- Opowiadanie: Snow - Kabulska Noc

Kabulska Noc

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kabulska Noc

Kabul, 2 lutego 2001 r.

 

1.

 

Płomień ogniska buchnął wysoko, gdy brodaty mężczyzna dorzucił do niego kolejną książkę. Nadpalone fragmenty kartek zaczęły ulatywać ku rozgwieżdżonemu niebu.

– Taki los spotka wszystkie książki – mężczyzna przerwał na chwilę, żeby wszyscy zrozumieli. – Za jedynym wyjątkiem oczywiście, i, jak zapewne się domyślacie, mam na myśli naszą święta księgę Koran, z której czerpiemy nauki, bracia. Niedługo muezin wezwie nas do odmówienia Isha'a i wtedy dowiecie się, po co was tutaj zebrałem.

Chwilę potem z odległego minaretu dało się usłyszeć śpiew. Ciekawe czy to zwykły zbieg okoliczności, czy mułła Jahanshah dał mu jakiś umówiony sygnał – pomyślał Farzid, zaledwie osiemnastoletni mężczyzna, najmłodszy z zebranych. Machinalnie, tak jak inni, zaczął rozwijać swoją sadżdżadże, uklęknął, dotknął czołem do ziemi i przystąpił do modlitwy.

Gdy grupa talibów wstała, mułła zrzucił płachtę z naczepy półciężarówki, na której było pełno kilofów, kindżałów i pochodni.

– Bracia! Teraz musimy się wykazać prawdziwą wiarą, albowiem dżihad może przybierać wiele form! Tej nocy zniszczymy wszystko, co mogłoby zakłócić wiarę naszych rodaków! Zbiory tego muzeum komuniści nazywali dziedzictwem, ale ja nie widzę tu naszego dziedzictwa! Ja widzę jedynie zasiane ziarna herezji i symbole fałszywych bogów! Bracia! Bierzcie narzędzia wiary i czyńcie swój obowiązek wobec Allaha! Allah-u-akbar!

– Allah-u-akbar! – wykrzyczeli w odpowiedzi jednym głosem pozostali mężczyźni, po trzykroć. Chwycili broń, pochodnie rozpalili od ogniska i ustawili się w grupie przed głównym wejściem. Farzid pomyślał, że trochę szkoda tej całej sztuki, ale w końcu mułła miał rację. Przez wojnę z komunistami stracił całą swoją rodzinę, jeśli coś dla nich było dobre, to w istocie musiało być złe.

Potężny gmach bez okien, pomimo zniszczeń, jakie odcisnęła na nim wojna, budził respekt. Relief nad wrotami przedstawiał jakiś napis, ale teraz już nie dało się go odczytać, kule kałasznikowów skutecznie zacierają wszelkie ślady rozumnego życia. Farzid zawsze się zastanawiał, czemu muzea, które zna, są budowane w ten sposób, wieloskrzydłowe budynki przypominające bardziej dziwaczne labirynty, niż miejsca spędzania wolnego czasu. Głowił się też, czemu tyko niektóre części doczekały się drugiej kondygnacji. Ani to ładne, ani praktyczne, pewnie po prostu zabrakło dolarów.

Drzwi ustąpiły z głośnym skrzypnięciem pod ręką mułły, nadał jakiś komunikat, przez krótkofalówkę i przed wbiegnięciem do środka, ostatni raz wykrzyknął

– Allah-u-akbar!

 

2.

 

Inni wpadli do środka z dziką furią. Tak naprawdę nie rozumieli, jak w ten sposób pomogą wierze, ale wiedzieli, że działają w imieniu Boga. Mułła, ich nauczyciel, przekazywał wolę samego Allacha. Pierwszy posążek Buddy padł rozbity na ziemię a salę wypełniły wrzaski, kolejne rzeźby były roztrzaskiwane i niszczone, gabloty, pełne preislamskich figurek i biżuterii, padały na ziemię, jedyny obraz, który się tu znajdował został zerwany i pocięty. Ktoś rzucił na niego pochodnię, a stare płótno momentalnie się zajęło.

Jahanshah wykrzyczał kilka krótkich rozkazów, część ludzi weszła na piętro, inni zeszli do piwnic, reszta pobiegła do następnego pomieszczenia. Talibowie zaczęli rozbiegać się po całym muzeum, Farzid biegł za przywódcą, co jakiś czas zatrzymując się, żeby zerwać obraz lub odłupać fragment posągu. Zabijanie ludzi nie sprawiało mu przyjemności, robił to z obowiązku wobec wiary, lecz w przypadku rzeźb miał inne odczucia. Nie błagały o litość, nie płakały, nie wymiotowały i nie wypróżniały się ze strachu. Również żegnały się ze światem doczesnym, lecz zachowywały przy tym godność i spokój. Stoicki spokój.

