
Pierwsze opowiadanie, napisane w któryś przydługi jesienny wieczór. Będę wdzięczny za wyrozumiałość :)
Pierwsze opowiadanie, napisane w któryś przydługi jesienny wieczór. Będę wdzięczny za wyrozumiałość :)
Drzwi do karczmy otworzyły się. O tej porze nikogo nie zdziwił widok okrytego ciemnym płaszczem gościa. Migoczące światło, delikatnie oświetlające zaśnieżone ulice Tarnwill, było obietnicą zasłużonego odpoczynku dla pragnących odrobiny ciepła podróżników i zmęczonych ciężką pracą mieszkańców miasta.
Tego wieczoru przy stołach siedziało jednak niewielu gości. Gospodarz, niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem i znacznie mniej obficie włosami na czubku głowy, spostrzegł przemykającego w cieniu wędrowca, wciąż rozmyślając nad wydarzeniami ostatnich dni. Zwykle w pełnej gwaru sali wybrzmiewały krzyki podpitych krasnoludów oraz śpiew pragnących zarobku minstreli. Dzisiaj izbę wypełniały jedynie trzask płonącego ognia w kominku i nerwowe, urywane szepty stałych bywalców– grupy krasnoludzkich rębaczy z pobliskiego tartaku. Nagłe pojawienie się królewskich wojowników w mieście bardzo źle wpłynęło na jego biznes.
Nieznajomy zajął miejsce w rogu sali. Goodwin, wprawnym okiem karczmarza, ocenił jego wiek na nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Ciemne włosy nieznajomego opadały do ramion, gospodarz zauważył również błyszczące klamry skórzanej zbroi, którą wędrowiec miał na sobie. Resztę ubioru gościa szczelnie przykrywał ciemny płaszcz, jednak doświadczone ucho wojownika mogłoby usłyszeć pobrzękiwanie wiszącej przy nodze broni.
Podchodząc do zajmowanego przez wędrowca miejsca musiał minąć stolik, jak zawsze, zajęty przez pracujących w okolicznym tartaku krasnoludów.
– Piwa! – krzyknął rudy krasnolud. Szybko zauważył jednak, że krzykiem złamał panującą w gospodzie ponurą ciszę, zakrywając więc wielką dłonią usta dodał szeptem:
– Goodwin, przynieś no cały antałek. Trudny to dla nas wszystkich czas.
Gospodarz przytaknął tylko i wsunął dłonie w kieszenie brudnego fartucha, z ciekawością kierując się do stolika w rogu. Widział teraz, że gość, oprócz skórzanego pancerza, nosił wysokie czarne buty– teraz ociekające wodą z topniejącego śniegu.
Twarz wędrowca nie okazywała żadnych emocji, a w srebrzystych klamrach spinających rynsztunek delikatnie odbijały się płomienie z kominka. Gość, oparty plecami o ścianę gospody, patrzył na zbliżającego się do niego karczmarza. Goodwin zwrócił w myślach uwagę na to, że z tego miejsca podróżnik miał doskonały widok na całą salę i wejście do gospody. Sam był jednak dobrze ukryty, spowity mrokiem sali, oświetlanej jedynie słabnącym ogniem kominka i świecami zwisającymi spod sufitu oberży.
– Czym mogę służyć panie? – szepnął do nieznajomego gościa Goodwin.
– Pokój masz wolny, gospodarzu? – spytał cichym, niskim głosem wędrowiec.
Goodwin zazwyczaj nie był zdziwiony takim pytaniem. Tarnwill nie było dużym miastem, a odwiedzający je podróżni zwykle zostawali tu na noc, aby dać wytchnienie koniom i zaspokoić pragnienie. Teraz jednak sytuacja w mieście uległa zmianie.
– Długo chciałbyś tu nocować nieznajomy? W mieście pojawiło się wielu zbrojnych, zajęli większość wolnych miejsc w okolicy. – Skłamał Goodwin.
Miasto wyludniło się w ostatnich dniach a przybycie królewskich wojowników dodatkowo zniechęcało ludzi do podróży. Wszystkie pokoje miał wolne.
– Potrzebuję łóżka na noc. Podaj mi też kufel piwa i coś ciepłego do zjedzenia. Mróz dzisiaj straszny – ciepłym, spokojnym głosem, odpowiedział nieznajomy.
Ton z jakim wypowiedział te słowa znacznie uspokoił Goodwina, który z nerwowością wyczekiwał co przyniesie przyjazd zbrojnych do miasta.
– A zapłacić czym macie, nieznajomy? – Z powagą w głosie spytał wpatrującego się w niego ciemnymi oczami gościa.
