- Opowiadanie: Ajwenhoł - Nie tak znów wesołych świąt (7) - Epilog

Nie tak znów wesołych świąt (7) - Epilog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie tak znów wesołych świąt (7) - Epilog

EPILOG

THOR JEST WKURZONY, ALE WSZYSTKO, CHWAŁA BOGOM, WRACA DO NORMY

Coś dziwnego zaczęło dziać się ze szturmującymi fabrykę stworami, zauważyły elfy. Atakujące zaciekle wojska Las Elfas w ciągu uderzenia serca straciły całą pewność siebie i chęć walki, jakby wspierająca je potężna wola osłabła nagle. Nawet olbrzymie MU-MU zatrzymały się na chwilę.

 

Ramzes nie tylko zaobserwował gwałtowną zmianę zachowania przeciwnika: poczuł, jakby cała magiczna energia wrażej armii wyparowała. Szybko wycelował krzywy, sękaty palec w jednego z robotów i zawołał:

 

– Tomidżery kaczordonald!

 

Cienka, niebieska linia wystrzeliła z wyciągniętego palucha maga i wypaliła malowniczą dziurę w bocznej części kadłuba MU-MU. Maszyna eksplodowała, ze środka buchnęły kłęby czarnego dymu. Ramzes roześmiał się na całe gardło chrapliwym śmiechem, wyciągnął obie dłonie w stronę czarnego nunataka, wyszarpnął go z lodowca siłą woli i cisnął w umykającego pospiesznie KWA-KWA. Z dziecięcą radością spojrzał na wielką skałę, spod której sterczało parę metalowych części.

 

 

 

Kurt Kombajn pierwszy odnotował fakt, że z przeciwnikiem jest coś nie tak. Wyrwał karabin z rąk Kohuta i wypuścił serię naboi, wrzeszcząc:

 

– GÓRĄ FABRYKA! KILL'EM ALL!!!

 

Reszta elfów huknęła „URRRA!" i rzuciła się na wroga z jeszcze większą zaciekłością niż na początku. Szeregi Las Elfas załamały się. Świrgiełło ze swymi żołnierzami utworzył klin i werżnął się w głąb wrogiego wojska, siejąc zamęt i spustoszenie. Thor podniósł w górę Mjollnira i wydobył z siebie ryk triumfu. Niebo rozświetliły błyskawice, rozległ się ogłuszający grzmot. A potem Thor skoczył przed siebie, zostawiając za sobą Świrgiełłę i Ramzesa. Zawołał coś ponownie, a głos jego zlał się w jedno z hukiem piorunów. Bóg burzy ujął młot oburącz, a jego postać rozbłysła oślepiającym światłem; po obuchu broni przebiegły wyładowania elektryczne. Thor uderzył Mjollnirem o ziemię.

 

Uderzenie było potężne, po lodowcu przebiegł wstrząs, podrzucając wszystkie elfy w powietrze. Skierowana na północ fala uderzeniowa zmiotła hordy potworów z powierzchni ziemi.

 

 

 

– Łał! – zawołał Sylwanus na widok demonstracji potęgi Thora.

 

– Kit zajawka – przytaknął Vinzent.

 

– PRRRR!!!

 

Święty wylądował brawurowo tuż obok Ramzesa, niemal wywracając sanie. Wyskoczył ze środka, trzymając Buliona na ramieniu, a za nim Bubel, Sylwanus i Vinzent.

 

– Nie tak ostro, Święty! – zawołał czarodziej. – Sylwanus, Vinzent, czemu macie na sobie goblińskie ciuchy? Co tam tachacie? O żesz ty, widzę, żeście mu porządnie skopali zad! Dobra robota!

 

– Uzdrów go – rozkazał Papcio.

 

– Że co?!!! Zgłupłeś?!

 

– Zgłupiałeś – instynktownie poprawił czarodzieja Święty.

 

– Nie zgłupiałem, wyście zgłupli! – krzyknął Ramzes. – My tu im flaki wypruwamy, a wy mówicie: uzdrów go! Po kiego szczura?!

 

– Bulion jest teraz po naszej stronie – wyjaśnił Sylwanus. – Został paskudnie wykorzystany przez Dziadka Mroza.

 

– Ale ulecz go szybko, zanim wykorkuje! – przerwał Papcio młodemu elfikowi.

 

Ramzes pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym pochylił się nad bladym, nieprzytomnym Bulionem, szepcąc zaklęcie i wykonując skomplikowane gesty nad raną. Strumień krwi przestał tryskać, a magiczny niebieski płyn posypał się z pokrzywionych palców Ramzesa prosto na zranienie, które zaczęło zasklepiać się w oczach. W parę minut później jedynym śladem śmiertelnej rany postrzałowej była blizna pośrodku klatki piersiowej Buliona, z twarzy elfa ustąpiła dziwna seledynowość. Pomimo to elf nie odzyskał przytomności. Święty otulił go ciepło i ruszył w stronę fabryki, aby jak najszybciej położyć rannego do łóżka. Kurt Kombajn wystrzelił po raz ostatni z karabinu, śmiejąc się dziko, Kohut śpiewał „Kalinkę", a Thor z radości ciskał gromy na prawo i lewo, i nawet Ramzes, który narzekał, że skandynawski bóg sprzątnął mu sprzed nosa kolację, wypuścił w niebo swoje legendarne fajerwerki. Elfy śpiewały pieśni zwycięstwa i wracały do fabryki; co rozsądniejsi milkli, gdy przypominali sobie, że nie mają żadnych widoków na kolację.

