nogi mocne, często łamane, ale sprawne. Palce ciągle wszystkie, żadnego uciętego, brud pod paznokciami, dawno niemyte. Oczy, ach te oczy, jakie piękne oczy. Już rozumiem, dlaczego mój brat tak bardzo To lubi. Wyglądają jak dwa miniaturowe słońca, które wciąż się palą, chociaż bardzo chciałyby zgasnąć. Tak, naprawdę ładny okaz.

Po tych słowach poklepał Zjawę po głowie, jakby był psem. Ten warknął.

– Kim ty do cholery jesteś!?

Chłopak klasnął w dłonie i zaczął podskakiwać.

– Zwierzątko dało głos.

Zjawa chciał wstać, jednak nieznajomy powiedział:

– Siad.

Santiago zamarł, poczuł, że jego ciało zostało przyklejone do fotela. Chłopak włożył sobie palec do ust i zaczął go gryźć.

– Jak wy mnie tam nazywacie? Coś na A, A, Anubis? Nie, to nie było to, A, A, Agamemnon? Nie. Aleksander? Achaja? Aragon? Adam? Alicja? To nie to. Ach, już sobie przypomniałem, Antis. Tak, właśnie, jestem Antis bóg-filar, ten, który stworzył świat.

– To nie możliwe, Antis podtrzymuje na swoich barkach kulę ziemską.

– Oj-oj, pies dał głos bez pozwolenia. Pies musi być ukarany.

Gwizdnął i wszystko odwróciło się do góry nogami. Zjawa wsiał na suficie z głową dołu, wciąż przyklejony do swojego fotela a Antis przechadzał się po podłodze.

– Widzisz zwierzaku, jestem bogiem, mogę być wielu miejscach naraz. Wy to nazywacie cudem czy coś w tym guście. Tak czy inaczej, nie mam dużo czasu. Chciałbym cię adoptować. Wyrwałbym cię z rąk mojego okropnego braciszka. Od teraz merdałbyś ogonkiem tylko dla mnie.

– Przyszedłem tutaj, aby zabić Wielkiego Inkwizytora Ferdynanda Corteza, TWOJEGO wysłannika na ziemi.

Chłopak prychnął.

– A czy ja was prosiłem o tworzenie jakiś głupich kultów i owijanie go w mistyczne bajeczki? Potrzebuję, aby ludzie we mnie wierzyli, cała reszta mnie guzik obchodzi. Jednak nie odpowiedziałeś na moją ofertę, może źle się wyraziłem, na moje żądanie. Masz zostać moim pieskiem.

W tym momencie rękawiczka Zjawy rozbłysła fioletowym blaskiem. Antis znowu prychnął.

– No i pojawił się mój braciszek.

Nagle rozległy się ciche, miarowe kroki a później, znikąd, pojawiła się wysoka, szczupła postać ubrana w długą, czarną szatę. Zamiast głowy miała dużą czaszkę kruka, a na ramieniu nosiła łuk bez cięciwy.

Cinis odezwał się zimnym, metalicznym głosem.

– Dlaczego chcesz zabrać MOJĄ własność?

Antis znowu zaczął gryźć palec.

– Z tobą braciszku nigdy nie ma zabawy, ale, ale, zmieńmy scenerię, ta mi się znudziła.

Gwizdnął a cała trójka, znalazła się w przestrzeni kosmicznej, unosząc się ponad ziemią. Zjawa wciąż siedział na fotelu, zwisając głową do dołu.

Cinis zwrócił głowę na brata i ponowił pytanie.

– Dlaczego chciałeś odebrać MOJĄ własność?

Chłopak jęknął.

– Bo ty źle go używasz. W moich rękach stałby się wiecznym wojownikiem Sprawiedliwości, który idzie przez świat, karmiąc ogniem i ołowiem każdego, kto nie wyznaje mojego imienia. Zrobiłbym z niego Krzyżowca z wielką armią i wysłał na wieczną krucjatę. Ty marnujesz jego potencjał.

– On ze mną podpisał pakt, ZE MNĄ. W moje ręce oddał swoje nic nieznaczące życie. Nic na to nie możesz poradzić, chyba że chcesz doprowadzić do konfliktu. – Ścisnął, kościstymi palcami łuk. – Jestem gotowy się z tobą zmierzyć.

Antis westchnął.

– Może innym razem, bracie. – Po tych słowach zniknął.

Cinis zwrócił na Zjawę puste oczodoły i powiedział.

