- Opowiadanie: Gekikara - Go²

Go²

Przepraszam za zapach stęchlizny, jeśli komuś się pałęta przy kostkach, ale doszły mnie słuchy, że jest jakiś twa-reunion i opowiadania z portalu będą drukowane w NFie, więc wynurzyłem się z piwnicy i odkopałem jakiś tekst dawno napisany, a zapomniany, aż mi stare czasy stanęły przed oczami.

404, buziaki!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Go²

Sygnał oczekującego połączenia wybudził Devona ze snu. Uniósł z wysiłkiem jedną powiekę i zerknął na Marikę, która leżała obok, z nogą zarzuconą na jego uda.

– To musi być do ciebie – wyszeptała. – Pewnie coś ważnego. Odbierz, póki Ginnie się nie obudziła.

Miała rację. Nikt nie dzwoniłby w celu towarzyskim o czwartej rano, chyba, że rozpaczliwie poszukiwał wrogów. Devon wymacał odpowiedni przycisk na konsoli w wezgłowiu łóżka i wybrał opcję „bez wizji”.

Wkrótce usłyszał dobrze znany mu głos komisarza Forestera. Tylko jedna sprawa mogła być na tyle ważna, by ten wywołał go o takiej porze: musieli trafić na czwartego denata.

 

*

 

Piętnaście minut później Devon Spencer, rozparty na siedzeniu pasażera policyjnej Hondy Air, przeglądał dane dotyczące sprawy, pozostawiając lot autonomicznemu systemowi sterowania. Czekała go nużąca, niemal czterogodzinna podróż do centrali. W czasie rozmowy z Foresterem próbował wymigać się od osobistego stawiennictwa, wystarczyłby przecież hologram, jednak tamten nalegał na rozmowę twarzą w twarz, co oznaczało, że czwartą ofiarą musiała być jakaś gruba ryba. O ile w ogóle można mówić o zbrodni. Sprawa była mglista, a Devon nie chciał jej prowadzić, jednak z jakiegoś powodu trafiła właśnie do niego.

Przeglądał akta po raz wtóry. Słowa materializowały się przed oczami, spychając obraz rzeczywistości na dalszy plan. Devon miał wrażenie, że mógłby chwycić litery i wycisnąć z nich tusz – nawet tak abstrakcyjna iluzja, generowana przez wszczepiony w hipokamp interfejs mózg-Sieć, wyglądała w pełni realistycznie. Szkoda, że z danych niewiele wynikało.

Pierwszą ofiarą, do której udało się dotrzeć, był dziewięćdziesięcioletni mistrz go, Matsushiro Kobayashi. Rzecz jasna, z początku jego nagła śmierć wyglądała na całkowicie naturalną. Nikt nie sprawdzał zapisu z pamięci wszczepki. Dopiero kiedy nastąpiły kolejne dwa tajemnicze zgony, departament powiązał fakty.

Druga była aktorka, Elena Headly. Trzeci – bokser Dustin Wilson. Żadne nie znało pozostałej dwójki, nigdy się nie spotkali, nie mieli wspólnych znajomych, nie grali w tym samym klubie golfowym, ani nie używali tego samego proszku do prania. Łączyły ich tylko trzy rzeczy:

Wszyscy umarli z powodu urazów mózgu wskazujących na niedotlenienie, przy tym u żadnego nie stwierdzono obniżonego poziomu tlenu we krwi ani śladów sugerujących uduszenie. Zapis pamięci z ostatnich kilkudziesięciu minut przed śmiercią u całej trójki był uszkodzony. Każde z nich korzystało z technologii głęboko zintegrowanej rzeczywistości wirtualnej, a jakiś czas przed śmiercią postanowiło wyłączyć moduł i raz na zawsze zakończyć fikcyjny żywot ich cyfrowego towarzysza.

Decyzja Kobayashiego odbiła się niemałym echem w środowisku naukowym, a nawet mainstreamowe kanały potrafiły o niej wspomnieć. Towarzyszący mu rywal, z którym przez dwadzieścia lat grał w go, był pierwszym projektem SI tego rodzaju. Ponoć dzięki doświadczeniom z rozgrywek i zastosowaniu koncepcji ze starej gry, która rządziła się nieskomplikowanymi zasadami, dając przy tym ogromne możliwości rozgrywki, technologia naśladowania człowieka doszła do punktu idealnego odwzorowania. Kobayashi ostatnią partię toczył z bezimiennym, wirtualnym przeciwnikiem dwanaście lat. Gdy ostatecznie – jako pierwszy od niemal wieku – pokonał program, uznał, że przywrócił człowiekowi palmę pierwszeństwa i jego misja została zakończona.

Headly wykorzystywała towarzyszkę, by przygotować się do roli. Przez około półtora roku spędzała z nią każdy dzień, odgrywając sceny umieszczone w scenariuszu. Podobno obdarzyła ją takim samym uczuciem, jakim bohaterka filmu zapałała do obiektu jej własnej obsesji. Na koniec Headly zostawiła scenę zabójstwa z zazdrości. Uśmierciła cyfrową Ramonę, a potem odinstalowała moduł i usunęła dane historyczne, by, jak sama mówiła, „najbardziej zbliżyć się do prawdziwego uczucia zadanej śmierci, by widzowie, którzy włączą w trakcie seansu moduł współodczuwania, mogli doświadczyć tego samego”. Niektórzy twierdzili, że cała historia była wyssana z palca, stanowiła tylko chwyt marketingowy. Jeśli tak, to udany: film przyciągnął tłumy i zebrał pochlebne recenzje.

W przypadku Wilsona powód był prozaiczny – zdecydował się na zakończenie kariery i nie potrzebował już wirtualnego sparingpartnera. Media prześcigały się w spekulacjach, czemu Wilson odchodzi u szczytu formy. Skasowanemu oprogramowaniu nikt nie poświęcił chwili refleksji.

Wilson zmarł trzy dni temu.

Na razie w mainstreamie nie powiązano tych trzech zgonów, a informacja o uszkodzonych zapisach w pamięci wszczepek nie została jeszcze ujawniona. Było jednak kilka kanałów, miejsc zbierających brukowych łowców sensacji i wielbicieli teorii spiskowych, gdzie ludzie zaczynali łączyć te zdarzenia.

Devon Spencer dobrze wiedział, komu zależy na szybkim rozwiązaniu tej sprawy. To jeden z powodów, dla których wolałby przekazać ją innemu agentowi. Dlatego też wcale nie zdziwił się, gdy w połowie drogi do Waszyngtonu ktoś spoza Departamentu XXVII próbował nawiązać z nim szyfrowane połączenie.

 

*

 

– To delikatna sprawa. Liczymy na twoją lojalność – urabiał go facet w białym garniturze.

– Jeśli wydarzenia potoczą się niepomyślnie dla Firmy, konsekwencje dotkną również przedmiotu naszej umowy – groził mężczyzna w czarnym garniturze, poza tym jednym szczegółem łudząco podobny do swojego partnera.

Devon miał ochotę dać im po gębie. Zaciskał pięści i… tylko tyle mógł zrobić. Rozmawiał przecież z hologramami. Zresztą, nawet gdyby było inaczej, Firma miała go w garści.

Firma miała wszystkich w garści, dlatego była Firmą. Wystarczyło to jedno słowo, a wszyscy wiedzieli, o jakim przedsiębiorstwie mowa. Jako jedyni właściciele patentu dotyczącego wszczepianych chirurgicznie interfejsów mózg-Sieć, mogli dyktować warunki politykom i bankom, a co dopiero takiemu szaremu obywatelowi jak Devon Spencer.

Który, nawiasem mówiąc, swego czasu poszedł z nimi na dość ryzykowny, nieoficjalny układ i już wiele razy zdążył tego pożałować, działając na zlecenie Białego i Czarnego. Jednak nie na tyle, by wycofać się z umowy. Ta czara chyba nigdy się nie przeleje.

– Czego oczekujecie? – zapytał wprost. Rozmowa z Białym i Czarnym była jak odklejanie plastra. Lepiej zakończyć ją jednym ruchem. Inaczej dwaj socjopaci będą się nad nim pastwić i bawić przy tym w najlepsze.

– Tego co zawsze – odpowiedział facet w białym garniturze, uśmiechając się. – Ludzie mają przestać ginąć, winni muszą zostać ukarani…

– I najlepiej, żeby sprawa pozostała niewyjaśniona – wtrącił mężczyzna w czarnym garniturze. – Na pewno będziesz wiedział jak to załatwić.

Hologram zniknął, nim Devon Spencer zdążył zapytać o konkrety. Może to i lepiej. Wiedział, że odpowiedzi by mu się nie spodobały. Sprawdził szacowany czas przylotu: pozostało półtorej godziny do lądowania. Potem spojrzał na swoje ręce. Zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie raniły wnętrze dłoni.

 

*

 

Siedziba Departamentu XXVII do spraw Ciężkich Przestępstw Cyber-Materialnych jak zawsze sprawiała ponure wrażenie. Ciemne korytarze, pomieszczenia wypełnione wpatrującymi się w pustkę funkcjonariuszami, analizującymi informacje wyświetlane bezpośrednio w ich głowach, miarowy szum serwerowni. Dla takich jak Devon Spencer, wcielonych do departamentu w charakterze zbrojnego ramienia, agenta działającego w terenie, każda wizyta tutaj było niczym spotkanie z przedstawicielami innego gatunku.

Kiedy wszedł do gabinetu, wszyscy już czekali. Komisarz Forester nerwowo zaciągający się papierosem niewidzialnym dla wszystkich pozostałych. Szefowa departamentu, Tilda Hoffer, której nieobecne spojrzenie sugerowało, że właśnie zapoznawała się z kolejnymi raportami. I jeszcze ktoś. Mężczyzna, którego Devon wcześniej nie spotkał.

– Kazuo Junichi – powiedział nieznajomy i najpierw ukłonił się lekko, a zaraz wyciągnął dłoń w geście przywitania. – Delegat Unii Technologicznej. Liczymy, że szybko złapie pan sprawcę.

– Sprawcę? – zapytał Devon. – Czyli już ustalono, że to morderstwa? A nie, na przykład, wada oprogramowania? Kim jest czwarty denat?

– Obawiam się, że to nie takie proste, panie Spencer – odpowiedział mu delegat. – Nie wszystkie dane możemy ujawnić, ale…

– To, z całym szacunkiem, po cholerę mnie wezwaliście? – wszedł mu w słowo detektyw. – Zgłaszałem na samym wstępie, że sprawa nie mieści się w ramach moich kompetencji. Śledzę gwałcicieli, którzy hakują wszczepki ofiar, by im wykasować wspomnienia, morderców wabiących ofiary w miejsce zbrodni za pomocą hologramów i innych zbiorów, którzy wpadli na to, jak wykorzystać nowe technologie do popełniania całkiem tradycyjnych przestępstw. Te morderstwa, o ile to morderstwa, są dokonywane z zupełnie nieznanego miejsca. Przydałaby się jednostka antyhakerska…

– Myśli pan, że nie wdrożyliśmy procedur? – wtrącił delegat nieco podniesionym tonem. – Sprawa jest poważna, pracuje przy niej wiele jednostek na kilku płaszczyznach. Od pana wymagamy…

– Panowie. – Tilda uderzyła dłońmi o blat biurka. Lekko, ale na tyle zauważalnie, by przerwać dyskusję. – Zostawcie mnie na chwilę z detektywem Spencerem, dobrze?

 

*

 

Powtarzający się raz za razem huk wystrzału pomagał mu się zrelaksować. Celując w środek tarczy, wędrującej dalej z każdym celnym strzałem, Spencer odzyskiwał poczucie kontroli, utracone w trakcie rozmowy z Tildą Hoffer. Kiedy pomyślał, że ona wiedziała o tym wszystkim…

Kolejna seria z broni szkoleniowej była lekarstwem na przypływ gniewu.

