- Opowiadanie: GreasySmooth - Niezręczna zdobycz

Niezręczna zdobycz

Po­dzię­ko­wa­nia dla avei i fms­du­va­la za pomoc przy be­to­wa­niu :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Niezręczna zdobycz

Jal­ker zwie­sił się z okna, ze­sko­czył na drew­nia­ny dach szopy, prze­sa­dził niski murek i mięk­ko wy­lą­do­wał na bruku. Wąski za­ułek na ty­łach re­zy­den­cji De Skar­ro nie był oświe­tlo­ny nawet jedną po­chod­nią. Zło­dziej za­dbał o to przed wi­zy­tą.

Sta­nął pod ścia­ną drew­nia­nej chat­ki, na­prze­ciw muru, i po­cze­kał na kom­pa­na. Po chwi­li Bakir ze­sko­czył na zie­mię, roz­chla­pu­jąc wodę z ka­łu­ży. Sta­nął obok, cięż­ko dy­sząc.

– Za­ra­za… – wy­mam­ro­tał, gdy zła­pał od­dech.

Jal­ker klep­nął go w ramię. Nie są­dził, żeby ktoś ich do­strzegł, ale i tak le­piej było szyb­ko się ulot­nić. Ru­szy­li żwa­wym kro­kiem.

– Tośmy sobie ro­bo­tę zna­leź­li… – mruk­nął Bakir.

– Biorę to na sie­bie – po­wie­dział spo­koj­nie Jal­ker. – Dzban wy­traw­ne­go ara­hań­skie­go…

To­wa­rzysz splu­nął pod nogi, cią­gle zły.

– Nie spo­dzie­wa­łem się za­stać Kro­czą­ce­go Dro­ga­mi Śmier­ci, wiesz prze­cież – cią­gnął Jal­ker. – Co in­ne­go okraść ksią­żąt­ko dla za­ba­wy… – urwał w pół słowa. Bakir wy­raź­nie nie był w na­stro­ju do roz­mo­wy. Szli ener­gicz­nie, pod­cie­nia­mi lub bli­sko za­bu­do­wań, sta­ra­jąc się nie zwra­cać na sie­bie uwagi. Po krót­kim cza­sie zo­ba­czy­li pierw­sze pro­mie­nie brza­sku nad za­to­ką.

We­szli na jedną z wą­skich ulic na gra­ni­cy dziel­ni­cy do­ko­wej. Na ma­pach za­pi­sy­wa­no ją jako “Sty­nia”, ale przez miesz­kań­ców upar­cie na­zy­wa­na była “Flą­drą”. W gwa­rze mia­sta “iść na Flą­drę” ozna­cza­ło od­wie­dzić dziel­ni­cę, by wypić w jed­nym z szyn­ków nie­dro­gie wino, sta­ra­jąc się nie za­ro­bić przy tym guza ani nie dać się okraść.

Mi­nę­li karcz­mę, z któ­rej do­cho­dził jesz­cze żywy gwar. Bakir przy­sta­nął, wes­tchnął.

– Sły­sza­łem, co ten bez­boż­nik robi z tymi, któ­rzy mu za­leź­li za skórę…

Jal­ker po­ki­wał tylko głową.

– Wy­obraź sobie, co by było, gdy­byś coś mu ukradł – po­wie­dział Bakir, teraz już nieco żar­to­bli­wym tonem.

Po czym zbladł, wi­dząc, że Jal­ker ani nie wy­buchł śmie­chem, ani gwał­tow­nie nie za­prze­czył, tylko uśmiech­nął się de­li­kat­nie ką­ci­kiem ust.

Zło­dziej wyjął zza pa­zu­chy za­wi­niąt­ko i od­sło­nił poły ma­te­ria­łu. Oczom Ba­ki­ra uka­za­ła się księ­ga po­kry­ta łu­ska­mi z błysz­czą­ce­go, czar­ne­go me­ta­lu. Grzbiet opra­wio­ny był w grubą, bla­do­ró­żo­wą skórę. Bakir do­tknął opra­wy i zaraz tego po­ża­ło­wał.

– Ta skóra jest… – Usta wy­krzy­wił mu gry­mas obrzy­dze­nia.

– Oba­wiam się, że tak – po­wie­dział cicho Jal­ker.

Bakir zła­pał obu­rącz za książ­kę i wark­nął:

– Wy­rzuć! Wy­rzuć precz!

Wtedy do­znał dziw­ne­go uczu­cia, jakby naraz bał się księ­gi i jed­no­cze­śnie pra­gnął jej do­tknąć. Jakby pod pal­ca­mi miał nie księ­gę, ale skórę mło­dej ko­bie­ty w przy­byt­ku panny Za­ka­ris.

Jal­ker po­pa­trzył mu pro­sto w oczy, od­bie­ra­jąc wo­lu­min. Bakir za­uwa­żył, że przy cho­wa­niu do­tknął go nie­mal­że z czu­ło­ścią…

– Chcia­łem to już zro­bić wcze­śniej. Oba­wiam się, że… Nie mo­że­my po pro­stu tego zo­sta­wić. Kto wie, komu wpad­nie w ręce?

Bakir ob­ró­cił się na pię­cie, ła­piąc się za głowę. Prze­klął siar­czy­ście.

 

Wokół nich Mia­sto Brza­sku bu­dzi­ło się do życia. Na stra­ga­ny wy­kła­da­no towar, sły­chać było pierw­sze okrzy­ki prze­ku­pek, mie­sza­ją­ce się z gwa­rem. Mi­nę­li grup­kę dzie­ci w brud­nych, po­dar­tych ko­szu­lach, które mie­sza­ły kij­ka­mi w męt­nej ka­łu­ży.

Bakir po­czuł, że musi się ode­zwać, żeby za­głu­szyć na­tar­czy­we myśli.

– Wi­dzia­łeś, jaki był tru­pio blady?

– Jakby z grobu wstał, praw­da? – od­parł Jal­ker. – Sły­sza­łem, że wi­dzia­no go w mie­ście, z rów­nie sza­lo­nym to­wa­rzy­szem. Prze­my­ka­li się tu i ów­dzie, ale prze­cież trud­no cza­row­ni­ko­wi śmier­ci zza morza po­zo­stać u nas nie­zau­wa­żo­nym. Ale żeby ktoś taki od­wie­dzał mo­sięż­ne pa­niąt­ka?

Na te słowa ob­li­cze Ba­ki­ra za­chmu­rzy­ło się jesz­cze bar­dziej. Jal­ker za­czął wo­dzić wzro­kiem po ulicy, jakby szu­ka­jąc pre­tek­stu do zmia­ny te­ma­tu. Jego wzrok padł na mi­ja­ją­ce­go ich, ły­sie­ją­ce­go męż­czy­znę w far­tu­chu ce­cho­wym, wy­raź­nie nie­do­bu­dzo­ne­go i złego.

– Widać ten po­czci­wiec za­czy­na poj­mo­wać, że mi­strzem ce­cho­wym nie zo­sta­nie – rzu­cił Jal­ker drwią­co, gdy już od­da­li­li się na kilka kro­ków. – A to my po­dob­no oszu­ku­je­my i okra­da­my ludzi…

Bakir nic nie od­parł, nie mogąc prze­gnać myśli o zło­wro­gim cza­row­ni­ku.

– A ja kie­dyś sły­sza­łem… – za­czął nie­pew­nie.

– Nu, co ta­kie­go?

– Że on śpi w trum­nie pod zie­mią – do­koń­czył młod­szy zło­dziej, pa­trząc na Jal­ke­ra peł­nym lęku wzro­kiem.

– A ja sły­sza­łem, że nie sypia w ogóle. Ot, trud­no do­ciec, gdzie leży praw­da, a gdzie plot­ka.

Spo­kój kom­pa­na zu­peł­nie nie udzie­lił się Ba­ki­ro­wi.

– Jal­ker, jaki mamy plan? Dokąd idzie­my?

– Mam po­mysł, ale może nic z tego nie wyjść.

Zło­dziej znał Jal­ke­ra, na­zy­wa­ne­go w pół­świat­ku Świ­stem, od wielu lat. Nie jeden i nie dwa razy dzia­ła­li też wspól­nie… I po raz pierw­szy usły­szał takie słowa z jego ust. Do­pie­ro teraz po­czuł, że wpa­dli na ca­łe­go.

Szedł przed sie­bie jak we śnie. Krzy­ki kup­ców, śmiech dzie­ci, prze­kleń­stwa woź­ni­cy, wszyst­ko to zda­wa­ło się do­cho­dzić jak gdyby z od­da­li.

 

Jal­ker za­pro­wa­dził ich w nie­po­zor­ny za­ułek, a potem do nie­wiel­kich drzwi w nieco za­nie­dba­nej ka­mie­ni­cy. Bakir schy­lił się, by wejść, ale i tak za­wa­dził głową o niski sufit. Zaraz za sie­nią otwie­ra­ło się jed­nak po­miesz­cze­nie prze­past­ne, a przy tym za­gra­co­ne od góry do dołu książ­ka­mi.

Świa­tło nie po­cho­dzi­ło od lampy, ale od setek świe­tli­ków. Nie­któ­re fru­wa­ły mię­dzy pół­ka­mi, inne sku­pia­ły się ro­ja­mi wokół ksiąg. Jeden z nich prze­le­ciał po­wo­li przed oczy­ma Ba­ki­ra.

Zza re­ga­łu wy­ło­nił się ły­sie­ją­cy męż­czy­zna w oku­la­rach i po­ła­ta­nej ka­mi­ze­li.