– Gratuluję przejścia trzeciej Próby.

***

Według tradycji Wielki Inkwizytor osobiście odprawia ceremonię nadania tytułu Czyściciela, razem z nim zawsze przybywali najważniejsi kapłani Inkwizycji, dlatego w stajni niewielkiego klasztoru o nazwie Torado, panował tłok. Lamy wszystkich kolorów i ras stały ściśnięte obok siebie, tak, że nie pozostawiały nawet skrawka wolnej przestrzeni. Szaroskóry stajenny, co chwilę przeklinał pod nosem, przeciskając się pomiędzy nimi i próbując nie wejść w wszechobecne odchody.

Usłyszał dźwięk dzwonu. Wyszedł ze stajni i poszedł zniszczoną ścieżką do niewielkiego kościoła. Budynek został zbudowany w dawnych czasach, kiedy pierwsi kolonizatorzy osiedlili się na tych terenach. Jego ściany były bardzo grube a niewielkie okienka nie wpuszczały zbyt wiele światła, jednak świetnie nadawały się na punkty strzeleckie.

Stajenny zatrzymał się przed wejściem, ukląkł na jedno kolano a następnie wszedł do świątyni. W środku panował półmrok. Z niskiego sufitu zwisał tylko jeden świecznik, oświetlając wnętrze chybotliwym światłem. Kiedy zamknął za sobą drzwi i się odwrócił, zobaczył absurdalną scenę.

Kościół był po brzegi wypełniony ludźmi. Razem z Wielkim Inkwizytorem, przybyli jego skrybowie, heroldowie i służący. Poza tym do niewielkiego Torado przyjechały ważne religijne osobistości, ubrane w jedwabne, śnieżnobiałe sutanny, noszące na rękach drogie pierścienie z diamentami, rubinami, szmaragdami i Antis raczy wiedzieć, czym jeszcze. Chcieli być blisko Wielkiego Inkwizytora, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Obok nich stali mieszkańcy klasztoru. Torado było zaniedbanym prowincjonalnym klasztorem, bez żadnego, politycznego znaczenia, do której wysyłano chłopów lub drobnych szlachciców. Bracia większość swojego dnia spędzali na wypasie lam i alpak, sianiu kukurydzy i pędzeniu cziczi. Stali więc brudni, spoceni, ubrani w szare, zniszczone worki a obok nich wyperfumowani, wypomadowani duchowni.

Na podwyższeniu stał Wielki Inkwizytor ubrany w ogniście czerwoną komżę i fioletowy kapelusik. Był bardzo stary, ledwo dawał radę utrzymać się na nogach. Za nim stało trzech strażników ubranych w białe zbroje z hełmami, w rękach trzymali halabardy. Przed Wielkim Inkwizytorem klęczał mężczyzna mający na sobie szare, zniszczone szaty. Jego twarz skrywała srebrna maska a prawa ręka została obandażowana. Na opatrunku wciąż widać było ślady zeschniętej krwi. Ferdynand Cortez położył ręce na głowie klęczącego i oznajmił donośnym głosem:

– Oto klęczysz przede mną z pochyloną głową, niczym skazaniec czekający na egzekucję. Jednak powiadam ci, raduj się, ponieważ nasz najwyższy i jedyny Antis spojrzał dzisiaj na ciebie przychylnym wzrokiem i podarowała ci dar. Darem tym jest posłuszeństwo, wieczyste posłuszeństwo wobec Najświętszej Inkwizycji. Jako Czyściciel spotkasz wiele przeciwności. Jednak powiadam ci, miej zawsze głowę podniesioną do góry, ponieważ nasz Pan przychylnym okiem patrzy na tych, którzy mu służą. Albowiem napisane zostało w Świętych Pismach: „Okrucieństwo moje jest wielkie, ale dobroć jeszcze większa”. Pamiętaj o tym, kiedy dopadną cię wątpliwości. Gravilu…

W tym momencie przerwało mu przeciągłe skrzypnięcie otwieranych drzwi. Wszyscy zwrócili się w tamtym kierunku. W wejściu stał niski mężczyzna w brudnym, pogniecionym kożuchu. Jego nieprzytomne spojrzenie latało we wszystkie strony, próbując się skupić na jednym punkcie. W lewej ręce trzymał butelkę a prawą wskazywał na klęczącego mężczyznę. Wychrypiał:

– Ten tutaj osobnik jest śmierdzącym kłamcą! Udawaczem najpodlejszym ze wszystkich! Oszczercą, który popełnił niewybaczalny grzech! Skłamał! Skłamał! Ten człowiek nie jest Gravilem, zwie się Alessander. Spotkałem go kilka dni temu. Omamił mnie ładnymi słówkami, upił, a na końcu zabrał mój list polecający. Ja – Wskazał palcem na własną pierś. – ja jestem prawdziwym Gravilem.