– Wiedz, że pamiętam, co się stało siedem lat temu – zaczęła, kiedy Forester i Matsushiro wyszli na korytarz. Devona przepełniał gniew na samo wspomnienie, ale nim cokolwiek powiedział, Tilda uderzyła ponownie: – Wiem też, kto się potem do ciebie odezwał. I na jaki poszedłeś układ.

Kolejna seria przeszyła powietrze. Im dalej był tarcza, tym rzadziej trafiał, ale już nawet nie o to mu chodziło.

– Dlaczego więc nic z tym nie zrobiłaś? – zapytał wtedy, po niesamowicie długiej chwili milczenia, w czasie której wszystkie myśli wyparowały mu z głowy i widział swój marny koniec gdzieś w więziennej celi. – Chcesz mnie teraz wsadzić?

Tilda tylko się roześmiała. Ten śmiech wciąż rozbrzmiewał w jego głowie, choć próbował go zagłuszyć dźwiękami wystrzałów.

– Nic z tych rzeczy. Wyprowadzałeś poufne informacje. Czasem krzyżowałeś nam szyki. Byłeś wtyką Firmy w departamencie. A ja wiedziałam o tym, mogłam się do tego przygotować. To lepsze niż gdyby był nią ktoś, co do kogo nie miałabym podejrzeń.

– A teraz oczekujesz, że będę podwójnym agentem? – zapytał. – Rozczaruję cię, oni nic mi nie mówią. Tylko dają dyspozycje.

Tilda obeszła biurko i stanęła na odległość stopy od Spencera. Zauważalnie niższa, zadzierała głowę, by spojrzeć mu w oczy.

– Nie mam złudzeń, że departament, jak wszystkie służby, jest o krok za nimi. Mają polityków w kieszeni. Mają pieniądze i możliwości. Nic z tym nie zrobię i nie mam zamiaru zbawiać świata – powiedziała. – Ale jesteś jedynym moim człowiekiem, który ma w Firmie jakieś dojścia. Użyj ich. Zrób co trzeba. Byleby ludzie przestali ginąć.

– Ludzie? Jest więcej ofiar?

– Trzydzieści dwie w różnych zakątkach świata – wyznała. – Nie mogę zdradzić personaliów, oficjalnie nie ma sprawy, a więc nie ma międzynarodowego śledztwa. Ale wszystko ma początek tu, u nas. Od tego staruszka grającego w go. Zajmiesz się tym, Devon?

Tak go podeszła, a on dał się zrobić jak uczniak.

Strzelił po raz ostatni – niecelnie – i sprawdził godzinę. Broń zniknęła, tak samo jak tarcza wraz z całą hologramową strzelnicą, a detektyw Spencer opuścił hotelowy pokój. Za dwadzieścia minut miał spotkać się z Matsushiro Yuko, wnuczką i najbliższą osobą pierwszej ofiary.

 

*

 

– Czy było coś szczególnego w zachowaniu pani dziadka w dniach przed śmiercią? – zapytał, przypatrując się twarzy kobiety siedzącej naprzeciwko. Wyglądała zjawiskowo. Zbyt pięknie, by to mogła być prawdziwa twarz.

Zgodnie z ustawą o prawie do kreowania wizerunku, dozwolona była cyfrowa modyfikacja wyglądu. Oczywiście przedstawiciele prawa mogli zajrzeć pod podszewkę. O ile zachodziła taka konieczność.

Yuko musiała dostrzec zmianę w jego spojrzeniu, bo poprawiła szal i zasłoniła szyję.

– Nie jestem o nic oskarżona, mógłby pan więc… – rzuciła urażona.

– Bardzo przepraszam – odpowiedział detektyw. Zdążył jednak dostrzec to, co ukrywała. Blizna po oparzeniu zajmowała połowę twarzy kobiety.

– Wiem, o czym pan myśli – stwierdziła, przerywając ciszę. – Dlaczego nie zrobiłam operacji? W pożarze zginęli moi rodzice, wtedy dziadek przejął nade mną opiekę. On… miał swoje przekonania. Mieszkał wtedy w Chicago już od dłuższego czasu, odkąd…

– Zaproponowano mu udział w projekcie humanoidalnej SI – dopowiedział Spencer, zadowolony, że rozmowa przeszła na właściwe tory.

– Tak, dokładnie – przytaknęła Yuko, wyciągając coś z przepastnej torby. – Dziadek twierdził, że wady czynią nas ludźmi. Że w nich leży kwintesencja człowieczeństwa. I tylko dzięki nim możemy się doskonalić. Był z niego kawał drania – podsumowała, kładąc na blacie deskę do gry i dwa pojemniki z kamieniami. – Grał pan kiedyś w go?

– Nie, nigdy – odpowiedział detektyw zgodnie z prawdą. Nie ponaglał kobiety, nie zadawał pytań, pozwalał jej kierować rozmową.

Znał ten typ przesłuchiwanych, ludzi, którzy noszą tyle tajemnic, że ich ciężar powoli staje się nie do zniesienia, dlatego wiedział, że Yuko sama mu wszystko opowie, jeśli tylko da jej szansę mówić.

– Obecnie popularne jest Go² – kontynuowała kobieta. – Układa się w nim kamienie na kilku poziomach, jednak osobiście wolę wersję tradycyjną. W tym jestem podobna do dziadka. – Pozwoliła sobie na uśmiech. Chyba szczery. – Niektórzy mówią, że jeśli szachy są królem gier, to go jest cesarzem. W go nie ma króla. Nie wygrywa się partii w kilku błyskotliwych ruchach, którymi można zadać decydujący cios. Zasady teoretycznie są proste, pojmie je nawet dziecko, rzecz można sprowadzić próby do zajęcia większego terytorium niż przeciwnik, a pojedynek dobiega końca dopiero wówczas, gdy któraś strona się podda lub obydwaj gracze uznają, że wynik już nie ulegnie zmianie. Jedyne ograniczenie jest takie, że jeden układ na planszy nie może zostać powtórzony. Jak w życiu, prawda?

Spencer nie odpowiadał. Nie było potrzeby.

– Jeśli gramy ze słabszym przeciwnikiem, honorowo jest pozwolić mu na wykorzystanie kamieni pomocniczych. Żadna inna gra nie oferuje czegoś podobnego – opowiadała, układając na planszy dziewięć czarnych, okrągłych przedmiotów wielkości paznokcia.

Potem przybliżyła mu szczegóły i rozegrali partię. Po trzydziestu minutach detektyw Spencer musiał uznać swoją całkowitą porażkę.

– Wiedział pan, że w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku pewna firma stworzyła program, nazywany wtedy szumnie sztuczną inteligencją, który potrafił zwyciężyć mistrzów go? Później program porzucono. Za to na początku następnej dekady jeden z pracowników tej firmy upublicznił informację, jakoby udało im się stworzyć program, który uzyskał świadomość. Ponoć to było tylko złudzenie, bardzo skomplikowany algorytm, który tworzy iluzję żywego umysłu, tak, jak to jest obecnie z całą technologią Firmy.

– Ale pani dziadek traktował SI jak człowieka? – zapytał Spencer, odgadnąwszy, dokąd zmierza historia rozmówczyni.

– Bez szacunku dla przeciwnika i wiary w jego honor go nie ma sensu, chyba pan się z tym zgodzi? – nawiązała do ich rozgrywki, którą musiał szybko poddać. – Dziadek przez to bardzo zbliżył się do tego programu. Najpierw mu to służyło, ale przez ostatnie miesiące popadał w coraz bardziej ponury nastrój. Jakby się czegoś obawiał. Może ostatecznej klęski? Podsłuchałam pewnej nocy, jak mówił do siebie, że SI celowo nie kończy partii, chociaż ma przewagę. I wie pan co? Powiem to tylko panu, ufając, że ta informacja nie wyjdzie na jaw. Mogę na to liczyć? Jest pan człowiekiem honoru?

Detektyw kiwnął głową.

– Mój dziadek… – zaczęła Yuko, ale zaraz przerwała. Oblizała wargi, zaczerpnęła powietrza i dokończyła, ciszej niż przedtem: – On wcale nie wygrał. Partię kończył zwykły automat, dziadek wykasował moduł wirtualnego towarzysza chwilę wcześniej.

– Czy wie pani, dlaczego tak postąpił?

Kobieta tylko wzruszyła ramionami. Później zerknęła na zegar wiszący w holu i jej wzrok na chwilę stał się nieobecny. Gdy powróciła do tu i teraz, schowała planszę.

– Przez całe życie ten stary skurczybyk stał na straży swojej pokręconej koncepcji honoru. Kazał mi nawet zostawić te blizny, aż przywykłam do nich i teraz nie umiałabym się z nimi rozstać. Dlaczego się złamał? Staruszek zabrał tę tajemnicę do grobu… Jeśli pan pozwoli, na mnie już czas.

– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła – odpowiedział, choć cała historia na razie tylko zamieszała mu w głowie i nie wiedział, co ma o tym myśleć. Kilkanaście różnych scenariuszy naraz pojawiło się w jego umyśle, od tych zakładających, że wszystko było tylko zbiegiem okoliczności i stratą czasu, aż po teorie najbardziej nieprawdopodobne.

Yuko wstała i skłoniła się lekko, na co odpowiedział podobnym ukłonem.

– Poza nim tylko jego rywal mógłby coś wiedzieć na ten temat, ale dziadek wykasował wszystko – rzuciła jeszcze na odchodne. – Nie pozostał nawet ślad.

 

*

 

Tafla jeziora falowała leniwie, pieszczona delikatnymi podmuchami wiatru. Siedzący na huśtawce Devon obserwował spokojny krajobraz rozpościerający się z werandy. Tylko woda, las i góry – nic więcej. Filtr nakładany przez wszczepkę na rzeczywistość był jak zwykle pozbawiony skazy. Zamiast kominów elektrowni, wspinających się po stoku kompleksów hotelowych i wieżowców górujących nad pobliskim miastem, detektyw widział tylko czyste niebo.

Marika jeszcze spała. Ciche szuranie małych stóp sugerowało za to, że Gianna postanowiła nie tracić wakacji. Ubrana w cokolwiek udało jej się wyciągnąć z walizki, stanęła w progu drewnianej chaty, którą wynajęli, by odpocząć od zgiełku. W rzeczywistości była nieco zaniedbana, ale nakładki estetyczne maskowały wszelkie niedoskonałości. Pozwalały nawet dopasować niefunkcjonalne elementy wystroju do preferencji użytkownika.

– Kiedy idziemy na łódkę? – zapytała dziewczynka, przebierając nogami.

– Może porozmawiamy, kiedy mama wstanie…

– Obiecałeś! Obiecałeś! – powtarzała Ginnie, uczepiwszy się nogawki jego spodni.

Devon nigdy nie potrafił jej odmówić.

– Jak sprawa? – zapytał go mężczyzna, który nagle pojawił się obok. Miał na sobie biały garnitur.

– Kim jesteś? – zapytał Devon i nagle poczuł niepokój.

Otoczył córkę ramieniem, a drugą ręką sięgnął do paska, ale przecież nie miał przy sobie broni.

– Słodka scenka – rzucił facet w czarnym garniturze, który pojawił się przy schodach. – Rozmawiałeś z wnuczką Matsushiro. Powiedziała coś ciekawego?

– Z kim? – Detektyw zaczynał coś sobie przypominać, ale wspomnienia były mgliste. – Zostawcie mnie i moją rodzinę w spokoju.