– Kar­mią się magią tych ksiąg, czysz­cząc je i chro­niąc – po­wie­dział. – Nie po­zwa­la­ją też ma­gicz­nej mocy wy­mknąć się spod kon­tro­li…

– Mamy ze sobą uni­kal­ny okaz – po­wie­dział uprzej­mie Jal­ker.

– Bar­dzo w to wąt­pię – od­parł księ­garz, uśmie­cha­jąc się de­li­kat­nie. – Za­pew­ne kra­dzio­ny?

– Po­czu­łem się nie­mal ura­żo­ny – od­rzekł Jal­ker z uda­wa­nym obu­rze­niem w gło­sie.

– Za­łóż­my, że zna­le­zio­ny – od­parł z wy­raź­nym znie­cier­pli­wie­niem księ­garz. – Za mo­rzem? W ru­inach zamku gdzieś na końcu świa­ta ? We wraku ga­le­onu, za­mknię­ty w szczel­nym ku­frze? Zwoje i księ­gi Mia­sta Brza­sku nie mają już dla mnie zbyt wielu ta­jem­nic. O tym, co sądzę o róż­nych oszu­stwach i fal­sy­fi­ka­tach, nie wspo­mnę. – Jego głos pod ko­niec prze­szedł nie­mal w drwi­nę.

Zło­dziej, nie dając nic po sobie po­znać, wyjął księ­gę z to­boł­ka. Zda­rzy­ło się wtedy kilka rze­czy naraz. Świe­tli­ki uno­szą­ce się wokół Jal­ke­ra roz­pierz­chły się, a kilka z nich księ­ga ścią­gnę­ła do sie­bie, ga­sząc je nie­mal od razu. Księ­garz jęk­nął i cof­nął się go­rącz­ko­wo, ude­rza­jąc ple­ca­mi o regał, co wzbu­rzy­ło wokół nie­szczę­śni­ka chmu­rę kurzu. A to­misz­cze otwo­rzy­ło się.

Wła­ści­ciel przy­byt­ku zła­pał się za serce i krzyk­nął:

– Idź­cie precz! Weź­cie precz!

Po czym opa­no­wał się nieco i dodał drżą­cym gło­sem:

– Nie na­ra­żaj­cie mnie i mo­je­go skle­pu, bła­gam! To moja dusza, moje życie…

Po­pa­trzył im pro­sto w oczy i, wi­dząc ich zdzi­wie­nie, jęk­nął:

– Bła­gam was!

Świe­tli­ki wi­ro­wa­ły przy su­fi­cie, rzu­ca­jąc tań­czą­ce cie­nie. Zło­dziej wes­tchnął i zła­pał za księ­gę. Na od­chod­nym księ­garz rzu­cił jesz­cze:

– Wy­bacz­cie pa­no­wie, ale nie każdą księ­gę zdo­łam okieł­znać. Śmierć i życie to nie wszyst­ko!

Zło­dzie­je wy­szli na za­cisz­ną ulicę i po­pa­trzy­li po sobie. Po­my­śle­li chyba to samo, bo gdy Bakir rzu­cił po­mysł, by pójść do “Wi­siel­ca” i się na­my­ślić, to Jal­ker od razu ru­szył w kie­run­ku karcz­my.

 

Choć było jesz­cze wcze­śnie, pierw­si by­wal­ce już ko­rzy­sta­li z uro­ków przy­byt­ku. Okien­ni­ce “Wi­siel­ca” były szczel­nie za­mknię­te, a blask nie­licz­nych świec le­d­wie roz­świe­tlał ciem­no­ści w środ­ku. Po­wie­trze prze­ni­kał za­pach dymu, ludz­kie­go potu i wina.

Dwaj zło­dzie­je za­mó­wi­li dzban trun­ku, żeby dodać sobie krze­py w ro­zu­mie, i usie­dli na dłu­giej ławie. Bakir przez chwi­lę przy­glą­dał się wy­ry­tym na bla­cie na­pi­som – wy­zna­niom mi­ło­ści, obe­lgom, ostrze­że­niom przed ka­pu­sia­mi.

– W żad­nej dziu­pli tego od nas nie kupią… – za­czął Jal­ker. Bakir sam dumał nad spo­so­bem na po­zby­cie się, w miarę moż­li­wo­ści z zy­skiem, fe­ral­nej księ­gi.

Zaraz obok nich sie­dzia­ła kom­pa­nia sze­ściu by­wal­ców, wy­raź­nie już roz­we­se­lo­nych mimo wcze­snej pory. Jeden z pi­ją­cych, ja­sno­wło­sy mło­dzik, po­ło­żył na bla­cie gli­nia­ną cza­szę, która stuk­nę­ła głu­cho. Ob­li­zał usta.

– Kam­ra­ci, to co? Gramy? – spy­tał rze­czo­wo.

– A za­gra­my! Widzą mi się karty, co, czci­god­ni bra­cia? – spy­tał krępy bro­dacz, roz­glą­da­jąc się po twa­rzach kom­pa­nii.

Wtedy ode­zwał się inny z kom­pa­nów, głę­bo­kim i dziw­nie po­wol­nym gło­sem:

– Ja bym za­grał w kości.

Było coś oso­bli­we­go w sil­nym ak­cen­cie, z któ­rym wy­mó­wił ostat­nie słowo.

– Nie ga­da­my, tylko gramy, do kata! – za­krzyk­nął szczu­plej­szy we­so­łek z nieco dziew­czę­cą urodą, który wy­cią­gnął zza pa­zu­chy drew­nia­ny spodek z ko­ść­mi. – Bez zwło­ki! 

To ostat­nie słowo wy­mó­wił jakby moc­niej niż po­przed­nie. Usły­sze­li to­czą­ce się kości.

– Trój­ka z pio­ru­nem, do trupa! – krzyk­nął bro­dacz, za­do­wo­lo­ny z rzutu.

– Dawaj mi! Ja go po­grze­bię! – rzu­cił z nie­uda­wa­ną wro­go­ścią ten młody.

– Be­trek, ty żeś się chyba za­pra­wił, bo ga­dasz jak nie ty… – od­parł znowu bro­da­ty.

Bakir za­uwa­żył, że Jal­ker odło­żył kufel na blat i ob­ser­wo­wał czuj­nie. Za chwi­lę roz­legł się dźwięk kości, a potem gar­dło­wy char­chot i wrzask. To ja­sno­wło­sy we­so­łek wbił zęby w ramię bro­da­cza. Ten darł się, sta­ra­jąc nada­rem­no się oswo­bo­dzić. Bakir przy­siągł­by, że w pla­mie krwi na bla­cie do­strzegł jakby czar­ną smugę…

Dwaj zło­dzie­je ze­rwa­li się z ławy i wy­bie­gli na dwór.

 

Wy­szli z za­uł­ka, pro­sto na za­tło­czo­ną ulicę. Pro­szal­ne jęki że­bra­ków i krzy­ki prze­ku­pek mie­sza­ły się z gwa­rem ludz­kie­go tłumu. Z ka­ko­fo­nii wy­róż­niał się mocny głos wę­drow­ne­go ka­pła­na.

– Plu­ga­we nowe oby­cza­je i bez­boż­ne czary zza morza pcha­ją mia­sto ku prze­pa­ści! – krzy­czał. Wokół niego ze­bra­ła się grup­ka po­spól­stwa, przy­ta­ku­ją­ca jego sło­wom.

– Gdzie teraz? – za­py­tał Bakir. Z ca­łych sił sta­rał się brzmieć pew­nie.

– Muszę ze­brać myśli… – od­rzekł nie­obec­nym tonem Jal­ker.

Bakir ro­zej­rzał się, do­trzy­mu­jąc kroku kom­pa­no­wi. Po dru­giej stro­nie ulicy do­strzegł męż­czy­znę, któ­re­go twarz pa­mię­tał z “Wi­siel­ca”. By­wa­lec karcz­my przy­glą­dał się z od­le­gło­ści kra­mo­wi z ni­skiej ja­ko­ści bi­żu­te­rią, uda­ją­cą tylko złotą.

– Ezver – mruk­nął Jal­ker pod nosem. – Upar­ty, ale zu­peł­nie bez po­lo­tu. Nie wróżę mu wiel­kich do­ko­nań…

Bakir wciąż nie mógł ode­gnać od sie­bie myśli o tru­pio bla­dej twa­rzy ze zaci­śnię­ty­mi usta­mi i przy­mru­żo­ny­mi ocza­mi, które zda­wa­ły się mro­zić tego, na kogo spoj­rza­ły.

– Po­dob­no mistrz tru­pich uro­ków po­tra­fi spra­wić, że bę­dzie się umie­rać wiele razy…. – po­wie­dział.

Jal­ker uniósł lekko brwi.

– Może to być – od­parł.

– Albo uczy­ni urok, że się wła­sne człon­ki po­wo­li zjada…

Teraz nawet Jal­ker prze­łknął ślinę, a na jego ob­li­czu mi­gnął cień zwąt­pie­nia. Nic nie od­po­wie­dział.

Przed nimi na ulicy roz­le­gły się krzy­ki. Grup­ka czte­rech zbroj­nych roz­py­cha­ła prze­chod­niów. Jeden ze straż­ni­ków trza­snął męż­czy­znę pła­zem sza­bli. Bakir za­uwa­żył, że straż­ni­cy uważ­nie przy­glą­da­li się twa­rzom mi­ja­nych ludzi. Jeden z nich dzier­żył w ręku płat per­ga­mi­nu.