***

Czas zwolnił, Zjawa czuł, jak powietrze zmienia się wodę. Zrobił głęboki wdech, wydobył pistolet, wycelował i strzelił. Przez chwilę kula przecinała powietrze, aż trafiła w pierś najbliższego zbrojnego. Wypuścił powietrze, czas przyspieszył. Upuścił broń, chwycił za schowany w rękawie nóż. Drugi strażnik zrobił zamach, jednak w ostatniej chwili Zjawie udało mu się uniknąć ciosu. Odskoczył, a następnie, błyskawicznie podbiegł do przeciwnika i dźgnął go w ukryte za przyłbicą oko. Przeciwnik znieruchomiał, a po chwili padł martwy, przygniatając Zjawę swoim ciężarem.

Kiedy udało mu się wyczołgać spod ciała, dostał kopniaka w twarz od ostatniego żyjącego strażnika. Srebrna maska złamał się na pół, a on poturlał się metr do tyłu. Kiedy wreszcie wstał, wyrzęził, plując krwią.

– Pfoly.

– Już, już, szefie.

Strażnik podszedł do Zjawy i już szykował się do uderzenia, kiedy jego głowa zniknęła mu z ramion i poturlała się po kamiennej posadce. Ktoś pokazał palcem w górę.

Pod sufitem unosiło się ogromne, czarne ptaszysko z ostro zakończonym dziobem i pazurami przypominającymi zakrzywione noże.

 Zjawa ruszył powolnym krokiem w stronę Wielkiego Inkwizytora, który kulił się w ciemnym kacie świątyni. Ukląkł obok niego i wysyczał:

– Pamiętasz mnie?

– Jak śmiałeś podnieść rękę na członka Świętej Inkwizycji!

– Zapytałem się, czy mnie pamiętasz?

– Nie mam pojęcia, kim ty jesteś!

– Nazywam się Zjawa i jestem tym, który nie zapomina. Teraz – to mówiąc, położył nóż obok Wielkiego Inkwizytora – dam ci wybór albo sam wymierzysz sobie karę za zabójstwo Rodriga Białej Nocy, albo ja to zrobię.

– Niech Antis przeklnie twoją duszę! Niech pochłonie cię Królestwo Ciemności! Nasz Pan na wszystko patrzy i szykuje dla ciebie wieczne potępienie!

– Może masz rację. – podniósł nóż i szybkim gestem poderżnął Ferdynandowi gardło.

Latający pod sufitem demon zaczął się kurczyć, zmieniając w niegroźnie wyglądającą papugę, która usiadła na ramieniu Zjawy. Ten założył na twarz zniszczoną maskę, a następnie wyszedł z kościoła.

***

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, czerwień zmieniała się w purpurę, która miała stać się czernią. Wrony unosiły się wysoko na niebie, tworząc klucz, a na pobliskiej łące pasły się spokojnie lamy. Powietrze było świeże i przejrzyste. Ten idylliczny krajobraz psuł jedynie zakrwawiony wędrowiec, ubrany w poszarpane łachmany. Szedł boso, stąpając po ostrych kamieniach. Nagle zatrzymał się, zerwał z twarzy złamaną wpół maskę i wyrzucił ją w przepaść, krzycząc na całe gardło:

– Jeszcze dwunastu!

Odpowiedziało mu echo:

– Jeszcze…

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Kwestie techniczne – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Lata świetności gospody pod „Krogulcem” dawno przeminęły. – wydaje mi się, że „pod” także należy do nazwy gospody

Od kiedy powstał bezpieczniejszy i wygodniejszy szlak przez góry Llana, znane również jako góry Czerwone, do karczmy przybywało coraz mniej podróżników. – czy „góry” nie powinny być w tym wypadku wielką literą jako część nazwy pasma?

Wyższy z nich był ubrany w czarny płaszcz, i skórzane rękawice. – zbędny przecinek?

Niższy, korpulentny, nosił kożuch w niebiesko, czerwono, żółte wzory. – czy te kolory nie powinny być zapisane inaczej?

