- Opowiadanie: tomaszg - Chochliki

Chochliki

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Chochliki

Parking, jakich wiele, Polska, 2021

– Mój się czerwieni.

– A mój jest większy.

– Nie no, bez takich. Rozmiar się nie liczy.

– Ale… ale… ale… – jeden z chochlików zaczął się jąkać.

– Cicho Parchatku. Bo się jeszcze zmęczysz i jakie licho z ciebie wyjdzie. Kochani, składam uroczyste słowo honoru, że dla mnie nie liczy się wielkość, tylko jakość.

– Ilość. – Okruszek włożył palec do nosa, wyciągnął soczystą kozę i wpakował ją sobie do ust.

– Co ilość?

– Nie liczy się ilość, tylko jakość. I nieważne jak zaczynasz, tylko jak kończysz.

– Patrzcie go, ważniak się znalazł. Ty się nie liczysz i całe to twoje pierdzidełko. Jest brzydsze niż Fiona i Szrek razem wzięci. Z czym do ludzi?

– Wygląd nie jest ważny, tylko wnętrze.

– To dlaczego Multipli nikt nie lubi?

– Bo każdy zazdrości jej stylu.

– I co jeszcze? Trzy garnki lepsze niż cztery?

– Jak im kota popędzić, to tak.

– Chciałbyś.

– Naprawdę. Nie ma dnia, żeby mój nie wyrwał lachona. Dobra bryka nie jest zła.

– E tam, blachary się nie liczą.

– Najczęściej panienki z wyższych sfer, żadna tam patologia. – Okruszek obruszył się i zatarł małe tłuste rączki. – Wystarczy dobrze zagadać i cenę ustalić. Mój się wycwanił. Nie bierze takich, co żrą na pierwszej randce. A ja mam na co patrzeć. Najfajniej jest, jak je nadziewa. Sapią i piszczą, jakby im gazy schodziły. A on dobry chłopak jest. Ręce zaplata, chomąta zakłada i nabija na małe śmieszne ogonki. Nie chce, żeby odleciały jak baloniki na Sylwestra.

– Wiesz co? Jeszcze trochę, to i świnie u ciebie będą latać. Nie gadaj głupot, tylko karty wyciągaj. – Jeden z małych ludzi w zielonym kubraczku wyjął zza pazuchy kawałek liścia, który nawet z daleka śmierdział gorzelnią. – Popitkę przyniosłem.

– Ślepy nie jestem.

– Ale głuchy chyba.

– Nie powinieneś już pić. Pamiętasz, co było ostatnim razem?

– A co miało być? Stokrotka fest babka, że boki zrywać, a kanapa z tyłu po coś jest. Wszystko dla ludzi. Trzeba brać, póki setka na karku i mało człowieków na mieście.

– Jeszcze ciebie zobaczą. Jak wspomnę, jak mnie raz wróżka namierzyła, to mnie ciągle ciarki biorą. Brrrr. Okropne babsko.

– Ta, jasne. Namierzą. Chciałbyś. A nawet jeśli, to co z tego? Pomyślą, że to zwidy od przybłędy ze wschodu. – Chochlik popatrzył na paczkę starych dobrych przyjaciół, siedzących na betonie na ogonkach od liści. – Gramy.

– Ale dzisiaj nic rozbieranego? Bo ja taka nieuczesana jestem. – Myszka odruchowo złapała się za długie gęste włosy, których zazdrościli jej wszyscy w okolicy.

– A co? Boisz się, że zobaczymy coś, czego nie widzieliśmy? – Jej kompani ryknęli śmiechem, przypominając sobie wspólne chwile pod niebem na łące.

 

Rok później, w Warszawie

Okruszek siedział na zagłówku tylnego siedzenia w zielonej strzale i patrzył na szofera, który czekał na zmianę świateł i podziwiał samochód na pasie tuż obok.

– Dobrze, dobrze, dobrze. – Maluch pstryknął palcami, cały czas podśpiewując, i pokazał język chochlikowi z Irlandii, który przycisnął czoło do szyby w drugim aucie i cały czas stroił głupie miny. – No, wciskaj ten gaz. Come on. Come on. Come on.

Światła zmieniły się na zielone. Kierowca wdepnął pedał w podłogę, Skoda w końcu zamruczała, nabrała chęci i ruszyła z kopyta, pozostawiając Oliwiera daleko z tyłu.