– Oby ry­sow­nik się tym razem bar­dziej po­sta­rał – rzu­cił we­so­ło Jal­ker. – Ostat­nio przed­sta­wio­no mnie strasz­nie nie­ko­rzyst­nie…

– Ze stra­żą chyba się do­ga­da­my? – spy­tał lę­kli­wie Bakir. Po czym do­strzegł na płasz­czach żoł­da­ków czer­wo­ne­go gryfa – godło De Skar­ro. Jal­ker ski­nął głową i skrę­cił szyb­ko w bocz­ną ulicz­kę, a Bakir po­dą­żył za nim. Szli raź­nym kro­kiem, roz­chla­pu­jąc wodę z kałuż. 

– Po cóż w ogóle temu za­faj­da­ne­mu mo­sią­dzo­wi cza­ro­dzie­ja zza morza spro­wa­dzać? – jęk­nął Bakir, jakby to dzie­dzic de Skar­ro był winny ca­łe­go za­mie­sza­nia.

– Mówią, że po śmier­ci sio­stry Waw­rzy­niec zdzi­wa­czał… – za­czął Jal­ker. Mi­nę­li umo­ru­sa­ne dziec­ko, bła­ga­ją­ce o datki.

– Praw­da – dodał Bakir. – Ponoć nawet do bur­de­lu prze­stał cho­dzić, co po­psu­ło in­te­re­sy na­szej wspól­nej zna­jo­mej. Ale my­ślisz, że tak mu na łeb padło, że aż sio­strę chciał wskrze­szać…

Zanim Jal­ker zdą­żył od­po­wie­dzieć, z szyn­ku wy­szli żwawo trzej żoł­da­cy z czer­wo­nymi gry­fami na płasz­czach. Ten idący na prze­dzie, z po­licz­kiem ozna­czo­nym długą bli­zną, wska­zał pal­cem na ło­trów.

– Ejże, ten ze­stra­cha­ny to nie nasz pta­szek? – spy­tał.

Bakir za­klął siar­czy­ście. Razem z Jal­ke­rem rzu­ci­li się bie­giem w prze­ciw­nym kie­run­ku. Jed­nak już po chwi­li na skrzy­żo­wa­niu za­uwa­ży­li od­dział, który wi­dzie­li po­przed­nio.

– Nasi lu­dzie! De Skar­ro! Brać ich! – wrza­snął ten z bli­zną.

Wojak z ciem­ny­mi wło­sa­mi do­sko­czył do Ba­ki­ra, sta­ra­jąc się go zła­pać za ramię, za­mie­rza­jąc się przy tym drew­nia­ną lagą. Łotr uprze­dził go, waląc w szczę­kę. Cios pałką się­gnął jed­nak ra­mie­nia Ba­ki­ra, który wy­krzy­wił usta w bo­le­snym gry­ma­sie. Zdo­łał sil­nym pchnię­ciem prze­wró­cić prze­ciw­ni­ka na bruk. 

Kątem oka zo­ba­czył, jak Jal­ker robi długi wy­krok w bok, po czym jak tan­cerz bar­dziej niż rę­baj­ło za­ta­cza pół­okrąg i wbija krót­ki nożyk w pachę naj­młod­sze­go z żoł­da­ków. Łotr rzu­cił się ku drzwiom są­sied­nie­go kramu. Bakir, nie­wie­le my­śląc, po­dą­żył za nim. 

Gdy żoł­dak z bli­zną rzu­cił się pomóc ran­ne­mu, ten po­wa­lo­ny przez Ba­ki­ra stał już na no­gach. Ru­szył ku drzwiom, Jal­ker jed­nak syp­nął mu w twarz chmu­rą czer­wo­ne­go prosz­ku, przed chwi­lą wy­cią­gnię­te­go z miesz­ka na półce. Prze­ciw­nik za­czął krztu­sić się i trzeć oczy.

Jal­ker i Bakir wy­bie­gli tyl­ny­mi drzwia­mi na dzie­dzi­niec, od­pro­wa­dza­ni przez zło­rze­cze­nie wła­ści­cie­la kramu.

 

Szli pod­mo­kłą drogą w dół ścież­ki, ły­piąc raz po raz za sie­bie i na boki. Przed nimi le­ża­ła ne­kro­po­lia Mia­sta Brza­sku, skła­da­ją­ca się z dwóch po­zio­mów, prze­dzie­lo­nych scho­da­mi idą­cy­mi wzdłuż zbo­cza. Na górze cho­wa­ni byli ry­cerze i ka­pła­ni, a na dole – wszy­scy inni.

Bakir splu­nął pod nogi.

– Psia rzyć, po tym wszyst­kim nie tę­sk­no mi do wi­zy­ty u nie­bosz­czy­ków!

Jal­ker nic nie od­po­wie­dział. We­szli na niż­szy cmen­tarz od pół­noc­nej stro­ny. Prze­wa­ża­ły pro­ste na­grob­ki, część ozna­czo­no tylko drew­nia­ną ta­blicz­ką. Gdzie­nie­gdzie widać było po­je­dyn­cze kryp­ty i to jedna z nich, jak zro­zu­miał Bakir, sta­no­wi­ła cel po­dró­ży. Świecz­ki na gro­bach roz­świe­tla­ły wie­czor­ny mrok, rzu­ca­jąc ru­cho­me cie­nie na groby.

– Sły­sza­łem kilka razy, że adep­ci cechu cy­ru­li­ków krążą cza­sem przy jed­nej z krypt. Za­pew­ne nie po mo­dli­twę… Może tra­fi­my na kogoś… – mówił coraz bar­dziej nie­pew­nie star­szy łotr.

Coraz cień­szych ga­łę­zi się ła­pie­my, po­my­ślał Bakir. Po­de­szli do kryp­ty, a Jal­ker za­czął gme­rać przy zamku. Nagle zza ple­ców do­szedł ich gło­śny śmiech. Ob­ró­ci­li się i zo­ba­czy­li ro­słe­go męż­czy­znę w czar­nym płasz­czu. Zrzu­cił kap­tur z głowy, po­ka­zu­jąc dłu­gie i ku­dła­te włosy, prze­ty­ka­ne ko­ść­mi.

Nie­zna­jo­my uniósł ręce, a wtedy z ziemi pod­nio­sła się gęsta, ciem­na mgła. Po­śród mogił za­czę­ły krą­żyć po­dłuż­ne kształ­ty, le­d­wie wi­docz­ne w świe­tle po­je­dyn­czych świe­czek…

Z od­da­li ktoś wrza­snął:

– Stra­że! Czary bez­boż­ne na cmen­ta­rzu!

Gdy Bakir wy­tę­żył wzrok, zo­ba­czył prze­ci­na­ją­cą po­wie­trze, ko­ści­stą rękę. Cof­nął się, onie­mia­ły z prze­ra­że­nia. Inna tru­pia dłoń, ma­ją­ca na sobie jesz­cze reszt­ki mię­śni, chwy­ci­ła go za gar­dło. Po­czuł woń ziemi i zgni­li­zny. 

Jal­ker kur­czo­wo trzy­mał księ­gę. Za chwi­lę i jego za gar­dło trzy­ma­ły le­wi­tu­ją­ce tru­pie łap­ska

– Li­to­ści… Po­mył­ka – wy­du­sił z sie­bie Jal­ker.

Nie­zna­jo­my, nic nie mó­wiąc, kuc­nął przy jed­nej z mogił. Wy­ko­nał serię ge­stów, mam­ro­cząc coś pod nosem. Po dłuż­szej chwi­li spod ziemi wy­ło­ni­ły się palce, a zaraz potem całe ramię. W końcu przez otwór wy­gra­mo­lił się męż­czy­zna z za­su­szo­ną twa­rzą, bez oczu. Pod­szedł po­wol­nym, chy­bo­tli­wym kro­kiem do Jal­ke­ra.

Wtedy Jal­ker pod­niósł głos, kie­ru­jąc się do wstań­ca i otwie­ra­jąc księ­gę.

– Czy­taj! Książ­ka!

Osza­lał, po­my­ślał Bakir. Ta prze­klę­ta książ­ka za­tru­ła mu głowę. Do­szło do niego, że cały czas wie­rzył, że jego kom­pan mimo wszyst­ko znaj­dzie ja­kieś wyj­ście.

– Książ­ka! Czy­taj! – wrza­snął łotr. Cza­ro­dziej za­śmiał się tylko po­gar­dli­wie. Wsta­niec po chwi­li wa­ha­nia spoj­rzał jed­nak na otwar­tą księ­gę. Za­czął wo­dzić pal­cem po otwar­tej stro­ni­cy. Jego ciało zaraz napęcz­niało, roz­ry­wa­jąc prze­gni­łą tka­ni­nę, a na skó­rze wy­stą­pi­ły czar­ne żyły. Re­cy­to­wał dalej, ce­dząc słowa. Ko­ści­sty cza­row­nik ru­szył ku niemu.

– Dość! – wark­nął. – Nie wam igrać z tymi mo­ca­mi…

Wsta­niec skoń­czył wer­set i od­wró­cił się.

– Wol­nym! – wy­mam­ro­tał. – Jako wsta­łem, to i znam język śmier­ci…

Cza­row­nik skie­ro­wał w umar­la­ka wy­pro­sto­wa­ną rękę, za­trzy­mu­jąc go. Ten drżał, jakby pró­bo­wał zrzu­cić z sie­bie ma­gicz­ne okowy. Ob­li­cze cza­ro­dzie­ja pełne było sku­pie­nia i wy­sił­ku. Ko­ści­ste ręce, trzy­ma­ją­ce zło­dziei, pu­ści­ły pospa­dały z chrzę­stem na zie­mię. Rzu­ci­li się bie­giem w kie­run­ku bramy. Gdy do niej do­bie­ga­li, Bakir był kilka kro­ków za Jal­ke­rem. Usły­szał na­wo­ły­wa­nia:

– Stać! W imię prawa! Łapać plu­gaw­ców!