Wędrowiec, delikatnym ruchem ręki, odchylił poły płaszcza i z cichym brzękiem monet położył malutką sakiewkę na stole. Goodwin zajrzał do niej pobieżnie i odwrócił się w stronę kuchni. Mijając stół krasnoludów, z doświadczeniem godnym wybitnego szpiega, nadstawił ucha do rozmowy podchmielonych rębaczy. Oprócz pijackich czknięć, wyłowił jednak kilka niepokojących informacji o zbliżających się do miasta wojownikach.
Wracając niespiesznie do stolika nieznajomego zostawił antałek piwa krasnoludom.
– Za wszystko płacicie dzisiaj! – groźnie syknął Goodwin. – U mnie nie ma picia na kredyt! – Dodał marszcząc brwi.
Odpowiedzi jednak nie usłyszał, rudy krasnolud zajęty był wysłuchiwaniem relacji swojego towarzysza, który podchmielonym, basowym głosem opowiadał o dziwnych dźwiękach dochodzących w ostatnim czasie uszu pracujących przy wycince lasu.
– Będę miał dla ciebie pokój – powiedział, podchodząc do stołu wędrowca i kładąc przed nim kufel piwa i parującą miskę zupy. – Możesz zostać do jutra, nieznajomy. – Dodał, podejrzliwie łypiąc spod krzaczastych brwi na ciemnowłosego gościa. – Pokój znajdziesz na piętrze, ostatni po prawej stronie – szepnął, kładąc duży klucz obok kufla z piwem.
Nieznajomy tylko skinął głową, pogrążony w myślach. – Wygląda jakby czekał na kogoś. – Zastanawiał się w głowie Goodwin. – Normalnie nie byłoby to nic niezwykłego, teraz jednak każdy taki dziwaczny gość to potencjalny kłopot – powiedział do siebie pod nosem gospodarz, przeciskając się między miejscem krasnoludów a pustym dzisiaj stołem, gdzie zwykle zasiadali lokalni kupcy.
Tomas, podnosząc drewnianą łyżkę, spoglądał jeszcze przez chwilę na odchodzącego grubasa. Zapach parującej potrawy wzdrygnął nim, powodując obrzydzenie. Resztki z całego dnia musiały lądować w kotle, tworząc gorącą masę o bliżej nieokreślonym kolorze i słodkim, wywracającym wnętrzności aromacie. Dzisiaj potrzebował jednak zjeść coś ciepłego.
Drzwi otworzyły się z łoskotem, uderzając z dużą siłą o ścianę karczmy. Ponury nastrój, podsycany nerwowymi szeptami krasnoludów, zbrukany został nagłym wejściem zbrojnych, którzy z hukiem wpadli na salę.
– Piwa! – krzyknął stojący na czele niski, ubrany w zakrwawione barwy Królestwa wojownik. – Tylko szybko, bośmy spragnieni i nie zwykli czekać długo na napitek! – wrzasnął kurdupel z ręką w górze, do przysypiającego przed chwilą Goodwina.
– Przynieś pieczyste, byle dobrze przyprawione! – piszczącym głosem syknął stojący za nim szpakowaty młokos. Ten, mimo wieku, jako jedyny ubrany był w czyste odzienie. Nie miał jednak na sobie rynsztunku wojownika a długie, sięgające kostek, brunatne szaty.
Goodwin, wydając głośno komendy kucharkom, spoglądał na pół tuzina zmęczonych wojowników i młokosa w dziwnym okryciu, zajmujących miejsce przy wolnym stole obok krasnoludów. Spodziewał się awantury, a po ciszy panującej wcześniej w izbie już nie było śladu. Wojownicy wyjątkowo głośno zasiadali przy swoich miejscach, łypiąc groźnie na obserwujących ich podejrzliwie krasnoludów.
– Na co się gapicie?! – krzyknął, podnosząc do góry zaciśniętą pięść niski.
– Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy.
– Takiś cwany? – Odpowiedział, przewracając z hukiem krzesło rudy krasnolud. – To może spróbujesz się z kimś silniejszym niż nasz grubaśny karczmarz? – wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego.
Głośny, dudniący niesamowicie w prawie pustej sali rechot rębaczy, przetoczył się przez izbę gospody. Nawet nieznajomy nie krył uśmieszku, chociaż przez półmrok pewnie nikt go nie zauważył. Niski jednak nie odpowiedział. Piorunujący wzrok towarzyszącego mu młokosa szybko postawił go do pionu. Niski, cały czerwony ze złości, zdjął pochwę z mieczem z pasa i z wyraźnym hukiem położył go na stole, patrząc jednocześnie prosto w twarz rudego krasnoluda. Z jego oczu buchała czysta nienawiść.
– Co was do nas sprowadza, panowie? – zapytał cicho oberżysta, przerywając wymianę uprzejmości i podchodząc z tacą pachnącego, gorącego mięsiwa. Krasnoludzi patrzyli z zazdrością na zawartość stołu obok. Deska z serami, świeże pieczywo i dwa antałki ciemnego piwa wypełniały powoli drewniane misy i kufle żołnierzy.
