
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Kirowe oczy przepełniała próżnia, pożerająca każde najmniejsze uczucie. Pochmurna historia życia skopanej w ciemności postaci niemal dobijała do drzwi śmierci. Nie trudził się, by resztki pozostałych mudni nabrały cieplejszych tonacji, a on sam doznał odrobinę szczęścia, które od wielu lat omijało go szerokim łukiem. Zgorszenie świata nie wywierało na niego wpływu. On rozsiewał ziarna absurdalnych nadziei, by potem z całą potęgą odebrać resztki wiary i wyniszczyć człowieka do cna, do ostatniej cząsteczki dobroci. Nie pozostał mu choćby promień ufności w wyjadaczy chleba, którzy codziennie starali się o miejsce w pierwszym szeregu. Stał się ostrzem dobijającym leżącego. Jedynie czekał, by odnaleźć odpowiednią osobę do swoich niegodziwych gierek, a potem pomóc jej przejść na drugą stronę z nieczystym sumieniem. On sam był niegdyś ofiarą diabelskiego nasienia, lecz teraz zamiast spróbować zmienić swoje przeznaczenie, jeszcze bardziej ułatwiał losowi sprawę. Zło go kusiło. Prościej zrobić coś haniebnego, niż spełnić dobry uczynek. Na odkupienie i tak było za późno. Znał swoją sytuację. Czas był przeciwko niemu, mimo wszystko wciąż brnął i wplątywał niewinnych w swoje gierki.
Za gładką powierzchnią lustra widział utrapienie, gdyby nie dzieląca granica z pewnością przyłożyłby temu chucherkowatemu patykowi, szczerzącemu szyderczo zęby. Nie przywiązywał wagi do zdobiącego twarz kilkudniowego zarostu, który niemal całkowicie objął kościsty podbródek. Przebiegły, kobiecy wzrok potrafił dostrzec w tym znienawidzonym przez rzeszę społeczeństwa wraku, atrakcyjność. Delikatne, chłopięce rysy były niegdyś jego mordęgą, lecz teraz stały się jego atutem do tworzenia zaufania. Nikt nie mógł trafnie osądzić zamiarów parszywego chwastu niszczącego zdrowe rośliny, by skraść dogodniejsze miejsce.
Nie potrafił znieść widoku swojego odbicia, które ciążyło nad nim. W głębinach jego ponurego wnętrza wciąż dogasała maleńka świeczka dobroci. W napływie złości rozbił ostatnie lustro. Uśmiechnął się zdradliwie. Był drapieżnikiem, który skutecznie czekał, by w dogodnym momencie odplątać sobie ofiarę wokół palca.
Jego prostolinijność umarła, popełniła samobójstwo dowiadując się o nikczemnych planach zemsty na świecie, który doprowadził do śmierci jedyną przychylną mu osobę. Ze wspomnień wypchnął czas spędzony z nią, by nie nękały go wyrzuty sumienia. Pozbył się wszelkiej możliwości na powrót do życia przed jej zejściem ze sceny. Ludzka pycha doprowadziła kobietę do stanu zatracenia, do ślepego zaułka, nie było dla niej wyjścia, nie było nadziei. Z euforycznym szaleństwem odpłacał się pokonywanym z łatwością wrogom. Pory roku przemijały a pozostawione w ludzkich, naiwnych sercach nasienie jego nienawiści kiełkowało. Czekał na żniwa, by móc zebrać obfite plony. Nie musiał nurtować się nieurodzajem. Zawsze udawało mu się zapełnić spichlerz.
Z zacisza przyglądał się zmaganiom zagubionego w odmętach przeznaczenia człowieka, który miał zaszczyt zaznać doskonale dopracowanego przez genialny umysł kary. Ofiara patrzyła z przerażeniem na każdego przechodnia, bała się ponownego spotkania z demonem, który odebrał mu wszystko: rodzinę, pieniądze, status społeczny. W jednej chwili stracił dobytek gromadzony przez nieuchronnie przemijające lata. Zdezorientowany nie potrafił stawić czoła problemom, które specjalnie dla niego wykreowano.
Zawsze, gdy nędzne egzystencje dobiegały końca przypominał sobie skok matki, która nie zwracając uwagi na lamety i prośby dziecka, zakończyła swój żywot na jego oczach. Deszcz na stale zamieszkał w niewinnej duszy kobiety, a łzy osiadły na jej powiekach niczym mgła, tańcząca rankiem w koronach zaspanych drzew. Zamiast słodkości każdy dzień przynosił jej smutek. Miała dość swojej bezsilność. Nie chciała już więcej patrzeć na świat cierpiący na znieczulicę. Decyzja, którą podjęła wydawała się jej jedyną słuszną. Małoletni chłopak miał na zawsze zapamiętać błogi, pożegnalny uśmiech na pełnych ustach. Stracił wszystko wraz z odejściem matki.
