- Opowiadanie: zkarpinski - WIGILIA

WIGILIA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

WIGILIA

WIGILIA

 

No to po robocie. Odwaliłem, co miałem odwalić. Eeee. Wkręcam. Zrobiłem wszystko w miarę porządnie. Nie lubię partactwa. Porządki porobione. Meble błyszczą pokryte cieniutką warstwą fornitu. Dywanik – wanisz zrobił swoje. Hmm… W zasadzie mama plus wanisz. Ale nie będę wnikał w szczegóły. Ja też przyczyniłem się do wysprzątania domostwa. Przejechałem palcem po blacie biurka – ani śladu kurzu. Dobra… Może być – pomyślałem zadowolony z siebie. Ale, przeszło mi przez myśl, ciekawe jak tam pewna dziewczyna? Właśnie wyobraziłem sobie ją biegającą ze ściereczką i fornitem po swoim pokoju i wszystko pucującą. Ha, ha, mam wyobraźnię. No dobra, jest podobno wigilia i cuda się zdarzają. Ale, przyznać muszę, choinkę ubrała. Wyjrzałem przez okno. Lipa – pomyślałem. Pewnie żadnej gwiazdki dzisiaj nie zobaczymy, a tym bardziej pierwszej. Odpaliłem kompa i uruchomiłem Stellarium. Ustawiłem czas na tuż po zachodzie Słońca. Jest szansa. Co prawda niewielka. Dzisiaj pierwszą po Słońcu będzie planeta Jowisz. Minus 2,24 jasności wizualnej, może pozwoli przebić się „pierwszej gwiazdce" przez warstwy chmur. Będzie też szansa zobaczenia Wegi z gwiazdozbioru Lutni lub Deneba – alfy Łabędzia. Ale te dwie, prawdziwe gwiazdy będą świecić dużo słabiej niż Jowisz. Marne szanse – pomyślałem.

*

 

No to już czas – 16:15. Wyjrzałem przez okno. Południowe niebo wykazywało się „niskim współczynnikiem przeźroczystości". W moich myślach pojawiła się nutka ironii. Byłem zawiedziony. Wyjdę na dwór. Może jednak uda się coś zobaczyć.

 

Buciki, kurteczka, czapeczka – wszystko na miejscu. Dobra wychodzę – rzekłem sam do siebie. Na dworze plucha. Z mrozów, które jeszcze niedawno panowały nic już nie zostało. Śnieg topniał. Chwila nieuwagi i można było się wykąpać w strugach brudnej pośniegowej wody. Kolacja była umówiona na 18:00. Miałem, więc jeszcze dobre półtorej godziny czasu. Zamiast kręcić się po podwórku postanowiłem złożyć wizytę pewnym samotnym paniom. Uruchomiłem autonogi i ruszyłem przed siebie. Błoto pośniegowe utrudniało w dużym stopniu spacer. Czy gmina naprawdę nie może posprzątać? – pomyślałem sobie. Trudno. Niektórzy może mają gorsze warunki i sobie jakoś radzą. Nie należy narzekać. Narzekają tylko nieudacznicy…

 

Szedłem poboczem. Asfalt wyglądał na czarny, ale zostawiłem go do dyspozycji samochodów. Niech też mają coś dla siebie. Buty jednak grzęzły mi w śniegu. Ale już niedaleko – pomyślałem. Zaraz skręcę w prawo. Przejdę przez szosę i praktycznie będę u celu. Spojrzałem jak przykazano. Najpierw w lewo, potem w prawo. Nic nie jechało. Spojrzałem jeszcze raz w lewo. Oślepiły mnie światła reflektorów. Komuś się bardzo śpieszyło. Samochód dobrze przekraczał dozwoloną w terenie zabudowanym prędkość jazdy. Odskoczyłem odruchowo, gdy mnie mijał i wylądowałem miękko w warstwach brudnego śniegu. Gdybym miał w zwyczaju przeklinać, ostro bym kierowcę zbluzgał. Nie wiem, czy mnie zauważył, ale sprawiał wrażenie, jakby cała droga należała dla niego. Podniosłem się i otrzepałem ze śniegu. Jak tu iść z wizytą mając mokre spodnie – pomyślałem sobie z uśmieszkiem na twarzy. Dziwne, ale nie byłem zdenerwowany, a wręcz nienaturalnie spokojny. Tylko te mokre spodnie jakoś mi ciążyły.

 

Dla wiadomości ogółu – nie zmoczyłem się ze strachu, tylko turlając się po śniegu wylądowałem tyłkiem w kałuży.

