- Opowiadanie: Vladimyr van Velden - Pole widzenia [MASAKRA 2010].

Pole widzenia [MASAKRA 2010].

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pole widzenia [MASAKRA 2010].

Obie dłonie na stole, jedna zaciśnięta na skraju blatu, aż do zbielałych kostek. Siedziała w ten sposób co najmniej trzy kwadranse a posiedziałaby znacznie dłużej, gdyby nie świetlówka. Ta cholernica zamrugała i zdechła. Teraz do kuchni wpadało tylko mdłe światło lampy ulicznej, a dłoń Effe zaciskała się coraz mocniej na blacie stołu. Nie. Tylko nie ciemność.

Wydawało jej się, że po swojej prawej słyszy jakby szelest, nie ośmieliła się jednak odwrócić głowy.

Ivo. Ten gnojek, wieczny chłopiec, maminsynek. Do niedawna jej mąż, choć nie, prawnie w dalszym ciągu był jej mężem, ale kogo obchodzi prawo, jak psuje się kurewskie oświetlenie. Nie po to wychodziła za mąż, żeby się babrać w świetlówkach, uszczelkach i innym ustrojstwie. No i Ivo był zawsze pod ręką, kiedy coś się psuło, tyle tylko, że teraz, kiedy zaczęło psuć się w niej samej, czym prędzej się ulotnił. Nie tak od razu, jasne, że nie, ale krok po kroku, tu niby jakiś odgłos, tam niby skrzynkę sprawdzi i w końcu jak poszedł, to nie wrócił.

No dobra, rzuciło jej się paroma talerzami w jego stronę. Nie chciała zrobić mu krzywdy, nie, tylko, że już zupełnie nie radziła sobie z tymi, jak to lekarz nazwał, brakami w polu widzenia.

To dziwaczne określenie Effe usłyszała dopiero przed dwoma tygodniami, ale wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej.

Najpierw były czarne plamy.

Effe lubiła biegać, biegła na autobus i do biura, po pracy biegła na stację. Wieczorem zaś zakładała getry i biegała w parku. Tak z godzinkę przynajmniej. I kiedyś, zakręcając za mostem, zobaczyła nagle plamę. Nie, zobaczyła to za dużo powiedziane, coś jakby wyskoczyło na nią z boku. Effe uchyliła się, prawie upadła, odzyskała jednak równowagę i rozejrzała się wokół. Nie zobaczyła nic.

Potem zdarzało się to coraz częściej.

Pewnego wieczoru Ivo się zapytał, czym się tak zamartwia i wtedy powiedziała mu o tych plamach. A on doradził jej wizytę u okulisty.

Tak, wtedy był ciągle taki dobry i troskliwy.

Okulista nic nie znalazł i powiedział, że to zapewne przemęczenie. Na chwilę ją to uspokoiło. Tyle tylko, że wkrótce potem przedmioty zaczynały znikać.

Zdarzało się, że Effe brała z suszarki kubek w kaczki i stawiała go na blacie kuchennym. Potem odwracała się do szafki po puszkę z kawą. Kiedy wracała z kawą do blatu, kubka już nie było. Jak ta sierota zaczynała kręcić się w kółko, zaglądać w każdy kąt, biegła nawet do toalety – wszystko na nic. Kubek jakby rozpływał się w powietrzu.

Po pierwszym razie lekko się zdenerwowała i wzięła drugi kubek.

Za drugim razem– nie mogła wówczas znaleźć wazonu, a innego egzemplarza nie miała – popłakała się ze zdenerwowania. Ivo usłyszał, że płacze i wszedł do kuchni. Łkając, opowiedziała mu wszystko a on patrzył na nią przez dłuższą chwilę a potem powiedział powoli:

– Effe, ten wazon stoi przed tobą.

Wtedy dopiero się zaczęło. Najpierw się trząsła, potem wrzeszczała, aż w końcu zaczęła machać rękami jak głupia; strąciła ten cholerny wazon z blatu a on się potłukł i wtedy dopiero zobaczyła skorupy. On tam był! Dlaczego wcześniej go nie widziała?

