
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Hibernapęd
Timothy ocknął się w swojej kajucie z potwornym bólem głowy. Tym razem typowe dla skoku dolegliwości nie ominęły także jego. Spojrzenie na podwieszony nad drzwiami ekran upewniło, że skok trwał dokładnie tyle ile zaplanowano, mniej niż dobę czasu ziemskiego.
Złapał się za głowę odruchowo i z trudem zwlókł się z wąskiej, niezbyt miękkiej pryczy , która w sekundę po tym jak z niej się podniósł, została zassana z cichym szelestem w ścianę. W zamian wysunęły się dwa niewielkie zydelki. Pomieszczenie Timothego nie było zbyt wielkie i taki mechanizm pozwalał zaoszczędzić cenną na pokładzie Heweliusza przestrzeń.
Gwiazdolot Heweliusz był pierwszą, doświadczalną jednostką na której zamontowano hipernapęd. Statek opuszczając wewnętrzne obszary Układu Słonecznego rozpędzany był do prędkości ponad dziewięćdziesięciu procent prędkości światła przy pomocy klasycznego, jonowego silnika, wspomaganego laserem, zainstalowanym na Księżycu. Taką prędkość osiągał po około ośmiu miesiącach ciągłego przyspieszania około półtorakrotnie przewyższającego przyspieszenie grawitacyjne na Ziemi. Oczywiście można było skrócić ten czas przez zwiększenie ciągu, jednak względy zdrowotne i niesprawdzone efekty długotrwałego przeciążenia zdecydowały o takim właśnie zaplanowaniu podróży. Osiągnąwszy prędkość ledwie o dziesięć procent mniejsza niż prędkość światła automatycznie uruchomiany był hipernaped, a miało to miejsce już w zewnętrznych obszarach obłoku Oorta.
Na pokładzie znajdowało się obecnie czterdziestu dwóch spośród czterdziestu trzech starannie wyselekcjonowanych eksploratorów. Ich zadaniem było zbadanie jednej z najbliższych pozasłonecznych planet, co do której potwierdzono istnienie atmosfery bardzo zbliżonej do ziemskiej i faktu, że planeta ta krąży w ekosferze swej gwiazdy. Ymir, bo taką nadano jej nazwę krążyła wokół czerwonego karła Gliese 581, jako jedna z sześciu planet w tym układzie. Dwadzieścia lat świetlnych to akurat taka odległość, którą trudno byłoby pokonać w rozsądnym czasie z napędem klasycznym, a znacznie ułatwiała testowanie wynalezionego niedawno hipernapędu.
W drodze do Gliese, wszystko udało się znakomicie. Piloci napędu klasycznego wyłączyli go w dokładnie wyznaczonym momencie, a następnie wszyscy udali się do swoich pomieszczeń i dokładnie przypięli do pryczy. W myśl rozważań teoretycznych przeskokowi powinny towarzyszyć deformacje czasoprzestrzeni doprowadzające do utraty orientacji, a w skrajnych przypadkach nawet długotrwałego zaniku przytomności. Okazało się, że dokładnie wszyscy stracili w chwili przeskoku przytomność i odzyskali ją po około dwudziestu czterech godzinach. W tym czasie Heweliusz prowadzony był przez autopilota – wyspecjalizowany program sztucznej inteligencji zintegrowany z systemami gwiazdolotu.
Po przebudzeniu ujrzeli w iluminatorach jasną gwiazdę pomarańczowej barwy. Systemy odnalazły też z pomocą automatycznych teleskopów i dokładnie przeliczyły orbity sześciu znanych, i jak się okazało, czterech nieznanych wcześniej planet.
Rozpoczął się manewr hamowania, przed którym wysłano w kierunku wszystkich planet samodzielne sondy wraz z lądownikami celem zebrania danych, zaś Heweliusz skierował się wprost ku Ymirowi, figurującemu w katalogach jako Gliese 581c.
Przekonali się jak dobra była jakość obserwacji wykonanych teleskopami naziemnymi i orbitalnymi. Wyznaczone parametry orbity tylko nieznacznie należało poprawić, zaś sama planeta krążąca wokół swego słońca znacznie bliżej niż Ziemia, była prawie dokładnie takich rozmiarów jakie wyznaczyli pół wieku temu jej Szwajcarscy odkrywcy. Pierwsza po skoku analiza spektralna składu atmosfery Ymira potwierdzała, że występujący w niej dwutlenek węgla oraz metan, przy głównych składnikach, azocie i tlenie, występujących w stosunku 1 do 4, nie tylko sugerują ale wręcz potwierdzają rozwinięte na niej życie o charakterze podobnym do ziemskiego.
Ciśnienie atmosferyczne na powierzchni było dwukrotnie większe od ziemskiego, a grawitacja prawie idealnie odpowiadała tej na pokładzie Heweliusza w trakcie przyspieszania i hamowania.