Prosto, w lewo, w prawo, prosto, prosto. Stracił orientację, wszystkie komnaty były do siebie bardzo podobne i większość posiadało cztery wyjścia, nie potrafiłby wrócić tą samą drogą. W końcu zostało ich tylko czterech, reszta rozpierzchła się po salach, zewsząd słychać było krzyki i ryki, trzaski i rozbijany kamień, płomienie. Sameh, przyjaciel Farzida, pobiegł w lewo, gdy on, mułła i inny talib zaczęli uderzać kilofami w posąg kobiety sięgającej jedną ręką do kołczanu, a drugą gładzącą po głowie małego koziołka z ledwie przebijającymi się parostkami. Lewa dłoń odpadła pierwsza, zaraz za nią poleciała część kołczanu i fragment brzucha. Gdy Farzid uderzył, głowa sarny potoczyła się po posadce. Tuż po tym rozległ się wrzask, nie krzyk agresji, a co najbardziej zmroziło krew w żyłach młodego muzułmanina, był to skowyt Sameha. Cała trójka momentalnie zamarła by po chwili pobiec w jego stronę.

Gdy wpadli do dużej sali wszyscy się zatrzymali. Pierwsza w oczy rzuciła się przestrzeń i pustka, normalnie dość stłoczone eksponaty, tutaj cieszyły się sporą swobodą – rzeźba przedstawiająca młodą kobietę owinięta w tunikę, zapewne dlatego, że w oryginale była naga i bardzo duży obraz, jakiś morski pejzaż. Był to ślepy zaułek, prowadziły tu tylko jedne drzwi. Zaraz potem zobaczyli leżącego w dużej kałuży, tuż za kupą gruzu, Sameha. Zaczęli się powoli skradać między kamieniami do przyjaciela, tak jakby ten miał zaraz wstać i zacząć do nich strzelać. Gdy znaleźli się bliżej dostrzegli, że bok jego głowy jest zmiażdżony, woda naokoło szybko mieszała się z krwią. Mułła zbliżył się, kucnął i przyłożył dwa palce do jego szyi. Pokręcił głową.

– To przez tę wyrwę w dachu, deszczówka się tu zbiera, nie ma słońca, nie ma ciepła, woda nie paruje, biedak musiał się poślizgnąć i uderzyć głową w kamień. Nie smućcie się jednak bracia, wasz przyjaciel zginął, ale była to śmierć w dżihadzie! Wykonywał misję powierzoną przez jedynego boga Allacha, nie powinniśmy więc wątpić, lecz kontynuować to, co on rozpoczął. – Przerwał na chwilę swój monolog. – Jednak nie tutaj, pozwólmy jego duszy zaznać chwili ukojenia. – Jahanshah zaczął kierować swoje kroki ku wyjściu, dwójka pozostałych jednak ani drgnęła, emocje jeszcze przed chwilą buzujące znikły zastąpione przez apatię i żal, niemo patrzyli się na zwłoki przyjaciela. Farzidowi zaczęły się trząść ręce. Co ja teraz powiem jego bratu? Że w imię Boga poślizgnął się na mokrej posadce i roztrzaskał czerep? Był przyzwyczajony do śmierci, ale innej, w walce, od kuli czy rakiety. Nie przywykł do zwykłych wypadków. Nagle ktoś szarpnął go za ramię

– Chodź – powiedział nieznany mu z imienia brat. – Mułła nas woła, nie powinniśmy zwlekać.

Wrócili do poprzedniego pomieszczenia i skręcili w lewo, kierując się światłem pochodni. Przeszli przez kolejne drzwi, ale to, co tam zobaczyli, wcale nie pomogło odzyskać dawnego ducha. Ich nauczyciel stał nad dwoma kolejnymi ciałami.

