- Opowiadanie: Baska.Szczepanowska - Neandertalska Odyseja

Neandertalska Odyseja

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II, Użytkownicy III

Oceny

Neandertalska Odyseja

Wy­la­ty­wa­ły ni­czym iskry z pło­mie­ni. Jeden za dru­gim.

Rój po­de­rwa­nych do lotu dro­nów wy­ru­szył w kie­run­ku naj­więk­szej w Eu­ro­pie po­ła­ci pia­chu. Osią­gnąw­szy stre­fę PB.11-23, le­żą­cą w po­łu­dnio­wej czę­ści Pu­sty­ni Błę­dow­skiej, przy­stą­pi­ły do ska­no­wa­nia te­re­nu. Uzy­ska­ne dane prze­sy­ła­ły za­ko­do­wa­nym pa­smem wprost na panel ho­lo­pro­jek­to­ra. Moduł pa­mię­ci, roz­grza­ny nie­mal do czer­wo­no­ści, roz­pacz­li­wie rzę­ził, prze­twa­rza­jąc te­ra­baj­ty spły­wa­ją­cych in­for­ma­cji.

W dusz­nej dy­żur­ce, oprócz zde­ner­wo­wa­ne­go Vegi, pra­co­wa­ła jesz­cze psy­cho­log Viera oraz mło­dziut­ki straż­nik noc­nej zmia­ny. Bio­in­ży­nier nie ży­czył sobie ni­ko­go wię­cej, sta­ra­jąc się utrzy­mać całą akcję w ta­jem­ni­cy naj­dłu­żej, jak to było moż­li­we.

Wszy­scy dwo­ili się i tro­ili, sczy­tu­jąc dane prze­sy­ła­ne z dro­nów, żmud­nie prze­cze­su­ją­cych sek­tor po sek­to­rze.

A wszyst­ko to dzia­ło się w jed­nym celu. Zlo­ka­li­zo­wa­nia obiek­tu ba­daw­cze­go o na­zwie Yny-23, zbie­głej ne­an­der­tal­skiej ko­bie­ty.

 

***

 

Wbu­do­wa­ne w oszklo­ną bryłę no­wo­cze­snej ar­chi­tek­tu­ry oka­za­łe bu­dyn­ki In­sty­tu­tu Pol­skiej Aka­de­mii Nauk Bio­in­ży­nie­ryj­nych na wzgó­rzu Czu­bat­ka w Klu­czach, w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły skrom­ne­go obiek­tu Lu­do­we­go Woj­ska Pol­skie­go, który pra­wie sto trzy­dzie­ści lat wcze­śniej mie­ścił się w tym samym miej­scu. Po Sta­no­wi­sku Do­wo­dze­nia nie było już nawet naj­mniej­sze­go śladu, gdyż bu­do­wa ta­ra­su wi­do­ko­we­go, a póź­niej sa­me­go In­sty­tu­tu, sku­tecz­nie wszyst­ko za­tar­ły.

Vegę zbyt­nio nie ob­cho­dzi­ła hi­sto­ria miej­sca, w któ­rym pra­co­wał. Wspar­ty o ba­rier­ki plat­for­my wi­do­ko­wej po­pi­jał po­ran­ną kawę. Ob­ser­wo­wał, jak pierw­sze pro­mie­nie wscho­dzą­ce­go słoń­ca mu­ska­ją otu­lo­ne po­ran­ną mgłą szczy­ty drzew i dalej, roz­le­wa­ją się po rów­nin­nym ob­sza­rze po­kry­tym piasz­czy­sty­mi wy­dma­mi.

Roz­my­ślał o ne­an­der­tal­skiej dziew­czy­nie.

Cie­ka­we, jak po­strze­ga swoje przy­by­cie tutaj? – za­sta­na­wiał się. – Wy­szła sobie pew­ne­go dnia z ja­ski­ni na po­lo­wa­nie, ale wpa­dła do bagna i uto­nę­ła. Obu­dzi­ła się kilka ty­się­cy lat póź­niej ze strzę­pa­mi wspo­mnień o po­przed­nim życiu i pa­trzy… – upił łyk kawy – a tu jakiś prysz­cza­ty typ czę­stu­je ją kawą. – Uśmiech­nął się pod nosem, ale zaraz spo­waż­niał. – Prze­cież to mu­siał być dla niej nie­zły przy­pał, choć trze­ba przy­znać, że szyb­ko ogar­nę­ła temat i w ciągu pół roku prze­sko­czy­ła kilka klas szko­ły życia. Przy­naj­mniej w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych. – Roz­my­ślał, ob­ser­wu­jąc jak z rzed­ną­cych mgieł wy­ła­nia­ły się ko­lej­ne szcze­gó­ły kra­jo­bra­zu. – A gdyby tak teraz po­ka­zać jej to, ten widok? I za­miast trzy­mać w ho­lo­gra­ficz­nym akwa­rium i kar­mić teo­re­tycz­ny­mi bzde­ta­mi, za­cząć tłu­ma­czyć jej na żywo, jak wy­glą­da świat. To by do­pie­ro po­zwo­li­ło jej roz­wi­nąć skrzy­dła.

Idea uwol­nie­nia Yny była bar­dzo in­try­gu­ją­ca. Dziew­czy­na od ja­kie­goś czasu prze­sta­ła być dla niego tylko eks­pe­ry­men­tem na­uko­wym. Dodatkowo, wraz z przy­wró­ce­niem jej do życia po­ja­wi­ło się mnó­stwo pro­ble­mów etycz­nych, jak choć­by klu­czo­we, czy w świe­tle prawa może być uzna­na za czło­wie­ka?

Bio­in­ży­nier nie miał wąt­pli­wo­ści, inni nie­ste­ty je mieli. Vega po­padł w za­du­mę. Do­piw­szy kawę, zde­cy­do­wał, że przed­sta­wi prze­ło­żo­ne­mu swoją pro­po­zy­cję.

 

Ga­bi­net profesora Karwowskiego, wedle opi­nii bio­in­ży­nie­ra, to ostat­nie miej­sce na świe­cie, które nada­wa­ło się do pracy. Biur­ko, szaf­ki, a nawet pod­ło­ga za­wa­lo­ne były ster­ta­mi ksią­żek, pu­bli­ka­cji na­uko­wych i bóg raczy jesz­cze wie­dzieć, czego. Vega, ce­nią­cy sobie po­rzą­dek, czuł się tu jak nar­ciarz, któ­re­go lada mo­ment za­sy­pie la­wi­na wszę­do­byl­skiej do­ku­men­ta­cji.

– Sze­fie, mam spra­wę – za­czął od progu. – Sądzę, że Yny do­ro­sła już do tego, aby zmie­rzyć się z naszą rze­czy­wi­sto­ścią.

– Prze­cież się mie­rzy. – Zza biur­ka do­biegł stę­ka­ją­cy dźwięk, a potem spod blatu wyj­rza­ła pro­fe­sor­ska głowa.

– No, tak teo­re­tycz­nie, ale mi cho­dzi o mie­rze­nie się w prak­ty­ce.

Prze­ło­żo­ny usiadł na krze­śle, prze­je­chał dło­nią po ły­sie­ją­cym czub­ku głowy, po czym po­gła­dził siwą bród­kę.

– Hm. – Wziął jakiś do­ku­ment z jed­nej ze stert na biur­ku i bąk­nął: – O, tu jest. Wszę­dzie tego szu­ka­łem. – I odło­żył na drugą hałdę, po czym wró­cił do roz­mo­wy z Vegą: – Zbierz opi­nie ludzi, któ­rzy z nią pra­cu­ją, a ja je prze­czy­tam, i być może… – zro­bił wy­mow­ną pauzę – … być może przed­sta­wię twoją pro­po­zy­cję na Ra­dzie In­sty­tu­tu.