– Nazywam się Alessander (przecinek?) a mój towarzysz to Gravil.

Zasłony w oknach były, (ten przecinek o wyraz dalej) zasunięte a w kominku dawno dopaliły się ostatnie płomienie.

– Mój Pan jest bardzo wyrozumiały (przecinek?) szefie.

Ale z innej beczki, kto by pomyślał, że twój kolejny cel (przecinek lub myślnik) Fernando Cortez, pirat, który rabował kupieckie statki, na stare lata zostanie wybrany na stanowisko Wielkiego Inkwizytora. – czy to nie jest zdanie pytające?

– Skąd wiesz, że noszę maskę. – podobnie to?

– Co z Sylwiem, który znajduje się w pokoju obok. – i to także?

– To było dawno (przecinek?) Polly, to było bardzo dawno.

Miałem wiele szczęścia, że natrafiłem na Gravila. Na początku miałem ochotę obić mu tę posępną gębę, jednak kiedy dowiedziałem się, że rodzina wysyła go do zakonu… – powtórzenie

Jestem, (ten przecinek o wyraz dalej) ciekawa jak wyglądasz.

Kiedy do pokoju wpadły promienie słońca. W niewielkim lusterku pojawiła się wysoka postać ubrana w szarą sutannę. – te dwa zdania trzeba połączyć, bo pierwsze jest urwane i niedokończone

Kiedy gospodarz się obudził i zszedł do izby, zobaczył na jednej z ław niewielki mieszek (przecinek?) a pod nim list.

Uruchomił się, (zbędny przecinek?) mechanizm urządzenia (przecinek?) a z jego wnętrzności wyskoczyła jaskółka, wydając przerażający jazgot.

Ta niezwykła machina wisiał naprzeciwko ogromnego obrazu, zakrywającego całą ścianę pomieszczenia. – literówka

Dokładnie poinformuję, kiedy rozpocznie pierwsza z trzech Prób. – czy tu nie brakuje wyrazu „się”?

Zjawa, wpatrując, (zbędny przecinek?) się intensywnie w połówkę księżyca  (przecinek?) zaczął:

Jeśli uda ci się ją utrzymać (myślnik?) wygrasz, jeśli nie (i tu?) przegrasz.

Antis wierząc, (przecinek o wyraz wcześniej) w swoje siły (przecinek?) odparł.

– To choć i mi ją odbierz. – ortograficzny rażący

Jego pot zamienił się w morza i oceny, krew w lawę, włosy w trawę. – literówka

Jedyne (przecinek?) co mógł, (ten przecinek o wyraz dalej) zrobić to splunąć na swojego brata (przecinek?) a jego ślina zamieniła się w księżyc…”

Nie długo poinformuję pana o pierwszej Próbie. – ortograficzny

– Obok tego pokoiku, nie znajduje się żadne pomieszczenia. – posypała się składnia zdania w jego zakończeniu

Po za tym do niewielkiego Torado przyjechały ważne religijne osobistości (przecinek?) ubrane w jedwabne, śnieżnobiałe sutanny, noszący na rękach drogie pierścienie z diamentami, rubinami, szmaragdami i Antis raczy wiedzieć (przecinek?) czym jeszcze. – ortograficzny – razem; i tu posypała się składnia zdania – „osobistości, noszący”

Za nim stało trzech strażników ubranych w białe zbroje z hełmami, w rękach trzymali halabardy. Przed Wielkim Inkwizytorem klęczał mężczyzna ubrany w szare, zniszczone szaty. – powtórzenie

Jednak powiadam ci, miej zawsze głowę podniesioną do góry, ponieważ nasza Pan przychylnym okiem patrzy na tych (przecinek?) którzy mu służą. – literówka

W tym momencie przerwało mu przeciągłe skrzypnięcie otwieranych drzwi. Wszyscy zwrócili się. – to drugie zdanie jest urwane i niedokończone

Jego nieprzytomne spojrzenie latały we wszystkie strony, próbując się skupić na jednym punkcie. – i znów zdanie ma niepoprawną składnię

Oszczercą który popełnił niewybaczalny grzech! – ponownie brak przecinka przed „który”

Czas zwolnił, Zjawa czuł, jak powietrze zmienia się wodę. – znowu brakuje części zdania

Drugi strażnik zrobił zamach, jednak w ostatniej chwili Zjawie udało mu się uniknąć ciosu. – tu z kolei jest za dużo wyrazów

Nagle zatrzymał się, zerwał z twarzy złamaną w pół maskę i wyrzucił ją w przepaść, krzycząc na całe gardło: – ortograficzny – razem

 

A zatem pod kątem językowym trzeba poprawić całość, ja już reszty błędów nie wypisuję.