– Wygląda na to, że jednak mamy tu do czynienia z jakimiś rewolucjonistami miłośnikami sztuki, którym nie podoba się to, co robimy. Jak wchodziłem to zauważyłem jakąś sylwetkę wybiegającą z tej komnaty. – Farzid przyjrzał się ciałom, rozpoznał je, kojarzył ich tylko z widzenia. Dobrze, że nie musiał niszczyć nadziei kolejnym rodzinom. Stwierdził, że ktoś chciał to zrobić szybko i po cichu, cięcie przez gardło rozwiązuje problem krzyków, a kilka pchnięć w tułów z pewnością nieodwracalnie zniszczyło trzewia. Nawet gdyby żyli, kiedy mułła tu wszedł, to nie dałoby się ich uratować. Zaczął się rozglądać i zauważył tablicę nad wejściem „Rycerstwo Europejskie", lecz sala była w zasadzie pusta, tylko kilka niedużych obrazów i czystsze kwadraty na podłodze, świadczące o tym, że kiedyś coś tam stało. Mułła spróbował porozumieć się przez radio.

– Kiepska sytuacja, grube mury blokują radio, wygląda na to, że póki co jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Nie zaryzykuję wyjścia i zostawienia was wszystkich samych w środku na pastwę tych komuchów, to zbyt niebezpieczne. Farzid, Parsa, rozdzielcie się, poszukajcie reszty i powiedzcie, że w przeciągu 10 minut mamy się wszyscy spotkać w tej sali. Ja tu poczekam. – Parsa kiwnął i wybiegł, a Farzid poszedł w jego ślady.

 

3.

 

Do tej pory wykonywał tylko rozkazy, lecz teraz, gdy po kilku pomieszczeniach towarzysz machnął mu, żeby skręcił w inną stronę, został sam. Poczuł się dziwnie nieswojo, nie przywykł do czegoś takiego. Już w następnej sali zatrzymał się, bo nie mógł podjąć decyzji, w którą stronę skręcić, gdzie pójść. Jak zaczął nad tym dłużej myśleć uświadomił sobie, że nawet nie wie gdzie jest, ani jak wrócić do mułły. Stał niespokojnie pogrążony w rozmyślaniach, gdy nagle poczuł na twarzy lekki wiatr. Płomień pochodni zadrżał, a cienie rzeźb szaleńczo zatańczyły mu do wtóru. Farzid skulił się, bo wydało mu się, że nie tylko one się poruszyły, że ich właściciele również drgnęli. Drgnęli i zaczęli zbliżać się w jego stronę. To przez tą parszywą lekkość na lewym barku – pomyślał. – Gdybym tylko mojej AK tu było… Uświadomił sobie, że teraz nie jest partyzantem, teraz to on jest osaczony na terytorium wroga, o którym nic nie wiedział. Ilu ich jest, jaką mają broń, czy chcą ich wszystkich zabić, czy tylko wypłoszyć, może zastawili pułapki? Zaczął się zatracać w sobie, upadł na kolana i nie wiedział, co ma robić, ogarnęło go uczucie kompletnej bezradności, a oczy zaszkliły się. Lecz nagle jakaś myśl, jakby nie jego, obca, cudza, przywołała słowa mułły, które teraz wydawały się być strasznie odległe „Dżihad ma wiele twarzy". Wiem! – pomyślał – to Bóg wystawia mnie na próbę. Chce sprawdzić, czy jestem Mu wierny i posłuszny Jego woli. Momentalnie doskoczył do najbliższej ściany, odrzucił nieporęczny kilof i dobył lekkiego kindżału. Przypomniał też sobie, gdzie zostawił Jahanshaha. 'Rycerstwo Europejskie' – odnotował w pamięci. Wypełniony swoją dawną wiarą i siłą ją skradać się przez kolejne komnaty, w pewnym momencie, zaczął nawet wyczekiwać chwili, w której będzie mógł zatopić ostrze w ciele heretyka. Szedł już jakiś czas tym labiryntem, ale nie mógł nikogo znaleźć, od czasu do czasu słyszał jakiś odległy krzyk, czy huk, ale z powodu mozaikowego układu budynku ciężko mu było zlokalizować źródło dźwięku. Pewność siebie znów zaczęła go opuszczać. Usiadł w kącie, przysunął kolana do klatki piersiowej i objął je rękoma. Stracił poczucie upływu czasu, czy długo siedział w ten sposób? Z apatii wyrwał go jakiś dźwięk, z początku nie zorientował się, co to było, ale po chwili nie miał już wątpliwości. Z następnego pomieszczenia słychać pojękiwania zakneblowanego człowieka! Wziął się w garść i ponownie zaczął się skradać. Gdy umysł mu się trochę rozjaśnił, dotarł do niego bezsens takiego działania. Pochodnia. Zdradzała go na każdym kroku. Wyprostował się i wszedł. Jeśli to wrogowie, to nie ma się czego bać, najwidoczniej zaczęli brać jeńców, a jeśli to jego bracia to jeszcze lepiej.