 

Papcio Bubel, Sylwanus i Vinzent także powoli ruszyli w stronę domu.

 

– Wiecie, podobał mi się ten ostatni numer Thora – rzekł Vinzent. – To było powalające.

 

– Dosłownie i w przenośni – dodał Sylwanus.

 

– Popisywał się – mruknął Papcio.

 

– No, może i było to trochę efekciarskie, ale przyznaj, Papciu, że byle kto nie potrafiłby tak władać siłami przyrody – odparł najmłodszy elfik.

 

– Thor niczym nie włada. Siłami przyrody włada tylko sama przyroda. On tylko wykorzystuje potęgę Natury do swoich celów, a gdyby te cele były z Naturą sprzeczne, Thor mógłby sobie rzucać Mjollnirem nawet do lipca i nic by z tego nie wyszło. To prawda, Thori jest nieco tępawy, ale zdaje sobie sprawę z tej zależności. W przeciwieństwie do ludzi, którzy potrafią być oszałamiająco błyskotliwi, jeśli chodzi o sprawy ludzkie, ale jednocześnie są zbyt głupi, by pojąć naukę życia. „Czyńcie sobie Ziemię poddaną", tak im powiedziano. Ale to nie znaczy, że mają być dla niej tyranami.

 

– A kto im tak powiedział? – zapytał Sylwanus.

 

– Zrobił to ktoś, kto przed wiekami ustanowił wszelkie prawa. To on sprawił, że są słońce, księżyc i gwiazdy, i śnieg, dzień i noc, i przyjaźń. To jest ktoś, kto bardzo kocha świat i wszystko, co się na niego składa, a kogo ludzie próbują zamknąć na paru kartkach pewnej książki, w której sprowadzili to, co najpiękniejsze, do paragrafów i drobnych liter. Oni lubią takie formalności, szczególnie faceci w czerni.

 

– Był taki film – zauważył Vinzent. – Coś o ufoludkach.

 

– Eee… to chyba inna bajka – zauważył Bubel. – W takim razie są chyba dwa różne rodzaje facetów w czerni. Chociaż, oczywiście, zawsze znajdą się tacy, co chcą na siłę wkręcić ufoludki w ludzką ewolucję, i przez to ludzie są tacy mądrzy, jak im się wydaje.

 

– A kto ingerował w ewolucję kosmitów? – zaciekawił się Sylwanus. Papcio wzruszył ramionami.

 

– A bo ja wiem? Pewnie jacyś inni kosmici. A z kolei w ewolucję tamtych ufoludków maczały swoje zielone paluchy jeszcze inne ufoludy… i tak ad infinitum.

 

– Lipa – stwierdził Vinzent. -Przecież musiały być jakieś pierwsze ufoludki. No to skąd się wzięły te pierwsze?

 

– Znikąd się nie wzięły, bo ich nie było. Myślisz, że kosmici nie mają do roboty nic innego, jak dłubać w ludzkich genach, które w 90 paru procentach są identyczne jak DNA dżdżownicy? Ludzie za dużo sobie wyobrażają. Zawsze myśleli, że są wyjątkowi, że stoją ponad otaczającym ich światem. To nieprawda: wszystko, co żyje, podlega prawom natury, a te są stałe i niezmienne. Jeśli coś jest albo zachodzi w sposób naturalny, to znaczy, że tak właśnie być powinno. Gdyby ludzie byli jacyś wyjątkowi, nie umieraliby i nie chorowali. Nie musieliby jeść, pić ani oddychać. Ale muszą, więc biologicznie nie różnią się wiele od rzekotki drzewnej poza tym, że są odrobinę bystrzejsi. Nie mogą zaakceptować, że nie są najdoskonalsi i pewnego dnia pojawi się gatunek lepszy niż homo sapiens sapiens, więc przypisują sobie boskie pochodzenie. Nigdy nie zrozumieją, że są, jak i cały Wszechświat, przelotnym błyskiem w ogromie Wieczności. Nazywają się dumnie panami świata, ale tak naprawdę nad niczym nie panują. Świat ma tylko jednego Pana. Jeśli zdołają to zrozumieć i w porę się opamiętają, być może zdołają uratować starą Ziemię i przy okazji własne tyłki. Być może. Rany zadane Światu przez ludzi są zaiste głębokie.

 

– I oni wszyscy tak robią?

 

– Większość. Był kiedyś jeden człowiek, który to rozumiał… naprawdę rozumiał, a nie wydawało mu się, że rozumie, jak to dzisiaj czynią obrońcy praw zwierząt. Ale on żył osiemset lat temu… dla nas to dużo, a dla ludzi jeszcze więcej. Nazywał się Franciszek z Asyżu. On umiał uporządkować własne serce, a to jest konieczne, by zająć się porządkowaniem świata. Wielu zaczyna od końca… a skutki są opłakane. Franciszek znał miejsce każdej rzeczy w życiu i świecie, i potrafił wszystko ułożyć w odpowiedniej kolejności. A jego słowa nie były czczą demagogią. Jego słowa i czyny były życiem.

 

– Opowiedz nam o tamtym prawdziwym Panu Świata – rzekł Sylwanus.

 

Bubel westchnął.

 

– Mam ci cytować tamtą książkę? Że jest „duchem nieskończenie doskonałym, który stworzył niebo i ziemię", wymienić jego przymioty i tym podobne bzdury, ułożone w tak bełkotliwy sposób, że nikt ich nie rozumie? Prawda jest taka, że ani ja, ani nikt inny nie wie o Nim więcej niż to, co wam powiedziałem przed chwilą. Ci, którzy twierdzą, że znają Jego plany, są kłamcami.

 

– Czy On kocha także ludzi? – zapytał Vinzent.

 

– O, tak. Bardzo bardzo. Kocha wszystko i wszystkich i we wszystkim jest na swój sposób obecny. Rozumiesz, jak malarz maluje obraz, to zawsze zostawia tam coś z siebie, taką cząstkę, maluteńką, ale najważniejszą. I ktoś, kto potrafi takie rzeczy dostrzegać, może wiele dowiedzieć się o malarzu. Nie można powiedzieć, że malarz jest naprawdę w obrazie, a jednak nikt nie może powiedzieć, że w ogóle go tam nie ma. Zdziwilibyście się, jak wiele można powiedzieć na przykład o Kohucie oglądając jego graffiti. Niby nic wielkiego, a jednak widać tam zdumiewające rzeczy… I z Nim jest tak samo, a co więcej, On bardzo chce, abyśmy Go poznawali. Znajdują się ci, którzy chcą wepchnąć tego Malarza w ramy jego Obrazu i twierdzą, że tylko tam jest On obecny, a inni z kolei odmawiają Mu tej cząstki, która w Obrazie faktycznie jest zawarta – na świecie wciąż i wciąż ścierają się przeróżne idee, koncepcje na temat wielkiego Malarza, ale te dwie są najgorsze, bo najbardziej fałszywe. Tyle, że mało kto dzisiaj w Niego wierzy. Budują Mu wielkie świątynie i mieszają Go do polityki i wojen, zrobili z Niego chwyt reklamowy, a wielu zabójców -pardon: wiele głów państw mówi, że robi to, o co mu chodzi. Oni już dawno przestali Wierzyć. Wiara jest wiedzą na wyższym poziomie, i ci, którzy twierdzą coś przeciwnego, zaczynają błądzić: wiedza oparta jest na rozumie, a rozum zawodzi. Trzeba wspiąć się wyżej, a wyżej jest Wiara. Ludzie wiedzą o Jego istnieniu, bo są do tego przyzwyczajeni, ale nie Wierzą już, że On jest. Zamienili go na McDonaldy.

 

– Zamienił stryjek kałasza na kijek – mruknął pod nosem Vinzent starodawne przysłowie elfów.

 

– Dokładnie, Vinz – przytaknął Bubel. – Na McDonaldzie możesz się wzbogacić, ale na Nim możesz się ubogacić.

 

– To duża różnica, Papciu? – zapytał Sylwanus.

 

– Kolędnie duża, Syl. Kolędnie.

 

 

 

Na stoku Kluczewskiej Sopki ziemia zadrżała, po czym na wysokości mniej więcej jednej stopy rozwarły się fosforyzujące w mroku nocy wrota między wymiarami. Z portalu wynurzyła się sylwetka chudego, nieco poturbowanego starca ze zmierzwioną brodą. Mężczyzna syknął z bólu, a potem zawył z bezsilnej złości. Po raz drugi nic nie wyszło z jego prób zdobycia władzy nad światem. I wszystko przez bandę jakichś zielonych kurdupli, przypominających zgniłe ogórki!…

 

Upadł na kolana w zimny śnieg i tak trwał przez parę minut. Podniósł się jednak, a na jego zawziętą twarz padła smuga światła księżycowego, nadając jej złowrogi wygląd jakby upiora z najgłębszych czeluści sennych koszmarów. Na prawo od niego coś poruszyło się, strącając ze stoku wulkanu lawinę głazów i śniegu.

 

Do trzech razy sztuka, pomyślał starzec. Te polarne zgniłki nie słyszały jeszcze o trollach kamczackich.

 

Mężczyzna wybuchł obłąkańczym śmiechem.

 

O, tak.

 

Straszna będzie zemsta Dziadka Mroza.

 

 

Dębica-Szczawnica, zima 2002/2003

Koniec
Nowa Fantastyka