- Opowiadanie: Krasnicki_Michal - JAN

JAN

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

JAN

 

Bo­le­sny roz­błysk świa­do­mo­ści prze­szył skro­nie i wy­bu­dził Jan w ostat­niej chwi­li od­bie­ra­ne­go mu życia. Coś go trzy­ma­ło w że­la­znym uści­sku. Otwo­rzył oczy. Isto­ta, którą uj­rzał pa­trzy­ła na niego okrą­gły­mi, mo­kry­mi i ry­bi­mi ocza­mi. Jej nos był zde­for­mo­wa­ny, jakby wie­lo­krot­nie ła­ma­ny. Usta otwie­ra­ły się two­rząc ko­śla­wy, spuch­nię­ty i po­pę­ka­ny okrąg. Zęby nie­re­gu­lar­ne, szpi­cza­ste, po­ła­ma­ne i nie­miesz­czą­ce się w szczę­ce. Uszy przy­kle­jo­ne do na­giej skóry głowy. Ca­łość była gład­ka jak tafla wody, ani jed­ne­go wło­ska tylko po­je­dyn­cze łuski, opu­chli­zny, czy­ra­ki i jakby maź spa­ja­ją­ca to wszyst­ko w jeden po­twor­ny kształt.

Jan czuł dło­nie isto­ty na swo­jej gło­wie. Jedna pod­pie­ra­ła ją od stro­ny po­ty­li­cy, obej­mu­jąc swo­imi dłu­gi­mi po­łą­czo­ny­mi błoną pal­ca­mi. Druga za­kry­wa­ła mu usta, wci­ska­jąc jeden palec głę­bo­ko do gar­dła, a dwa na­stęp­ne do nosa. Czuł, jak się wy­dłu­ża­ją i wcho­dzą coraz głę­biej, dła­wiąc i po­wo­du­jąc wy­mio­ty. Pusty żo­łą­dek nie miał czym i wy­mio­to­wać. Za­to­ki pę­ka­ły, czuł, że zaraz to coś do­tknie jego mózgu. Ból był nie­wy­obra­żal­ny.

W jed­nej chwi­li to wszyst­ko znik­nę­ło. Ból przy­niósł ze sobą ciszę i ob­ra­zy. Jan zo­ba­czył jak jego oczy wy­peł­nia­ją się prze­ni­ka­ją­cy­mi się nie­ziem­ski­mi pej­za­ża­mi. Pra­daw­ny­mi la­sa­mi, które prze­pla­ta­ne są nad­mor­ską mgłą i za­pa­chem ry­biej stę­chli­zny. Klę­czą­cy­mi wokół zie­lo­ne­go ognia isto­ta­mi z ich unie­sio­ny­mi i po­dwój­ny­mi ra­mio­na­mi. Świa­ta­mi, które wy­da­wa­ły się, że są stwo­rzo­ne z krysz­tał­ków roz­bi­tych wi­tra­ży, upa­dłej świą­ty­ni Boga, który był przed wszyst­kim. I ten głos, spoza czasu i prze­strze­ni. Wy­po­wia­dał słowa czci i śmier­ci.

***

Wcze­snym ran­kiem pięt­na­ste­go marca Jan obu­dził się za­ska­ku­ją­co wcze­śnie. Długo nie mógł za­snąć, noc miał po­rwa­ną nie­ja­sny­mi i nie­po­ko­ją­cy­mi ob­ra­za­mi. Trud­no to było na­zwać snem. Cze­ka­ło go dzi­siaj ważne spo­tka­nie. Może to po­wo­do­wa­ło do­dat­ko­wo nie­po­kój. Może, bo od wczo­raj czuł się… dziw­nie. Za­czę­ło się, gdy zna­lazł w za­uł­ku nie­da­le­ko swo­je­go domu ob­dar­tą pacz­kę za­wi­nię­tą w po­żół­kły pa­pier. Była mała, pro­sto­kąt­na i nie­na­tu­ral­nie cięż­ka jak na swój roz­miar. Gdy otwo­rzył ją w domu, jego oczom uka­za­ła się wy­rzeź­bio­na od pasa w górę fi­gur­ka ja­kie­goś po­two­ra.

– To chyba krze­mień? – zdziwił się i po­wą­chał – Pach­nie rzecz­nym mułem, to krze­mień – za­czął do­kład­nie ją oglą­dać ob­ra­ca­jąc w dło­niach. Fi­gur­ka wy­glą­da­ła na nie­do­koń­czo­ną. Przed­sta­wia­ła isto­tę, która klę­cza­ła lub bie­gła. Trud­no to było stwier­dzić, była nie­do­koń­czo­na. Miała ludz­kie ciało, lecz pełne było zwie­rzę­cych cech. Tors mu­sku­lar­nie zbu­do­wa­ny, lekko za­pa­dał się w jej pozie. Ra­mio­na dwie pary, nie­na­tu­ral­nie dłu­gie i wy­rzeź­bio­ne. Mógł na nich do­strzec po­szcze­gól­ne włók­na mię­śnio­we. Dło­nie prze­ra­ża­ją­ce, sze­ro­kie i za­koń­czo­ne dwa razy dłuż­szy­mi niż u czło­wie­ka pal­ca­mi. Głowa, była naj­gor­sza, łysa, lekko owal­na, z okrą­gły­mi i wy­pu­kły­mi ocza­mi. Miały coś ry­bie­go w sobie. Nos mały. Usta owal­ne, wy­peł­nio­ne drob­ny­mi i nie­re­gu­lar­ny­mi igieł­ka­mi.