– Wojna, drogi karczmarzu – odpowiedział beznamiętnie młokos. – Wróg u bram, trzeba zbierać siły na długą walkę – wycedził przeżuwając jednocześnie kawał ociekającego tłuszczem mięsa chłopak.
Goodwin oceniał jego wiek na nie więcej niż dwadzieścia lat, był zdecydowanie za młody, żeby królewscy żołnierze słuchali się go tak jak ci tutaj.
– Jaki wróg? – spytał z opierając dłonie na pokaźnym brzuchu karczmarz. Widok zakrwawionych pancerzy żołnierzy i ściągających w ostatnim czasie do miasta wojskowych mocno uderzył w jego biznes. Podróżni, wystraszeni widmem walki, pośpiesznie opuszczali miasto.
Młokos nie odpowiedział.
Tomas, wspinając się po schodach gospody, wciąż odczuwał obrzydliwy posmak zupy w ustach. Nie pomógł kolejny kufel zimnego piwa, który dostarczył mu karczmarz. Smak pewnie będzie jeszcze mu towarzyszył przez jakiś czas. Jednak nie to było teraz jego największym problemem. Idąc w głąb oświetlonego tylko kilkoma przygasającymi świecami korytarza mijał puste pokoje.
– To zdecydowanie za wcześnie. – pomyślał Tomas, przekręcając wielki klucz. Ten, z głośnym szczękiem, przeskoczył w zamku drzwi, umożliwiając wejście do pokoju.
– Walki w okolicy miały rozpocząć się nie wcześniej niż za miesiąc. – powiedział do siebie po cichu, powoli rozpinając srebrne klamry wysokich butów. – Będę musiał wyjechać stąd z samego rana. – dodał w myślach, siadając na zapadniętym sienniku.
Powoli zdejmował buty, ostrożnie zsuwając je z obolałych stóp.
– Czeka mnie długa noc – powiedział, trochę za głośno, jakby mówił do kogoś stojącego obok. Bardzo powoli ale z w wyraźnym brzdękiem metalu odłożył długi miecz, który znajdował się na skórzanym pasie, w czarnej, posrebrzanej pochwie.
Wojownicy na dole bardzo szybko i po cichu rozprawili się z krasnoludami. Młokos, teraz już wyglądający znacznie starzej, z jasnymi oczami schowanymi bardzo głęboko w pomarszczonej, pokrytej pulsującymi żyłami, wychudzonej twarzy szybko unieruchomił krasnoludów czarem. Wymagało to od niego wielu sił, bo rębacze nie chcieli odpuścić, ale z magią nie mieli szans.
Żołnierze szybko podcięli gardła krasnoludom, krew tryskała na drewnianą podłogę, wprawiając w osłupienie Goodwina. Chociaż chciał coś powiedzieć i zatrzymać rzeź znajomych rębaczy, zimna stal ostrego jak brzytwa sztyletu przytkniętego do tchawicy skutecznie zamknęła mu usta. Widział, jak ostatni wiszący tuż nad ziemią w magicznym uścisku rudy krasnolud napina wszystkie mięsnie, widział żyły wychodzące na jego silne, pokryte bliznami ramiona, jednak wiedział że jest bez szans. I rudy też to wiedział. Naprzeciwko niego stał niski, krępy wojownik w królewskich barwach. Z obrzydliwym uśmiechem na ustach zbliżał sztylet do genitaliów przyjaznego zwykle krasnoluda.
Goodwin uronił łzę i cichutko, ledwie słyszalne westchnął, gdy krew rudego zalewała podłogę jego karczmy. Niski wydał z siebie coś na kształt śmiechu – I co teraz powiesz, świniopasie? – wykrzyknął w gasnące oczy rębacza, wycierając jednocześnie sztylet o jego kurtę.
– Został jeszcze ten czarny na górze – wydyszał przez zęby wyraźnie zmęczony czarodziej. – Gdzie go znajdziemy? – syknął do przerażonego Goodwina.
Karczmarz, spotykał zwykłych bandytów i awanturników, ale nigdy nie widział takiego morderstwa z zimną krwią. I to w swojej oberży.
– Spytam raz jeszcze, drogi gospodarzu. – Zwrócił się do niego szpakowaty mag, łapiąc Goodwina długimi chudymi palcami za twarz. Wpatrując mu się głęboko w oczy, jakby chcąc dojrzeć wnętrza jego duszy, wycedził – Gdzie nocuje wojownik, który siedział z nami w sali? Więcej pytać o to nie zamierzam, sami go znajdziemy – szepnął bardzo zimnym, niemal lodowatym głosem. – Zawsze możesz podzielić los tych parszywych krasnali, dla moich kompanów to tylko praca – to ostatnie wypowiedział cichutko, bardzo powoli, prosto do ucha Goodwina.