Jal­ker prze­biegł mię­dzy dwoma wo­za­mi. Woź­ni­ca ścią­gnął lejce, przez co z wozu spa­dły bele ma­te­ria­łu. Bakir za­sło­nił się ręką, ale jedna z nich trza­snę­ła go w głowę. zło­dziej otrzą­snął się, ale już zła­pa­no go za ramię sil­nym uści­skiem. Za chwi­lę do­stał drew­nia­ną lagą przez głowę. 

– Tam­te­go dru­gie­go gonić? – spy­tał jeden ze zbroj­nych. Bakir, sła­nia­jąc się, zlu­stro­wał zbroj­nych i z ulgą od­krył, że to straż­ni­cy mia­sta, a nie zbroj­ni de Skar­ro.

– E, dajmy sobie spo­kój. Mó­wi­li, że jeden z nich wy­star­czy do sądu – od­parł drugi straż­nik.

Pod­czas mar­szu Bakir nie zwa­żał na za­czep­ki i po­sztur­chi­wa­nia lagą przez żoł­da­ków. Po­czuł wręcz coś na ro­dzaj ulgi, gdy do­szło do niego, że wraz z kom­pa­nem znik­nę­ła też prze­klę­ta księ­ga. 

 

Jal­ker na­su­nął kap­tur na twarz. Dla każ­de­go po­stron­ne­go mu­sia­ło być oczy­wi­ste, że ma coś do ukry­cia, ale wolał narazić się na podejrzenia, niż od razu na zatrzymanie. Szedł szyb­ko, wy­bie­ra­jąc za­uł­ki i węż­sze ulicz­ki. Oglą­dał się za sie­bie raz na jakiś czas. Nie wy­da­wa­ło mu się, żeby był śle­dzo­ny, ale pew­no­ści nie miał.

Pod­czas wę­drów­ki z Ba­ki­rem moc księ­gi kilka razy da­wa­ła o sobie znać. U księ­ga­rza wy­czuł zgni­li­znę, zanim do­szła go woń kurzu i po­żół­kłych ksią­żek. W karcz­mie przez chwi­lę wi­dział by­wal­ców jako szkie­le­ty. Teraz zda­wa­ło mu się, że cze­lu­ście ziemi wzy­wa­ją go, by w nich od­po­czął od go­rącz­ki życia…

Prze­klął pod nosem, wspo­mi­na­jąc lekko me­ta­licz­ny po­smak an­ti­do­tum, wy­pi­te­go razem z winem, zaraz przed sko­kiem. Całe szczę­ście, że kom­pan nie miał wy­ro­bio­ne­go gustu i wy­chy­lił tru­nek bez szem­ra­nia. Ale jak długo jesz­cze bę­dzie go chro­ni­ło?

Już tylko kilka rzę­dów bu­dyn­ków dzie­li­ło go od la­zu­ro­we­go bez­kre­su morza, gdy drogę za­stą­pi­ło mu trzech chłyst­ków w wy­tar­tych ubra­niach. Ten sto­ją­cy bar­dziej z przo­du, naj­wy­raź­niej herszt bandy, się­gnął po krót­ką, za­gię­tą sza­blę. Jego kom­pa­ni trzy­ma­li ręce przy pa­sach, za­pew­ne mając ostrza w po­go­to­wiu.

Przy­wód­ca zrzu­cił kap­tur z głowy Jal­ke­ra i cof­nął się ze zdzi­wie­niem.

– Coś ta­kie­go… – Po czym od­zy­skał rezon i po­wie­dział:

– Pięć srebr­nych za każdą in­for­ma­cję i dwa złote za do­star­cze­nie żywym jest za cie­bie, tak sły­sze­li­śmy.

– Zna­czy się, jeśli mnie po­ko­na­cie, to bę­dzie­cie bo­ga­ci. – Jal­ker uśmiech­nął się.

– A wi­dzisz, my pro­po­nu­je­my układ, by każdy miał ko­rzyść. Ty pój­dziesz swoją drogą, a my za­cze­pi­my naj­bliż­szy pa­trol, do­nie­sie­my na cie­bie i za­in­ka­su­je­my pięć srebr­nych. A stra­że spró­bu­ją cie­bie do­rwać, zanim od­pły­niesz. Da­je­my ci, jakby nie pa­trzyć, dobre szan­se.

Zło­dziej mil­czał przez chwi­lę.

– Mam dla was coś cie­kaw­sze­go – po­wie­dział życz­li­wie, wy­cią­ga­jąc księ­gę z to­boł­ka. Herszt na­chy­lił się nad tomem i wy­szep­tał z obrzy­dze­niem:

– Co za dia­bel­stwo…

Jal­ker wy­rżnął to­misz­czem pro­sto w twarz oprysz­ka. Drugą ręką, zbroj­ną w wy­cią­gnię­ty zza pasa nóż, ciął w przed­ra­mię, od razu po­pra­wia­jąc. Herszt cof­nął się, krzy­cząc i pró­bu­jąc za­ta­mo­wać krwo­tok. Drugi z oprysz­ków rzu­cił się z nożem. Zło­dziej cof­nął się od razu, uni­ka­jąc ciosu. Na twa­rzy prze­ciw­ni­ka doj­rzał strach i za­wa­ha­nie. Ro­biąc krok do tyłu, pod­niósł rękę w po­jed­naw­czym ge­ście.

– Złoty denar! – krzyk­nął go­rącz­ko­wo, wy­cią­ga­jąc zza pa­zu­chy mo­ne­tę. – Złoty denar za ranę kom­pa­na. Wię­cej, niż jest wart, po praw­dzie.

Ban­dy­ta uśmiech­nął się i wy­cią­gnął dłoń po mo­ne­tę. Jal­ker ci­snął mu ją w twarz, a za­sko­czo­ny opry­szek od­ru­cho­wo po­wiódł za nią wzro­kiem, wy­cią­ga­jąc rękę. Jal­ker wy­ko­rzy­stał tę chwi­lę za­wa­ha­nia, do­ska­ku­jąc i wbi­ja­jąc ostrze w bark. Nie­szczę­śnik wrza­snął, pró­bu­jąc bez­sku­tecz­nie po­wstrzy­mać krwa­wie­nie. Ostat­ni sto­ją­cy na no­gach opry­szek cof­nął się, prze­ra­żo­ny.

– Jak tra­fisz do lep­szej kom­pa­nii, to po­wiedz, że przy­ja­ciół po fachu się nie wy­da­je – rzu­cił zło­dziej po­gar­dli­wie i ru­szył znowu ku morzu. Gdy od­szedł na kilka kro­ków, mruk­nął jesz­cze pod nosem:

– Te mło­dzia­ki… Co za upa­dek zasad…

 

W lochu pod ra­tu­szem pa­no­wał chłód, pach­nia­ło zie­mią i zgni­li­zną. Po­sadz­ka z gliny była wil­got­na, a w za­głę­bie­niach two­rzy­ły się małe ka­łu­że. W celi sie­dzia­ło już dwóch nie­szczę­śni­ków – męż­czy­zna w sile wieku, który wy­da­wał się Ba­ki­ro­wi zna­jo­my, oraz za­pła­ka­ny mło­dzie­niec, opie­ra­ją­cy się bez­rad­nie o ścia­nę.

– Mnie zwą Or­wasz. Za co was? – spy­tał Ba­ki­ra we­so­ło star­szy z osa­dzo­nych.

– Za nic, po­my­lo­no mnie ze zło­dzie­jem. Na imię mi Bakir – od­parł Bakir z po­go­dą ducha, która od­róż­nia­ła no­wi­cju­sza od we­te­ra­na mamra pod ra­tu­szem.

– Dziw­nym tra­fem i mnie wzię­to za zło­dzie­ja! Oby szyb­ko spra­wa się wy­ja­śni­ła, bo szko­da mi wie­czo­ru – po­wie­dział, roz­kła­da­jąc ręce. Jego nie­win­ność mogła zda­wać się naj­bar­dziej oczy­wi­stą rze­czą pod słoń­cem.

Bakir usiadł i zo­stał po­czę­sto­wa­ny ka­wał­kiem czer­stwe­go chle­ba i sło­ni­ny. Żuł je­dze­nie, za­gu­bio­ny w my­ślach, gdy usły­szał łka­nie. To naj­młod­szy wię­zień kulił się nie­mal pod ścia­ną i pła­kał.

– Hej, mło­dziak, roz­ch­murz się! Dla ta­kie­go jak ty to chło­sta i po krzy­ku. Do­pie­ro przy dru­gim za­pro­sze­niu biorą się za cęgi, ha! – krzyk­nął ru­basz­nie Or­wasz, po czym za­in­to­no­wał:

 

Dziś nam nie do kart

Dzi­siaj nie do wina

Wzywa ło­trów na ro­bo­tę

Ciem­na noc bez księ­ży­ca

 

– Cicho tam! – wrza­snął straż­nik z głębi ko­ry­ta­rza. Kom­pan z celi za­klął cicho i zwie­sił głowę na pier­si. Już po chwi­li chra­pał w naj­lep­sze. Bakir, mimo obez­wład­nia­ją­ce­go zmę­cze­nia, nie był w sta­nie za­snąć. Sły­szał, jak straż­ni­cy grali w karty, opo­wia­da­li tłu­ste dow­ci­py, cza­sem mi­ja­li celę, stu­ka­jąc jed­no­staj­nie cięż­ki­mi bu­ta­mi. Potem zmie­ni­li ich inni, któ­rzy na­rze­ka­li na żołd i ru­ty­nę służ­by. Potem jesz­cze na­rze­ka­li na swoje żony i na ród ko­bie­cy w ogóle.