 

 

W po­miesz­cze­niu la­bo­ra­to­ryj­nym, za­adop­to­wa­nym dla po­trzeb ne­an­der­tal­ki, ho­lo­gra­ficz­na ilu­zja wie­czor­nej sza­ro­ści z wolna ustę­po­wa­ła miej­sca noc­ne­mu mro­ko­wi. Wschod­ni fir­ma­ment stop­nio­wo za­czę­ły przy­ozda­biać ge­ne­ro­wa­ne elek­tro­nicz­nie gwiaz­dy, a tem­pe­ra­tu­ra zo­sta­ła nieco ob­ni­żona. Sub­tel­ny ruch po­wie­trza z wen­ty­la­cyj­ne­go na­wie­wu, imi­tu­ją­cy lekki wie­trzyk, po­ru­szał li­ść­mi brzo­zy kar­ło­wa­tej, ro­sną­cej nie­opo­dal groty. De­li­kat­ny szum roz­ko­ły­sa­nych ga­łą­zek na­stra­jał do snu.

Yny, wraz z to­wa­rzy­szą­cą jej od kilku ty­go­dni Vierą, skoń­czy­ła wie­czor­ną to­a­le­tę i prze­bie­ra­nie do noc­ne­go spo­czyn­ku. Pra­ko­bie­ta dzi­wi­ła się, czemu ma się myć w stru­my­ku, stwo­rzo­nym spe­cjal­nie dla niej przy gro­cie, a nie jak inni, nor­mal­nie w umy­wal­ce lub pod prysz­ni­cem. Viera po raz któ­ryś obie­ca­ła to za­ła­twić, ale jej ra­por­ty wciąż zde­rza­ły się z murem nie­zro­zu­mie­nia, po­cząw­szy od szefa działu badań. Podobnie jej noty o postępach poczynionych przez neandertalkę w zakresie werbalizowania złożonych informacji.

Sub­tel­ny ruch po­wie­trza roz­pra­szał po­je­dyn­cze loki roz­pusz­czo­nych blond wło­sów Yny, gdy ze śmie­chem po­ka­zy­wa­ła pani psy­cho­log wylot dmu­cha­wy.

Czu­wa­ją­ca w dy­żur­ce druga bio­in­ży­nier, zmien­nicz­ka Vegi, uśmiech­nę­ła się pod nosem i za­sto­po­wa­ła na­wiew, aby dziew­czy­ny mogły sobie jesz­cze spo­koj­nie tro­chę po­sie­dzieć przed wej­ściem do ja­ski­ni.

 

– …ple­mię wy­ru­szy­ło wzdłuż swo­je­go brze­gu rzeki. Naj­bliż­sze warte za­cho­du pa­stwi­sko znaj­do­wa­ło się teraz ponad milę od ja­skiń. Mu­sie­li dzie­lić je ze sta­dem du­żych, po­dob­nych do an­ty­lop zwie­rząt…* – ak­sa­mit­ny ton głosu Viery od­bi­jał się sub­tel­nym echem od ścian groty i niósł dalej, z po­mo­cą gło­śni­ków, aż do dy­żur­ki.

Vega wszedł w mo­men­cie, gdy psy­cho­log koń­czy­ła czy­tać ko­lej­ny frag­ment Ody­sei*. Chłopak przy­sta­nął przy we­nec­kim lu­strze i przez kilka minut przy­słu­chi­wał się roz­mo­wie dziew­czyn. Lubił nie­cier­pli­wy, a cza­sem nawet bun­tow­ni­czy ton głosu Yny. Roz­czu­la­ła go jej złość, gdy na­po­ty­ka­ła słowo, któ­re­go wy­po­wie­dze­nie spra­wia­ło jej trud­ność. Z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wał, jak wal­czy­ła wtedy, upar­cie je po­wta­rza­jąc.

Yny zwy­cza­jo­wo wy­py­ty­wa­ła o opi­sy­wa­ne w książ­ce zda­rze­nia i rze­czy, o rzekę, o an­ty­lo­py, tryb życia bo­ha­te­rów, ale fi­nal­nie i tak spro­wa­dza­ła roz­mo­wę do tego, jak wy­glą­da współ­cze­sny świat, co znaj­do­wa­ło się na ze­wnątrz bu­dyn­ków In­sty­tu­tu, i kiedy bę­dzie mogła wyjść i sama to wszyst­ko zo­ba­czyć.

Vega wi­dział zmie­sza­ny wzrok Viery, która nie bar­dzo umia­ła jej od­po­wie­dzieć. Czuł zresz­tą, że Yny też sporo po­tra­fi­ła sobie już sama do­po­wie­dzieć.

 

Bio­in­ży­nier westchnął i klap­nął na fotel. 

– Byłem u szefa – rzu­cił, sku­pia­jąc na sobie za­in­te­re­so­wa­nie zmien­nicz­ki i straż­ni­ka.

– Po minie wno­sząc, to roz­mo­wa po­szła ci za­iste owoc­nie – skwi­to­wa­ła iro­nicz­nie Druga, jak zwy­kło się tu na­zy­wać za­stęp­cę Vegi. Krót­ko ścię­ta dziew­czy­na, o po­god­nym uspo­so­bie­niu, nie tra­ci­ła jed­nak opty­mi­zmu. – Wkrót­ce będą się mu­sie­li z tym zmie­rzyć. I uwierz mi, Vega – czuj­nie spoj­rza­ła mu w oczy – jej ewen­tu­al­ne wy­pa­dy za ogro­dze­nie In­sty­tu­tu nie będą ich naj­więk­szym pro­ble­mem. Już teraz sporo się mówi i pisze w me­diach o jej nie­ludz­kim trak­to­wa­niu, jakby była zwie­rzę­ciem do­świad­czal­nym.

Przy­słu­chu­ją­cy się roz­mo­wie straż­nik nie za­brał głosu, ale pod­niósł się ocię­ża­le z sie­dzi­ska i pod­szedł do eks­pre­su do kawy. Jego ma­syw­ne dło­nie wy­glą­da­ły na dużo więk­sze w ze­sta­wie­niu z nie­wiel­ki­mi roz­mia­ra­mi fi­li­ża­nek. Za­łą­czył urzą­dze­nie i wol­nym kro­kiem po­szedł otwo­rzyć śluzę do lokum ne­an­der­tal­ki:

– Dziew­czy­ny, jaką dziś pi­je­cie na do­bra­noc?

– Won-sa-ty, ja chce bia-ła! – Yny prze­rwa­ła po­ga­dan­kę i gło­śno od­po­wie­dzia­ła Wą­sa­te­mu, jak wszyscy tu nazywali Nowaka, górniczego emeryta dorabiającego na stróżówce. Obie z Vierą ze­rwa­ły się z imitacji skały, którą wyłożono wejście do ja­ski­ni i mi­giem wsu­nę­ły do dy­żur­ki.

 – Ja też po­pro­szę białą. I bar­dzo słabą – Viera do­da­ła, zer­ka­jąc na Yny. – Dla nas obu, że­by­śmy mogły się wy­spać.

– Ze-by mieeć si-łe tam iś. – Ne­an­der­tal­ka po­ka­za­ła ręką bli­żej nie­okre­ślo­ne miej­sce, jed­nak wszy­scy do­kład­nie zro­zu­mie­li, co miała na myśli. – Iś ody-se-ja – uściśliła na koniec.

– Oba­wiam się, że jesz­cze tro­chę bę­dziesz mu­sia­ła po­cze­kać – bąk­nął Vega po­iry­to­wa­nym tonem i za­padł się jesz­cze głę­biej w sie­dzi­sko fo­te­la, skąd dys­kret­nie ob­ser­wo­wał ne­an­der­tal­kę.

Yny zmarsz­czy­ła wy­dat­ne łuki brwio­we, a straż­nik sap­nął wy­mow­nie. Nie za­brał jed­nak głosu, tylko z na­masz­cze­niem pod­krę­cił spo­re­go, ni­czym u mości Onu­fre­go Za­gło­by, wąsa. Potem ski­nął po­ro­zu­mie­waw­czo na Yny i wraz z nią po­dszedł do eks­pre­su, gdzie wspól­nie przy­stą­pi­li do przy­rzą­dza­nia aro­ma­tycz­ne­go na­po­ju.

