
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Śmieszni są. Z tymi swoimi zabawami, z tym szczaniem pod płotem tej ich „dyskoteki". A to zwykła remiza. Buraczane opite gęby. Tylko ładnie bucha parą ciepłe powietrze z otwartych drzwi, ładnie mienią się światła. Takie to przaśno-ładne, ale tych dwóch hałasuje.
– Kurwa! Kurwa… – blondyn krzyczy i mówi, że nie zauważył. A ten pryszczaty mówi coś, że mu polecą po jakimś ubezpieczeniu. Mówi, że się dogadamy. Ja w to nie wątpię. Patrzę na zegarek pryszczatego. Ma staromodny, ze wskazówkami i datownikiem. Podniszczony. 9 października. Ciekawe. Mówię, że nie zależy mi na pieniądzach. Że chcę się dostać do Lublina. I będziemy kwita.
Nawet nie pytają, jak ściągnę auto z tej ich wioski, ani kim jestem. Myślą – za stary, za drogo ubrany, że albo przywiozłem kurwy, jak to mówią, albo sprzedaję ekstazę w inny sposób. Nie jedziemy zbyt szybko, wszędzie mgła. Wolałbym siedzieć z przodu, ale z tyłu nie jest źle. Pytają mnie o Lublin, czemu tam jedziemy. Mówię, że to podróż sentymentalna. To trudne słowo jak dla nich. Muszę obniżyć poziom dyskusji.
Zrobiło się luźniej. Pryszczaty kieruje, mówi mniej. Podobno studiuje. Nie wygląda. Blondyn mówi, że są kuzynami. To zauważyłem. Podobieństwo. Mówimy o ich potańcówkach, ale o dupach mówią niemrawo. Śmieję się, że na wiosce można za darmo sobie ulżyć, z prostymi dziewuchami, oderwanymi od pługa. Pytam się, ile dzieciaków przez taką remizę się rodzi co roku. Blondyn mówi, że przez krzaki za remizą więcej. Jest wesoło.
Mówię, że szkoda się wycierać po krzakach, jak się ma takie duże auto. Na tylnim siedzeniu to można, że we dwóch nawet. Tak lepiej, bo jeden może dziewczę przytrzymać, żeby nie poniszczyła obić. Nie śmieją się. Smutasy. Trochę wiary!
Zszedł z drzewa żeby wyrzucić kolejną porcję wiórów i kawałków pnia. To było jak ucieczka z więzienia i systematyczne usuwanie piachu z rosnącego podkopu. Właściwie już skończył.
Pytam ich, czy nie wzięliby sobie tak siłą dziewczyny. Pokazuje im nawet zdjęcie takiej jednej. Przykładowe. Oni mówią, że zaraz Lublin i mam spierdalać. Nieładnie. Mówię im, że się pobawimy.
Auto jedzie, chyba nie działają hamulce, drzwi się zacięły. Panikują. Mówię, że mają 3 życzenia. Jak się dobrze spiszą, to może ujdą z życiem.
Pryszczaty mówi, a głos mu się trzęsie jak staruszce.
Auto ma się zatrzymać.
Oni mają być bezpieczni.
Ja mam wysiąść.
Pryszczaty przeciera oczy. Auto stoi na poboczu, już mnie zauważył – stojącego za autem, odwróconego plecami.
To jednak gamoń. Wcisnął wsteczny, gaz do dechy, żeby przygwoździć mnie do drzewa. Nie myślałem, że to aż taki huk.
Podchodzę do pryszczatego. Chce odpiąć pas, ale nie może. Pas się nie odepnie, bo to byłoby niebezpieczne. Jego kuzyn też był bezpieczny. W bagażniku, z gaśnicą i apteczką.
– Szkoda, że go zmiażdżyłeś – mówię pryszczatemu.
Szkoda, że pod samochodem jest tyle benzyny.
– Miałeś rację – mówię mu. – Nie zgwałcilibyście dziewczyny.
On już nie mówi, bo wrzeszczy. Płomienie zbliżają się do jego ciała.
– Masz zepsuty zegarek – mówię do niego. – Pewnie gdzieś nim uderzyłeś. Nie zgwałciłbyś…
Nie ma bocznej szyby, więc bez problemu wyciągam rękę w kierunku pryszczatego. Mówię mu, że używa wielu elementów swojego ciała w niewłaściwy sposób.
