Król złodziei i królowa-czarownica spotkali się na dzikiej plaży wczesnym rankiem. Ona mieszkała bliżej, przyniosła więc koszyk ze świeżym chlebem, garść oliwek i cynowe kubeczki, do których on nalał wyjątkowo dobrego trunku, zwędzonego z piwnic brata-winiarza. Kobieta rozłożyła na piasku kolorowy, własnoręcznie wykonany koc i wystawiła twarz do słońca. Jej towarzysz z westchnieniem ulgi zdjął sandały i powiesił kapelusz na wbitej w piasek lasce podróżnej. Dopiero po posiłku rozpoczęli właściwe negocjacje.
– Nie daj się prosić – powiedział złodziej, kiedy już wymienili wstępne uwagi. – Sporo zainwestowałem w faceta. Uczciwie przyznam: lubię go. Rozumiemy się. To pokrewna dusza, serio. Można by wręcz powiedzieć, podopieczny.
Czarownica uniosła jasne brwi. Patrzyła na rozmówcę długo i bez słowa.
– No dobra, dobra! – zamachał rękami złodziej. – Przyznaję się. To rodzina, okej? Prawnuk. Mamusia była córką mojego ulubionego syna. Ulubionego ze śmiertelnych dzieci, znaczy. Weź odpuść, co? Rozumiem, że przypłynął tu znienacka i że jego ludzie zrobili ci najście na dom. Nie mam pretensji, że ich pozamieniałaś w żaby, knury czy co tam innego, takie twoje prawo, ale zrób to dla mnie i jemu po starej znajomości daruj, dobrze?
Ponieważ czarownica dalej milczała, złodziej z westchnieniem kontynuował.
– No niech ci będzie, przysługa za przysługę. Będę twoim dłużnikiem. Wiesz przecież, że ostrożny ze mnie gość i rzadko kiedy coś komuś wiszę. Plus, naprawdę nie proszę o wiele: możesz sobie zostawić resztę jego towarzyszy w postaci nierogacizny, tylko jego mi w nic nie zmieniaj. Możesz mu też, jak by to powiedzieć, troszeczkę pomóc, pokierować… Przecież ty wszystko umiesz, udawać też. Ten jeden raz zaprezentuj się jako miła i pomocna, okej, słoneczko?
– Z tekstami o słoneczku to do mojej rodziny, nie do mnie, jeśli łaska – prychnęła czarownica. – Poza tym, mój drogi, ja też mam swoją dumę. Jak ty to sobie wyobrażasz: facet wejdzie i powie „Ręce do góry, wiedźmo, wyskakuj z sekretów”, a ja grzecznie mówię „Tak jest, panie podróżnik” i pokazuję mu, którędy ku zaświatom? Nie patrz na mnie z takim zdziwieniem. Oczywiście, że się domyśliłam, gdzie i po co mam go skierować.
Złodziej chciał coś powiedzieć, ale czarownica nie dała mu dojść do słowa.
– Wieści szybko się rozchodzą, mój drogi. Wszyscy wiemy, że najlepszy specjalista od spraw niemożliwych opuścił już domenę mojego ojca i przeniósł się pod opiekę mamusi, w podziemia, co sprawia, że kontakt z nim jest teraz lekko, hmm, utrudniony. A twój człowiek, cóż, potrzebuje niemożliwego, prawda? Co znaczy, że w tym momencie potrzebuje mnie.
– No właśnie, przecież nikt inny nie zaprojektuje mu… i nie spersonalizuje… tego rytuału równie dobrze! – wtrącił się złodziej z pochlebnym uśmiechem. – No wiesz, jedno z rodziców wiecznie żywe, drugie wiecznie niekoniecznie… Kto, jak nie ty, pani zaklęć, polypharmakos?
– Ależ ja wiem, że nikt – czarownica przesunęła dłonią po włosach, aż poleciały złote iskry. – Ale nawet sobie nie myśl, że tak po prostu wszystko będzie po twojemu, spryciarzu. Sugerujesz, że mam nawet nie próbować, w ogóle nie rzucić zaklęcia i udawać, że się boję jakiegoś śmiertelnika? Cały świat będzie się ze mnie śmiał po takim numerze. Nie ma mowy.
– Hmmm… – zamyślił się złodziej – A gdybyśmy tak spróbowali znaleźć jakiś… kompromis?
– Możemy próbować, byle to nie naruszyło mojej reputacji mistrzyni magii – odpowiedziała.
– A zgodzisz się pójść na układ, w którym tylko udajesz, że rzucasz to zaklęcie? – spytał. – Albo że jakoś ono, no nie wiem, w tym dniu akurat nie działa?
– Reputacja. Mistrzyni. Magii – powtórzyła czarownica znudzonym tonem. – Czego nie rozumiesz?
A ponieważ złodziej nic nie powiedział, kontynuowała:
– Jakim niby cudem ma mi ten czar, ot tak, nie zadziałać, bez zrobienia ze mnie nieudacznicy, co? No chyba, żeby… – urwała.
Jej gość nadal czekał. Czarownica milczała przez moment, po czym powiedziała powoli:
– Chyba zaczyna mi coś świtać. Może gdybyśmy pograli pozycją, ale nie moją, tylko twoją… Jako bóg z Olimpu, teoretycznie masz nade mną przewagę, choć oboje wiemy, jak jest w rzeczywistości, prawda? W każdym razie, mogę udać, że moją magię zawiesza jakiś olimpijski talizman czy cokolwiek tam, co mu dasz jako rzekome antidotum. Ja go postraszę, on mi pogrozi, ja się zgodzę być miła i załatwione.
Złodziej uśmiechnął się promiennie i zdecydowanie nieszczerze.
– Tak zupełnie bez korzyści dla ciebie? – zapytał. – Ależ się z ciebie altruistka zrobiła, moja droga.
– Żadna altruistka – czarownica odpowiedziała równie promiennym uśmiechem. – Po pierwsze, mam u ciebie przysługę. Po drugie, mówisz, że to twój krewny? Ciekawam, czy odziedziczył po tobie urodę i intelekt. Zdecydowanie brakuje mi tu, na wyspie, ciekawego męskiego towarzystwa. Ile można gadać do wieprzy i osłów, ja się pytam?
Uścisnęli sobie ręce i już mieli się rozejść, kiedy złodziej zapytał:
– Słuchaj, jeszcze jedno. Ja nie jestem… no wiesz, specjalistą od magii jako takiej. Co byś mu dała jako antidotum, żeby to wiarygodnie wyglądało? Jakiś naszyjnik? Magiczny pierścień? Podpowiedz mi, w końcu to twoja działka.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę.
– Idź, wyrwij sobie coś z ogródka – zdecydowała. – Magiczne rośliny są modne, wszyscy w nie wierzą. Daj mu jakiegoś zaklętego ogórka albo inną tam świętą cebulę mocy. Albo czosnek – dodała po chwili. – Czosnki właśnie kwitną i wyglądają wręcz czarująco.
_Bot._Mag._29._1148._1809.jpg)