Okazało się krótko później, że Ymir kipi życiem, zasiedlającym głównie oceany, pokrywające blisko dziewięćdziesiąt procent powierzchni planety. Nie sprawdził się scenariusz przewidujący, że planeta krążąca tak blisko swej gwiazdy wskutek działania pływów wejdzie w rezonans, jak niegdyś Księżyc z Ziemią i będzie zwrócona stale tą samą stroną ku swemu słońcu. Okres obiegu zgadzał się z wcześniejszymiobserwacjami, co było do przewidzenia i wynosiłtrzynaście ziemskich dni. Jednakże planeta dosyć szybko wirowała i jeden rok na powierzchniplanety liczył nieco ponadpięć Ymirińskich dni.
Na powierzchni spędzili dwa Ymiriańskie lata, głównie na jednej z największych wysp, położonej w obszarze równikowym. Zwiedzali tereny tej wyspy, większej nieco od Nowej Zelandii, badając faunę i florę skrytą pod powierzchnią oceanu w okolicach brzegu i jej skromny odpowiednik na lądzie. Oprócz wyspy, gdzie założyli obóz dotarli tez do innych, z rzadka porozrzucanych wysp wulkanicznego pochodzenia. Planeta była cały czas bardzo aktywna geologicznie i jej powierzchnia kształtowała się, wolno zmieniając rozmieszczenie lądów i zakres oceanów. A wszystko to pod kilka razy większą, podobną do czerwonego Słońca w czasie zachodu, tarczą Gliese 581, którą badacze ochrzcili mianem „dupy pawiana".
Timothy, masując swój kark i barki, pomyślał o ładowniach wypchanych po same brzegi okazami fauny i flory zebranej w ciągu niemal miesiąca ziemskiego eksploracji. Nie mieli czasu na szczegółowe badania, klasyfikowanie i katalogowanie. Przewidziane do tego celu pomieszczenia szybko zmienione zostały przez grupę inżynierów i astrobiologów w kriostaty, gdzie umieszczano próbki. Także hangary, w których wcześniej trzymano sprzęt niezbędny podczas badan na powierzchni były teraz pełne preparatów.
Policzył w pamięci. Na Ziemię wrócą za około pół roku, a więc w Kosmosie spędzi łącznie blisko dwa i pół roku. Gdyby lecieli klasycznie ten czas wydłużyłby się do blisko osiemdziesięciu lat nieobecności na Ziemi, chociaż relatywistyczne efekty na pokładzie sprawiłyby, że postarzałby się zaledwie o lat trzydzieści. To chyba największa z naszych zasług, pomyślał. Pokazanie, że hipernapęd działa.
Wyszedł na zewnątrz i od razu natknął się na Chrisa, jednego z planetologów na pokładzie Heweliusza.
– Jak minął skok? – zapytał.
– Tak jak poprzednio, Timothy. – Dziwnie zaakcentował imię na końcu zdania.
– No to super, jeszcze pół roczku w tej puszce i będziemy sławni – zaśmiał się Timothy. -Idę do Klary zobaczyć jak ona zniosła skok.
Już odwrócił się i chciał odejść ale Chris złapał go za rękę. Timothy zatrzymany w pół kroku odwrócił się i zobaczył wytrzeszczone oczy kolegi wpatrzone w jego identyfikator, naszyty po prawej stronie kombinezonu na wysokości piersi.
-Co? – zapytał. Chris wskazał identyfikator i rzekł:
– Widziałeś co masz tu napisane?
– A niby co? Timothy Zahn, infofizyk, 11b – wyrecytował. To były personalia, wśród których ostatnia pozycja stanowiła zarówno numer kajuty, jak i login do systemów i zasobów cyfrowych Heweliusza.
– Masz dane Michaela – krótko rzekł Chris, i dodał jeszcze: – I wyszedłeś z jego kajuty chłopie.
Timothy zerknął na jego identyfikator ale ten był poprawny, zaś mina Chrisa wcześniej wyrażająca zdumienie teraz przedstawiała coś pomiędzy rozbawieniem i zmieszaniem.
– Daj spokój! – Timothy podniósł głos nieznacznie. – Wiem o czym myślisz i co zaraz powiesz. Położyłem się przed skokiem u siebie. I w swoim ubraniu. – Nacisk na ostatnie zdanie był wyraźny.
– No wiesz, może ktoś nie stracił przytomności w czasie skoku, poprzenosił was i poprzebierał, co? – Nie było jednak w tym stwierdzeniu słychać drwiny.
– W takim razie muszę iść do Michaela. Chodź ze mną, jeśli masz chwilę czasu – zaproponował Chrisowi, – powinien być w mojej kajucie.
Okazało się, że Michael jeszcze nie przebudził się po skoku. Pomogli mu. Timothy i Michael byli podobnej budowy ciała i obaj mieli ciemne, krótkie włosy. Podobieństwa kończyły się na cechach zewnętrznych. Jako inżynier wyprawy, jeden z ośmiu na pokładzie, Michael Tornalio, wyróżniał się cholerycznym charakterem, co było wyraźnym kontrastem do zazwyczaj spokojnego zachowania infofizyka.
