
Podziękowania dla avei i fmsduvala za pomoc przy betowaniu :)
Podziękowania dla avei i fmsduvala za pomoc przy betowaniu :)
Jalker zwiesił się z okna, zeskoczył na drewniany dach szopy, przesadził niski murek i miękko wylądował na bruku. Wąski zaułek na tyłach rezydencji De Skarro nie był oświetlony nawet jedną pochodnią. Złodziej zadbał o to przed wizytą.
Stanął pod ścianą drewnianej chatki, naprzeciw muru, i poczekał na kompana. Po chwili Bakir zeskoczył na ziemię, rozchlapując wodę z kałuży. Stanął obok, ciężko dysząc.
– Zaraza… – wymamrotał, gdy złapał oddech.
Jalker klepnął go w ramię. Nie sądził, żeby ktoś ich dostrzegł, ale i tak lepiej było szybko się ulotnić. Ruszyli żwawym krokiem.
– Tośmy sobie robotę znaleźli… – mruknął Bakir.
– Biorę to na siebie – powiedział spokojnie Jalker. – Dzban wytrawnego arahańskiego…
Towarzysz splunął pod nogi, ciągle zły.
– Nie spodziewałem się zastać Kroczącego Drogami Śmierci, wiesz przecież – ciągnął Jalker. – Co innego okraść książątko dla zabawy… – urwał w pół słowa. Bakir wyraźnie nie był w nastroju do rozmowy. Szli energicznie, podcieniami lub blisko zabudowań, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Po krótkim czasie zobaczyli pierwsze promienie brzasku nad zatoką.
Weszli na jedną z wąskich ulic na granicy dzielnicy dokowej. Na mapach zapisywano ją jako “Stynia”, ale przez mieszkańców uparcie nazywana była “Flądrą”. W gwarze miasta “iść na Flądrę” oznaczało odwiedzić dzielnicę, by wypić w jednym z szynków niedrogie wino, starając się nie zarobić przy tym guza ani nie dać się okraść.
Minęli karczmę, z której dochodził jeszcze żywy gwar. Bakir przystanął, westchnął.
– Słyszałem, co ten bezbożnik robi z tymi, którzy mu zaleźli za skórę…
Jalker pokiwał tylko głową.
– Wyobraź sobie, co by było, gdybyś coś mu ukradł – powiedział Bakir, teraz już nieco żartobliwym tonem.
Po czym zbladł, widząc, że Jalker ani nie wybuchł śmiechem, ani gwałtownie nie zaprzeczył, tylko uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust.
Złodziej wyjął zza pazuchy zawiniątko i odsłonił poły materiału. Oczom Bakira ukazała się księga pokryta łuskami z błyszczącego, czarnego metalu. Grzbiet oprawiony był w grubą, bladoróżową skórę. Bakir dotknął oprawy i zaraz tego pożałował.
– Ta skóra jest… – Usta wykrzywił mu grymas obrzydzenia.
– Obawiam się, że tak – powiedział cicho Jalker.
Bakir złapał oburącz za książkę i warknął:
– Wyrzuć! Wyrzuć precz!
Wtedy doznał dziwnego uczucia, jakby naraz bał się księgi i jednocześnie pragnął jej dotknąć. Jakby pod palcami miał nie księgę, ale skórę młodej kobiety w przybytku panny Zakaris.
Jalker popatrzył mu prosto w oczy, odbierając wolumin. Bakir zauważył, że przy chowaniu dotknął go niemalże z czułością…
– Chciałem to już zrobić wcześniej. Obawiam się, że… Nie możemy po prostu tego zostawić. Kto wie, komu wpadnie w ręce?
Bakir obrócił się na pięcie, łapiąc się za głowę. Przeklął siarczyście.
Wokół nich Miasto Brzasku budziło się do życia. Na stragany wykładano towar, słychać było pierwsze okrzyki przekupek, mieszające się z gwarem. Minęli grupkę dzieci w brudnych, podartych koszulach, które mieszały kijkami w mętnej kałuży.
Bakir poczuł, że musi się odezwać, żeby zagłuszyć natarczywe myśli.
– Widziałeś, jaki był trupio blady?
– Jakby z grobu wstał, prawda? – odparł Jalker. – Słyszałem, że widziano go w mieście, z równie szalonym towarzyszem. Przemykali się tu i ówdzie, ale przecież trudno czarownikowi śmierci zza morza pozostać u nas niezauważonym. Ale żeby ktoś taki odwiedzał mosiężne paniątka?
Na te słowa oblicze Bakira zachmurzyło się jeszcze bardziej. Jalker zaczął wodzić wzrokiem po ulicy, jakby szukając pretekstu do zmiany tematu. Jego wzrok padł na mijającego ich, łysiejącego mężczyznę w fartuchu cechowym, wyraźnie niedobudzonego i złego.
– Widać ten poczciwiec zaczyna pojmować, że mistrzem cechowym nie zostanie – rzucił Jalker drwiąco, gdy już oddalili się na kilka kroków. – A to my podobno oszukujemy i okradamy ludzi…
Bakir nic nie odparł, nie mogąc przegnać myśli o złowrogim czarowniku.
– A ja kiedyś słyszałem… – zaczął niepewnie.
– Nu, co takiego?
– Że on śpi w trumnie pod ziemią – dokończył młodszy złodziej, patrząc na Jalkera pełnym lęku wzrokiem.
– A ja słyszałem, że nie sypia w ogóle. Ot, trudno dociec, gdzie leży prawda, a gdzie plotka.
Spokój kompana zupełnie nie udzielił się Bakirowi.
– Jalker, jaki mamy plan? Dokąd idziemy?
– Mam pomysł, ale może nic z tego nie wyjść.
Złodziej znał Jalkera, nazywanego w półświatku Świstem, od wielu lat. Nie jeden i nie dwa razy działali też wspólnie… I po raz pierwszy usłyszał takie słowa z jego ust. Dopiero teraz poczuł, że wpadli na całego.
Szedł przed siebie jak we śnie. Krzyki kupców, śmiech dzieci, przekleństwa woźnicy, wszystko to zdawało się dochodzić jak gdyby z oddali.
Jalker zaprowadził ich w niepozorny zaułek, a potem do niewielkich drzwi w nieco zaniedbanej kamienicy. Bakir schylił się, by wejść, ale i tak zawadził głową o niski sufit. Zaraz za sienią otwierało się jednak pomieszczenie przepastne, a przy tym zagracone od góry do dołu książkami.
Światło nie pochodziło od lampy, ale od setek świetlików. Niektóre fruwały między półkami, inne skupiały się rojami wokół ksiąg. Jeden z nich przeleciał powoli przed oczyma Bakira.
Zza regału wyłonił się łysiejący mężczyzna w okularach i połatanej kamizeli.
– Karmią się magią tych ksiąg, czyszcząc je i chroniąc – powiedział. – Nie pozwalają też magicznej mocy wymknąć się spod kontroli…
– Mamy ze sobą unikalny okaz – powiedział uprzejmie Jalker.
– Bardzo w to wątpię – odparł księgarz, uśmiechając się delikatnie. – Zapewne kradziony?
– Poczułem się niemal urażony – odrzekł Jalker z udawanym oburzeniem w głosie.
– Załóżmy, że znaleziony – odparł z wyraźnym zniecierpliwieniem księgarz. – Za morzem? W ruinach zamku gdzieś na końcu świata ? We wraku galeonu, zamknięty w szczelnym kufrze? Zwoje i księgi Miasta Brzasku nie mają już dla mnie zbyt wielu tajemnic. O tym, co sądzę o różnych oszustwach i falsyfikatach, nie wspomnę. – Jego głos pod koniec przeszedł niemal w drwinę.