 

Jal­ker na widok morza po­czuł żyw­sze bicie serca. Prze­mie­rzył ulicę szyb­ki­mi kro­ka­mi, wszedł na bul­war por­to­wy i za­klął pod nosem. Przed każ­dym z trzech przy­cu­mo­wa­nych okrę­tów stali straż­ni­cy. Od­wró­cił się i doj­rzał za ple­ca­mi ludzi z czer­wo­nym gry­fem na płasz­czach, prze­ci­ska­ją­cych się przez tłum w jego kie­run­ku.

 

Wziął głę­bo­ki wdech i pod­szedł do naj­star­sze­go szar­żą ofi­ce­ra. Jego twarz zda­wa­ła się zna­jo­ma – Erwil, może Egdil? Zrzu­cił kap­tur, gdy już stał przed ka­pi­ta­nem stra­ży i jego przy­bocz­ny­mi.

– Pięk­ny dzień, pa­no­wie zbroj­ni – po­wie­dział po­god­nie.

Do­wód­ca stał chwi­lę bez ruchu, upew­nia­jąc się, czy do­brze widzi.

– Jal­ker, raj­ski ptaku, osza­la­łeś? – spy­tał w końcu. – Mamy roz­kaz cię przy­dy­bać i do­pro­wa­dzić przed sąd.

Zlu­stro­wał zło­dzie­ja od stóp do głów, jakby spo­dzie­wa­jąc się ja­kiejś nie­spo­dzian­ki.

– Ale też miło mi, że oszczę­dzasz nam fa­ty­gi w cie­pły dzień – dodał z uśmie­chem.

Zło­dziej wyjął to­misz­cze i po­ka­zał wszem i wobec. Żoł­da­cy cof­nę­li się z obrzy­dze­niem, a ofi­cer zmru­żył oczy.

– Co za za­ra­za… – wy­mam­ro­tał pod nosem.

– Ta księ­ga za­wie­ra po­tęż­ne i za­ka­za­ne czary. Przy­no­si sza­leń­stwo, wabi pra­daw­ne, bez­boż­ne moce. Z ja­kie­goś po­wo­du… zdaje się mnie trzy­mać. A ja za­mie­rzam wła­śnie za­brać ją precz.

Po czym na­chy­lił się i zni­żył głos:

– Skąd wiesz, czy ja­kie­muś ka­pła­no­wi albo pa­niąt­ku nie przyj­dzie do głowy igrać z nią? Śpie­szy się wam za tru­po­sza­mi ga­niać…

Ofi­cer po­du­mał chwi­lę, splu­nął pod nogi i wy­ce­dził:

– Za­faj­da­ne bez­boż­nic­two… W sam raz dla ta­kich jak ty.

Ski­nął de­li­kat­nie na żoł­nie­rzy, co­fa­jąc się. Jal­ker ru­szył w kie­run­ku trapu, uśmie­cha­jąc się pod nosem. Cza­sem uczci­wość po­pła­ca­ła.

 

Bakir obu­dził się zzięb­nię­ty i obo­la­ły. Było to owo szcze­gól­ne uczu­cie, które na­zy­wa­no „cza­rem pierw­szej krat­ki”. Roz­pro­sto­wał nogi, po­ma­so­wał obo­la­łą szyję. Spoj­rzał się na to­wa­rzy­sza nie­do­li. Ten uśmiech­nął się.

– Pięk­ny po­ra­nek, o ile jest po­ra­nek – po­wie­dział. Wi­dząc, że Bakir nie kwapi się do roz­mo­wy, za­czął snuć opo­wieść, co robił każdy osa­dzo­ny, by jakoś umi­lić sobie czas.

– Naj­lep­szy numer zro­bi­łem kie­dyś na Pod­mu­rzu. Mało wtedy nie wpa­dłem…

Za­czął opo­wia­dać o skoku, w któ­rym, wedle wie­dzy Ba­ki­ra, uczest­ni­czył kto inny. Nie prze­ry­wał jed­nak, bo nic tak nie po­krze­pia­ło serca więź­nia, jak opo­wie­ści. Or­wa­szo­wi nie dane było jed­nak do­koń­czyć, bo na ko­ry­ta­rzu roz­le­gły się kroki. Przed krat­ka­mi sta­nę­ło dwóch straż­ni­ków i ka­płan. Drzwi otwar­to i sługa boży ski­nął na Ba­ki­ra. Ten nie wi­dział po­wo­du, by się opie­rać. Wy­cho­dząc, wy­sta­wił ręce przed sie­bie. Sto­ją­cy bli­żej straż­nik spoj­rzał się py­ta­ją­co na ka­pła­na. Ten po­krę­cił głową.

– Nie ma po­trze­by – po­wie­dział.

Bakir za­sta­na­wiał się nad karą, bo wy­ro­ku był pe­wien. Chło­sta nie wcho­dzi­ła w grę, zbyt wiele razy już tu go­ścił. Wy­gna­nie? Ob­cię­cie dłoni? Pięt­no­wa­nie? Kat miej­ski lubił pięt­no okrę­cać i przy­ci­skać, jakby roz­ża­rzo­ne że­la­zo nie dość mocno pa­li­ło…

 

Za­pro­wa­dzi­li go przez ko­ry­tarz wię­zie­nia, potem na wyż­sze pię­tro ra­tu­sza. Ka­płan otwo­rzył mo­sięż­ne drzwi. Sala są­do­wa za­la­na była świa­tłem, które po od­siad­ce w lochu ośle­pia­ło Ba­ki­ra. Zmru­żył oczy, za­sło­nił twarz dło­nią i od razu usły­szał szept:

– Pa­trz­cie, i jesz­cze pijak.

Usa­dzo­no go na ławie razem z ka­pła­nem.

– Bę­dzie wy­so­ki wyrok? – za­py­tał ję­kli­wie zło­dziej, dalej nie mogąc przy­zwy­cza­ić się do ja­sne­go świa­tła.

– Gdzie tam! – szep­nął bo­go­wiec. – Po­stra­szą tylko Ala­wi­na… Kanc­lerz chce zmięk­czyć szlach­tę, zanim uchwa­li nowe po­dat­ki. A ile można ich po lu­pa­na­rach ga­niać? – Prze­cią­gnął się, zie­wa­jąc cicho. – Nawet do­brze się zło­ży­ło z tym cza­row­ni­kiem.

Zło­dziej ock­nął się jakby po­strze­lo­ny z kuszy. Do­pie­ro w tej chwi­li pojął, że sie­dzi na miej­scu dla świad­ków. Jako oskar­żo­ny, oto­czo­ny przez dwóch gwar­dzi­stów kró­lew­skich, sie­dział ro­ze­źlo­ny Ala­win de Skar­ro. Atła­so­wa ko­szu­la była nie­do­pię­ta na górny guzik, ujaw­nia­jąc bujne owło­sie­nie klat­ki pier­sio­wej. Pa­try­cjusz nie­mal leżał na krze­śle i całym sobą dawał znać o wiel­kim znu­dze­niu i iry­ta­cji.

Ty za­faj­da­ny mo­sią­dzu, po­my­ślał Bakir. W ostat­niej chwi­li po­wstrzy­mał się przed splu­nię­ciem.

Ka­płan spra­wu­ją­cy god­ność sę­dzie­go wstał i pod­niósł ręce.

– W imie­niu Aino­sa wzy­wa­my na świad­ka pra­we­go oby­wa­te­la Be­ki­ra…

Zło­dziej mruk­nął zło­wro­go. Nie wie­dział, czy na­zwa­nie pra­wym, czy złe wy­mó­wie­nie imie­nia bar­dziej do do­tknę­ło.

– …syna nie­zna­ne­go ojca, by po­świad­czył, co wi­dział dwie noce temu w willi pana de Skar­ro, gdy od­wie­dzał ją w cha­rak­te­rze do­star­czy­cie­la mię­siw i po­błą­dził w ko­ry­ta­rzu – po­wie­dział ka­płan, ostat­nie słowa wy­ma­wia­jąc bez szcze­gól­ne­go prze­ko­na­nia. Po krót­kiej pau­zie cią­gnął dalej:

– Niech świad­ko­wi bę­dzie wia­do­me, że Ainos czuwa i pa­trzy w serca, a fał­szy­we świa­dec­two zo­sta­nie przez niego uka­ra­ne.

Bakir chciał otwo­rzyć usta, ale ka­płan nie dał mu dojść do słowa.

– Czy w re­zy­den­cji de Skar­ro wi­dzie­li­ście bez­boż­ne­go cza­ro­dzie­ja zza morza, który przy­był tu, by gor­szyć oby­cza­je, a być może też wpły­wać na rządy nad mia­stem? – za­py­tał z po­wa­gą sługa Aino­sa.

– Tak, wasza świą­to­bli­wość.

– Czy służ­ba dzie­dzi­ca de Skar­ro, uzbro­jo­na w mie­cze, go­ni­ła was przez ulice, co od­dziel­nie po­świad­czy do­wód­ca stra­ży miej­skiej?

– Tak było, wasza świą­to­bli­wość.

– Czy by­li­ście świad­kiem bez­boż­nych i ohyd­nych cza­rów, do­ko­ny­wa­nych na cmen­ta­rzu?

– By­li­śmy, wasza świą­to­bli­wość.