Przebudził się lekko zdezorientowany. Po dwóch minutach huczał jednak głośno:
– Jak dorwę tego kawalarza to mu nogi z dupy powyrywam! Cholernych żartów się komuś zachciało.
Przebrali się szybko i kilka minut później, jeden poziom wyżej, Timothy biegł wąskim korytarzem do kwater personelu medycznego. Stanął przed kajutą 2c i po sekundzie wahania wszedł. Mimo, że rozstali się ledwie dobę temu to Klara była dla niego na pokładzie jedyną osoba, bez której nie mógł ostatnio obejść się nawet przez kilka godzin. Nic, nic i nagle zadziałała chemia, może sprowokowana przez jakieś czynniki Ymira.
Kajuta Klary była pusta. Wyszła już, pomyślał. Może się rozminęliśmy.
Popędził w stronę windy, żeby udać się do mesy. Po mniej niż minucie stał na progu sporego pomieszczenia z równomiernie rozlokowanymi stolikami. Kilkanaście osób z załogi popijało kawę albo herbatę, jednak nie widział wśród nich Klary. Wtedy przypomniał sobie przypadek Patryka, który w czasie poprzedniego skoku, tak jak wszyscy na pokładzie strącił przytomność ale później jej już nie odzyskał. Wkrótce, gdy odłączono podtrzymywanie życia, zmarł. Przed oczami stanął mu obraz skromnej ceremonii pogrzebowej na powierzchni największej z wysp planety Ymir. Ciało oczywiście skremowano, a prochy rozrzucono ze szczytu stożka nieaktywnego wulkanu, wznoszącego się przeszło trzy kilometry ponad poziom ocenu.
Podszedł do pobliskiego terminalu i zaczął szukać informacji o aktualnym stanie zdrowia załogi. Figurował tam Patryk ze statusem „martwy", jednakże nie było żadnej wzmianki na temat Klary. Serce, którym w czasie wyprawy Klara zawładnęła całkowicie i jak przypuszczał z wzajemnością, teraz łomotało w piersi Timothego jak oszalałe. Jego biochip, teraz zalogowany już do komputera we właściwym kombinezonie, zaczął alarmować, na szczęście na razie tylko komunikatami wyświetlanymi na mankiecie prawego rękawa. Mimo to nie zwalniał i biegiem pokonywał kolejne pokłady, usytuowane w poprzek środkowej części kadłuba, którego kształt przypominał długi na przeszło osiemdziesiąt metrów graniastosłup foremny sześciokątny. Pocięty kolejnymi pokładami zwrócony był zawsze podłogami w kierunku ruchu, co przy stałym przyspieszeniu lub hamowaniu wystarczyło za sztuczne ciążenie.
Pokładów z laboratoriami i pomieszczeniami dla załogi było siedem – każdy o powierzchni jakichś dwustu pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Do tego dochodziły hangary i pokłady towarowe na przedzie i pokłady napędowe, bliżej z hipernapedem, zaś dalej z mechanizmami napędu jonowego.
Gdy odlatywali z Ziemi, dodatkowym źródłem siły ciagu gwiazdolotu odciążającym silniki jonowe, były lasery święcące w wielkie, rozwinięte niczym wachlarze zwierciadła. Ciśnienie światła dawało dodatkowy pęd. Po osiągnięciu pewnej odległości, a byli wtedy poza orbitą Urana, zwierciadła odrzucono. W drodze powrotnej tego mechanizmu nie stosowano.
Do przedziału klasycznego napędu jonowego prowadziły dwie niewielkie windy, jednak nikt nie zaglądał tam bez potrzeby. Pomieszczenia hipernapędu były zamknięte bez możliwości ingerencji ze strony załogi. Całością zarządzało specjalnie stworzone do tego celu oprogramowanie.
Timothy w ciągu następnej godziny sukcesywnie przeszukał wszystkie pomieszczenia dostępne każdemu z członków załogi, a później zaczął starania o sprawdzenie pomieszczeń nad pokładami użytkowymi oraz, jeśli zajdzie taka potrzeba, o sprawdzenie przedziałów napędu.
W tym czasie wszyscy członkowie załogi Heweliusza byli już na nogach i wszyscy wiedzieli o zniknięciu Klary, a także dziwnej zamianie miedzy Timothym a Michaelem. W zasadzie ktoś doszedł do wniosku, że to nie była zamiana strojów i kajut ale raczej zamiana ludzi. Niektórzy zaczęli roztrząsać kwestie skoku i zastanawiać się na prawdopodobieństwem takiej zamiany oraz tego, że coś lub ktoś może w czasie skoku zginać i rozpłynąć się w czasoprzestrzeni. Dyskusje były o tyle jałowe, że nikt na pokładzie nie był specjalistą od hipernapędu i nikt nawet specjalnie nie wiedział jak ów napęd działa.
Niejaki Richard Kutz, heliofizyk badający w czasie wyprawy gwiazdę centralną układu Gliese 581, zasugerował, że to być może napęd oparty o mechanizm Alcubierra lub teleportację kwantową. Raczej wykluczył, że w czasie skoku powstaje wormhol, zwany też mostem Einsteina-Rosena, bo sztuczną możliwość otwarcia takowego skrótu w czasoprzestrzeni już dawno wykluczył Archibald Wheeler. Richard zasugerował, że dziwne zjawiska, typu zamiany czy zniknięcia mogą być skojarzone z napędem polegającym na teleportowaniu całego Heweliusza.
Barbara Jasny z grupy ksenologów, przyjaciółka Klary, żałowała, że nie ma na pokładzie Georga Bilsteina, znakomitego fizyka i specjalisty od podróży FTL. Ktoś podkreślił, że to była bardzo dziwna decyzja kierownictwa wyprawy i ostatecznie zamiast geniusza na pokładzie znalazł się John McCalky. Oczywiście John był na sali i w wyniku tego stwierdzenia odwrócił się śmiertelnie urażony i poszedł do swej kajuty.
Gdy w przepełnionej mesie trwały dyskusje, Timothy razem z Chrisem i Michaelem przeszukiwali pokłady hangarów i ładownie. Mijali zasobniki kriogeniczne wypełnione rozmaitymi organizmami. Równie wiele przykładów fauny z Ymira było zakonserwowanych w formaldehydzie albo etanolu.
Niestety, po Klarze nie pozostało żadnego, najmniejszego nawet śladu, jakby wcale nie wyruszyła z nimi na pokładzie Heweliusza. Gdyby wszyscy wkoło zaczęli upierać się, że Klara nie istniała, to w tej chwili Timothy skłonny byłby zapewne w to uwierzyć. Nikt jednak istnienia Klary nie kwestionował.
Problem stopniowo przycichł. Heweliusz hamował ze stałą deceleracją, w okolicach półtora g i pod niewielkim kątem w stosunku do płaszczyzny ekliptyki zbliżał się do orbity Neptuna. Załoga zajęta była opracowywaniem wyników wyprawy i katalogowaniem eksponatów, zarówno biologicznych jak i innych próbek, w tym pobranych przez sondy z atmosfery Gliese 581b oraz z powierzchni Gliese 581e.
Alarm wszczął astrofizyk. Podczas śniadania, siedział poirytowany, mruczał coś do siebie, a gdy ktoś zapytał co mu jest, odburknął nie podnosząc nawet wzroku:
– Kurwa! Nie ma Neptuna.
– Jak to nie ma? – ktoś z obecnych zdziwił się. Kilka innych osób zaśmiało się w głos.
– Gdy ruszaliśmy, obliczyłem, że w drodze powrotnej będziemy mijać Neptuna w odległości zaledwie pięciu milionów kilometrów – zaczął dosyć chaotycznie wyjaśnienia niezbyt lubiany w czasie wyprawy, ze względu na charakter odludka, ciemnoskóry Mogabe. – Zaplanowałem kilka eksperymentów – mrugnął okiem uśmiechając się nieznacznie – niewiele chwaląc się tym. Wykonałem wszystkie obliczenia dokładnie, a teraz nie ma planety tam, gdzie być powinna.
– No zniknięcie Klary mogłem jakoś przyjąć do wiadomości, ale Neptun – ktoś powiedział głośno.
– Przymknij gębę! – ostro rzekł Timothy, a gdy po kilku sekundach opanował się dodał spokojniej:
– Przepraszam. – Zaś do Mogabe skierował pytanie: – Jak to możliwe?
– Nie wiem. Jedyne co przychodzi mi do głowy to opóźnienie.
– Szukaj więc Neptuna, bo może rzeczywiście koordynaty się pozmieniały, jeśli hipernapęd przestał działać nawet o kilka sekund za późno lub za wcześnie. Ja pogrzebię w systemie Heweliusza.
Timothy spędził kilka następnych godzin na przeszukiwaniu systemów informatycznych. Zauważył, że sygnatury plików kontroli wyglądają bardzo dziwnie i zaczął zagłębiać się w systemie monitoringu. Cały Heweliusz naszpikowany był czujnikami i kamerami działającymi w zakresie grubo przekraczającym wizualna część promieniowania EM. Swobodny dostęp do plików kończył się dla zapisów wykonanych w momencie skoku, z dokładnością do sekundy, a później zaczynał tuż po skoku. Nie znalazł możliwości dostępu do plików, jakie powstały w czasie skoku. Zauważył jednak jedną dziwną rzecz. O ile liczba i objętość plików z kamer, logów z detektorów ruchu oraz zapisów rozmaitych parametrów z biochipów była zazwyczaj stała w czasie. Dane powstałe w trakcie trwającego około dobę skoku stanowiły przeszło dziewięćdziesiąt procent objętości pamięci przeznaczonej dla tych zasobów. System nie zgłaszał jednak żadnych uwag i zawsze odpowiadał na zadawane pytania na temat tych dziwnych spraw stwierdzeniem, że wszystko jest w normie przewidzianej przez Agencję i kierownictwo lotu w trakcie jego planowania.