Złodziej, nie dając nic po sobie poznać, wyjął księgę z tobołka. Zdarzyło się wtedy kilka rzeczy naraz. Świetliki unoszące się wokół Jalkera rozpierzchły się, a kilka z nich księga ściągnęła do siebie, gasząc je niemal od razu. Księgarz jęknął i cofnął się gorączkowo, uderzając plecami o regał, co wzburzyło wokół nieszczęśnika chmurę kurzu. A tomiszcze otworzyło się.
Właściciel przybytku złapał się za serce i krzyknął:
– Idźcie precz! Weźcie precz!
Po czym opanował się nieco i dodał drżącym głosem:
– Nie narażajcie mnie i mojego sklepu, błagam! To moja dusza, moje życie…
Popatrzył im prosto w oczy i, widząc ich zdziwienie, jęknął:
– Błagam was!
Świetliki wirowały przy suficie, rzucając tańczące cienie. Złodziej westchnął i złapał za księgę. Na odchodnym księgarz rzucił jeszcze:
– Wybaczcie panowie, ale nie każdą księgę zdołam okiełznać. Śmierć i życie to nie wszystko!
Złodzieje wyszli na zaciszną ulicę i popatrzyli po sobie. Pomyśleli chyba to samo, bo gdy Bakir rzucił pomysł, by pójść do “Wisielca” i się namyślić, to Jalker od razu ruszył w kierunku karczmy.
Choć było jeszcze wcześnie, pierwsi bywalce już korzystali z uroków przybytku. Okiennice “Wisielca” były szczelnie zamknięte, a blask nielicznych świec ledwie rozświetlał ciemności w środku. Powietrze przenikał zapach dymu, ludzkiego potu i wina.
Dwaj złodzieje zamówili dzban trunku, żeby dodać sobie krzepy w rozumie, i usiedli na długiej ławie. Bakir przez chwilę przyglądał się wyrytym na blacie napisom – wyznaniom miłości, obelgom, ostrzeżeniom przed kapusiami.
– W żadnej dziupli tego od nas nie kupią… – zaczął Jalker. Bakir sam dumał nad sposobem na pozbycie się, w miarę możliwości z zyskiem, feralnej księgi.
Zaraz obok nich siedziała kompania sześciu bywalców, wyraźnie już rozweselonych mimo wczesnej pory. Jeden z pijących, jasnowłosy młodzik, położył na blacie glinianą czaszę, która stuknęła głucho. Oblizał usta.
– Kamraci, to co? Gramy? – spytał rzeczowo.
– A zagramy! Widzą mi się karty, co, czcigodni bracia? – spytał krępy brodacz, rozglądając się po twarzach kompanii.
Wtedy odezwał się inny z kompanów, głębokim i dziwnie powolnym głosem:
– Ja bym zagrał w kości.
Było coś osobliwego w silnym akcencie, z którym wymówił ostatnie słowo.
– Nie gadamy, tylko gramy, do kata! – zakrzyknął szczuplejszy wesołek z nieco dziewczęcą urodą, który wyciągnął zza pazuchy drewniany spodek z kośćmi. – Bez zwłoki!
To ostatnie słowo wymówił jakby mocniej niż poprzednie. Usłyszeli toczące się kości.
– Trójka z piorunem, do trupa! – krzyknął brodacz, zadowolony z rzutu.
– Dawaj mi! Ja go pogrzebię! – rzucił z nieudawaną wrogością ten młody.
– Betrek, ty żeś się chyba zaprawił, bo gadasz jak nie ty… – odparł znowu brodaty.
Bakir zauważył, że Jalker odłożył kufel na blat i obserwował czujnie. Za chwilę rozległ się dźwięk kości, a potem gardłowy charchot i wrzask. To jasnowłosy wesołek wbił zęby w ramię brodacza. Ten darł się, starając nadaremno się oswobodzić. Bakir przysiągłby, że w plamie krwi na blacie dostrzegł jakby czarną smugę…
Dwaj złodzieje zerwali się z ławy i wybiegli na dwór.
Wyszli z zaułka, prosto na zatłoczoną ulicę. Proszalne jęki żebraków i krzyki przekupek mieszały się z gwarem ludzkiego tłumu. Z kakofonii wyróżniał się mocny głos wędrownego kapłana.
– Plugawe nowe obyczaje i bezbożne czary zza morza pchają miasto ku przepaści! – krzyczał. Wokół niego zebrała się grupka pospólstwa, przytakująca jego słowom.
– Gdzie teraz? – zapytał Bakir. Z całych sił starał się brzmieć pewnie.
– Muszę zebrać myśli… – odrzekł nieobecnym tonem Jalker.
Bakir rozejrzał się, dotrzymując kroku kompanowi. Po drugiej stronie ulicy dostrzegł mężczyznę, którego twarz pamiętał z “Wisielca”. Bywalec karczmy przyglądał się z odległości kramowi z niskiej jakości biżuterią, udającą tylko złotą.
– Ezver – mruknął Jalker pod nosem. – Uparty, ale zupełnie bez polotu. Nie wróżę mu wielkich dokonań…
Bakir wciąż nie mógł odegnać od siebie myśli o trupio bladej twarzy ze zaciśniętymi ustami i przymrużonymi oczami, które zdawały się mrozić tego, na kogo spojrzały.
– Podobno mistrz trupich uroków potrafi sprawić, że będzie się umierać wiele razy…. – powiedział.
Jalker uniósł lekko brwi.
– Może to być – odparł.
– Albo uczyni urok, że się własne członki powoli zjada…
Teraz nawet Jalker przełknął ślinę, a na jego obliczu mignął cień zwątpienia. Nic nie odpowiedział.
Przed nimi na ulicy rozległy się krzyki. Grupka czterech zbrojnych rozpychała przechodniów. Jeden ze strażników trzasnął mężczyznę płazem szabli. Bakir zauważył, że strażnicy uważnie przyglądali się twarzom mijanych ludzi. Jeden z nich dzierżył w ręku płat pergaminu.
– Oby rysownik się tym razem bardziej postarał – rzucił wesoło Jalker. – Ostatnio przedstawiono mnie strasznie niekorzystnie…
– Ze strażą chyba się dogadamy? – spytał lękliwie Bakir. Po czym dostrzegł na płaszczach żołdaków czerwonego gryfa – godło De Skarro. Jalker skinął głową i skręcił szybko w boczną uliczkę, a Bakir podążył za nim. Szli raźnym krokiem, rozchlapując wodę z kałuż.
– Po cóż w ogóle temu zafajdanemu mosiądzowi czarodzieja zza morza sprowadzać? – jęknął Bakir, jakby to dziedzic de Skarro był winny całego zamieszania.
– Mówią, że po śmierci siostry Wawrzyniec zdziwaczał… – zaczął Jalker. Minęli umorusane dziecko, błagające o datki.
– Prawda – dodał Bakir. – Ponoć nawet do burdelu przestał chodzić, co popsuło interesy naszej wspólnej znajomej. Ale myślisz, że tak mu na łeb padło, że aż siostrę chciał wskrzeszać…
Zanim Jalker zdążył odpowiedzieć, z szynku wyszli żwawo trzej żołdacy z czerwonymi gryfami na płaszczach. Ten idący na przedzie, z policzkiem oznaczonym długą blizną, wskazał palcem na łotrów.