Czasami wyraz „próba” piszesz małą literą, a czasem wielką, trzeba to ujednolicić, bo za każdym razem to usterka ortograficzna. Podobnie wyraz „księżyc”.

 

Pomysł na fabułę oraz bohaterów – ciekawy i za niego klikam, ale usterek jest bardzo dużo i część zdań zdaje się z tego powodu być niezrozumiałą.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

klikam do biblioteki, bo opowiadanie, choć niewolne od błędów, jest interesujące i ambitne. Nie ograniczasz się do przedstawienia scenki, czy kilku, ale ciągniesz epicką opowieść, z mitologią w tle, co na mnie robi wrażenie. Podoba mi się intrygująca i pogłębiona w tej części, postać Zjawy, oraz cały latynosko-indiański smaczek.

Lożanka bezprenumeratowa

Fabularnie to bardzo fajny tekst – lubię fantasy, klimaty karczm, magii miecza i demonów, więc to już mnie kupiło na wstępie. W dodatku, zgadzam się z Ambush, że historia jest spójna, porusza kilka wątków i dobrze je ze sobą przeplata. Jak na zamkniętą całość brakuje tu nieco tła – tożsamości Rodriga Białej Nocy chociażby – ale nie wierci to dziury w głowie przy czytaniu, że tak to nazwę. Niemniej, trochę utrudnia zrozumienie bohatera, nie pozwala sobie zbudować jego pełnego obrazu w głowie.

Spodobała mi się również legenda powstania świata – bóg oszukany przez brata to motyw nierzadki, ale ciekawy, jeśli zostanie wykorzystany zgrabnie, a to Ci się udało. Opowiadanie ma potencjał, chętnie poczytam ewentualną kontynuację, a i pewnie w wolnej chwili wrócę do tekstu linkowanego w przedmowie.

Opowiadaniu brakuje za to jeszcze trochę technicznie, szczególnie w pierwszej połowie, i też dlatego nie rzucę klikiem do biblioteki. Myślę, że w kolejnych tekstach będzie tylko lepiej. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej Verus,

Dzięki za komentarz, opowiadanie zostało zaplanowane jako część cyklu opowiadań, które opisuje historię jednego bohatera i świata, w jakim się znajduje. Ciężko to wytłumaczyć, chyba najlepszym przykładem jest zbiór opowiadań Wiedźmin Ostatnie Życzenie, gdzie każde opowiadanie przedstawiało inną historię z życia Geralda z Rivii. Tak naprawdę to był przypadek, że opowiadanie jest na tyle spójne, żeby je czytać jako oddzielną całość. Jak chodzi o Rodriga Białą Noc trochę więcej napisałem o nim w pierwszym opowiadaniu.

Widzę tu pomysł na zapowiedziany cykl, jednak nie czytałam pierwszego opowiadania o Zjawie i może dlatego nie wszystko w Trzech Próbach było dla mnie w pełni jasne. Nie wykluczam też, że być może skupiona na łapance nie dostrzegłam wszystkich istotnych szczegółów, ale cóż, źle czyta się tekst pełen błędów i usterek, w którym trafiają się nie zawsze czytelnie złożone zdania, że o wadach w zapisie dialogów i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, Borku321321, że kolejne części cyklu będą lepiej dopracowane i napisane staranniej.

 

Jak zwy­kle prze­cha­dzał się po po­ko­ju… → Pokoje były w domach wielmożów i pańskich dworach, ale nie w karczmach.

Proponuję: Jak zwy­kle prze­cha­dzał się po izbie

 

nosił ko­żuch w żółto, czer­wo­no, nie­bie­skie wzory. → …nosił ko­żuch w żółto-czer­wo­no-nie­bie­skie wzory.

 

Po­dróż­ni rzu­ci­li swoje na­kry­cia na wie­szak i usie­dli przy stole. → Raczej: Po­dróż­ni rzu­ci­li swoje o­kry­cia na ławę i usie­dli przy stole.

 

po­szedł do wcze­śniej przy­go­to­wa­ne­go po­ko­ju. → …po­szedł do wcze­śniej przy­go­to­wa­ne­j izby.

 

Na pierw­szym pię­trze w po­ko­ju go­ścin­nym→ Na pierw­szym pię­trze w izbie go­ścin­nej

 

Za­sło­ny w oknach były za­su­nię­te… → Obawiam się, że w czasach tej opowieści, w karczmach nie było zasłon.

Proponuję:  Okiennice były zamknięte

 

– To było dawno, Polly, to było bar­dzo dawno. Teraz… – wes­tchnął – Mia­łem wiele szczę­ścia, że na­tra­fi­łem na Gra­vi­la. → Albo: – To było dawno, Polly, to było bar­dzo dawno. Teraz… – wes­tchnął. – Mia­łem wiele szczę­ścia, że na­tra­fi­łem na Gra­vi­la. Albo: – To było dawno, Polly, to było bar­dzo dawno. Teraz… – wes­tchnął – mia­łem wiele szczę­ścia, że na­tra­fi­łem na Gra­vi­la.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

w nie­wiel­kim lu­ster­ku po­ja­wi­ła się wy­so­ka po­stać ubra­na w szarą su­tan­nę. → Czy w niewielkim lusterku można zobaczyć całą wysoką postać?

 

Jej głowę skry­wał kap­tur, a twarz miała za­sło­nię­tą srebr­ną maską. Na rę­kach no­si­ła skó­rza­ne rę­ka­wi­ce, które za­kry­wa­ły znak paktu na lewej dłoni. → Nie brzmi to najlepiej. Czy dobrze rozumiem, że dwie rękawice zasłaniały znak na jednej dłoni?

Może w pierwszym zdaniu: Jej głowę osłaniał kaptur

 

Na­stęp­nie spoj­rzał na list i, tra­wio­ny cie­ka­wo­ścią, prze­czy­tał, co w nim na­pi­sa­no: → Karczmarz z zapadłej wioski umiał czytać?

 

Twój wier­ny przy­ja­ciel Ales­san­der." → …Twój wier­ny przy­ja­ciel Ales­san­der”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Cię­żar skały tak mu cią­żył, że nie mógł się po­ru­szyć. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Kula tak mu cią­żyła, że nie mógł się po­ru­szyć.

 

Po­mi­mo tego, że na nie­bie nie znaj­do­wa­ła się ani jedna chmur­ka… → Raczej: Choć na nie­bie nie było ani jednej chmurki

 

roz­po­ście­ra­ją­cych się przed Zjawą i dzie­więt­na­sto­ma in­nych uczest­ni­kach pierw­szej próby. → …roz­po­ście­ra­ją­cych się przed Zjawą i dzie­więt­na­sto­ma in­nymi uczest­ni­kami pierw­szej próby.

Wcześniej pisałeś o Próbie wielką literą, w tym zdaniu małą – która pisownia jest właściwa?

 

po­nie­waż trzy­mał bli­sko twarz chust­kę. → Pewnie miało być: …po­nie­waż trzy­mał chustkę bli­sko twarzy.

 

Zjaw wzru­szył ra­mio­na­mi i ru­szył w knie­ję. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Zjawa wzru­szył ra­mio­na­mi i oddalił się w knie­ję.

 

kiedy nogi za­czę­ły mu grzę­znąć w bło­cie. → …kiedy nogi za­czę­ły grzę­znąć w bło­cie.

 

po­czuł, że grunt za­czy­na iść w górę… → Grunt nie umie chodzić.

Proponuję: …po­czuł, że grunt za­czy­na się wznosić

 

jed­ne­go ze słu­żą­cych Acal­lu­na, bo­gi­ni Księ­ży­ca. → …jed­ne­go ze słu­żą­cych Acal­lu­ny, bo­gi­ni księ­ży­ca.

 

Po chwi­li wy­czuł ledwo od­czu­wal­ny za­pach krwi. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Po chwi­li wy­czuł nikły za­pach krwi.

 

Pod­niósł się i ru­szył na czwo­ra­kach za tro­pem. Ślad ury­wał się nie­da­le­ko ja­ski­ni. Pod­niósł się… → Lekka siękoza.

 

już miał wejść do pie­cza­ry, kiedy wy­szła z niej… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …już miał wkroczyć do pie­cza­ry, kiedy wy­szła z niej

 

roz­le­cia­ły się we wszyst­kich kie­run­kach, uka­zu­jąc księ­życ. → Raczej: …rozleciały się we wszyst­kich kie­run­kach, odsłaniają księ­życ.

 

Jego sre­brzy­ste pro­mie­nie oświe­tli­ły jej zgrab­ną, per­fek­cyj­nie smu­kłą syl­wet­kę. → Czy oba zaimki są konieczne – wiadomo czyje promienie oświetlają, wiadomo też, na czyją sylwetkę padają.

 

Po pro­stu, choć do mnie. Po pro­stu chodź do mnie.

Sprawdź znaczenie słów choćchodź.

 

Kiedy zna­lazł od niej na wy­cią­gnię­cie ręki… → Co znalazł od niej?

A może miało być: Kiedy zna­lazł się przy niej na wy­cią­gnię­cie ręki

 

zdjął rę­ka­wi­ce, zła­pał ręki to­po­rek, lewą nóż, i sta­nął… → Tu chyba miało być: …zdjął rę­ka­wi­ce, prawą ręką zła­pał to­po­rek, lewą nóż i sta­nął

 

zabić ta­kie­go pięk­ne­go de­mo­na jak ty. Z pie­cza­ry do­biegł ryk, a z mroku wy­sko­czy­ła czar­na jak noc puma. Be­stia rzu­ci­ła się na niego i za­da­ła cios ostry­mi jak brzy­twa pazurami. → Czy to celowe powtórzenia?

A może wystarczy: …zabić ta­kie­go pięk­ne­go de­mo­na. Z pie­cza­ry do­biegł ryk, a z mroku wy­sko­czy­ła czar­na jak noc puma. Be­stia rzu­ci­ła się na niego i za­da­ła cios ostry­mi pazurami.

 

Unik­nął ciosu pa­zu­rów i zadał cios sie­kie­rą… → Powtórzenie.

Proponuję: Unik­nął ciosu pa­zu­rów i uderzył sie­kie­rą

 

Zjawa kłuł be­stie nożem… → Literówka – bo przecież nie kłuł kilku bestii.

 

jed­nak temu udało mu się zła­pać za to­po­rek… → …jed­nak temu udało mu się zła­pać to­po­rek

 

na nie­bie za­czę­ła do­mi­no­wać czer­wień i po­ma­rańcz. ->Piszesz o dwóch barwach, więc: …na nie­bie za­czę­ły do­mi­no­wać czer­wień i po­ma­rańcz.

 

po­wlókł  się… → Jedna spacja wystarczy.

 

że ko­mu­kol­wiek udała się wy­ko­nać to za­da­nie. → Pewnie miało być: …że ko­mu­kol­wiek uda się wy­ko­nać to za­da­nie.

 

Taka była wola Wiel­kie­go In­kwi­zy­to­ra. – wes­tchnął. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

tylko le­wi­to­wa­ły dwa metry nad zie­mią. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano o metrach?

 

Głowa od­le­cia­ła mu z bar­ków… → Zdaje mi się, że głowa jest osadzona na szyi, nie na barkach.

 

Tym razem jego nogi za­czę­ły, cho­dzić po ścia­nach a tułów bez koń­czyn cho­dził… → Zbędny zaimek – tam nie było innych nóg. Powtórzenie.

Proponuję: Tym razem nogi za­czę­ły cho­dzić po ścia­nach a tułów bez koń­czyn poruszał się

 

która mu­sia­ła prze­rwać swoje wi­ro­wa­nie… → Zbędny zaimek – czy mogła przerwać cudze wirowanie?

 

 …a na­stęp­nie zła­pał za ucho fi­li­żan­ki… → …a na­stęp­nie zła­pał ucho fi­li­żan­ki

 

Odło­żył szklan­kę i ziew­nął… → Skąd miał szklankę, skoro przed chwilą pił z filiżanki? Nie mógł odłożyć naczynia, bo z odłożonego wylałaby się zawartość.

Proponuję: Odstawił filiżankę i ziew­nął…

 

Zjawa wsiał na su­fi­cie z głową dołu… → Pewnie miało być miało być: Zjawa wsiał na su­fi­cie głową do dołu

 

mogę być wielu miej­scach naraz. → Pewnie miało być: …mogę być w wielu miej­scach naraz.

 

– Przy­sze­dłem tutaj, aby zabić Wiel­kie­go In­kwi­zy­to­ra Fer­dy­nan­da Cor­te­za, TWO­JE­GO wy­słan­ni­ka na ziemi. ->Dlaczego wielkie litery?