– Stary leci w kulki. Chce opi­nie, jakby nie miał bie­żą­cych ra­por­tów. – Vega dalej drą­żył temat, ob­ser­wu­jąc spod oka Yny, która prze­ko­ma­rza­ła się z Wą­sa­tym, pró­bu­ją­cym nie roz­le­wa­jąc od­sta­wiać fi­li­żan­ki na spodki. – Ko­lej­ne ster­ty ni­ko­mu nie­po­trzeb­nych dyr­dy­ma­łów. Potem na na­ra­dach będą wsz­czy­nać takie de­ba­ty, że bu­dżet Konga dwa razy by do­pię­li. A jak po­trzeb­ne są kon­kre­ty, to amba fa­ti­ma. 

Straż­nik ustą­pił w końcu upar­tej dziew­czy­nie i po­zwo­lił jej sa­mo­dziel­nie upo­rać się z kawą, po czym stwier­dził mi­mo­cho­dem:

– Ja tylko chcia­łem uprzej­mie za­uwa­żyć, że cza­sem się zda­rza, że ktoś za­sy­pia na war­cie.

Vega nie od razu pojął sens słów Wą­sa­te­go.

– Ja i tak do­star­czam ubra­nia i ko­bie­ce ak­ce­so­ria dla Yny. Jak raz do­star­czę je przez przy­pa­dek pod biur­ko w dy­żur­ce, to na­praw­dę nie bę­dzie prze­cież pro­blem – do­rzu­ci­ła obo­jęt­nie Viera i upiła łyk tym razem bar­dziej mlecz­ne­go, niż ka­wo­we­go na­po­ju.

Yny wy­ka­za­ła się rów­nież bły­sko­tli­wo­ścią i w lot po­jąw­szy, dokąd zmie­rza tok ro­zu­mo­wa­nia przed­mów­ców, wska­za­ła na iden­ty­fi­ka­tor dyn­da­ją­cy na pier­si Wą­sa­te­go.

–  Mo-zna zgu-bic to. U mnie. 

Bio­in­ży­nier objął wszyst­kich wzro­kiem i zro­bił minę, jakby zo­stał wła­śnie czymś ogłu­szo­ny.

– Ja chyba tracę fe­no­men od­bior­czy, jeśli cho­dzi o wasze kon­spi­ra­cyj­ne kwę­ka­nia. Co wy wła­ści­wie pla­nu­je­cie?

– Vega, ty się nie an­ga­żuj, bo jakby wy­szło na jaw, że jed­nak jej ktoś po­ma­gał, pierw­szy wy­le­cisz na bruk, Panie Sze­fie – za­uwa­ży­ła roz­sąd­nie Viera.

– To co mam robić? – Bio­in­ży­nier się obu­rzył. – Stać jak jakaś ladacznica pod zga­szo­ną la­tar­nią?

 

***

 

– Roz­wa­żył pan już po­mysł z wy­pusz­cze­niem Yny choć­by na taras wi­do­ko­wy? Jak pan pew­nie już czy­tał, psy­cho­log, logopeda, biolog, matematyk, a nawet strażnicy nie widzą przeciwskazań. Że o sobie nie wspomnę.

– Czy­ta­łem. Czy­ta­łem – prze­ło­żo­ny od­po­wie­dział la­ko­nicz­nie, ob­ser­wu­jąc z dy­żur­ki zma­ga­nia pra­ko­bie­ty z za­wią­zywaniem te­ni­só­wek.

– I… – Vega wstrzy­mał od­dech.

– I… – Pro­fe­sor po­now­nie siorb­nął łyk kawy – roz­wa­żam.

– A kiedy pan skoń­czy roz­wa­żać? – Bio­in­ży­nier nie ustę­po­wał.

– Jak skoń­czę, to skoń­czę. – Szef od­po­wie­dział spo­koj­nie. – I wtedy ci po­wiem.

– Ma pan aż tyle wąt­pli­wo­ści? – Vega czuł, że za­cho­wu­je się, jakby był w go­rą­cej wo­dzie ką­pa­ny, ale roz­wle­ka­nie tej kwe­stii w cza­sie dzia­ła­ło mu już na nerwy. – Wy­po­wie­dzie­li się wszy­scy z ekipy. Zna pan wszyst­kie za i prze­ciw.

– Synu i w tym sęk. – Pro­fe­sor po­skro­bał się zmie­sza­ny po ły­si­nie. – Owo­cem zna­jo­mo­ści rze­czy jest na ogół wąt­pli­wość** – rzu­cił cy­ta­tem, dając do zro­zu­mie­nia, że koń­czy roz­mo­wę na ten temat. Do­piw­szy kawę, wy­szedł z dy­żur­ki.

Bio­in­ży­nier, ma­ją­cy na kon­cie niejedną na­ga­nę za prze­kro­cze­nie pro­ce­dur, czuł, że w po­wie­trzu wiszą ko­lej­ne. Uznał, iż najwyższy czas poczynić kroki, które po­zwo­lą Yny, choć na kilka chwil za­czerp­nąć wol­no­ści. Mu­siał jednak działać ostrożnie, żeby nikt ze współ­pra­cow­ni­ków przy­chyl­nych dziew­czy­nie, ani tym bar­dziej on, nie po­niósł ja­kichś da­le­ko­sięż­nych kon­se­kwen­cji.

O Yny się nie mar­twił. Ne­an­der­tal­ka mogła na tym tylko zy­skać. Już wi­dział ocza­mi wy­obraź­ni na­głów­ki w ga­ze­tach, o in­te­li­gent­nej pra­ko­bie­cie, która wy­ki­wa­ła pół In­sty­tu­tu. 

 

***

 

Świa­tło ho­lo­gra­ficz­ne­go księ­ży­ca wkra­da­ło się w mrok ne­an­der­tal­skiej ja­ski­ni. Lu­nar­na po­świa­ta się­ga­ła aż do po­ło­żo­ne­go w głębi groty po­sła­nia. Oświe­tla­ła ster­tę futer otu­la­ją­cych nocne le­go­wi­sko pra­ko­bie­ty.

Mło­dziut­ki straż­nik, który z le­ni­wą uwagą ob­ser­wo­wał z dy­żur­ki lokum Yny, ziew­nął prze­cią­gle. Ospa­łe­go na­stro­ju nie zmą­ci­ła nawet wi­zy­ta Viery, która wró­ci­ła, bo za­po­mnia­ła zo­sta­wić ubra­nia dla ne­an­der­tal­ki. Wrzu­ci­ła je pod biur­ko i wy­szła. Pra­cow­nik ochro­ny ob­ser­wo­wał ją przez chwi­lę, ale otu­lo­ny lep­ki­mi mac­ka­mi znu­że­nia jak nigdy, za­snął.  

Gdy po­ło­że­nie księ­ży­ca się­gnę­ło ze­ni­tu, a wnę­trze ja­ski­ni za­to­nę­ło w mroku, okry­cie le­go­wi­ska drgnę­ło. Ka­me­ra za­re­je­stro­wa­ła zmia­ny, a czuj­nik ruchu roz­bły­snął na czer­wo­no, jed­nak chło­pak ma­ją­cy dziś nocną wartę nie za­re­ago­wał, zmo­żo­ny głę­bo­kim snem.

Yny tym­cza­sem wy­chy­nę­ła spod po­sła­nia i ru­szy­ła w kie­run­ku śluzy. Przy­ło­ży­ła do czyt­ni­ka fisz­kę iden­ty­fi­ka­cyj­ną Wą­sa­te­go i jak tylko właz się uchy­lił, prze­mknę­ła bez­sze­lest­nie do dy­żur­ki. Po­de­szła do jed­ne­go z biu­rek i na­ma­ca­ła pod jej bla­tem prze­sył­kę – długi płaszcz, buty oraz czap­kę. Po na­rzu­ce­niu na sie­bie ubrań wy­gła­dzi­ła i spię­ła włosy. Na­stęp­nie po­szu­ka­ła swo­je­go od­bi­cia w jed­nym z mo­ni­to­rów. Wy­pro­sto­wa­ła się, wcią­gnę­ła brzuch i wsu­nę­ła nie­sfor­ny lok za ucho.

Je­stem go­to­wa – zde­cy­do­wa­ła w duchu. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i po­now­nie uży­wa­jąc iden­ty­fi­ka­to­ra, wy­mknę­ła się na ko­ry­tarz In­sty­tu­tu.