– Łiiiiiii. – Okruszek uśmiechnął się, czując się jak w bolidzie, ale chwilę potem spadł na tylną kanapę, bo człowiek zaczął hamować. – O nie stary, nie ze mną te numery.

Kolejne pstryknięcie wystarczyło, żeby młody kierowca zmienił decyzję i przeskoczył na późnym zielonym.

– I to jest życie. Teraz grzecznie zjedziesz na pit-stop do Lidla. Prawdziwej pepsi ci trzeba, mój ty mały spaślaczku.

 

Parking, kilka dni później

– No i co Okruszku? Gotowe?

– Zara, nie pali się przecież. – Chochlik przecisnął się przez grill z przodu auta, i zeskoczył na ziemię, trzymając liść z nóżkami muchy. – Podano do stołu.

– A ja słyszałem, że ma być wojna. I fury będą człowiekom zabierać.

– Głupiś Chrobotku. – Okruszek nie miał wątpliwości. – Mój to mówi, że Ukraińcy sami kupują. I wezmą szkodę za dobrą kasę. Zabiorę się z nimi. W sumie dobrze świat pozwiedzać, a ja zawsze chciałem dużo jeździć. Daj ketchup.

– I zostawisz nas samych?

– Jakie zostawisz? Jakie zostawisz? – oburzył się. – Autostopem wrócę. Z pielgrzymką z Częstochowy. Miłości im trzeba. Dokładnie jak w zeszłym roku.

– Gdzie Rzym, a gdzie Krym?

– No chyba na Ukrainie.

– Jakiś ty mądry. – Myszka zrobiła maślane oczy.

– Co, koledzy się znudzili? – Posłał jej całusa.

– A tobie Stokrotka?

– To tylko dla sportu, kochanie. – Uderzył się w pierś. – Ty jesteś moją prawdziwą miłością.

– Jasne.

 

Ten sam parking, trochę później

– Trzymajcie się. – Okruszek po kolei uścisnął rękę z każdym z kompanów.

– Kocham ciebie. – Myszka rzuciła mu się na szyję, namiętnie pocałowała w usta, a potem wyciągnęła zza pasa pajęczynę z kawałkiem włosa. – Żebyś o mnie pamiętał. Ale wrócisz?

– Na pewno. Na mur beton.

 

Szeroki świat

Nowy kierowca śmiesznie mówił, nazywając samochód maszyną. Do auta jeszcze w Warszawie dosiadło się kilku jego towarzyszy. Odtąd zrobiło się bardzo wesoło. Okruszek cały czas tylko patrzył i cieszył, że widzi coś nowego. A widział dużo i na każdym postoju rozmawiał z coraz to nowymi chochlikami, którzy, jak na braci ze wschodu przystało, ubrani byli w kolorowe bluzki, fantazyjne spodnie i szerokie spódnice, i często mieli harmonie, harmonijki i gitary, przy których tańczyli i wywijali przeróżne balety.

Któregoś dnia obudził go głośny huk. Poczuł się jak w kinie i musiał zatkać uszy. Zaspany nie wiedział, co się dzieje, ale zobaczył, że ludzie gwałtownie zahamowali, wyskoczyli z zielonej strzały i próbowali ukryć się w ruinach pobliskiego bloku.

Ruszył za nimi.

I wtedy ktoś zgasił światło.

 

***

 

Leżał i czuł się jak odurzony, do tego zaczął kaszleć przez drażniący kurz, który unosił się dokoła.

– Co jest? – Widział nieznanych chochlików, pochylających się nad nim i patrzących z prawdziwą troską.

– Rakiety. – Jeden z nich zdjął z głowy śmieszną czapkę z uszami, nalał na nią trochę wody z liścia i wytarł mu twarz. – A ty skąd?

– A z Polski. – Okruszek zaczął parskać i drżeć. – Zimno tu. Co tu tak zimno?

– Tak jest jak ludzie giną. Ty nie możesz, za to twojego kierowcy już nie ma. Przyzwyczajaj się, a najlepiej, jak kożuch będziesz miał.

– A co to jest kożuch?

– O to. – Jeden z nich pokazał na swoje ubranie.

– A skąd takie macie?

– Jak się owca pasie, to zostawia to i owo na polu.

– Nigdy takich nie widziałem.

– To u was zimy nie ma?

– Zawsze wtedy w mieszkaniu albo garażu siedziałem. Dobre czasy. A ile samochodów przez to nie odpaliło, to nie zliczę. A ile wody w zamkach zamarzło, to w ogóle.

