- Opowiadanie: gallahad - Ciemniejszy od czerni

Ciemniejszy od czerni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciemniejszy od czerni

Czarne dywany na czarnych podłogach. Żyrandol z czarnego szkła wiszący na czarnym suficie. Hebanowo czarne, bogato rzeźbione meble, zastawione kunsztownie wykonanymi, jednolicie czarnymi bibelotami. Na czarnych ścianach czarne kotary zasłaniające niewidoczne, ale niewątpliwie czarne okna. Nawet płomienie palących się w pomieszczeniu czarnych świec były niezaprzeczalnie czarne, choć przecież doskonale oświetlały wnętrze, ukazując wszystkie jego mroczne tajemnice.

Eliza stanęła pośrodku czarnego pokoju, zastanawiając się, skąd właściwie wzięła się w tak niezwykłym miejscu. Pamiętała przecież doskonale, że ledwie parę chwil wcześniej jechała na rowerze, żeby odwiedzić leżącą w szpitalu, czekającą na operację babcię.

Dzień był gorący i słoneczny, ulica gwarna i tłoczna. Eliza wiozła w plecaku siatkę pomarańczy – takie wspomnienie z dzieciństwa. Kiedy Eliza była małą dziewczynką często leżała w szpitalu. Ze złamaną nogą, po wycięciu migdałków, z zapaleniem oskrzeli, sama już dobrze nie pamiętała tych wszystkich chorób. Pamiętała za to doskonale, że babcia zawsze przynosiła jej pomarańcze. A tamtych czasach pomarańcze były prawdziwym rarytasem i niełatwo je było zdobyć. Jadąc rowerem Eliza myślała o pełnym melancholii uśmiechu, jaki prezent niewątpliwie wywoła na twarzy staruszki.

A w następnej chwili dziewczyna znalazła się w czarnym pokoju. Skąd tak nagła zmiana scenerii? Czy może pomiędzy jedną sceną a drugą było coś jeszcze? Coś, co nie chciało być pamiętane.

Drzwi, dopiero wtedy Eliza zdała sobie sprawę, że w pomieszczeniu są jakieś drzwi, otworzyły się powoli, bezgłośnie. Na progu stanął wysoki mężczyzna. Noszący czarny, obszyty misternym, czarnym haftem płaszcz i wysoki czarny kapelusz, idealnie pasował do osobliwej, monochromatycznej scenerii. Zupełnie jakby czarny pokój wymyślony został tylko po to, by on mógł się w nim pojawić.

Spośród wszechwładnej czerni wyróżniała się jedynie biała, pozbawiona wyrazu twarz obcego. Okolona falami kruczoczarnych włosów wydawała się nienaturalnie blada, jak nieobciągnięta skórą, naga czaszka.

Eliza poczuła zimy dreszcz na plecach, bo nawet jej, chociaż nigdy nie przepadała za horrorami, obcy kojarzył się z czymś nie z tego świata. Z wampirem albo innym upiorem. Dziewczyna opanowała się szybko. Wszystko przez te, tak ostatnio modne, opowieści o wampirach. Ludzie zaczynali wierzyć w różne straszydła, a nawet gorzej, zaczynali się z nimi utożsamiać i się za nie przebierać. Elizie bardzo się to wszystko nie podobało. Nie była pewna, czy wolałaby mieć do czynienia z prawdziwym wampirem, czy też z wariatem uważającym się za potwora.

Obcy niespiesznie zdjął z siebie wierzchnie okrycie. Lekkim krokiem przeszedł na środek komnaty. Na pozór niedbałym gestem poprawił kosmyk kruczoczarnych włosów, który niby przypadkiem nie został tak jak reszta związany na karku aksamitną wstążeczką.

– Zagramy? – spytał mężczyzna, wskazując na stojący tuż przed nim szachowy stolik.

– Chcesz ze mną grać? – zdziwiła się Eliza.