– Kurwa – wy­mru­czał pod nosem Jan – I co ja mam teraz z tobą zro­bić? – py­ta­nie od­bi­ło się lek­kim echem w jego gło­wie.

Od­sta­wił fi­gur­kę na stół i za­czął się szy­ko­wać na spo­tka­nie. Miał jesz­cze piętnaście minut do wyj­ścia i nie­ca­łą go­dzi­nę do spo­tka­nia. Niby nic, ale wią­zał z nim na­dzie­je na po­pra­wie­nie swo­jej sy­tu­acji. Wy­szedł, wróci za osiem go­dzin.

***

– Dzię­ku­je bar­dzo, liczę na po­zy­tyw­ne roz­pa­trze­nie mojej spra­wy. Do wi­dze­nia – Jan uści­snął dłoń ko­bie­cie, z którą spę­dził wła­śnie 3 go­dzi­ny. Ten czas wy­peł­nio­ny był ne­go­cja­cja­mi, proś­ba­mi, stra­sze­niem kon­se­kwen­cja­mi, pla­no­wa­niem i wresz­cie uzgod­nie­niem planu dal­szej współ­pra­cy.

– Ja rów­nież dzię­ku­ję. Do wi­dze­nia. Wi­dzi­my się jutro punkt ósmej rano – Usły­szał w od­po­wie­dzi. Jej ton był spo­koj­ny, a głos zmę­czo­ny.

Jan wy­szedł z bu­dyn­ku, jego głowę prze­szył ból bie­gną­cy mię­dzy skro­nia­mi. Miał po­czu­cie, że wypycha mu oczy.

– Jezu – wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te zęby i zła­pał się mocno za głowę. Po­czuł, jak ugi­na­ją się pod nim nogi. Na szczę­ście nie­da­le­ko stała ławka i udało mu się do niej do­trzeć. Przez chwi­lę tak sie­dział. Ból nie mijał. Pul­so­wał. Teraz czuł jakby coś roz­py­cha­ło jego głowę od we­wnątrz. W uszach po­ja­wił się na­ra­sta­ją­cy gwizd. Nie. To inny dźwięk. Jakby po­je­dyn­cza nuta ja­kiejś pie­śni, która za­czy­na bu­do­wać na­pię­cie przed roz­po­czę­ciem utwo­ru. Za­czął ma­so­wać skro­nie, ból tro­szecz­kę ze­lżał. Dźwięk nadal tam był. Jan czuł jak jego ciało za­czy­na re­ago­wać na drże­nie. Rytm? Jakby do­łą­czył bęben?

– Muszę to roz­cho­dzić. Może to kwe­stia zmę­cze­nia i ner­wów – po­my­ślał. Wstał i za­czął iść w stro­nę domu, a przy­naj­mniej tak mu się zda­wa­ło.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach zo­rien­to­wał się, że idzie w innym kie­run­ku, w stro­nę sta­re­go parku miej­skie­go po­tocz­nie na­zy­wa­ne­go „sadem”. Było tam mnó­stwo sta­rych, po­zna­czo­nych cza­sem ja­bło­ni, grusz i wiśni ro­sną­cych wkoło stawu. Po­dob­no to miej­sce pa­mię­tało jesz­cze czasy przed­wo­jen­ne. Nie­za­leż­nie od pory roku za dnia było miej­scem spa­ce­rów, spo­tkań, dzie­cię­cych zabaw. Na­to­miast po za­cho­dzie słoń­ca wy­peł­niał je mrok, wil­got­ny, dusz­ny i lepki. Tylko nie­licz­ni i naj­star­si miesz­kań­cy osie­dla, które wy­bu­do­wa­no wkoło, co jakiś czas cho­dzi­li tam na spa­cer. Za­wsze sami. Za­wsze mil­czą­cy. Za­wsze po za­cho­dzie słoń­ca.

Jan szedł spo­koj­nym kro­kiem cały czas pró­bu­jąc uspo­ko­ić głowę. Nie za­uwa­żył tego, ale dźwięk i rytm sta­wały się coraz wy­raź­niej­szy. Im bli­żej parku i im bli­żej stawu, głowa prze­sta­wała pul­so­wać bólem. Za­czy­na­ła ją wy­peł­niać me­lo­dia pod­sy­ca­na ryt­mem bębna. Jan nie zwra­cał uwagi na to, co robi i co się dzie­je wkoło. Szedł, coś go cią­gnę­ło do sadu, do stawu.

***

Pu­sty­nia o ciem­nym gra­fi­to­wym ko­lo­rze. Nagie szczy­ty ol­brzy­mich gór ob­ser­wo­wa­ły świat zza ho­ry­zon­tu. Wszę­dzie były ko­lo­ro­we dro­bin­ki. Wi­sia­ły w po­wie­trzu, le­ża­ły pod sto­pa­mi. Jan czuł jak nimi od­dy­cha. Nad głową miał wszech­świat. Jakby wi­dział go w ca­ło­ści w jed­nej chwi­li. Na­le­żał do niego. Na­le­że­li do sie­bie. Prze­strzeń wy­peł­nio­na była ryt­mem po­tęż­ne­go bębna.