– Ejże, ten zestrachany to nie nasz ptaszek? – spytał.
Bakir zaklął siarczyście. Razem z Jalkerem rzucili się biegiem w przeciwnym kierunku. Jednak już po chwili na skrzyżowaniu zauważyli oddział, który widzieli poprzednio.
– Nasi ludzie! De Skarro! Brać ich! – wrzasnął ten z blizną.
Wojak z ciemnymi włosami doskoczył do Bakira, starając się go złapać za ramię, zamierzając się przy tym drewnianą lagą. Łotr uprzedził go, waląc w szczękę. Cios pałką sięgnął jednak ramienia Bakira, który wykrzywił usta w bolesnym grymasie. Zdołał silnym pchnięciem przewrócić przeciwnika na bruk.
Kątem oka zobaczył, jak Jalker robi długi wykrok w bok, po czym jak tancerz bardziej niż rębajło zatacza półokrąg i wbija krótki nożyk w pachę najmłodszego z żołdaków. Łotr rzucił się ku drzwiom sąsiedniego kramu. Bakir, niewiele myśląc, podążył za nim.
Gdy żołdak z blizną rzucił się pomóc rannemu, ten powalony przez Bakira stał już na nogach. Ruszył ku drzwiom, Jalker jednak sypnął mu w twarz chmurą czerwonego proszku, przed chwilą wyciągniętego z mieszka na półce. Przeciwnik zaczął krztusić się i trzeć oczy.
Jalker i Bakir wybiegli tylnymi drzwiami na dziedziniec, odprowadzani przez złorzeczenie właściciela kramu.
Szli podmokłą drogą w dół ścieżki, łypiąc raz po raz za siebie i na boki. Przed nimi leżała nekropolia Miasta Brzasku, składająca się z dwóch poziomów, przedzielonych schodami idącymi wzdłuż zbocza. Na górze chowani byli rycerze i kapłani, a na dole – wszyscy inni.
Bakir splunął pod nogi.
– Psia rzyć, po tym wszystkim nie tęskno mi do wizyty u nieboszczyków!
Jalker nic nie odpowiedział. Weszli na niższy cmentarz od północnej strony. Przeważały proste nagrobki, część oznaczono tylko drewnianą tabliczką. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze krypty i to jedna z nich, jak zrozumiał Bakir, stanowiła cel podróży. Świeczki na grobach rozświetlały wieczorny mrok, rzucając ruchome cienie na groby.
– Słyszałem kilka razy, że adepci cechu cyrulików krążą czasem przy jednej z krypt. Zapewne nie po modlitwę… Może trafimy na kogoś… – mówił coraz bardziej niepewnie starszy łotr.
Coraz cieńszych gałęzi się łapiemy, pomyślał Bakir. Podeszli do krypty, a Jalker zaczął gmerać przy zamku. Nagle zza pleców doszedł ich głośny śmiech. Obrócili się i zobaczyli rosłego mężczyznę w czarnym płaszczu. Zrzucił kaptur z głowy, pokazując długie i kudłate włosy, przetykane kośćmi.
Nieznajomy uniósł ręce, a wtedy z ziemi podniosła się gęsta, ciemna mgła. Pośród mogił zaczęły krążyć podłużne kształty, ledwie widoczne w świetle pojedynczych świeczek…
Z oddali ktoś wrzasnął:
– Straże! Czary bezbożne na cmentarzu!
Gdy Bakir wytężył wzrok, zobaczył przecinającą powietrze, kościstą rękę. Cofnął się, oniemiały z przerażenia. Inna trupia dłoń, mająca na sobie jeszcze resztki mięśni, chwyciła go za gardło. Poczuł woń ziemi i zgnilizny.
Jalker kurczowo trzymał księgę. Za chwilę i jego za gardło trzymały lewitujące trupie łapska
– Litości… Pomyłka – wydusił z siebie Jalker.
Nieznajomy, nic nie mówiąc, kucnął przy jednej z mogił. Wykonał serię gestów, mamrocząc coś pod nosem. Po dłuższej chwili spod ziemi wyłoniły się palce, a zaraz potem całe ramię. W końcu przez otwór wygramolił się mężczyzna z zasuszoną twarzą, bez oczu. Podszedł powolnym, chybotliwym krokiem do Jalkera.
Wtedy Jalker podniósł głos, kierując się do wstańca i otwierając księgę.
– Czytaj! Książka!
Oszalał, pomyślał Bakir. Ta przeklęta książka zatruła mu głowę. Doszło do niego, że cały czas wierzył, że jego kompan mimo wszystko znajdzie jakieś wyjście.
– Książka! Czytaj! – wrzasnął łotr. Czarodziej zaśmiał się tylko pogardliwie. Wstaniec po chwili wahania spojrzał jednak na otwartą księgę. Zaczął wodzić palcem po otwartej stronicy. Jego ciało zaraz napęczniało, rozrywając przegniłą tkaninę, a na skórze wystąpiły czarne żyły. Recytował dalej, cedząc słowa. Kościsty czarownik ruszył ku niemu.
– Dość! – warknął. – Nie wam igrać z tymi mocami…
Wstaniec skończył werset i odwrócił się.
– Wolnym! – wymamrotał. – Jako wstałem, to i znam język śmierci…
Czarownik skierował w umarlaka wyprostowaną rękę, zatrzymując go. Ten drżał, jakby próbował zrzucić z siebie magiczne okowy. Oblicze czarodzieja pełne było skupienia i wysiłku. Kościste ręce, trzymające złodziei, puściły pospadały z chrzęstem na ziemię. Rzucili się biegiem w kierunku bramy. Gdy do niej dobiegali, Bakir był kilka kroków za Jalkerem. Usłyszał nawoływania:
– Stać! W imię prawa! Łapać plugawców!
Jalker przebiegł między dwoma wozami. Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. Bakir zasłonił się ręką, ale jedna z nich trzasnęła go w głowę. złodziej otrząsnął się, ale już złapano go za ramię silnym uściskiem. Za chwilę dostał drewnianą lagą przez głowę.
– Tamtego drugiego gonić? – spytał jeden ze zbrojnych. Bakir, słaniając się, zlustrował zbrojnych i z ulgą odkrył, że to strażnicy miasta, a nie zbrojni de Skarro.
– E, dajmy sobie spokój. Mówili, że jeden z nich wystarczy do sądu – odparł drugi strażnik.
Podczas marszu Bakir nie zważał na zaczepki i poszturchiwania lagą przez żołdaków. Poczuł wręcz coś na rodzaj ulgi, gdy doszło do niego, że wraz z kompanem zniknęła też przeklęta księga.
Jalker nasunął kaptur na twarz. Dla każdego postronnego musiało być oczywiste, że ma coś do ukrycia, ale wolał narazić się na podejrzenia, niż od razu na zatrzymanie. Szedł szybko, wybierając zaułki i węższe uliczki. Oglądał się za siebie raz na jakiś czas. Nie wydawało mu się, żeby był śledzony, ale pewności nie miał.
Podczas wędrówki z Bakirem moc księgi kilka razy dawała o sobie znać. U księgarza wyczuł zgniliznę, zanim doszła go woń kurzu i pożółkłych książek. W karczmie przez chwilę widział bywalców jako szkielety. Teraz zdawało mu się, że czeluście ziemi wzywają go, by w nich odpoczął od gorączki życia…
Przeklął pod nosem, wspominając lekko metaliczny posmak antidotum, wypitego razem z winem, zaraz przed skokiem. Całe szczęście, że kompan nie miał wyrobionego gustu i wychylił trunek bez szemrania. Ale jak długo jeszcze będzie go chroniło?
