
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
-Do stu wygłodniałych rekinów! Parszywy złodzieju, zostaw moją sakiewkę!
Nic nie było w stanie zgasić płomieni gorejących w oczach Czarnobrodego. Nawet szalejący wokół sztorm i wzburzające wielkie fale ramiona krakena raz po raz strzelające ponad powierzchnię wody…
-Nigdy!
Z kapitanem zmagał się bosy chłopak w potarganych dżinsach i czerwonej bluzie z wyszytym na piersi bykiem. Świsnęła szabla i ostrze przygwoździło do balustrady rzemień skórzanej sakwy.
-Oddaj!- szponiasta dłoń wyciągnęła się w jego stronę.
-Najpierw zwróć moje buty…
Pirat rzeczywiście miał na nogach sportowe buty, które nie pasowały do jego bordowego płaszcza i workowatych spodni. Blask błyskawicy zatańczył na złotym uzębieniu pirata i białym łuku na boku jednego z adidasów. Chłopak zamachnął się szablą i nie patrząc na przeciwnika, rzucił się przez poręcz w wzburzoną wodę. Na deskach zaskrzypiały sportowe buty i Czarnobrody rzucił się za nim, choć równie dobrze to wielka fala mogła porwać go ze sobą…
Wylądowali na nieprzyjemnie twardej marmurowej podłodze w muzeum sztuki, a wielki prostokąt obrazu w złotych ramach wisiał ponad nimi na ścianie.
-Ty szarlatanie!- pirat był nie tyle przerażony, co zdezorientowany w tej nierealnej rzeczywistości. W galerii stał samotny dozorca, który musiał być równie zszokowany pojawieniem się dwóch uzbrojonych w szable intruzów, stojących w kałuży, gdzie smętnie podskakiwała lśniąca w świetle latarki ryba… Młodzieniec zamachnął się pięścią i uderzył tak mocno w brodę Czarnobrodego, że tamten z powrotem wpadł do ram obrazu. W następnej chwili błysnął flesz niewidzialnego aparatu i szalejący na płótnie sztorm znieruchomiał.
Bosy i przemoczony chłopak z niecierpliwością otworzył sakwę. Na jego twarz padł tajemniczy srebrzysty blask. W środku znajdował się szklany flakonik, w którym na pierwszy rzut oka nie znajdowało się nic… Tak czysta była woda ze Źródła!
-Ek-hm…
Dozorca stanął tuż obok niego i mokry przybysz nieufnie zacisnął rzemień.
– A gdzie buty?
Chłopak odruchowo spojrzał na obraz, jednak na statku nie odnalazł skradzionych adidasów. Wzruszył tylko ramionami, a dozorca podał mu parę muzealnych kapci z jednolitego szarego materiału. Szybko wsunął do nich zziębnięte stopy, a zaraz potem zniknął sprzed podejrzliwych oczu łypiących na niego zza szkieł okularów. Człapanie jego kapci przerywały przeciągłe gwizdy, kiedy ślizgał się na gładkim marmurze.
Dozorca został sam w kałuży, a tuż obok smętnie podskakiwała ryba. Podniósł ją i przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał pobiec za chłopakiem z tą zgubą, jednak rozmyślił się. Walczył w sobie przez chwilę, ale w końcu przełamał niewiarę… Cisnął rybą w płótno i ta znikła po jego drugiej stronie. Zdjął okulary i spojrzał na obraz z bliska. Nie wiedział czy to zasługa techniki malarskiej, ale spienione fale rzeczywiście unosiły się i opadały, potargane żagle łopotały na wietrze, trupia czaszka na pirackiej banderze szczerzyła do niego zęby, a… Zielonkawa macka wciągnęła go w morską toń.
Po co komu spacje, na cóż interpunkcja... po co zasady zapisu dialogów, po co jakikolwiek sens czy spójność... No i - po co to czytać?
Ani to miniatura, bo brak pointy, zaskoczenia, humoru, w zasadzie czegokolwiek, ani to opowiadanie, bo nie dość, że tragicznie krótkie, to także brak sensu, zaskoczenia, stylu... no, czyli też czegokolwiek.
Podłączam się do komentarza Mortycjana.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dośpiewajcie sobie co nieco, a złagodzicie oceny.
Gdy kawa na ławie, niedobrze, bo łopatologia. Gdy urywek nieopowiedzianej w całości historii, niedobrze, bo bo kawa pod ławą.
-> Pako. Pisz staranniej...