Z kuchni słychać było piski i krzyki kucharek. Chwilę później obrzydliwy, głośny rechot żołnierzy.
– Ostatni pokój, po lewej stronie– brzęcząc zębami ze strachu, skłamał szybko oberżysta. Widział w oczach maga, że ten dobrze wie, gdzie noc miał spędzić nieznajomy wojownik. – Błagam, zostawcie kobiety. To moja żona i córki– płaczliwym głosem wydyszał Goodwin.
Nacisk sztyletu na tchawicę jakby zelżał. Mag odsunął twarz od grubasa, puścił też jego głowę, pokazując najcieplejszy uśmiech jaki Goodwin widział w swoim życiu.
Ostatnim, co pokaźnej wielkości karczmarz zobaczył była krew, jeszcze gorąca, parująca niczym wrzątek na mrozie, buchająca z dziury, którą zostawił miecz niskiego w jego brzuchu. Karczmarz opadając na kolana i próbując resztkami sił zakryć ogromną ranę nie mógł już słyszeć straszliwych, nieludzkich krzyków, dobiegających z kuchni, przerywanych jedynie powtarzającym się dźwiękiem metalowych elementów zbroi obijających się o twardą powierzchnię blatu. Nie słyszał też ciężkich kroków, wbiegających po schodach wojowników, którzy mieli znaleźć nieznajomego gościa w jednym z pokojów na górze.
Gościa, który sprowadził nieszczęście nie tylko na jego lokal.
Zwykle pełną gwaru salę wypełniały krzyki podpitych krasnoludów oraz śpiew pragnących zarobku minstreli.
Dźwięki co do zasady nie wypełniają. Sala mogła raczej rozbrzmiewać.
Nieznajomy gość zajął miejsce w rogu sali, delikatny półmrok okrył jego twarz gdy zdejmował kaptur.
Wywaliłabym gościa. Oczywiście nie z karczmy, tylko ze zdania. Nieznajomy wystarczy.
Nieznajomy gość zajął miejsce w rogu sali, delikatny półmrok okrył jego twarz gdy zdejmował kaptur.
Czepiłabym się. Bo jak się ściąga kaptur, to raczej twarz rozjaśnia światło, no chyba że czary.
Cyfry zapisz słownie.
Ciemne włosy opadały mu do ramion, gospodarz zauważył również metalowe elementy skórzanej zbroi, którą wędrowiec miał na sobie.
A tu widzisz, przez wrzucenie zdania z karczmarzem, czytelnik sądzi, że to karczmarz miał długie ciemne włosy, a już wydało się wcześniej, że niekoniecznie;) Dodatkowo metalowe elementy skórzanej mylą. Wiem, że skórzane zbroje miały metalowe elementy, ale albo trzeba napisać, że to ćwieki, klamry, czy naramienniki, albo sobie darować.
– Goodwin, przynieś no cały antałek. Trudny to dla nas wszystkich czas. – Westchnął smutno krasnolud.
Wprowadziłeś krasnoluda przed dialogiem, więc jego wzdychanie w dialogu jest zbędne.
Gospodarz widział teraz, że gość, oprócz skórzanego pancerza, nosił wysokie czarne buty– teraz ociekające wodą z topniejącego śniegu.
Wywal gospodarza. Był w poprzednim zdaniu, wiemy że to dalej on.
– Długo chciałbyś tu nocować nieznajomy? W mieście pojawiło się wielu zbrojnych, zajęli większość wolnych miejsc w okolicy. – Skłamał Goodwin.
Uciekło do wcześniejszego akapitu.
Dodał marszcząc brwi karczmarz.
Karczmarz zbędny, wiemy że to on.
Panująca w środku cisza, przerywana jedynie nerwowymi szeptami krasnoludów, zbrukana została nagłym wejściem zbrojnych, którzy z hukiem weszli na salę.
O tej ciszy już było, więc może nie trzeba. Natomiast masz dwa wejścia, jedno usuń.
– Na co się gapicie?! – krzyknął, podnosząc do góry zaciśniętą pięść niski. – Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy.
Tu gość jednocześnie podnosi pięść i macha rękawicą, co byłoby trudne lub komiczne. Rozdziel na dwa akapity, wtedy będzie zamieszanie.
– Takiś cwany, kurduplu? – Odpowiedział, przewracając z hukiem krzesło rudy krasnolud. – To może spróbujesz się z kimś swojego wzrostu? – wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego.
Tu coś jest nie tak. Wcześniej nie dostrzegłam niskiego wojownika, za to krasnolud wyzywający kogoś od kurdupli brzmi dziwnie. Wystarczy, jak krasnolud powie, że jego topór poradzi sobie z ich mieczami, albo że nisko siekąc wyrąbie sobie drogę i efekt zatargu będzie, a mniej kontrowersyjny;)
To zdecydowanie za wcześnie. – pomyślał Tomas, przekręcając wielki klucz w zamku drzwi. Ten, z głośnym szczękiem, przekręcił się z niemałym oporem, umożliwiając wejście do pokoju.