Już tylko kilka rzędów budynków dzieliło go od lazurowego bezkresu morza, gdy drogę zastąpiło mu trzech chłystków w wytartych ubraniach. Ten stojący bardziej z przodu, najwyraźniej herszt bandy, sięgnął po krótką, zagiętą szablę. Jego kompani trzymali ręce przy pasach, zapewne mając ostrza w pogotowiu.
Przywódca zrzucił kaptur z głowy Jalkera i cofnął się ze zdziwieniem.
– Coś takiego… – Po czym odzyskał rezon i powiedział:
– Pięć srebrnych za każdą informację i dwa złote za dostarczenie żywym jest za ciebie, tak słyszeliśmy.
– Znaczy się, jeśli mnie pokonacie, to będziecie bogaci. – Jalker uśmiechnął się.
– A widzisz, my proponujemy układ, by każdy miał korzyść. Ty pójdziesz swoją drogą, a my zaczepimy najbliższy patrol, doniesiemy na ciebie i zainkasujemy pięć srebrnych. A straże spróbują ciebie dorwać, zanim odpłyniesz. Dajemy ci, jakby nie patrzyć, dobre szanse.
Złodziej milczał przez chwilę.
– Mam dla was coś ciekawszego – powiedział życzliwie, wyciągając księgę z tobołka. Herszt nachylił się nad tomem i wyszeptał z obrzydzeniem:
– Co za diabelstwo…
Jalker wyrżnął tomiszczem prosto w twarz opryszka. Drugą ręką, zbrojną w wyciągnięty zza pasa nóż, ciął w przedramię, od razu poprawiając. Herszt cofnął się, krzycząc i próbując zatamować krwotok. Drugi z opryszków rzucił się z nożem. Złodziej cofnął się od razu, unikając ciosu. Na twarzy przeciwnika dojrzał strach i zawahanie. Robiąc krok do tyłu, podniósł rękę w pojednawczym geście.
– Złoty denar! – krzyknął gorączkowo, wyciągając zza pazuchy monetę. – Złoty denar za ranę kompana. Więcej, niż jest wart, po prawdzie.
Bandyta uśmiechnął się i wyciągnął dłoń po monetę. Jalker cisnął mu ją w twarz, a zaskoczony opryszek odruchowo powiódł za nią wzrokiem, wyciągając rękę. Jalker wykorzystał tę chwilę zawahania, doskakując i wbijając ostrze w bark. Nieszczęśnik wrzasnął, próbując bezskutecznie powstrzymać krwawienie. Ostatni stojący na nogach opryszek cofnął się, przerażony.
– Jak trafisz do lepszej kompanii, to powiedz, że przyjaciół po fachu się nie wydaje – rzucił złodziej pogardliwie i ruszył znowu ku morzu. Gdy odszedł na kilka kroków, mruknął jeszcze pod nosem:
– Te młodziaki… Co za upadek zasad…
W lochu pod ratuszem panował chłód, pachniało ziemią i zgnilizną. Posadzka z gliny była wilgotna, a w zagłębieniach tworzyły się małe kałuże. W celi siedziało już dwóch nieszczęśników – mężczyzna w sile wieku, który wydawał się Bakirowi znajomy, oraz zapłakany młodzieniec, opierający się bezradnie o ścianę.
– Mnie zwą Orwasz. Za co was? – spytał Bakira wesoło starszy z osadzonych.
– Za nic, pomylono mnie ze złodziejem. Na imię mi Bakir – odparł Bakir z pogodą ducha, która odróżniała nowicjusza od weterana mamra pod ratuszem.
– Dziwnym trafem i mnie wzięto za złodzieja! Oby szybko sprawa się wyjaśniła, bo szkoda mi wieczoru – powiedział, rozkładając ręce. Jego niewinność mogła zdawać się najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem.
Bakir usiadł i został poczęstowany kawałkiem czerstwego chleba i słoniny. Żuł jedzenie, zagubiony w myślach, gdy usłyszał łkanie. To najmłodszy więzień kulił się niemal pod ścianą i płakał.
– Hej, młodziak, rozchmurz się! Dla takiego jak ty to chłosta i po krzyku. Dopiero przy drugim zaproszeniu biorą się za cęgi, ha! – krzyknął rubasznie Orwasz, po czym zaintonował:
Dziś nam nie do kart
Dzisiaj nie do wina
Wzywa łotrów na robotę
Ciemna noc bez księżyca
– Cicho tam! – wrzasnął strażnik z głębi korytarza. Kompan z celi zaklął cicho i zwiesił głowę na piersi. Już po chwili chrapał w najlepsze. Bakir, mimo obezwładniającego zmęczenia, nie był w stanie zasnąć. Słyszał, jak strażnicy grali w karty, opowiadali tłuste dowcipy, czasem mijali celę, stukając jednostajnie ciężkimi butami. Potem zmienili ich inni, którzy narzekali na żołd i rutynę służby. Potem jeszcze narzekali na swoje żony i na ród kobiecy w ogóle.
Jalker na widok morza poczuł żywsze bicie serca. Przemierzył ulicę szybkimi krokami, wszedł na bulwar portowy i zaklął pod nosem. Przed każdym z trzech przycumowanych okrętów stali strażnicy. Odwrócił się i dojrzał za plecami ludzi z czerwonym gryfem na płaszczach, przeciskających się przez tłum w jego kierunku.
Wziął głęboki wdech i podszedł do najstarszego szarżą oficera. Jego twarz zdawała się znajoma – Erwil, może Egdil? Zrzucił kaptur, gdy już stał przed kapitanem straży i jego przybocznymi.
– Piękny dzień, panowie zbrojni – powiedział pogodnie.
Dowódca stał chwilę bez ruchu, upewniając się, czy dobrze widzi.
– Jalker, rajski ptaku, oszalałeś? – spytał w końcu. – Mamy rozkaz cię przydybać i doprowadzić przed sąd.
Zlustrował złodzieja od stóp do głów, jakby spodziewając się jakiejś niespodzianki.
– Ale też miło mi, że oszczędzasz nam fatygi w ciepły dzień – dodał z uśmiechem.
Złodziej wyjął tomiszcze i pokazał wszem i wobec. Żołdacy cofnęli się z obrzydzeniem, a oficer zmrużył oczy.
– Co za zaraza… – wymamrotał pod nosem.
– Ta księga zawiera potężne i zakazane czary. Przynosi szaleństwo, wabi pradawne, bezbożne moce. Z jakiegoś powodu… zdaje się mnie trzymać. A ja zamierzam właśnie zabrać ją precz.
Po czym nachylił się i zniżył głos:
– Skąd wiesz, czy jakiemuś kapłanowi albo paniątku nie przyjdzie do głowy igrać z nią? Śpieszy się wam za truposzami ganiać…
Oficer podumał chwilę, splunął pod nogi i wycedził:
– Zafajdane bezbożnictwo… W sam raz dla takich jak ty.
Skinął delikatnie na żołnierzy, cofając się. Jalker ruszył w kierunku trapu, uśmiechając się pod nosem. Czasem uczciwość popłacała.
Bakir obudził się zziębnięty i obolały. Było to owo szczególne uczucie, które nazywano „czarem pierwszej kratki”. Rozprostował nogi, pomasował obolałą szyję. Spojrzał się na towarzysza niedoli. Ten uśmiechnął się.
