
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Detektyw Rapacz podniósł się ciężko, zasapał. Piszczący komunikator przypominał o rzeczywistości, przywoływał do porządku. Ciężką dłonią sięgnął po urządzenie. Wibrując, krzyczało świecącym: "Lear". Mężczyzna westchnął, musnął palcem ikonę odpowiedzi.
– F1D0063, południowa strona G6 – zapiszczał w uchu głos detektyw Lear, od niedawna partnerki Rapacza, nader kształtnej brunetki, znanej ze swojej niezwykłej służbistości.
– Co jest? – spytał detektyw czując, że głowa mu pęka. Nie miał najmniejszej ochoty na wychodzenie z łóżka, tym bardziej na opuszczanie mieszkania. Całkowicie zaś odrzucał od siebie myśl, że mógłby wybrać się na zwiedzanie najpodlejszej części Miasta tylko dlatego, że piskliwy głos młodziutkiej i niedoświadczonej detektyw podał mu lokalizajcę.
– Zabójstwo – usłyszał w swoim uchu rzeczowe stwierdzenie. – Zastrzelony facet.
– Powiedz koronerowi, że jest pieprzonym łapówkarzem i odpraw go w cholerę – wyartykułował powoli i z wyraźnym trudem mężczyzna. – Później podrzyj akt zgonu, który wypisał i zadzwoń po Ricksa. On wypisze papiery dla samobójstwa i będzie po sprawie. Mam teraz ważniejsze sprawy, niż ganianie za trupami – kategorycznie uciął rozmowę. Opadł z powrotem na łóżko, na miękką pościel. W głowie czuł jeszcze szum po wczorajszej mieszance whisky i wódki. Zrobiło mu się niedobrze, sufit zakręcił się zbyt gwałtownie. Rapacz wolał jednak nie zamykać oczu, wiedział że to by tylko pogorszyło sprawę. Znów się podniósł, usiadł na łóżku. Głowę chwycił w dłonie, łokcie oparł na kolanach. Bolała go granicząca z pewnością myśl, że młoda nie odpuści.
"Trzy, dwa, jeden" – pomyślał. Komunikator zapiszczał ponownie. Detektyw odebrał, nie patrząc nawet na ekran.
– Mam tu Ricksa – znów zapiszczało w uchu. – Dam ci go.
Nie odpowiedział. Czekał na opinię jego zaufanego koronera. Po chwili usłyszał chrapliwy głos Ricksa.
– Cześć, Ciołek. Koleś ma trzy kule precyzyjnie władowane prosto w klatę; płuco, mostek, serce. Nie dam rady podciągnąć tego pod samobójstwo, więc rusz leniwy tyłek i chcę cię tu widzieć do pół godziny.
Detektyw westchnął przeciągle.
– Zamów mi taksówkę, zbieram się.
Na miejscu zbrodni krzątali się mundurowi, zajęci wykonywaniem swoich obowiązków. Rapacz błysnął odznaką młodzikowi pełniącemu rolę goryla. Chłopak wypiął pierś, wysunął szczękę, upodabniając się do prawdziwej małpy naczelnej. Detektyw uśmiechnął się krzywo, z bólem zanurkował pod policyjną taśmę.
Technicy zdążyli już sprzątnąć ciało, ale zostawili hologram odwzorowujący położenie ofiary. Mężczyzna leżał twarzą w brudnokarminowej kałuży. Wyglądał jakby upadł w biegu, nie zdążył podeprzeć zwalającego się ciała rękami, runął wprost na ziemię.
– Trzy strzały, .22, kolejno…
– Prawe płuco, mostek, serce. Ricks wspominał – przerwał jej wypowiedź. – Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.
Lear uniosła się, już miała rzucić kąśliwą uwagę na temat pracy swojego partnera, powstrzymała się jednak. Rapacz był dużo starszy stażem, miał olbrzymie doświadczenie, pracował przy niemal każdym rodzaju przestępstw. Co więcej – naczelnik, nie wiedzieć dlaczego, liczył się z opinią tego pijaka i to od decenzji Rapacza mógł zależeć awans pani detektyw.
Ciołek wyciągnął paczkę papierosów, zapalił.
– Tutaj nie wolno palić – rzuciła brunetka, lekko naburmuszona. – Jesteśmy na ulicy.
– Jesteśmy na miejscu zbrodni, kochanie – zripostował Rapacz. – To nie jest miejsce publiczne. Zamiast się mądrzyć przyniosłabyś mi butelkę wody, co?
"Kochanie" uniosła brwi w niemym zdziwieniu.
– Najlepiej dużą butelkę – dodał. – Będziesz łaskawa?
Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i ruszyła w kierunku najbliższego sklepu. Detektyw dłuższą chwilę, z uśmiechem pod nosem, przyglądał się ruchom kształtnego tyłeczka. Nawet kac gigant nie mógł odebrać mu przyjemności płynącej ze spoglądania na kobiece wdzięki.
– Detektywie Rapacz? – Z zamyślenia wyrwał go głos policjanta.
– Sprzątnijcie ten burdel – odpowiedział. – I szukajcie świadków.
Rapacz łapczywie dopił resztę wody z butelki, zimny strumyczek spłynął mu po brodzie, mocząc koszulę. Otarł usta wierzchem dłoni, westchnął z ulgą.
– Mów co masz – zakomenderował. Lear spojrzała na niego z ukosa. Dziwiła się, że nikt jeszcze nie strzelił mu porządnego sierpowego za ten arogancki, wywyższający ton. Za protekcjonalność. I seksizm. I…
– Ofiara to Mike Tuck – stwierdził Ricks. – Trzydzieści dziewięć lat. Przyczyną śmierci, nie będę odkrywczy, był trzykrotny postrzał klatki piersiowej.
– Dzięki. Lear?
– Tuck to były wojskowy. Później współpracował z Konfederacją, podobno przyjmował też zlecenia od Bertiego Dvorniaka, ale nie mam co do tego pewności. Żadnych innych powiązań.
– Świetnie. Jaki stopień wojskowy miał denat?
– Nie udało mi się dostać do tej informacji – odpowiedziała nieco zawstydzona. – To ściśle tajne, tak samo jak przebieg jego służby. Chodziło chyba o wywiad, jakieś powiązania z Echelonem i Skynetem.
– Skoro tajne, to nie będziemy się dopraszać.
– Rapacz… Jest jeszcze jedna sprawa… – powiedziała niepewnie. Ciołek przyglądał się jej z umiarkowaną ciekawością.
– Cztery lata temu prowadziłeś sprawę porwania jego żony, Alice Tuck.
Błyskawicznie zamaskował zaskoczenie.
– Najpierw miałem na swoim biurku żonę, teraz męża – powiedział z udawanym zadowoleniem. – Brzmi jak kiepski pornos – dodał po chwili.
Ricks uśmiechnął się, ale jakoś tak ponuro, nieprzyjemnie. Dziewczyna podejrzewała, że koroner miał, jak przystało na osobę pracującą z trupami, nieco spaczone skojarzenia. Mówienie o biurkach, żonach i mężach podczas wspominania o osobach tragicznie zmarłych mogło wywoływać u niego myśli zgoła inne, niż pornografia. Detektyw wolała nie myśleć, co siedziało w głowie ponurego medyka.
– Szefie! – Do pokoju wpadł technik. – Udało nam się sprowadzić tutaj hologram tego Tucka. D-A.
– Dawać mi go tu na osobisty wyświetlacz.
– Tylko, że… – zająknął się. – Jest problem. Ten hologram nie jest już hologramem.
D-A wprowadzono do sali przesłuchań. Minęły zaledwie nieco ponad cztery godziny od zabójstwa jego właściciela, a on – był z tego dumny – zdążył już niemal całkowicie skompletować robotyczne ciało. Co prawda zadanie miał mocno ułatwione, bo Tuck zostawił mu wszystkie części w swoim mieszkaniu, jednak poskładanie ich w całość ramieniem podnośnika i przeniesienie całego programu asystenta do pamięci nowej maszyny, oraz nauczenie się sterowania ciałem w tak krótkim czasie stanowiły niebagatelny wyczyn. Były hologram był z siebie dumny. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że czasami jeszcze plątały mu się nogi i myliły ręce.
Usiadł na podstawionym krześle. Nieco sztywno, krzywo. Dopracuje się – pomyślał.
Przesłuchiwać go miał łysiejący, nieco tęgawy człowiek o skacowanej twarzy. Razem z nim do pomieszczenia weszła atrakcyjna, młoda brunetka. Dziewczyna stanęła nieco z tyłu, przy drzwiach. Mężczyzna opadł na krzesło. Kiedy uderzył tyłkiem o siedzisko, zmrużył oczy, wykrzywił się ledwo zauważalnie. Gdyby robot miał już nałożoną silikonową powłokę udającą skórę, z pewnością uśmiechnąłby się delikatnie, acz szyderczo. Na szczęście nie zdążył z budową ciała.
– Skąd ta kupa żelastwa? – spytał człowiek.
– Kodeks policyjny stanowi – odparł asystent – że mam prawo znać tożsamość przesłuchujących mnie.
– Jesteś zerami i jedynkami obleczonymi w nanotechnologiczny płaszczyk pseudointeligencji – rzucił detektyw. Maszyna przekrzywiła lekko głowę, przechyliła do przodu. Oparła się na łokciach.
– Znam swoje prawa – zadźwięczało metalicznie. – Domagam się ich respektowania.
Rapacz nie miał ochoty na spieranie się z maszyną. Szczególnie, że był na straconej pozycji, zaś na spieranie się dla samej tylko idei za bardzo bolała go głowa.
– Detektyw Anthony Rapacz, detektyw Julia Lear – powiedział. – Czy teraz możemy porozmawiać?
– Mój właściciel zostawił mi robotyczne ciało, żebym mógł go użyć po jego śmierci. Stąd ta "kupa żelastwa" – odpowiedział D-A. – Uprzedzając pytanie: za życia bardziej byłem mu przydatny jako hologram. Nie miał dwóch miejsc w swoim speedflyerze.
– Dlatego go zabiłeś. Chciałeś mieć ciało.
– Pan raczy żartować, detektywie Rapacz. Mój właściciel zaprogramował mnie, żebym po jego śmierci je sobie złożył, bo jako hologram nie byłbym w stanie ładować baterii holo-wyświetlacza. Powtarzam: za życia Tucka ciało nie było mi potrzebne.
– Więc kto zabił twojego właściciela?
D-A pewnie skrzywiłby się, słysząc zdanie rozpoczęte od spójnika. Na szczęście metalowa twarz nie była w stanie się krzywić.
– Mojego właściciela zabiła zgrabna blond panienka, panie detektywie. Jedna z tych, od których nie można oderwać wzroku. Zielona sukienka do kolan, skórzana torebka z trójstrzałowcem.
– Dlaczego tego od razu nie zgłosiłeś!? – wykrzyczał Rapacz, opluwając metalowe oblicze przesłuchiwanego.
– Właściciel zabronił reagować w razie śmierci. "Złóż ciało i spierdalaj", mówił.
Ciołek uspokoił się, ale żyła na czole nadal pulsowała mu niebezpiecznie. Oddychał głębiej niż zwykle.
– Dobra. – Strzelił ręką w metalowy blat stołu. – Mów jeszcze gdzie byliście przed przybyciem do sektora F i wynoś się stąd.
– Przed sektorem F – odpowiedział robot – byliśmy u pewnego negocjatora…
Sabian nie wybudził się jeszcze ze snu wywołanego środkiem, którym potraktował go Tuck. Kiedy policja przybyła na miejsce sekretarka nadal zwisała z krzesła, bezwłanie przewieszona przez oparcie. Drzwi do gabinetu wciąż były otwarte, a szpieg – negocjator leżał przewrócony razem z fotelem. Połowę twarzy umazaną miał zakrzepłą krwią.
Wybudzono go dopiero w szpitalu. Tam też okazało się, że stracił dwa zęby i kawałek wargi przygryzionej podczas kopnięcia, ale język miał w całości. Szybko zrelacjonował detektywom Rapaczowi i Lear przebieg niespodziewanego spotkania z najemnikiem. Opowiedział o groźbach i Bertim. Nie zataił niczego, nic też nie podkolorował. Jako technoszpieg zdawał sobie sprawę z wagi precyzyjnych informacji. Chciał, żeby złapano zabójcę jego oprawcy, bo nie wyznawał zasady, że wróg wroga jest przyjacielem. Jeszcze przed uśpieniem przyrzekł sobie, że jeśli uda mu się przeżyć, to samodzielnie właduje Tuckowi kulkę prosto w środek pleców. Myśl, że ktoś mu w tym przeszkodził denerwowała go niezmiernie.
– Dziękujemy, panie Sabian – powiedziała Lear, kiedy poturbowany skończył odpowiadać na pytania. – Bardzo nam pan pomógł. Niech pan szybko wraca do zdrowia.
– Dziękuję – uśmiechnął się negocjator. – Do widzenia.
Rapacz nie odwzajemnił uśmiechu. W szpitalu udało mu się zdobyć trochę prochów, które sprawiły mu ulgę w cierpieniu i, co ważniejsze, nie zamroczyły umysłu. Pozbawiony natarczywego bólu głowy zaczął poważnie myśleć o sprawie, którą prowadził.
– Sabiana możemy wykreślić z listy podejrzanych – powiedział do partnerki, kiedy tylko wyszli na korytarz. – Niemożliwe żeby udało mu się zastrzelić denata albo wynająć kogoś, kto by to zrobił, skoro cały czas spał. Dopiero nasi chłopcy go znaleźli, co by znaczyło, że zabójstwa nie dokonał też nikt z otoczenia Sabiana, wkurwiony tym, jak Tuck potraktował jego szefa.
– Logika równa arystotelesowej – zadrwiła Lear.
– Masz jakieś genialne myśli? – spytał detektyw, lekko podenerwowany. – Podziel się.
– Robot – odpowiedziała niemal od razu. – Można powiedzieć, że miał motyw. I do tego…
– Robot – przerwał jej bezceremonialnie – wtedy był hologramem. Nie mógł strzelić. Do tego AI jest tak programowane, że nie może wyrządzić żadnej krzywdy człowiekowi. To nie Matrix, kochanie. Nie daje mi spokoju niebieska sukienka.
– Przecież on łgał jak z nut! – zdenerwowała się dziewczyna. – Kłamał!
– Spokojnie, kotku. – Spojrzał na nią z takim pobłażaniem, że aż się zawstydziła. – Roboty nie kłamią. Przynamniej nie na policyjnych przesłuchaniach. Wszyscy przecież wiedzą, że mamy dostęp do ich pamięci. Z resztą, nasi technicy analizują pamięć D-A Tucka. Może sprawdzimy, jak im idzie?
Laboratorium komputerowe mieściło się w podziemiach komisariatu, dwa poziomy pod ziemią. Przydzielony do ich sprawy technik – Mark Car – zabrał ich do swojego stanowiska i wyświetlił najważniejsze sceny z pamięci D-A. Trwało to dłuższy czas i kiedy wyszli ze spotkania okazało się, że najwyższa pora na lunch.
– Okazuje się – zaczął Rapacz – że nie kłamał ani robot, ani Sabian. Dla mnie to żadne odkrycie.
Lear udawała, że patrzy w drugą stronę. Nie chciała by zauważył jej złość. Jak na razie w całym śledztwie przydała się tylko do wyszukania informacji, które znaleźć mógł byle funkcjonariusz mający dostęp do komputera.
– Szkoda tylko – kontynuował Ciołek – że nic nam to nie dało. Nic, kurwa, nowego.
– Jak skończyło się to śledztwo z żoną Tucka? – ożywiła się nagle.
– Jak się miało skończyć? Zamknęliśmy sprawę, bo nie było żadnych dowodów na porwanie. Nic. Dziewczyna po prostu zapadła się pod ziemię, bez śladu. Jak kamfora. Żadnych żądań porywaczy, żadnego ciała.
Pani detektyw zamyśliła się, przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. W końcu przerwała ciszę.
– Chodźmy coś zjeść, umieram z głodu. Nic nie miałam dzisiaj w ustach – zaproponowała.
Wychodząc, na jednym z wysokich tarasów, spotkali Ricksa.
– Idziesz z nami coś zjeść? – spytał detektyw. Ricks pokręcił głową.
– Mam inne zajęcia – odrzucił. – Tylko już dzisiaj nie pij, Ciołek. Alkohol kiedyś cię zabije.
Knajpę wybrał Rapacz. Mały, obskurny lokal z dala od centrum.
– Mają tutaj – mówił – najlepsze risotto, jakie w życiu jadłem. Nie zrażaj się wyglądem, nie będziesz żałowała.
Lokal nie był duży, był za to ciemny jak cholera i nieco zadymiony. Gdyby nie kobieta pijąca coś przy barze, byłby również całkowicie pusty. Ciołek pewnym krokiem przeszedł niedużą salę, usiadł przy barze. Lear poszła za nim, usiadła obok. Zamówili jedzenie, sympatyczna, rudowłosa kelnerka zakomunikowała, że jedzenie dostaną do dwudziestu minut.
Pani detektyw – Rapacz zauważył dopiero teraz, sącząc piwo – zaczęła zachowywać się nieco dziwnie. Od dłuższego czasu zerkała nerwowo, szturchała go łokciem. W pewnym momencie zrobiła to tak potężnie, że aż zachwiał się na barowym stołku.
– Wyjdziemy zapalić? – spytała mrugając nerwowo.
– Przecież ty nie… – urwał, kopnięty w kostkę. – Tutaj można palić w środku.
– Nie lubię palić w miejscu, gdzie jem – odpowiedziała. Zrobiła przy tym taką minę, że zdecydował się podążyć za nią, o cokolwiek by nie chodziło.
Wyszli na zewnątrz, detektyw zapalił papierosa. Dziewczyna, poczęstowana, odmówiła.
– Nie chodziło mi o palenie, geniuszu – powiedziała. – Widziałeś dziewczynę przy barze?
– Nie przyglądałem się – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem. – Warta zainteresowania?
Lear opuściła głowę, żeby ukryć zażenowanie.
– To jest kobieta z nagrania robota.
Oczy Ciołka przypominały dwa spodki filiżanek. Zaraz jednak się opanował.
– Co ty…
– Mówię poważnie – nie pozwoliła mu dokończyć. Nie miała ochoty na dyskusję. Nie teraz.
– Dobrze się przyjrzałaś? Jesteś pewna?
Skinęła głową.
– Takie rzeczy się, kurwa, nie zdarzają – powiedział rzucając z tarasu ledwo nadpalonego papierosa. Wrócili do środka. Detektyw przystanął na chwilę za drzwiami, poczekał aż oczy przywykną do półmroku. Przyglądając się dziewczynie przy barze nabrał niemal całkowitej pewności, że Lear się nie pomyliła. Spokojnym krokiem podszedł do niej.
Lear miała złe przeczucia, trzymała się kilka kroków za partnerem, z dłonią na kaburze. Kelnerka podała risotto. Ciołek podszedł do blondynki na wyciągnięcie dłoni, chciał złapać ją za ramię, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. W prawej dłoni kobiety błysnęło ostrze, Lear zauważyła, chciała krzyknąć, ale nie zdążyła. Cięcie na odlew musnęło ramię detektywa, rozchlastało po skosie całą szyję. Chlusnęła krew. Kelnerka piszczała. Detektyw wyszarpnęła broń z kabury, nie zdążyła wycelować, cichy świst kuli, coś wyrwało jej broń z dłoni, niemal łamiąc palce. Huknęło ciało upadające na ziemię.
– Mam jeszcze dwie kule – powiedziała blondynka, odsuwając ociekające krwią włosy z twarzy. – Rusz się, jeśli chcesz sprawdzić moją celność.
Lear nawet nie drgnęła. Kobieta błysnęła odznaką.
– Wydział Wewnętrzny – stwierdziła sucho. – Agent specjalny Alice Tuck.
Pod brunetką ugięły się nogi, zemdlała.
Obudziła się w szpitalu. Na krześle, obok jej łóżka, siedziała agent specjalny Alice Tuck. Blond kręcone włosy nie były już zabarwione krwią, zielona sukienka w przedziwny sposób była czysta jak przed draką w barze.
– Myślę, że jestem ci winna małe wyjaśnienie – powiedziała blondynka. Milczała dłuższą chwilę. Lear nie mówiła nic, czuła się źle, słabo.
– Wydział wewnętrzny prowadził śledztwo w sprawie Rapacza. Ten człowiek był naprawdę nieprzyjemną personą. Łapówkarz i informator mafii. Zbyt często starał się doprowadzić do umarzania śledztw w sprawie zabójstw, żeby nie zwróciło to naszej uwagi. No i ten jego alkoholizm… Gdyby nie to, pewnie bym go nie zabiła od razu, tylko spróbowałabym uciec… Ale nie mogłam dać się aresztować, a było jeszcze za wcześnie na aresztowanie go. Jedno przekupione śledztwo więcej i sprawy potoczyłyby się całkiem inaczej… A tak.. Stało się. Nie znoszę alkoholików.
Przerwała. Przez chwilę wpatrywała się w okno.
– Jeśli zaś chodzi o waszą sprawę… Zabiłam Mike'a, ponieważ był zagrożeniem dla Starbase. Również dla siebie, dla mnie i wielu innych ludzi. Widzisz… Nikt nigdy mnie nie porwał. Zostawiłam mojego męża, ponieważ zgłosiłam się do programu badawczego, do którego rząd wynajął Starbase. Mike nie potrafił się z tym pogodzić i postanowił się zabić. Kula dość poważnie naruszyła mózg, ale on przeżył, w całkiem niezłym stanie. Problemem było to, że stracił część pamięci. Pamiętał mnie, pamiętał, że czytał jakiś list związany z moim zniknięciem. Nie potrafił tylko przypomnieć sobie, że odeszłam sama. Może nie chciał tego pamiętać…?
Milczała długo. Lear nie ponaglała jej. Wiedziała, że agentka i tak skończy swoją opowieść.
– Wtedy właśnie uknuł sobie tę idiotyczną teorię o porwaniu. Zabił kilku najemników Konfederacji, których podejrzewał o udział w spisku. Dlatego w Echonecie pojawiło się zlecenie na jego głowę. Dzisiaj wybrał się zabić Dvorniaka, człowieka odpowiedzialnego za mój projekt w Starbase. Musiałam go zabić.
Jeszcze chwilę siedziała w ciszy. Później wstała i wyszła bez słowa. Lear usnęła niemal od razu.
Lear nie mówiła nic, czuła się, źle, -> nadprogramowy przecinek
- Wydział wewnętrzny toczył śledztwo w sprawie Rapacza. -> prowadził? To może moje widzimisię, ale brzmi lepiej.
Gdyby nie to, pewnie bym go nie zabiła od razu, tylko spróbowałbym uciec...
Lekko i przyjemnie :)
Postać Rapacza o wiele bardziej mi się spodobała, niż Tucka. Świat też wykreowałeś niezły. Napisane podobnym stylem jak poprzednia część, nieźle, choć z czasem na pewno będzie lepiej.
Niezbyt podoba mi się jednak końcowe wyjaśnienie. Wydaje mi się nie do końca przemyślane:
- co to za agentka specjalna Wydziału Wewnętrznego (a więc jest z Policji), która sobie może mordować wedle swojego widzimisię? W ogóle, jakim cudem może mordować w biały dzień i jeszcze się do tego przyznawać? Dlaczego nie aresztowała obu facetów? Bycie łapówkarzem i informatorem mafii raczej nie jest karane śmiercią. A nawet gdyby było, to Policja ma tylko delikwenta aresztować, a od orzekania wyroków są sądy, a nie samozwańczy kowboje - całe opowiadanie dzieje się przecież w cywilizowanym społeczeństwie, na wysokim stopniu rozwoju technologicznego.
Takie mi się uwagi nasunęły. Pomijając końcówkę, jest dobrze.
Pozdrawiam.
@Eferelin Rand
Fascynacja filmami klasy B...