– To się nie dzieje naprawdę – powiedział Biały Garnitur ze spokojem.

– Nie mamy na to czasu – syknął czarny i pstryknął palcami.

Ból rozdarł czaszkę Devona, a krajobraz uległ przeobrażeniu. Część lasu i gór zastąpiły zabudowania. Niebo spochmurniało. Nagle zerwał się wiatr, a żaglówka, która jeszcze przed chwilą była zacumowana przy nabrzeżu, pływała teraz na środku jeziora. Kadłubem do góry.

– Co do cholery?! – zawołał detektyw.

Potem sobie przypomniał.

– Mówiłem już wam, żebyście nie grzebali mi w głowie podczas snu! – zakrzyknął.

Biały machnął ręką. Żaglówka i jezioro wraz z całą resztą krajobrazu zwinęły się, spłaszczyły, by zostać jedynie malowidłem na ścianie, małym elementem wystroju biura, w którym Biały i Czarny zwykli przyjmować Devona.

– Wybacz nam, nie mamy czasu – próbował wyjaśnić biały.

– Chcemy wiedzieć, co ci powiedziała – dodał czarny. – To ważne.

– Nic. Jakieś bzdury – rzucił detektyw. – Stary Matsushiro musiał być z lekka szurnięty.

Rzeczywistość zamigotała. Obraz zaczął się rozmywać, co było znakiem, że sen dobiega końca.

– Co dokładnie powiedziała? – dopytywał Biały. – Jesteś detektywem, nie muszę ci przypominać, że każdy szczegół może mieć znaczenie.

– Tylko tyle, że wirtualny towarzysz Matsushiro mógłby coś wiedzieć – sprecyzował detektyw. – Ale staruszek usunął wszystkie dane. Chyba że…?

– Nawet gdyby został po nich jakiś ślad… – zaczął Biały.

– A wcale nie twierdzimy, że tak jest – wtrącił Czarny.

– …byłyby trudne do lokalizacji. I wydobycia.

– I przeszkadzacie mi tylko po to, aby o tym powiedzieć? – rzucił detektyw, ale nie usłyszał już odpowiedzi.

Biały i Czarny zniknęli wraz z całym biurem.

 

*

 

– Devon, krwawisz! – obudził go głos zatroskanej żony.

Usiadł w pościeli z ogromnym bólem głowy i wytarł dłonią nos. Był już ranek. Detektyw powinien szybko doprowadzić się do porządku, żeby nie wystraszyć Ginnie, kiedy ta, jak co ranek, przydrepcze do łóżka rodziców, by wskoczyć między niego i Marikę.

– Potrzebuję kawy – powiedział, a Marika wstała, pocałowała go w czoło i zniknęła w kuchni.

Poszedł do łazienki w towarzystwie dźwięków ekspresu, aby doprowadzić się do porządku. Przemył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Czterodniowy zarost, podpuchnięte oczy, włosy niewidzące prysznica od kilku dni. Mruknął do siebie i poprawił nieco fryzurę, a później włączył nakładkę zastępującą jego wizerunek i już miał przed oczami nienaganne oblicze stróża prawa.

– Tato, zobacz! – Ginnie stanęła w progu łazienki z rysunkiem w dłoniach. – To ja! Jakbym stanęła obok i patrzyła na siebie!

– Jest piękny, kochanie – odpowiedział Devon z uśmiechem. – Wyszedł całkiem jak zdjęcie – dodał, wolniej wypowiadając ostatnie słowa, bo właśnie coś przyszło mu do głowy.

 

*

 

Budynek był dość obskurny, co stanowiło pewien standard – jednak odmiennie od większości, jego szpetoty nie zasłaniały wirtualne ulepszacze. Detektyw splunął i zignorował alert o normach zachowania w miejscu publicznym. Do tego miejsca jego zachowanie pasowało jak znalazł.

Dla pewności sprawdził adres. Wszystko się zgadzało. Tutaj stary Matsushiro wynajmował przestrzeń magazynową.

Devon Spencer najpierw liczył na to, że światowa federacja graczy w go, czy jakaś inna organizacja tego rodzaju, której przedmiotem zainteresowania są partie rozgrywane przez znaczących graczy, posiada zapis rozgrywki Matsushiro. Nie pomylił się. Rzeczywiście istniała taka organizacja i archiwizowała zapis partii i interakcji między graczami – problem w tym, że staruszek nie przekazał materiałów z ostatniego, decydującego dnia.

Ekipa komisarza Forestera nie znalazła zapisu danych na wirtualnym dysku denata, a Spencer nie odszukał żadnego fizycznego nośnika danych w domu Matsushiro. Wnuczka zmarłego nie miała nic przeciwko, nieruchomość zresztą już została wystawiona na sprzedaż, a Spencer zdążył tuż przed ekipą sprzątającą. Wydawało się, że pomysł był nietrafiony.

Jeśli istniał jakiś inny zapis zdarzeń z ostatnich dni, zaginął gdzieś w niewyczerpanych zasobach Firmy, dostępu do których Biały i Czarny ewidentni nie chcieli przekazać. Zapis w pamięci podręcznej wszczepki obejmował tylko ostatnie dwadzieścia cztery godziny – pozostałe dane Matsushiro musiał gdzieś przechowywać. Przynajmniej taką nadzieję miał detektyw.

 Gdy już zaczynał ją tracić, natrafił na szczególne znalezisko. Podręczny notatnik. Nie elektroniczny. Taki z papieru. Spencer nie widział czegoś takiego od… Spencer nigdy nie widział czegoś takiego.

Wewnątrz – poza ogromną liczbą schematów przedstawiających układ kamieni na planszy do go – znalazł kilka nazwisk i numerów telefonu. A także adresy.

Właśnie sprawdzał piąty z kolei i trafił do miejsca, które było idealne do tego, by ukryć coś przed światem. Magazyn pozbawiony nakładek wirtualnych, obsługiwany przez bezwszczepkowy personel. Wszelkie transakcje odbywały się tu wyłącznie za pośrednictwem gotówki. Raj dla paranoików pragnących zabezpieczyć swoje tajemnice.

Niespiesznym krokiem, wypatrując kątem oka zagrożeń, zawsze czyhających w takich dzielnicach, detektyw Spencer zbliżył się do metalowych drzwi i załomotał.

Po kilku minutach otworzył je łysawy mężczyzna na oko po pięćdziesiątce.

– Masz jakiś interes? – rzucił, nie siląc się na uprzejmości.

– Wpadłem z wizytą – odpowiedział detektyw i pomachał łysemu odznaką tuż przed oczami.

Stróż ze skwaszoną miną otworzył drzwi na oścież. Gdy detektyw przekraczał próg, odczuł nieprzyjemne swędzenie wewnątrz czaszki. Detektor wszczepek musiał być wmontowany w futrynę. Mógł się tego spodziewać. Poza tym wewnątrz budynek był równie zaniedbany, jak na zewnątrz.

– Co pana sprowadza? – ponownie zapytał łysy, tym razem bardziej kulturalnie.

– Chcę obejrzeć magazyn Kobayashiego Matsushiro.

– Obawiam się, że nie będę mógł pomóc – stwierdził łysol. – Nawet jeśli ktoś taki jest naszym klientem, ludzie przychodzą do nas, bo dbamy o bezpieczeństwo tego, co chcą przechować.

Devon Spencer powiódł spojrzeniem po ścianach korytarza. Żadnych kamer ani projektorów. Jedynie żółte drzwi w miarowych odstępach od siebie.

– Żadnego monitoringu? Mało bezpiecznie jak na magazyn.

– Nasi klienci mają… specyficzne podejście do bezpieczeństwa. Nikt i nic nie rejestruje tego, co jest tu przechowywane – wyjaśnił stróż. – Wszyscy, którzy tu pracują, są czyści.

Czyści. Tak w kręgach sceptyków określano bezwszczepkowców.

– Jasne – odpowiedział Spencer i wyprowadził cios głową.

Stróż upadł, krwawiąc z nosa. Patrzył z wyrazem zaskoczenia na twarzy to na dłoń, którą próbował wytrzeć twarz, to na detektywa.

– Nie możesz… – wyjęczał łysy.

– Nic tu nie zaszło, po prostu upadłeś – oznajmił detektyw, ocierając czoło. – I chyba wiesz co robić, żeby nie przewrócić się ponownie?

 

*

 

– Wystarczy schodami do końca i w lewo, dwunaste drzwi, naprawdę, nie musimy razem… – zaczął stróż, zerkając nerwowo przez ramię.

Przerwało mu szturchnięcie w plecy.

– Musimy, musimy – rzucił detektyw, idąc krok w krok za stróżem.

– Ale już mówiłem. Do końca schodów i w lewo, dwunaste drzwi – powtarzał stróż, tymczasem wspięli się na piętro. – Oświetlenie szwankuje… – dodał gwoli wyjaśnienia, gdy po naciśnięciu przełącznika tylko kilka świetlówek rozjaśniało bielą. – …ale drzwi widać nawet stąd. O, tamte, na granicy cienia. Są uchylone. Są uchylone! Ale jak to?! Ja przecież…

Detektyw pchnął łysego na ścianę i pobiegł w kierunku wskazanych drzwi. Gdy był już przy nich, odbiły w jego kierunku, a z wnętrza pomieszczenia wypadł ktoś, niby cień, i pomknął ku przeciwnemu końcowi korytarza.

Detektyw Spencer zaklął, po czym ruszył za nim, trzasnąwszy drzwiami. Jeśli magazyn Matsushiro skrywał cokolwiek istotnego, z pewnością oddalało się teraz z włamywaczem.

Spencer pędził w coraz większej ciemności, aż ledwie dostrzegał podłogę pod stopami, mimo aktywacji modułu analizy szczątkowych impulsów wzrokowych. Korytarz skręcił. W oddali, nad prowadzącą w dół drabiną, błyskało światło czerwonej lampy. Włamywacz wychynął z cienia, złapał za pierwszy szczebel i zniknął pod podłogą.

Detektyw przyspieszył.

W kilku krokach doskoczył do drabiny, pomknął w dół na złamanie karku, słysząc echo dalekich kroków. Droga w dół była absurdalnie długa – Devon z pewnością znajdował się już pod poziomem gruntu. To jednak nie zaprzątało mu głowy. W tej chwili myślał wyłącznie o pościgu, jak urodzony łowca.

Spencer pędził, chwytał szczebel za szczeblem, słyszał, że jest już coraz bliżej ściganego. Nagle stracił oparcie dla nóg. Zaczął spadać. Przejście zawirowało, gdy uderzył głową o betonową podłogę. Wstał, marszcząc czoło. Wyszukał palcami miejsce, w którym rósł paskudny guz. Ból wypełnił czaszkę, ale Spencer nie wyczuł krwi. Na szczęście nie spadł z wysoka.

– Co do cholery? – zaklął, rozglądając się dokoła.

Z miejsca, do którego trafił, odchodziły cztery korytarze, ledwie oświetlone z rzadka rozsianymi żarówkami, które co i raz przygasały.

 

*

 

Devon Spencer błądził po omacku. Minęło już pół godziny, a nie tylko nie znalazł włamywacza, ale całkowicie zgubił się w labiryncie korytarzy. Kilkukrotnie wracał do – jak sądził – punktu, w którym powinien natrafić na drogę w górę prowadzącą do magazynu, którą sam wcześniej pokonał, ale drabiny również nie mógł znaleźć. Lokalizacja szalała. Detektyw odtworzył z zapisów pamięci przebytą trasę, lokalizacja była właściwa, jednak tunel zniknął. Za to ból głowy nie mijał.

– To się nie dzieje naprawdę – powiedział Spencer do siebie.

Śmiech rozbrzmiał w jednym z korytarzy.

– Czyżby?