– Czy nie po to tu przybyłaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Przybyłam?! – wybuchła dziewczyna. – Ja nawet nie wiem, gdzie jestem! Dosyć mam tych przebieranek! Chcę w tej chwili wrócić do domu!

– Jeśli ze mną wygrasz, będziesz mogła wrócić – powiedział mężczyzna, patrząc na swojego gościa dziwnymi oczyma, których koloru Eliza nie potrafiła określić, bo nie była w stanie spoglądać w nie wystarczająco długo.

– A jeśli nie, to co? – spytała z kpiącym uśmieszkiem. – Będę musiała zostać tu na zawsze? Musisz wymyślić inny sposób, żeby znaleźć sobie towarzyszkę życia. Ja tu nie zostanę.

– Jeśli przegrasz, to umrzesz – oznajmił spokojnie.

Eliza cofnęła się przerażona. Obcy mówił beznamiętnym tonem, ale dziewczyna ani przez chwilę nie wątpiła, że był on śmiertelnie poważny. I wiedziała, że pod koniec rozmowy on z równie obojętną miną spróbuje ją zabić. Bo jej życie nic dla niego nie znaczyło.

– Czy ty sobie wyobrażasz, że nikt nie zauważy, że zniknęłam? – odezwała się śmiało, chociaż głos jej drżał. – Nie wiem, jakim cudem udało ci się mnie tu ściągnąć. Byłam na ulicy, na ruchliwej ulicy. Na pewno ktoś zauważył twoje machinacje – mówiąc zrobiła niepewny krok w stronę drzwi.

Mężczyzna nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w dziewczynę nieprzeniknionym wzrokiem.

– O tej porze powinnam być już w pracy – ciągnęła Eliza, szerokim łukiem mijając obcego. – Na pewno ktoś zainteresował się, dlaczego mnie nie ma. Już mnie szukają. To tylko kwestia czasu.

Mężczyzna nadal milczał. Stał zupełnie nieruchomo, jakby nie dostrzegał, że dziewczyna jest coraz bliżej wyjścia.

– Kim ty właściwie jesteś? – spytała jeszcze. – Dlaczego uwziąłeś się akurat na mnie? Na ulicy było mnóstwo ludzi, dlaczego nie porwałeś kogoś innego? Nie znam cię i wcale nie chcę cię poznawać.

Eliza poczuła za plecami klamkę. Z rozmachem otworzyła drzwi i wypadła na korytarz. Pognała przed siebie, jakby goniły ją wszystkie demony piekieł. Biegła dobrych kilka minut, zanim zabrakło jej tchu, a nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Zwolniła, obejrzała się. Obcy nawet nie próbował jej gonić.

Dziewczyna przystanęła. Dokładnie rozejrzała się wokół siebie i aż zakręciło jej się w głowie z wrażenia. Korytarz, w którym się znalazła zdawał się nie mieć końca, ani początku. Każdy jego kraniec ginął gdzieś w oddali, nie pozwalał dostrzec w sobie nic poza mącącymi wzrok, niewyraźnymi cieniami.

Eliza niepewnie podjęła wędrówkę. Ostrożnie stawiała każdy krok, uważnie rozglądała się wokoło. Co jakiś czas dostrzegała wiszące na ścianach hollu mroczne obrazy. W nieregularnych odstępach mijała dziwacznie ozdobione, zamknięte, czarne drzwi. Wkrótce dziewczyna dotarła do skrzyżowania i nie namyślając się długo skręciła w lewą stronę. Gdy napotkała schody, zeszła w dół, bo podejrzewała, że wyjście z budynku musi znajdować się na parterze. Za każdym razem, gdy natrafiała na możliwość skrętu, wybierała lewą drogę, bo gdzieś kiedyś słyszała, że postępując w ten sposób można wydostać się z labiryntu. Korytarz, którym szła, co jakiś czas opadał wyraźnie, co jakiś czas wznosił się znacznie. A Eliza czuła się coraz mniej pewna siebie, bo przerażał ją ogromny, mroczny, dziwacznie zaprojektowany budynek, w którym się znalazła. Bo niezależnie od tego, jak długo szła, nie mogła dotrzeć do jego końca. Nie znalazła ani wyjścia, ani nawet żadnego okna, przez które mogłaby uciec.