Pokazuję mu, jak wyglądają brzydkie pieszczoty, jak to jest coś ściskać zbyt mocno. Biorę w dwa palce jego sutek. Brodawkę. Krzyczy zamiast patrzeć, a to wielka szkoda. Zobaczyłby, że gnieciony końcówkami palców kawałek ciała pęka. Zobaczyłby, jak wyciskam z niego jak z tubki mały, kalafiorowaty kawałeczek zmiażdżonego ludzkiego mięsa. Jak wypływa krew. Daję mu jeszcze jedną szansę. Biorę tę grudkę ciała i rzucam tuż za szybą, na maskę auta, tak ładnie lizaną przez płomienie.
Nie patrzył, kiedy kazałem. Teraz będzie łypał. Bo jedną gałką co najwyżej można połypać. Z oka, które mu wyciągam też korzystał w zły sposób.
Okazuje się bardzo pomocny. Krzyczy, skamle, ale jednak pomaga. Tak szarpał głową, że sam pourywał te żyłki ciągnące się za wyjętym okiem. Rzucam je na maskę. Tamta grudka mięsa już zmieniała barwę. Podpiekła się.
Zaraz się zajmie ogniem, więc nie mam na co czekać. Gdy mu mówię, co zrobię z kolejną częścią ciała z której korzystał nie tak, jak powinien, bardziej wyje niż krzyczy. A później tylko się rzuca, przypięty pasem. Nie mdleje, co mnie cieszy. Mówią, że siła w rękach rośnie z wiekiem. Mimo tego atutu pamiętam o zasadach ręcznego trzebienia.
Genitalia urywa się tak, jak usuwa opornego zęba. Trzeba szarpnąć, ale też ścisnąć, czasem okręcić. Czuję, że poszło dobrze, bo dłoń oblało coś ciepłego. Zawartość garści dorzucam na płonącą blachę maski do pozostałych podpieczonych skrawków ciała.
– Nie zgwałcisz dziewczyny, ale już to zrobiłeś – mówię mu. – Ty ją pewnie trzymałeś pierwszy, miała jeszcze dużo sił - chwytam jego prawie bezwładną rękę. – Zegarek się stłukł, datownik stanął. Dziś przecież 31 października, od dobrych paru godzin.
On już mnie nie słucha. Dla niego to nie były dobre godziny.
Idę kilkanaście metrów. Zielona stalowa tablica z napisem Lublin. Dotykam dłonią jej chłodnej powierzchni. Jest przyjemnie.
Usłyszał wszystko, chociaż córka nie mogła przecież tego mówić na głos, przy innych modlących się. Mówiła świętemu Idziemu o tym jak wyszła za tym chłopakiem, jak chciała go przeprosić, za siebie i za kolegów. A potem on i jakiś blondyn wciągnęli ją do auta. I jak krzyczeli później na postoju pod lasem, że tu nie ma żadnych pedałów, że zaraz jej udowodnią i uwierzy.
Stracił rachubę czasu. Była na pewno noc. Słyszał nieopodal pnia czyjeś kroki. Głos mówił, że nie może podejść, bo to święte miejsce, że on sam musi wyjść. Niech nie szuka sznura przewiązanego koło brzucha, niech szuka wyżej.
Był.
Zaciśnięty na szyi.
Zawsze zapominają. Nawet samobójstwo. Plan i akt. Musiałem mu przypomnieć. Stoi wymorusany, taki biedny. Dobrze kombinował. Wierzył. Wiedział, że musi dowiedzieć się prawdy i zrobić coś, zanim córka znowu targnie się na życie.
Dusza po nagłej śmierci często pozostaje na ziemi, w miejscu zgonu. Niewidzialny, nieistniejący, duchowo żywy odbiorniko-przekaźnik przykrych historii. Nie mam satysfakcji z brania tych wszystkich z obtartymi szyjami, napęczniałych od tabletek. Czasem mogę coś dla nich zrobić. A on poznał prawdę. Powiedział mi wszystko, bo Idzi i reszta nie byli nigdy najlepszymi słuchaczami.
Mówią, że z góry lepiej widać. Z dołu też nie gorzej. W wigilię Wszystkich Świętych zabiorę sobie tych, którzy zasłużyli.
Opowiadanie jest tak chaotycznie napisane, że musiałem nieźle się nakombinować, żeby w ogóle załapac o co tutaj chodzi. A sporo rzeczy samemu dopowiedzieć... Przez to czytało się je cholernie źle i ciężko. Jedyny plus to opis tortur, jakim poddawał (no własnie, kto? Diabeł? Bo też do końca nie wiem...) i to nie opis w sensie technicznym, stylistycznym, ale sam fakt urywania fiuta. Nie za przyjemne, przynajmniej dla faceta.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
OK, do konkursu.
Podzielam zdanie Fasolettiego. Trudno się połapać o co chodzi, przez co w ogóle nie ma żadnego klimatu. Ciężko się to czytało. Nie bardzo też potrafię sobie wyobrazić scenę tortur - z tego, co zrozumiałem gość jest uwięziony w płonącym samochodzie. W jaki więc sposób oprawca go torturuje? Jego płomienie się nie imają? I po co go w ogóle męczy i gada do niego, skoro i tak nic gorszego od palenia się żywcem mu nie robi.
Nie podobało mi się.
Pozdrawiam.
Nie rozumiem. Fasoletti - zarzucasz to, że wiele rzeczy musiałeś sobie dopowiedzieć, a przecież sam stwierdziłeś: Lubię niedopowiedzenia. Myślę, że czasami pewne rzeczy lepiej pozostawić wyobraźni. No więc jak to jest? Myślę, że od łopatologicznego "wywalania" kawy na ławę są instrukcje obsługi, a opowiadanie powinno być jednak formą intelektualnej rozrywki.
wszendi, niedopowiedzenie, a chaos z którego niewiele można zrozumieć, to dwie różne rzeczy.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Oj tam chaos… Czy chaos musi być zły? Podobno inteligentny człowiek odnajduje się w chaosie. Myślę, że można „machnąć” opowiadanie na dwa sposoby – albo wyłożyć wszystko łopatologicznie, albo powciskać w tekst różne przesłanki, wskazówki pozwalające czytelnikowi na własną swobodniejszą interpretację i większą zabawę . Tylko jeśli czytelnik nie poskłada wszystkich elementów układanki, wtedy wiele ryzykujemy. Np. jeśli chodzi o tekst „Inwazja brzeszczotorękich wyjadaczy płodów”, to przecież można było nie umieszczać na początku informacji o tym, że opowiadanie nawiązuje do kultowej Tromy. Czytelnik mógłby sam doszukać się jakichś analogii, inspiracji twórcy. Tylko że wtedy ryzykowałoby się niezrozumienie ze strony części odbiorców, którzy zauważyliby tylko durne gore. Łatwiej było widocznie trząsnąć nawiązaniem do Tromy na samym początku, tylko gdzie tu zaufanie dla znajomości tematyki u odbiorców tekstu?
Właśnie o to chodzi, że nigdzie, bo raczej niewielu ludzi zna tę wytwórnię i prezentowane przez nią treści. Z tym, że tamten tekst faktycznie był napisany ku czci owych tfurcuf, dlatego taka dedykacja. Gdyby jej nie było, to tak jakby na dyplomie dla zawodnika nie napisac jego imienia i nazwiska. Przeciez ci, którzy oglądali zawody i go znaja, będa wiedzieć, że to dla niego. To samo z pisaniem np. wiersza, czy opowiadania, ku czyjejś czci, dlatego taki zabieg.
No ale mniejsza z tym, bo ta kłótnia (rozmowa) raczej do niczego nie prowadzi. Ja tylko skorzystałem z przysługującego mi na tym portalu prawa do wyrażenia swojej opinii i wrażeń po przeczytaniu Twojego tekstu. Możesz się nimi przejąć, możesz je olać. Ale umieszczasz go tu chyba po to, żeby poznac opinię innych, więc nie rozumiem oburzenia.
Pozdrawiam.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
"Kłótnia" i "oburzenie" to za duże słowa.Na opinie czekam i przyjmuję je do wiadomości. Po prostu mały spór, szermierka na argumenty, to ciekawe ubarwienie monotonii świąteczno-noworocznego okresu.
Nie no, spoko, jak najbardziej. Każdy ma prawo wymienić swoje racje. :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.