Wrogowie, pomyślał. Jeden z jego towarzyszy stał związany i zakneblowany opierając się o jakiś obraz.. Farzid błyskawicznie się rozejrzał, ale nie dostrzegł nikogo innego. Czyżby im uciekł? W końcu nie miał związanych nóg, a może po prostu go tu zostawili samemu sobie? Nie rozumiał kompletnie takiego zachowania, wymykało się to ludzkiej logice. Oni, gdy brali jeńców, to tylko i wyłącznie dla okupu. Doskonale zdawali sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach pieniądz jest potężną siłą. Allach też na pewno to rozumiał. Podszedł do więźnia i chciał go uwolnić, a gdy zbliżył się na odległość pozwalającą dojrzeć szczegóły twarzy skrzywił się. Lewy policzek lekko krwawił po tym jak ktoś wyszarpnął z niego spory kawałek brody. Jego spojrzenie było jakieś nieobecne, jak w delirium, źrenice latały chaotycznie, a powieki drgały dość nieregularnie. Talib poklepał go po policzku i wyszeptał:

– Bracie, już wszystko w porządku. – Ciemne oczy powoli uspokoiły się i skupiły na nim. Farzid chciał odczekać chwilę, zanim go rozwiąże, ludzie w szoku często robili najmniej spodziewane i nad wyraz nierozsądne rzeczy. Dlatego też odsunął się i spokojnie stał, ale oczy jego towarzysza wcale nie odzyskały spokoju na stałe, wręcz przeciwnie. Źrenice rozszerzyły się, a na twarz zaczął wpełzać strach. Nagle zaczął machać głową na boki, tak jakby chciał czemuś zaprzeczyć. Farzid kompletnie nie rozumiał, co się dzieje. Zbliżył się, żeby zdjąć knebel, lecz tamten momentalnie wyprężył się, na tyle na ile pozwalały mu ciasne więzy, z twarzy można było wyczytać straszliwy ból, i padł na ziemię. Farzid szybko doskoczył do niego i próbował cucić, ale wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym. Po chwili nie wyczuwał już tętna. Za to dostrzegł coś innego, powiększającą się kałużę krwi. Obrócił go na brzuch, a gdy zobaczył jego plecy, prawie zwymiotował. Czerwień krwi sprawiła, że nie dało się odróżnić, gdzie była koszula, a gdzie ciało, wszystko było jakby wymieszane, rozorane. Z różnych miejsc były wyrwane całe kawałki mięsa, widać było fragmenty żeber i kręgosłupa. Dwa kręgi, mniej więcej pośrodku były wyraźnie od siebie odchylone. Farzid momentalnie odskoczył i zaczął uciekać na ślepo. W głowie kłębiło mu się tysiące myśli. To niemożliwe, przecież widziałbym jakby był ranny wcześniej, z przetrąconym kręgosłupem nie kiwałby głową, z jaką demoniczną siłą przyszło nam walczyć? Przypomniał sobie historię, którą opowiadał mu tata, o tym jak demon pod postacią skrzydlatej kobiety spadał i rozszarpywał radzieckich żołnierzy, ale tamto, tamto było karą zesłaną przez boga. Czyżby ich też chciał za coś ukarać? Strach zaczął opanowywać wszystkie jego członki, nóż wypadł mu z ręki. Kurczowo złapał pochodnie, nie był w stanie nawet szybciej iść, a co dopiero uciekać. Co chwilę zdawało mu się, że słyszy za sobą machnięcie skrzydeł i dziewczęcy chichot, ale bał się odwrócić i sprawdzić. Idąc tak przez jakiś czas dotarł do, o dziwo, zamkniętych drzwi. Naparł na nie barkiem, a te po chwili ustąpiły.

Zanim cokolwiek zobaczył poczuł smród, okropny fetor drażniący skórę, próbujący wgryźć się między powieki i wypalić oczy. Usłyszał jakiś hałas, ale odór zagłuszał wszystkie inne zmysły. Gdy w końcu udało mu się otworzyć lewe oko, przez łzy zobaczył Parse. Płakał. Farzid po chwili zrozumiał. Na kamiennej posadce leżały cztery ciała. Zwęglone. Przerażony zasłonił sobie nos kołnierzem koszuli i patrzył na skierowane w niego osiem pustych oczodołów z poczerniałych czaszek. Chude i czarne kończyny oraz części tułowia zdążyły się pokruszyć i prawie zupełnie zniknąć, nie sposób było odgadnąć, kto był ich poprzednim właścicielem, choć Parsie najwidoczniej się udało. Farzid kompletnie nie mógł tego wszystkiego pojąć, przecież to nie miało prawa się wydarzyć! Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakichś wskazówek i zauważył, że to pomieszczenie jest wyraźnie różne od innych. Ściany były obwieszone zielonymi płótnami, a pod sufitem rozwieszono złoto-karminowe girlandy, w gablotach stały ryciny przedstawiające nieznane mu krajobrazy, skrzynie i wazy pokryte symbolami, których nie potrafił odczytać. Tuż obok innego wyjścia na podwyższeniu stała figurka, wielkości małego psa, przedstawiające dziwną istotę. Jakby czerwona jaszczurka z nogami, jelenimi złotymi rogami płożącymi się w tył tułowia, złote wąsy i potężna, rozbudowana szczęka, z pomalowanymi na żółto szerokimi wargami. Coś jednak było nie w porządku, talib zamrugał i przetarł oczy. Jednak mu się nie przywidziało, figurka drżała i jakby domyślając się, że to zauważył wyraźnie się poruszyła. Położyła się płasko i spojrzała na Parse. Rozwarła szczęki i zanim zdążył ostrzec przyjaciela, statuetka plunęła ogniem. Krzyk wypełnił jego myśli, patrzył jak oczy się rozpuszczają, włosy momentalnie znikają, ubranie wtapia się w skórę, której na twarzy już prawie niema, białe zęby czernieją wystając spod przepalonych policzków.

Biegł. Biegł tak szybko jak potrafił, teraz, gdy wszystko stało się dla niego jasne, zaczął zauważać rzeczy, które wcześniej mu umykały. Rzeźby drżały i powoli się poruszały, postacie na obrazach śledziły go wzrokiem, z jednego zaczęły spływać węże i pełznąć w jego stronę. Nie zatrzymywał się, strach i wiara dodawały mu sił. Nagle coś drasnęło jego ramię. Obejrzał się i zobaczył, jak jednoręka kobieta naciąga cięciwę trzymając ją w ustach. Już blisko! Nie chciał tutaj umierać. Postawił sobie za cel ostrzec Jahanshaha i wezwać pomoc, która zniszczy to przeklęte miejsce. Uśmiechnął się do siebie. Ostrzelamy całe to piekło rakietami. Wpadł do sali, w której zostawił swojego nauczyciela.

– Mułło, mułło! To nie rebelianci! To samo muzeum chce nas wykończyć! – Duchowny odwrócił się zaskoczony w stronę Farzida i była to ostatnia rzecz, jaką zrobił.

Farzid osłupiały patrzył, jak gładkie ostrze miecza powoli wysuwa się ze spoconego gardła jego nauczyciela, tuż obok jabłka Adama. Jahanshah otworzył szeroko oczy i chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Powietrze nie dolatywało do ust, tylko uchodziło raną w gardle, tworząc krwistą, jasnoczerwoną pianę. Gdy jego ciało padło na ziemię Farzid zobaczył jak miecz chowa się z powrotem w obrazie i na nowo wkracza w dwuwymiarowy świat. Człowiek ubrany w metalową zbroję uśmiechnął się i pomachał mu. Krew kapiąca z jego miecza przelatywała całe malowidło i zamiast zniknąć w tamtej rzeczywistości, poniżej ramy, rozpryskiwała się o nią i spadała na posadzkę muzeum.

Gdy kolejna kamienna strzała przeleciała tuż koło jego ucha, padł na ziemię i podczołgał się do zwłok mułły. Wyszarpnął z jego paska radio i zaczął wywoływać. Zero odpowiedzi.

– Szlag! – zaklął głośno. Nagle znowu coś sobie przypomniał, ale tak jakby to kto inny mu podpowiedział, znów ta obca myśl w jego głowie… Jasne! Wyrwa w dachu! Może stamtąd uda mi się nawiązać połączenie! Przebiegł zwinnie i szybko niczym kot unikając kolejnej strzały i wszedł do pomieszczenia, ostrożnie, pamiętał, że było tam bardzo ślisko. Wody teraz był już dużo więcej, ale Farzid prawie nie zwrócił na to uwagi, podbiegł do kupy gruzów i znowu spróbował kogoś wywołać. Gdy po kilkunastu sekundach nie było żadnej odpowiedzi, uleciały z niego cała nadzieja i entuzjazm. Przygarbił się i spojrzał przez wyrwę na niebo.