W końcu Eliza miała dość błądzenia. Otworzyła pierwsze z brzegu drzwi i stanęła na progu czarnego pokoju, w którym zaczęła się jej przygoda. Weszła do pomieszczenia, w duchu przeklinając swój brak orientacji w terenie.

Gospodarz osobliwego domostwa siedział przy szachowym stoliku i nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w cztery równo ustawione rzędy pionów. Jeden zestaw kunsztownie wyrzeźbiony w hebanie, a drugi wykuty w błyszczącym gagacie. Tajemniczy mężczyzna w całkowitym skupieniu przyglądał się szachownicy, zupełnie, jakby zastanawiał się nad następnym ruchem. A przecież partia nie została jeszcze rozpoczęta.

– Możemy już grać? – spytał, nie zaszczyciwszy swojego gościa nawet przelotnym spojrzeniem.

– Chcesz grać?! – krzyknęła Eliza, nagle czując w sobie wielką złość. Czuła się zażenowana faktem, że jej ucieczka przyniosła tak mizerny efekt i krzykiem próbowała zakamuflować zakłopotanie. – Dobrze! Zagrajmy! Ale uprzedzam cię, że w szkole należałam do kółka szachowego. Umiem w to grać. Raz nawet zajęłam trzecie miejsce w olimpiadzie między szkołami. Umiem grać w szachy!

– Wiem o tym – odpowiedział mężczyzna poważnie. – Dlatego właśnie wybrałem szachy.

Eliza zajęła wolne miejsce przy stoliku. W skupieniu przyjrzała się szachownicy.

– A właściwie kto zaczyna, skoro wszystkie pionki są czarne? – spytała z głupim uśmieszkiem.

– Kolor nie ma znaczenia – odpowiedział mężczyzna.

Eliza zerknęła na niego, ale on tylko westchnął. A kiedy dziewczyna ponownie spojrzała na szachownicę, jej piony nie były już czarne. Teraz wyglądały, jakby wyrzeźbiono je w kości słoniowej. Eliza zaniemówiła. Przed dobrych kilka chwili nie potrafiła zdecydować, jak zareagować na coś takiego. W końcu jak oparzona odskoczyła od stolika. Jej krzesło z hukiem upadło na podłogę, a dziewczyna prawie się o nie potknęła, cofając się w odległy kraniec pokoju.

– Oszust! – wrzasnęła. – Jak to zrobiłeś? Oszukujesz!

– W szachy? – zdziwił się mężczyzna.

– Więc jak to zrobiłeś?! To niemożliwe.

– Jeśli chcesz, możemy zagrać w coś innego – westchnął, pocierając wysokie czoło opuszkami palców. – Ty wybierasz.

– Wcale nie chcę z tobą grać! – krzyknęła Eliza. Podbiegła do ściany i z rozmachem rozsunęła czarne zasłony, odsłaniając okno. Przez chwilę siłowała się z klamką, ale nie mogąc poradzić sobie z otwarciem, chwyciła najbliższą rzeźbę i z impetem wybiła szybę. Mężczyzna w czerni nieznacznie uniósł się na swoim krześle. Eliza zatryumfowała w duchu, widząc tę jego reakcję. To była pierwsza żywsza reakcja, jaką wykazał.

I dopiero wtedy dziewczyna wyjrzała przez okno. I zamarła w przerażeniu. Za oknem była gęsta, lepka, absolutna, wszechogarniająca ciemność. Jej długie macki pełzały na brzegach otworu, który pozostał po rozbitej szybie, najwyraźniej próbując dostać się do środka. A to, czego dotknęły, przestawało istnieć w swojej dotychczasowej postaci. Umierało. Stawało się częścią czarnej nicości.

