- Opowiadanie: RheiDaoVan - Gwóźdź do trumny (1/2)

Gwóźdź do trumny (1/2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gwóźdź do trumny (1/2)

1.

Słaby płomyk świecy stanowił jedyne źródło światła. Na ścianach rodziły się i umierały fantastyczne cienie.

Robert wypełnił srebrną, wytopioną specjalnie na tę okazję misę krwią, która jeszcze półgodziny temu krążyła w żyłach dwóch uroczych blondynek . Zabił je szybko. Nie widział sensu w przysparzaniu im dodatkowych cierpień.

Naciął podbicia swoich stóp zagryzając zęby. Wszedł do misy. Lepka, ciepła jeszcze ciecz sięgała mu połowy łydek. Wyprostował się, wyciągnął ręce. W lewej dłoni kurczowo ściskał małe pudełeczko z kości słoniowej, zdobione misternymi malunkami.

Relikwiarz. Jego nadzieja, jego przepustka. Bilet do nieśmiertelności.

Zaczął mamrotać pod nosem. Z dna dobiegło drapanie, jakby ktoś orał metal paznokciami. Robert w skupieniu patrzył na ciemną taflę krwi, która zaczęła falować i burzyć się. Wyglądała jak wielka plama smoły.

Krzyk. Okropny krzyk konającego w męczarniach wypełnił pomieszczenie.

Eksplozja czerwieni, wszystko zamiera.

Śmierci, witaj.

#

Kroczysz przez rzekę krwi, przemierzasz pustkowia śmierci. Upajasz się cudzym cierpieniem i rozpaczą.

To martwe królestwo. I puste. Prawie. Jest tu pełno bólu, strachu, goryczy, lęku i smutku. Defilują przed tobą pod postacią szkarłatnych, rozmazanych istot.

Umierasz, dusisz się. Dławisz okrucieństwem i przerażeniem. Ból, ogarniający cię zewsząd ból paraliżuje myśli. Zdzierasz z twarzy płaty mięśni. Skóra na palcach pęka. Umrzeć, przerwać to. Nie czuć już nic.

Stój! Nie wolno. Nie taki jest twój cel. Musisz przeżyć, inaczej na co to wszystko?

Cienie zamierają, obracają się w twoją stronę i nagle rzucają do ucieczki. A wszystko to w absolutnej ciszy.

Czujesz w sobie moc, która przelewa się przez ciebie, wypełnia i oplata.

Potęga.

Siła.

Nieśmiertelność.

#

Ciemność. Zapach krwi i śmierci.

Robert dyszał ciężko i jakoś dziwnie świszcząco. Czuł się osłabiony a jednocześnie przepełniony energią. Nie potrafił tego zrozumieć. Poruszył się niepewnie. Nic go nie zabolało.

Dobrze, całkiem nieźle.

Wstał z dziwną lekkością, przewracając misę, z której wyciekła gęsta posoka. Zastanowił się skąd się tu wzięła. Spojrzał przypadkiem na lustro i zamarł widząc swoje odbicie. Wspomnienia wróciły nieprzerwaną falą, zalewając jego umysł.

Zatoczył się, złapał za blat stołu i zaczął się śmiać. Obłąkańczo, upiornie.

Tryumfalnie.

 

***

Krzyk, wycie i upiorny śpiew setek tysięcy głosów. Niewyraźne cienie błąkają się na granicy postrzegania. Skaczą, tańczą, zataczają się. Okropny krzyk przedziera się przez złowieszczy chór. Wrzask bólu i cierpienia zwiastujący śmierć. Gdzieś z lewej rozlega się szyderczy chichot. Jest coraz bliżej, rośnie w siłę, tak samo jak koszmarny śpiew umęczonych głosów.

Krew. Kapie powoli, coraz wolniej. Szkarłatne krople zastygają w powietrzu. Upiorne paciorki. Wibrujący pisk wprawia je w drżenie. Czerwone perły pękają nagle. Odpryski parzą niczym kwas, wżerają się w skórę. Ponownie rozlega się chichot, tym razem bliżej, z prawej.

Cienie zbliżają się, tańczą niezdarnie, tworząc krąg.

Umieraj i tańcz. Żyj i leż.

Kolejny wrzask. Skądś pewność, że tak wyje człowiek żywcem obdzierany ze skóry. Już go widać. Idzie chwiejnie, nogi nie chcą go nieść. Zatacza się, ale jakimś cudem utrzymuje równowagę. Popękane palce muskają czerwoną od krwi twarz, wykrzywioną w grymasie niewysłowionego cierpienia.