– Piękny poranek, o ile jest poranek – powiedział. Widząc, że Bakir nie kwapi się do rozmowy, zaczął snuć opowieść, co robił każdy osadzony, by jakoś umilić sobie czas.
– Najlepszy numer zrobiłem kiedyś na Podmurzu. Mało wtedy nie wpadłem…
Zaczął opowiadać o skoku, w którym, wedle wiedzy Bakira, uczestniczył kto inny. Nie przerywał jednak, bo nic tak nie pokrzepiało serca więźnia, jak opowieści. Orwaszowi nie dane było jednak dokończyć, bo na korytarzu rozległy się kroki. Przed kratkami stanęło dwóch strażników i kapłan. Drzwi otwarto i sługa boży skinął na Bakira. Ten nie widział powodu, by się opierać. Wychodząc, wystawił ręce przed siebie. Stojący bliżej strażnik spojrzał się pytająco na kapłana. Ten pokręcił głową.
– Nie ma potrzeby – powiedział.
Bakir zastanawiał się nad karą, bo wyroku był pewien. Chłosta nie wchodziła w grę, zbyt wiele razy już tu gościł. Wygnanie? Obcięcie dłoni? Piętnowanie? Kat miejski lubił piętno okręcać i przyciskać, jakby rozżarzone żelazo nie dość mocno paliło…
Zaprowadzili go przez korytarz więzienia, potem na wyższe piętro ratusza. Kapłan otworzył mosiężne drzwi. Sala sądowa zalana była światłem, które po odsiadce w lochu oślepiało Bakira. Zmrużył oczy, zasłonił twarz dłonią i od razu usłyszał szept:
– Patrzcie, i jeszcze pijak.
Usadzono go na ławie razem z kapłanem.
– Będzie wysoki wyrok? – zapytał jękliwie złodziej, dalej nie mogąc przyzwyczaić się do jasnego światła.
– Gdzie tam! – szepnął bogowiec. – Postraszą tylko Alawina… Kanclerz chce zmiękczyć szlachtę, zanim uchwali nowe podatki. A ile można ich po lupanarach ganiać? – Przeciągnął się, ziewając cicho. – Nawet dobrze się złożyło z tym czarownikiem.
Złodziej ocknął się jakby postrzelony z kuszy. Dopiero w tej chwili pojął, że siedzi na miejscu dla świadków. Jako oskarżony, otoczony przez dwóch gwardzistów królewskich, siedział rozeźlony Alawin de Skarro. Atłasowa koszula była niedopięta na górny guzik, ujawniając bujne owłosienie klatki piersiowej. Patrycjusz niemal leżał na krześle i całym sobą dawał znać o wielkim znudzeniu i irytacji.
Ty zafajdany mosiądzu, pomyślał Bakir. W ostatniej chwili powstrzymał się przed splunięciem.
Kapłan sprawujący godność sędziego wstał i podniósł ręce.
– W imieniu Ainosa wzywamy na świadka prawego obywatela Bekira…
Złodziej mruknął złowrogo. Nie wiedział, czy nazwanie prawym, czy złe wymówienie imienia bardziej do dotknęło.
– …syna nieznanego ojca, by poświadczył, co widział dwie noce temu w willi pana de Skarro, gdy odwiedzał ją w charakterze dostarczyciela mięsiw i pobłądził w korytarzu – powiedział kapłan, ostatnie słowa wymawiając bez szczególnego przekonania. Po krótkiej pauzie ciągnął dalej:
– Niech świadkowi będzie wiadome, że Ainos czuwa i patrzy w serca, a fałszywe świadectwo zostanie przez niego ukarane.
Bakir chciał otworzyć usta, ale kapłan nie dał mu dojść do słowa.
– Czy w rezydencji de Skarro widzieliście bezbożnego czarodzieja zza morza, który przybył tu, by gorszyć obyczaje, a być może też wpływać na rządy nad miastem? – zapytał z powagą sługa Ainosa.
– Tak, wasza świątobliwość.
– Czy służba dziedzica de Skarro, uzbrojona w miecze, goniła was przez ulice, co oddzielnie poświadczy dowódca straży miejskiej?
– Tak było, wasza świątobliwość.
– Czy byliście świadkiem bezbożnych i ohydnych czarów, dokonywanych na cmentarzu?
– Byliśmy, wasza świątobliwość.
– Proszę wyprowadzić świadka. W zamian za praworządną postawę spotka go zaszczyt, to jest pozwolenie na uczestniczenie w nabożeństwie popołudniowym w Głównej Świątyni w kręgu dalszym wewnętrznym.
Bakir z trudem powstrzymał śmiech.
– Ależ to jest wszystko jedno wielkie oszustwo – szepnął do kapłana, wstając. Ten nic nie odpowiedział i nic nie dał po sobie poznać.
– Żeby jeszcze wina dali… – mruknął pod nosem zirytowany złodziej, wychodząc z sali. Dobrze wiedział, gdzie skieruje pierwsze kroki.
Jalker wszedł do ciasnej koi, pochylając głowę. Mieściły się w niej tylko skrzynia oraz brudny, słomiany materac. W środku czuć było zapach potu i oleju rybnego. Odetchnął z ulgą. Wrzaski mew i szum morskich fal niemal głaskały jego duszę.
Usiadł na skrzyni i zrzucił trzewiki ze stóp. Następnie cisnął księgę w kąt, najdalej od siebie, jak tylko mógł. Ciągle męczyły go wątpliwości, czy ryzykowanie dla zarobku było uzasadnione.
Z zamyślenia wyrwał go krzyk dochodzący z pokładu. Uchylił drzwi i usłyszał czyjąś przerażoną modlitwę. Cofnął się do łóżka, sięgając po nóż. Po chwili doszły go ciężkie kroki. Drzwi uchyliły się i wszedł przez nie blady mężczyzna z oczyma tak jasnymi, że przypominały kawałki kry lodowej. Na jego piersi skrzył się czarny pancerz z żyłkami srebra, zdobiony kośćmi.
Czarownik spojrzał ze złością na rzuconą na materac księgę. Podniósł ją powoli, a gniew ustąpił miejsca wyrazowi twarzy niemal troskliwemu. Przemówił przytłumionym, powolnym i głębokim głosem:
– Oczekujący nie potrafią docenić tego, co zasadnicze. Gonią za kruchymi błyskotkami, które zaraz rozpływają im się w rękach…
Otworzył jedną ze stronic i przeczytał jakby strofę wiersza w obcym języku. Jalker poczuł najpierw, jak jego ciało robi się lekkie. Potem zdawało mu się, że jego jaźń znalazła się od ciała niezwykle daleko. W końcu spadł na niego sen, w którym unosił się w ciemności pośród migoczących zwojów nici.
Gdy próbował je uchwycić i skupić się na nich, widział wiejską chatę, małego chłopca bitego kijem, potem młodego złodzieja i szelmę, widział noże błyskające w ciemnej alei, słyszał śmiech kompanów przy winie i kościach. Całe jego życie, nawleczone na nici wspomnień.
Dopiero gdy się cofnął, zobaczył, że światła wraz z oddalaniem się od czasu bieżącego bledną, a nici stają się rzadsze i coraz bardziej wytarte. Wreszcie na najstarszych wspomnieniach zauważył czarny nalot, który zdawał się je powoli zżerać. Usłyszał głos czarownika pośród morza ciemności:
Tacy jak ty, łotrze, mówią o chwytaniu życia. A ono przecieka przez palce, rozpływając się w nicości. Myślisz, że śmierć jest gdzieś w oddali. A ona kroczy wciąż za tobą. I wiedz, że nie ma drugiej równie cierpliwej…
Ocknął się w pustej koi. Okrętem lekko bujało, słyszał szum wiatru i łoskot fal. Książka… Książki nigdzie nie było. Odetchnął z ulgą, wspominając ledwie co widziane dziwy i niedawno przeżyte chwile grozy. Poczuł, że podróż dobrze mu zrobi. Co prawda nie miał przy sobie pieniędzy, ale znał kilka sposobów, by temu zaradzić.