W międzyczasie Mogabe, prowadząc swoje obserwacje, nadal nie zdołał zlokalizować Neptuna, jednak dostrzegł dzięki jednemu z teleskopów zainstalowanych na Heweliuszu planetę Uran. I ponownie, jak kilka dni wcześniej wszczął alarm, bo Uran też nie był tam, gdzie powinniśmy się go spodziewać. Inaczej twierdził system informatyczny Heweliusza, który po wprowadzeniu danych podawał po krótkim ich przeliczeniu aktualną datę.
Wiele osób, zazwyczaj tych niezbyt lubiących Mogabe i mało zorientowanych w sprawach mechaniki nieba, zaczęło wyraźnie drwić z astronoma. Timothy, Chris i Michael dalecy byli od drwin.
Po dosyć długiej rozmowie, gdy jeszcze raz sprawdzili orbity planet i po raz kolejny system poinformował, że wszystko jest w normie, Mogabe postanowił przeliczyć to bez pomocy komputera, na kartce.
Timothy wrócił do swoich zajęć. Co jakiś czas próbował jednak uzyskać dostęp do zasobów monitoringu. Napisał program mający w zamyśle dać mu możliwość ingerencji w system ale przeliczył się niestety. System Heweliusza był na to przygotowany i przy następnej próbie logowania odebrał mu dostęp do plików z zapisami kamer. Nie poddawał się i drążył temat dalej posługując się hasłami Chrisa, niezbyt zainteresowanego systemami komputerowymi.
Tymczasem Mogabe pogrążony był pracą obliczeniową. Zużył masę papieru, który znosiło my kilka osób. Dużą pomocą służyła mu filigranowa Marika Ito, bardzo uzdolniona matematycznie, aczkolwiek w trakcie wyprawy pełniąca role biochemika.
Astronom, po kilkudniowym czasie nieobecności, wrócił uśmiechając się nerwowo i miotając pomiędzy trzema teleskopami. Nie ustawiał ich automatycznie, korzystając z systemów Heweliusza, lecz biegał do pawilonów obserwacyjnych umieszczonych w części towarowej, prawie na samym dziobie i w pomieszczeniach na skrajnych poziomach mieszkalnych. Kolejne godziny przyniosły sukces. Chociaż niektórzy widzieli w tym początek porażki.
– Mam drania! – powiedział Mogabe, gdy spotkał na korytarzu poziomu d Michaela rozmawiającego z Timothym.
– Co masz? – zapytał Timothy.
– Znalazłem Neptuna!
– No i gdzie się nasz rzymski bóg morza ukrywa? – zażartował Chris, na co Mogabe zaśmiał się nerwowo, co przypominało dziwny skurcz. W tym czasie podeszła Ito.
– No wiesz, tak naprawdę był niedaleko – znów nerwowy skurcz udający śmiech, – w sensie odległości kątowej. Fizycznie zaś jest prawie po przeciwnej stronie orbity. Nie było łatwo, bo jest na granicy możliwości detekcji przez teleskopy Heweliusza.
Wszyscy zrobili wielkie oczy.
– Co to znaczy? – zapytał Chris.
– Ano tylko tyle, że spóźnienie jest ciut większe niż można by sadzić. Neptun jest na swej orbicie w takim miejscu, w jakim powinien być za niecałe osiemdziesiąt lat lat.
– Kurde – wybąkał Timothy, zaś Mogabe kontynuował:
– Najśmieszniejsze jest to, że niewielka różnica w położeniu Urana wynika z faktu, że w ciągu owych osiemdziesięciu lat zdążył obiec Słońce i jest prawie w tym samym punkcie swej orbity. Szukałem też Jowisza i wstępne kalkulacje potwierdzają, że od startu minęły nie dwa i pół roku ale…
– Osiemdziesiąt lat -niemalże równocześnie wyszeptali Timothy i Chris.
Timothy natychmiast skojarzył to z nadmiarowymi danymi systemów monitoringu Heweliusza. Postanowił działać brutalnie. Dane gromadzone były fizycznie w trzech blokach serwerowych, z których każdy zajmował swoje pomieszczenie. Systemy wspomagały się, pracując równolegle w warunkach normalnych, jednak zapis był realizowany w każdym z bloków niezależnie i w razie awarii nawet dwóch bloków, ostatni w pełni radził sobie ze wszystkimi systemami gwiazdolotu.
Najbliższy blok znajdował się ponad poziomem a, przy drabince, stanowiącej drogę ewakuacyjną prowadzącej na poziomy cargo. Do pomieszczeń systemowych nie było normalnego dostępu, jednak Timothy znał specyfikacje, bo były to prawie typowe zespoły serwerowe, jakie montowano na promach kosmicznych latających z Ziemi do Księżyca i Marsa. Liczył, że zmieści się w niewielkim otworze, po wykręceniu jednego z systemów wentylacyjnych.
Przecisnął się z ledwością i stanął w klaustrofobicznej dziurze otoczony zewsząd upakowanymi dosyć gęsto podzespołami elektronicznymi. Wiele z nich zamkniętych było w szczelnych, przeźroczystych pudłach wypełnionych chłodziwem.
Poruszał się ostrożnie, stawiając stopy i kładąc dłonie tak, by omijać obwody i trzymać się elementów montażowych. Wreszcie po kilku krokach dotarł do bloku pamięci. Setki ciemnych kafelków tkwiących na płytach tworzących dziwnie powykręcaną przestrzenną konstrukcję. Nie zastanawiał się długo. Przy pomocy małego nożyka wyłuskał z gniazd kilkanaście losowo wybranych układów scalonych. Liczne, ostre nóżki kłuły palce ale zdołał umieścić je w kieszeniach kombinezonu, przeginając się jak człowiek guma w ciasnym pomieszczeniu serwerów.
Nie wracał od razu do swej kajuty, by zostawić łup, tylko korzystając wprost z drabinki udał się do hangaru. W drogę powrotną na Ziemię zmuszeni byli zabrać ze sobą jeden z łazików, bo ostatni prom z powierzchni Ymira wrócił ledwie kilka godzin przed uruchomieniem ciągu i nie mieli czasu, by rozładować blisko pół tony próbek geologicznych i wyrzucić go w przestrzeń jako zbędny balast. Wtedy załogę martwiło to niezmiernie, teraz okazało się szczęśliwym trafem. Łazik zaopatrzony był w niezależny system komputerowy pozbawiony modułu łączności z siecią. W czasie pobytu na powierzchni planety, transmisja odbywała się poprzez komputery w kombinezonach badaczy.
Timothy wykręcił podobny do małego pudła moduł i dodatkowo zabrał kilkadziesiąt przewodów systemów elektrycznych łazika, zwyczajnie go psując. Jak to dobrze, że nie musiał martwić się o zasilanie. Praktycznie każdy elektroniczny przyrząd zasilany był ogniwem atomowym. Timothy przypomniał sobie reklamę tych ogniw. „Ta bateria przeżyje ciebie i twoje dzieci." Żywotność takich ogniw oceniano na nie mniej niż wiek.
Godzina pracy i miał gotowe, bardzo zaimprowizowane gniazdo, do którego mógł podłączać chipy pamięci. Rozwinął połyskliwą folię ekranu i przełączył ją fizycznie z sieci Heweliusza na komputer łazika.
Zdziwił się, widząc, że pojemność chipa wynosi aż 128 petabajtów. Czyżby pamięć oparta o kropki kwantowe, pomyślał. Na szczęście protokoły transferu pakietów oraz format ich zapisu były takie same jak w pamięciach starszego typu. Powiększył nieco ekran i podzielił go na sześćdziesiąt cztery segmenty, w których wyświetlał tylko stan kluczowych kamer: laboratoria, pomieszczenia dostępne dla wszystkich oraz ciągi komunikacyjne. Pierwsze trzy chipy pokazywały puste, ciemne przestrzenie. Dopiero czwarty ujawnił coś, co zjeżyło włoski na karku Timothego.
Zobaczył, jak przez, tym razem już jasny, korytarz przemieszcza się podobny do kosarza stwór. Był jednak znacznie większy i miał nie osiem ale chyba z dwadzieścia cienkich, długich kończyn, z których cześć uniesiona była w górę, a inne służyły jako nogi opierając się na podłodze i ścianach korytarza. Gdy po kilku sekundach minął pierwszy szok, zauważył jeszcze coś. Gruba walcowatą część, jaką wziął na początku za coś w rodzaju tułowia, inna kamera pokazała w detalach z innej perspektywy. Ten tułów to w istocie był jeden z członków załogi Heweliusza przytwierdzony kilkoma manipulatorami do owalnej, niewielkiej i połyskującej metalicznie części, z której wystawały kończyny.
– Ja pierdolę – takie słowa wyrwały się z niejednych ust, gdy zaczęli przeglądać zapisy w większej grupie.
– Co to jest? Co to ma znaczyć? Przenosili nas gdzieś w czasie skoku?
Wreszcie po analizie dodatkowo wyrwanej z trzewi serwera grupy chipów głos zabrał Michael. Jak na swój temperament był wyjątkowo spokojny.
– Pierwsza uwaga związana jest z tym, że obrazy aktywności pająków (bo tak nazwano dziwne, najpewniej roboty) miała miejsce już po wyłączeniu ciągu silników jonowych. Zauważyliśmy bowiem unoszące się przedmioty, co stanowi dowód ruchu jednostajnego w przestrzeni pozbawionej pola grawitacyjnego. Jeszcze nie wiemy, czy tak wygląda skok. Widzieliśmy niektórych członków załogi wleczonych gdzieś, – urwał na chwilę. – Zidentyfikowaliśmy Patryka, co jest dowodem, iż zapisy pochodzą z lotu do Ymira.