Ivo poszedł z nią do neurologa, bo się bała, zawsze jakoś tak się jej wydawało, że tylko wariaci chodzą do neurologów. Przez półtora miesiąca ją sprawdzali i prześwietlali, aż ostatecznie wystawili diagnozę. Te znikające przedmioty to nic takiego. Po prostu jakiś tam neuronik nie działa jak należy. Odbiera pierwszy przekaz, czyli rejestruje, jak dana rzecz wygląda, a potem „zapomina" przesłać go dalej. Przekaz się gdzieś gubi, mózg przestaje „dostrzegać" tę rzecz, a w oczach Effe obiekt po prostu „znika" z pola widzenia.

Pole widzenia jest niekompletne, jak to elegancko ujął ten neurolog.

Po tej wizycie Effe wróciła do domu, wciąż z Ivo. On usiłował ją pocieszyć, ona wszczęła dziką awanturę. Właściwie, do dziś nie wie, dlaczego. Jakoś tak samo wyszło. Z bezradności. Po pierwszej kłótni były kolejne. Po entej Ivo po prostu wyszedł z domu. Nie odebrał komórki sześćdziesiąt cztery razy, kiedy do niego dzwoniła. A potem ją wyłączył.

Teraz zaś spaliła się świetlówka, a jego wciąż nie było.

 

Szelest powtórzył się. Effe powoli podniosła się zza stołu. Zmusiła się, by odwrócić głowę w prawo. Na białych kafelkach, powyżej zlewozmywaka, zobaczyła to coś. Czarna plama. Effe poczuła, jak drży na całym ciele, chciała uciekać, nie mogła jednak drgnąć. Jej palce wciąż zaciskały się na blacie. Plama zawierciła się nerwowo. Tylko na mnie nie skacz, przemknęło przez głowę Effe, tylko nie to. Ciemny kształt drgnął gwałtownie i wniknął w przyległą ścianę. Effe krzyknęła krótko i zrobiła krok do tyłu, przewracając krzesło.

Na ścianie został wyraźny, czarny zaciek.

Effe rzuciła się pędem do przedpokoju.

 

– Przyszła do mnie tego wieczoru kompletnie roztrzęsiona…

– Bez uprzedzenia?

– Co bez uprzedzenia?

– Czy nie uprzedziła, że przyjdzie…

– A nie, zadzwoniła. Spytała, czy może wpaść. Powiedziałam, że nie ma sprawy. Lubiłyśmy się.

– Nie miała pani żadnych podejrzeń?

– A jakie podejrzenia miałam mieć? Wiedziałam, że z nią nie najlepiej ostatnimi czasy…

– Dobra. Co było dalej?

 

– Dziewczyno, nic z tego nie kapuję – Juno zaciągnęła się papierosem – masz zmiany w tym polu widzenia, czy nie?

– Technicznie rzecz ujmując, nie mam. Moje oczy działają jak należy, to mózg szwankuje. Rejestruje coś po raz pierwszy a potem gubi ten rejestr i nie jest w stanie rozpoznać tego czegoś. Widzę zatem tę rzecz, ale nie jestem w stanie jej zidentyfikować.

– Brzmi strasznie – Juno przewróciła oczami – Lekarze mogą ci jakoś pomóc?

– Pracują nad tym – Effe też sięgnęła po papierosa. Po półtorej godzinie z Juno i butelką wina była w stanie uspokoić się na tyle, by prowadzić z przyjaciółką logiczną rozmowę.

– A jak Ivo? Odezwał się?

– Nie. Wyłączył komórkę.

– Chyba naprawdę się wkurzył. Faceci są dziwni – rzekła Juno i zarechotała.