Umieraj i rządź. Żyj i podlegaj.

Cienie zamarły, wykrzywione nienaturalnie, z głowami obróconymi ku człowiekowi. Z jego twarzy odpadają płaty mięsa. Wygląda, jakby miał czaszkę obleczoną roztapiającym się woskiem. Już nie krzyczy. Śmieje się. Złowrogo, tryumfalnie. W pustych oczodołach pojawiają się błękitne, chłodniejsze niż serce lodowca, ogniki.

Cienie rzucają się do ucieczki. Te, na których spoczął wzrok mężczyzny, padają na ziemię, wiją w agonii. Wierzgają kończynami, palcami orzą ziemię, plują cuchnącą, brunatną krwią.

Coś zmiata je i niesie wysoko w górę. Makabryczne tornado śmierci.

A człowiek śmieje się upiornie, zęby szczękają o siebie.

 

Orion, po raz pierwszy od dwudziestu lat, ocknął się z krzykiem. Drżącą ręką sięgnął po telefon.

 

 

***

 

Kryspin spojrzał z lekkim powątpiewaniem na niewielki ptasi szkielet leżący na stole. Niby widział już jak Kruk wprawia w ruch drobne kosteczki, jak mały szkielecik ożywa i wstaje niezdarnie. Niby wiedział co trzeba robić, co mówić, o czym myśleć, ale i tak czuł pewien dreszcz niepokoju ściskający serce. Nieumarły to nieumarły.

Westchnął cicho, poprawił warkocz świeżych i zasuszonych ziół, który oplatał jego lewy nadgarstek, naciął nożem opuszek kciuka. Pozwolił by kilka kropli skapnęło na białe kości. Do rytuału z dowolnym nieumarłym potrzebna była krew nekromanty. Historie o ofiarach z nieskalanych, młodych dziewcząt należało włożyć między bajki. Przynajmniej większość z nich. Kryspin wiedział, że istniały pewne rytuały, które tego wymagają, ale Kruk bardzo niechętnie o nich mówił, a chłopak nie był na tyle głupi, by ciągnąć go za język.

– Skup się – dobiegł go niski, przechodzący w nieprzyjemną chrypkę głos Kruka.

Chłopak skinął machinalnie głową. Przymknął oczy i zaczął szeptać słowa. Kostki drgnęły, poruszyły się nieznacznie, maleńki dzióbek otworzył się, jakby chciał wydać z siebie pisk. Ptasi szkielet wstał i zatrzepotał tym, co pozostało mu ze skrzydeł. Zrobił dwa chwiejne kroki i rozsypał się na powrót w kupkę kości.

I wtedy Kryspin poczuł jak coś uderza go w brzuch. Zgiął się w pół, z płuc uciekło powietrze, pociemniało mu przed oczami. Upadł na podłogę. Gdzieś z oddali, nienaturalnie przygłuszone, dobiegły go przekleństwa Kruka. Coś ponownie nim szarpnęło, miał wrażenie, że ktoś wbija w jego ciało na przemian rozżarzone i zamrożone pręty. Czuł, że jeszcze chwila, a głowa po prostu mu wybuchnie, barwiąc wszystko wokół czerwono-szarą papką. W ustach poczuł metaliczny smak krwi. Na samej granicy utraty przytomności usłyszał jak Kruk, charkocząc bardziej niż zwykle, każe mu nie dołączać do tańca.

 

 

***

 

Ból. Ciemność i ból.

Na wszystkie kurwy świata, jak ciężko mu się oddychało.

Kruk otworzył oczy, odczekał chwilę by odzyskać ostrość widzenia. Z trudem dźwignął się na klęczki. Potarł palcami wskazującymi skronie. Miał wrażenie, że w głowie przemieszczają mu się kawałki szkła. Splunął gęstą mieszanką śliny i krwi. Odetchnął głębiej krzywiąc się przy tym. Czuł się tak, jakby coś zmiażdżyło mu klatkę piersiową.

Rozejrzał się i zaklął. Chwiejnym krokiem podszedł do leżącego bez ruchu Kryspina i usiał obok niego. Karmelowa zazwyczaj twarz chłopaka przybrała szarawy odcień. Z uszu, nosa i ust sączyła się ciemna krew. Kruk dotknął szyi Kryspina, odszukał puls, odetchnął z ulgą.