– Nie rób tak więcej, proszę – odezwał się tajemniczy mężczyzna. Lekko skinął dłonią, a okno zmaterializowało się z powrotem na swoim miejscu, odgradzając ciemność na zewnątrz od czarnego pokoju, który nagle wydał się Elizie swojski i bezpieczny.

– Gdzie ja właściwie jestem? – spytała dziewczyna, zasłaniając twarz dłońmi. – Co to za miejsce?

– Nie pamiętasz? – zdziwił się mężczyzna. – Miałaś wypadek.

I wtedy Eliza zaczęła sobie przypominać. Pamiętała pisk opon i straszliwy huk. Pamiętała swój bezwładny lot i przeraźliwie miękki, dziwnie bezbolesny upadek. Pamiętała jeszcze pomarańcze, wysypujące się z jej plecaka. Zapach pomarańczy był ostatnią rzeczą, którą zapamiętała.

Od nadmiaru wspomnień dziewczyna osunęła się na kolana.

– Ja umarłam? – jęknęła. Więc to miał być koniec? Więc nie będzie już nic więcej? Wszystkie te sprawy, które ciągle odkładała na później już nigdy nie zostaną zakończone? I wszystkie jej marzenia, które potajemnie śniła po nocach, nie będą już miały szans się ziścić? I ci wszyscy ludzie, których zostawiła, jak oni na to zareagują? A babcia? Przecież Eliza jechała do szpitala, żeby pocieszyć babcię przed trudną operacją, z której staruszka mogła się nie obudzić. Wnuczka miała dodać babci otuchy, nadziei, chęci życia…

– Nie do końca umarłaś – wyjaśnił mężczyzna swoim spokojnym, głębokim głosem. – Nie uwierzyłaś we własną śmierć. Nie potrafiłaś się z nią pogodzić, uznałaś to za niesprawiedliwość. Błagałaś o jeszcze jedną szansę. Odgrażałaś się całemu światu, ale tylko ja cię usłyszałem. I przyjąłem twoje wyzwanie. Dałem ci ostatnią szansę.

– Więc ty jesteś… – słowa zamarły Elizie na ustach. Szukała jakiegoś imienia, słowa na delikatniejsze określenie boga śmierci.

– Ludzie zawsze próbują nadawać mi imiona – westchnął nienazwany. – To bez znaczenia. Możemy już grać?

– Mam z tobą zagrać o moje życie? – pisnęła dziewczyna. – Czy ktokolwiek, kiedykolwiek wygrał taką grę?

– Oczywiście – przytaknął bóg śmierci. – Lekarze od wieków walczą ze śmiercią i coraz częściej wygrywają tą walkę. Na pewno o tym słyszałaś.

– Ale oni nie walczą o swoje życie!

– Tak… – przyznał. – Cudze życie łatwiej jest wygrać…

Nastała chwila ciszy. Eliza próbowała przyswoić sobie wszystkie nowe informacje. Jakoś pogodzić się z niechcianą prawdą.

– Powiedz mi tylko – odezwała się wreszcie. – Powiedz mi szczerze, czy ja mam jakiekolwiek szanse, żeby z tobą wygrać? Żeby wrócić?

– Zawsze jest jakaś szansa. Zdarza się, że ludzie wygrywają i wracają z zaświatów.

– Więc ty przyjąłeś moje wyzwanie, bo wiedziałeś, że mogę z tobą wygrać? – Eliza poczuła niewyobrażalną ulgę.

– Nie – odpowiedział jej szczerze. – Ale takie są zasady. Gdy ktoś rzuca mi wyzwanie, ja muszę je przyjąć.

– Zasady? Kto w dzisiejszych czasach przestrzega jakichkolwiek zasad?

– Ja.

Eliza opuściła głowę, korząc się przed tym niezaprzeczalnym faktem. Bezstronność śmierci była przecież przysłowiowa. Jej nie dało się przekupić, przebłagać, oszukać.

– A jeżeli z tobą nie zagram? – spytała Eliza po dłuższej chwili.