Bestii, której do tej pory stawiał opór, teraz przejęła nad nim kontrolę.
Cierpienie zostało niedopuszczone do przejęcia kontroli nad schorowanym umysłem. Nieczułość zastąpiła wszystkie wewnętrzne doznania, pozostawiając jedynie wciąż rozwijającą się nienawiść, która z czasem dogłębnie go pochłonęła. Od najmłodszych lat to właśnie ona królowała w relacjach między nim a rówieśnikami, ale wtedy to oni byli jej poddanymi. Doświadczał prześladowań fizycznych i psychicznych, które wycieńczony umysł ledwo zdołał wytrzymywać. Bał się przekroczyć próg szkoły, by znów nie spotkała go krzywda. Matczyna opieka dodawała mu odwagi w starciu z potężnymi przeciwnikami, którzy wykorzystywali przewagę liczebną i siłową, by go dręczyć. Siniaki zalewały kruche ciałko, stał się chodzącą śliwką, która ledwo utrzymywała się na nogach.
Te bezduszne dzieciaki, gdy dorosły otrzymały sowite wynagrodzenie, każdy z nich w niejasnych okolicznościach stracił życie. Ich dawny worek treningowy był poza podejrzeniem, w ogóle nie brano go pod uwagę w trakcie krótkiego śledztwa, które ostatecznie umorzono z powodu braku dowodów. To był jego pierwszy sukces. Mord z zimną krwią. Bestia całkowicie się obudziła a jej pożądanie stale rosło. Musiał zaspokoić żrący od środka głód. Sprawiał, że ludzie wokół niego cierpieli, a on cieszył oczy, widząc ich ból. To właśnie on stanowił pokarm bestii. Syciła się widokiem zapłakanych twarzy. Pragnęła, by udręka ludzi była coraz większa, by grzeszyli, umierali w męczarniach.
Zaplątał się w pajęczynie przeznaczenia, a obłudna śmierć nieustająco czatowała na jego błąd. Gdyby nie dźwigane brzemię choroby, zapewne krzyżowałby jej plany jeszcze długo, jednak ona zastawiła pułapkę, z której nie mógł się wydostać.
Choroba od środka go wyżerała. Pozostało mu jedynie wykorzystać do cna ostatni okres, w którym mógł bez przeszkód czynić zło. Ludzkie umysły nie mogły pojąć jego niezaspokojonej żądzy. Chciał wykorzystać niewinne duszyczki. Gdy wymierzał cios nie było mowy o ratunku. On decydował kto mógł zaznać chwilowego szczęścia, które potem brutalnie odbierał.
Pukająca do drzwi śmierć stała się jedynie urozmaiceniem gry przez niego podjętej. Lubił dodatkowe ryzyko, działało na niego, jak płachta na byka. Wygrane przychodziły mu łatwo, chciał poczuć dodatkową adrenalinę.
Zatracające się za horyzontem słońce, symbolizowało przybycie nocy, którą uwielbiał poskramiać, jednak tym razem musiał iść z nią na współpracę, by skryć się w jej czarnych mackach i uniknąć zauważenia przez kolejny cel. Była nim młoda kobieta o migdałowych oczach i mlecznej cerze. Jej wzrost oscylował w granicach przeciętnej. Szykowna garsonka ukrywała odstające kości, dziewczyna nie tyle była szczupła, co okropnie chuda. Codziennie zapracowywała się niemal na śmierć, popadła w długi, a chłopak zamierzał sprawić, by zwiększyła swój debet. Był święcie przekonany, że ta niepozorna dziewczyna z głupim grymasem na ustach nie stanowi żadnego problemu dla ćwiczonych tygodniami kwestii i wyrazów twarzy. Jeszcze nikomu nie udało się zorientować, że każda wypowiadana przez niego sylaba to kłamstwo. Słodkie słówka działały na ludzi, jak magnes. Nieświadomie stawali się marionetkami tańczącymi według zagranego przez niego rytmu. Pewność z jaką ogłaszali „swoje" decyzję była według chłopaka śmieszna, bo to w rzeczywistości on ich nakłaniał. Byli ślepo zapatrzeni w oszusta i nawet nie zauważyli, gdy przejął nad nimi kontrolę.
Nie inaczej miało się stać z młodą dziewczyną. Doskonale znał jej plan dnia, śledził ją, wiedział o długach na koncie. W myślach kilkukrotnie powtarzał sobie scenariusz dzisiejszej gry. Przez jego przebiegłe myśli przetaczało się imię ofiary. Anna.
Miał zamiar doprowadzić ją do szaleństwa. Niewinna i niesplamiona, ale to jej nie usprawiedliwiało. Musiała ponieść karę dla dobra reszty społeczeństwa, które z czasem również usunie się w głąb zatracenia. Chłopak postara się, by świat cierpiał, by nie mógł zaznać szczęścia.
Weszła do obskurnej kamienicy, gdzie znajdowało się nagromadzenie mięśniaków czekających jedynie na okazję złojenia komuś skóry. To miejsce emanowało uwodzicielską aurą niebezpieczeństwa, która pogłębiała apetyt bestii w umyśle chłopaka. Gdy pokonał pierwsze stopnie poczuł słodki smród zła, które okiełznało całkowicie sakramencki umysł. Sarkastyczny uśmiech zniknął z symetrycznych ust, gdy zapukał do spróchniałych drzwi. Wiedział, że dziewczyna nie spodziewa się gości. Podczas obserwacji zauważył, że z nikim się nie spotykała, nie miała przyjaciół. Jedynym towarzyszem w jej życiu był kot. Takie ofiary należały do najłatwiejszych.
Zza drzwi do czujnych uszu dobiegł cieniutki głosik. Anna ze złością mamrotała pod nosem. Chłopak nie zamierzał ustąpić. Wiedział, że w końcu otworzy, a gdy już uległa jej oczy spoczęły na serdeczny uśmiechu, który godzinami ćwiczył, by wyglądał naturalnie. W zamian za niego odwdzięczyła się kpiarskim wykrzywieniem ust.
"Pochmurna historia życia skopanej w ciemności postaci niemal dobijała do drzwi śmierci." Nie wiem co to jest, ale nie wygląda dobrze.
"Jedynie czekał, by odnaleźć odpowiednią osobę do swoich niegodziwych gierek, a potem pomóc jej przejść na drugą stronę z nieczystym sumieniem." Tu inwersja kompletnie nie pasuje.
"Z zacisza przyglądał się zmaganiom zagubionego w odmętach przeznaczenia człowieka, który miał zaszczyt zaznać doskonale dopracowanego przez genialny umysł kary. " Co to ma być?
"Bestii, której do tej pory stawiał opór, teraz przejęła nad nim kontrolę." Co to ma być do cholery? Zdarza ci się mówić po polskiemu?
"Zatracające się za horyzontem słońce, symbolizowało przybycie nocy," Thank you, captain Obvious!
Widzę, że jest to część I. Niedobrze, bo to zwiastuje pojawienie się kolejnych części.
Nie wiem o czym ty chciałeś napisać, ale ci nie wyszło. To jest strasznie toporne i się ciężko czyta. Nie musisz non stop używać przymiotników. Przykład: "Sarkastyczny uśmiech zniknął z symetrycznych ust, gdy zapukał do spróchniałych drzwi." Przy każdym rzeczowniku stoi przymiotnik. Tak się nie bawimy.
Przede wszystkim radzę żebyś czytał dużo książek.
Przepraszam za użycie rodzaju męskiego, zagapiłem się.
Choć to niecałe 3 strony tekstu, to brnie się przez niego jak przez bagno. Styl jest okropny, ciężki, opowiadanie w większości jest niczym więcej, jak kwiecistym bełkotem.
W kwestii błędów zgadzam się z Michałem Strogow.
Według mnie cały tekst nadaje się do napisania od nowa, w sposób bardziej przystępny.
Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję za rady i wyłapanie błędów, szczerze powiedziawszy trudno mi samodzielnie ich wyszukiwać. W każdym bądź razie to opowiadanie napisane zostało kilka miesięcy temu od tego czasu może odrobinę polepszyło się z tym chlapaniem jakichś bóg wie z czego wyciągniętych metafor.
Co do książek to myślę, że sporo ich czytam, ale moja "kariera" pisarska nie jest zbyt długa. Sądzę, że mam czas, by popracować nad stylem i kreatywnością (szesnaście lat to wiek rozwoju, o!), opublikowałam opowiadanie dlatego, że chciałam poznać opinie osób znających się na rzeczy i mogących udzielić cennych wskazówek;)
Jeszcze raz serdecznie dziękuję za krytykę!