***

– Hej! Pro­szę pana! Halo! Ej! Pro­szę Pana! Co pan robi? Wszyst­ko ok? – słowa do­cie­ra­ły do Jan jak przez ścia­nę. Sły­szał je, ale nie mógł w żaden spo­sób za­re­ago­wać. Świa­do­mość prze­bi­ja­ła się z wiel­kim tru­dem. Stał po ko­la­na w wo­dzie. Spodnie nad taflą na­siąk­nę­ły do pół uda wil­gocią. Ra­mio­na wi­sia­ły nie­ru­cho­mo wzdłuż tu­ło­wia. Był lekko zgar­bio­ny. Szyja wy­gię­ta przez lekko od­chy­lo­na głowę w tyłu. Tak jakby chiał doj­rzeć coś nas sobą. Oczy lekko przy­mknię­te, ale wy­raź­nie wy­pchnię­te z oczo­do­łów tak, że skóra po­wiek była na­pię­ta. Usta suche i roz­chy­lo­ne w kształt owalu z lekką pianą tam gdzie po­win­ny być ką­ci­ki. Jego ciało drża­ło mi­ni­mal­nie, lecz na tyle sil­nie, że wkoło roz­cho­dzi­ły się gęsto de­li­kat­ne fale.

– Pro­szę pana! – ktoś do­tknął go w ramię. W jed­nej chwi­li wszyst­ko się skoń­czy­ło. Drga­nia, mu­zy­ka, rytm, wy­głu­sza­ją­ca ścia­na. Wszyst­ko. Jan gło­śno chrząk­nął i obej­rzał się w stro­nę star­sze­go pana, który od dłuż­sze­go czasu pró­bo­wał go ocu­cić. Byli tylko oni dwaj w sa­dzie. Słoń­ce po­ma­łu za­cho­dzi­ło.

– Słu­cham? – to jedno słowo z dużym tru­dem od­kle­iło się od ust Jan. Bo­la­ło. – Nie, nie ro­zu­miem, słu­cham? – Po­wtó­rzył przy­glą­da­jąc się męż­czyź­nie.

– Chłop­cze, co ty ro­bisz? Wszyst­ko ok? – usły­szał w od­po­wie­dzi – Sto­isz w tej wo­dzie chyba od go­dzi­ny, a ja od piętnastu może minut pró­bu­ję cię obu­dzić – męż­czy­zna sub­tel­nie ge­sty­ku­lo­wał rę­ko­ma. – Robi się już za późno, mu­sisz iść. Mam po kogoś za­dzwo­nić? – ostat­nie py­ta­nie ocu­ci­ło Jan. Ro­zej­rzał się ener­gicz­nie wkoło. Spoj­rzał pod nogi. W de­li­kat­nych fa­lach wody do­strzegł jesz­cze swoje nie­na­tu­ral­nie po­wy­gi­na­ne od­bi­cie. Zda­wa­ło mu się, że przez uła­mek se­kun­dy pa­trzył na istotę z fi­gur­ki, którą rano oglą­dał w domu.

– Co? Nie! Nie, nie trze­ba ni­g­dzie dzwo­nić – był lekko za­sko­czo­ny, ale szyb­ko od­po­wie­dział na py­ta­nie męż­czy­zny. – Dzię­ku­je. Ja już pójdę. Tak, rze­czy­wi­ście już jest za późno, a ja rano mam spo­tka­nie i nie mogę się spóź­nić. Dzię­ku­ję – za­czął szyb­ko wy­cho­dzić z wody. Na brze­gu przez chwi­lę się roz­glą­dał, po czym ru­szył w kie­run­ku domu. Star­szy męż­czy­zna jesz­cze przez chwi­lę pa­trzył za nim. Przez jego twarz prze­biegł de­li­kat­ny uśmiech. Po­chy­lił głowę i spoj­rzał na uspo­ka­ja­ją­ca się taflę stawu.

– Lep­szy taki niż żaden. Coraz trud­niej nam kar­mić. Coraz trud­niej.

***

Jan wła­śnie wró­cił do domu. Był cały zmar­z­nię­ty. Głowa znowu pę­ka­ła. Całe ciało drża­ło, lecz nie z zimna. Czuł, że żo­łą­dek jest za­ci­śnię­ty z głodu. Szyb­ko po­szedł do ła­zien­ki zrzu­cić ubra­nie. Po­trze­bo­wał go­rą­cej ką­pie­li. Za­czął lać wodę do wanny. Gdy już stał nagi przed lu­strem nie mógł uwie­rzyć w to, na co pa­trzy. Jego ciało było wy­chu­dzo­ne jakby nie jadł ty­go­dnia­mi. Pa­ję­czy­na nie­bie­skich żyłek wiła się po całym ciele koń­cząc swoja trasę na twa­rzy a do­kład­niej w za­puch­nię­tych oczach. Tam za­mie­ni­ły się w gąszcz czer­wo­nych pla­mek.

– Kurwa. Co się dzie­je? – wy­szep­tał. Jego dło­nie błą­dzi­ły po ciele. Nie mógł uwie­rzyć, co czuje. Chłód. Jego ciało było zimne. Nie ro­zu­miał tego, ale wie­dział, co musi zro­bić. Wziąć fi­gur­kę.

Wszedł do wanny, woda była pra­wie wrzą­ca. Para coraz bar­dziej wy­peł­nia­ła małą prze­strzeń ła­zien­ki. Jan pra­wie nic już nie wi­dział i trud­no mu było od­dy­chać. Wszedł do wanny. Skóra za­re­ago­wa­ła gwał­tow­nie, stała się pur­pu­ro­wa z krwa­wy­mi si­nia­ka­mi. On czuł tylko de­li­kat­ne cie­pło. Za­nu­rzył pra­wie całe ciało. Ob­ser­wo­wał je, wi­dział jak ono cier­pi, ale nie on.

Uniósł w dło­niach fi­gur­kę na wysokość oczu, wy­da­wa­ła mu się cięż­sza niż rano. Po­czuł jak za­czy­na in­ten­syw­nie pach­nieć mie­szan­ką mułu, pia­sku i wil­got­nych traw nad brze­giem. Lekko opu­ścił fi­gur­kę. Do­tknę­ła tafli wody.

W jed­nej chwi­li jego oczy wy­peł­ni­ły się mo­zai­ką ko­lo­rów. Nie­skoń­czo­ność drob­nych ka­my­ków fa­lo­wa­ła przed jego ocza­mi wy­peł­nia­jąc całą prze­strzeń. Bęben. Mię­dzy nimi uno­sił się kry­sta­licz­ny pył, który do­dat­ko­wo po­tę­go­wał barwy. Bęben. Jan czuł jak wy­peł­nia­ją się nim płuca z każ­dym ko­lej­nym wde­chem. Bęben. Nagle wszyst­ko roz­bły­sło bia­łym świa­tłem. Bęben. W jed­nej chwi­li blask za­brał wszyst­ko. Bęben. Jan po­czuł, że coś nad­cho­dzi, jakaś prze­ra­ża­ją­ca isto­ta. Bęben. Choć jej nie wi­dział to czuł co nie­sie ze sobą. Bęben. Śmierć. Bębny.

***

Ulica wy­peł­nio­na była świa­tła­mi stra­ży po­żar­nej, po­go­to­wia i po­li­cji. Mnó­stwo ludzi z oko­licz­nych domów przy­szło zo­ba­czyć co się wy­da­rzy­ło. Po­ob­ser­wo­wać ku­szą­cy zgiełk pa­nu­ją­cy po pół­no­cy na le­ni­wym osie­dlu. Ci, któ­rzy nie mogli, po pro­stu wyj­rze­li przez okna lub wy­szli na bal­kon. Sły­chać było strzęp­ki roz­mów, ko­men­ta­rzy oraz po­je­dyn­cze wy­bu­chy śmie­chów obec­nej mło­dzie­ży.

– Nie­za­po­wie­dzia­ne fa­jer­wer­ki – po­wie­dział pod nosem star­szy męż­czy­zna przy­glą­da­jąc się roz­bie­ga­nym funk­cjo­na­riu­szom obec­nych tu służb. Obej­rzał się wkoło spraw­dza­jąc czy nikt nie zwró­cił na niego uwagi i wy­szedł z tłumu. Po chwi­li sta­nął u wy­lo­tu bocz­nej alej­ki bacz­nie się jej przy­glą­dał. Zmarsz­czył nos gdy zmu­szał stare oczy żeby zna­la­zły. Jest.

Le­ża­ła tam. Na wil­got­nym chod­ni­ku zo­ba­czył małą, pro­sto­kąt­na owi­nię­tą w ob­dar­ty i po­żół­kły pa­pier pacz­kę.

– Jesz­cze je­ste­śmy bez­piecz­ni – po­my­ślał z ulgą. Trzę­są­cy­mi się pal­ca­mi wy­tarł mokre od łez oczy i od­wró­cił się w stro­nę tłumu. Pora na spa­cer do sadu.

 

Dla Ho­war­da

 

Koniec

Komentarze

Nie udało mi się scalić w jedno intrygujących scen. Winny może być fatalny stan opowiadania, które aż klei się od błędów.

 

Tytułu nie wpisuj w treść.

Cyfry zapisujemy słownie.

 

Bolesny rozbłysk świadomości przeszył skronie i wybudził Jan[a] w ostatniej chwili odbieranego mu życia.

 

 Zęby, nieregularne, szpiczaste, połamane i niemieszczące się w szczęce. Uszy, przyklejone do nagiej skóry głowy.

Przeszkadzają mi te równoważniki zdań.

 

Jedna podpierała ją od strony potylicy obejmując swoimi długimi połączonymi błoną palcami.

 

Druga zakrywała mu usta wciskając jeden palec głęboko do gardła, a d[w]a następne do nosa.

 

Pusty żołądek nie ma, czym i nie ma siły wymiotować.

 

Czemu czas teraźniejszy, kiedy całość jest w przeszłym?

 

Jan zobaczył jak jego oczy wypełniają się przenikającymi się nieziemskimi pejzażami.

 

Oczy bólu?

 

Pradawnymi lasami, które wypełnione są nadmorską mgłą i zapachem rybiej stęchlizny.

 

W tym i poprzednim zdaniu wypełnianie.

 

Klęczącymi wokół zielonego ognia istotami z ich uniesionymi i podwójnymi ramionami.

 

Pomijam już rym, ale czemu wyróżniasz podwójne ramiona? Ja tez mam dwa;)

 

Wypowiadał słowa czci i śmierci.

Jakoś cześć i śmierć mi się nie łączą.

 

Na tym kończę, może znajdą się ochotnicy do kolejnych akapitów.