Jeśli bohater mówi do siebie, ale mówi, to warto zapisać jak dialog.
Żołnierze szybko podcięli gardła krasnoludom, krew tryskała na drewnianą podłogę
sali, wprawiając w osłupienie Goodwina.
Goodwin uronił łzę i wydał cichutkie, ledwie słyszalne westchnięcie, gdy krew rudego zalewała podłogę jego karczmy. Niski wydał z siebie coś na kształt śmiechu – I kto teraz jest kurduplem, świniopasie? – wykrzyknął w gasnące oczy rębacza, wycierając jednocześnie sztylet o jego kurtę.
syknął do przerażonego Goodwina mag.
Już wcześniej był czarodziej, więc wiemy kto. Poza trym nie jest dobrze mieszać pojeciami, bo się czytelnik gubi.
Poczułam lekki niedosyt, bo nie wiem ostatecznie co z czarnym. Mam nadzieję, że ukarze ich za wszystkie łajdactwa. Polecam betowanie w celu wyłapywania błędów, ale czyta się przyjemnie.
Opowieść jest spójna i fajnie budujesz napięcie.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj.
Odnoszę wrażenie, że to fragment, niczym wstęp (lub pierwszy rozdział) do obszerniejszej opowieści. Wojny, zasygnalizowanej w tagach, jest tu nie za wiele, ale za to rzeź , śmierć i potworne zbrodnie kładą pokotem większość bohaterów. Morze krwi! Makabra!
Też mam niedosyt, podobnie jak Ambush, która wypisała już technikalia, zatem tego nie robię. Fabuła jest jakby urwana.
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hej Ambush, bruce,
Bardzo dziękuję za uwagi– przy kolejnej okazji spróbuję betowania, żeby wyłapać jak najwięcej błędów przed publikacją.
Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów.
To proponuję rozszerz, bo opowiadanie masz króciutkie, a jak oznaczysz jako fragment, to mało kto się zjawi. Pisząc rozszerz mam na myśli doklej ciąg dalszy.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów.
Aa… wiedziałam.
Teraz będziemy z Ambush drżeć, czy czarnego zabili. Ja obstawiam, że nie. Może powinieneś pobierać opłaty od typowań?
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Jasne, dokleję dalszą część. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiedzie
Dziękuję
Z pewnością nie zawiedzie. :)
Pecunia non olet
Początek jak dla mnie trochę cierpi od abstrakcyjnej narracji – “Nikogo nie zdziwił widok”, “Światło było obietnicą”.
Gospodarz, niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem i znacznie mniej obficie włosami na czubku głowy, spostrzegł przemykającego w cieniu wędrowca, wciąż rozmyślając nad wydarzeniami ostatnich dni.
Przydługie, za dużo nie powiązanych ze sobą rzeczy się dzieje w tym zdaniu.
bardzo źle wpłynęło na jego biznes.
Współczesne.
Ta broń by tak brzęczała, jak siedzi?
“Zastanawiał się w głowie” – to się wie, wystarczy, że zastanawiał.
“Nieznajomy” powtarza się wiele razy, czasem zdanie po zdaniu.
“Nastrój zbrukany”, “Cisza złamana” – raczej to nie brzmi.
łypiąc groźnie na obserwujących ich podejrzliwie krasnoludów.
Trochę komicznie wychodzi :)
wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego.
Brakuje jakiegoś określenia poza przymiotnikiem.
Głośny, dudniący niesamowicie w prawie pustej sali rechot rębaczy, PRZECINEK ZBĘDNY przetoczył się przez izbę gospody.
Zaznaczone powyżej zgrzyta mi.
Wojownicy na dole bardzo szybko i po cichu rozprawili się z krasnoludami. Młokos, teraz już wyglądający znacznie starzej, z jasnymi oczami schowanymi bardzo głęboko w pomarszczonej, pokrytej pulsującymi żyłami, wychudzonej twarzy szybko unieruchomił krasnoludów czarem. Wymagało to od niego wielu sił, bo rębacze nie chcieli odpuścić, ale z magią nie mieli szans.
Najpierw pieczołowicie i powoli budujesz atmosferę napięcia i niepokoju, wręcz jak dla mnie za dużo czasu na to poświęcasz, potem walka szast-prast załatwiona kilkoma zdaniami.
Polecam napisać coś niedługiego, ale mającego sens jako całość, bo tu długo krążymy po karczmie, potem jest rzeź nie wiadomo czemu i po co, przez bohatera, którego nie znamy. Polecam też tzw. betę, bo widzę potencjał, ale jednak stylistycznie jest sporo do poprawy, więcej, niż zaznaczyłem.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Stefanie!