Witaj.
Z technicznych – sugestie oraz wątpliwości:
Po chwili Bakir zeskoczył na bruku, rozchlapując wodę z kałuży. Stanął obok, ciężko dysząc. – literówka?
Nie sądził, żeby ktoś ich dostrzegł, ale i tak lepiej było szybko się ulotnić. Ruszyli szybkim krokiem. – powtórzenie
Dzban wytrawnego Arahańskiego… – czemu wielką literą?
Jalker zaprowadził ich w niepozorny zaułek, a potem do niewielkich drzwi w nieco zaniedbanej kamienicy. – „ich” czy „jego”? – czy on szedł tylko z Bakirem?
To moja dusza, moja życie… – literówka
Pomyśleli chyba to samo, bo gdy Bakir rzucił pomysł, by pójść do “Wisielca” i się namyślić, to Jalker od razu ruszył w kierunku karczmy. Choć było jeszcze wcześnie, pierwsi bywalce już korzystali z uroków karczmy. – powtórzenie
Uwagę Bakira zwróciło to, że strażnicy uważnie przyglądali się twarzom mijanych ludzi. – i tu
W końcu przez otwór wygramolił się mężczyzna z zasuszoną twarzą, bez oczu. Podszedł powolnym, chybotliwym krokiem do Jalkera. (…) Wstaniec po chwili wahania spojrzał jednak na otwartą księgę. W jego oczach pojawił się jakby błysk wspomnienia… – tutaj pewna niekonsekwencja
Dotknął stronicy, a potem zaczął wodzić palcem po strofach zaklęcia. Jego ciało zaczęło zaraz pęcznieć, rozrywając przegniłą tkaninę, a na skórze wystąpiły czarne żyły. – powtórzenie
Rzucili się biegiem w kierunku bramy. Gdy do niej dobiegali, Bakir był kilka kroków za Jalkerem. Usłyszał nawoływania:
– Stać! W imię prawa! Łapać plugawców!
Jalker przebiegł między dwoma wozami. Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. – jak rozumiem, te wozy z materiałami były już poza cmentarzem, za bramą?
Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. Bakir zasłonił się ręką, ale jedna z nich trzasnęła go w głowę. złodziej otrząsnął się, ale już złapano go za ramię silnym uściskiem. Za chwilę dostał drewnianą lagą przez głowę. – brzmi tak, jakby to ręka, a nie bela uderzyła go; jest też powtórzenie
Szedł szybko, wybierając zaułki i węższe. – tu chyba brak części zdania
…mruknął pod nosem podirytowany złodziej, wychodząc z sali. – czy celowo neologizm?
Jalker zszedł po skrzypiących schodach i, pochylając głowę, wszedł do ciasnej koi, … – powtórzenie
Usiadł na skrzyni i zrzucił trzewiki ze stóp. Następnie rzucił księgę w kąt, najdalej od siebie, jak tylko mógł. Ciągle męczyły go wątpliwości, czy ryzykowanie dla zarobku ze sprzedaży księgi było uzasadnione. – powtórzenia
Całe jego życie, nawleczone na nicie wspomnień. Dopiero gdy się cofnął, zobaczył, że światła wraz z oddalaniem się od czasu bieżącego bledną, a nici stają się rzadsze i coraz bardziej wytarte. – czy tam miało być „nitach”?
Sporo wydarzyło się w życiu obu kamratów w tak krótkim czasie. Nieprzewidywalne losy obu mężczyzn w sposób szczególny potęgowały napięcie. Zakończenie mocno zaskakujące. Nie do końca wyjaśniłeś, pewnie celowo, co to za księga i czemu była tak przerażającą dla starego księgarza. Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Dzięki, bruce! Naniosę dziś :)
Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?
Może tak być :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Dzięki, bruce! Naniosę dziś :)
I ja dziękuję, ale to zawsze jedynie sugestie do przemyślenia. :)
Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?
Może tak być :)
Dobre, mocne. :)
Pozdrawiam. :))
Pecunia non olet
Fajna opowieść, bardzo plastyczna, wręcz nieco cuchnąca, ale trzyma w napięciu.
Postacie szablonowe, ale interesujące.
Księga super.
Te bruki co Ci bruce wytknęła, to masz zamienione. Akapit poźniej masz taką odminanę bruku, jaka powinna być akapit wcześniej.
Całe jego życie, nawleczone na nicie wspomnień.
Nici.
EDIT
Byłam pewna, że to będzie zwierzę, a nawet smok!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Crossover Zygmunta z Jalkerem to by było coś :)
Dzięki Ambush za uwagi i miłą opinię.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Cześć! Na początek ogólne uwagi techniczne bez szczegółowej łapanki: popracowałabym nad płynnością zdań, nadawaniem im swego rodzaju rytmu. Styl bywa momentami chropawy, jakby brakowało Ci odwagi, żeby trochę zaszaleć z długością zdań, podkolorować je nieco. Pojawiają się też nie zawsze potrzebne zapychacze, np:
Bakir poczuł, że musi się odezwać, żeby zagłuszyć natarczywe myśli.
– Widziałeś, jaki był trupio blady? – zapytał.
Zbędne, widać przecież, że zapytał.
W paru miejscach wydawało mi się, że używasz nie do końca trafionych określeń, np:
Bakir wciąż nie mógł odegnać od siebie myśli o trupio bladej twarzy ze ściśniętymi ustami
Ściśniętym jest się raczej przez coś, na przykład gorset, albo tłum w tramwaju. Zaciśniętymi?
Zanim Jalker zdążył odpowiedzieć, z szynku wyszli żwawo trzej żołdacy z czerwonym gryfem na płaszczach.
Ze zdania wynika, że mieli jednego gryfa do podziału na trzech, więc zakładam, że jeden miał przedgryfie, drugi śródgryfie, a trzeci zagryfie? ^^
Trochę ta uwaga z przymrużeniem oka, bo generalnie wiadomo o co w zdaniu chodzi, ale nie mogłam się powstrzymać.
Opisy akcji bywają chaotyczne, na przykład tutaj:
Wojak z ciemnymi włosami doskoczył do Bakira, starając się go złapać za ramię, zamierzając się przy tym drewnianą lagą. Łotr uprzedził go, waląc w szczękę. Cios pałką sięgnął jednak ramienia Bakira, który wykrzywił usta w bolesnym grymasie. Zdołał silnym pchnięciem przewrócić przeciwnika na bruk.
Z perspektywy Bakira łotrem jest raczej atakujący go wojak, więc może by wymienić łotra na złodzieja, żeby była jasność? Poza tym wydaje mi się, że łapanie kogoś za ramię i jednoczesne zamierzanie się drewnianą lagą (notabene laga niekoniecznie znaczy to samo co pałka) jest dość karkołomne i ma niewielkie szanse powodzenia.
Szli podmokłą drogą w dół ścieżki, łypiąc raz po raz za siebie i na boki. Przed nimi leżała nekropolia Miasta Brzasku, składająca się z dwóch poziomów, przedzielonych schodami idącymi wzdłuż zbocza. Na górze chowani byli królowie, rycerstwo i kapłani, a na dole – wszyscy inni.
I tak bardzo egalitarnie, królowie to zwykle mieli prywatne mauzolea/krypty. Nie chce mi się wierzyć, żeby jakikolwiek władca chciał, by go pogrzebano w zasięgu wzroku od miejsca, gdzie chowają hołotę.
Kościste ręce, trzymające złodziei, puściły i zaczęły spadać z chrzęstem na ziemię.
Czyli, jak rozumiem, zaczęły, ale nigdy nie skończyły i uwięzły w pętli nieustannego lewitowania tuż nad ziemią? ;) Wystarczy po prostu spadły.
Dla każdego postronnego musiało być oczywiste, że ma coś do ukrycia, ale było to lepsze, niż bycie od razu zatrzymanym.
Powtórzenie.
Szedł szybko, wybierając zaułki i węższe.
Węższe co?
Przeklął pod nosem, wspominając lekko metaliczny posmak antidotum, wypitego z Bakirem razem z winem, zaraz przed skokiem.
Czyli kompanów do picia miał dwóch: Bakira oraz wino? ;)
Zabrakło mi też trochę więcej opisów, bo ja to się generalnie lubię pławić w wymyślonych światach i lubię widzieć przed oczami miejsca, w których toczy się akcja. U Ciebie było pod tym względem dość skąpo, wszystko załatwiasz jednym-dwoma mocno ogólnikowymi zdaniami, przez które trudno jest ożywić sobie w wyobraźni świat przedstawiony.
Podobnie sprawa się ma z bohaterami – trochę więcej charakteru by im nie zaszkodziło. Wypadli dość blado, szczególnie Jalker, któremu nie potrafię przypisać właściwie żadnych cech charakterystycznych. Jako złodzieje i łotrzy też szału nie robią – co rusz dają się złapać, pojmać lub trafiają na kogoś, kto akurat ich szuka. Pod tymi wszystkimi wydarzeniami gubi się główna linia fabularna; niby spina wszystko w całość, ale nie wybrzmiewa tak jak powinna, ani – tak zupełnie szczerze – jakoś szczególnie nie zaciekawia. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie do końca wiem, do czego dążą bohaterowie, dokąd to wszystko prowadzi. A po przeczytaniu zakończenia – nadal nie wiem, bo chyba nie do końca pojęłam, co się wydarzyło.
A szkoda, bo to lekka, rozrywkowa historia w klimatach, które bardzo lubię i śledziłam opowieść z przyjemnością (przynajmniej w momentach, kiedy się nie zawieszałam na niektórych zdaniach xD). Widać, że potrafisz snuć historie ze swadą i humorem, podobały mi się też te drobne wstawki światotwórcze, które ożywiały scenerię: na przykład fragment o tym, że taką i taką dzielnicę wszyscy nazywali Flądrą, tworzenie idiomu na podstawie tego zwyczaju, wstawki typu Ty zafajdany mosiądzu… To dodaje kolorytu opowieści, takie rzeczy lubimy.
Sumując: przyjemny tekścik, który wymaga dopracowania, gdyż nie wszystkie elementy zagrały tak, jak powinny.
I jeszcze na koniec: oczywiście wszystkie powyższe uwagi i opinia są całkowicie subiektywne, do rozważenia lub zignorowania wedle woli.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Hej
Świetne opowiadanie, jest klimat, mrok i wciągająca fabuła. Jest to chyba najdłuższy tekst jaki na portalu przeczytałem i jak na razie najlepiej trafił w mój gust.
Jedyna rzecz do której mam mieszane uczucia, to rzucanie zaklęcia przez Jalkera, jakoś mi to nie pasowało, że oprych potrafi czytać a , że potrafi odczytać magiczną księgę… No nie jestem przekonany :)
Ale za to zakończenie, eleganckie :) oszczędzenie Jalkera jest zaskakujące i świetnie domyka całą historie
Pozdrawiam
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć, GreasySmooth.
Opowiadanie mi się podobało, więc klikam.
Bohaterowie ciekawi, może niczym specjalnym nie zaskakują, ale mają swój charakter. W tej kwestii szału nie ma, lecz jest ok.
Opisy świetne, bardzo plastyczne, dodają klimatu i nie nudzą. Chociaż sceny walki podobały mi się znacznie mniej.
Co do fabuły mam kilka zastrzeżeń, a bardziej do zakończenia, które nie dało mi satysfakcji. Liczyłem na coś więcej.
Proszę pamiętać, że to wyłącznie moje subiektywne odczucia.
Pozdrawiam.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
gravel: dziękuję za poszerzony komentarz, wezmę to sobie do serca. Naniosłem poprawki. Cieszę się, że było nieco przyjemności :)
Bardjaskier: Cieszę się, ale ciśnij teksty, tu piszą znacznie lepsi ode mnie :)
Młody pisarz: Dzięki serdeczne za miłą opinię i klik! Dodałem jedno zdanie do zakończenia, żeby było bardziej humorystycznie.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Historia łotrzykowska – niby bohaterami są przestępcy, ale jakoś im człowiek kibicuje. Tym bardziej, że trafili na coś naprawdę groźnego.
Nie bardzo przemawia do mnie idea, że książki mogą być niebezpieczne, ale jestem w stanie to łyknąć.
Czytało się przyjemnie.
Posadzka z gliny była wilgotna,
IMO, posadzka to coś ułożonego na podłodze – parkiet, marmurowe płyty… Gliniane może być klepisko. Chyba że masz na myśli wypalane z gliny kafelki. ;-)
Babska logika rządzi!
Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. Bakir zasłonił się ręką, ale jedna z nich trzasnęła go w głowę. ← napisałbym: Jedna z nich trzasnęła Bakira w głowę, chociaż próbował zasłonić się ręką.
Opowieść mi się podobała. Łotrzyki zyskały szybko moją sympatię i zadowolony jestem, że takie, a nie inne jest zakończenie. (Taki mały spojler, ale może ktoś nie będzie czytał komentarzy od końca). Lekkie, z humorem i magią. Dobre dla relaksu. Klik.
A, jeszcze chciałam spytać, czy książka ma coś wspólnego z Necronomiconem.
Babska logika rządzi!
Lekkie, z humorem i magią. Dobre dla relaksu. Klik.
Dziękuję Misiowi!
A, jeszcze chciałam spytać, czy książka ma coś wspólnego z Necronomiconem.
Finkla: Nie było to zamierzone, ale skojarzenie się narzuca.
jakoś mi to nie pasowało, że oprych potrafi czytać a , że potrafi odczytać magiczną księgę
Bardjaskier: muszę to chyba wypolerować, idea była taka, że wstaniec, wodząc palcem po stronicach księgi, odpala zaklęcie :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Cześć!
No to pobetowo. Widzę tu trochę zmian od ostatniej wersji, którą czytałam. Na pewno zmieniło się zakończenie i to na plus. Podoba mi się ostatnie zdanie. Opowiadanie lekkie i przyjemne, jedynie do tych scen akcji nie jestem wciąż do końca przekonana, choć scena z opryszkami w drodze do portu była całkiem całkiem (to wyrżnięcie tomiszczem mnie rozbawiło :)).
Mam jeszcze parę komentarzy.
Kościste ręce, trzymające złodziei, puściły pospadały z chrzęstem na ziemię.
Coś tu jest nie tak z tymi czasownikami.
Przeklął pod nosem, wspominając lekko metaliczny posmak antidotum, wypitego razem z winem, zaraz przed skokiem. Całe szczęście, że kompan nie miał wyrobionego gustu i wychylił trunek bez szemrania. Ale jak długo jeszcze będzie go chroniło?