Prze­miesz­cza­ła się szyb­ko i nie­mal bez­sze­lest­nie. Mrok roz­świe­tla­ny je­dy­nie pod­su­fi­to­wy­mi, le­do­wy­mi wstę­ga­mi, do­da­wał jej nieco pew­no­ści sie­bie. Mi­ja­jąc por­tier­nię, przy­spie­szy­ła, ale pra­cow­ni­cy ochro­ny i tak nie zwró­ci­li na nią więk­szej uwagi, bio­rąc ją naj­pew­niej za któ­re­goś z pra­cow­ni­ków In­sty­tu­tu. W ten spo­sób nie nie­po­ko­jo­na przez ni­ko­go Yny spraw­nie wy­do­sta­ła się na ze­wnątrz bu­dyn­ku.

Po­wiew świe­że­go po­wie­trza w pierw­szej chwi­li lekko ją oszołomił. Przystanęła na chwilę, za­cią­gając się głę­bo­ko jego orzeź­wia­ją­cym aro­ma­tem. Następnie po­de­szła do ba­rier­ki ta­ra­su i skryta w cieniu jednego z filarów, rozejrzała się.

Roz­iskrzo­ne gwiaz­da­mi niebo roz­po­ście­ra­ło się po sam ho­ry­zont. Gwiaz­dy ble­dły do­pie­ro na wschod­nim nie­bo­skło­nie, gdzie nie­śmia­ło za­czy­na­ły się wkra­dać pierw­sze pasma po­ran­nej łuny.

W od­da­li ma­ja­czył ciem­ny pas zie­le­ni oka­la­ją­cej Białą Prze­mszę, który prze­ci­nał ja­śniej­szą, ol­brzy­mią łatę pia­chu na część pół­noc­ną i po­łu­dnio­wą.

Nieśmiałe pojaśnienie na wschodzie pozwalało dostrzec jedynie obrysy szczegółów otaczającego krajobrazu, a i tak dziewczyna lustrowała je z zaciekawieniem. 

Powiew wiatru, który smagnął jej twarz, sprowadził myśli Yny do tu i teraz. Uznała, że najwyższy czas ruszać dalej. Przemykając wzdłuż barierki, od czasu do czasu wychylała się, szukając odpowiedniego miejsca, w którym mogłaby ją przeskoczyć. W końcu dała susa i zbie­gła z góry, śli­zga­jąc się na po­ran­nej rosie. W połowie drogi upa­dła i ostat­nią część po­ko­na­ła, tur­la­jąc się.

 

Vega, prze­my­ciw­szy za­ko­do­wa­ny sy­gnał z kamer In­sty­tu­tu, śle­dził całą akcję na mo­ni­to­rze w swoim pry­wat­nym aucie za­par­ko­wa­nym nie­opo­dal. Jak tylko Yny do­tur­la­ła się na sam dół wznie­sie­nia, za­łą­czył ko­mu­ni­ka­tor.

– Wą­sa­ty? – Ner­wo­wym szep­tem przy­wo­łał wspól­ni­ka. – Elo, je­steś?

– No, elo. Cze­ka­my tu na nią. – Usły­szał od­po­wiedź. – Co się ner­wu­jesz?

– Licho nie śpi. Jak tylko zo­sta­nie wsz­czę­ty alarm, będę mu­siał biec do In­sty­tu­tu. Chcę mieć pew­ność, że do tego czasu ją prze­chwy­cisz.

 

U pod­nó­ża wznie­sie­nia Yny za­nur­ko­wa­ła w za­ro­ślach, a potem za­głę­bi­ła w leśne ostę­py. So­sno­wy las przy­wi­tał ją de­li­kat­nym sze­le­stem igli­wia, po­mru­ka­mi skrzy­pią­cych pni, od­gło­sami zwierząt. Cza­sem dźwięk ła­ma­ne­go ko­na­ru roz­bu­dzał ja­kie­goś śpią­ce­go ptaka, który za­nie­po­ko­jo­nym kwi­le­niem roz­pra­szał na mo­ment nocne sze­le­sty.

Yny, idąc w kie­run­ku pu­sty­ni, przy­słu­chi­wa­ła się od­gło­som na­tu­ry. Wkrót­ce za­czę­ła wy­ła­wiać wśród nich ta­jem­ni­cze dźwię­ki. Kie­ru­jąc się nimi, zbo­czy­ła nieco z ob­ra­ne­j drogi. Do­tar­ła na skraj Zie­lo­ne­go Stawu, gdzie na prze­ciw­le­głym brze­gu do­strze­gła nie­wiel­ką łunę, jakby od pło­mie­nia.

Ule­ga­jąc cie­ka­wo­ści, po­sta­no­wi­ła za­kraść się nieco bli­żej. Tak do­tar­ła do scho­wa­ne­go w za­głę­bie­niu ogni­ska, przy któ­rym czu­wa­ło dwóch męż­czyzn. Za­ab­sor­bo­wa­na przy­lgnę­ła do ziemi i pod osło­ną za­ro­śli, pod­czoł­ga­ła się bli­żej.

Nie­ste­ty, niemal od razu spostrzegli skry­wa­ją­ce­go się w za­ro­ślach in­tru­za i na­tych­miast rzu­ci­li się w jego kie­run­ku.

Yny jęk­nę­ła i naj­szyb­ciej jak po­tra­fi­ła, ze­rwa­ła się do uciecz­ki.

Na­past­ni­cy roz­dzie­li­li się. Jeden z nich za­szedł ją z boku. Zdez­o­rien­to­wa­na, skrę­ci­ła w kie­run­ku stawu.

Na od­głos plu­sku wody z traw i krze­wów po­ra­sta­ją­cych wokół stawu, roz­krzy­cza­ło się i po­de­rwa­ło ptac­two.

Yny roz­po­czę­ła uciąż­li­wą uciecz­kę. Nasiąknięte wodą płaszcz i obuwie stały się cięż­kie i utrud­nia­ły dziew­czy­nie od­da­la­nie się od brze­gu.

Wkrót­ce jeden z na­past­ni­ków do­ści­gnął ją i po­chwy­cił.

Yny wal­czy­ła za­cie­kle, okła­da­jąc męż­czy­znę pię­ścia­mi, gdzie po­pad­nie. Na­past­nik w końcu ją pu­ścił, nie od­da­wał jed­nak cio­sów, a je­dy­nie się osła­niał, blo­ku­jąc jej jed­no­cze­śnie próby od­pły­nię­cia.

Ne­an­der­tal­ka z wolna za­czy­na­ła słab­nąć. Wy­ko­rzy­stał to na­tych­miast i ryk­nął:

– Do stu dia­błów! Babo, to ja!

Ogar­nię­ta wa­lecz­nym sza­łem, wciąż cięż­ko od­dy­cha­jąc, przy­sto­po­wa­ła i przyj­rza­ła mu się jed­nak uważ­nie:

Opa­sły typ, gęba okrą­gła ni­czym księ­życ w pełni i dłu­ga­śne wą­si­ska. – Opisała go w duchu i wciąż nieco oszo­ło­mio­na, wy­mam­ro­ta­ła:

– Won-sa-ty?

– Taaa, Won-sa-ty – prze­drzeź­nił ją. – Skoro już po­sta­no­wi­łaś po­znać tro­chę na­sze­go świa­ta na wła­sną rękę, to może, za­miast okle­py­wać mi ryja, przy­sią­dziesz się do ogni­ska, co? – za­chę­cił ją i nie cze­ka­jąc na apro­ba­tę, po­cią­gnął za sobą. – Trzeba cię wysuszyć i w coś opatulić. Gienek, skocz do auta po koc – rzucił w kierunku kompana, a sam dalej tłumaczył neandertalce: – Przy ognisku mamy też coś roz­grze­wa­ją­ce­go do picia.

– Ka-wa? – zainteresowała się.

– Eeeee tam, Vega nabił ci głowę kawą, a ja mam coś lepszego. Nie jest może tak sma­ko­wi­te, ale po­wiem ci Yny, daje na­praw­dę nie­złe­go kopa.