Drzwi otworzyły się z łoskotem, uderzając z dużą siłą o ścianę karczmy.
Wystarczy albo z łoskotem albo uderzyły w ścianę karczmy. W tej wersji zdania powtórzyłeś jedynie tę samą informację. ^^
– Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy.
dodał z małej
Generalnie przejrzyj sobie dialogi pod kątem prawidłowych zapisów.
Niski, cały czerwony ze złości, zdjął pochwę z mieczem z pasa i z wyraźnym hukiem położył go na stole, patrząc jednocześnie prosto w twarz rudego krasnoluda. Z jego oczu buchała czysta nienawiść.
Tutaj jest mowa o pochwie z mieczem, a więc o niej – położył ją
Ten, z głośnym szczękiem, przeskoczył w zamku drzwi
, umożliwiając wejście do pokoju.
Niepotrzebne.
– Walki w okolicy miały rozpocząć się nie wcześniej niż za miesiąc
.– powiedział do siebie po cichu, powoli rozpinając srebrne klamry wysokich butów.
Gdy ktoś coś powiedział, to nie dajemy kropki po wypowiedzi.
– Będę musiał wyjechać stąd z samego rana. – dodał w myślach, siadając na zapadniętym sienniku.
Tutaj to samo.
Wymagało to od niego wielu sił, bo rębacze nie chcieli odpuścić, ale z magią nie mieli szans.
wielkiej siły?
I tak jak moi poprzednicy – potencjał jest, masz kilka fajnych cech warsztatu, które należałoby podszlifować. Tworzyłeś napięcie, przykułeś uwagę czytelnika postacią nieznajomego, więc fajnie.
Jest nad czym pracować, ale myślę, że wyjdzie z tego coś fajnego! Także polecam betowanie, bo to naprawdę potrafi znacznie poprawić jakość tekstu przed jego publikacją. Warto spróbować. ^^
Ważna uwaga – staraj się wrzucać opowiadania od razu w całości, z zamkniętym przynajmniej głównym wątkiem. Jednak gdy wrzucasz fragment – oznacz to jako fragment.
Ludzie tutaj raczej nie przepadają za fragmentami, fragmentów też nie można przenosić z Poczekalni do Biblioteki, więc lepiej skupiać się na konkretnych historiach. ^^
Życzę powodzenia i pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
GreasySmooth, BarbarianCataphract,
Wielkie dzięki za cenne uwagi! Uzupełnię tekst i poprawię, tak jak napisałem wcześniej, i kolejne próby będą już opracowywał poprzez betowanie :)
“Gospodarz, niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem”… – to znaczy, ze się taki już urodził? Dziwacznie brzmi.
“ – Czym mogę służyć panie? – szepnął do nieznajomego gościa Goodwin”.
Moim zdaniem “panie” zbędne, a jeśli już, to z przecinkiem. Ale dlaczego “szepnął?” I “nieznajomego” też zbędne.
“Drzwi otworzyły się z łoskotem, uderzając z dużą siłą o ścianę karczmy. Ponury nastrój podsycany nerwowymi szeptami krasnoludów, zbrukany został nagłym wejściem zbrojnych, którzy z hukiem wpadli na salę”.
Drugi człon pierwszego zdania całkowicie zbędny. I to “Z HUKIEM”, podajesz po raz trzeci tą samą informację! Słówko “zbrukany” nie pasuje do wyrażenia “ponury nastrój podsycany nerwowymi szeptami”… I dlaczego wszyscy w tej karczmie tak ciągle szepcą?
Cały tekst sprawia nie naturalne wrażenie, przyczyną tego jest koślawy styl, czasem niewłaściwy dobór wyrazów, drętwe dialogi, ciężko to się czyta po prostu. Nie wspominając już, że to ponoć fragment. Nie wiadomo, dlaczego królewscy wojownicy zabili krasnoludów. No i jeszcze to “królewscy wojownicy” brzmią nie najlepiej, dałbym gwardzistów albo strażników.
Oj, oj…
Sporo się tu zadziało, niestety niekoniecznie w wyniku zwrotów fabularnych. Prosisz o wyrozumiałość, więc postaram się to wziąć pod uwagę. Dlatego mój komentarz będzie dość ogólny.
Z jednej strony widać zaczątki całkiem niezłego pisania, ale z drugiej – pojawia się sporo błędów, typowych dla początkujących adeptów pióra.
Na początku szczególną uwagę zwróciłbym na ilość pojawiających się w tekście przymiotników. Czy na pewno każdy z nich jest potrzebny?
Zwróć też uwagę na to, czy zdania z podmiotem domyślnym w przejrzysty sposób opisują sytuację.
Może mam jakąś chwilę zaćmienia intelektualnego, ale przykładowo:
Nagłe pojawienie się królewskich wojowników w mieście bardzo źle wpłynęło na jego biznes.
Nie mam tu stuprocentowej pewności, czy masz na myśli działalność tartaku, w którym pracowały krasnoludy, czy też interesy właściciela karczmy. Domyślam się, że to drugie, ale postaraj się być bardziej jednoznaczny.
Tomas, podnosząc drewnianą łyżkę, spoglądał jeszcze przez chwilę na odchodzącego grubasa.
Tutaj mnie zatrzymało. Jaki Tomas u licha? Masz na myśli wędrowca? Domyślam się, że tak, ale sposób zdradzenia czytelnikowi jego imienia niezbyt przypadł mi do gustu.
Na pocieszenie – widać, że bardzo się starasz. Ale na początku lepiej pisać prostym, przejrzystym językiem, niż stosować zawiłe, pełne przymiotników konstrukcje językowe, na których łatwo się potknąć.
Co do fabuły: grzechem pierworodnym każdego piszącego fantasy jest rozpoczynanie akcji w karczmie. Na tym forum powstał niejeden żart na ten temat. Straszna sztampa, radziłbym unikać tego typu rozwiązań.
I staraj się, bardzo Cię proszę, wrzucać skończone opowiadania :D
Mimo wszystkich przedstawionych przeze mnie niedociągnięć, udało Ci się we mnie rozpalić iskierkę ciekawości, co się będzie działo dalej, więc poniekąd jako autor dopiąłeś swego… Zatem – czekam na dalszy ciąg :)
StefanieX, przeczytałam Zimowe przesilenie i stwierdziłam z niejakim zdumieniem, że to chyba ledwie początek czegoś większego, a nie skończone opowiadanie. Lektura komentarzy potwierdziła to przypuszczenie.
Jeśli, jak twierdzisz: Mam w szufladzie jeszcze drugą część opowiadania, tutaj chciałem zostawić czytelnika z niepewnością co do dalszych losów. – uważam, że uczciwie byłoby, abyś albo zmienił oznaczenie na FRAGMENT, albo zaprezentował całość.
To, co przeczytałam, nie wzbudziło mojego entuzjazmu, bo krwawych historii zaczynających się w karczmie były już całe kopy, a ta, jak na razie, kończy się niczym.
Z przykrością stwierdzam, że tekst jest napisany bardzo źle – jest tu wiele usterek, a najbardziej przeszkadzają nie zawsze nieczytelnie złożone zdania, źle zapisane dialogi i nie najlepsza interpunkcja.
…niezwykle hojnie obdarzony przez Bogów brzuszyskiem… → Dlaczego wielka litera?
…szepty stałych bywalców– grupy krasnoludzkich… → Brak spacji przed półpauzą.
…bardzo źle wpłynęło na jego biznes. → To słowo nie ma racji bytu w opowiadaniu, jest zbyt współczesne.
Goodwin, wprawnym okiem karczmarza, ocenił jego wiek na nie więcej niż trzydzieści pięć lat. → Kim jest Goodwin i dlaczego ocenia cudzy wiek przy pomocy oka karczmarza?
…musiał minąć stolik, jak zawsze, zajęty przez pracujących w okolicznym tartaku krasnoludów. → W dawnych karczmach nie było stolików. W karczmach ustawiano duże, ciężkie stoły i takież ławy.
…z ciekawością kierując się do stolika w rogu. → …z ciekawością kierując się do stołu w rogu.
…wysokie czarne buty– teraz ociekające wodą… → Brak spacji przed półpauzą.
Twarz wędrowca nie okazywała żadnych emocji, a w srebrzystych klamrach spinających rynsztunek delikatnie odbijały się płomienie z kominka. → Jaki jest związek między pozbawioną emocji twarzą gościa, a tym, co odbija się w klamrach jego rynsztunku?
– Długo chciałbyś tu nocować nieznajomy? W mieście pojawiło się wielu zbrojnych, zajęli większość wolnych miejsc w okolicy. – Skłamał Goodwin. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia mała literą.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
…spokojnym głosem, odpowiedział nieznajomy.
Ton z jakim wypowiedział te słowa… → Nie brzmi to najlepiej.
Wracając niespiesznie do stolika nieznajomego… → Wracając niespiesznie do stołu nieznajomego…
– U mnie nie ma picia na kredyt! – Dodał marszcząc brwi. → – U mnie nie ma picia na kredyt! – dodał, marszcząc brwi.
…i kładąc przed nim kufel piwa i parującą miskę zupy. → …i stawiając przed nim kufel piwa i miskę parującej zupy.
Z położonego naczynia zawartość wylałaby się. Miski nie parują, parować może gorąca potrawa w nich się znajdująca.