– Jeśli nie zagrasz, to nie wygrasz i nie będziesz mogła wrócić do swojego dawnego życia.

– Jeśli zagram i nie wygram, też nie będę mogła wrócić. I jeśli dobrze rozumiem, będę miała tylko jedną szansę, żeby cię pokonać.

Mężczyzna w skupieniu pokiwał głową.

– W takim razie chciałabym się dobrze przygotować do tej gry – zdecydowała Eliza. – Chciałabym poznać zasady i… i mojego przeciwnika.

– To twoje prawo – przyznał pan domu. – Pytaj o co chcesz.

– W co możemy grać? Powiedziałeś, że to nie muszą być szachy.

– Możemy zagrać w cokolwiek, to ty wybierasz grę. Jedyny warunek jest taki, żeby dało się jednoznacznie wyłonić zwycięzcę. W szachy miałabyś największe szanse.

– Czy musimy grać dzisiaj? – pytała dalej Eliza.

– Tutaj czas płynie inaczej niż w twoim świecie – odpowiedział mężczyzna. Wciąż mówił swoim spokojnym, poważnym, beznamiętnym i trochę denerwującym tonem. – Tutaj nie ma dni ani nocy, więc twoje pytanie jest bez sensu.

– Tak, ale ile czasu możesz mi poświęcić? Nie chciałabym niepotrzebnie przedłużać… Podejrzewam, że jesteś dość zajęty. Nie chciałabym, żebyś przeze mnie spóźnił się na kolejne spotkanie.

– Ja się nie spóźniam – uciął jej wykręty jednym zdaniem.

Eliza zamilkła speszona.

– A czy… – zająknęła się. – Czy ja mogę na spokojnie to wszystko przemyśleć? Mogę zostać na chwilę sama?

Mężczyzna z góry spojrzał na Elizę, a na jego twarzy pojawił się grymas, który u normalnego człowieka można by było uznać za uśmiech. Dziewczyna przeoczyła to niecodzienne zjawisko. Wciąż klęczała na podłodze, tępo patrząc w dół. Pokornie czekała na decyzję boga śmierci.

– Możesz tu zostać, jak długo zechcesz – orzekł w końcu.

Wstał, podszedł do drzwi, niespiesznie narzucił na ramiona czarny płaszcz i włożył na głowę kapelusz.

– Jeśli będziesz chciała spotkać się ze mną, wezwij mnie w myślach – powiedział przed wyjściem. – Nie krępuj się, przywołaj mnie, jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania, albo jeśli będziesz chciała z kimś porozmawiać, albo… – umilkł. Zanim dokończył zdanie, przez chwilę pilnie przypatrywał się Elizie swoimi nieprzeniknionymi oczyma. Oczyma, które widziały więcej, niż ktokolwiek z żywych zdołałby dostrzec. – Albo jeśli po prostu będziesz czuła się samotna – zakończył wreszcie.

Skłonił się uchylając kapelusza, po czym opuścił czarny pokój, zostawiając dziewczynę samą z jej przygnębiającymi myślami. Z problemem, na który nie potrafiła znaleźć rozwiązania.

 

I stało się tak, że Eliza zamieszkała w czarnym domu boga śmierci. Błąkała się samotnie mrocznymi korytarzami, zwiedzała ciemne pokoje.

Szybko nauczyła się poruszać po tym dziwnym miejscu. Wystarczyło tylko przed otwarciem jakiś drzwi zamknąć oczy i pomyśleć o tym, co chciałoby się znaleźć po drugiej stronie. Budynek sam dopasowywał się do życzeń swojego gościa. Za czarnymi drzwiami Eliza zawsze znajdowała dokładnie to, czego w danej chwili pragnęła.