– Co to ko-pa?

– Zobaczysz…

W miarę jak po­ran­na sza­rość za­stę­po­wa­ła nocny mrok, leśne ptac­two bu­dzi­ło się, wy­peł­nia­jąc oko­li­ce coraz śmiel­szy­mi tre­la­mi.

Nim wze­szło słoń­ce, to­wa­rzy­szy de­gu­stu­ją­cych al­ko­hol wy­pro­du­ko­wa­ny me­to­dą rze­mieśl­ni­czą zmo­gła sen­ność. Legli wśród traw i krza­ków, wokół do­ga­sa­ją­ce­go ogni­ska.

 

***

 

Tępy ból głowy to­wa­rzy­szył jej nie­skoń­cze­nie długi czas. Takie przy­naj­mniej od­no­si­ła wra­że­nie, odkąd obu­dzi­ła się w swoim ja­ski­nio­wym le­go­wi­sku. Do tego jesz­cze to po­twor­ne pra­gnie­nie.

Sy­czą­cy dźwięk otwie­ra­nej śluzy, gło­śne kroki wcho­dzą­cej psy­cho­log, jej draż­nią­cy, jak nigdy tembr głosu, wszyst­kie te dźwię­ki były jak szpi­kul­ce wbi­ja­ją­ce się bo­le­śnie w skroń ska­co­wa­nej ne­an­der­tal­ki.

Viera, w pełni ro­zu­mie­jąc ge­ne­zę bólu głowy swo­jej pod­opiecz­nej, sta­ra­ła się mówić wolno i cicho. Wy­ko­rzy­stu­jąc wy­jąt­ko­wo dziś nikłe za­in­te­re­so­wa­nie ne­an­der­tal­ki, za­gad­nę­ła uprzej­mie:

– Nie bę­dzie­my czy­tać książ­ki, ale dla od­mia­ny po­ćwi­czy­my coś pro­ste­go. Może ry­mo­wan­ki? Wiem, że je lu­bisz. No, dalej Yny, podaj rym do… do… – za­sta­no­wi­ła się przez chwi­lę. – Może do: pią­te­czek? Uczy­łam cię o dniach ty­go­dnia, praw­da? Pią-te-czek.

Dziew­czy­na jakby na mo­ment się oży­wi­ła, po­tar­ła dłoń­mi obo­la­łe skro­nie, po czym wy­szcze­rzy­ła zęby w ko­micz­nym uśmiesz­ku:

– Pio-te-czek ry-mu-je sie ze sło-wem… bim-ber.

 

Kar­wow­ski, ob­ser­wu­ją­cy lek­cję, za­czął się trząść ze śmie­chu. Bio­in­ży­nier na­to­miast, du­sząc się z wra­że­nia, usi­ło­wał ra­to­wać sy­tu­ację:

– Nooo i cał­kiem do­brze od­po­wie­dzia­ła. Cał­kiem.

– Nie da się ukryć – Szef skwi­to­wał, nie mogąc po­wtrzy­mać chi­cho­tu.

Psy­cho­log, która do­bro­dusz­nie po­sta­no­wi­ła na tym za­koń­czyć dzi­siej­sze za­ję­cia z ne­an­der­tal­ką, po­wró­ci­ła tym­cza­sem do dy­żur­ki, i nie chcąc prze­szka­dzać w roz­mo­wie, usia­dła przy swoim biur­ku.

Pro­fe­sor na jej widok spo­waż­niał, po­gła­dził brodę i zwró­ciw­szy się do Vegi, za­czął spo­koj­nie:

– Słu­chaj synu, ja i człon­ko­wie Rady In­sty­tu­tu sporo nad tym roz­my­śla­li­śmy. Wia­do­mo, że pew­nych rze­czy nie można od­wle­kać w nie­skoń­czo­ność, zwłasz­cza po tym, co się ostat­nio tutaj wy­da­rzy­ło. Zde­cy­do­wa­li­śmy więc ze­zwo­lić na krót­kie wy­pa­dy Yny po naj­bliż­szej oko­li­cy, ale na pewnych bardzo, ba­aar­dzo – pod­kre­ślił – ry­go­ry­stycz­nych wa­run­ka­ch.

– O kuźwa! – Vega sko­czył na równe nogi. – To jest, słu­cham sze­fie – po­pra­wił się i na­sta­wił uszu.

– Naj­waż­niej­sze, to nie mo­żesz stra­cić jej z oczu. Bo jeśli stra­cisz… – Pro­fe­sor zro­bił wy­mow­ną pauzę, pod­czas któ­rej twarz Vegi nieco się wy­dłu­ży­ła. – To oso­bi­ście do­pil­nu­ję, żeby nikt nigdy nie zna­lazł two­je­go tru­chła.

– Po­pie­ram tę de­cy­zję – wtrą­cił się Wą­sa­ty, sie­dzą­cy dotąd cicho w swoim kącie. – Oczy­wi­ście nie z tru­chłem. – Za­śmiał się nie­zbyt szcze­rze. – Tylko z wy­pusz­cze­niem Yny.

Pro­fe­sor uważ­niej spoj­rzał na straż­ni­ka, zmarsz­czył brwi w za­my­śle­niu i iro­nicz­nie za­uwa­żył:

– Po­pie­ra pan? To do­brze. To bar­dzo do­brze. Szko­da tylko, że taki z pana straż­nik, a dał się pan zro­bić w konia. No, chyba, że pan się nie dał zrobić…

– Ja? – Wą­sa­ty spo­waż­niał, przy­mru­żył oczy i wę­sząc oczy­wi­stą alu­zję, za­uwa­żył: – Ależ szefie, prze­cież nie dałem jej tego iden­ty­fi­ka­to­ra.

– Tego nie po­wie­dzia­łem. – Pro­fe­sor za­czął przeczesywać brodę dłonią. – Niech pan jed­nak od­po­wie, czy jak pan wcho­dził ostat­nio do Yny, to miał go pan ze sobą?

– Oczy­wi­ście, że tak – straż­nik po­twier­dził skwa­pli­wie.

– A jak pan wy­cho­dził?

Wą­sa­ty, wzno­sząc się na wy­ży­ny swo­jej gry ak­tor­skiej, zmarsz­czył brwi, jakby mu­siał sobie przy­po­mnieć, jak opusz­czał lokum Yny przez śluzę, którą otwarł od ze­wnątrz bio­in­ży­nier.

– Nie uży­wa­łem swo­jej fisz­ki – stwier­dził i udał za­sko­cze­nie. – Czyli naj­pew­niej mu­sia­łem ją tam zgu­bić. Tak było.

– Zgu­bić? – Kar­wow­ski ob­rzu­cił go po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem. – Bar­dzo cie­ka­we, że pan tego nie za­uwa­żył. Bar­dzo cie­ka­we.

 

***

 

Pół­mrok wy­peł­nia­ją­cy dy­żur­kę dzia­łał usy­pia­ją­co. Viera i Druga po­szły już do domu, a Yny spała jak za­bi­ta w swoim le­go­wi­sku.

Wą­sa­ty, któ­re­go jeszcze męczyły resztki kaca, po­mi­mo upły­wu czasu i wy­pi­tej kawy, z tru­dem po­wstrzy­my­wał się przed za­śnię­ciem.

– Ciesz się, że nie udo­wod­ni­li nam współ­udzia­łu. – Bio­in­ży­nier po­gro­ził mu pal­cem. – Mnie chcie­li pre­mię za­brać. – Opadł na opar­cie fotel. – Ale jak to mówią, nikt ci nie za­bie­rze cze­goś, czego nie masz.

– Ja też nie na­rze­kam. Gdyby nie al­ko­ho­lo­wy ak­cent, to mało bra­ko­wa­ło, a okrzyk­nię­to by mnie bo­ha­te­rem, który ją od­na­lazł i ura­to­wał – Straż­nik za­śmiał się szel­mow­sko.

– Mia­łeś jej pil­no­wać, a nie spić! – Vega mo­men­tal­nie spo­waż­niał. – Ona była na­wa­lo­na jak sto­do­ła.