– Ciekawe jest to, – kontynuował – że pająki wloką wszystkich w kierunku pomieszczeń hipernapędu. Tam, niestety, nie ma monitoringu. Trzeba więc będzie, zanim zdecydujemy co dalej, przeglądać kolejne zapisy. Może trafimy na jakiś kolejny trop. Nie udało się nam także wyodrębnić czasu zapisu, który dla danych z okresu skoku nie jest podawany jawnie. Timothy sugeruje, że jest on rozproszony i bez klucza nie będzie to możliwe przy sprzęcie jakim dysponujemy.
– Przeglądać kolejne zapisy albo zwyczajnie iść do pomieszczeń hipernapędu! – rzekł wstając Timothy.
Próbowali przekonywać go, pomni ostrzeżeń podczas szkoleń przed odlotem, że to bardzo niebezpieczne, lecz ostatecznie zarówno on, jak i czterech innych członków załogi zjechało na poziom H1. Nie było tam drzwi, były zaś małe wypustki, prowadzące kilkoma kanałami o średnicy metra w górę. Przypominające guzy starych nitów, nie były łatwe do uchwycenia, bo wystawały na mniej niż cal z gładkiej ściany i rozłożone były zygzakiem w odstępach około półmetrowych.
Drobna Marika Ito okazała się być niezwykle sprawna i z przyczepioną do opaski na głowie, jasną diodą, zaczęła niczym owad, wspinać się w jednym z kominów. Gdy prawie zniknęła już w ciemnym otworze, usłyszeli jej głos:
– Tu jest wejście.
– Otwarte? – zapytał Chris.
– Już tak – odrzekła po kilku sekundach milczenia Marika. – Jest przycisk zwalniający zamek. Żadnych innych zabezpieczeń nie widzę.
To co ujrzeli, gdy znaleźli się już w składzie powiększonym o kilku dodatkowo wezwanych załogantów Heweliusza, przerosło ich wyobraźnie, nawet najśmielej wędrującą w abstrakcyjne obszary myśli.
Na wymyślnych, błyszczących konstrukcjach, w czterech poziomach ułożone były spore trumny z masą różnej grubości przewodów, teraz uchylone i uwidaczniające wewnątrz, pod masywnym wiekiem, żelową, przezroczystą masę. Panele znajdujące się przy każdej z nich, zaopatrzone w wyświetlacz, szereg przełączników i kontrolek były martwe. Obok znajdowały się szczelne i puste obecnie pojemniki. Pomieszczenie, oświetlone tylko przez diody, wydawało się znacznie większe niż w rzeczywistości. Dopiero po kilku chwilach, gdy zaczęli przechadzać się koło trumien czy też sarkofagów, zauważyli nikłe światła dwa poziomy wyżej.
Timothy czuł instynktownie co znajdzie, gdy zacznie wspinać się ku źródłu dziwnych refleksów.
– Klara – szepnął i zaczął zwinnie niczym małpa wspinać się po kratownicach. Dotarł do sarkofagu i już wiedział. Na delikatnie świecącym, słabym blaskiem OLEDów, ekranie widział standardowy odczyt biochipa, z którego jednoznacznie wynikało, że Klara jest martwa. Dotknął tylko skrzyni dłonią. Zauważył w przezroczystym pojemniku złożone ubrania Klary. A może to stan normalny dla zahibernowanego organizmu, uczepił się myśli dającej nadzieję, gdy już schodził do towarzyszy.
W międzyczasie dokonano jeszcze jednego odkrycia. We wnęce jednej ze ścian znajdowało się sześć pająków, wyglądających teraz jak spore odkurzacze z dziesięcioma cienkimi rurami wieloprzegubowych odnóży, a może chwytaków. Każdy pająk posiadał niewielka plakietkę z nazwą Mechatronics Systems. To był spory globalny koncern z planety Ziemia. Także plakietki na sarkofagach z logo Cryonics Lab, odnosiły się jednoznacznie do ziemskiego producenta. Ostatnia szansa dla kilku członków wyprawy Heweliusza, uczepionych hipotezy, jakoby obcy zawładnęli gwiazdolotem w czasie skoku, została usunięta.
– No to nieźle zrobiono nas w ciula – powiedział Michael i zaczął śmiać się w głos. Wkrótce kilka innych gardeł zawtórowało mu śmiechem. Był to jednak śmiech przez łzy.
***
– Widać więc jasno i wyraźnie, że ten lot do Gliese był, oprócz badania Ymira, testem nie hipernapędu ale raczej testem hibernatorów. Wiedzieli, że nie skompletują załogi takich jak my specjalistów, gdy wyjawią prawdziwy jej charakter, wiec wymyślili bajeczkę o hipernapedzie! – Timothy nakręcał się i zaciskał zęby nerwowo mówiąc te słowa, gdy już wszyscy zebrali się w mesie. – Teraz wiem już, dlaczego w kontrakcie nie było terminu wygaśnięcia umowy z Agencją.
– No tak. Wiedzieli, skurwysyny, że wyprawa potrwa nie trzy ale osiemdziesiąt lat, a my daliśmy się wodzić za nos jak dzieci cały czas. I jeśli wszystko byłoby zgodne z planem, to autopilot dowiózłby nas w błogiej nieświadomości do samej Ziemi… Do naszej przyszłości.
– Albo śmierci. Kto wie, jakie kierownictwo i Agencja mieli plany i jakie zakładali zakończenie tej bajki. – dodał Mogabe.
Timothy podrapał nerwowo głowę i powiedział:
– Jasną sprawą jest, że przekręt był prawie idealny aczkolwiek nie został zrealizowany do końca. My znamy już prawdę i możemy działać.
– A niby co chcesz zrobić?
– Jeśli ktoś odpowiedzialny za to jeszcze żyje, to gorzko pożałuje za te czary, które w trzy lata zmieniły mnie w studwudziestoletniego dziadka!
A mnie się podobało. Tekst napisany wyśmienicie i rzetelnie, jak sądzę, jeśli chodzi o realia naukowe. No i nareszcie prawdziwe SF. Świat przedstawiony jest bogaty i z przyjemnością się w niego zagłębiłem. Intryga dobra, akcja trzyma w lekkim napięciu do końca, aczkolwiek zakończenie jest nieco nienaturalne - taka wydzielona część z wyjaśnieniem jak z jakiegoś kryminalnego czytadła - co kto lubi - ale do mnie nie przemawia.
Poza tym opowiadanie wymaga edycji - literówki i takie inne.
Na koniec błąd, który zapadł mi w pamięć:
"Okres obiegu był rzeczywiści trzynastodniowy ale planeta kręciła się wokół osi dosyć szybko i każdy rok na powierzchni Ymira złożony był z przeszło pięciu dni." To zdanie jest na tyle niejasno sformułowane, że musiałem pięć razy przeczytać, żeby zrozumieć, o co Autorowi chodziło.
Pomysł ciekawy. Wraeszcie SF z podkreślonym S... :)
Domyślam, się że Autor miał też kalkulator w ręku. (Czas przyśpieszania, zapewne bez uwzględniania efektów realtywistycznych, ale i tak dobrze) :)
Co prawda wydatek energetyczny niezbędny do przyśpieszenia statku do prędkości 0.9c jest kolosalny. Tradycyjny silnik jonowy raczej by nie dał rady (ilość masy na czynnik roboczy oraz ilość masy na paliwo, chociaż można połączyć jedno z drugim). Dobrze, że był wspomagany laserem. Mimo to, ilość paliwa na pokładzie powinna być bardzo duża. Jeśli przyjąć, że byłoby to paliwo "termojądrowe", stosunek mas musiałby być bardzo duży. Statek musiałby być wielostopniowy. Weźmy pod uwagę projekt Dedalus wykorzystujący bezpośrednio do napędu energię pochodzącą z syntezy jądrowej. Miał on osiągnąć prędkość około 0,1c. Masa paliwa była kolosalna. Teraz odnośnie lasera. Biorąc pod uwagę sprawność urządzeń laserujących, układ musiałby czerpać energię przekracającą produkcję wszystkich elektrowni obecnie istniejących na Ziemi.
Może, gdy znajdę trochę czasu wrzucę jakieś wyniki liczowe.
Przepraszam za czepianie się. Kiedyś dużo siedziałem w tych zagadnieniach, dlatego się troche rozpisałem.
Podkreślam na koniec. Wreszcie SF z S. Dosyć wampirów itp.
POZDRAWIAM
TAK DALEJ!
Popraw tytuł!!!
@wysniony: Dziekuję za uwagi. Poprawiłem to co zasugerowałeś jako niejasne. Może jutro, jeśli w ferworze przedświatecznego bałaganu uda mi się wygospodarowac troszkę czasu.
@zkarpinski: Kiedyś, a był to rok 1997, w 10 numerze NF ukazał się mój tekst na temat możliwości podróży FTL. Zdaję sobie sprawę z pewnych wątpliwości energetycznych ale głównym motorem i osią pomysłu miala być iintryga związana z brakiem hipernapędu :) Ale chętnie poznałbym dokladniejsze wyniki, bo troszke liczyłym na papierze, żeby uwiarygodnić tekst ale nie robułem tego z zapałem.
@AdamKB: Tytuł jest zamierzony. Domyślałem się, że może być traktowany jak literówka ale nie włożyłem nigdzie adnotacji na ten temat. Myslę, że łatwo powiązać z trescia złożenie HIBER-nator i hiper-NAPĘD
Dziękuję za uwagi i sam fakt, że znależliście czas i sily na czytanie tego tekstu. Pozdrawiam.
Zgadłem, wyobraź sobie, ale jakoś mnie to nie przekonuje, więc napisałem, co napisałem.
Bądź wola Twoja, Autorze.
Hibernapęd - miałem nadzieję na jakąś opowieść o hibernacji. W pierwszym akapicie zauważyłem, że chodzi hyperjump. No a później zwyczajnie nie przeczytałem do końca. :)
Serio tam jest coś o hibernacji?
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.