Wszystko zmieniało się, gdy bóg śmierci osobiście odwiedzał swoje domostwo. Wtedy to on stawał się jedynym władcą czarnego dworu, a wszystkie pokoje stawały się takie, jakimi on chciał je widzieć. A że jego upodobania zmieniały się dość często, budynek ciągle ulegał niespodziewanym transformacjom. Czasami Eliza otwierała czarne drzwi i zamierała w niemym zachwycie. Stale zaskakiwała ją nieskrępowana wyobraźnia tajemniczego mężczyzny.

Początkowo Eliza wahała się przed wezwaniem swojego gospodarza. Bała się jego wszystkowiedzącego spojrzenia i spokojnego, opanowanego głosu. Bała się, że on zacznie ją popędzać, że zmusi ją do podjęcia ostatecznej gry, której dziewczyna nie potrafiłaby wygrać. On nigdy nie zrobił niczego podobnego. Nigdy nie naciskał na swojego gościa. Bardzo się starał, żeby dziewczyna czuła się u niego jak najlepiej. Zawsze był wobec niej niezmiernie uprzejmy. Wyraźnie próbował sprawić jej przyjemność i wywołać uśmiech na jej twarzy.

Z czasem Eliza nauczyła się czerpać radość ze spotkań z nim. Przestała myśleć o swoim poprzednim życiu. Przestała wypytywać boga śmierci o zasady gry, w którą mieli razem zagrać. Odnalazła spokój, szczęście, którego wcześniej nie znała i którego, prawdę powiedziawszy, zupełnie nie spodziewała się odnaleźć.

Odnalazła swoje miejsce w tym przedziwnym świecie. Chociażby tylko na chwilkę.

 

Aż pewnego razu Eliza otworzyła jedne z licznych czarnych drzwi i weszła do czarnego pokoju. Do tego samego pokoju, w którym pojawiła na samym początku historii. W środku nic się nie zmieniło. Te same czarne dywany pokrywały podłogi. Identyczny żyrandol z czarnego szkła wisiał na czarnym suficie. Pomieszczenie odtworzone zostało w najdrobniejszych szczegółach.

Jedyną różnicę stanowił szachowy stolik. Teraz nie było na nim pionów. Teraz przykrywał go czarny obrus. A na nim ustawiona została jedna, ogniście pomarańczowa pomarańcza.

Bóg śmierci też już tam był. Czekał przy oknie, przy tym samym oknie przez które Eliza próbowała kiedyś uciec. Mężczyzna wpatrywał się w ruchliwą ciemność na zewnątrz. Nie zareagował, kiedy Eliza weszła do pomieszczenia. Stał zupełnie nieruchomo, odwrócony plecami do swojego gościa i może właśnie dlatego dziewczyna od razu odgadła, jak jest niespokojny.

Eliza nie przerwała pełnej napięcia ciszy. Bezgłośnie podeszła do stolika. Wzięła owoc do ręki i powąchała go z nieskrywaną przyjemnością.

– Pomarańcze kojarzą mi się z dzieciństwem – odezwała się w końcu. – To dziwne, bo przecież wtedy ciężko było o egzotyczne owoce i jadałam je tylko od święta, o wiele rzadziej, niż teraz. Kojarzą mi się też ze szpitalem. W dzieciństwie często leżałam w szpitalu, a babcia zawsze przynosiła mi pomarańcze. Nie wiem, skąd ona je brała, dla mnie to była prawdziwa magia. Moja babcia zawsze potrafiła zdobyć rzeczy, które normalnie nie były dostępne, ale pomarańcze przynosiła mi tylko do szpitala. Babcia wchodziła do mojego pokoju z rękami schowanymi za plecami i z szelmowskim uśmiechem na ustach. Zawsze dopytywałam się, co mi przyniosła, choć przecież doskonale wiedziałam, co dla mnie ma. A ona udawała, że nie wie, o co mi chodzi. Pokazywała najpierw jedną, później drugą, pustą rękę, czasami obie na raz, do tej pory nie wiem, jak to robiła. Pomarańcze kojarzą mi się ze szpitalem, ale nie z chorobą, a z powrotem do zdrowia. To są bardzo przyjemne wspomnienia. Dziękuję za prezent.