– Pa­no­wa­łem nad sy­tu­acją. – Wą­sa­ty mach­nął uspo­ka­ja­ją­co dło­nią i czknął tak po­tęż­nie, że Vega w pierw­szej chwi­li nie wie­dział, czy ma się znie­sma­czyć, czy jed­nak go po­dzi­wiać. Straż­nik tym­cza­sem przy­ło­żył zimny okład na pod­bi­te oko i po­dra­pa­ny po­li­czek, a w końcu stwierdził z przekąsem. – Za mocno się spinasz. Nie wypiła dużo. Ma bardzo słabą głowę. Bardzo. Poza tym chcia­łeś, żeby się cze­goś do­wie­dzia­ła o na­szej cy­wi­li­za­cji. Uzna­łem więc, że po­ka­że jej, co we­dług mnie mamy tu naj­lep­sze­go.

– To raczej będzie dla niej przestroga – zauważył Vega.

– Tak, czy inaczej, długo nie za­po­mni tej… ody­sei.

 

 

Przy­pi­sy:

* fragm. Ody­se­ja Ko­smicz­na 2001. Artur C.Clark. z ang. prze­ło­żył Ję­drzej Polak.

** cyt. „Owo­cem zna­jo­mo­ści rze­czy jest na ogół wąt­pli­wość” – Al­do­us Hux­ley.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie w sam raz do popołudniowej kawy. Rozrywkowa literatura, bez ciężaru socjologicznych dywagacji (a szkoda, bo pomysł się do tego nadawał). Jak rozumiem miało być przyjemnie i rozrywkowo. I to się udało!

 

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to myślę, że przeceniono tutaj mocno zdolności intelektualne neandertalczyka. Mi to osobiście trochę przeszkadzało. Tekst chyba też trochę przegadany. 

 

W ogólnej ocenie: do poczytania!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hej 

Zgadzam się z Nazgulem neandertalczyk zachowywał się zbyt racjonalnie również jak dla mnie. Myślałem, że opowiadanie pójdzie w kierunku rozterek moralnych względem Yny. Ok, mamy spisek, który podyktowany był chęcią dania jej choć namiastki wolności, ale i tak na końcu nieco się zawiodłem. Jednak opowiadanie czytało się przyjemnie i było wciągające :) 

 

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witaj.

 

Kolejna opowieść o znanej mi już, przesympatycznej bohaterce. ;)

Początkowo nieco się pogubiłam, bo była mowa o jej poszukiwaniach, a później – o pobycie w ośrodku. :)

Humoru znów dużo. :) Choć alkohol nieco mnie zaskoczył. :)

 

Techniczne sugestie oraz wątpliwości:

… jak choćby kluczowe, czy w świetle prawa może być uznana za człowieka? A wtedy, czy nie powinna posiadać równych mu praw? – powtórzenie

Vega popadł zadumę. – literówka?

…  bóg raczy jeszcze wiedzieć (przecinek?) czego.

…być może, (zbędny przecinek?) przedstawię twoją propozycję na Radzie Instytutu.

W pomieszczeniu laboratoryjnym (przecinek?) zaadoptowanym dla potrzeb neandertalki (i tu?) holograficzna iluzja wieczornej szarości z wolna ustępowała miejsca nocnemu mrokowi.

Subtelny ruch powietrza rozpraszał pojedyncze kosmki rozpuszczonych blond włosów Yny, gdy ze śmiechem pokazywała pani psycholog wylot dmuchawy. – literówka?

Potem skinął porozumiewawczo na Ynyoboje podeszli do ekspresu, gdzie wspólnie przystąpili do przyrządzania aromatycznego napoju. – tu nie zrozumiałam – którzy oboje?

Bioinżynier, mający na koncie nie jedną naganę za przekroczenie procedur, czuł, że w powietrzu wiszą kolejne. – razem?

Kierując się nimi, zboczyła nieco z obranego kierunku. – powtórzenie

Nim wzeszło Słońce, towarzyszy degustujących alkohol wyprodukowany metodą rzemieślniczą zmogła senność. – czemu wielką literą?

– Nie będziemy czytać książki, ale dla odmiany poćwiczymy coś prostego? – czy to jest zdanie pytające?

– Słuchaj Synu, ja i członkowie Rady Instytutu sporo nad tym rozmyślaliśmy. – formy grzecznościowe w dialogach piszemy małą literą

 

Karwowski obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, a pod nosem cicho zauważył. – Bardzo ciekawe, że pan tego nie zauważył. – powtórzenie

 

Już nie wypisuję pozostałych, ale kwestie techniczne są do poprawy w całym tekście.

 

Brak wspomnienia o wulgaryzmach.

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nazgul,

Dziękuję za komentarz. Chyba za bardzo chcę, żeby neandertalczycy byli podobni do nas ;)

Ad pozostałych uwag – przydadzą się, jeśli będą następne części.

Pozdrawiam :)

Bardjaskier,

 

rozterki moralne – też mnie kusiło, żeby się nieco zagłębić, ale, no… neandertalczycy mają swoje święto, to niechaj świętują ;))

Dziękuję za odwiedziny :)

bruce,

Oj, wstawiasz sobie tekst myśląc, że dopracowałaś każdy szczegół i… życie szybko weryfikuje twoje optymistyczne przeświadczenie :)

Bardzo dziękuje za uwagi – oczywiście wszystkie wynotowałam.

Pozdrawiam serdecznie :)

Hi, hi ! Dobre! Uśmiechnęło mi się :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

To tylko sugestie, na spokojnie sobie przemyśl, ja mam masę dużo poważniejszych usterek w moich tekstach… Pozdro! :)

Pecunia non olet

AstridLumdgren,

Cieszę się, że historyjka wywołała uśmiech ;)

Pozdrawiam,

Dokończyłem czytanie opowiadanka (zacząłem praktycznie zaraz po opublikowaniu i potem coś mnie oderwało) – chciałem być nawet pierwszym komentującym, bo przecież się dopominałem dalszego ciągu historii Yny – i cholewka – nie wyszło :)

Historia mi się spodobała, rzeczywiście pozostawia pewien niedosyt na końcu, ale czasem taki niedosyt jest czymś dobrym. W odróżnieniu od bruce podobała mi się nieliniowa konstrukcja – najpierw środek potem początek potem koniec.

 

Nazgul

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to myślę, że przeceniono tutaj mocno zdolności intelektualne neandertalczyka. Mi to osobiście trochę przeszkadzało. Tekst chyba też trochę przegadany. 

 

Bardjaskier

Zgadzam się z Nazgulem neandertalczyk zachowywał się zbyt racjonalnie również jak dla mnie.

 

Z tego co wiem, współczesne badania wskazują na to, że neandertalczycy byli bardziej rozwinięci intelektualnie od nas (i pewnie właśnie to ich zgubiło).

Zastanawia mnie jednak, czy (biorąc nawet pod uwagę, że mózg neandertalki jest większy od naszego i ma większe możliwości) człowiek dorosły – bez względu na to, czy Homo sapiens sapiens czy Homo sapiens neandertalis – jest w stanie tak szybko się uczyć? Plastyczność mózgu maleje z wiekiem. Owszem, nawet osoba w takim wieku jak mój, wciąż uczy się nowych rzeczy, ale trochę powątpiewam, czy gdybym prowadził wcześniej tryb życia zbieracko-łowiecki byłbym w stanie się nauczyć współczesnego świata. Z drugiej strony – Yny ma tak naprawdę niewiele do nauczenia (przynajmniej na razie).

Zastanawiająca jest dla mnie też demilitaryzacja Pustynii Błędowskiej. Co prawda pustynia bardzo szybko zarasta i niewiele już z niej zostało, ale trochę nie chce mi się wierzyć, żeby nawet za sto lat nastąpiła jej demilitaryzacja (poligon zajmuje tylko część pustyni, ale jednak dość dużą część). Ćwiczyły tu warunki pustynne wojska kilku państw, które w danym czasie miały nadzór nad Pustynią – zaborcy, wojska Drugiej Rzeczpospolitej, Africa Korps, Ludowe Wojsko Polskie, polscy komandosi przed misjami w Afganistanie i Iraku itp.

 

Tak czy siak – opowiadanie mi się podobało.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

W sprawie inteligencji neandertalczyków istnieje wiele kontrowersji. Zetknąłem się z opracowaniem, w którym przyporządkowywano im co najwyżej trzeci poziom intencjonalności (taki jak szympans, wrona i niedźwiedź polarny). Z drugiej strony:

“They were believed to be scavengers who made primitive tools and were incapable of language or symbolic thought.”Now, he says, researchers believe that Neanderthals “were highly intelligent, able to adapt to a wide variety of ecologicalzones, and capable of developing highly functional tools to help them do so. They were quite accomplished.”

https://www.smithsonianmag.com/science-nature/rethinking-neanderthals-83341003/

aż nie wiadomo, czemu wyginęli, choć większość z nas (w Polsce) jest potomkami w jakiejś części neandertalczyków. Odziedziczyliśmy po nich m. in. “zęby mądrości”.

 

Opowiadanie jest ciekawe, czyta się gładko, trzyma napięcie od początku do końca.

 

EDIT (10 II 2023): nie trzeci, a czwarty.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radek

Czytałem gdzieś, nie pamiętam niestety gdzie, że istnieje hipoteza iż właśnie przez tę zbyt wysoką inteligencję wyginęli, mieli większe od nas mózgoczaszki (zresztą mózgoczaszka homo sapiens maleje na przestrzeni ostatnich chyba stu tysięcy lat) – choć oczywiście większy mózg nie oznacza większej inteligencji (słonie i walenie mają większe od nas mózgi, a nie stworzyły cywilizacji technicznej… hmmm… ale czy to, że ją stworzyliśmy dowodzi, że jesteśmy mądrzejsi od przykładowo delfinów? Delfinie języki – bo to nie jeden a wiele, podobnie z płetwalami – są ponoć wiele razy bardziej skomplikowane niż ludzkie). Niemniej – duże mózgi to duże głowy, a to oznacza więcej możliwych komplikacji przy porodzie (w bólu rodzić będziesz!) poza tym większy, plastyczniejszy mózg to niejako z automatu – dłuższe dzieciństwo, dłuższy czas bezbronności.

 

entropia nigdy nie maleje

Sympatyczna bajeczka.

Bajeczka, bo pewne rzeczy wydają mi się niewiarygodne. Po co uczyć neandertalkę polskiego? OK, możliwość porozumiewania się byłaby fajna, ale polski, z tą jego porąbaną gramatyką? Ja chyba bym obstawiała język migowy, zdaje się, że oni mieli trochę inaczej zbudowaną krtań niż my, pewnie nie każdy dźwięk mogliby powtórzyć.

Po co opowiadać jej filmy? Ja bym zaczęła od bardziej znajomych elementów. Może od pokazania hodowlanych zwierząt? Wprawdzie po mleku raczej by ją nieźle przeczyściło…

A w kwestii ucieczki – wypuściłabym jakiś kontrolowany przeciek do prasy i liczyła na nacisk opinii społecznej. W ogóle naukowcy prowadzili nad nią jakieś badania? Publikowali artykuły? Bo wtedy dziennikarze wiedzieliby już od dawna.

Ale czytało się przyjemnie.

Bioinżynier wzdychnął i klapnął na fotel. 

Dlaczego nie “westchnął”?

Babska logika rządzi!

@Finkla:

Sympatyczna bajeczka.

Znam inną definicję bajki, ale zakładam, że się nie znam.

Rozumiem, że bajeczka to taka bajka, ale ma brzmieć deprecjonująco?

Ja chyba bym obstawiała język migowy, zdaje się, że oni mieli trochę inaczej zbudowaną krtań niż my, pewnie nie każdy dźwięk mogliby powtórzyć.

Też w to wierzyłem, ale ich kość gnykowa wskazuje na to, że potrafili mówić. Oczywiście zgadzam się bezdyskusyjnie z “nie każdy dźwięk mogliby powtórzyć”. Też nie umiem powtórzyć wszystkich dźwięków języka chińskiego, a nawet francuskiego. Język polski ma przynajmniej prostą fonetykę :-)

Co do generowania głosek, to widziałem analizy, że ptaki śpiewające (przepraszam wszystkich, ale wrona też) nie mają prawa mówić “ł”. Tak się składa, że większość udomowionych wron mówi “hello” (heloł). Potem naukowcy wskazywali na specyficzne położenie głoski na końcu wyrazu, więc właściciele (przyjaciele) wron uczyli je mówić “uła”, co też się udaje.

Nie sądzę, żeby neandertalczyk ustępował zbytnio wronie w dziedzinie językowej.

W ogóle naukowcy prowadzili nad nią jakieś badania? Publikowali artykuły? Bo wtedy dziennikarze wiedzieliby już od dawna.

Niektóre badania są utajniane z różnych powodów, na przykład na życzenie sponsora. W większości przypadków informacje o badaniach nie są publikowane przed wysunięciem wniosków, a nawet wtedy dostęp do “surowych danych” jest niezwykle ograniczany. Oczywiście “change my mind”, jeśli łaska.

 

@Jim:

Nacisk ewolucyjny na człowieka współczesnego niewątpliwie gwałtownie maleje od 12 tys. lat, co może wyjaśniać, dlaczego “głupiejemy”. Chociaż cywilizacja techniczna może przynosić nowe wyzwania, co brzmi optymistycznie.

Widziałem popularnonaukową prezentację hipotezy, że neandertalczycy wyginęli, bo zajmowali raczej północne obszary, czyli gwałtowne oziębienie klimatu ich dotknęło bardziej niż naszych przodków.

Z drugiej strony było ich znacznie mniej i być może (też widziałem tę hipotezę) wcale nie wyginęli, ale skrzyżowali się (zhybrydyzowali) z homo sapiens sapiens. Między 2.5% a 6% genów Europejczyków jest neandertalskich, czyli to mniej więcej odpowiada proporcji liczby osobników obu gatunków.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Rozumiem, że bajeczka to taka bajka, ale ma brzmieć deprecjonująco?

Nie, na pewno nie w połączeniu ze słowem “sympatyczna”. Ma się odróżniać od rymowanej historyjki z morałem czy innej baśni.

Język. Ogólnie, IMO, uczenie dorosłego osobnika innego gatunku języka, którego użytkownicy zgadzają się, że jest wyjątkowo trudny, to ostra jazda. Po namyśle stawiałabym na klocki z obrazkami. Czyli raczej uczyłabym pisania piktogramami niż mówienia. ;-)

No, mnie się wydawało, że samo odkrycie neandertalczyka w dobrym stanie byłoby newsem. A co dopiero ożywienie (a to już jest nielichy przełom w nauce, każdy chciałby się tym pochwalić, zanim ktoś inny się zajmie tematem). Ale też nie mam pojęcia, jak to by wyglądało w rzeczywistości.

Babska logika rządzi!

Jim,

Lubię eksperymenty z nieliniowymi konstrukcjami, więc cieszę się, że nie przeszkadzają one zbytnio w śledzeniu fabuły (w założeniu mają urozmaicać odbiór i zmusić wyobraźnię do podjęcia większego wysiłku ;))

Yny to postać, mam nadzieję, nie tak całkiem oderwana od rzeczywistości ;) Tzn wyobrażam sobie, że gdyby się zjawiła kiedyś w naszych czasach (bardzo chcę wierzyć, że kiedyś tak będzie), że obaliłaby większość mitów (wg mnie krzywdzących ;)) które dotyczą jej m.in. inteligencji :)

Ewolucja poglądów dotyczących naszych przodków/braci przebiega w kierunku raczej zwiększania ich możliwości intelektualnych, poznawczych, kulturowych… Jest więc nadzieja :)

Pozdrawiam i dzięki, że podleciałeś :)

Finkla,

 

Po co uczyć neandertalkę polskiego? … Ja chyba bym obstawiała język migowy – hm… może dlatego, że znaleziono ją w Polsce, wybudzono w Polsce, a może dlatego, że jestem niepoprawną optymistką, wierzącą w jej zdolności ;)) – mimo oczywistych za i przeciw, które słusznie przytoczyłaś.