Żył. Ledwo, ale jednak.

Kruk oparł się plecami o nogę stołu, przymknął oczy. Ponownie splunął krwią zastanawiając się, komu ma podziękować za takie atrakcje. Jedno z nazwisk powracało natrętnie, niczym wkurzająca mucha.

Don't fall asleep

To the weeping of the birds

Nekromanta odebrał telefon.

– Niech zgadnę – wychrypiał. Chrząknął, spluną i kontynuował. – Miałeś wystarczająco przerażającą wizję, żeby ocknąć się z krzykiem, palpitacjami serca i mokrymi spodniami?

– Wszystko prócz ostatniego. – Głos Oriona był drżący i niespokojny. – Skąd wiesz?

– Bo coś wyłączyło mi na kilka minut świadomość, a Kryspina prawie zabiło.

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.

– Co z nim?

– Żyje. Ledwo, ale da radę. Orion, wiesz, co to było.

– Licz – powiedział cicho Orion po dłuższym milczeniu. – Tylko jego, ekhm, narodziny wywołują taki efekt. Kruk, domyślasz się, który z was przeprowadził rytuał?

Nekromanta poklepał się po kieszeniach. Wyciągnął papierosa, przypalił.

– Tak. – Do jego głosu zakradły się niepokojące nuty. Orion po raz kolejny ucieszył się, że Kruk nie jest jego wrogiem. – Przyjedź do mnie, ktoś musi zająć się Kryspinem.

– A ty? – Orion miał złe przeczucia. Czasami bardzo nie lubił mieć racji. Tak jak teraz.

– Ja mam zamiar skopać komuś tyłek.

 

 

***

 

Kryspin obudził się z potwornym bólem głowy i nieprzyjemnym posmakiem krwi w ustach. Dźwignął się na łokcie i zaraz tego pożałował, bo świat wybuchł mu przed oczami feerią barw. Zastanawiał się gdzie jest i co się właściwie stało. I czemu tak ciężko mu się oddychało?

Rozejrzał się uważnie. Leżał na starej, całkiem wygodnej kanapie w niewielkim, skromnie urządzonym salonie. Nie był u Kruka, a tym bardziej u siebie. Usiadł z cichym jękiem. Bolało. Zupełnie jakby ktoś wypełnił jego płuca kamieniami.

– Dobrze widzieć, że się ocknąłeś – odezwał się cichy, spokojny gdzieś z tyłu. Po chwili jego właściciel postawił parujący kubek na stole i usiadł w zniszczonym, skórzanym fotelu.

Kryspin uśmiechnął się słabo do Oriona.

– Dobrze wiedzieć, że to u ciebie jestem – odpowiedział zerkając pytająco na kubek.

– Zioła. Pomogą ci – wyjaśnił Orion siląc się na swobodny ton.

– Dzięki. – Chłopak sięgnął po kubek. – Co się właściwie stało?

– Jeden z nekromantów został liczem – odpowiedział Orion z nerwowym uśmiechem. – Krukowi urwał się film na kilka minut, ciebie prawie zabiło. Wszyscy Inni w promieniu kilkunastu kilometrów doznali mniej lub bardziej przyjemnych sensacji.

– Aha – powiedział głupio Kryspin. – Licz… Czekaj, przecież to zakazany rytuał! Nekromanci obiecali, że nigdy nie będą go wykonywać. To jedyny taki przypadek. Od czasów Agrippa… Gdzie jest Kruk? – zapytał nagle.

Orion chrząknął nerwowo, zapatrzył się w punkt nad lewym ramieniem chłopaka.

– Powiedzmy, że poszedł wymienić z kimś kilka zdań.

 

 

 

2.

 

Cmentarz, jak symbolicznie. Aż rzygać się chce.

Kruk wcisnął dłonie w kieszenie spodni i nieśpiesznie minął pomalowaną na czarno, metalową bramę. Szedł pomiędzy nagrobkami nie rozglądając się. Nie przyszedł tu zwiedzać. Kamienne figury aniołów odprowadzały go pustym, beznamiętnym wzrokiem.

Roberta, a raczej istotę, która kiedyś nim była, zobaczył z daleka. Zielone języki płomieni lizały wysoki szkielet odziany w czarne, długie szaty. Upiornie zniekształcona czaszka szczerzyła w uśmiechu ostre zęby. Błękitne ogniki w pustych oczodołach były zimniejsze niż serce lodowca. Wokół niego siedziało kilkunastu nieumarłych reprezentując sobą różne stadia rozkładu. Bijąca od nich aura śmierci na kilometry odstraszała amatorów wieczornych przechadzek po cmentarnych alejkach.

Kruk stanął w odległości kilku nagrobków od niego. Wyjął skręta, przypalił. Subtelny zapach ziół nie był wstanie, nawet choć trochę, przytłumić smrodu, jaki roztaczali wokół siebie nieumarli.

– Dawno się nie widzieliśmy, Kruku – zagaił licz nieprzyjemnym, świszczącym głosem. Miał problemy z wypowiadaniem niektórych głosek.

– Żałuję, że w ogóle się widzieliśmy – odpowiedział nekromanta wypuszczając kłąb błękitnoszarego dymu. – Złamałeś zasady.

Licz roześmiał się obłąkańczo. Zielone płomienie przybrały na sile. Martwe kukły zakołysały się, ale żadna nie zbliżyła się do nekromanty.

– Zasady… Nekromanci zawsze je łamali, Kruku. Ożywiali umarłych, ignorowali lodowate palce cieni, byli nieczuli na ich taniec, przeprowadzali zakazane rytuały, oszukiwali śmierć. To jest nasza moc. Nieśmiertelność nam się po prostu należy!

Kruka ogarnął pusty śmiech.

– Posrało cię do reszty, Robert. Nigdy nie byłeś zrównoważony, ale teraz… – Pokręcił głową. Spojrzał na niego ponuro. – Naprawdę uważasz, że było warto? Zrobić z siebie chodzącego, gadającego kościotrupa udającego zieloną pochodnię?

Upiorny chichot upewnił Kruka, że owszem, i że dalsza rozmowa nie ma sensu. Rzucił skręta na ziemię, sięgnął do kieszeni wytartej skórzanej kurtki. Nieumarli poruszyli się niespokojnie. Gdyby to od nich zależało, uciekliby skowycząc cicho, ale wola licza była jasna.

Zabić!

Kruk był na to przygotowany. W dłoniach mignęły fioletowe i czarne szklane kuleczki, które rozprysnęły się nim dotknęły ziemi. Cienie zawirowały wokół nekromanty wyjąc potępieńczo. Bezmyślne, okrutne, żądne mordu zaatakowały nieumarłe kukły. Rozpoczęło się piekło.

Kruk i Robert stali nieruchomo ignorując panujący wokół jazgot. Mierzyli się w milczeniu wzrokiem. Cienie kończyły właśnie zabawę z kukłami.

– Możesz do mnie dołączyć – odezwał się licz. Pierwszy raz jego głos był poważny i spokojny. – Rytuał jest trudny, wiem. Ale wiem też, że go przeżyjesz. Całkiem możliwe, że jako licz byłbyś silniejszy ode mnie.

– Pieprz się – odpowiedział Kruk najuprzejmiej jak umiał.

– Cóż, tak myślałem.

Wybuch mocy wyrwał Krukowi powietrze z płuc. Prawie ugięły się pod nim kolana.

Wiedział, że będzie ciężko. Nie sądził, że aż tak. Ale musiał wytrzymać. Musiał znaleźć nić.

Rozległ się trzask pękającego drewna. Powietrze zdawało się iskrzyć od uwolnionej mocy. Zielony do tej pory ogień liżący wykrzywioną w makabrycznym uśmiechu czaszkę przybrał fioletową barwę. Skrzące się krwawą purpurą strumienie mocy uderzyły w Kruka.

Nekromanta zdążył się zasłonić lecz impet i tak odrzucił go kilka metrów, prosto na jedno z drzew. Opuścił zdrętwiałą lewą rękę wzdłuż ciała, skrzywił się. Robert zniknął mu nagle sprzed oczu, Kruk widział jedynie jego rozmytą sylwetkę. Kątem oka dostrzegł za plecami czerwony błysk. Uniknął ataku odskakując w bok. Uderzył lewym barkiem w drzewo. Zaraz po tym zobaczył przed sobą błękitne ogniki. Powietrze jakby zgęstniało, migotało od ogromu siły, którą emanował licz.

Kruk uderzył odruchowo.

Zielona fala mocy zalała Roberta niby żrący kwas, przepalając ubranie i znacząc kości głębokimi bliznami. Licz wrzasnął. Nie spodziewał się tak silnej i gwałtownej odpowiedzi. Cofnął się zaskoczony. Kruk nie miał zamiaru czekać, aż przeciwnik się otrząśnie. Warknął coś gardłowo. Gwałtowny wiatr szarpnął długimi ciemnymi włosami. Pod rozgwieżdżonym niebem zaczęły krążyć ptaki.

Setki czarnych ptaków.

Donośne krakanie przepełnione było złością i chłodną determinacją. Wszystkie, niczym czarny całun, opadły na zaskoczonego Roberta.

Krukowi zakręciło się w głowie, oparł się o nagrobek. Nie miał złudzeń, jeśli chciał przeżyć, powinien uciekać. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze niczego się nie dowiedział. W skupieniu obserwował wybuchy mocy wokół licza. Czuł jego energię, teraz wystarczyło tylko … Jest! Cieńsza niż włos, ledwo widoczna mlecznobiała nić. Błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej garść małych kosteczek. Wystarczyły dwa słowa, by na jego dłoni ożył ptasi szkielet, który zaczął podskakiwać i poruszać dzióbkiem.

Mały posłaniec.

Nić, znajdź koniec. Przekaż Orionowi, brzmiał oszczędny rozkaz nekromanty. Szkielecik skinął główką i sfruną z wyciągniętej dłoni.

Wściekła, potężna moc wystrzeliła z szamoczącego się licza. Kipiąca furią, spalała atakujące go ptaki żywcem, niszczyła nagrobki, orała ziemię, łamała gałęzie.

Zmysły Kruka zawirowały. Upadł na ziemię kaszląc krwią.

Skąd ten skurwysyn ma tyle siły?!

Robert zaczął się obłąkańczo śmiać. Wiedział już, że wygrał. Kolejna czerwona fala mocy uderzyła w nekromantę. Kruk próbował się osłonić, ale równie dobrze mógłby próbować zatrzymać szarżującego nosorożca. Przeleciał kilka metrów w tył. Impetem uderzenia zniszczył jeden z ocalałych jakimś cudem nagrobków.

Z trudem uniósł powieki. Przed oczami zamajaczyła zniekształcona czaszka, wykrzywiona w szyderczym uśmiechu. Błękitne ogniki w pustych oczodołach lśniły tryumfalnie.

– To koniec – wychrypiał licz. – Przykro mi Kruku, naprawdę. – Stanął za nim, wplótł palce we włosy i szarpnął, zmuszając ledwo przytomnego nekromantę do klęczek. – Podziwiałem cię. Tak, wiem, dziwnie to brzmi w moich ustach, ale tak było. Trzy razy zszedłeś do Krainy Styks, igrałeś z Szepczącymi mając jednocześnie w głębokim poważaniu, co myślą o tobie inni. – Zamilkł na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Razem zdziałalibyśmy więcej. Bez problemu stałbyś się liczem, jestem tego pewien.

Kruk miał ochotę się roześmiać, ale z jego ust wydobył się jedynie okropny charkot. Ledwo zachowywał przytomność. Wszystko go rwało, paliło, kłuło, szarpało. Prawie nie widział na oczy. W ustach czuł metaliczny smak krwi.

– Kruk, ostatnia szansa.

– Pieprz…się…

– Tak myślałem.

Ból. Okropny. Poprzedni był tylko marnym preludium. Nieartykułowany krzyk wyrwał się z gardła nekromanty. Gdyby nie silny chwyt Roberta, Kruk padłby na chłodną, wilgotną trawę. W myślach prosił o utratę przytomności. Wiedział, że Robert nie pozostawi go przy życiu.

Obserwował jak zaciśnięta pięść otoczona czarną mgłą wznosi się do śmiertelnego ciosu. Czas zwolnił bieg. Kruk dostrzegł jak coś dziwnego odkształca czaszkę licza. Jak wyraz triumfu zmienia się w zaskoczenie i coś, co chyba można by nazwać strachem. Wszystko to trwało krócej niż uderzenie serca, a potem Robert zniknął sprzed oczu Kruka. Zupełnie jakby zmiótł go potężny podmuch wiatru. Albo pociąg.

Nekromanta upadł na ziemię. Czuł wokół siebie zawirowania mocy, ale było mu już wszystko jedno. Posłaniec przekaże wiadomość w razie jego śmierci.

Styks, chyba wreszcie zostanę u ciebie na dłużej.

 

 

***

 

Kamael usiadł ciężko obok leżącego nieruchomo nekromanty. Szepczący oddychał z trudem, na bladej twarzy pojawiły się ceglaste plamy. Odgarną włosy barwy ciemnego miodu, rękawem starł krew i błoto z twarzy. Nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu zmierzyć się z liczem. Nie sądził, że wyjdzie z takiego spotkania trochę tylko draśnięty. Kruk bardzo osłabił nieumarłego. Sam licz chyba doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma szans z rozwścieczonym Szepczącym, bo zwiał błyskawicznie, zasłaniając się setkami martwych kukieł.

Kamael spojrzał na przyjaciela i zaklął.

Za późno. Przybiegł za późno.

Dlaczego, cholerny durniu, poszedłeś sam?!

Kamael zaklął, przejechał dłonią po twarzy. Gorycz ściskała mu gardło nie pozwalając krzyczeć ze złości.

#

Kalekie istoty tańczą niezdarnie.

Krok, krok, obrót, krok.

Upiorny korowód cieni.

W oddali rozlega się nieprzyjazny chichot. Coś chłodnego muska ci twarz, ciągnie za ręce. Opierasz się, wiesz, że nie powinieneś. Że to nie twoje miejsce.

Chodź.

#

– Nie dołączył jeszcze do cieni. – Cichy szmer wyrwał Kamaela z odrętwienia. Szepczący drgnął, obrócił gwałtownie głowę w stronę intruza. Drobna kobieta o oliwkowej cerze siedziała na czymś, co w poprzednim życiu było płytą nagrobkową. Bawiła się kosmykiem długich czarnych włosów. Ciemne niczym dno oceanu oczy patrzyły na nekromantę niemal obojętnie.

Duma. Kogo, jak kogo, ale jej się tu nie spodziewał. Choć z drugiej strony, Szepcząca lubiła obserwować tutejszych Innych. A pojedynek nekromanty z liczem nie był byle czym.

– Na twoim miejscu nie traciłabym czasu na bezsensowne siedzenie – powiedziała cicho. Patrzyła uważnie w ziemię szukając czegoś.– Kruk jest silny, ale to wciąż tylko człowiek.

#

Taniec jest jakby bardziej płynny, kuszący. Coś ponownie muska twoją twarz. Robisz pierwszy krok. Niepewny, prawie się przewracasz, ale utrzymujesz równowagę.

Cienie falują i drżą w makabrycznym tańcu.

Chcesz zrobić kolejny krok, choć cichy głosik w głowie krzyczy stanowcze nie.

Chodź.

#

– Duma, mam prośbę. – Kamael zarzucił sobie nieprzytomnego nekromantę na plecy. – Powiedz o wszystkim Orionowi. Jeśli ktoś ma wydostać Kruka z Krainy Styks to, w tej chwili, tylko on.

Szepcząca skinęła głową, podeszła do Kamaela, wyciągnęła rękę. Na drobnej dłoni leżał ząb. Siekacz, poznaczony bliznami. Kam spojrzał na nią zaskoczony, uśmiechnął się samymi kącikami ust. Ząb wylądował w kieszeni spodni.

– Dzięki Duma, mam u ciebie dług.

Szepcząca odpowiedziała delikatnym uśmiechem.

 

 

Koniec

Komentarze

Całkiem przyzwoicie, mnie trochę zainteresowało. Jest parę błędów, które wynikają z tego, że chyba nie sprawdziłaś tego po wstawieniu, albo nie sprawdziłaś dokładnie (literówki itp.).

Ogólnie: dobrze napisane opowiadanie do czytania 4fun, pewnie się skuszę na drugą cześć jak wstawisz. Dałbym 4/6.

"srebrną, wytopioną specjalnie na tę okazję misę krwią" - za dużo ę i ą w końcówkach, czyta się takie zdania z bulgotem :) Wołają mnie na obiad, przeczytałam połowę, ale podoba mi się i jeszcze tu wrócę!

Literówki i tego typu błędy przez nieuwagę przy sprawadzaniu, wiem, żadna wymówka.
Drugą część wstawię jutro.
Miło mi :)

"Czas zwolnił swój bieg." - Czas zwolnił bieg - nie lepiej? wiadomo, że swój. Bez niektórych zaimków naprawdę można się obejść.

Wróciłem, doczytałem, wciąż mi się podoba, zwłaszcza styl. Zatem jutro wrócę po resztę :P

Nowa Fantastyka