– Nie ja ci ją przyniosłem – przyznał bóg śmierci, nie odwracając się.

Eliza zamilkła. Obracała w dłoni pomarańczę, delektując się zapachem i fakturą skórki.

– Dobrze mi tutaj – oświadczyła nagle. – Wcale nie chcę z tobą grać, nie chcę już wracać do mojego świata.

– To już nie zależy tylko ode mnie – odpowiedział mężczyzna ze smutkiem.

Drzwi do pokoju otworzyły się i na progu stanęła babcia Elizy. Staruszka trzymała ręce za plecami, a na jej ustach gościł szeroki, łobuzerski uśmiech.

– Ence pence w której ręce? – spytała, wciąż się uśmiechając.

– Babciu, co ty tutaj robisz? – Eliza nie potrafiła ukryć zdumienia.

– Odpowiadaj, jak cię pytam! – zirytowała się starsza kobieta. – W której ręce?

– W lewej – niemal bezwiednie odpowiedziała Eliza.

Babcia z pytaniem o czach spojrzała na boga śmierci, który wciąż stał przy oknie, jakby zupełnie nie interesowało go to, co działo się w pokoju.

– W prawej – odpowiedział spokojnie, przyjmując wyzwanie.

– Ha! Nie zgadłeś! – zaśmiała się staruszka, wyciągając przed siebie pustą, prawą dłoń. – Przegrałeś! Eliza wygrała! Chyba już najwyższy czas, żebyś wróciła do domu, nie sądzisz? – spytała jeszcze, patrząc na dziewczynę.

Wyjęła zza pleców pomarańczę i rzuciła w kierunku wnuczki. Eliza wyciągnęła przed siebie obie ręce, żeby złapać owoc.

 

Eliza obudziła się w szpitalnym łóżku, czując łzy pod powiekami. Przez krótką chwilę, zanim resztki dziwnego snu wyparowały z jej umysłu, wiedziała, co się stało.

Babcia od razu zrozumiała to, czego Eliza nie potrafiła zaakceptować. I zrobiła to, na co jej wnuczka nie była w stanie się zdobyć. Z własnej woli udała się do czarnego królestwa, z którego nie ma powrotu. Rzuciła wyzwanie bogu śmierci. Zagrała z nim i wygrała. Chociaż nie swoje życie.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawe. I sam nie wiem, co więcej o tym opowiedzieć. Podoba mi się.

Początek zachęcający, ale już dale,j jak dla mnie trochę za dużo przegadany, tekst mógłby być krótszy i bardziej zwięzły. Emocje głównej bohaterki wydają mi się być w pewnych momentach nielogiczne, bo, o ile dobrze zrozumiałam, najpierw ucieka w przerażeniu (Pognała przed siebie, jakby goniły ją wszystkie demony piekieł), po czym trafia w to samo miejsce i krzyczy sobie na nieznajomego ( Chcesz grać?! – krzyknęła Eliza, nagle czując w sobie wielką złość. Było jeszcze kilka innych takich małych zgrzytów, które przeszkadzały w czytaniu, nie mniej jednak doczytałam do końca ^^

Pomysł całkiem niezły, myślę więc, że było warto. Powodzenia przy pisaniu kolejnych tekstów ;)

Z tą czernią to po prostu masło maślane wyszło! Poza tym nawet niebanalne.

Dobre, zaciekawiło mnie. Czekam na dalsze opowiadanka ;).

Czuła się zażenowana faktem, że jej ucieczka przyniosła tak mizerny efekt i krzykiem próbowała zakamuflować zakłopotanie. -> zakłopotanie... w takich okolicznościach?
Babcia z pytaniem o czach spojrzała na boga śmierci,

Koniec fajny, ale środek. Nie wiem, mam mieszane uczucia. Czasami nie podobał mi sie dialog boga śmierci z Elizą. Pomysł był, wykonanie... coś zgrzytało.

Nowa Fantastyka