– Odbiór. – doleciał go głos z krótkofalówki Wszystko momentalnie wróciło, będą posiłki! Jest uratowany!

– Masakra! To cała sztuka! Muzeum chce nas – przerwał, bo kątem oka dostrzegł jakiś ruch w głębi sali. Tam była rzeźba, przypomniał sobie. Skupił wzrok na granicy ciemności. Statua zdzierała z siebie tunikę, w którą oblekł ją jakiś nadgorliwiec. Farzid zamarł, nigdy wcześniej nie widział nagiej kobiety i dopiero teraz zauważył jej prawdziwe piękno i nie mógł pojąć, jak coś tak cudownego było dziełem rąk śmiertelnika, istoty grzesznej. Ona jednak nie podzielała jego entuzjazmu. Z nadludzką prędkością pobiegła w jego stronę, płytki podłogi pękały pod kamiennymi stopami, a gdy znalazła się już wyraźnie blisko, on dalej patrzył onieśmielony, na cudowną linię jej ciała, zgrabne piersi lekko podskakujące w czasie biegu, alabastrową skórę zabarwioną na pomarańczowo ogniem pochodni. Ona bez zatrzymywania złożyła dłoń w pięść i z całym impetem uderzyła go w głowę, rozłupując czaszkę.

Radio zdążyło zatrzeszczeć i wypluć z siebie „Po" zanim wpadło do wody i zamilkło na zawsze.

 

Bamian, 2 marca 2001 r.

 

4.

 

Gdy wiertła w końcu ucichły, robotnicy zaczęli umieszczać ładunki wybuchowe na dwóch potężnych rzeźbach, wykutych wprost w skale. Dwaj mężczyźni zaczęli rozmawiać w cieniu namiotu.

– Naprawdę uważasz, że to konieczne? Świat już jest wściekły a niszcząc posągi niczego im nie udowodnimy. Rosja, Stany, wszyscy zdążyli się przekonać, że to nasz kraj i możemy tu robić to, co chcemy, bracie. – Wziął głęboki oddech, zastanawiając się, czy powinien kontynuować, ale widząc ciekawość w oczach rozmówcy, postanowił nie przerywać. – Wiem, że to, co powiem zakrawa o herezję, ale niszczenie ich w niczym nam nie pomoże, a wręcz przeszkodzi. Te pomniki są w końcu starsze niż cała nasza religia!

– Naprawdę uwierzyłeś w te brednie? – odpowiedział mułła Mohammad Omar.– Ja nie chce nikomu nic udowadniać.– Zmrużył oczy, bo promienie słońca, chylącego się już ku zachodowi padły wprost na jego twarz. – W sumie nie powinienem się dziwić, objąłem to wydarzenie klauzulą najwyższej tajności. To nie jest żadna manifestacja przyjacielu. To zemsta, zemsta za Kabul, za sztukę, która okazała się być śmiertelną. Także zabezpieczenie, na wypadek, gdyby one również miały się przebudzić.

 

Koniec

Komentarze

haczing, liczbą znaków przekroczyłem 20k, ale marginalnie

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

To jest zdecydowanie lepsze od poprzedniego. Szerzej skomentuję później.

Fajnie powiązałeś fabułę z rzeczywistymi wydarzeniami.

Pozdrawiam.

Całkiem fajnie się czytało

Nastrzelałeś trochę byczków, ale i tak oceniłbym dość wysoko, na cztery z plusem. Podoba mi się dobór tematu, realizacja też.

OK, do konkursu.

Jak już mówiłem, mi się pdoobało, fajnie oddany tok myślenia fanatyka religijnego. Bieg, ciąg zdarzeń, bałagan myslowy, szukanie sensu w tym wszystkim (Bóg sprawdza moją wiarę) no po prostu bajka.
Jedna z lepszych masakr dla mnie.

Rozbroiłeś mne tym opowiadaniem i to w jak najbardziej pozytywnym sensie.

Ładnie splecione wydarzenia fikcyjne z faktycznymi, niezły pomysł (zresztą niezgorzej zrealizowany), no i ładny opis posągu w ruchu.
Jest pewnien mały iśus, ale to już pogadamy innym razem.

Nowa Fantastyka