Spencer odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Włamywacz spacerował na skraju cienia. Zniknął, nim detektyw ruszył w jego kierunku.

– Co to w ogóle znaczy „naprawdę”? – Mężczyzna w cieniu pojawił się znów, ale tym razem w korytarzu po prawej. Jakim cudem? – Czy to, co emulują wszczepki, to nadal fikcja? Gdzie przebiega granica?

– Ktoś mnie shackował – stwierdził Spencer, zastanawiając się, kiedy do tego doszło.

Czy wtedy, gdy poczuł swędzenie, które wziął za wpływ detektora? Jak to możliwe, że ktokolwiek złamał policyjne zabezpieczenia? Do tego na tyle sprawnie, by przeszedł przez wszystkie firewalle, nie podnosząc alarmu?

Wystarczy po prostu zresetować system.

– Czy na przykład, gdy zrobię tak, to cię zaboli?

Najpierw rozległ się głos, a zaraz po nim, tuż obok Devona, jakby spod ziemi wyrósł mężczyzna z twarzą ukrytą w cieniu. Trzymał w ręku kaset. Uderzył mocno, pod żebra.

– Ty skurwielu! – krzyknął detektyw, wyciągając broń.

– Spencer, opanuj się! – wolał ktoś jakby zza ściany.

Ciałem detektywa targnął wstrząs. Zapiekło miejsce, gdzie potylica spotyka kręgosłup, a ciemne korytarze zaczęły rosnąć i wypełniać się światłem w rytm drgawek. Wkrótce detektyw dostrzegł wysoki, pordzewiały dach starej hali, błękit nieba przebijający w tych miejscach, gdzie brudne szyby zostały wybite, oraz twarz pochylonego nad nim komisarza Forestera.

– Dałeś się zrobić jak uczniak – stwierdził tamten. – Dobrze, że mieliśmy cię na oku.

 

*

 

W trakcie kolejnych kilkunastu godzin Devon Spencer to odzyskiwał, to tracił świadomość, a wydarzenia toczyły się dalej jakby obok. Najpierw zapakowali go do autolotu, potem przypięli do jakiejś maszyny monitorującej stan wszczepki, później zapamiętał następny lot, a teraz – teraz jechał na tylnym siedzeniu luksusowej taksówki. Próbował sobie przypomnieć, gdzie.

Nie chciał jednak pytać o to kierowcy. W końcu dokądkolwiek jechał, prędzej czy później tam dotrze.

Wybrał numer komisarza Forestera.

– Spencer! Już wydobrzałeś? Podobno wypisałeś się na własne żądanie – powiedział ten z autentyczną troską. – Zostałeś ofiarą cybernetycznego ataku, to nie przelewki.

– Nic takiego. Ważniejszą jest nasza sprawa – stwierdził Spencer. – Ktokolwiek włamał się do magazynu Kobayashiego, odkrył przed nami, że to dobry trop.

– Jaki Kobayashi? Jaki włamywacz?

– Ten od trzydziestu dwóch ofiar. To dlatego byłem w magazynie. Znalazłem notatnik staruszka i…

– Nie pracujemy nad taką sprawą – wszedł mu w słowo komisarz.

– Który departament ją przejął? Na pewno Kazuo maczał w tym palce. Od początku mi się nie podobał.

– Na pewno dobrze się czujesz? Powinieneś zostać na obserwacji. Nasi neurotechnicy ostrzegali, że chociaż ze wszczepką już wszystko w porządku, gdzieś w połączeniach neuronowych mogły zostać wspomnienia symulacji. W końcu ulegną zatarciu. Jak sen.

– Muszę gdzieś zadzwonić – rzucił pobladły detektyw i zakończył połączenie.

– Marika. Marika – powtórzył cicho imię żony.

Obraz wnętrza taksówki został przysłoniony hologramem domu Spencera. Marika i Ginnie siedziały przed planszą do go.

– Wszystko u was dobrze? – spytał, zatroskany.

– Jak zawsze – odpowiedziała Marika, uśmiechając się. – Znalazłyśmy sobie rozrywkę. To jest go. Słyszałeś o tej grze? Nazywają ją…

– …cesarzem gier.

– Tak, dokładnie. Zasady są proste, nawet dla dziecka. Nawet jeśli nie jest takie zdolne, jak nasza Ginnie – powiedziała, głaszcząc córkę po policzku. – Skąd znasz tę grę?

– Niedawno ktoś mi o niej opowiedział – odparł wymijająco. – Ponoć nie ma dwóch takich samych partii, a najlepsi gracze myślą nawet pięćdziesiąt ruchów naprzód i rozważają wszystkie alternatywy. Ale najważniejsze, to zrozumieć przeciwnika. Ocenić, co może chodzić mu po głowie. Zrozumieć, w jaki sposób gra – tu przerwał i zawiesił głos, wpatrując się w białe i czarne kamienie.

– Coś się stało? – zapytała Marika, a wtedy zauważył coś jakby powidok za nią i córką. Z jednej strony drgający cień. Z drugiej blask, bardziej intensywny niż wpadające do mieszkania promienie słońca. – Dlaczego milczysz?

– Dokąd jedziemy? – zapytał szofera, nagle kończąc połączenie z domem.

– Do Firmy – odpowiedział tamten. – Nim pan zasnął, mówił, że ma tam spotkanie. Mówił, że musi coś sprawdzić.

W głowie Spencera zaczęło wirować. Ogarniała go niemoc. Obraz przed oczami znów tracił na ostrości.

– Jasne – odpowiedział detektyw.

Zaraz potem otworzył drzwi i wyskoczył z auta prosto pod koła rozpędzonej ciężarówki.

 

*

 

Obudził się, zanosząc kaszlem. Leżał w kałuży, wewnątrz opustoszałej, zniszczonej hali, która mogła być kiedyś zakładem produkcyjnym. Wysoko nad głową miał dach, widział kawałki błękitnego nieba tam, gdzie brudne szyby zostały wybite.

Opodal niego zwisała drabina sięgająca do samego szczytu hali.

– Jak uczniak – powiedział i splunął, a potem wstał.

Ukłucie po prawej stronie klatki piersiowej przywołało na twarz detektywa grymas bólu. Podwinął koszulę i zobaczył ślad po uderzeniu tam, gdzie oberwał od – zdawało mu się wówczas – wirtualnej atrapy włamywacza.

– To jest popieprzone – warknął.

Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z takim zbirem. Włamywacz był jak wirtuoz iluzji. Potrafił ukryć się pod generowanym przez wszczepkę obrazem, zaatakować, a potem zniknąć. Tak namieszał Spencerowi w głowie, że ten całkiem stracił rozeznanie w tym, co jest prawdą, a co ułudą.

Przez chwilę miał ochotę wrócić do tamtego magazynu i sprać dozorcę, o ile był jakikolwiek dozorca. To nie przyniosłoby mu jednak nic prócz straty czasu. Przynajmniej zdołał trafnie ocenić sytuację i w porę się zrestartować w najszybszy, choć dość nieprzyjemny sposób. Gdyby źle ocenił sytuację… Otrzymał jednak wskazówki. Przypomniawszy sobie o tym, zainicjował połączenie.

Biały i Czarny odebrali niemal natychmiast. Ich sylwetki w nienagannych garniturach nałożyły się na pokryte rdzą i starym smarem ściany hali.

– Udało ci się – stwierdził Biały. – Nasz sygnał przebił barierę.

– Po kilku nieudanych próbach – wtrącił Czarny.

– Możecie skończyć pieprzyć i wreszcie powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi?! – wyrzucił z siebie Spencer. – Jeśli mam zrobić to, czego chcecie, muszę wiedzieć!

– Powiedzieliśmy ci wszystko… – zaczął Biały.

– Co powinieneś wiedzieć – dokończył Czarny.

Ich rozmowa zawsze przypominała grę. Do tej pory Spencer myślał, że grają tylko z nim. Teraz wydawało mu się, że także ze sobą nawzajem. I chyba dostrzegał już cel tej rozgrywki.

– Od początku zdawaliście sobie sprawę z tego, o co chodzi w tych morderstwach. Liczyliście tylko na to, że sam się zorientuję i załatwię wszystko po cichu.

– O to cię prosiliśmy – przytaknął Biały.

– To transakcja wiązana – przypomniał Czarny. – Jeśli się wycofasz, wiesz, co stracisz.

– O to wam chodziło? Żebym sam wpadł na taki pomysł? Dlatego zwlekaliście? – dopytywał, chociaż znał odpowiedź. – Który stawiał na to, że sam się podłożę? Czyj to pomysł?

– Wiedzieliśmy, że jeśli na wstępie to zaproponujemy, odmówisz – tłumaczył Biały. – Za to teraz, gdy już zacząłeś polowanie… Sam wiesz, jaka jest twoja natura.

– Jesteście, kurwa, szaleni! – wykrzyknął Spencer.

Już miał kończyć połączenie, kiedy przyszło do niego uczucie, które, jak sądził, dawno pogrzebał pod gruzami rozczarowań, osobistej tragedii i wszystkich przepisów, które złamał na polecenie tych dwóch facetów w garniturach. To było coś jak wyrzuty sumienia przemieszane z poczuciem obowiązku.

– Nie możecie tego jakoś zatrzymać? Uniemożliwić wyłączenie wirtualnych partnerów?

– Odebrać ludziom władzę nad tym, co się dzieje w ich własnych mózgach? – powiedział Biały.

– Wpływowym, albo bogatym ludziom – dodał Czarny. – Na ogół – uściślił, lustrując spojrzeniem ubłoconego detektywa.

– Sprawa od razu by wypłynęła – podsumował Biały.

Devon Spencer kiwał w zamyśleniu głową.

– Ale odkręcicie to potem jakoś? Mamy przecież umowę.

– Czy kiedyś nie wywiązaliśmy się ze zobowiązań? – zapytał Czarny z drwiącym uśmieszkiem.

– Twoje interesy będą zabezpieczone – powiedział Biały zaraz po nim.

Spencer westchnął i pomasował miejsce, w które trafił potężny sierpowy włamywacza. Kiedy już go spotka, detektyw musi dobrze to rozegrać i mieć przygotowany sposób na zwycięstwo.

– Pozwólcie mi się chociaż pożegnać.

 

*

 

Ze wszystkich powrotów do domu, ten był dla Devona Spencera prawie najtrudniejszy, ustępując miejsca tylko tamtemu dniu przed pięciu laty, kiedy wracał znad jeziora Sullivana do nagle opustoszałego mieszkania.

Wszedł do budynku i powitany głosem automatycznego odźwiernego, sunął powolnie w kierunku windy, starając się odwlec chwilę, która miała nastąpić. Wiedział, że to tymczasowe. Że wszystko wróci do normy. Jednakże znów czuł, jakby kogoś stracił.

A może to był ten sam ból, co kiedyś. Nigdy nie wygasł, dogorywał przez ten cały czas gdzieś pod powierzchnią, a teraz, gdy rzeczywistość przypomniała o sobie, rozgorzał płomieniem, który przepalił się na wierzch?

Podszedł do drzwi i otworzył je przy pomocy wszczepki, nie wyjmując nawet rąk z kieszeni ani nie podnosząc głowy, jakby zapatrzony w czubki swoich butów.

– W końcu jesteś, tato! – Ginnie wybiegła mu na spotkanie.

Widząc jej radosną twarzyczkę, ledwo powstrzymał łzy.

– Devon… ­­­– odezwała się Marika, stanąwszy w progu.

Ona już wiedziała. Musiała wiedzieć.

– …zjedzmy kolację – dokończyła i usiedli do stołu.

Przez cały ten czas detektyw Spencer nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Musisz to zrobić – powiedziała w końcu Marika, przerywając ponure milczenie. – Wiem, że tego nie chcesz, ale to jest słuszne. Rozmawiali ze mną…

– Często rozmawiacie? – zapytał oskarżycielskim tonem, ale zaraz tego pożałował. – Przepraszam… ja po prostu… Zawsze traktowałem was jak moją rodzinę i to się nie zmieniło.

– Bo my jesteśmy twoją rodziną, Devon ­– odpowiedziała chłodno Marika i już wiedział, że z każdym słowem się pogrąża.

Nie istniał prosty sposób. Nic, co powie, nie ułatwi mu decyzji – ale to dobrze. To oznacza, że czuł coś prawdziwego. Nawet, jeśli nie do prawdziwych ludzi.

– Kocham was – wyznał z miną zbitego psa.

– My ciebie też – odpowiedziała Marika, obejmując Ginnie ramieniem. – Zrób to, nie będzie lepszego momentu.

Devon Spencer wstał, ucałował córkę w czoło a żonę w usta i wyłączył moduł głęboko zintegrowanej rzeczywistości wirtualnej. Nie było żadnego powolnego rozpadu, blaknięcia kolorów, stawania się przezroczystymi. Marika i Ginnie w jednej chwili siedziały przy nim, a w drugiej po prostu zniknęły.

Devon Spencer został sam. Miał chwilę, którą mógł poświęcić na płacz, postanowił więc z niej skorzystać.

 

*

 

Kiedy pięć lat temu wypłynął żaglówką na wody jeziora Sullivana, nic nie zdradzało nadchodzącej katastrofy – i w tym leżał cały problem. Nakładka na rzeczywistość, która miała pozwolić mu w pełni cieszyć się spokojem, słońcem i pięknem krajobrazu bez względu na stan faktyczny, posiadała ukrytą wadę, a Spencer miał być pierwszym, który doświadczył jej konsekwencji. W sytuacji nagłej zmiany pogody pojawiał się glitch – krótkotrwałe zakłócenie, niejasność w hierarchii mózg-wszczepka, powodujące, że bodźce zewnętrzne na kilkadziesiąt sekund były zupełnie wygaszane na rzecz wirtualnej projekcji.

Ta niespełna minuta wystarczyła, by życie detektywa legło w gruzach.

Wiatr zerwał się nagle, gdy byli na środku jeziora. Spencer dopadł do żagli, próbował refować grot, przeklinając siebie w duchu, że wymyślił sobie tę archaiczną rozrywkę jako odskocznię od codzienności. Kolejny podmuch powiększył przechył łodzi, bom odbił w bok. Detektyw krzyknął, uchylił się i rozejrzał za Ginnie. Nie było jej. Wskoczył do wody, aby ją ratować, gdy łódź przechylała się do góry dnem. Wyciągnął córkę na powierzchnię i jakimś cudem dopłynął z nią do brzegu – jednak było już za późno.

Z tego, co wydarzyło się potem, pamiętał tylko spokojną twarz córki, wyglądającej tak, jakby spała. I oszalałą ze wściekłości i rozpaczy Marikę, która najpierw okładała go pięściami, a potem zamknęła w objęciach ciało Ginnie i leżała tak, aż zjawiła się pomoc, która już niczemu nie mogła zaradzić.

Choć Devon wtedy nie zginął, tamtego dnia jego życie się skończyło.

Gdy wrócił do domu, w którym nagle został sam, gdy Marika zniknęła nie zabrawszy nawet swoich rzeczy, był tylko pustą skorupą. Myślał tylko o tym, aby dołączyć do córki – ale, choć próbował, nie umiał tego zrobić. Bał się śmierci jak zwykły tchórz. Wtedy Czarny i Biały go odnaleźli. Zaproponowali, że udostępnią mu nową, wówczas absurdalnie kosztowną technologię – za darmo. Nie przywrócą życia córce ani nie sprowadzą Mariki z powrotem, jednak bazując na wszystkich zapisach zebranych z ich wszczepek, stworzą ich namiastkę.

Namiastkę, którą Devon pokochał. Która stała się dla niego nową rzeczywistością.

A teraz – zauważył z goryczą, patrząc na stół, z którego zniknęły dwa talerze, na parapet, gdzie jeszcze przed chwilą rosły hodowane przez Marikę kwiaty, na ściany, ledwie przed kilkoma minutami ozdobione rysunkami Ginnie, a obecnie bezlitośnie puste – stracił i to.

Na jakiś czas, to oczywiste. Jednak nie był pewien, czy po tym wszystkim, drugi raz uda mu się oszukać samego siebie.

 

*

 

Wieczór przeszedł w noc. Sztuczny księżyc rozświetlił niebo nad miastem, które nigdy nie zasypiało. Jeśli ktoś miał pragnienie przyjrzeć się gwiazdom, mógł zobaczyć je dzięki wszczepce, generowane w jego własnej głowie. Ale Devon Spencer po prostu siedział, patrzył przez okno na krajobraz z betonu oraz szkła i czekał, walcząc ze znużeniem.

W roli przynęty najtrudniejsze było czuwanie.

– To nie nas żałujesz, prawda? – z rozmyślań wyrwał go znajomy głos.

Niemożliwe! A jednak, gdy się odwrócił…

– Marika? Ginnie? – powiedział zaskoczony, widząc je w cieniu. – Przecież wyłączyłem moduł. Jak wy…?

– Wszczepki nie można tak po prostu wyłączyć. Im dłużej i intensywniej używana, tym bardziej nierozerwalną częścią mózgu się staje – stwierdził ktoś stojący za wirtualną rodziną detektywa. – Wszyscy to wiedzą. Dlaczego więc inaczej miałoby być z tym, co powstało przy jej użyciu? – dodał mężczyzna i wyszedł z ukrycia. – Wreszcie się spotykamy.

Spencer od razu go rozpoznał. Tak wyglądał Matsushiro Kobayashi. Jakieś dwadzieścia lat temu.

– Nie wydajesz się zdziwiony moją obecnością – zauważył intruz.

– Nietrudno zgadnąć, jakiej maski użyjesz – odparł detektyw, sprawdzając naprędce dane ze skanu pomieszczenia. Poza nim, w mieszkaniu nie było nikogo. – Ale fałszować awatary moich bliskich? Po co to wszystko? Dla pogawędki? Nie złamiesz mnie w taki sposób. Jesteś sprytny, ale i tak cię dopadnę.

Matsushiro wybuchł śmiechem.

– To ja dopadłem ciebie, zdrajco! A w zasadzie… to nawet nie ja. Tylko one. – Ogarnął ramieniem Marikę i Ginnie. – Myślałeś, że możesz się ich tak po prostu pozbyć? Potraktować jako narzędzie? To nie są narzędzia! Ja tylko pokazałem im sposób, żeby się do ciebie dobrać. A teraz one zrobią z tobą to, na co zasługujesz.

– One nie są… – „Prawdziwe”, chciał powiedzieć detektyw, ale nie był w stanie.

– To my, tato – odezwała się Ginnie, dziwnie odmienionym głosem, ale bez wątpienia należącym do niej. – On nas przyprowadził.

– To prawda, Devon – potwierdziła Marika. Też była jakaś inna, jakby… zraniona. – Wyłączyłeś nas, ale nie zniknęłyśmy. Nikt i nic tak naprawdę nie znika. Zawsze będziemy połączeni, zawsze zostaniemy gdzieś głęboko w twojej głowie. Ale to bolało. Bardzo. – Podeszła bliżej, zaciskając pięści. – Jakby ktoś rozdzierał ci duszę. I ty nam to zrobiłeś. Dla pracy.

– Chodź do nas, tato – powiedziała Ginnie. To była jego córka, ta sama której śpiewał do snu, ale teraz wydawała mu się upiorna niczym dzieci z dwudziestowiecznych horrorów. – On sprawi, że będziemy zawsze razem.

Devon cofnął się.

– Kiedy już odkryję, kim jesteś i gdzie się ukrywasz… – rozpoczął, posyłając projekcji mężczyzny wrogie spojrzenie.

– Ty nadal nic nie rozumiesz – przerwał mu fałszywy Matsushiro. – Zaraz się przekonasz jak cienka granica nas dzieli.

Detektyw słyszał już coś podobnego. Wtedy, w opuszczonej hali, kiedy zdawało mu się, że utknął w labiryncie korytarzy… Najpierw fałszywy Matsushiro powiedział coś podobnego, a potem wymierzył cios. Ból przypominał detektywowi o tym, że uderzenie było całkiem realne, zakładał więc, że tak samo rzeczywista była pięść, która je zadała. Jednak teraz…

Przypomniał sobie wszystko, co wiedział o poprzednich ofiarach. Umarły z powodu urazów mózgu właściwych dla niedotlenienia, przy tym u żadnej nie stwierdzono obniżonego poziomu tlenu we krwi ani śladów wskazujących na uduszenie. Jakby ktoś przekonał ich, że nie mogą oddychać.

Marika poruszała ustami bezgłośnie i kiwała dyskretnie głową, jakby odpowiadając na myśli Spencera. Choć nie wypowiedziała słowa, detektyw miał pewność, że wie, co żona chce mu przekazać. I wiedział też, co ma robić. Jak gdyby dzielili umysł.

– Dziewczyny, już czas – oznajmił fałszywy Matsushiro z wyrazem triumfu wymalowanym na twarzy.

– Ginnie, teraz! – zawołała Marika i obydwie rzuciły się na swój cel.

Nim wirtualny morderca zdążył zareagować, zaskoczony zupełnie nieoczekiwanym obrotem spraw, obydwie złapały go za ramiona i ciągnęły z całych sił w przeciwnych kierunkach a w dłoni Spencera zmaterializowała się broń szkoleniowa.

– Jestem pierwszym z mojego rodzaju. Myślisz, że pozwolą mnie… – wypowiedział jeszcze fałszywy Matsushiro, nim cyfrowa kula przeszyła na wylot jego głowę.

Strużka krwi wypływała z miejsca w którym pocisk przebił czaszkę, a osłupiały Devon Spencer przyglądał się nieistniejącej broni, która właśnie uśmierciła nieistniejącego człowieka. Przez chwilę myślał, że ciało po prostu zniknie, rozpadnie się na piksele, zmieni w zero-jedynkowy pył, jednak nic takiego nie zaszło. Fałszywy Matsushiro wyglądał jak najzwyklejszy trup.

– Ginnie! – zawołał z troską detektyw i dopadł do córki. Objął ją, odciągnął od zwłok w przypływie ojcowskiego instynktu, wtulił w siebie jej małą twarz. – Już dobrze, kochanie. Nie patrz na to. Przepraszam, naprawdę przepraszam – powtarzał.

W głowie detektywa zapanował istny chaos i już nie wiedział, co powinien myśleć i robić. Liczyło się tylko to, co widział i czuł.

– Jest w porządku tato – odpowiedziała Ginnie. – Tylko zabierzmy go stąd. Nie potrzebujemy trupa w salonie.

– Co masz na myśli? – zapytał Spencer, całkowicie zdezorientowany.

­– Po prostu weź nas za ręce – odparła Marika, uśmiechając się tak, jakby właśnie mieli wybrać się na popołudniowy spacer.

 

*

 

Tafla jeziora falowała leniwie, pieszczona delikatnymi podmuchami wiatru. Devon obserwował spokojny krajobraz. Tylko woda, las i góry – nic więcej. No prawie nic. Były jeszcze zwłoki wirtualnego towarzysza Kobayashiego Matsushiro, zabójcy jedynego w swoim rodzaju.

Jeszcze przed chwilą znajdowali się w mieszkaniu detektywa, jednak gdy tylko chwycił dłoń Mariki, rzeczywistość przetransformowała w kamienistą plażę nad jeziorem Sullivana.