To mi umknęło. O jaki skok chodzi? O to włamanie do de Scarro? Oni wzięli antidotum przed włamaniem? Ale po co? Troszkę niejasne dla mnie. Nie kojarzę, żeby to było wspomniane
Nie wiedział, czy nazwanie prawym, czy złe wymówienie imienia bardziej do dotknęło.
Nie wiedział, czy nazwanie prawym, czy złe wymówienie imienia bardziej go dotknęło.
Dzięki avei, poprawię :) Dużo pomogłaś, w ogóle masz zjwiskowy debiut na portalu, i opowiadaniowo, i pod kątem poprawiania innych opek.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Zjawiskowy debiut, ciekawe :) Uznaję to za komplement, dzięki!
Żwawa akcja i całkiem fajne przygody dwóch złodziei, którzy weszli w posiadanie księgi tyleż tajemniczej, co przerażającej, sprawiły, że Niezręczną zdobycz czytałam z przyjemnością, która mogłaby być większa, gdyby wykonanie było lepsze. ;)
…Jalker ani nie wybuchł śmiechem… → …Jalker ani nie wybuchnął śmiechem…
Wybuchł granat, człowiek wybuchnął śmiechem/ gniewem.
Złodziej wyjął zza pazuchy zawiniątko i odsłonił poły materiału. → Materiał nie ma pół.
Proponuję: Złodziej wyjął zza pazuchy zawiniątko i odchylił/ rozwiązał płótno.
Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»
Bakir złapał oburącz za książkę i warknął: -> Bakir złapał oburącz książkę i warknął:
Bakir obrócił się na pięcie, łapiąc się za głowę. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Bakir obrócił się na pięcie i chwycił za głowę.
Jalker zaprowadził ich w niepozorny zaułek… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy bywają zaułki okazałe?
…pomieszczenie przepastne, a przy tym zagracone od góry do dołu książkami. → Obawiam się, że nie można zagracić pomieszczenia książkami.
Proponuję: …pomieszczenie przepastne, a przy tym od góry do dołu pełne książek.
Za SJP PWN: zagracić «zastawić pomieszczenie zbyt wieloma meblami»
W ruinach zamku gdzieś na końcu świata ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.
Złodziej westchnął i złapał za księgę. → Złodziej westchnął i złapał księgę.
…pierwsi bywalce już korzystali… → …pierwsi bywalcy już korzystali…
Bakir sam dumał nad sposobem na pozbycie się… → A może wystarczy: Bakir sam dumał nad sposobem pozbycia się…
Zaraz obok nich siedziała kompania… → Raczej: Tuż obok nich siedziała kompania…
…wesołek z nieco dziewczęcą urodą… → Raczej: …wesołek o nieco dziewczęcej urodzie…
…wyciągnął zza pazuchy drewniany spodek z kośćmi. → Czy tu aby nie miało być: …wyciągnął zza pazuchy drewniany kubek z kośćmi.
…krzyknął brodacz, zadowolony z rzutu.
– Dawaj mi! Ja go pogrzebię! – rzucił z nieudawaną wrogością ten młody. → Nie brzmi to najlepiej.
Bakir zauważył, że Jalker odłożył kufel na blat… → Bakir zauważył, że Jalker odstawił kufel na blat…
Z odłożonego kufla wyleje się jego zawartość.
Za chwilę rozległ się dźwięk kości… → Po chwili rozległ się dźwięk kości…
Wokół niego zebrała się grupka pospólstwa, przytakująca jego słowom. → Czy oba zaimki są konieczne?
…o trupio bladej twarzy ze zaciśniętymi ustami… → …o trupio bladej twarzy z zaciśniętymi ustami…
Jeden ze strażników trzasnął mężczyznę płazem szabli. Bakir zauważył, że strażnicy uważnie… → Nie brzmi to najlepiej.
…odprowadzani przez złorzeczenie właściciela kramu. → …odprowadzani złorzeczeniami właściciela kramu.
Szli podmokłą drogą w dół ścieżki… → To szli drogą czy ścieżką?
A może miało być: Szli w dół podmokłej drogi…
Jalker kurczowo trzymał księgę. Za chwilę i jego za gardło trzymały lewitujące trupie łapska → Powtórzenie. Brak kropki na końcu zdania.
– Litości… Pomyłka – wydusił z siebie Jalker. → Zbędny zaimek – czy mógł to wydusić z kogoś?
– Wolnym! – wymamrotał. → Skoro mamrotał to wykrzyknik jest zbędny.
Za SJP PWN: mamrotać pot. «mówić cicho i niewyraźnie»
…jedna z nich trzasnęła go w głowę. złodziej otrząsnął się… → Postawiwszy kropkę, kolejne zdanie rozpoczynamy wielka literą.
…spytał jeden ze zbrojnych. Bakir, słaniając się, zlustrował zbrojnych i z ulgą odkrył, że to strażnicy miasta, a nie zbrojni de Skarro. → Powtórzenia.
Posadzka z gliny była wilgotna… → Raczej: Polepa była wilgotna…
Za SJP PWN: polepa 1. «warstwa gliny lub gliny z sieczką, kładziona kiedyś w chatach wiejskich zamiast podłogi, na ścianach – jako uszczelnienie itp.» 2. «podłoga wykonana z takiego materiału»
Spojrzał się na towarzysza niedoli. → Spojrzał na towarzysza niedoli.
Stojący bliżej strażnik spojrzał się pytająco na kapłana. → Stojący bliżej strażnik spojrzał pytająco na kapłana.
Sala sądowa zalana była światłem, które po odsiadce w lochu oślepiało Bakira. → Czy dobrze rozumiem, że światło, odsiedziawszy swoje w lochu, oślepiało Bakira? ;)
Jalker wszedł do ciasnej koi, pochylając głowę. Mieściły się w niej tylko skrzynia oraz brudny, słomiany materac. → W pierwszym zdaniu pewnie miało być: Jalker, pochylając głowę, wszedł do ciasnej kajuty.
Za SJP PWN: koja «łóżko na statku»
Uchylił drzwi i usłyszał czyjąś przerażoną modlitwę. → Przerażony mógł być modlący się, nie modlitwa.
Otworzył jedną ze stronic… → Obawiam się, że stronicy otworzyć nie można.
Proponuję: Otworzył na jednej ze stronic…
Ocknął się w pustej koi. → Jakkolwiek mógł obudzić się w pustej koi, to pewnie miało być: Ocknął się w pustej kajucie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, dzięki serdecznie za przeoranie tekstu. Cieszę się, że spodobało się, choć też głupio mi przez ilość usterek. Zabiorę się za naprawę, choć może mi to kilka dni zając przez obecny natłok rodzinny :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Mam nadzieję, że natłok rodzinny nie będzie trwał wiecznie i skoro tekst jest przeorany, zdołasz go należycie zabronować. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
GS!
Fajna historyjka w klimacie typowego fantasy!
Widzę, że trochę spraw poprawiłeś. Nie potykałem się za bardzo, całkiem szybko przebrnąłem przez tekst. Fajnych bohaterów zarysowałeś, a to niełatwe zadanie w opku do 30k zs. :3
Podobało mi się.
Pozdro!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Fajna historyjka w klimacie typowego fantasy!
Dzięki!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
O, coraz wyższe Poziomy Uznania Anet :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
No, wiesz, nie można mieć wszystkiego od razu ;)
Przynoszę radość :)