– Pro­szę wy­pro­wa­dzić świad­ka. W za­mian za pra­wo­rząd­ną po­sta­wę spo­tka go za­szczyt, to jest po­zwo­le­nie na uczest­ni­cze­nie w na­bo­żeń­stwie po­po­łu­dnio­wym w Głów­nej Świą­ty­ni w kręgu dal­szym we­wnętrz­nym.

Bakir z tru­dem po­wstrzy­mał śmiech.

– Ależ to jest wszyst­ko jedno wiel­kie oszu­stwo – szep­nął do ka­pła­na, wsta­jąc. Ten nic nie od­po­wie­dział i nic nie dał po sobie po­znać.

– Żeby jesz­cze wina dali… – mruk­nął pod nosem zi­ry­to­wa­ny zło­dziej, wy­cho­dząc z sali. Do­brze wie­dział, gdzie skie­ru­je pierw­sze kroki.

 

Jal­ker wszedł do cia­snej koi, po­chy­la­jąc głowę. Mie­ści­ły się w niej tylko skrzy­nia oraz brud­ny, sło­mia­ny ma­te­rac. W środ­ku czuć było za­pach potu i oleju ryb­ne­go. Ode­tchnął z ulgą. Wrza­ski mew i szum mor­skich fal nie­mal gła­ska­ły jego duszę.

Usiadł na skrzy­ni i zrzu­cił trze­wi­ki ze stóp. Na­stęp­nie cisnął księ­gę w kąt, naj­da­lej od sie­bie, jak tylko mógł. Cią­gle mę­czy­ły go wąt­pli­wo­ści, czy ry­zy­ko­wa­nie dla za­rob­ku było uza­sad­nio­ne.

Z za­my­śle­nia wy­rwał go krzyk do­cho­dzą­cy z po­kła­du. Uchy­lił drzwi i usły­szał czy­jąś prze­ra­żo­ną mo­dli­twę. Cof­nął się do łóżka, się­ga­jąc po nóż. Po chwi­li do­szły go cięż­kie kroki. Drzwi uchy­li­ły się i wszedł przez nie blady męż­czy­zna z oczy­ma tak ja­sny­mi, że przy­po­mi­na­ły ka­wał­ki kry lo­do­wej. Na jego pier­si skrzył się czar­ny pan­cerz z żył­ka­mi sre­bra, zdo­bio­ny ko­ść­mi.

Cza­row­nik spoj­rzał ze zło­ścią na rzu­co­ną na ma­te­rac księ­gę. Pod­niósł ją po­wo­li, a gniew ustą­pił miej­sca wy­ra­zo­wi twa­rzy nie­mal tro­skli­we­mu. Prze­mó­wił przy­tłu­mio­nym, po­wol­nym i głę­bo­kim gło­sem:

– Ocze­ku­ją­cy nie po­tra­fią do­ce­nić tego, co za­sad­ni­cze. Gonią za kru­chy­mi bły­skot­ka­mi, które zaraz roz­pły­wa­ją im się w rę­kach…

Otwo­rzył jedną ze stro­nic i prze­czy­tał jakby stro­fę wier­sza w obcym ję­zy­ku. Jal­ker po­czuł naj­pierw, jak jego ciało robi się lek­kie. Potem zda­wa­ło mu się, że jego jaźń zna­la­zła się od ciała nie­zwy­kle da­le­ko. W końcu spadł na niego sen, w któ­rym uno­sił się w ciem­no­ści po­śród mi­go­czą­cych zwo­jów nici. 

Gdy pró­bo­wał je uchwy­cić i sku­pić się na nich, wi­dział wiej­ską chatę, ma­łe­go chłop­ca bi­te­go kijem, potem mło­de­go zło­dzie­ja i szel­mę, wi­dział noże bły­ska­ją­ce w ciem­nej alei, sły­szał śmiech kom­pa­nów przy winie i ko­ściach. Całe jego życie, na­wle­czo­ne na nici wspo­mnień.

Do­pie­ro gdy się cof­nął, zo­ba­czył, że świa­tła wraz z od­da­la­niem się od czasu bie­żą­ce­go bled­ną, a nici stają się rzad­sze i coraz bar­dziej wy­tar­te. Wresz­cie na naj­star­szych wspo­mnie­niach za­uwa­żył czar­ny nalot, który zda­wał się je po­wo­li zże­rać. Usły­szał głos cza­row­ni­ka po­śród morza ciem­no­ści:

Tacy jak ty, ło­trze, mówią o chwy­ta­niu życia. A ono prze­cie­ka przez palce, roz­pły­wa­jąc się w ni­co­ści. My­ślisz, że śmierć jest gdzieś w od­da­li. A ona kro­czy wciąż za tobą. I wiedz, że nie ma dru­giej rów­nie cier­pli­wej…

Ock­nął się w pu­stej koi. Okrę­tem lekko bu­ja­ło, sły­szał szum wia­tru i ło­skot fal. Książ­ka… Książ­ki ni­g­dzie nie było. Ode­tchnął z ulgą, wspominając ledwie co widziane dziwy i niedawno przeżyte chwile grozy. Po­czuł, że po­dróż do­brze mu zrobi. Co prawda nie miał przy sobie pieniędzy, ale znał kilka sposobów, by temu zaradzić.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Z technicznych – sugestie oraz wątpliwości:

Po chwili Bakir zeskoczył na bruku, rozchlapując wodę z kałuży. Stanął obok, ciężko dysząc. – literówka?

 

Nie sądził, żeby ktoś ich dostrzegł, ale i tak lepiej było szybko się ulotnić. Ruszyli szybkim krokiem. – powtórzenie

 

Dzban wytrawnego Arahańskiego… – czemu wielką literą?

 

Jalker zaprowadził ich w niepozorny zaułek, a potem do niewielkich drzwi w nieco zaniedbanej kamienicy. – „ich” czy „jego”? – czy on szedł tylko z Bakirem?

 

To moja dusza, moja życie… – literówka

 

Pomyśleli chyba to samo, bo gdy Bakir rzucił pomysł, by pójść do “Wisielca” i się namyślić, to Jalker od razu ruszył w kierunku karczmy. Choć było jeszcze wcześnie, pierwsi bywalce już korzystali z uroków karczmy. – powtórzenie

Uwagę Bakira zwróciło to, że strażnicy uważnie przyglądali się twarzom mijanych ludzi. – i tu

 

W końcu przez otwór wygramolił się mężczyzna z zasuszoną twarzą, bez oczu. Podszedł powolnym, chybotliwym krokiem do Jalkera. (…) Wstaniec po chwili wahania spojrzał jednak na otwartą księgę. W jego oczach pojawił się jakby błysk wspomnienia… – tutaj pewna niekonsekwencja

 

Dotknął stronicy, a potem zaczął wodzić palcem po strofach zaklęcia. Jego ciało zaczęło zaraz pęcznieć, rozrywając przegniłą tkaninę, a na skórze wystąpiły czarne żyły. – powtórzenie

 

Rzucili się biegiem w kierunku bramy. Gdy do niej dobiegali, Bakir był kilka kroków za Jalkerem. Usłyszał nawoływania:

– Stać! W imię prawa! Łapać plugawców!

Jalker przebiegł między dwoma wozami. Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. – jak rozumiem, te wozy z materiałami były już poza cmentarzem, za bramą?

 

Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. Bakir zasłonił się ręką, ale jedna z nich trzasnęła go w głowę. złodziej otrząsnął się, ale już złapano go za ramię silnym uściskiem. Za chwilę dostał drewnianą lagą przez głowę. – brzmi tak, jakby to ręka, a nie bela uderzyła go; jest też powtórzenie

 

Szedł szybko, wybierając zaułki i węższe. – tu chyba brak części zdania

 

…mruknął pod nosem podirytowany złodziej, wychodząc z sali. – czy celowo neologizm?

 

Jalker zszedł po skrzypiących schodach i, pochylając głowę, wszedł do ciasnej koi, … – powtórzenie

 

Usiadł na skrzyni i zrzucił trzewiki ze stóp. Następnie rzucił księgę w kąt, najdalej od siebie, jak tylko mógł. Ciągle męczyły go wątpliwości, czy ryzykowanie dla zarobku ze sprzedaży księgi było uzasadnione. – powtórzenia

 

Całe jego życie, nawleczone na nicie wspomnień. Dopiero gdy się cofnął, zobaczył, że światła wraz z oddalaniem się od czasu bieżącego bledną, a nici stają się rzadsze i coraz bardziej wytarte. – czy tam miało być „nitach”?

 

Sporo wydarzyło się w życiu obu kamratów w tak krótkim czasie. Nieprzewidywalne losy obu mężczyzn w sposób szczególny potęgowały napięcie. Zakończenie mocno zaskakujące. Nie do końca wyjaśniłeś, pewnie celowo, co to za księga i czemu była tak przerażającą dla starego księgarza. Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Dzięki, bruce! Naniosę dziś :)

Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?

Może tak być :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzięki, bruce! Naniosę dziś :)

 

I ja dziękuję, ale to zawsze jedynie sugestie do przemyślenia. :)

Czy dobrze rozumiem, że jej okładkę zrobiono ze skóry ludzkiej?

Może tak być :)

Dobre, mocne. :)

 

Pozdrawiam. :))

Pecunia non olet

Fajna opowieść, bardzo plastyczna, wręcz nieco cuchnąca, ale trzyma w napięciu.

Postacie szablonowe, ale interesujące.

Księga super.

Te bruki co Ci bruce wytknęła, to masz zamienione. Akapit poźniej masz taką odminanę bruku, jaka powinna być akapit wcześniej.