– Wygląda jakby czekał na kogoś. – Zastanawiał się w głowie Goodwin. – Normalnie nie byłoby to nic niezwykłego, teraz jednak każdy taki dziwaczny gość to potencjalny kłopot – powiedział do siebie pod nosem gospodarz… → Myśli nie zapisuje się jak dialogu. Zbędne dookreślenie – czy mógł zastanawiać się inaczej, nie w głowie? Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Proponuję:
Wygląda jakby czekał na kogoś – zastanawiał się Goodwin.
– Normalnie nie byłoby to nic niezwykłego, teraz jednak każdy taki dziwaczny gość to potencjalny kłopot – powiedział do siebie pod nosem gospodarz…
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
Tomas, podnosząc drewnianą łyżkę… → Kim jest Tomas?
…syknął stojący za nim szpakowaty młokos. → Czy młokos na pewno był szpakowaty? A jeśli tak, to dlaczego posiwiał?
Wojownicy wyjątkowo głośno zasiadali przy swoich miejscach… → Wojownicy wyjątkowo głośno zasiadali na miejscach… Lub: Wojownicy wyjątkowo głośno zajmowali miejsca…
…krzyknął, podnosząc do góry zaciśniętą pięść niski. → Masło maślane – czy mógł podnieść pięść do dołu?
Proponuję: …krzyknął niski, podnosząc zaciśniętą pięść.
– Klękać wam przed królewskim wojownikiem a nie wspólnie zasiadać w gospodzie, chamy! – Dodał, wymachując rękawicą któryś z żołnierzy. → Didaskalia małą literą.
– Takiś cwany? – Odpowiedział, przewracając z hukiem krzesło rudy krasnolud. → – Takiś cwany? – odpowiedział rudy krasnolud, odsuwajac z hukiem ławę.
W dawnych karczmach nie było krzeseł.
…wrzasnął złośliwie, z szerokim uśmiechem na ustach do niskiego. → Co to są usta do niskiego?
A może miało być: …wrzasnął do niskiego, złośliwie się przy tym uśmiechając.
Głośny, dudniący niesamowicie w prawie pustej sali rechot rębaczy, przetoczył się przez izbę gospody. → Piszesz o jednym wnętrzu gospody, a przecież sala i izba to nazwy dwu różnych pomieszczeń.
…zdjął pochwę z mieczem z pasa i z wyraźnym hukiem położył go na stole… → Piszesz o pochwie, która jest rodzaju żeńskiego, więc: …zdjął pochwę z mieczem z pasa i z wyraźnym hukiem położył ją na stole…
…patrząc jednocześnie prosto w twarz rudego krasnoluda. Z jego oczu buchała czysta nienawiść. → Czy dobrze rozumiem, że nienawiść buchała z oczu krasnoluda?
Krasnoludzi patrzyli z zazdrością… → Krasnoludy patrzyli z zazdrością…
…wycedził przeżuwając jednocześnie kawał ociekającego tłuszczem mięsa chłopak. → Czy tu aby nie miało być: …wycedził chłopak, przeżuwając jednocześnie kawał mięsa ociekający tłuszczem.
…żeby królewscy żołnierze słuchali się go tak jak ci tutaj. → …żeby królewscy żołnierze słuchali go tak, jak ci tutaj.
– Jaki wróg? – spytał z opierając dłonie na pokaźnym brzuchu karczmarz. → – Jaki wróg? – spytał karczmarz, opierając dłonie na pokaźnym brzuchu.
…mocno uderzył w jego biznes. → W czasach o których piszesz, karczmarze nie wiedzieli co to biznes.
– To zdecydowanie za wcześnie. – pomyślał Tomas, przekręcając wielki klucz. → Zbędna półpauza przed myśleniem, zbędna kropka po myśleniu.
– Walki w okolicy miały rozpocząć się nie wcześniej niż za miesiąc. – powiedział do siebie… → Zbędna kropka po wypowiedzi.
– Będę musiał wyjechać stąd z samego rana. – dodał w myślach… → Zbędna półpauza przed myśleniem, zbędna kropka po myśleniu.
Naprzeciwko niego stał niski, krępy wojownik… → Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niski z definicji.
Niski wydał z siebie coś na kształt śmiechu – I co teraz powiesz, świniopasie? – wykrzyknął w gasnące oczy rębacza… → Brak kropki na końcu zdania. Wypowiedź dialogowa w nowym wierszu.
Niski wydał z siebie coś na kształt śmiechu.
– I co teraz powiesz, świniopasie? – wykrzyknął w gasnące oczy rębacza…
– Ostatni pokój, po lewej stronie– brzęcząc zębami ze strachu, skłamał szybko oberżysta. → Brak spacji po wypowiedzi. Zęby nie brzęczą, zębami można dzwonić.
– Ostatni pokój, po lewej stronie – skłamał szybko oberżysta, dzwoniąc zębami ze strachu.
Dzwonić zębami to frazeologizm, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
– Błagam, zostawcie kobiety. To moja żona i córki– płaczliwym głosem… → Brak spacji po wypowiedzi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.