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Witaj.

 

Z kwestii technicznych – sugestie do przemyślenia:

Bolesny rozbłysk świadomości przeszył skronie i wybudził Jan w ostatniej chwili odbieranego mu życia. – literówka

Uszy, przyklejone do nagiej skóry głowy. – zbędny przecinek?

Jedna podpierała ją od strony potylicy (przecinek?) obejmując swoimi długimi (przecinek?) połączonymi błoną palcami.

Druga zakrywała mu usta (przecinek?) wciskając jeden palec głęboko do gardła, a dwa następne do nosa.

Czuł, jak się wydłużają i wchodzą coraz głębiej (przecinek?) dławiąc i powodując wymioty.

Pusty żołądek nie miał czym i nie miał siły wymiotować. – powtórzenie

Może, bo od wczoraj czuł się…dziwnie. – po wielokropku stawiamy spację

Gdy otworzył ją w domu (przecinek?) jego oczom ukazała się wyrzeźbiona od pasa w górę figurka jakiegoś potwora.

– To chyba krzemień? – Powiedział i powąchał. – czemu to zdanie jest pytające? ; błędny zapis dialogu – czynności „gębowe” zapisujemy małymi literami

– Kurwa. – Wymruczał pod nosem Jan. – tu podobnie (wcześniej nie ma kropki); przy okazji – warto wspomnieć o wulgaryzmach

Takich zdań, zapisanych błędnie w dialogach, masz w tekście dużo więcej.

 

Gdy otworzył ją w domu jego oczom ukazała się wyrzeźbiona od pasa w górę figurka jakiegoś potwora. (…) Figurka wyglądała na niedokończoną. Przedstawiała istotę, która klęczała lub biegła. – tutaj nie zrozumiałam – jak mógł to stwierdzić, skoro figurka była od pasa w górę?

 

Tors, muskularnie zbudowany (przecinek?) lekko zapadał się w jej pozie.

Dłonie, (zbędny przecinek?) przerażające, szerokie zakończone dwa razy dłuższymi niż u człowieka palcami.

Głowa, (zbędny przecinek?) była najgorsza, łysa, lekko owalna (przecinek?) z okrągłymi i wypukłymi oczami.

Usta, (zbędny przecinek?) owalne (przecinek?) wypełnione drobnymi i nieregularnymi igiełkami.

Liczebniki zapisujemy słownie.

Miał poczucie, że chce on wypchnąć mu oczy. – zbędny zaimek

Musze to rozchodzić. – literówka

Po jakiś kilkunastu minutach zorientował się, że idzie w innym kierunku, w stronę starego parku miejskiego potocznie nazywanego „sadem”. – literówki i zarazem ortograficzny

Było tam mnóstwo starych, poznaczonych czasem jabłoni, grusz i wiśni rosnących wkoło stawu. Podobno to miejsce pamięta jeszcze czasy przedwojenne. Niezależnie od pory roku za dnia był miejscem spacerów, spotkań, dziecięcych zabaw. Natomiast po zachodzie słońca wypełniał go mrok, wilgotny, duszny i lepki. – ostatnio w zdaniu pisałeś o „tym miejscu”, do czego zatem odnoszą się wyrazy „był” i „go” z dwóch kolejnych zdań?

Tylko nieliczni i najstarsi mieszkańcy osiedla, które wybudowano w koło, co jakiś czas chodzili tam na spacer. – ortograficzny

 

Po jakiś kilkunastu minutach zorientował się, że idzie w innym kierunku, w stronę starego parku miejskiego potocznie nazywanego „sadem”. Było tam mnóstwo starych, poznaczonych czasem jabłoni, grusz i wiśni rosnących wkoło stawu. Podobno to miejsce pamięta jeszcze czasy przedwojenne. Niezależnie od pory roku za dnia był miejscem spacerów, spotkań, dziecięcych zabaw. Natomiast po zachodzie słońca wypełniał go mrok, wilgotny, duszny i lepki. Tylko nieliczni i najstarsi mieszkańcy osiedla, które wybudowano w koło, co jakiś czas chodzili tam na spacer. – czemu nagle w środku akapitu czas teraźniejszy?

 

Jan szedł spokojnym krokiem cały czas próbując uspokoić głowę. Nie zauważy tego, ale dźwięk i rytm stawał się coraz wyraźniejszy. Im bliżej parku i im bliżej stawu głowa przestawał pulsować bólem. Zaczynała ją wypełniać melodia podsycana rytmem bębna. Jan nie zwracał uwagi na to, co robi i co się dzieje wkoło. Szedł, coś go ciągnęło do sadu, do stawu. – tutaj podobnie

 

Nie zauważy tego, ale dźwięk i rytm stawał się coraz wyraźniejszy. – składniowy (one dwa „stawały się coraz wyraźniejsze”?)

Im bliżej parku i im bliżej stawu (przecinek?) głowa przestawał pulsować bólem. – literówka?

Słowa docierały do Jan jak przez ścianę. – literówka podobna do tej z pierwszego zdania

Spodnie nad taflą nasiąknęły do pół uda wilgoć. – tu posypała się i skłania, i styl zdania, więc nie mam pojęcia, jak ono powinno brzmieć…

– Proszę pana! – Ktoś dotknął go w ramie. – literówka

– Słucham? – To jedno słowo z dużym trudem odkleiło się od ust Jan. – i znów

Stoisz w tej wodzie chyba od godziny, a ja od 15 może minut próbuje cię obudzić. – ponownie

Ostatnie pytanie ocuciło Jan. – kolejna literówka

Zdawało mu się, że przez ułamek sekundy patrzył na istot z figurki, którą rano oglądał w domu. – kolejna

Uniósł w dłoniach figurkę przed buzie, wydawała mu się cięższa niż rano. – znów literówka; styl też tu zgrzyta

Rozejrzał się energicznie w koło. – ortograficzny powtórzony

 

Nie wypisuję już innych usterek, lecz całość warto najpierw kilkakrotnie przejrzeć, przeczytać spokojnie na głos i poprawić wszelkie błędy.

 

Dla Howarda

Jak rozumiem, Howard to ktoś, komu dedukujesz ten tekst, tak?

Pomysł na znalezioną figurkę i konsekwencje, jakie niosło owo znalezisko fajny, lecz trzeba go lepiej rozwinąć.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

A mi się spodobało!

Momentami naprawdę czuć tu klimat Lovecrafta. Popraw wszystkie błędy, bo tekst wart jest przeczytania.

 

Wypowiadał słowa czci i śmierci.

Dla mnie słowa jak najbardziej na miejscu, skoro tekst czerpie z mitologii cthulhu.

 

bruce

 

Bardzo ładna łapanka! Podane błędy i to z omówieniem. No po prostu KLASA!yes

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgul, dziękuję, ale to zawsze jedynie pomocne dla Autora sugestie, sama nie piszę bezbłędnie i muszę się jeszcze sporo nauczyć. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć

Poprawione!

Dziękuje bruce za pomoc i wyrozumiałość.

Nazgul dziękuję za uznanie.

Miłego czytania.

Pozdrawiam,

MK.

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie, powodzenia w dalszym pisaniu. :)

Pecunia non olet

Mam wrażenie, Michale, że tekst jest dość chaotycznym zlepkiem scenek, skutkiem czego nie do końca umiem wywnioskować, co tam się wydarzyło i jaki był w tym udział starszego pana.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

 Bo­le­sny roz­błysk świa­do­mo­ści prze­szył skro­nie i wy­bu­dził Jan w ostat­niej chwi­li od­bie­ra­ne­go mu życia. → Czy dobrze rozumiem, że rozbłysk świadomości, wybudziwszy Jana, odebrał mu życie?

 

Jan czuł dło­nie isto­ty na swo­jej gło­wie. → Zbędny zaimek – czy czułby coś na cudzej głowie?

 

obej­mu­jąc swo­imi dłu­gi­mi po­łą­czo­ny­mi błoną pal­ca­mi. → …obej­mu­jąc dłu­gi­mi, po­łą­czo­ny­mi błoną pal­ca­mi.

 

czuł, że zaraz to coś do­tknie jego mózgu. → Zbędny zaimek.

 

W jed­nej chwi­li to wszyst­ko znik­nę­ło. → Jak wyżej.

 

Jan zo­ba­czył jak jego oczy wy­peł­nia­ją się prze­ni­ka­ją­cy­mi się nie­ziem­ski­mi pej­za­ża­mi. → W jaki sposób Jan zobaczył, że oczy czymś się wypełniają? Czy miał pod ręką lusterko?

Oczy mogą dużo zobaczyć, ale niczym się nie wypełnią. A jeśli już, to łzami.

 

zna­lazł w za­uł­ku nie­da­le­ko swo­je­go domu ob­dar­tą pacz­kę za­wi­nię­tą w po­żół­kły pa­pier. → Z czego była obdarta paczka, skoro była zawinięta w pożółkły papier?

 

– To chyba krze­mień? – Po­wie­dział i po­wą­chał. – Pach­nie rzecz­nym mułem, to krze­mień. Za­czął do­kład­nie ją oglą­dać ob­ra­ca­jąc w dło­niach. → Didaskalia małą literą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– To chyba krze­mień? – po­wie­dział i po­wą­chał. – Pach­nie rzecz­nym mułem, to krze­mień.

Za­czął do­kład­nie ją oglą­dać ob­ra­ca­jąc w dło­niach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Fi­gur­ka wy­glą­da­ła na nie­do­koń­czo­ną. Przed­sta­wia­ła isto­tę, która klę­cza­ła lub bie­gła. Trud­no to było stwier­dzić, była nie­do­koń­czo­na. → Niepotrzebne powtórzenie.

 

Ra­mio­na, dwie pary, nie­na­tu­ral­nie dłu­gie i wy­rzeź­bio­ne. → Skoro opisujesz rzeźbę, to zrozumiałe, że jej ramiona były wyrzeźbione.

 

Mógł na nich do­strzec po­szcze­gól­ne włók­na mię­śnio­we. → Mógł widzieć mięśnie, ale nie wydaje mi się, aby mógł dostrzec po­szcze­gól­ne włók­na mię­śnio­we.

 

z którą spę­dził wła­śnie 3 go­dzi­ny. → …z którą spę­dził wła­śnie trzy go­dzi­ny.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Wi­dzi­my się jutro punkt 8 rano.Wi­dzi­my się jutro punkt ósma rano.

 

Teraz czuł jakby coś roz­py­cha­ło jego głowę od we­wnątrz. → Zbędny zaimek.

 

Jan czuł jak jego ciało za­czy­na re­ago­wać na drże­nie. → Zbędny zaimek.

 

– Muszę to rozchodzić. Może to kwestia zmęczenia i nerwów. – Pomyślał. -> Myślenia nie rozpoczynamy półpauzą. Zbędna kropka po myśleniu. Didaskalia małą literą.

Proponuję: Muszę to rozchodzić. Może to kwestia zmęczenia i nerwów – pomyślał.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Podobno to miejsce pamiętało jeszcze czasy przedwojenne. Niezależnie od pory roku za dnia było miejscem spacerów… → Powtórzenie.

 

Nagie szczyty olbrzymich gór obserwowały świat zza horyzontu. → Góry, nawet największe, jeśli są za horyzontem, nie widać ich, więc i one nie mogą obserwować.

 

Jan czuł jak nimi oddycha.Jan czuł, że nimi oddycha.

 

– Hej! Proszę pana! Halo! Ej! Proszę Pana! → – Hej! Proszę pana! Halo! Ej! Proszę pana!

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Spodnie nad taflą nasiąknęły do pół uda wilgocią.Spodnie nad taflą do połowy ud nasiąknęły wilgocią.

Zakładam, że Jan miał dwie nogi, a tym samym dwa uda.

 

Tak jakby chiał dojrzeć coś nas sobą. → Pewnie miało być: Tak jakby chciał dojrzeć coś za sobą.

 

Byli tylko oni dwaj w sadzie. → Raczej: W sadzie byli tylko oni.

 

Mężczyzna subtelnie gestykulował rękoma. → Zbędne dookreślenie – gestykuluje się rękoma.

 

– Robi się już za późno, musisz iść. → Za późno na co?

Wystarczy: – Robi się już późno, musisz iść.

 

że przez ułamek sekundy patrzył na istotę z figurki… → Istota nie była z figurki, była figurką.

Proponuję: …że przez ułamek sekundy patrzył na znalezioną figurkę

 

Tak, rzeczywiście już jest za późno… → Tak, rzeczywiście już jest późno

 

spojrzał na uspokajająca się taflę stawu. → Literówka.

 

Był cały zmarznięty. Głowa znowu pękała. Całe ciało drżało… → Powtórzenie.

 

Zaczął lać wodę do wanny. → Przypuszczam, że tylko odkręcił kurek, a woda lała się sama.

 

On czuł tylko delikatne ciepło. → Zbędny zaimek.

 

W jednej chwili jego oczy wypełniły się mozaiką kolorów. Nieskończoność drobnych kamyków falowała przed jego oczami… → Zbędne zaimki. Powtórzenie.

 

oraz pojedyncze wybuchy śmiechów obecnej młodzieży. → Zbędne dookreślenie – czy gdyby młodzież nie była obecna, to byłoby ją słychać?

 

przyglądając się rozbieganym funkcjonariuszom obecnych tu służb. → Wystarczy: …przyglądając się zabieganym funkcjonariuszom.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Bardzo proszę, Michale.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst ma fajne scenki – sęk w tym, że mi, czytelnikowi, nie zawsze udało się znaleźć logiczne wytłumaczenie, dlaczego bohater idzie w tym kierunku, a nie innym. Jest tu sporo pomysłów, często fajnych, ale te koncepcje trzeba jeszcze ubrać w coś spójnego.

Technicznie jest trochę do poprawy.

Nie ma co się jednak przejmować – czas zakasać rękawy i pracować nad kolejnymi, lepszymi tekstami! Chwytaj przydatne linki, Autorze:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuje za uwagi i pomoc.

Pozdrawiam,

MK.

Dzień dobry, lepiej późno niż dyżurny!

 

Po łapance reg skupię się na ogólnym wrażeniu po czytaniu kolejnych fragmentów.

 

Otwierające zdanie jest nieco nazbyt dramatyczne, ale opis kreatury całkiem ciekawy. Dziwi mnie tylko, że z jednej strony jest gładka, z drugiej jest mowa o czyrakach.

 

Dalej – ciekawy opis bycia w pułapce, wydłużające palce na pewno wywołują u czytelnika pewien niepokój, ale sporo powtórzeń “był”, “czuł”, wymioty raz po raz.

Jan zobaczył jak jego oczy wypełniają się przenikającymi się nieziemskimi pejzażami.

To zdanie dobrze pokazuje, z czym mam problem – nadmiernie zagmatwana narracja (”zobaczył jak” można bez żadnej straty wywalić), potem dość niefortunna zbitka z dwoma “się”. Ogólnie jest to dość abstrakcyjne, brakuje bardziej namacalnego opisu, zostajemy z ogólnym stwierdzeniem “nieziemskie” i musimy uwierzyć autorowi.

 

Trochę nadmiar napuszenia, ale też czuje się klimat.

 Przez chwilę tak siedział. Ból nie mijał. Pulsował. Teraz czuł jakby coś rozpychało jego głowę od wewnątrz. W uszach pojawił się narastający gwizd. Nie. To inny dźwięk. Jakby pojedyncza nuta jakiejś pieśni, która zaczyna budować napięcie przed rozpoczęciem utworu. Zaczął masować skronie, ból troszeczkę zelżał. Dźwięk nadal tam był. Jan czuł jak jego ciało zaczyna reagować na drżenie. Rytm?

Powyżej przeszkadzają mi krótkie, niepołączone ze sobą prawie zdania.

