Obcy leżał z rozłożonymi na boki rękami, wyrazem zdziwienia na twarzy i dziurą w czole.
– Tak musiało być – szeptała matka.
Tak mówili też wszyscy inni, chociaż nie rozumiała, dlaczego jej wujek jeszcze wczoraj był wujkiem, a dzisiaj już Obcym. Rano wyglądał tak samo jak zawsze, mówił tym samym głosem i uśmiechał się tak samo, a teraz leżał nieruchomo w ciemnej, wyssanej z koloru trawie.
– To już nie był on – tłumaczyła ciotka drżącym głosem, mnąc w dłoni kolejną chusteczkę. – Od razu wiedziałam. Zmienił się.
Ludzie zacieśnili krąg wokół ciała, jakby każdy chciał być jak najbliżej, jak najdokładniej przyjrzeć się twarzy, zmarszczkom, siwym włosom; wytropić oznaki, które sprawiały, że człowiek przestawał być człowiekiem, a stawał się czymś, co tylko człowieka udawało.
Nie dostrzegała żadnej różnicy, ani teraz, ani dużo później, kiedy oglądała ciała następnych, którymi zawładnęli Obcy. Być może nikt nie dostrzegał.
Ale o tym się nie rozmawiało.
*
Droga przecinająca pola kończyła się u stóp lasu. Między drzewa nie prowadziła żadna ścieżka, choć trzeba przyznać, że nie była potrzebna; rzadkie zarośla nie stanowiły przeszkody nawet dla dziecka.
– Tam nikt nie chodzi.
– Co, masz pietra? – Chłopak od sąsiadów był starszy od niej pół roku i ciągle traktował ją jak małą dziewczynkę. – Boisz się, że Obcy wyssą ci mózg?
Przyłożył palce do ust tak, jakby trzymał słomkę, zrobił usta w ciup i z głośnym świstem nabrał powietrza. Spojrzała na niego ze złością. I, by udowodnić, że się nie boi, szybkim krokiem ruszyła w stronę lasu. Czuła się, jakby robiła coś zakazanego, choć nikt nie zabraniał podchodzenia do granic Enklawy. Po prostu nikt tego nie robił.
W lesie panowała cisza, od której zatykało uszy. Serce zaczęło bić szybciej; nerwowo rozglądała się na boki, czy zza drzew nie wyskoczą znienacka Obcy. Mówiono, że nie mieli ciał, ale w wyobraźni nadawała im postać wielkich, półprzezroczystych glist albo cieni zwiewnych niczym dym. Gdy wyszła znów na słoneczne światło, musiała zmrużyć przyzwyczajone do leśnego półmroku oczy.
A potem dostrzegła w oddali Mur.
Był wyższy niż jakikolwiek budynek w Enklawie i zdawał się dosięgać chmur. Jednolita powierzchnia nie miała żadnych otworów, bram ani drzwi. Ponad krawędzią, odcinającą błękit nieba niczym drugi horyzont, mogły przelecieć jedynie ptaki.
– Wiesz, co tam jest?
Podskoczyła na dźwięk głosu. Prawie zapomniała o chłopaku. Stał obok z dłońmi wciśniętymi w kieszenie i patrzył w dal.
– Wiem – odparła. – Tam są Obcy.
Roześmiał się, jakby powiedziała coś głupiego. Policzki zapiekły ją po części ze wstydu, a po części ze złości; co było śmiesznego w tym, co wiedział i mówił każdy?
– Dzieciak jesteś – powiedział kpiącym tonem.
– Wcale nie! Wszyscy mówią, że od czasu inwazji Obcy wciąż są na Ziemi. Tylko w Enklawie jesteśmy bezpieczni, bo chroni nas Mur…
Spojrzał na nią.
– To czemu zastrzelili twojego wujka?
Poczuła falę gorąca na twarzy i szczypanie w kącikach oczu. Odruchowo zacisnęła pięści.
– Głupek!
Zawróciła na pięcie i pobiegła z powrotem w las. Wymijała drzewa, obraz rozmazywał się od łez, pod butami trzaskały suche gałązki. Głupi, głupi, głupi! To przecież nie był jej wujek, tylko siedzący w środku Obcy, który użył go jak skorupy i schował się w niej niczym ślimak w muszli!
Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy dotarła do skraju pól. Zwolniła; wracała ze spuszczoną głową, ocierając łzy. I wtedy uderzyła ją myśl, która nie powinna narodzić się w głowie mieszkańca Enklawy.
Jak Mur mógł powstrzymać istoty, które nie miały ciał?
*
Nie podzieliła się z nikim tamtą myślą. Przestała rozmawiać z chłopakiem sąsiadów i próbowała skupić się na nauce, jednak wielki, szary Mur wciąż powracał we wspomnieniach. Przypominała sobie o nim za każdym razem, gdy koledzy i koleżanki z klasy szeptali gorączkowo, że wytropiono i unieszkodliwiono kolejnego Obcego.
Wiedziała, że chłopak z sąsiedztwa wciąż tam chodził; widziała, jak po lekcjach często kierował się nie ku osiedlom, jak wszyscy pozostali, ale w stronę pól i lasu.
Ostatni raz widziała go w trakcie zajęć, na miesiąc przed końcem roku szkolnego. Pytał wtedy głośno, czemu wszyscy uważają Obcych za zagrożenie, skoro żaden Obcy jeszcze niczego złego w Enklawie nie zrobił.
Podobno to rodzice jako pierwsi zgłosili, że przestał być sobą.
*
Skończyła szkołę i cieszyła się wakacjami. W tym okresie ciotka przychodziła w odwiedziny częściej niż zwykle, najczęściej na lekkim rauszu; wraz z matką siedziały w kuchni przy butelce likieru, długo o czymś dyskutując cichymi głosami. Z tego, co udało jej się podsłuchać, rozmawiały o wujku. A także o znajomym z sąsiedniego osiedla. I o żonie gospodarza spod lasu, i chłopaku sąsiadów, i paru innych osobach, z których każda padła ofiarą Obcych.
Za każdym razem, gdy słyszały jej kroki, natychmiast milkły. Ale jednego wieczoru musiały się pokłócić, bo ciotka zawołała głośno:
– O swoim też przecież powiedziałaś, że go nie poznajesz! Tyle tylko, że kłamałaś! Myślałaś, że nie wiem?
– Nie gadaj bzdur! – warknęła w odpowiedzi matka.
– Doniosłaś na własnego męża, a on dostał kulę w łeb…
Trzask, jakby ktoś walnął dłonią o stół. Kolejnych słów nie zrozumiała. Usłyszała szuranie krzesła i zdążyła umknąć z korytarza do swojego pokoju, nim matka albo ciotka mogłyby ją zauważyć. Potem rozległo się trzaśnięcie drzwiami.
Kiedy godzinę później poszła do kuchni pod pretekstem zaparzenia herbaty, zobaczyła matkę siedzącą przy oknie z papierosem i zamyślonym, nieobecnym wzrokiem. Matka rzadko paliła, a teraz popielniczkę wypełniały popioły.
Patrzyła na nią ukradkiem znad czajnika. Coś w tym spojrzeniu, twarzy, sztywnej sylwetce było innego. Obcego.
*
– Tak musiało być – powiedziała matka. Głos miała suchy, niepodobny do jej zwykłego tonu.
Ciotka leżała nieruchomo. Czerwona strużka na czole mocno kontrastowała z nieprzyjemną bielą twarzy. Ludzie gapili się tak, jakby oczekiwali, że zaraz coś wyskoczy z ciała.
– Ostatnio była nieswoja – powiedział ktoś.
– Duża piła – przytaknął kto inny.
– I snuła się po ulicach bez celu.
Stała obok matki i patrzyła na zwłoki. Słowa ledwo do niej docierały. Oczy piekły; zamrugała parę razy, próbując powstrzymać łzy.
– Zmieniła się. – Usłyszała znów głos matki. – Prawda?
Po nagłej ciszy zorientowała się, że to pytanie zostało skierowane do niej. Podniosła głowę; wszyscy patrzyli wyczekująco i z niepokojem. Oraz nadzieją, że to, co robili, miało sens i powód.
Patrzyła na matkę, zimną, odległą. I szepnęła:
– Już cię nie poznaję.