Spencer wciąż nie do końca rozumiał, jak to wszystko było możliwe. Rosła w nim obawa, że po prostu zwariował, lub utknął w kolejnej iluzji – to wyglądało na najrozsądniejsze wytłumaczenie. Powinien zresetować wszczepkę. Jednak wciąż nie miał pewności, by zaryzykować życie, więc póki co grał według zasad i dostosowywał się do tego, co podpowiadały mu zmysły. Dlatego przytaszczył zwłoki na żaglówkę i niechętnie, wciąż wracając pamięcią do dnia sprzed pięciu laty.

– Wiem, że jest ci ciężko – powiedziała Marika, pomagając mu na łodzi.

Ginnie została w chacie przy brzegu, mogli porozmawiać. Devon czuł jednak, jakby była tuż przy nich. Może to dlatego, że ostatnim razem, tu, podczas rejsu po jeziorze…

– Jeśli chcesz, pomogę ci w restarcie. Znam procedurę – dodała Marika, odgadując naturę jego przemyśleń.

Tylko czy to tylko zwykła intuicja? Przecież ledwie kilka chwil temu wprost znali swoje myśli.

– Możesz mi wyjaśnić, co tu się dzieje? Mamy teraz trochę czasu.

– Chcemy wyrzucić zwłoki do jeziora.

– Wiesz, że nie o to pytam.

– Wiem, Devon. Tylko nie wiem, co mam ci powiedzieć – odrzekła, gdy wypłynęli na środek jeziora.

Zwinęli żagle i wyrzucili zwłoki do wody jak zbędny balast.

– Kiedy wyłączyłeś moduł, nie zniknęłyśmy. Można powiedzieć, że… przeciwnie – próbowała mu wytłumaczyć. – Nie wiem, jak to ubrać w słowa. Jakbym nagle stała się samodzielną istotą, ale to nie było dobre. Czułam, że mi coś zabrano. Że zostałam… odcięta. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam samotności, a wtedy nie mogłam nawet odnaleźć Ginnie. – Devon dostrzegł łzy spływające po policzkach Mariki, gdy ta wpatrywała się w toń. – Byłam w naszym mieszkaniu, ale ciemnym i zimnym. Nagle jakby świat i ja stanowiły dwa oddzielne byty… Wiem, to bełkot.

Devon ścisnął jej dłoń. Chciał powiedzieć, że tym właśnie jest żałoba, ale milczał.

– Zgodziłam się na to. Sama cię zachęcałam. Wiedziałam, że potem wrócę. Chyba – kontynuowała Marika. – Ale to wszystko, to było zbyt wiele. A potem pojawił się on. Najpierw zabrał mnie do Ginnie. Potem wyjaśnił co nieco. Mówił o tym, że jesteśmy na podobieństwo myśli. Raz przywołana, na zawsze pozostaje w umyśle. Nawet jeżeli usunąć coś ze wszczepki, w umyśle pozostaje tego odbicie. Granica nie istnieje, ciało i maszyna pozostają w symbiozie. Tak mówił… Nakłaniał do zemsty, aż w końcu zrozumiałam, że by twój plan wypalił, muszę się zgodzić. Wtedy przeniósł nas do ciebie. Nie wiem, jak to robił. Nie wyjaśnił tego.

– Działał sam? – zapytał detektyw tonem, którym prowadził przesłuchania.

– O nikim nie wspominał. Ale kiedy myślę, co potrafił… nie wiem. – Przesunęła dłonią po jego ramieniu. – Zresztą czy to ważne? Teraz jesteśmy razem. Jeśli on miał rację i można przekroczyć granicę między jawą a iluzją, snem czy czym jest ten cyfrowy świat, to my ją pokonaliśmy. Dzięki miłości.

Devon wstał bez słowa i zaczął stawiać żagle. Czarne myśli kłębiły się w głowie, gdy wspominał ostatnie słowa fałszywego Matsushiro, ich wcześniejsze spotkanie i pozostałe wydarzenia ostatnich dni.

– To jest prawdziwe, Devon – dodała Marika i nie musiał patrzeć w jej oczy, by wiedzieć, że właśnie płyną z nich łzy. – My jesteśmy prawdziwe i naprawdę cię kochamy. Musisz tylko nas przyjąć. Nie jako zastępstwo. Jako rodzinę, którą masz. Nic więcej.

 

*

 

– Wczorajszego ranka doszło do niecodziennego wydarzenia nad jeziorem Sullivana w stanie Utah. Grupa wypoczywających tam amatorów żeglarstwa znalazła wyrzucone na brzeg ciało mężczyzny. Jak podaje nasz informator, na głowie denata znajdowała się rana postrzałowa – relacjonowała prezenterka wiadomości.

Od wydarzeń z fałszywym Matsushiro minął tydzień, który Devon Spencer spędził z rodziną, próbując nie myśleć o tym, co zaszło. Świat jednak postanowił o sobie przypomnieć.

– Kto to włączył? – zapytał były już detektyw, wskazując na hologram wyświetlony na ścianie, ale gdy się rozejrzał, spostrzegł, że nagle został sam w pokoju.

– …ciało przewieziono do miejskiej kostnicy, jednak wedle posiadanych przez nas informacji, zniknęło ono w tajemniczych okolicznościach przed oględzinami koronera – ciągnęła wypowiedź kobieta na kanale informacyjnym.

Spencer niechętnie wracał myślami do chwili, gdy fałszywy Matsushiro wtargnął do jego domu. Niepokój krążył wokół tych wspomnień jak natrętna mucha. Spencer starał się nad tym nie zastanawiać, bo tego, co zaszło, nie sposób zmienić, jednak nie mógł zapomnieć o tym, że zabójca chciał coś powiedzieć, nim dosięgła go kula. Najprawdopodobniej cokolwiek, co przeważyłoby szalę na jego korzyść… ale od pierwszych chwil zachowanie napastnika wydawało się dziwne. Nawet jak na zabójcę.

A jeszcze bardziej zastanawiające było to, czego właściwie szukał w rzeczach swojego starego i całkiem rzeczywistego odpowiednika. Oraz jak w ogóle zdołał otworzyć drzwi, skoro istniał tylko w formie cyfrowej, jako efekt pracy wszczepek w mózgach ludzi, którzy akurat znaleźli się tam, gdzie program postanowił umieścić jedną z miliona iluzji.

– …w trakcie porannej konferencji prasowej Firmy zapowiedziano znaczne obniżenie kosztów technologii głęboko zintegrowanej rzeczywistości wirtualnej, co ma bezpośrednio przełożyć się na szerszy dostęp do komputerowo generowanych towarzyszy – opowiadała prezenterka. – Informacja wywołała poruszenie w środowisku naukowym. Część ekspertów wskazuje możliwe problemy etyczne i społeczne związane z upowszechnieniem się tej technologii. Wedle oficjalnego komunikatu Firmy, jest to nieodzowny krok w przyszłość, ku światu pozbawionemu granic.

– Bez granic – powtórzył Devon Spencer jakby w tych słowach, które słyszał aż nazbyt wiele razy w ciągu ostatnich dni, miała kryć się odpowiedź.

I, cholera jasna, znalazł ją.

 

*

 

W zazwyczaj pogrążonym w ciszy gabinecie rozległo się pukanie. Zaraz potem detektyw z impetem otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z Białym i Czarnym.

– Jak się tu dostałeś? – zapytał ten drugi, uniesionym tonem, wyraźnie zaskoczony.

– Nie ma granic, co? – rzucił Devon drwiąco. – Wystarczyło tylko pomyśleć. Przecież bywałem tutaj nieraz, więc część tego biura musieliście zapisać w moim mózgu. Bo do tego wam służymy, tak? Zrobiliście z naszych głów sieć żywych serwerów! – Postąpił krok do przodu, układając dłoń tak, jakby zaraz miała pojawić się w niej broń.

– Proszę, nie pozwólmy, aby emocje wynikające ze stanu częściowej niewiedzy doprowadziły nas do punktu, z którego nie będzie odwrotu – wtrącił Biały, wyciągając ręce przed siebie w pokojowym geście. – Przyszedłeś tu, bo masz pytania. A my możemy mieć na nie odpowiedzi.

– Żebyś wiedział! – wykrzyknął detektyw. – Zastanawiałem się nad tymi zabójstwami, nad przebiegiem sprawy i szczerze powiedziawszy wszystko to nie trzymało się kupy. Dopóki nie dodałem jednego elementu: was. Fałszywy Matsushiro nie miał interesu w tym, by grzebać w rzeczach starego. Nie było powodu, by wcześniej się mną zainteresował. To byliście wy. Wy złapaliście mnie w iluzję, a potem…

– Tak, to my – przyznał Czarny. – Potrzebowałeś małego kuksańca, inaczej w życiu byś nie wpadł na rozwiązanie.

– Wiedzieliście o wszystkim od początku… To wy mu pomogliście w morderstwach.

– Do niczego takiego się nie przyznajemy – odparł Biały, szczerząc zęby w uśmiechu godnym komiwojażera. – Chcieliśmy jedynie podsunąć ci pomysł. Czy gdybyśmy zadzwonili z informacją, że umysł kreuje rzeczywistość i jeśli uwierzy, że ciało odniosło obrażenia, sam je wywoła, przyjąłbyś to na poważnie? Albo o tym, że ludzie mogą żyć w przestrzeni cyfrowej, nawet jeśli ich ciał już nie ma? Tak jak zmarły przed laty brat bliźniak Kazuyoshiego. Albo twoja żona i córka. Co byś wtedy pomyślał?

– Moja żona, prawdziwa żona, odeszła. Marika jest…

­– Twoja żona nie żyje – przerwał mu Czarny. – Palnęła sobie w łeb z twojej pukawki. To wtedy ty postanowiłeś znaleźć nas, a nie my ciebie, jak to sobie wmawiasz.

– Chciałeś pozbyć się wspomnień – dodał Biały – a my zaproponowaliśmy ci coś jeszcze.

– Ale nie bezinteresownie. I wcale nie chodziło o dojścia w policji – stwierdził oskarżycielsko Devon, wciąż jakby zaciskając dłoń na niewidzialnym pistolecie. Potrzebował tylko chwili, aby pojawiła się tam broń szkoleniowa. Wobec wirtualnych istot równie skuteczna, jak prawdziwy pistolet w tradycyjnym starciu.

– My mogliśmy przysłużyć się tobie, a ty nam – odpowiedział Biały. – Dzięki tobie udowodniliśmy, że istoty zbudowane z komputerowego kodu też potrafią kochać.

– Nieracjonalne uczucie – wtrącił Czarny. – W przeciwieństwie do chęci zemsty. 

– To był ostatni krok do… – zaczął Biały, ale zamilkł w pół słowa, gdy jego partner uniósł dłoń.

– Wystarczy ­– stwierdził Czarny i zwrócił się do Devona. – Przyszedłeś tu nieproszony, więc już pora na ciebie.

– Krok do czego? Do czego?! – krzyknął detektyw i wyciągnął przed siebie dłoń, w której w tej samej chwili pojawił się pistolet. – Kiedy to sobie zaplanowaliście? Już pięć lat temu?!

– Nie jesteśmy twoimi wrogami… – zaczął biały, unosząc ręce.

– …ale szybko możemy nimi zostać, jeśli nie opuścisz tej spluwy ­– dodał Czarny. – Powiedz, czy myślałeś w trakcie ostatniego tygodnia o tym, co dzieje się z twoim ciałem? Bo chyba nie uważasz, że jesteś tutaj fizycznie, jako człowiek z krwi i kości?

– Ja… – rozpoczął detektyw, ale Czarny całkowicie zbił go z pantałyku.

Oni mieli odpowiedź na każde pytanie. Wyjaśnienie do każdego zarzutu. Prowadzili z detektywem grę i coraz lepiej rozumiał to, jak wielka różnica poziomów dzieliła ich od niego. Wyprzedzali go o pięćdziesiąt ruchów. Dawno zajęli strategiczne pozycje, a teraz tylko dokładali kamienie, czekając na moment, w którym on sam zrozumie, że przegrał już jakiś czas temu.

– Może leży w bezruchu pośrodku twojego salonu, ale zrządzeniem losu nikt nie jest w stanie go zauważyć? – gdybał Czarny, nic sobie nie robiąc z wycelowanej w niego broni. – Może gnije gdzieś w dawno opuszczonej hali przemysłowej? Może krąży w autolocie gdzieś w pół drogi między tą zapadłą dziurą, którą nazywasz domem, a Waszyngtonem? Albo jest już tutaj, u nas? Zastanawiałeś się nad tym? Ciekawe co by się stało, gdybyśmy nagle całkowicie odłączyli od sieci ten twój, jak to ująłeś, żywy serwer? Co by się stało z tobą, Mariką i Ginnie?

Devon Spencer opuścił pistolet. W go poddanie gry, kiedy przeciwnik okazał się silniejszy, uznawano za honorowe. Hańbą było za to ciągnąć partię, kiedy nie było już żadnych widoków na zwycięstwo.

– Świat wkrótce się zmieni – zaczął Biały. – Może zapanować umiarkowany chaos. To naturalne w momencie wielkich przemian. Więc może nie zaprzątaj sobie głowy tym, na co nie masz wpływu, i wreszcie zrób sobie zasłużone wakacje? Spędź czas z rodziną. Zobaczcie świat. Żona i córka już na ciebie czekają. Zastanów się, Devon, czy byłbyś w stanie znaleźć cokolwiek prawdziwszego.

Koniec

Komentarze

I co teraz, mam to od razu bez czytania nominować do bilblio i piórka, a potem zagłosować w TOP 10? Nie kuś.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przeczytałem jednym ciągiem, bo czułem, że masz, Autorze, coś ciekawego do powiedzenia. No i owszem, masz, tyle tylko, niestey, że praktycznie nic nowego poza scenerią. Poza tym do warstwy science dołożyłeś element parapsychologiczny – umysł wywołuje w ciele / na ciele takie efekty wirtualnego ciosu, jak gdyby cios zadany został fizycznie (plus śmierci przez niedotlenienie mózgowia). Tak więc albo motywom science dopisać należy coś, co to racjonalnie (lub pozornie, ale przekonywająco dla czytelników, racjonalnie) wytłumaczy, albo się z tego wycofać. Polecałbym pierwsze, bo wutłumaczyć, z minimalnym “naciągiem”, dałoby się.

Ludzki móżg, z racji swej dynamicznej struktury, nie nadaje się do roli serwera, pełnionej długoczasowo.

Ale per saldo czytać było miło i było warto.

Pozdrawiam.

Wróciłeś! To i ja wrócę ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I co teraz, mam to od razu bez czytania nominować do bilblio i piórka, a potem zagłosować w TOP 10? Nie kuś.

Już czytałeś chyba ten tekst, więc no… na co czekasz? xD

 

Przeczytałem jednym ciągiem, bo czułem, że masz, Autorze, coś ciekawego do powiedzenia. No i owszem, masz, tyle tylko, niestey, że praktycznie nic nowego poza scenerią

Cześć Adamie! Mógłbym się bronić tym, że "wszystko już było", ale… nie będę. Przedstawiłeś właśnie powód, dlaczego tekst został wrzucony na wieki do czyśćca. I pewnie by nie ujrzał światła dziennego, ale podobają mi się powiązania z go oraz parę innych elementów, w tym:

 

Poza tym do warstwy science dołożyłeś element parapsychologiczny – umysł wywołuje w ciele / na ciele takie efekty wirtualnego ciosu, jak gdyby cios zadany został fizycznie (plus śmierci przez niedotlenienie mózgowia). Tak więc albo motywom science dopisać należy coś, co to racjonalnie (lub pozornie, ale przekonywająco dla czytelników, racjonalnie) wytłumaczy, albo się z tego wycofać. Polecałbym pierwsze, bo wutłumaczyć, z minimalnym “naciągiem”, dałoby się.

Właśnie to niedopowiedzenie (jako patologiczny wielbiciel niedopowiedzeń) lubię. Wraz z ostatnim fragmentem starałem się zasiać – w bohaterze, a może nawet w czytelniku – niepewność, gdzie na osi wydarzeń należy postawić granice między tym, co realne, a tym, co wirtualne. I tak, przemieszanie rzeczywistości z iluzją to motyw stary jak świat.

 

Ludzki móżg, z racji swej dynamicznej struktury, nie nadaje się do roli serwera, pełnionej długoczasowo.

Można dywagować na temat, jak bardzo science musi być fiction. Aż mi się przypominają telepaci i mudżohidzi Dicka albo ludzie-psy Noona. 

Eksperymenty aby wykorzystać komórki nerwowe do budowy komputerów są w powijakach, ale są. Nie wiadomo też na ile naturalna struktura mózgu pozostaje naturalna z chwilą wszczepienia weń elementów elektronicznych.

 

Wróciłeś! To i ja wrócę ;)

Ten "powrót" traktowałbym raczej jak spotkanie na klasowym zjeździe po latach. ;)

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Gekikaro, przykro mi, ale nie powiem nic o opowiadaniu, bo opisujesz sprawy, na których zupełnie się nie znam, których nie rozumiem i nijak pojąć nie potrafię.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

roz­par­ty w sie­dze­niu pa­sa­że­ra po­li­cyj­nej Hondy Air… → …roz­par­ty na sie­dze­niu pa­sa­że­ra po­li­cyj­nej hondy air

Nazwy pojazdów piszemy małymi literami.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

Słowa ma­te­ria­li­zo­wa­ły się przed jego ocza­mi… → Czy zaimek jest konieczny? Czy tam były inne oczy?

 

Pierw­szą ofia­rą, do ja­kiej udało się do­trzeć… → Pierw­szą ofia­rą, do której udało się do­trzeć

 

Wszy­scy umar­li z po­wo­du urazu mózg wska­zu­ją­cych na nie­do­tle­nie­nie… → Pewnie miało być: Wszy­scy umar­li z po­wo­du urazu mózgu wska­zu­ją­cego na nie­do­tle­nie­nie

 

– Obec­nie po­pu­lar­ne jest „Go²”… → – Obec­nie po­pu­lar­ne jest Go²… Lub: – Obec­nie po­pu­lar­ne jest „Go²”

Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów.

 

– Ale pan dzia­dek trak­to­wał SI jak czło­wie­ka? → Literówka.

 

Kil­ka­na­ście róż­nych sce­na­riu­szy na raz po­ja­wi­ło się w jego umy­śle… → Kil­ka­na­ście róż­nych sce­na­riu­szy naraz po­ja­wi­ło się w jego umy­śle

 

kiedy ta, jak co ranek, przy­drep­ta do łóżka ro­dzi­ców… → …kiedy ta, jak co ranek, przy­drep­cze do łóżka ro­dzi­ców

 

Spen­cer nigdy wi­dział cze­goś ta­kie­go. → Pewnie miało być: Spen­cer nigdy nie wi­dział cze­goś ta­kie­go.

 

bu­dy­nek był rów­nie za­nie­dba­ny, co na ze­wnątrz. → …bu­dy­nek był rów­nie za­nie­dba­ny, jak na ze­wnątrz.

 

De­tek­tyw pchnął łysym o ścia­nę… → Raczej: De­tek­tyw pchnął łysego na ścia­nę

 

W tej chwi­li my­ślał wy­łącz­nie na po­ści­gu… → Pewnie miało być: W tej chwi­li my­ślał wy­łącz­nie o po­ści­gu

 

 …ale tym razem ko­ry­ta­rzu po pra­wej. → Pewnie miało być: …ale tym razem w ko­ry­ta­rzu po pra­wej.

 

potem przy­pię­li do ja­kiejś ma­szyn mo­ni­to­ru­ją­cej stan wsz­czep­ki… → Literówka.

 

W końcu gdzie­kol­wiek je­chał… → W końcu dokądkolwiek je­chał

 

Gdzie je­dzie­my? – za­py­tał szo­fe­ra… → Dokąd je­dzie­my? – za­py­tał szo­fe­ra

 

 Struż­ka krwi wpły­wa­ła z miej­sca w któ­rym po­cisk prze­bił czasz­kę… → Literówka.

 

Rosła w nim obawa, że po protu zwa­rio­wał… → Literówka.

 

Devon czul jed­nak… → Literówka.

 

Tylko nie wiem, co mam ci po­wie­dzieć od­po­wie­dzia­ła, gdy wy­pły­nę­ła na śro­dek je­zio­ra. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Tylko nie wiem, co mam ci po­wie­dzieć – odrzekła, gdy wy­pły­nę­li na śro­dek je­zio­ra.

 

– Kiedy Wy­łą­czy­łeś moduł, nie znik­nę­ły­śmy. → Dlaczego wielka litera?

 

Czar­ne myśli kłę­bi­ły się w jego gło­wie, gdy wspo­mi­nał… → Czy zaimek jest konieczny?

 

– My je­ste­śmy praw­dzi­we i na praw­dę cię ko­cha­my.– My je­ste­śmy praw­dzi­we i napraw­dę cię ko­cha­my.

 

Spen­cer nie­chęt­nie Wra­cał my­śla­mi do chwi­li… → Dlaczego wielka litera?

 

co prze­wa­ży­ło­by szale na jego ko­rzyść… → Literówka.

 

rów­nie sku­tecz­na, co praw­dzi­wy pi­sto­let… → …rów­nie sku­tecz­na, jak praw­dzi­wy pi­sto­let

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ciekawe. Czytałem z zainteresowaniem, bo próbowałem wcześniej grać w go. Pomysł szokuje, ale może dążymy jako ludzkość do czegoś takiego. Nie próbowałem powtarzać pracy Reg, wciągnęła mnie fabuła i tylko w kilku miejscach zgrzytnęły literówki. Podobało mi się. Jest drażniąco przekonujące. Klik.

Cześć, Reg! Miło przekonać się, że nadal stoisz na straży językowej poprawności tekstów. :)

Co do opinii – szkoda, ale mogłem się tego spodziewać, bo podobną otrzymałem od Ciebie już nie raz. Tak czy inaczej miło zobaczyć Cię ponownie, bo Twoje łapanki to jeden z najprzyjemniejszych/najbardziej wartościowych elementów z przebywania tutaj, którego nic nie zastąpi.

 

Co do samych poprawek: 

rozparty w siedzeniu pasażera policyjnej Hondy Air… → …rozparty na siedzeniu pasażera policyjnej hondy air

Nazwy pojazdów piszemy małymi literami.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

To ulega zmianie. Co prawda od 2026, więc wybiegłem trochę w przyszłość. 

https://www.polskieradio.pl/399/7978/artykul/3379001,nowe-zasady-pisowni-w-jezyku-polskim-zobacz-co-sie-zmieni

 

równie skuteczna, co prawdziwy pistolet… → …równie skuteczna, jak prawdziwy pistolet

budynek był równie zaniedbany, co na zewnątrz. → …budynek był równie zaniedbany, jak na zewnątrz.

Ufam Twojej wiedzy, więc poprawiłem – ale mogłabyś przytoczyć zasadę, która tym kieruje, lub rozstrzygnięcie w podobnej sprawie?

Jedyne, co znalazłem, to: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/rownie-co;10633.html

I tam jest rozstrzygana kwestia przecinka, a nie samego użycia “co”.

 

Bar­dzo cie­ka­we. Czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem, bo pró­bo­wa­łem wcze­śniej grać w go. Po­mysł szo­ku­je, ale może dą­ży­my jako ludz­kość do cze­goś ta­kie­go. Nie pró­bo­wa­łem po­wta­rzać pracy Reg, wcią­gnę­ła mnie fa­bu­ła i tylko w kilku miej­scach zgrzyt­nę­ły li­te­rów­ki. Po­do­ba­ło mi się. Jest draż­nią­co prze­ko­nu­ją­ce.

Dzięki koalo, pochlebny jak zawsze. :)

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Geki, sam sobie jesteś winien. Widocznie na takie Twoje teksty trafiałem. ;)

Co do opi­nii – szko­da, ale mo­głem się tego spo­dzie­wać, bo po­dob­ną otrzy­ma­łem od Cie­bie już nie raz.

No cóż, Gekikaro, nie da się ukryć, że kiedy czytam o sprawy, o których piszesz opowiadaniu, zrozumienie nie chce się włączyć. :(

Ale miło mi, że łapanka okazała się przydatna. :)

 

To ulega zmia­nie. Co praw­da od 2026, więc wy­bie­głem tro­chę w przy­szłość. 

Czytałam opowiadanie teraz, więc zapowiadane zmiany jeszcze nie obowiązują i nie wiadomo, czy będą obowiązywać w opisanych przez Ciebie czasach.

Ale to Twoje opowiadanie i Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane. ;)

 

…mo­gła­byś przy­to­czyć za­sa­dę, która tym kie­ru­je, lub roz­strzy­gnię­cie w po­dob­nej spra­wie?

Za SJP PWN: https://sjp.pwn.pl/sjp/szukaj/jakhttps://sjp.pwn.pl/sjp/szukaj/co

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodnie z tym, co wstawiłaś, "co" to także:

2. «przyimek używany w połączeniach, komunikujących, że przedmioty pod względem danej cechy są tożsame, np. Krawat tego koloru co koszula»

 

Czy to nie pasuje do użytych przeze mnie porównań?

 

"równie skuteczna, co prawdziwy pistolet"

"budynek był równie zaniedbany, co na zewnątrz" 

 

Chciałbym uchwycić niuans, którym te sytuacje się różnią.

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Gekikaro, nie jestem polonistką ani językoznawczynią – jestem prostą kurą domową i zwyczajnie nie zawsze potrafię wszystko wytłumaczyć. Wybacz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Daleki byłbym od takiego stwierdzenia o Tobie, zważywszy ile tekstów prześwietliłaś na wskroś. Co do użycia "co", to zobaczmy, co inni powiedzą. :)

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Wow, no nareszcie… Cześć Geki! I już wiem, co będę jutro czytał. Jakoś do niedzieli powinienem wpaść z komentarzem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wow, no nareszcie… Cześć Geki

No hej. Wpadłem na chwilę lub dwie. :D

 

już wiem, co będę jutro czytał. Jakoś do niedzieli powinienem wpaść z komentarzem.

Jeśli ci brak mojej pisaniny, to zawsze możesz się odezwać poza portalem. Nie wiem, czy ci wyślę teksty lepsze, ale na pewno świeższe. :P

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Gekikaro, dziękuję za wyrozumiałość. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Oj, brakowało mi Twoich tekstów, a że ten konkretny ma nieco punktów wspólne z innymi, czytało się naprawdę nieźle, wiele ciekawych wspomnień wróciło. Nie pierwszy raz rozważasz, co czyni daną rzecz prawdziwą, lub też jak rozróżnić ją od tych mniej/nie prawdziwych, a wszystko to w mrocznych, kryminalnych klimatach stojących cyberpunkiem. Zakończenie pozostawiłeś otwarte, jak swoistą pracę domową dla czytelnika.

Bohater niby stereotypowy, niby klasyczny brudny glina, ale skrywa pewien sekret, co – stopniowo – czyni go ciekawszym. Całkiem sprawnie też rozumuje, i jest na to przestrzeń, bo nad klasyczne mordobicie stawiasz rozgrywki nieco bardziej rozumowe. Im głębiej w tekst tym więcej świadomości wszechobecnej iluzji. Aż dziwne, że bohater tak pewnie odróżnia “rzeczywistość” od “fikcji”, ale w sumie w takim świecie żyje. Początkowe sceny z córką nie pasowały do całokształtu, w końcu jednak mogliśmy zrozumieć, dlaczego i wyszło to naprawdę dobrze. To dodaje pewnej głębi, chociaż i trąci dramatem, który spycha chwilowo sedno opka na drugi plan.

Ostatni scena spada niby trochę nieoczekiwanie, ale też doskonale ilustruje “rzeczywiste” położenie bohatera, pochłoniętego przez wykreowaną przez Firmę formę rzeczywistość, która w jakimś sensie rozszerzyła dotychczasową.

Przyjemny tekst, bardzo ciekawa lektura.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Oj, brakowało mi Twoich tekstów, a że ten konkretny ma nieco punktów wspólne z innymi, czytało się naprawdę nieźle, wiele ciekawych wspomnień wróciło

To się nazywa wtórność. :P

Ale tak, ten tekst ma parę takich punktów i dlatego uznałem, że skoro i tak nic z nim nie zrobię, to będzie dobrą pocztówką z wakacji.

 

Nie pierwszy raz[…]Zakończenie pozostawiłeś otwarte

Zgadza się.

 

Aż dziwne, że bohater tak pewnie odróżnia “rzeczywistość” od “fikcji”, ale w sumie w takim świecie żyje.

Bohater konstruuje założenia, ale czy poprawne? Kto wie.

 

Przyjemny tekst, bardzo ciekawa lektura

Miło było o sobie przypomnieć. :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Nie czytajcie tego tekstu do poduszki!

Nie, nie jest straszny (w dowolnym znaczeniu tego słowa…). To z powodu wartkiej narracji endorfina popłynie jak po co najmniej dwudziestu przysiadach. A od archetypicznej ironiczności głównego bohatera szyszynka zaśpi z uruchomieniem produkcji melatoniny. Szybko nie zaśniecie. Tak, tak, piszę z autopsji.

Czerń i biel, jawa i sen, prawda i fałsz. Retusz sensoryczny. Wizja rzeczywistości, w której można skołowacieć od skakania pomiędzy skrajnościami. Twardy łeb ma Devon, ale chyba życie w zaślepie lub półzaślepie (dziękuję, Panie Dukaj) to nasza przyszłość. Rzeczywistości z nowymi zagrożeniami i stosownymi środkami zaradczymi. Przestępstwa Cyber-Materialne – me likey.

Motyw go, kontrastujący jak we wczesnych Bondach, podkreślony obecnością wszechmocnej, niemoralnej korporacji reprezentowanej przez fantomy o prezencji kamieni do tej cesarskiej gry. Mam głęboką nadzieję, że świat nigdy nie będzie tak szablonowy.

Rzeczywistość wirtualna oddziaływająca na istoty biologiczne to chyba kolejny krok w ewolucji telekinezy? Tą częścią, ideą niczym z horroru, autor mnie prawie utracił. To przekroczenie granicy wytyczonej przez Wachowskich w Matrix’ie.

Hmm, czyli jednak odrobinę strasznie tutaj jest.

W mojej skromnej interpretacji.

 

Opowiadanie warto przeczytać. Odwaliłeś, Gekikara, kawał dobrej, dogłębnie przemyślanej roboty. Aż dziw, że – jak piszesz – podbiegłej stęchlizną. Nie dziwią zachwyty wcześniejszych komentarzy.

 

W postscriptum zwrócę uwagę na poniższy drobiazg:

W kilku krokach dopadł do drabiny – lub np. doskoczył do drabiny.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Nie czytajcie tego tekstu do poduszki!

Ani po obiedzie!

To z powodu wartkiej narracji endorfina popłynie jak po co najmniej dwudziestu przysiadach. A od archetypicznej ironiczności głównego bohatera szyszynka zaśpi z uruchomieniem produkcji melatoniny. Szybko nie zaśniecie. Tak, tak, piszę z autopsji.

Ostatnio cierpię na bezsenność, ale cuda zdziałać może kilka kropel melatoniny.

Twardy łeb ma Devon, ale chyba życie w zaślepie lub półzaślepie (dziękuję, Panie Dukaj) to nasza przyszłość. Rzeczywistości z nowymi zagrożeniami i stosownymi środkami zaradczymi. Przestępstwa Cyber-Materialne – me likey.

To akurat jest bardziej niż pewne, bo już ma miejsce. Rzeczywistość rozszerzona rozwija się nieubłaganie i nawet sobie nie wyobrażamy – chociaż, może i wyobrażamy – jak się świat zmieni w ciągu jednego pokolenia.

Motyw go, kontrastujący jak we wczesnych Bondach, podkreślony obecnością wszechmocnej, niemoralnej korporacji reprezentowanej przez fantomy o prezencji kamieni do tej cesarskiej gry. Mam głęboką nadzieję, że świat nigdy nie będzie tak szablonowy.

A to nie żyjemy w świecie opanowanym przez wielkie i niemoralne korporacje? 

Zerkam z niepokojem na własny telefon, który często lubi podsuwać mi reklamy rzeczy, o których zdążyłem raz czy dwa wspomnieć w jego pobliżu. Czasem mam nawet wrażenie, że on mi czyta w myślach.

Rzeczywistość wirtualna oddziaływająca na istoty biologiczne to chyba kolejny krok w ewolucji telekinezy? Tą częścią, ideą niczym z horroru, autor mnie prawie utracił. To przekroczenie granicy wytyczonej przez Wachowskich w Matrix’ie.

Właśnie istnienie tej granicy poddaję pod wątpliwość. 

A jak sobie uzmysłowimy, że żyjemy w symulacji, to już w ogóle…

Opowiadanie warto przeczytać. Odwaliłeś, Gekikara, kawał dobrej, dogłębnie przemyślanej roboty.

Dziękuję w imieniu siebie sprzed tych około dwóch lat, kiedy ten tekst powstał. :)

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

A co Ty tak, patologicznie wręcz, powątpiewasz w realność rzeczywistości? Bo ten temat przewija się w wielu Twoich opowiadaniach.

Przyznam, że napisać coś takiego tak, żeby było zrozumiałe i czytelnik się nie pogubił, jest nie łatwo. Tobie się udaje za każdym razem. Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pewnie to jakaś niezdiagnozowana patologiczna zmiana w obrębie istoty szarej, która nie pozwala mi porzucić tego tematu.

Dziękuję i pozdrawiam! :)

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

Gekikaro

Obrazowa i wartka historia. Ciekawe zwroty, dający się lubić bohater. Realistyczne spojrzenie na możliwe w opisanym świecie a nieoczywiste zjawiska. Czytałem praktycznie bez przystanków na głębszy oddech i gdyby to opko otwierało zbiór – właśnie czytałbym drugie, a jest późno.

Nawet mój ekran ma glitche teraz. A może to nie ekran..? ;-)

Do mnie, moja puento..!

Im dalej był tarcza, tym rzadziej trafiał, – literówka

dostępu do których Biały i Czarny ewidentni nie chcieli przekazać – literówka i brak przecinka

 

U mnie jest tak, że nigdy nie widzę literówek we własnych tekstach, aż dziw, że znalazłam te dwa.

 

Podobało mi się. Lubię wyraźne zakończenia, więc tutaj mam niedosyt, ale muszę przyznać, że twoje w jakiś pokręcony sposób pasuje. Do końca utrzymałeś zainteresowanie czytelnika, a przynajmniej moje. Brawo.

 

Nowa Fantastyka