 

Całe jego życie, nawleczone na nicie wspomnień.

Nici.

 

EDIT

 

Byłam pewna, że to będzie zwierzę, a nawet smok!;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Crossover Zygmunta z Jalkerem to by było coś :)

 

Dzięki Ambush za uwagi i miłą opinię.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć! Na początek ogólne uwagi techniczne bez szczegółowej łapanki: popracowałabym nad płynnością zdań, nadawaniem im swego rodzaju rytmu. Styl bywa momentami chropawy, jakby brakowało Ci odwagi, żeby trochę zaszaleć z długością zdań, podkolorować je nieco. Pojawiają się też nie zawsze potrzebne zapychacze, np:

Bakir poczuł, że musi się odezwać, żeby zagłuszyć natarczywe myśli.

– Widziałeś, jaki był trupio blady? – zapytał.

Zbędne, widać przecież, że zapytał.

 

W paru miejscach wydawało mi się, że używasz nie do końca trafionych określeń, np:

Bakir wciąż nie mógł odegnać od siebie myśli o trupio bladej twarzy ze ściśniętymi ustami

Ściśniętym jest się raczej przez coś, na przykład gorset, albo tłum w tramwaju. Zaciśniętymi?

 

Zanim Jalker zdążył odpowiedzieć, z szynku wyszli żwawo trzej żołdacy z czerwonym gryfem na płaszczach.

Ze zdania wynika, że mieli jednego gryfa do podziału na trzech, więc zakładam, że jeden miał przedgryfie, drugi śródgryfie, a trzeci zagryfie? ^^

Trochę ta uwaga z przymrużeniem oka, bo generalnie wiadomo o co w zdaniu chodzi, ale nie mogłam się powstrzymać.

 

Opisy akcji bywają chaotyczne, na przykład tutaj:

Wojak z ciemnymi włosami doskoczył do Bakira, starając się go złapać za ramię, zamierzając się przy tym drewnianą lagą. Łotr uprzedził go, waląc w szczękę. Cios pałką sięgnął jednak ramienia Bakira, który wykrzywił usta w bolesnym grymasie. Zdołał silnym pchnięciem przewrócić przeciwnika na bruk.

Z perspektywy Bakira łotrem jest raczej atakujący go wojak, więc może by wymienić łotra na złodzieja, żeby była jasność? Poza tym wydaje mi się, że łapanie kogoś za ramię i jednoczesne zamierzanie się drewnianą lagą (notabene laga niekoniecznie znaczy to samo co pałka) jest dość karkołomne i ma niewielkie szanse powodzenia.

 

Szli podmokłą drogą w dół ścieżki, łypiąc raz po raz za siebie i na boki. Przed nimi leżała nekropolia Miasta Brzasku, składająca się z dwóch poziomów, przedzielonych schodami idącymi wzdłuż zbocza. Na górze chowani byli królowie, rycerstwo i kapłani, a na dole – wszyscy inni.

I tak bardzo egalitarnie, królowie to zwykle mieli prywatne mauzolea/krypty. Nie chce mi się wierzyć, żeby jakikolwiek władca chciał, by go pogrzebano w zasięgu wzroku od miejsca, gdzie chowają hołotę.

 

Kościste ręce, trzymające złodziei, puściły i zaczęły spadać z chrzęstem na ziemię.

Czyli, jak rozumiem, zaczęły, ale nigdy nie skończyły i uwięzły w pętli nieustannego lewitowania tuż nad ziemią? ;) Wystarczy po prostu spadły.

 

Dla każdego postronnego musiało być oczywiste, że ma coś do ukrycia, ale było to lepsze, niż bycie od razu zatrzymanym.

Powtórzenie.

 

Szedł szybko, wybierając zaułki i węższe.

Węższe co?

 

Przeklął pod nosem, wspominając lekko metaliczny posmak antidotum, wypitego z Bakirem razem z winem, zaraz przed skokiem.

Czyli kompanów do picia miał dwóch: Bakira oraz wino? ;)

 

Zabrakło mi też trochę więcej opisów, bo ja to się generalnie lubię pławić w wymyślonych światach i lubię widzieć przed oczami miejsca, w których toczy się akcja. U Ciebie było pod tym względem dość skąpo, wszystko załatwiasz jednym-dwoma mocno ogólnikowymi zdaniami, przez które trudno jest ożywić sobie w wyobraźni świat przedstawiony.

Podobnie sprawa się ma z bohaterami – trochę więcej charakteru by im nie zaszkodziło. Wypadli dość blado, szczególnie Jalker, któremu nie potrafię przypisać właściwie żadnych cech charakterystycznych. Jako złodzieje i łotrzy też szału nie robią – co rusz dają się złapać, pojmać lub trafiają na kogoś, kto akurat ich szuka. Pod tymi wszystkimi wydarzeniami gubi się główna linia fabularna; niby spina wszystko w całość, ale nie wybrzmiewa tak jak powinna, ani – tak zupełnie szczerze – jakoś szczególnie nie zaciekawia. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie do końca wiem, do czego dążą bohaterowie, dokąd to wszystko prowadzi. A po przeczytaniu zakończenia – nadal nie wiem, bo chyba nie do końca pojęłam, co się wydarzyło.

A szkoda, bo to lekka, rozrywkowa historia w klimatach, które bardzo lubię i śledziłam opowieść z przyjemnością (przynajmniej w momentach, kiedy się nie zawieszałam na niektórych zdaniach xD). Widać, że potrafisz snuć historie ze swadą i humorem, podobały mi się też te drobne wstawki światotwórcze, które ożywiały scenerię: na przykład fragment o tym, że taką i taką dzielnicę wszyscy nazywali Flądrą, tworzenie idiomu na podstawie tego zwyczaju, wstawki typu Ty zafajdany mosiądzu… To dodaje kolorytu opowieści, takie rzeczy lubimy.

Sumując: przyjemny tekścik, który wymaga dopracowania, gdyż nie wszystkie elementy zagrały tak, jak powinny.

 

I jeszcze na koniec: oczywiście wszystkie powyższe uwagi i opinia są całkowicie subiektywne, do rozważenia lub zignorowania wedle woli.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej 

Świetne opowiadanie, jest klimat, mrok i wciągająca fabuła. Jest to chyba najdłuższy tekst jaki na portalu przeczytałem i jak na razie najlepiej trafił w mój gust.

Jedyna rzecz do której mam mieszane uczucia, to rzucanie zaklęcia przez Jalkera, jakoś mi to nie pasowało, że oprych potrafi czytać a , że potrafi odczytać magiczną księgę… No nie jestem przekonany :)

 

Ale za to zakończenie, eleganckie :) oszczędzenie Jalkera jest zaskakujące i świetnie domyka całą historie 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, GreasySmooth.

Opowiadanie mi się podobało, więc klikam. 

Bohaterowie ciekawi, może niczym specjalnym nie zaskakują, ale mają swój charakter. W tej kwestii szału nie ma, lecz jest ok. 

Opisy świetne, bardzo plastyczne, dodają klimatu i nie nudzą. Chociaż sceny walki podobały mi się znacznie mniej. 

Co do fabuły mam kilka zastrzeżeń, a bardziej do zakończenia, które nie dało mi satysfakcji. Liczyłem na coś więcej. 

Proszę pamiętać, że to wyłącznie moje subiektywne odczucia. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

gravel: dziękuję za poszerzony komentarz, wezmę to sobie do serca. Naniosłem poprawki. Cieszę się, że było nieco przyjemności :)

 

Bardjaskier: Cieszę się, ale ciśnij teksty, tu piszą znacznie lepsi ode mnie :)

 

Młody pisarz: Dzięki serdeczne za miłą opinię i klik! Dodałem jedno zdanie do zakończenia, żeby było bardziej humorystycznie.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Historia łotrzykowska – niby bohaterami są przestępcy, ale jakoś im człowiek kibicuje. Tym bardziej, że trafili na coś naprawdę groźnego.

Nie bardzo przemawia do mnie idea, że książki mogą być niebezpieczne, ale jestem w stanie to łyknąć.

Czytało się przyjemnie.

Posadzka z gliny była wilgotna,

IMO, posadzka to coś ułożonego na podłodze – parkiet, marmurowe płyty… Gliniane może być klepisko. Chyba że masz na myśli wypalane z gliny kafelki. ;-)

Babska logika rządzi!

Woźnica ściągnął lejce, przez co z wozu spadły bele materiału. Bakir zasłonił się ręką, ale jedna z nich trzasnęła go w głowę. ← napisałbym: Jedna z nich trzasnęła Bakira w głowę, chociaż próbował zasłonić się ręką.

 

Opowieść mi się podobała. Łotrzyki zyskały szybko moją sympatię i zadowolony jestem, że takie, a nie inne jest zakończenie. (Taki mały spojler, ale może ktoś nie będzie czytał komentarzy od końca). Lekkie, z humorem i magią. Dobre dla relaksu. Klik.

A, jeszcze chciałam spytać, czy książka ma coś wspólnego z Necronomiconem.

Babska logika rządzi!

Lekkie, z humorem i magią. Dobre dla relaksu. Klik.

Dziękuję Misiowi!

A, jeszcze chciałam spytać, czy książka ma coś wspólnego z Necronomiconem.

Finkla: Nie było to zamierzone, ale skojarzenie się narzuca.

jakoś mi to nie pasowało, że oprych potrafi czytać a , że potrafi odczytać magiczną księgę

Bardjaskier: muszę to chyba wypolerować, idea była taka, że wstaniec, wodząc palcem po stronicach księgi, odpala zaklęcie :)

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć!

 

No to pobetowo. Widzę tu trochę zmian od ostatniej wersji, którą czytałam. Na pewno zmieniło się zakończenie i to na plus. Podoba mi się ostatnie zdanie. Opowiadanie lekkie i przyjemne, jedynie do tych scen akcji nie jestem wciąż do końca przekonana, choć scena z opryszkami w drodze do portu była całkiem całkiem (to wyrżnięcie tomiszczem mnie rozbawiło :)).

Mam jeszcze parę komentarzy.

 

Kościste ręce, trzymające złodziei, puściły pospadały z chrzęstem na ziemię.

Coś tu jest nie tak z tymi czasownikami.

 

Przeklął pod nosem, wspominając lekko metaliczny posmak antidotum, wypitego razem z winem, zaraz przed skokiem. Całe szczęście, że kompan nie miał wyrobionego gustu i wychylił trunek bez szemrania. Ale jak długo jeszcze będzie go chroniło?

To mi umknęło. O jaki skok chodzi? O to włamanie do de Scarro? Oni wzięli antidotum przed włamaniem? Ale po co? Troszkę niejasne dla mnie. Nie kojarzę, żeby to było wspomniane

 

Nie wiedział, czy nazwanie prawym, czy złe wymówienie imienia bardziej do dotknęło.

Nie wiedział, czy nazwanie prawym, czy złe wymówienie imienia bardziej go dotknęło.

 

Dzięki avei, poprawię :) Dużo pomogłaś, w ogóle masz zjwiskowy debiut na portalu, i opowiadaniowo, i pod kątem poprawiania innych opek.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zjawiskowy debiut, ciekawe :) Uznaję to za komplement, dzięki!

Żwawa akcja i całkiem fajne przygody dwóch złodziei, którzy weszli w posiadanie księgi tyleż tajemniczej, co przerażającej, sprawiły, że Niezręczną zdobycz czytałam z przyjemnością, która mogłaby być większa, gdyby wykonanie było lepsze. ;)

 

Jal­ker ani nie wy­buchł śmie­chem… → …Jal­ker ani nie wy­buchnął śmie­chem

Wybuchł granat, człowiek wybuchnął śmiechem/ gniewem.

 

Zło­dziej wyjął zza pa­zu­chy za­wi­niąt­ko i od­sło­nił poły ma­te­ria­łu. → Materiał nie ma pół.

Proponuję: Zło­dziej wyjął zza pa­zu­chy za­wi­niąt­ko i odchylił/ rozwiązał płótno.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

Bakir zła­pał obu­rącz za książ­kę i wark­nął: -> Bakir zła­pał obu­rącz książ­kę i wark­nął:

 

Bakir ob­ró­cił się na pię­cie, ła­piąc się za głowę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Bakir ob­ró­cił się na pię­cie i chwycił za głowę.

 

Jal­ker za­pro­wa­dził ich w nie­po­zor­ny za­ułek… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy bywają zaułki okazałe?

 

po­miesz­cze­nie prze­past­ne, a przy tym za­gra­co­ne od góry do dołu książ­ka­mi. → Obawiam się, że nie można zagracić pomieszczenia książkami.

Proponuję: …po­miesz­cze­nie prze­past­ne, a przy tym od góry do dołu pełne książek.

Za SJP PWN: zagracić «zastawić pomieszczenie zbyt wieloma meblami»

 

W ru­inach zamku gdzieś na końcu świa­ta ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Zło­dziej wes­tchnął i zła­pał za księ­gę.Zło­dziej wes­tchnął i zła­pał księ­gę.

 

pierw­si by­wal­ce już ko­rzy­sta­li… → …pierw­si by­wal­cy już ko­rzy­sta­li

 

Bakir sam dumał nad spo­so­bem na po­zby­cie się… → A może wystarczy: Bakir sam dumał nad spo­so­bem po­zby­cia się

 

Zaraz obok nich sie­dzia­ła kom­pa­nia… → Raczej: Tuż obok nich sie­dzia­ła kom­pa­nia

 

we­so­łek nieco dziew­czę­cą urodą… → Raczej: …we­so­łek o nieco dziew­czę­cej urodzie

 

wy­cią­gnął zza pa­zu­chy drew­nia­ny spodek z ko­ść­mi. → Czy tu aby nie miało być: …wy­cią­gnął zza pa­zu­chy drew­nia­ny kubek z ko­ść­mi.

 

krzyk­nął bro­dacz, za­do­wo­lo­ny z rzutu.

– Dawaj mi! Ja go po­grze­bię! rzu­cił z nie­uda­wa­ną wro­go­ścią ten młody. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Bakir za­uwa­żył, że Jal­ker odło­żył kufel na blat… → Bakir za­uwa­żył, że Jal­ker odstawił kufel na blat

Z odłożonego kufla wyleje się jego zawartość.

 

Za chwi­lę roz­legł się dźwięk kości… → Po chwili roz­legł się dźwięk kości

 

Wokół niego ze­bra­ła się grup­ka po­spól­stwa, przy­ta­ku­ją­ca jego sło­wom. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

o tru­pio bla­dej twa­rzy ze zaci­śnię­ty­mi usta­mi… → …o tru­pio bla­dej twa­rzy z zaci­śnię­ty­mi usta­mi

 

Jeden ze straż­ni­ków trza­snął męż­czy­znę pła­zem sza­bli. Bakir za­uwa­żył, że straż­ni­cy uważ­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

od­pro­wa­dza­ni przez zło­rze­cze­nie wła­ści­cie­la kramu. → …od­pro­wa­dza­ni złorzeczeniami wła­ści­cie­la kramu.

 

Szli pod­mo­kłą drogą w dół ścież­ki… → To szli drogą czy ścieżką?

A może miało być: Szli w dół podmokłej drogi

 

Jal­ker kur­czo­wo trzy­mał księ­gę. Za chwi­lę i jego za gar­dło trzy­ma­ły le­wi­tu­ją­ce tru­pie łap­ska → Powtórzenie. Brak kropki na końcu zdania.

 

– Li­to­ści… Po­mył­ka – wy­du­sił z sie­bie Jal­ker. → Zbędny zaimek – czy mógł to wydusić z kogoś?

 

– Wol­nym! – wy­mam­ro­tał. → Skoro mamrotał to wykrzyknik jest zbędny.

Za SJP PWN: mamrotać pot. «mówić cicho i niewyraźnie»

 

jedna z nich trza­snę­ła go w głowę. zło­dziej otrzą­snął się… → Postawiwszy kropkę, kolejne zdanie rozpoczynamy wielka literą.

 

spy­tał jeden ze zbroj­nych. Bakir, sła­nia­jąc się, zlu­stro­wał zbroj­nych i z ulgą od­krył, że to straż­ni­cy mia­sta, a nie zbroj­ni de Skar­ro. → Powtórzenia.

 

Po­sadz­ka z gliny była wil­got­na… → Raczej: Polepa była wil­got­na

Za SJP PWN: polepa  1. «warstwa gliny lub gliny z sieczką, kładziona kiedyś w chatach wiejskich zamiast podłogi, na ścianach – jako uszczelnienie itp.» 2. «podłoga wykonana z takiego materiału»

 

Spoj­rzał się na to­wa­rzy­sza nie­do­li. Spoj­rzał na to­wa­rzy­sza nie­do­li.

 

Sto­ją­cy bli­żej straż­nik spoj­rzał się py­ta­ją­co na ka­pła­na.Sto­ją­cy bli­żej straż­nik spoj­rzał py­ta­ją­co na ka­pła­na.

 

Sala są­do­wa za­la­na była świa­tłem, które po od­siad­ce w lochu ośle­pia­ło Ba­ki­ra. → Czy dobrze rozumiem, że światło, odsiedziawszy swoje w lochu, oślepiało Bakira? ;)

 

Jal­ker wszedł do cia­snej koi, po­chy­la­jąc głowę. Mie­ści­ły się w niej tylko skrzy­nia oraz brud­ny, sło­mia­ny ma­te­rac. → W pierwszym zdaniu pewnie miało być: Jal­ker, pochylając głowę, wszedł do cia­snej kajuty.

Za SJP PWN: koja  «łóżko na statku»

 

Uchy­lił drzwi i usły­szał czy­jąś prze­ra­żo­ną mo­dli­twę. → Przerażony mógł być modlący się, nie modlitwa.

 

Otwo­rzył jedną ze stro­nic… → Obawiam się, że stronicy otworzyć nie można.

Proponuję: Otwo­rzył na jednej ze stro­nic

 

Ock­nął się w pu­stej koi. → Jakkolwiek mógł obudzić się w pustej koi, to pewnie miało być: Ock­nął się w pu­stej kajucie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki serdecznie za przeoranie tekstu. Cieszę się, że spodobało się, choć też głupio mi przez ilość usterek. Zabiorę się za naprawę, choć może mi to kilka dni zając przez obecny natłok rodzinny :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Mam nadzieję, że natłok rodzinny nie będzie trwał wiecznie i skoro tekst jest przeorany, zdołasz go należycie zabronować. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

GS!

 

Fajna historyjka w klimacie typowego fantasy!

Widzę, że trochę spraw poprawiłeś. Nie potykałem się za bardzo, całkiem szybko przebrnąłem przez tekst. Fajnych bohaterów zarysowałeś, a to niełatwe zadanie w opku do 30k zs. :3

Podobało mi się.

Pozdro!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Fajna historyjka w klimacie typowego fantasy!

Dzięki!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

O, coraz wyższe Poziomy Uznania Anet :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

No, wiesz, nie można mieć wszystkiego od razu ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka