.gif)
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
DEDYKACJA
Dla tych z którymi w tym roku spędziłem święta
Bo było cudownie i zdrowo
A bez kilograma pierników
I bez tego wielkiego australijskiego kubka
to opowiadanie
by nigdy przecież nie powstało
Szczególną dedykacje kieruje dla Ojca
BO TAK.
Nie rozumiesz mnie, kolego? Ja ciebie też bym nie zrozumiał. Jestem lekarzem ze specjalizacją w onkologii. To bardzo paskudna sprawa i chyba dlatego ją uwielbiam. Miesiąc temu nic nie sprawaiło mi większej radości niż zabieranie ludziom nadziei. Nawet druga wypłata w miesiącu Styczniu, którą mogłem przepuszczać po strajku. Byłem niemiły. Czy się zmieniłem, mili pacjenci?
Mówisz że nigdy się nie mieliśmy możliwości spotkać? Nie jesteś moim pacjentem? Jak to? Nie rozumiem. Właściwie skoro już palisz mógłbyś poczęstować jednym. Westy mocne? To doskonale, nienawidzę tego beznikotynowego ścierwa zwanego lajtami. Nigdy nie wiadomo co oni tam wciskają zamiast tytoniu. Ty stoisz na twardym lądzie, wiesz dokładnie co wtłaczasz do płuc i co cię to może kosztować. Lepiej tak niż ta ich niepewna ulga.
Odetchnij powietrzem. Czujesz to? Multikolorowy truciciel muska każdą część ciała pieszcząc ją odrębnie. Czy jadłeś dzisiaj jego truciznę, czy słuchałeś jej, czy dotykałeś atomu, czy wąchałeś gorzką woń choroby? Wybacz, zapomniałem że nadal palisz papierosa.
Miesiąc wcześniej nie rozmawialibyśmy. Nie tak. Widzisz teraz nie możesz czuć się komfortowo. Przecież tylko ja ciągle prowadze swój monolog o obrzydlistwach co nie przystoi poważnemu odtwórcy sztuki lekarskiej. Musisz mi wybaczyć mój aktualny stan, który mogę wytłumaczyć moim pobytem na Węgrzech a dokładnie tym co tam zobaczyłem.
Gdybyśmy spotkali się miesiąc temu ty byś tylko mówił o dolegliwościach a ja bym cierpliwie słuchał kiwając głową. Kiwałbym nad twoim wyrokiem śmierci. Tak doktorze, wyrokiem śmierci. Ponieważ wszyscy kiedyś umrzemy a z twopjej karty choroby mógłbym wyczytać kiedy to się stanie dla szanownego doktora. Jak już mówiłem każdy jest nosicielem raka. Wie kolega czemu nie każdy na niego umiera? Bo wykańczają nas szybciej inne dolegliwości. Co nam może zrbić takie chore płuco jeśli wysiądzie układ trawienny? Co zrobi guz w głowie jeśli odpowiednio szybciej wysiądzie krążenie?
Więc byłem szanownym doktorem, mając lat trzydzieści co zmianie nie uległo jako że rok dalej mamy ten sam, i przebywającym w bliżej niedokreślonym związku z wybitnie ukształtowaną, wybitniej niż wykształconą, dwudziestolatką którą wabiłem Longina. Zaznaczę ,że cała zawarta w niej egzotyka mieściła się właściwie gdzieś na pograniczu jej imienia i odpowiednich walorów. Zawsze miałem słabość do szczęśliwie obdarzonych nietypowymi imionami kobiet i mogę wam coś zdradzić. One zawsze są nieciekawe.
Nie jest to ważne. Zaczęliśmy w dwie godziny od poznania i wywiązaliśmy ten romans na chwiejnym podłożu lóżka. ów romans kończy w tym roku lat jeden jest więc swoistym wcześniakiem. One częściej chorują, wiecie? Bardziej też są waleczne kiedy trzeba sprawiając rodzicom mnóstwo przykrych trosk. Tak też jest z naszą regularną miłością.
Więc istnieją dwa istotne w mojej opowieści współrzędne. A, to jest praca jest pierwsza bo jest pierwszą literą w alfabecie i jest przecież znacznie ważniejsza niż druga, postawiona właściwie dla ciągłości B miłości. Będę więc jak już rozumiecie sfrustrowanym starym pierdołą o nienagannym wychowaniu i paskudnej osobowości krążącym w tym sztucznym i krzywym układzie. Krzywym ponieważ między współrzędną A a współrzędną B pałętają się bez celu współrzędne błędne, nie należące do układu, których jednak nie sposób z równania odseparować ponieważ ich mnogość sprawia że takowe działania pozbawione sa sensu. Pierwiastkami tymi sa mili znajomi chcący spotkać się i pogadać przy piwie cyz drinku. Są urzędnicy państwowi nalegający na rozliczenia mojej działalności. Sa mili ludzie organizujący darmowa pomoc dla chorych którzy widza we mnie ratunek dla cierpiących choroby mas. Sa sami chorzy, którzy sprawiają ze fac lekarza traci swój wdzięczny urok. Jest komunikacja miejska, na która jestem skazany od zawsze. Widzi doktor ja też jestem chory. Niedowidzę. Ja jestem prawie ślepy i nawet najdoskonalsze okulary tego nie zmienią ponieważ w wieku lat dziewiętnastu moje gałki oczne uległy poważnemu zniszczeniu w trakcie wypadku. Wie doktor jakiego wypadku? Mianowicie samochodowego. Sa przypadki. I te właśnie przypadki sprawiają ze wymienione pierwiastki staja się w miejsce poczciwych A i B nadrzędnymi C,D,E, F,G i wtedy życie się naprawdę przestaje przedstawiać zrozumiały sens. Tak więc A i tego nieszczęsnego B nie łączy prosta ani żaden racjonalny dla życia normalnego odcinek. Znaczy to dokładnie to że się nie ożeniliśmy z L i raczej się już nie ożenimy.
W wyniku tego całego bełkotu jaki wyraża moją egzystencję wysiadłem w piątek z autobusu na swoim zamożnym osiedlu gdzie zamieszkiwałem z el. Plusem mojego osiedla co jest ważne, można określić właśnie zamożność. W tym małym zgrabnym określeniu czai się luksus przestronnych mieszkań w blokach apartamentowców, cisza ulic, sąsiedzi którzy nie zazdroszczą i nie podsłuchują ponieważ sami już się dorobili inaczej przecież nigdy by się nie prowadzili do tej dzielnicy nigdzie nie ma śmieci nie ma też zbierających meneli co się samo z siebie rozumie. Tak więc kiedy wysiadłem z popołudniowego autobusu na moim obrzydliwie bogatym osiedl ruszyłem szybko do L, która czekała już w mieszkaniu aby zakończyć miłościwie ten męczący dzień i przywitać namiętny weekend.
W szoku musiałem skoczyć do ucieczki bo znalazłem się na wszechobecnym śniegu a sam żul który mnie do tego położenia właściwie doprowadził pochylał się niepewnie i dobrotliwie chciał pomóc. Sapał przy tym straszliwym zionięciem które mimo swojego doświadczenia w szpitalu nie umiałem sklasyfikować, nie mówiąc nic nie chcąc może mnie zawstydzić. Mimo że wyjątkowo byłem o jego szlachetnych intencjach niejako przekonany, nie skorzystałem z jego pomocnego gestu. Począłem gramolić się osobiście a ten stoi przede mną i sapie. I wtedy właśnie zrobił to. KRZYKNĄŁ:
-Jak mu stanie to stanie! Nie zakisisz ogóra kiedy ona figóra, papierosa dasz pytasz i opowiadasz, to umrzyki dokładasz!-i dalej płynął ten nieskładny bełkot.
Nie wiem jak dobiegłem do klatki ale kiedy już otwarłem drzwi zrozumiałem że szaleniec mnie nie goni ani nie słychać jego krzyku. Odwróciłem się a tamten stał gdzie stał i patrzył się na mnie jakby czegoś oczekiwał. Zamknąłem więc drzwi i pierwszy raz w życiu udało mi się wbiec na swoje piętro odkąd kupiłem to mieszkanie.
El nie potrafiła zrozumieć czemu się zdyszałem tego dnia ale nie powiedziałem jej na ten temat ani słowa. Musi mnie kolega zrozumieć, nie uważam że był to temat niewłaściwy. Dla El żaden temat nie jest właściwy. Nasza miłość była czysto fizyczna a wszystko co poza fizjologicznymi kwestiami narosło w B stanowiło konieczny błąd .
Cały przypadek zniknął z mojej głowy kiedy tylko usiadłem do obiadu. Obiadu niesmacznego przyznaje ale jak sam pan rozumie siła El leżała gdzie indziej.
I skończywszy przymusową gastronomiczną konsumpcje przystąpiliśmy do obowiązkowej właściwej konsumpcji B.
Widzi doktor, rozwlekam się nad konsumpcją B, bo B już nie ma. Właściwie tego wieczoru skonsumowałem ostatnią porcję. Zostało jeszcze trochę A ale nie wiem czy mi przepuszczą sprawę Węgier.
Jest jeszcze coś, co jest ważne dla naszej historii. Jest nim ten Paskudny Wtorek. Z początkiem tygodnia nic nie wydawało się być złowieszcze lub przygnębiające. Nawet nie musiałem wydawać ani jednego wyroku. Poniedziałek był dniem wlaściwie wolnym. Spacerując po szpitalu przypomniałem sobie co zdarzyło się w piątkowy wieczór. Wtedy stwierdziłem że należy o tym z kimś porozmawiać ot coby nie zaprzątać sobie tym głowy. Zakradłem się tak do gabinetu mojego kolegi kardiologa Stanisława i zaproponowałem drinka we wtorek po pracy. Stanisław był jednym z nielicznych rozmówców których darzyłem autentyczną smypatią i szanowałem poziom jego dialogu co szczęściem on odwzajemniał, zgodził się też na moją zachętę. Trzeba przyznać że dla doktora najgorszą przywarą był ciąg do alkoholi co można było poczytać za składową decyzji. To go też zgubiło.
Następnego dnia tak jak się umówiliśmy zawitałem do jego gabinetu i tam pozostałem przez następną godzine najpierw w osłupieniu, następnie przepychany przez personel i przez niego wypychany z sali, załamany stratą osobistą i przesłuchiwany dyktafonem służbowym. Doktor Stefan specjalista kardiologii umarł w tą godzinę na zawał.
Nie sama śmierć była najgorsza ani= styczność jej z moim życiem osobiste. Poznał już doktor mój stosunek do niej. Najgorsze było to co zostało z osoby przeze mnie tak szanowanej po jej śmierci. Nastąpił rigor mortis, który p[ozostawił Stefana w straszliwym nienaturalnym grymasie z wyciągniętymi rękami i widocznym wyzwolonym z ubrań wzwodem wzwodem. Doktor Stefan został publicznie zniesławiony. Pośmiertnie i własnoręcznie jak można powiedzieć.
W prawej ręce trzymał pornograficzne zdjęcie którego z tamtego szacunku zdecydowałem się nie oglądać a które mogło mi wiele nieszczęścia oszczędzić.
Kiedy wróciłem załamany po dwudziestej drugiej zdecydowałem że jednak o tym El musi się dowiedzieć. Mieliśmy przecież od roku romans i należało to traktować na tyle poważnie. Jej reakcja była dla mnie zaskakująca. El okazała się pełna żalu i dzieliła to straszliwe wydarzenie jak wierna małżonka. Jak mi się przynajmniej sie wydawało.
Zmieniłem wtedy o niej moje zdanie. Doceniłem kobietę jaką w moim życiu była i pomoc jakiej mi użyczyła w tą noc. Nie pokochałem jej oczywiście ale postanowiłem ją poślubić jeszcze tego roku. Rano wstałem jako pierwszy i nie chcąc budzić L przygotowałem śniadanie dla nas dwojga.
Konsumując swoją część w ciszy chciałem żeby się obudziła i mogła i w nim towarzyszyć. To było nowe odczucie.
Nie wstała.
Śmiertelna Środa. Praca właściwie była czymś czego nie zarejestrowałem tego dnia. Po dyżurze siostra przyniosła jakąś dokumentacje do gabinetu. Jak się okazało były to skargi. Skargi na moją okrutną i niewłaściwą etyce mi koniecznej postawie. Skazałem diagnostycznie na śmierć dokładnie każdego mojego pacjenta w środę. Bez rozeznania bez badań. Diagnoza śmierć.
Co mogłem zrobić z tą teczką? Wziąłem teczkę, wziąłem urlop.
Teczkę spaliłem przed powrotem do El. Urlopem chciałem unormować swoje B.
Każdy mężczyzna zaczyna kiedyś rozważać stateczny tryb życia. Oczywiście potrzebna jest do tego mu kobieta nazywana roboczo żoną. Żona planuje budowę rodziny, Mąż ją buduje dzieci ją szarpią i psują a wnuków prawdopodobnie nie ma aż są. A dzieci już wtedy nie ma. Gdzie one się podziały panie doktorze? Czy widzi je pan na obrazku? Czemu ja to mówię? Bo w tamtą środe chciałem zatrudnić się do robienia tej rodziny. Chciałem poślubić L, i chciałem mieć z nią dzieci. Każdy ma jakieś wady.
Kiedy wróciłem do mieszkania nie zrozumiałem swojego błędu z powodu Śmiertelnej Środy.
L nie było w mieszkaniu ale to w Środy normalne. Miała zajęcia.
Krążyłem po mieszkaniu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W planie orbitowała idea Śmiertelnej Środy oznaczającej Dzień Fastfoodu. Tak, w każdą Środę zamawiałem fastfood odkąd L wprowadziła swoje porządki w moich progach rozleniwiając mnie codziennym obiadem. Ten jeden dzień w tygodniu stał się świętem niezdrowego i cudownie smacznego niegotowania. Ale w ten Dzień Fastfoodu myślałem o niej. Godzinę później mój układ trawienny sprowadził mnie na ziemie. Wziąłem więc komórkę i wstukałem numer kebabu.
Jednak nie mogąc wytrzymać podniecenia zadzwoniłem do Niej, w bliżej niesprecyzowanym motywacji. I powiedziała mi to właśnie wtedy przez telefon, kiedy ja produkowałem się komplementując jej. Po kilkunastu minutach zorientowałem się że się rozłączyła, ja nadal mówie, ona zdążyła mi powiedzieć coś chyba złego a od rana mieszkanie uszczupliły wszystkie jej rzeczy.
Tak doktorze. Odeszła.
Dlaczego? Otóż co środę spotykała się z znakomitym lekarzem, jej kochankiem, moim przyjacielem, państwowym denatem. Co tłumaczy dokładni e jej łzy bo jego ona kochała. A ze mną darmo mieszkała. I on jej zapisał majątek. Więc się zrobiła ważna.
Zaczyna kolega rozumieć sens tej opowieści? Niech pan sobie przypomni słowa tego nieszczęsnego lumpa.
Zna doktor Ranną Niespodziankę? W życiu są ukryte poranne niespodzianki, ale biegnąc przez nie mijamy je nieświadomi. Codziennie świat się zmienia. Wszystko obraca się o ten jeden stopień. Zwykle nie robi nam to różnicy przecież to tylko jeden stopień a czas ucieka. Ale codziennie mijając ten stopień dokładamy nieświadomie następny. Aż do pewnego dnia kiedy się potkniemy wstając i nie wystartujemy dość szybko aby nieświadomość mogła zadziałać. I wtedy może się okazać że spadając możemy już pod nogami nie posiadać ziemi. Widzi doktor, ona już zdążyła się obrócić o parędziesiąt stopni.
Co się wtedy dzieje? Może człowiek ma zbyt wiele kredytów i już nigdy z nich się nie wypłaci? A może nie zauważył że jego kobieta jest w ciąży aż do któregoś miesiąca? Wszystkie te daty urodzin dziecka to takie stopnie, doktorze. Są raz w roku ale jeśli się je zapomni bolą przez cały następny. Pewnie jest tego więcej, pewnie dotyczy to tylko leków które niepodane rano spowodują śmierć. Ja potknąłem się o coś małego o papierosa.
Naprawdę nie wiem gdzie powitał mnie dzień. Był czwartek a ja leżałem na kanapie w jakieś obcej kawalerce.
Pierwszym co zobaczyłem był pożar. Jak się okazało myliłem się. W pokoju nic się nie paliło.
Dym który otaczał cały pokój był papierosowy. Niech doktor zrozumie dobrze. Znajdowałem się w swoistej zasłonie z dymu.
Pierwszym co zrobiłem był niepowstrzymany kaszel co omal mnie nie zabiło bo nie miałem czym oddychać. I gdyby gospodarz mnie nie usłyszał, pewnie bym już nie potrzebował doktora pomocy teraz. Ale z dymu wyłonił się ten wysuszony, dekadę starszy, mężczyzna i otworzył jedyne okno. Stanął przy nim, wyciągnął pustą paczkę papierosów zaklął i spytał mnie czy nie mam czym go poczęstować. To w tym pokoju zrozumiałem że już stałem się szaleńcem.
Widzę że kończy się już czas mojej wizyty. To psychologiem mi poleconym w tym gabinecie była pani Kasandra Świt. Nie wie doktor co z nią? Nie żyje? Toż ciekawe. Cała historia wydaje się kończyć właśnie w pańskim gabinecie. Właściwie powiedziałem już doktorowi co istotne. Ale chciałbym na koniec uraczyć pana ostatnią opowieścią. Jeśli pan wyjdzie też ja wygłoszę. Więc jeśli chce pan zamknąć gabinet nie ma pan żadnego wyboru.
Palacz chciał abym mu opowiedział dokładnie to co teraz panu powiedziałem. Słuchał uważnie przez kilka godzin i przytakiwał. Kiedy już skończyłem zażądałem aby się przedstawił. Powiedział:
-Nazywam się Mateusz Frigyes.
I wyszedł. Nadal nie wiem jak tam trafiłem ani czyje było mieszkanie.
Poprzez znajomości jakie nabyłem, dowidziałem się że jest Polakiem węgierskiego pochodzenia i ma mieszkanie w Budapeszcie. Poleciałem więc do Budapesztu.
Rozumie doktor co zobaczyłem w Budapeszcie?
NIC.
Co się zmieniło, mili pacjęci? To, że mam duże szanse na wygranie konkursu "Błąd ortograficzny roku"? I to x2:P.
Cóż, pozostaje nadzieja że autor podczas pisania tego "dzieła" krążył wśród różowych bąbelków, odczuwając pełnię bachistycznego szczęścia;). Inaczej nie można tego wytłumaczyć. Kupa bzdur.
Tia. Wrzuciłem wczoraj wersje szyszybką :/ poprawione [nawet masakrę dałem po tym nieszczęsnym / ].
A "dzieło" że kiepskie? Nie pisze że to wybitny tekst, ale właśnie po to go umieszczam by poznać wasze opinie.
ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!
Nie wiem, dlaczego zgłaszasz ten tekst do MASAKRY. On nawet nie próbuje straszyć.
Dalej: masa błędów interpunkcyjnych, trochę ortografów (chyba wolę nie wiedzieć, jak tekst wyglądał przed poprawą).
I, co najważniejsze, nie znalazłem w tym tekście nic wciągającego, albo zaciekawiającego. Domęczyłem do końca, ale bez entuzjazmu.
" Multikolorowy truciciel muska każdą część ciała pieszcząc ją odrębnie." Mowa polska jest wystarczająco piękna (i trudna) bez takich cudów.
Kolejny duży minus to, moim zdaniem, brak znaków interpunkcyjnych.
Oraz niedobór dialogów, przez co tekst przypomina nieco monolog zrypanego życiem czterdziestolatka na ciężkim kacu.
Początek jest dobry, obiecujący, szkoda, że potem nie poszedłeś w stronę nieco lżejszego stylu.
@Vladimyr van Velden
Oraz niedobór dialogów, przez co tekst przypomina nieco monolog zrypanego życiem czterdziestolatka na ciężkim kacu.
Ale to JEST monolog zrypanego życiem trzydziestolatka [czującego się o dychę starszym po tym zrypaniu to daje nam czterdziestkę] podczas wizyty u psychologa. Facet z ułożonego relatywnie życia nagle musi odjąć wszystkie znaczące dla niego składniki. No i wariuje sobie. A końcówka jest kompletnie widem wariata. Cała kwiecistość też z się wzięła. Przynajmniej taki był cel tekstu.
ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!
Ja nie dobrnęłam...przepraszam. Ale spróbuję jeszcze raz podejść.
OK, do konkursu.