– Dobra, dość tych przechwałek. Zrozumiałem. Pożyczymy ci jeden.

– I co teraz będzie?

– A co ma być? Samochód wezmą nasi, a ty dołączysz do naszej wesołej kompaniji. – Maluchy pokazały gdzieś do tyłu. – My wszyscy z Moskwy.

Chochlik wstał i spojrzał na ludzi w znoszonych mundurach, którzy oglądali zrujnowaną okolicę. Wszyscy wyglądali na takich, co dopiero ze szkoły wyszli, i mówili jakoś inaczej, nie wydawali się jednak groźni, tylko bardziej zagubieni.

– Jak się nazywasz?

– Okruszek.

– Tamten to Rakieta, ja Pancerek, ten to Zamek, a piękna pani to Lotnik.

– A dlaczego Rakieta?

– On nie wie. – Chochliki zaczęły się śmiać między sobą. – Durak.

– Te Polak. Patrzaj i podziwiaj. To jego popisowy numer. – Jeden z nich poklepał go po plecach.

Wskazany malec ukłonił się i zaczął skradać w kierunku zielonej ciężarówki, gdzie żołnierze robili coś na pace. Okruszek stracił go z oczu i nie do końca wiedział, czego się spodziewać, nagle jednak odskoczył do tyłu, gdy z wozu wyleciała rakieta i wzniosła się w pióropuszu ognia.

– Patrz teraz.

Rakieta leciała, po chwili jednak zwolniła, zatrzymała się i zaczęła spadać na ciężarówkę. Żołnierze uciekali w popłochu, a chochliki śmiały się.

– Kalinka, kalinka, kalinka maja. – Jeden z nich zaczął grać na bakałajce.

– To on tak zrobił?

– Jasne. Przywieźli fajerwerki, a my bawimy się pysznie. Bo nie lubimy jak jest zimno.

– I co?

– A co ma być? Nie wybuchła, to wezwą sapera. Z nim też jest fajna zabawa, szczególnie, jak zesra się w gacie i nie ma jak uprać.

– A Pancerek?

– Widziałeś kiedyś czołg?

– Na filmach.

– To tu ich dużo zobaczysz, nawet takie jak kiedyś. A grałeś kiedyś w rzut wieżą na odległość? Albo do celu? Mamy zakłady, czyja lepiej trafi, i nikt dotąd mnie nie pobił.

– Słyszałem coś o tym. I to też niby wasza robota?

– A czyja ma być? Wystarczy trochę pomajstrować przy ładunkach.

– A pani Lotnik?

– Przelatuje wszystko w okolicy. – Chochliki zaczęły chichotać. – A najbardziej lubi, jak ma moc między nogami.

– I co? Zaraz jeszcze powiecie, że lata na oklep na rakiecie? – Okruszek nie wiedział, czy go nie wkręcają. – Jak jakaś wiedźma?

– A lata. Jak ma dobry dzień. Ale wiesz co? Czas się chyba zbierać. – Pancerek wskazał ręką na skodę, gdzie jeden z żołnierzy usiadł na miejscu kierowcy i przekręcił kluczyk w stacyjce, a jego kompani wpakowali się z buciorami, wódką i konserwami.

– O żeż wy, w cara Barabasza, nie żre się w samochodzie. Matka was nie nauczyła? – zszokowany Okruszek pstryknął palcami i samochód zgasł.

– Oj Polak, ostry ty zawodnik.

– Tapicerkę mi uświnią.

– Ty nie dokazuj, bo i auto spalą. Ciężarówkami gorzej się jedzie, bo opony mają przebite.

– Same pękają?

– Naprawdę nie lubimy, jak jedne człowieki zabijają inne. Cała przyroda walczy, to i my musimy.

– Ale ci są z waszego kraju.

– No i co z tego?

– I wy tak na nich?

– To tylko małe niewinne żarciki. Oni nigdy nie wygrają tej wojny.

Koniec

Komentarze

W kolejce. Powodzenia.

Okruszek włożył palec do nosa, wyciągnął soczystą kozę i wpakował ją sobie do ust.

 

Za ten realizm obrazowania będę zgłaszał do dożywotniego bana na portalu! laughlaughlaugh

W komentarzach robię literówki.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zgadzam się z NaN, ban się należy jak chochlikowi bolid!

Udało Ci się stworzyć zabawne opowiadanie wojenne.

Podoba mi się również światotwórstwo, dzięki Tobie wiem więcej o tych małych łobuzach.

 

Nie podobało mi się to zdanie:

Leżał i czuł się jak odurzony, do tego zaczął kaszleć przez drażniący kurz, który unosił się dokoła.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo przyjemnie się czyta. Dobrze skleciłeś dialogi. Aż chciałoby się przeczytać coś dłuższego w takim stylu 

Jak zwykle u Ciebie dialogi pierwsza klasa :) Ale poza tym muszę przyznać, że mnie nie zachwyciło. Trochę zbyt sprośno-rubasznie jak na mój gust. Podobają mi się za to imiona chochlików.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Chochliki w tej formie nie zechciały, niestety, ani do mnie trafić, ani rozbawić.

 

zła­pa­ła się za dłu­gie gęste włosy, któ­rej za­zdro­ści­li jej… → …zła­pa­ła się za dłu­gie gęste włosy, których za­zdro­ści­li jej

 

Praw­dzi­wej Pepsi ci trze­ba… → Praw­dzi­wej pepsi ci trze­ba

 

– Jakie zo­sta­wisz? Jakie zo­sta­wisz? – Obu­rzył się.– Jakie zo­sta­wisz? Jakie zo­sta­wisz? – obu­rzył się.

Przypomnij sobie zasady zapisywania dialogów.

 

wy­wi­ja­li prze­róż­ne pi­ru­ety. → Piruetów się nie wywija, piruety się kręci.

 

Pa­trzył na kilka nie­zna­nych cho­chli­ków, po­chy­la­ją­cych się nad nim i pa­trzą­cych z praw­dzi­wą tro­ską. → Nie brzmi to najlepiej.

 

któ­rzy oglą­da­li zruj­no­wa­ną oko­li­cę. Męż­czyź­ni wy­glą­da­li na… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Żoł­nie­rze ucie­ka­li w po­pło­chu, a cho­chli­ki śmia­ły. → Pewnie miało być: Żoł­nie­rze ucie­ka­li w po­pło­chu, a cho­chli­ki śmia­ły się.

 

Jeden z nich za­czął grać i śpie­wać na ba­ka­łaj­ce.Jeden z nich za­czął grać na bałałajce i śpie­wać.

Na bałałajce się nie śpiewa.

 

– O żesz wy, w cara Ba­ra­ba­sza… → – O żeż wy, w cara Ba­ra­ba­sza

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opracowanie tematu OK, ale nie przemówiła do mnie pierwsza część – zbyt gołe te dialogi, przydałyby się jakieś didaskalia, kropla opisów, żeby lepiej zbudować klimat. Potem już zrobiło się lepiej pod tym względem.

Żołnierze podczas wojny na ogół zabijają człowieków z drugiej strony. Tylko w tym przypadku jedni celują w tych w mundurach, a drudzy w tych bez. Acz to jest jakieś wyjaśnienie dla zawodności sprzętu.

Mam wrażenie, że bohater jakoś zbyt szybko przeskoczył z Polski w ręce Rosjan.

Babska logika rządzi!

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Niestety, nie kupiło mnie :( Niby wszystko jest na swoim miejscu i ciekawy pomysł, ale podobnie jak Reg, nie poczułem się opowiadaniem rozbawiony ani do końca usatysfakcjonowany. Trochę zbyt rubasznie.

Zgadzam się natomiast z przedpiścami, że bardzo dobrze umiesz w dialogi. 

Fajne takie chochliki. Zachowujące się, rozumujące i psocące podobnie do ludzi, ale jednak po chochlikowemu. Podobało się.

No, kurde, aż się zarumieniłam ;) Masz dryg do dwuznacznych żartów i wykorzystywania co ciekawszych haseł, krążących w przestrzeni publicznej. Tu jednak mam wrażenie zachwianych proporcji, to znaczy za dużo odzywek, za mało się dzieje.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Początek stanowi pewnego rodzaju barierę, jest wulgarny i chaotyczny. Potem jest jednak lepiej. Co ciekawe udało Ci się naprawdę pokazać wojnę z perspektywy chochlików, pokazać ich mentalność, co postrzegam jako zaletę. Za dużo jest jednak dialogów, choć są dobre, zdecydowanie brakuje narracji. Moc chochlików jest niespójna, z jednej strony oddziałują na wolę ludzi, ale z drugiej muszą robić jakieś sztuczki, wpływając na przedmioty. 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nowa Fantastyka