Pomimo iż czas, w jakim miałaby się nauczyć porozumiewania w tym języku (około pół roku) istotnie wydaje się bardzo krótki, to… założyłam, że poddano ją niezwykle intensywnej nauce ;))

 

Po co opowiadać jej filmy? – film by się nie nadawał, ze względu na zbyt uproszczoną fabułę, ale tu jest mowa o książce, która rozpoczyna się od pokazania życia praludzi, prowadząca przez dzieje ich ewolucji, poprzez teraźniejszość, aż do przyszłości. Po półrocznej edukacji m.in. klockami, o których piszesz (opisałam to w poprzednich częściach, ale faktycznie, może i tu mogłam coś wspomnieć), myślę, że właśnie tę książkę (oprócz lekcji biologii, historii itp.) właśnie bym ją uraczyła. Tak myślę…

 

A w kwestii ucieczki – pomysł zacny :)) Zwłaszcza, że wspomniano o tym, iż prasa się żywo interesowała jej tematem. 

 

Dziękuje za ciekawe uwagi :) 

Pozdrawiam serdecznie,

Radek,

Cieszy mnie, że dorzucasz garść ciekawych info w tej tematyce.

Z ciekawostek, ostatnio natknęłam się na publikację, w której przebrano neandertalczyka w koszulę, garnitur itp i posadzono za biurkiem – nie do odróżnienia w zasadzie od “nas” ;)

Pozdrowionka :)) 

Basiu, wykorzystam Fajne :) (na lic. Anet). Poprawiło mi nastrój. Napisz sequel. Koniecznie. :)

Komentarz biblioteczny:

Opowieść w laboratorium o uczłowieczaniu człowieka, tym razem neandertalczyka. Z jednej strony naukowcy, z drugiej zagubiona kobieta, otoczona naprawdę obcymi. Autorka pokazuje budowanie więzi, co będzie dalej?

Jedno z najlepszych opowiadań na portalu, a w dodatku całkiem pobudzające do myślenia i szukania wiedzy o nas, o ludziach.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Witaj, Basiu, przybywam pod tekst ponownie w roli dyżurnego :-)

 

Na początku chciałbym zauważyć, że ta opowieść o Yny spodobała mi się zdecydowanie bardziej, niż “Neandertalski skill”. Wciąż miałbym pewne zastrzeżenia co do “profesjonalizmu” badaczy pracujących nad tym projektem oraz tempa, w jakim rosną intelektualne możliwości dziewczyny. Jednak ten tekst mocniej akcentuje humorystyczny aspekt jej historii i wychodzi mu to na dobre. W tej konwencji łatwiej przymknąć oko na niekonwencjonalne metody naukowców, wszystkie “elo” i “przypały” :-) 

Jeśli więc nie traktować tej opowieści przesadnie poważnie, zaczyna bardzo wciągać. Ciekawie kontynuujesz relacje pomiędzy postaciami z poprzedniego opowiadania i wprowadzasz nowe, które wydają się lepiej przemyślane niż np. sadystyczny profesor z “Neandertalskiego skilla”. Viera i Wąsaty przypadli mi do gustu :-)

Podsumowując, jest w tym wszystkim pewna komiksowość, ale w pozytywnym sensie. Dla mnie istotny postęp warsztatowy w stosunku do poprzedniego tekstu, więc chętnie klikam do biblioteki!

 

P.S. Nie skumałem jaki związek ma pierwszy akapit o dronach przeczesujących Pustynię Błędowską w poszukiwaniu Yny z resztą tekstu. Czy to jakaś zapowiedź przyszłych wydarzeń, czy coś mi umknęło?

Koala75, 

 

Basiu, wykorzystam Fajne :) (na lic. Anet). –

wybacz, ale cóż to znaczy? xd  to raz, a dwa, to cieszy mnie poprawienie Ci humoru ;)

Dzięki, że znalazłeś czas na czytanie i kom. :)

 

Radek,

jesteś nieoceniony :) dziękuję :)

krzykot1988,

 

Na początku chciałbym zauważyć, że ta opowieść o Yny spodobała mi się zdecydowanie bardziej, niż “Neandertalski skill”.

cieszy mnie, że widać choć troszkę postępów ;)

 

Jeśli więc nie traktować tej opowieści przesadnie poważnie, zaczyna bardzo wciągać.

zasadniczo rzecz ujmując, na takie “nieprzesadnie poważne” podejście liczyłam :)

 

Nie skumałem jaki związek ma pierwszy akapit o dronach przeczesujących Pustynię Błędowską w poszukiwaniu Yny z resztą tekstu. Czy to jakaś zapowiedź przyszłych wydarzeń, czy coś mi umknęło?

Nieliniowy opis wydarzeń niestety rodzi takie niebezpieczeństwa, zwłaszcza jeśli autor nieco kuleje z narracją. Zatem biegnę z wyjaśnieniem – w założeniu to moment, gdy Vega szuka Yny – po jej ucieczce z Instytutu. W normalnych okolicznościach Wąsaty powinien nawiązać z nim kontakt i przyprowadzić neandertalkę, ale… no… bimber, te sprawy… leżeli schlani przy ognisku… Vega musiał działać. Zatem wysłał drony, żeby ją zlokalizować.

Zabieg z przeskokiem czasowym, w założeniu, miał podnieść atrakcyjność tekstu xd oraz zachęcić do dalszego czytania xd Taki przynajmniej był plan ;))

 

Pozdrawiam i dziękuję za znalezienie czasu na przeczytanie i podzielenie się uwagami :)

 

Nieliniowy opis wydarzeń niestety rodzi takie niebezpieczeństwa, zwłaszcza jeśli autor nieco kuleje z narracją.

 

Może odrobinkę, tyci tyci, kulejesz z narracją, ale nie demonizowałbym. Dla mnie to było jasne i podobał mi się ten zabieg. Uważam, że w takiej kolejności opowiadanie się dużo lepiej czyta niż w kolejności liniowej.

 

Zabieg z przeskokiem czasowym, w założeniu, miał podnieść atrakcyjność tekstu xd oraz zachęcić do dalszego czytania xd Taki przynajmniej był plan ;))

W moim przypadku – plan się udał :) Ale każdy ma inną wrażliwość, inny odbiór.

 

pozdrawiam,

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje

Jim,

Dziękuję, Mesje, za opnię :)) pozdrowionka xd

Hej Basiu

 

Bardzo sympatyczna przygoda Yny, ucieszyłem się także widząc, jak inżynier Karwowski awansował na profesora i nigdzie w pobliżu nie ma Maliniaka ;-)

 

*spoilery*

A technicznie, po poprawkach – czyta się dobrze. Moim zdaniem teraz są do usprawnienia tylko zgrzyty kompozycyjne.

Pierwsza scena, jak mniemam moment poszukiwania zbiega po "ucieczce", nie zamyka się jednoznacznei, choćby jednym, dwoma zdaniami. Przy takim nieliniowym prowadzeniu narracji sprawdzają się także pewne znaczniki, ułatwiające zrozumienie czytelnikowi czas akcji.

Ponadto epilog, od "Karwowski, obserwujący lekcję, zaczął się trząść ze śmiechu." prosi się o skrócenie. Jego rozbudowanie o scenę dialogu że strażnikiem rozwadnia kulminacyjny żart z rymem ‘bimber’ do ‘piąteczek’.

 

Mam nadzieję przeczytać kolejne przygody Yny i miłej ekipy badawczej. Pozytywny wydźwięk czynów bohaterów i happy end czynią tę opowiastkę urokliwą i zabawną.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish,

 

 

inżynier Karwowski awansował na profesora i nigdzie w pobliżu nie ma Maliniaka ;-) – pisząc, nawet z nim nie skojarzyłam ;) 

 

Dziękuję za garść cennych rad :)

Pozdrawiam serdecznie,

Łagodnie płynie komunikacja między tymi dwoma różnymi epokami. :) Niestandardowe jest też położenie instytutu i opisy przyrody. Najmocniejszy punkt, to fragment ucieczki przez las i sam Vega. :)

Szudracz,

i tu podleciałaś :) dziękuję za komentarz, pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka