Edward miał dosyć samotności. Z tyłu głowy ciągle coś mu podpowiadało, że nigdy nikogo sobie nie znajdzie, że nikt nie będzie chciał się związać z takim dziwolągiem jak on. Miał dosyć tego głosu i po raz pierwszy w życiu postanowił go nie słuchać. 
 Odłożył książkę i spojrzał na telefon. 
 – Nie odważysz się. – Usłyszał zbyt dobrze znajomy mu głos. 
 – Zamknij się – syknął Edward. 
 Położył rękę na słuchawce, otworzył notatnik z adresami. Wyszukiwał palcem imienia. W końcu znalazł Marię. 
 Zdecydowanym ruchem wykręcił numer do znajomej. Jedną ręką ujął słuchawkę, a drugą wytarł z potu o spodnie. Nogą tupał nerwowo o posadzkę. 
 Już chciał ulec obawom i odłożyć telefon, gdy usłyszał ciepły głos Marii: 
 – Słucham? 
 Edward odchrząknął głośno. Za sobą usłyszał złośliwy chichot. 
 – Maria? – zapytał nieśmiało. 
 – Przy słuchawce. Z kim rozmawiam? 
 Poprawił się na krześle. Chichot z tyłu się nasilił. 
 – Tu Edward Mardroke. Chciałem zapytać, czy miałabyś ochotę zjeść ze mną kolację? 
 Cisza. Wskazówki zegara zwolniły, spocona dłoń ledwo trzymała słuchawkę. Nawet głos umilkł, czekając w napięciu. 
 Po drugiej stronie rozległo się westchnienie. 
 – Już myślałam, że nigdy nie zapytasz. – Usłyszał Edward i natychmiast się rozluźnił. Głos Marii brzmiał szczerze. 
 – Świetnie. – Przełknął ślinę. – Świetnie. To… do zobaczenia! 
 – Poczekaj! Gdzie, kiedy, o której…? 
 – Ach, tak! Rany, przepraszam cię… yy… znasz może restaurację “Lancelot”? 
 – Oczywiście, mają wyśmienite dania. 
 – Świetnie, świetnie… może być jutro? Godzina… dziewiętnasta? Zarezerwuję stolik! – krzyknął zbyt entuzjastycznie. 
 – Oczywiście. – Maria zaśmiała się lekko. – Do zobaczenia, Edwardzie. 
 Znajoma odłożyła słuchawkę, gdy Edward swoją nadal trzymał w dłoniach. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. 
 Najwyraźniej twarzy z tyłu głowy również odebrało mowę. Już nie chichotała. 
  
  
 Nie miał pojęcia, jak doszedł do restauracji na tak miękkich nogach i jak w ogóle przeżyje spotkanie. Nigdy wcześniej nie umawiał się z żadną kobietą, kompletnie nie wiedział, jak postępować. 
 – Sir Mardroke? – Kelner wyrwał go z zamyślenia. Edward przytaknął. 
 – Proszę za mną. 
 Dobrze Edwardowi znana restauracja dziś wydawała się obca. Kryształowe żyrandole zdecydowanie zbyt mocno oświetlały tapety w beżowo-zielone pasy. Piękne, brązowe obrusy wymieniono na przerażająco białe. Dodatkowo kelner wskazał mu stolik na samym środku sali. 
 – Przepraszam, ale wyraźnie prosiłem o stolik pod ścianą… – powiedział Edward cicho. 
 – Ach, przepraszam! Nie poznałem pana! Proszę wybaczyć… oczywiście, pan u nas zawsze siada pod ścianą… 
 Nerwowym uśmiechem zaprosił gościa do ustronnego stolika. 
 – Dziękuję – powiedział nieszczerze Edward. Jeszcze nie doszło do spotkania, a on już został zbity z pantałyku. Wybrał krzesło stojące tuż pod ścianą obok drewnianego parawanu. 
 Kelner odszedł, a noga Edwarda samoistnie zaczęła drżeć. 
 – Nie dasz rady. – Usłyszał znienawidzony głos. – To piękna i inteligentna kobieta, w mig się zorientuje, co z ciebie za wybryk natury. Zamierzasz całe życie stać przed nią przodem? 
 – Nie, zamierzam się ciebie pozbyć – syknął Edward. – Znajdę na ciebie sposób. 
 Rozległ się głośny śmiech. Goście restauracji spojrzeli w stronę Edwarda, który był zmuszony udawać wesołość. 
 – Możesz się uciszyć? – warknął do twarzy. 
 – Mogę, ale i tak nigdy się mnie nie pozbędziesz. W końcu jestem twoim bratem, a rodzinę powinno trzymać się blisko, prawda? 
 – Nie jesteś moim bratem, jesteś demonem! 
 – A mi się jakoś wydaje, że… 
 – Zamknij się, Maria przyszła. 
 Istotnie do lokalu weszła szczupła, ciemnowłosa dama. Jej koszula była bielsza od restauracyjnych obrusów, a chabrowa, opięta spódnica nadawała kobiecości i powabu. Edward wstrzymał oddech. 
 Niezdarnym gestem zaprosił Marię do stolika. Kobieta rozpromieniła się na jego widok. 
 – Edwardzie, jak ja cię dawno nie widziałam! – Próbowała go objąć, lecz ten chwycił ją za dłonie, którymi energicznie potrząsnął. 
 – Ja również cieszę się, że cię widzę. 
 Zauważył zduszony zapał i zdziwienie na twarzy Marii. 
 – Na co masz ochotę? – zapytał, po czym zakłopotany schował się za ogromną listą dań. 
  
  
 – Nie poszło dobrze. Oj, zdecydowanie nie poszło. 
 Edward chodził nerwowo po gabinecie lekarza i ze wszystkich sił starał się ignorować głos brata. 
 – Doktorze, błagam… Musi być jakiś sposób! – wykrzyczał błagalnie. 
 Doktor Lambert usłyszał wyraźny chichot zza pleców pacjenta. 
 – Na co ten cały ambaras? – odezwał się demoniczny głos. – Przecież nigdy nie jesteś sam. Masz mnie. 
 – Całe życie mi wmawiasz, że jestem do niczego – jęknął Edward. – Co noc wmawiasz mi, że to przeze mnie umarła matka. Nigdy nie zaznam spokoju ani miłości. Przez ciebie. 
 – Ale za to zawsze będziesz miał dodatkową głowę na karku. – Demon parsknął śmiechem. 
 Edward był pacjentem doktora od wielu lat, a mimo to specyficzne dialogi między nim i jego bratem wciąż wprawiały Lamberta w zdumienie. Bardzo współczuł pacjentowi. 
 – Doktorze, sam pan słyszy, jaka to złośliwa kreatura! Ja przez niego wyląduję w psychiatryku! – Edward prawie płakał. 
 – Świetnie, może tam kogoś znajdziesz. – Głos zaśmiał się paskudnie. 
 Doktor rozłożył ręce. 
 – Edwardzie… nie pierwszy raz odbywamy tę rozmowę. I zawsze kończy się ona tak samo. Niestety nie ma dla pana ratunku. Jeśli ten… demon umrze, umrze i pan. Rozdzielenie braci syjamskich graniczy z cudem, również wtedy, gdy mają odrębne, acz tylko zrośnięte ciała. A pan z bratem dzieli wszystko… nawet mózg. 
 Edward zasłonił przednią twarz dłońmi. Gorycz wypełniła mu serce. Gdy nie mogła się w nim już pomieścić, wypłynęła na wierzch w postaci łez. 
  
  
 Sir Mardroke przeglądał się w lustrze, odziany w drogi frak. Z zadowoleniem uznał, że prezentuje się odpowiednio. 
 – Po co się tak stroisz, skoro i tak w piwnicy nie będzie cię widziała – zakpił brat. – Bo chyba tylko w takim miejscu masz szansę na udaną randkę… 
 – Nie spotykam się z Marią. 
 Głos zamilkł. Edward poprawił rękawy. 
 – No, teraz mogę godnie odejść. 
 – Odejść… gdzie? 
 – Tam, gdzie nie będziesz mnie już prześladował. 
 Edward podszedł do sekretarzyka i wyjął z niego sporej wielkości buteleczkę leku na sen. Trzymając ją w ręce ułożył się wygodnie na łóżku. 
 – Zaraz… co robisz? – zaniepokoił się demon. 
 Edward nie odpowiedział. Nie wahając się, wypił naraz całą zawartość buteleczki. 
 Po raz pierwszy w życiu zasnął z uśmiechem na twarzy.