Pustynia o ciemnym grafitowym kolorze. Nagie szczyty olbrzymich gór obserwowały świat zza horyzontu. Wszędzie były kolorowe drobinki. Wisiały w powietrzu, leżały pod stopami. Jan czuł jak nimi oddycha. Nad głową miał wszechświat. Jakby widział go w całości w jednej chwili. Należał do niego. Należeli do siebie. Przestrzeń wypełniona była rytmem potężnego bębna.

Zaczyna się dość ciekawie, ale potem robi się nieco napuszenie, a przy okazji z tych zaznaczonych zdań nic nie wynika.

 

Uwagi ogólne:

 

Dość udane zastosowanie pola semantycznego mułowo-wodnego.

 

Jak na krótki tekst jest sporo mało istotnych informacji typu opis standardowych aspektów mycia się w łazience.

 

Tekst robi robotę, gdy jest plastyczny, a gdy się robi abstrakcyjno-nieokreślony, to jednak mniej. 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Mamy starożytny artefakt, mamy stan emocjonalny bohatera, mamy zakończenie.

 

 

Większość błędów już została wyżej wypisana, od siebie dodam tylko zastrzeżenie wobec pewnej niekonsekwencji w opisach, na przykład:

 

. Jej nos był zdeformowany, jakby wielokrotnie łamany. Usta otwierały się tworząc koślawy, spuchnięty i popękany okrąg. Zęby nieregularne, szpiczaste, połamane i niemieszczące się w szczęce. Uszy przyklejone do nagiej skóry głowy. 

 

Mamy jeden opis, ale początkowe elementy są zdaniami, a następne jego równoważnikami. Używanie tych drugich sprawdza się nieźle przy nadawaniu dynamiki lub opisom lakonicznym, ale jeśli są tak przemieszanie to czytelnik trochę się o to potyka. Także zdecydowałabym się na jeden z nich, a jeśli już mają przechodzić z jednego w drugie, to by to było uzasadnione fabularnie: na przykład gonitwa myśli bohatera, choćby i z perspektywy narratora, byłaby w porządku, by taki zabieg uzasadnić i nie sprawiać wrażenia dziwnego.

 

Zdarzały się i uwierające mnie kolokacje. Mozaika kolorów… hm, kolorów może być paleta, gama, kraina, orgia, względnie feeria barw, lub kolorowa mozaika. 

 

Czasem rytm potyka się o powtórzenia:

 

Ból był niewyobrażalny. W jednej chwili to wszystko zniknęło. Ból przyniósł ze sobą ciszę i obrazy.

 

Pewne non sequitur:

Pachnie rzecznym mułem, to krzemień​

 

Krzemień nie pachnie mułem, ani rzecznym ani końskim, a tu wygląda jakby na podstawie tego zapachu bohater wyciągnął taki wniosek. Skała ta ma na tyle charakterystyczny aromat, że jeśli już go opisujemy, to aż się prosi o wykazanie wyobraźnią; choćby “poczuł metaliczny, gryzący aromat, przywodząc mu na myśl świeżo upuszczoną krew” lub coś podobnego. Ale nie muł.

 

Zawsze bardzo mnie cieszy, gdy czytam kolejne lovecraftiańskie historie; dla niektórych jest to dość wąski gatunek, bo o, albo kosmicyzm i macki, albo popadanie w szaleństwo, ale jednocześnie jest bardzo pojemny, bo pozwala się wykazywać i eksplorować różne kategorie strachu. I każdy autor, poza główną osią fabularną, dodaje zawsze coś od siebie, zostawiając w historii taki imprint swojej osobowości lub stylu. U Ciebie znalazłam dwa takie elementy:

1. Aby przekazać artefakt, zamiast zabawy w wykopaliska, paczki, mamy z pozoru nieracjonalne zachowanie głównego bohatera, który znalazłszy w pożółkłym papierze śmiecia podniósł go, powąchał i jeszcze zaniósł do domu; kto tak robi? Otóż wiele osób, ale rzadko się o tym wspomina. Ludzie robią różne głupoty, a ta nie jest nawet w topce. Można to tez uzasadniać “zewem” figurki.

2. Wplątanie osoby trzeciej, która zdaje się manipulować bohaterem i być odpowiedzialna za podrzucenie artefaktu, stan i zakończenie; może to jakiś sługa, może rybak. Można pomyśleć nad dodatkowym wyeksponowaniem motywu przynęty dodając ze dwa akapity na ten temat, ale nie jest to konieczne, bo bez tego można się domyślić.

3. Zamiast tylko osobistej katastrofy i implozji osobowości, uzewnętrznienie śmierci w postaci wybuchu. Rzadko są spektakularne ze szkodą dla osób postronnych.

 

W skrócie – próba do bólu klasycznego horroru lovecraftiańskiego, z poprawnie zastosowanymi podstawowymi jego elementami i pewną wartością dodaną w przypadku powyższych; jeśli to próba pierwsza to całkiem niezła, natomiast popracowałabym nad warsztatem i pewnymi niuansami. Jeśli już masz pomysły w tej tematyce, to warto też pisać odważniej, ze śmielsza historią, bardziej niecodzienną, ogranicza Cię tylko wyobraźnia; a figurek i artefaktów to już mieliśmy setki. Niemniej, próby gatunkowe są dobrymi wprawkami do pisania. 

Dziękuje za uwagi.

Pozdrawiam,

MK.

Nowa Fantastyka