 

– A czy ja was pro­si­łem o two­rze­nie jakiś głu­pich kul­tów… → – A czy ja was pro­si­łem o two­rze­nie jakichś głu­pich kul­tów

 

– Dla­cze­go chcesz za­brać MOJĄ wła­sność? → Dlaczego wielkie litery?

 

Gwizd­nął a cała trój­ka, zna­la­zła się w prze­strze­ni ko­smicz­nej, uno­sząc się ponad zie­mią. → Zakładam, że chodzi o planetę, więc: Gwizd­nął, a cała trój­ka zna­la­zła się w prze­strze­ni ko­smicz­nej, uno­sząc się ponad Zie­mią.

 

zwi­sa­jąc głową do dołu.

Cinis zwró­cił głowę na brata i po­no­wił py­ta­nie. → Powtórzenie.

 

Wy­szedł ze staj­ni i po­szedł znisz­czo­ną ścież­ką… → Nie brzmi to najlepiej.

Na czym polegało zniszczenie ścieżki?

A może wystarczy: Opuścił stajnię i po­szedł ścież­ką… Lub: Wyszedł ze stajni i ruszył ścieżką

 

Sta­jen­ny za­trzy­mał się przed wej­ściem, ukląkł na jedno ko­la­no a na­stęp­nie wszedł do świą­ty­ni. → Czy dobrze rozumiem, że ukląkł i klęcząc wszedł do świątyni?

 

zwi­sał tylko jeden świecz­nik, oświe­tla­jąc wnę­trze chy­bo­tli­wym świa­tłem. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: …zwi­sał tylko jeden świecz­nik, rozjaśniając wnę­trze chy­bo­tli­wym świa­tłem.

 

miej za­wsze głowę pod­nie­sio­ną do góry… → Masło maślane – czy można mieć coś podniesione do dołu?

 

wska­zy­wał na klę­czą­ce­go męż­czy­znę. → …wska­zy­wał klę­czą­ce­go męż­czy­znę.

 

czuł, jak po­wie­trze zmie­nia się wodę. → Pewnie miało być: …czuł, jak po­wie­trze zmie­nia się w wodę.

 

chwy­cił za scho­wa­ny w rę­ka­wie nóż. → …chwy­cił scho­wa­ny w rę­ka­wie nóż.

 

Zja­wie udało mu się unik­nąć ciosu. → …Zja­wie udało się unik­nąć ciosu.

 

a on po­tur­lał się metr do tyłu. → W tym opowiadaniu metry nie mają tu racji bytu.

 

kulił się w ciem­nym kacie świą­ty­ni. → Literówka.

 

– Może masz rację. – pod­niósł nóż i szyb­kim ge­stem po­de­rżnął Fer­dy­nan­do­wi gar­dło. → – Może masz rację. – Pod­niósł nóż i szyb­kim ruchem po­de­rżnął Fer­dy­nan­do­wi gar­dło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawa historia, stworzyłeś interesujący i bogaty świat. Jeszcze szwankuje pokazanie tego wszystkiego czytelnikowi. Pamiętaj, że on nie siedzi w Twojej głowie i trzeba mu pokazać wszystkie istotne rzeczy.

Dlaczego inkwizytorzy? To konkretna nazwa, związana z konkretną religią. Dla mnie to tak, jakby w klasycznym fantasy pojawiło się miasto Kraków. Bez księcia Kraka, bez Smoka Wawelskiego…

Pod względem technikaliów jest co szlifować.

Trochę przeszkadzała mi niejasność. Na przykład zwróć uwagę na zagubione podmioty, jak tutaj:

Demon oddalił się i skoczył po raz kolejny. Tym razem był na to przygotowany.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego demon?

Podobnie z dialogami – czasami nie wiedziałam, kto wypowiada daną kwestię i do kogo. Nie żałuj ludziom didaskaliów, jeśli sytuacja nie jest klarowna.

Babska logika rządzi!

ponieważ trzymał blisko twarz chustkę. ← chochlik

grunt zaczyna iść w górę ← grunt nie chodzi

Sprawdziłem, że już miałeś na to zwróconą uwagę i nie poprawiłeś, więc nie będę wskazywał usterek. Na tym portalu jest przyjęte, że ewidentne usterki, wskazane w komentarzach, autor usuwa. Ty tego nie zrobiłeś. Nie licz na wskazania w następnych Twoich tekstach, służące poprawie warsztatu. Pomysł na fabułę niezły. Może zerknę do tekstu wskazanego w przedmowie.

Nowa Fantastyka