 

Przeszedłem przez jezdnię i podszedłem do okna. Zobaczyłem stół zastawiony niezliczonymi odmianami wszelakiego jadła. Jak ta Ola to wszystko pochłonie – pomyślałem z uśmieszkiem. A może by tak przyjść z odsieczą? Zawahałem się. Nie chciałem się narzucać. Nagle usłyszałem, że ktoś podchodzi do drzwi. Odsunąłem się. Ola wyprowadziła mamę na dwór. Chyba wyszły na „gwiezdne" polowanie? Ale wątpię, żeby udało im się dostrzec jakąkolwiek gwiazdę. Nie zamknęły drzwi. Ha… Pomyślałem. Wejdę cichaczem i zrobię paniom niespodziankę. Odczekałem chwilę, aż się oddalą i zacząłem realizować swój perfidny plan. Przemyciłem się ukradkiem i wszedłem do środka domostwa. Trochę mi to nie pasowało, ale miałem nadzieję, że wyjdzie z tego dobry żart. Zdjąłem buty i je dokładnie ukryłem. Nie mogą zobaczyć śladów. Wszedłem do salonu i schowałem się za fotelem. Spodnie już mi tak nie ciążyły. Dobrze, że szybko schną. Głupio tak z mokrymi w towarzystwie siedzieć. Nie musiałem długo czekać. Ola z mamą weszły do salonu. Nie miały zadowolonych min. Widocznie, tak jak przypuszczałem, polowanie się nie udało. Wyskoczyłem z za fotela krzycząc:

 

– Wesołych świąt!

 

Nie zareagowały. Zdziwiło mnie to niezmiernie. Nie zauważyłem przez to, że moje stopy nie dotykają podłogi.

 

– Wesołych świąt – powtórzyłem.

 

Znowu brak reakcji. Pewnie panie uraziłem. No fakt. Nie powinienem się tak zachowywać. Należało poczekać na gospodynie i ładnie zapukać do drzwi. Spojrzałem skruszony w dół i wtedy zobaczyłem to, co zobaczyłem. Unosiłem się w powietrzu! Nie czułem grawitacji! Wigilia – cuda się zdarzają. Ale do jasnej… W końcu jestem fizykiem i wiem, że takie rzeczy się jednak nie zdarzają. Za cud lewitacji z miejsca zafundowaliby mi Nobla. Dobrze, że chociaż spodnie mi już wyschły – w pokoju, nie powiem niezłe ciepełko było. Gdy to do mnie dotarło, uniosłem się jeszcze wyżej. Nie widziałem żadnej reakcji na moje zachowanie. Poczułem jak przez mózg przechodzą mi myśli. Były niczym wyładowania elektryczne… Samochód… Asfalt… Śnieg… Kałuża… Tylko mokre spodnie mnie tu jeszcze trzymały. Ale one już wyschły.

*

 

WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

:)

Koniec

Komentarze

Czekając godzinkę na kolację napisałem powyższy tekst.
Przepraszam za wszelkie błedy, jakie mogły sie pojawić.
Tekst powstał wczoraj, ale dałem go jeszcze do przejrzenia.
:)

Fajne. Nie powala, ale do przeczytania jak najbardziej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Spodobał mi się koniec, z tymi mokrymi spodniami :)

*wzdycham ciężko, ale znów muszę to Ci zrobić: "Wegi lub Deneba z gwiazdozbioru Lutni" - Deneb to alfa Łabędzia, nie Lutni :P
Znów za dużo wielokropków.
" Ha, ha... Ale mam wyobraźnię... No dobra, jest podobno wigilia i cuda się zdarzają... Ale, przyznać muszę, choinkę ubrała..." - każde z tych zdań powinno zostać zakończone kropką (po 'ha ha' najlepiej przecinek a pierwsze "ale" usunąć, bo się powtarza). Ostatnie zdanie też lepiej by brzmiało, zakończone kropką a nie '...'.
"A może by tak wejść z odsieczą? " - nie wchodzi się z odsieczą. Z odsieczą można przyjść.

A opowiadanie króciutkie, ale sympatyczne, chociaż pomysł nienowy.

pozdrawiam,
B

Sorry z Denebem się zapędziłem - jest tak jak piszesz alfą Łabędzia. Jest mi głupio z tego powodu. Nie rozumiem jak tego nie zauważyłem? Może pośpiech?
A dałem przed wrzuceniem na stronę do przeczytania, tak jak radziłaś.
Masz satysfakcję z łapania mnie na nieścisłościach?:) :)
Dzięki za korektę.
Poprawiam.
Pozdrawiam.

Satysfakcję, jak satysfakcję, zastanawiałam się, czy nie pomyślisz, że specjalizuję się w tropieniu astronomicznych nieścisłości w Twoich opowiadaniach ;) no ale posiadanie nicku gamma Orionis zobowiązuje ;)
Jeszcze tylko po Lutni popraw spację, bo zeżarło.

pozdrawiam,
B

Nie lepiej by było Betelgeuse.  W końcu alfa to alfa :)
Zajmujesz się astronomią?
Pytam z ciekawości. Mało jest osób lubiących przedmioty ścisłe.

hehe no Betelgeuse akurat typową alfą nie jest, bo wyjątkowo nie jest najjaśniejsza :) No i jakoś tak czerwony nadolbrzym mało kobiecy się wydaje ;)
Astronomią zajmowałam się hobbystycznie swego czasu. Zawodowo nie mam nic wspólnego, ale siedzę w science ;)

Fakt. Typową alfą nie jest. Zarówno jasność widomą jak i absolutną ma mniejszą od Rigela (beta Oriona).
Też lubię astronomię. Cociaż zawsze bardziej mnie interesowały zagadnienia astronomiczne biższe fizyce jądrowej.
Pozdrawiam Bellatrix, "kobietę-wojownika" :)

Nowa Fantastyka