Effe, zrozumiawszy dowcip, zdobyła się na blady uśmiech. Wiedziała, że Juno urodziła się jako chłopiec i przeszła długi i bolesny proces transformacji, by stać się tym, kim była teraz: ładną blondynką. Sama Juno dzieliła swoje życie na dwa etapy: „przed", którą to fazę nazywała „innym życiem", oraz „po", w którym to okresie znajdowała się obecnie.

– Juno… Nie czuję się w domu zbyt dobrze – Effe przełknęła ślinę na wspomnienie czarnej plamy w kuchni, zdecydowała jednak nie wspominać o tym przyjaciółce – mogę dziś u ciebie przenocować?

– Oczywiście. Zrobię ci miejsce w gościnnym.

 

Stała w korytarzu swojego mieszkania i niepewnie rozglądała się wokół. Czy to na pewno jest jej dom? Kolory były trochę zbyt jaskrawe, meble trochę zbyt eleganckie. Z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny i pogwizdywanie. Effe skierowała swoje kroki w tamtym kierunku.

Przy zlewie zobaczyła wysoką sylwetkę Ivo. Kroił lub obierał coś z głową zwróconą tyłem do niej.

– Ivo… – zaczęła – cieszę się, że wróciłeś…

Jej mąż powoli odwrócił się w jej stronę. Miejsce, w którym powinna znajdować się jego twarz, zionęło czernią. Z tej czarnej pustki wydobywało się upiorne pogwizdywanie.

Effe wstrzymała powietrze.

Pogwizdywanie urwało się nagle i Ivo-bez-twarzy wpatrywał się w nią w koszmarnej ciszy. A potem odwrócił się i wskoczył w ścianę, zostawiając za sobą czerń, spływającą po tapecie. Jak krew.

 

– Nie nabrała pani wtedy żadnych podejrzeń?

– Raczej utwierdziłam się w podejrzeniach, że z nią nie najlepiej.

– Nie spytała pani, co to był za sen?

– Pytałam, ale odpowiadała bardzo chaotycznie, tylko „Ivo" i „plama".

– Nie przyszło pani do głowy zgłosić to na policję?

– A co miałam zgłosić? Że moja przyjaciółka miała zły sen i obudziła moich sąsiadów swym wrzaskiem o szóstej rano? Macie na to paragraf?

– Dobrze, zostawmy to. Proszę mówić dalej.

 

Była godzina szósta piętnaście i Effe siedziała w kuchni Juno. Ta parzyła kawę i od czasu do czasu spozierała na nią z wyrzutem.

– Rozumiem, że ranny z ciebie ptaszek – zaczęła jakby żartem – ale żeby od razu tak wrzeszczeć…? Postawiłaś na nogi całą kamienicę.

– Już ci mówiłam, miałam zły sen – odparła Effe bezbarwnym głosem Zadrżała na wspomnienie czarnej mazi spływającej po ścianie.

– Rozmawiałaś o tym ze swoim lekarzem?

– Owszem. On uważa, że to wszystko reakcja nerwowa na problemy z polem widzenia. Nie radzę sobie z faktem, że nie mogę ufać temu, co widzę. Czy raczej, czego nie widzę. W każdym razie – dodała z westchnieniem – na mnie czas. Muszę jeszcze kupić nową świetlówkę. I znaleźć kogoś, kto mi ją wstawi.

– Darling – Juno klasnęła w swoje duże dłonie – nie mogłaś trafić lepiej. W naprawianiu zepsutego oświetlenia nie mam sobie równych. W innym życiu chodziłam do technikum. A egzamin praktyczny zdałam z wyróżnieniem.

 

– I tak po prostu pojechała pani z nią, żeby wstawić jej świetlówkę?!

– A czemu miałam nie jechać? Byłyśmy przyjaciółkami.

– Ciekawy dobór znajomych.

– Proszę darować sobie ten sarkazm.

– No już dobrze. Przyjechałyście, no i …?

 

Kiedy zaparkowały pod blokiem Effe, dochodziła dziesiąta. Wysiadając z samochodu, Juno wzięła ze sobą nowo zakupioną świetlówkę i zestaw śrubokrętów na wypadek, gdyby trzeba było coś dokręcić.

W towarzystwie gadatliwej Juno, Effe zawsze czuła się lepiej. Tak było i tym razem; wizja koszmaru sennego opuściła ją zupełnie. W radosnych nastrojach weszły do mieszkania.

– Zasadniczo świetlówka to mój najmniejszy problem, rozumiesz. W łazience cieknie kran… i szafka się oberwała. W sumie dobrze, że wzięłaś te śrubokręty, bo…– tu Effe obejrzała się przez ramię. Juno nie szła za nią. Znieruchomiała tuż za drzwiami z wzrokiem wbitym w przestrzeń ponad ramieniem Effe. Zestaw śrubokrętów upadł na podłogę wydając z siebie metaliczny dźwięk.

– Tam…co… – zaskrzeczał dziwnie głos Juno a jej dłoń uniosła się i wskazała kanapę w głębi holu. Effe wpatrywała się jak zaklęta w jej długi paznokieć. Od kiedy to Juno nosi takie szpony?! Następnie jej wzrok przemknął się wzdłuż linii na odcinku: tips – Juno – kanapa…

No właśnie, kanapa. Co jest nie tak z kanapą?!

Kanapa była w krowie cętki. Wzór modny jakieś trzy sezony temu. No dobra, może nie jest to najnowszy trend, ale reagować z takim oburzeniem…

Effe odwróciła się ponownie w kierunku przyjaciółki, by wypowiedzieć się na temat jej przesadzonej reakcji, Juno jednak zniknęła. Jej tupot rozbrzmiewał gdzieś na półpiętrze. Uciekła?

 

– Biegłam od drzwi do drzwi i w każde waliłam. Otworzyła mi dopiero sąsiadka dwa piętra niżej. Zapytałam, czy ma telefon, bo muszę zadzwonić po policję…

– Nie wyjaśniła pani, dlaczego?

– Niezupełnie. Ona była starsza, bałam się, że dostanie zawału, czy cos w tym stylu… Powiedziałam dość oględnie, co zobaczyłam w ich mieszkaniu.

– Proszę i nam powiedzieć.

– Już zeznawałam na ten temat. Czy naprawdę muszę do tego wracać?

– To kluczowe, proszę pani.

Juno wzdycha i zamyka oczy. Nie musi specjalnie się wysilać, by przywołać obrazy sprzed kilku dni. Od razu stają przed jej oczami…

 

Ściany holu są umazane krwią. Krwawe zacieki na oknie. Kanapa w zabawne krowie cętki, miejscami ciemna od zbrązowiałej posoki, a na niej coś, co kiedyś było Ivem. Żółto – zielony zewłok z rozdziawionym otworem gębowym i wypływającą gałką oczną. Jedna dłoń Ivo jest zaciśnięta na oparciu kanapy, druga jakby oparta o podłogę. Tak, jakby wciąż próbował wstać. W całym holu króluje niesamowity fetor. Juno czuje, że śniadanie podchodzi jej do gardła. Upuszcza skrzynkę ze śrubokrętami i wybiega na schody.

 

– Został wielokrotnie pchnięty ostrym narzędziem, najprawdopodobniej nożem. Zgon nastąpił przynajmniej siedemdziesiąt dwie godziny przed pani wizytą. W chwili morderstwa pani przyjaciółka najprawdopodobniej była niepoczytalna. To by też tłumaczyło, dlaczego nie usiłowała pozbyć się zwłok.

– Ona… ona go nie widziała.

– Raczej trudno przeoczyć trupa metr osiemdziesiąt. I do tego w holu.

– Jego nie było w jej polu widzenia…

– Jak zwał, tak zwał. Jest obecnie pod obserwacją naszego psychiatry. Jego orzeczenie będzie kluczowe dla przebiegu śledztwa.

 

Stojąc pod szarym blokiem, Juno niemal instynktownie obejmowała sąsiadkę ramieniem. Starsza kobieta trzęsąc się powtarzała raz po raz: „Taki młody… taki młody…" Juno myślała o znikających kubkach z kawą i czarnych plamach.

– Ona…była chora – rzekła nagle półgłosem – była pod opieką neurologa…

– Za moich czasów – pociągnęła nosem sąsiadka – na takie coś mówiło się: nawiedzenie. Tą biedaczką powinien zająć się ksiądz.

Radiowozy i ambulans odjechały, zostawiając je w chłodzie popołudnia.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się język i pomysł, chociaż mam wrażenie, że w paru miejscach jest trochę naciągany no i za szybko domyśliłam się, o co chodzi. Z nieścisłości - choroba Effe została przedstawiona jako zaburzenia widzenia, ale tu musiał się jej wyłączyć na raz i węch i słuch i dotyk. A przecież tak to nie działało - zbity wazon zauważyła, dlaczego więc nie zauważyła pokrojonych zwłok/nie czuła woni trupiego rozkładu? No i nigdy nie próbowała usiąść na tej nieszczęsnej kanapie? :P Przecież spędziła z trupem co najmniej 3 dni. Do tego, widziała krowie cętki na narzucie, to raczej krew na tych cętkach i narzucie też powinna chyba zauważyć.
Dalsza nieścisłość - skoro Ivo zniknął z jej pola widzenia, to jakim cudem udało się jej go zabić? Z opisu zwłok wynika, że na kanapie spał i - prawdopodobnie został zaskoczony we śnie - ale mimo wszystko miał przewagę, że ją widział a ona jego nie - musiałaby zabić szybko i precyzyjnie, trafić tym nożem od razu w niego i to jakieś wrażliwe/ukrwione miejsce (co przy "nie widzeniu" obiektu nie jest takie proste, a trudno zakładać, że wbijała ot tak nóż w kanapę;)  -  w opisie mamy wszystko schlapane krwią dookoła i wielokrotne pchnięcia nożem, co wskazuje, że proces zabijania nie przebiegł wcale tak łatwo i sprawnie. Czemu nie wrzeszczał, nie uciekał, nie bronił się?
No i akapit ostatni mi się nie podoba. Taki wydaje się upchnięty na siłę.
A poza tym, lubię Twoje opowiadania (i rysunki! rysunki!!!;)) i chętnie przeczytam coś jeszcze (choć nie ukrywam, że "Prawdziwa sztuka" wydaje mi się być dużo lepszym tekstem)

pozdrawiam,
B

Zgadzam się z przedmówczynią co do nieścisłości.
Nie podoba mi się opis zwłok, jakbyś chciał troszkę na siłę pokazać straszny obraz. Gałka oczna raczej nie wypłynie, tylko wyschnie, przynajmniej tak mi się wydaje. Krew zabryzgała okna, ściany, kanapę. Sugerujesz że Iwo był wzięty z zaskoczenia a miejsce zbrodni wygląda jakby się tym nożem chlastali tańcząc.

Bardzo dobry pomysł na opowiadanie, poprawnie napisane. Tylko te nieścisłości psują trochę wrażenie.

Opowiadanie jest do konkursu MASAKRA. Przeczytałem zasady.Jak już napisałem opowiadanie niezłe, ale ja tu grozy nie czuję. Makabry nie widzę. Może jakbyś bardziej plastycznie przedstawił świat widziany przez chorą, to byłby klimacik.

Mnie podoba się wszystko. Owszem, tu i ówdzie można doszlifować, na przykład początek"(...) dłoń zaciśnięta aż do zbielałych kostek". Ze zdania wynika, że „zacisnęła dłoń do kostek", a nie, że zacisnęła ją tak mocno, aż jej owe kostki zbielały.  W kilku innych miejscach także coś mi nie zagrało w uchu harmonijnie, ale van Velden pisze tak dobrze, że sam sobie poradzi.  Kurier carski twierdzi, że nie ma w tym opowiadaniu grozy i makabry. Zupełnie się nie zgadzam. Jest, a że nie w wydaniu ekstremalnym i sztampowo-obrzydliwym jednocześnie, typu fruwające flaki wybebeszane z delikwenta paznokietkami  Freddiego Kruegera, to zasadnicza zaleta tego opowiadania. Czy ktoś pamięta film Polańskiego „Wstręt", z genialną rolą młodziutkiej Catherine Deneuve? Albo  „Psychozę" Hitchcocka? Horrory wszech czasów, a zbudowane bez absolutnie żadnego wspomagania się wprowadzeniem elementów  ingerencji ciemnych mocy. Większy strach budzą przecież nie fikcyjne siły nieczyste, ale niespodziewanie ujawniająca się czarna strona nas samych i niezdefiniowanych zakamarków naszej psychiki. Vladimir wykorzystał tę możliwość i zrobił to naprawdę dobrze. Konieczności literalnego „wyłączenia" pozostałych zmysłów - węchu czy dotyku, także zupełnie nie odczuwam. Uważam wręcz, że byłby to zbędny kawizmnaławizm. Znane są reakcje obronne ludzkiego organizmu, kiedy to blokujemy bodźce, których z psychicznie uzasadnionych, wywołanych szokiem powodów, nie chcemy w danym momencie dopuścic do naszej świadomości.. Wiedza na ten temat jest dość powszechna, więc można zaufać czytelnikowi i pozwolić mu dopowiedziec sobie resztę. Już kończę, bo coś za długi ten post. Dodam tylko, że Vladimir van Velden potrafi stworzyć  przekonującego narratora, potrafi opowiadać żonglując czasem i nie wprowadzając przy tym chaosu i potrafi „ucieleśnić" bohatera - kilkoma słowami, paroma zdaniami sprawia, że przestaje być papierowy i zaczyna żyć. Gdybym mogła oceniać, dałabym szóstkę. Gratulacje Władziu!

OK, do konkursu.

@w baskerville

Dla ciebie jest nastrój i klimacik. To dobrze. Ja tego nie czułem. Po "w" w twoim nicku wnioskuję, że chodzi o Wilhelma, więc do niego się odniosę. W "Imieniu Róży" nie ma żadnych sił nadprzyrodzonych, nie ma wypruwania flaków. A klimat dla mnie tam jest i jest to klimat lepszy niż w opowiadaniach w konwencji horroru, które czytałem. Dla odmiany - "Poza sezonem" Jacka Ketchuma i klimat też był, ale inny. Nie mówię, że ma być rąbanina. Mówię co odczuwam po przeczytaniu. Może źle się wyraziłem - nie twierdzę, że nie ma tam grozy i makabry, tylko, że ja tego nie czuję.Dla kogoś innego może być, tak samo jak komuś się jedne książki podobają inne nie. Do mnie to nie trafiło.

A propos "Psychozy", to oglądałem. Największa groza była właśnie w nierealistycznym momencie - nałożenie czaszki matki na Normana pod koniec. Każdego straszy co innego.

Niemniej jednak nie przeczę, że opowiadanie jest dobre. Ja bym dał 4.

Dobry pomysł, napisane przyzwoicie. To pogrubienie czcionki przy "znikać" celowe? Nieładnie, podkreslać coś w ten sposób.

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Jak zwykle celne, nie będę polemizował.
@mniam, 'znikać' pogrubiłem celowo, jakoś czytelniejsze mi się to wydało.

Świetny pomysł i dobrze napisane. Byłoby spokojnie na piątkę, gdyby nie nieścisłości wymienione z brutalną wręcz dokładnością przez Bellatrix - i tu zgadzam się z nią w 100%. Przez nie tekst, pomimo bardzo dobrego wykonania pod względem warsztatowym, sprawia wrażenie niedopracowanego i nie do końca przemyślanego.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka