
Ilustracja stworzona przez sztuczną inteligencję, mianowicie NightCafe Studio
Ilustracja stworzona przez sztuczną inteligencję, mianowicie NightCafe Studio
Zaczęło się od dziwnego snu, w którym czułam niepokój zmieszany z niedoznawaną nigdy na jawie radością. Znałam skądś to miejsce, jednak nie mogłam powiedzieć, co to było, jakby na chwilę pamięć delikatnie musnęła najprzedawniejsze obrazy sprzed moich narodzin.
Sen się powtarzał, dokładnie w tym samym miejscu, w którym ostatnio się skończył, jakby na moich oczach odgrywała się prawdziwa historia, jakbym w tych krótkich momentach pełnych euforii żyła w ciele nieznajomej tajemniczej istoty.
Długo nie wiedziałam, co to znaczyło.
***
Przyszłam tego dnia do Kamili niby w zwyczajne odwiedziny. Był sobotni słoneczny poranek, wczesna jesień. Przyjaciółka ucieszyła się na mój widok. Przez jakiś czas nie zauważyła niebywałego smutku na mojej twarzy.
– Boże, Iguś, jak dobrze cię widzieć – rzuciła, przytuliwszy mnie czule. Ja nie odwzajemniłam uścisku. Nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Po prostu nie miałam siły. Byłam zbyt zamyślona. – Nie widziałam cię całe wakacje, na rozpoczęciu roku cię nie było. Schudłaś strasznie – rzuciła na poły radosna, na poły zmartwiona. Nie wiedziałam, czy to nieszczery komplement, czy istotnie wyrazy zmartwienia. Wątpliwości rozwiały następne słowa: – I wiesz, nie wyglądasz dobrze, powiem ci szczerze.
– Mogę z tobą pogadać? – zapytałam cicho i łagodnie.
– Jasne, wejdź. Chcesz się napić czegoś?
Gdy tylko weszłam, otoczyły mnie zewsząd drogie ozdoby z dalekich krajów, złote posążki, rzadkie egzotyczne rośliny, cenne obrazy.
– Nie wiem – powiedziałam, idąc do kuchni i zostawiając Kamilę z tyłu.
– Jak to „nie wiem”? Iguś, niepokoisz mnie, naprawdę. Słuchaj, dam ci może kawy, co, ożywisz się?
– Nie, i tak nie spałam już całą noc. To znaczy, spałam, krótko, i miałam dziwny sen. Nieważne.
Usiadłam przy stole w kuchni. Kamila zaczęła przygotowywać białą herbatę. Skrzyżowałam nogi i patrzyłam na podłogę. Pokój oświetlało słońce poranka, które wraz z cieniami stojących przy oknie roślin tworzyło na podłodze i ścianach przyjemną mozaikę. Cała ta sceneria, wraz z obecnością najbliższej przyjaciółki, napawała mnie spokojem. To było to, czego potrzebowałam.
– To co u ciebie słychać? – zapytała.
– Mam cały czas ten sam sen. To znaczy, sen inny, ale jakby wydarzenia w nim następowały po sobie.
Kamila spojrzała mi prosto w oczy. Uśmiechnęła się nieśmiało.
– Iguś, i co, przychodzisz tak tylko po to, by opowiedzieć mi o swoim śnie?
Tu roześmiała się lekko i serdecznie, próbując zapewne sugerować, że nie naigrywa się ze mnie.
Przez moment milczałam. Nagle zaczęłam płakać.
– Boże, co ci jest?!
Podeszła do mnie szybko i dotknęła czule mojego ramienia. Uspokoiłam się nieco.
– Wiesz, to nic takiego – mówiłam, ledwie powstrzymując płacz. – Nie chciałam wcześniej o tym wspominać, bo to tak jakoś głupio z tym nagle wyskakiwać. Z miesiąc temu zmarł mi ojciec.
Kamila natychmiast się przeraziła, choć nie wiedziała jeszcze, że w tym przypadku „zmarł” to nietrafny eufemizm.
– Pan Piotr? – westchnęła, przyłożywszy dłoń do klatki piersiowej.
Przytaknęłam nieśmiało.
– Nie za bardzo mogłam sobie z tym poradzić. Wiesz, on nas utrzymywał, mnie i mamę. A ona jest, jaka jest, nie za bardzo ma kontakt z rzeczywistością. Za chwilę do tego wrócę i wyjaśnię.
– A co mu się stało? – zapytała, wyraźnie wątpiąc, czy takie pytanie jest na miejscu.
Długo milczałam.
– Popełnił samobójstwo.
Otworzyła szeroko usta i rozwarły jej się oczy.
– Strzelił sobie w głowę z własnego pistoletu – mówiłam. – Miał licencję sportową.
Ewidentnie chciała dopytać o powody samobójstwa, lecz nie miała odwagi. Toteż powiedziałam z własnej woli:
– Nie wiem do tej pory do końca, dlaczego tak zrobił. Ale pewnie chodzi o moją mamę. Wiesz, w ogóle się z nią nie dogadywał. Zanim się urodziłam, zaginął mój wujek, brat mamy, Paweł. Ponoć zaczął w młodym wieku zadawać się z ćpunami, menelami, ogólnie, jak to się mówi, zszedł na drogę przestępczości. Podobno było to dla niego jedyne towarzystwo, jakie go tolerowało. Bo ani na normalnych przyjaciół, ani tym bardziej na uwagę kobiet nie mógł liczyć. Ponoć był dość nieładny. Nie widziałam jego zdjęć, ale rodzina tak sugerowała. Sorry, dobra, odbiegam już od tematu. Tak więc pewnego dnia uciekł z domu moich dziadków i nigdy już nie wrócił.
– No dobrze, ale… – Najwyraźniej starała się dobierać możliwie grzecznych sformułowań. – Ale jaki to ma związek z twoim tatą?
– Chwilkę – powiedziałam łagodnie. – Mama była przed ucieczką Pawła bardzo mocno z nim związana. Nie miała innego rodzeństwa. Nigdy się nie pogodziła z jego zaginięciem. Właściwie wszyscy w jej rodzinie stwierdzili, że Paweł dawno już nie żyje. Ale mama nigdy nie przestała obsesyjnie interesować się jego sprawą. Jakby sama próbowała kontynuować to śledztwo. A ojciec… Właściwie słusznie, no chyba miał rację. Kazał jej dać sobie spokój. Nie zajmować się tym. Bo to tylko odbierało jej radość życia, dawało złudną nadzieję. Przez tę sprawę nie interesowała się ani mną, ani tatą. Nieraz wszczynał z tego powodu awanturę. Krzyczał na nią, że żyje w świecie fantazji, ona potem płakała, kazała siebie zostawić w spokoju, groziła rozwodem, potem on wychodził z domu na cały dzień, wracał pijany. Raz go nawet sama spotkałam w środku dnia, jak wracałam ze szkoły. Myślałam, że był w pracy. Idę w jego stronę, a on ode mnie ucieka. Nie chciał, by jego córka widziała go pijanego i poniżającego samego siebie.
Raz się nawet wdał w bójkę w barze, i wrócił z koszulą we krwi. Pogryziony. Ale dobra, bo znowu odbiegam.
W końcu chyba dopadły go wyrzuty sumienia za to, jak traktował matkę. Nie twierdzę, że nie miał racji, może trochę był nieczuły, ale to wszystko. Bo matka naprawdę nie myślała trzeźwo. Mimo to starałam się ją wspierać, ale były to wszystko tylko pięknie brzmiące kłamstwa. Po jakimś czasie ostatecznie straciła nadzieję i tylko ponoć codziennie modliła się, by Bóg dał nam znak, co się dzieje z wujkiem.
Potem to tacie odbiła szajba. Właściwie zawsze był dość przesądny. Raz podczas spaceru wiatr zawiał w stronę kościoła, a tato uznał to za wskazówkę od Boga. Wtedy wydawało się to urocze i niewinne. Ale potem… Coraz rzadziej go widziałam, chodził nie wiadomo dokąd, po mieście, wracał późno. Raz pokłócił się z mamą. Starali się ukryć temat tej kłótni, ale ja się chyba domyślałam. Chodziło chyba po prostu o to, że mama była oziębła, no wiesz… Jaka miałaby być, patrząc na tę jej rozpacz spowodowaną utratą Pawła. Myślę, że ojciec w ostatnich dniach mógł ją zdradzać. Choć też nie sądzę, by kogoś sobie znalazł, koniec końców był niski i łysawy.
Tak czy siak, mama tak bardzo się obraziła. Musiał powiedzieć coś strasznego. Wtedy akurat tato spał przez prawie całą noc. Tylko wstał niemal z samego rana i przyszedł tam, gdzie ja spałam. Siedział w moim pokoju i patrzył na mnie. Gdy się obudziłam, zapytał, czy może mnie przytulić. A nigdy nie był szczególnie czuły. Powiedziałam, w porządku, ale zapytałam, czy aby na pewno wszystko jest okej. Nie zareagował. Rozpłakał się i oznajmił, że skrzywdził kobietę ze swoich snów i nie może sobie tego wybaczyć. Zasugerowałam, by po prostu przeprosił mamę, i wszystko będzie w porządku. Nie było.
Z tygodnia na tydzień robiło się coraz gorzej. A potem tak to się skończyło.
– Przepraszam cię, Iga – mówiła łagodnym i melodyjnym głosem – naprawdę nie wiem, jak ci pomóc w tej sytuacji. Boję się powiedzieć coś głupiego, nie chcę bawić się w jakieś mądrości i życiowe rady. Jeśli będziesz chciała, to zawsze możesz do mnie przyjść i się wyżalić. Ale jak będę milczała, to nie dlatego, że cię ignoruję.
– Jasne – uśmiechnęłam się niechętnie, ale przyjaźnie. – Wiesz, tak głupio jest mi o to prosić, wiem, w jakiej sytuacji może cię to postawić. Powiedzenie „nie” może być w tej sytuacji słuszne, ale będzie źle brzmiało i nikt nie będzie chciał go wypowiedzieć, ale…
– Tak?
– Wiesz, tato utrzymywał rodzinę. Zostały jeszcze oszczędności, ale nie wiem, czy sobie poradzę. Jasne, postaram się, ale w razie czego mogę na ciebie liczyć? Wiem, właściwie to pytanie do twoich rodziców, ale…
– Chyba nie byliby na tyle okrutni, żeby ci teraz odmówić?
– Nie no wiesz, mogliby pomyśleć, że wykorzystuję własną tragedię do żebraniny. Ale ja nic szczególnego nie chcę. Tylko pomoc w razie czego. Może bym od czasu do czasu wpadła do was coś zjeść, ale to wszystko. Mogłabym nawet dla was pracować, nie wiem, posprzątać coś, pomóc wam w czymś, zaopiekować się rodzeństwem…
Gdy wypowiedziałam ostatnie słowo, Kamila uśmiechnęła się szeroko.
– Co ty, przecież jesteśmy sojuszem jedynaczek – powiedziała, uścisnąwszy czule mój nadgarstek. – Nic nam nie musisz pomagać, wpadaj, kiedy chcesz. A o resztę to już musisz zapytać rodziców, ale ja znam ich dobrze i wiem, że cię lubią.
Jak na jej wezwanie weszła do domu mama Kamili, Krystyna. Miała mnóstwo zakupów. Była zaskoczona na mój widok. Spojrzałam na Kamilę porozumiewawczo. Postanowiłyśmy na razie nie mówić, co się u mnie wydarzyło. Nie chcieliśmy jej niepotrzebnie zasmucać. Krystynie wyjaśniłam tylko, że chciałam odwiedzić jej córkę.
– Chciałam powiedzieć – dodałam dla rozluźnienia atmosfery – że podobają mi się te rośliny. Ma pani egzotyczny gust, jak widzę.
Kamila i jej mama wymieniły dziwne spojrzenia.
– Można tak powiedzieć – powiedziały, uśmiechając się niepokojąco.
Przez chwilę jeszcze rozmawiałam z nimi obiema o różnych trywialnych rzeczach. Było bardzo przyjemnie.
W pewnym momencie zobaczyłam leżącą gdzieś na półce Kamili książkę o reinkarnacji. Zapytałam o nią z ciekawości.
– Ach, to – powiedziała. – Wiesz, zagłębiłam się ostatnio w prawdziwą króliczą norę. Zaczęło się od tego: chłopak nie mógł się pogodzić z tym, że mamy odmienne poglądy polityczne. Kazał… wróć… „Silnie sugerował” mi przeczytać „Problem władzy politycznej” Michaela Huemera. Nawet mi to kupił w ramach „prezentu”. Stwierdziłam: „Okej”, choć nie liczyłam na to, że mnie to jakkolwiek przekona do zmiany zdania. Nie przekonało, ale uznałam tego całego Huemera za ciekawego gościa. Poczytałam jego kawałki o obiektywnej moralności i właśnie reinkarnacji. Całkiem przekonujące, żeby nie było. Dalej jestem sceptyczna co do tego, ale chętnie poznam kolejne argumenty. Wiesz, bardzo możliwe, że żyliśmy nieskończenie wiele żyć i będziemy tak przez wieki.
O dziwo, gdy to mówiła, ani razu nie zdawała się nawiązywać do śmierci mojego ojca.
***
Przez kilka następnych dni nie miałam żadnych snów. Seria owych widzeń, podczas których znajdowałam się jakby w obcym ciele, powróciła w dniu, gdy zdarzyło się coś wyjątkowo dziwnego. Wracałam jak zwykle ze szkoły do domu, ale tym razem mama nie czekała na mnie w mieszkaniu, lecz stała i rozmawiała z kimś na zewnątrz.
Ową rozmówczynią była przepiękna kobieta, o wyjątkowo czarnych włosach (w tym też kolorze było jej ubranie i makijaż), trzymająca za rękę znajomo wyglądająca dziewczynkę, która odziedziczyła po niej kruczoczarne włosy i niezwykle uroczą twarz (ta przez moment zdawała się nieco przypominać moją własną, potem jednak zdałam sobie sprawę, że twarz ta wygląda znajomo dlatego, iż ta dziewczynka chodzi do podstawówki obok mojego liceum). Dziewczynka jednak, w przeciwieństwie do matki, miała włosy nie proste, lecz mocno kręcone.
Kobieta spoglądała na moją matkę jakby z wyrzutem i smutkiem.
Wszystkie trzy zerknęły na mnie zdziwione, a mama powiedziała, bym poszła do mieszkania. Nie chciała kontynuować rozmowy z kobietą przy mnie.
Weszłam do mieszkania i przez moment oglądałam tę rozmowę przez okno, ale rzecz jasna nic nie słyszałam. Widziałam tylko dalej smutną twarz kobiety i zakłopotanie mamy.
Dziewczynka dojrzała mnie w oknie. Chcąc rozładować napięcie, pomachałam w jej stronę i uśmiechnęłam się przyjaźnie.
Po chwili kobieta odeszła z córką szybkim, zapewne wściekłym krokiem.
Kir tajemnicy pokrył moją duszę. Chciałam zagadnąć matkę, kim była ta kobieta, lecz dziwne poszepty przeczucia kazały mi milczeć, gdy zaś postanowiłam jednak o to zapytać, ona nie chciała nic mówić, zbywając tę kwestię jako coś rzekomo trywialnego, niewartego nawet wspominania. Widziałam w jej oczach strach, który za wszelką cenę chciała ukryć.
***
Tej nocy miałam po raz kolejny sen. Zaczął się, jak zwykle, w tym samym momencie, w którym ostatnio się skończył.
Znalazłam się w znajomym miejscu. Musiałam być tam kiedyś na jawie. Był zachód słońca. Poczułam ogromną euforię. Zupełnie jakbym zażyła jakiś narkotyk. Na pewno śniłam. Wiedziałam o tym już wtedy. Postanowiłam zatem wykorzystać tę chwilę na beztroską zabawę. Na coś takiego nie mogłam sobie pozwolić na jawie. Nie miałam zwykle na to czasu, a ludzie pewnie dziwnie by patrzyli. Zaczęłam biegać, tańczyć i śpiewać.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze.
Podobne sny powtarzały się jeszcze przez kilka dni. W jednym z nich widziałam rzecz szczególnie osobliwą. Krystyna, mama Kamili, szła, trzymając za rękę czarnego mężczyznę. Ostatecznie znacznie bardziej osobliwe i zupełnie przypadkowe obrazy nawiedzają nas w snach, więc nie przywiązywałam do tego szczególnej wagi.
***
Przez następnych kilka dni nie działo się nic szczególnego. W pewnym jednak momencie, przechodząc gdzieś pośród nieznanych mi wcześniej dalekich części miasta, podczas jednego z moich licznych popołudniowych beztroskich spacerów, poczułam dziwny niepokój – nie wiedzieć czemu zmieszany z radością – który narastał stopniowo, aż osiągnął apogeum w chwili, gdy spostrzegłam, że znajduję się w wyśnionym przeze mnie kilka dni wcześniej miejscu. Rozglądałam się jeszcze chwilę, chcąc się upewnić, czy czegoś sobie nie wmawiam, czy tylko w wyobraźni nieświadomie przelepiłam okoliczną architekturę, drzewa i pogodę na dokładnie ten sam obraz, który znałam ze snu. Ostatecznie jednak pozbyłam się co do tego wątpliwości.
Z początku przez moją głowę przeleciały nierozsądne wyjaśnienia natury mistycznej, później jednak doszłam do wniosku, że ten rejon miasta musiałam widzieć kiedyś na jawie, może jeszcze jako dziecko – stąd też niepamięć – i jego obraz przebił się w końcu tamtej nocy przez taflę podświadomości.
Przez długi czas nie przejmowałam się tym zdarzeniem.
***
Coraz częściej przychodziłam do Kamili. Właściwie tylko przy niej przestawałam czuć niepokój. Rozmawiałyśmy o rzeczach trywialnych, zabawnych i intrygujących. Krystyna także się nieraz przyłączała. Dzieliła się chociażby anegdotami o spotkaniu brudnego kudłatego bezdomnego, który tańczył i śpiewał w euforii, najprawdopodobniej pod wpływem narkotyków. Choć bywała nietaktowna, to nie dało się odmówić jej poczucia humoru czy talentu do opowiadania pozornie nieinteresujących historii w angażujący sposób. Nie wspominając o jej życiowych radach. Z początku uważałam je za pseudofilozoficzne epitomy efektu oczekiwań społecznych. Później uznałam, że jakaś rzeczywista mądrość jednak się w nich kryła. Raz ni stąd, ni zowąd powiedziała, że “Bóg nie zrobi wszystkiego za mnie”. Miał on dawać wskazówki, ale robiąc to, często ponoć nie pokazuje ich wprost jako to, czym są. Trzeba ich szukać samemu.
Starałam się nie poruszać kwestii, które mnie martwiły. Na pewno nie miałam zamiaru rozmawiać ani o ojcu, ani o stanie psychicznym matki. Jednak zrobiłam jeden mały wyjątek. Wspomniałam, niby jako ot taką ciekawostkę przy herbatce, mającą na celu przerwanie niezręcznej ciszy, o ostatnich snach.
– Już o nich mówiłam, prawda? – zapytałam, uśmiechając się. – Nie przeszły. Nie żebym narzekała, są dość interesujące, ale… kurczę, nie wiem, o co chodzi. To dziwne, prawda? Jakbym we śnie żyła drugim życiem.
– Może tak jest – powiedziała Kamila, dziwnie zmartwiona. Nie spodziewałam się zniknięcia jej pogodnej miny w momencie, gdy o tym wspomnę. – A może żyjesz cudzym życiem?
– Ty tak serio? – powiedziałam niemal piskliwym głosem, pochylając się, uśmiechając i unosząc brwi.
Kamila zdała się przez moment zasmucona. Chyba sugestia co do niedorzeczności tej hipotezy uraziła ją.
– Słuchaj – powiedziała stanowczym tonem – co ci szkodzi sprawdzić? Jak będziesz w tym samym śnie, spróbuj popatrzeć w lustro.
– I co mi to da?
– Dokonasz ludobójstwa na bośniackich przedszkolakach – powiedziała, krzyżując mocno ręce na brzuchu i spoglądając na mnie spode łba. – Chodzi mi oczywiście o to, byś sprawdziła, czy masz swoją twarz.
Pokiwałam głową na boki, uniosłam ponownie brwi i spuściłam wzrok z Kamili.
– Okej – mruknęłam, biorąc do ust kolejny łyk herbaty.
Wolałam nie dawać znać, że traktuję poważnie jej rady, w głębi serca jednak postanowiłam zrobić tak, jak mi powiedziała.
***
Nie miałam w ogóle snów przez kilka następnych dni.
Wspomniałam matce o moich rozmowach z Kamilą. Nie komentowała tego w żaden sposób. Zwróciła tylko uwagę na moje słowa o reinkarnacji. Nie mówiłam, że sama w nią wierzę, tylko że perspektywa Kamili jest dość ciekawa. Mama jednak, po kilku dniach od momentu, kiedy o tym po raz pierwszy usłyszała, powiedziała:
– Nie podobają mi się poglądy twojej koleżanki o reinkarnacji. Człowiek idzie albo do nieba, albo do piekła.
Już wcześniej wiedziałam, że matka była religijna, jednak te słowa, choć oczywiste, potwierdziły to, czego się obawiałam, boż zdałam sobie sprawę, dlaczego śmierć ojca wstrząsnęła nią nawet bardziej niż mną – nie dlatego, by go bardziej kochała niż ja (bo tak nie było), lecz ze względu na osjaniczny kontekst tego zdarzenia. „Do nieba albo do piekła”? A my przecież obie wiedziałyśmy, co było jednym z nieodwracalnych sposobów na trafienie do tego drugiego miejsca.
– Do nieba albo do piekła – mruknęłam do siebie pod nosem, gdy matka nie mogła mnie usłyszeć. – A więc co z ojcem?
Ze względu na samopoczucie matki dałam sobie spokój z reinkarnacją, jakkolwiek bardzo byłam ciekawa argumentu tego całego Huemera. Jakby w ramach zastępstwa postanowiłam przeczytać jego inne prace. Spośród nich najbardziej podobała mi się obrona tak zwanej „odrażającej konkluzji”, czyli repugnant conclusion, w „In defense of repugnance”. Argumenty tam przedstawione wydały mi się zasadne. Ostatecznie jedyną rzeczą, do której czułam odrazę, było przedstawienie Enyi jako marnego (bądź jedynie tylko lekko ponadprzeciętnego?) muzyka.
Jeszcze nie podejrzewałam, jak owa “odrażająca” konkluzja wpłynie na mój pogląd na nadchodzące wydarzenia.
***
Poczuwszy, że nieco wykorzystuję dobroć Kamili i jej rodziców, za często odwiedzając ich w mieszkaniu, postanowiłam zaprosić ją do siebie. Bałam się reakcji pokroju nieśmiałego wymuszonego uśmiechu na myśl o propozycji odwiedzin w starym peerelowskim bloku i tym samym bratania się z „niższą klasą”. Kamila była jednak – zdaje się, szczerze – zachwycona. Przyszła do nas w najbliższy weekend.
Mama wyjątkowo także się ucieszyła. Po raz pierwszy od długiego czasu posprzątała w mieszkaniu.
Kamila przyszła nie wiedzieć czemu z plecakiem i parę razy weszła sama do pokoju ojca. Jednak poza tym wizyta minęła bardzo przyjemnie. Dawno nie widziałam mamy uśmiechającej się. Absurdalne i momentami sprośne dowcipy Kamili sprawiały, że mama ryczała ze śmiechu. Jej straszny psychiczny stan nie był zatem spowodowany tylko śmiercią męża, lecz brakiem jakichkolwiek kontaktów społecznych. A może jedno powodowało drugie?
W tamtym momencie doszłam do jednego z ważniejszych wniosków w moim życiu. Wszystkie trzy potrzebujemy siebie.
***
Sny powróciły. Miejsce po raz kolejny zdawało się znajome. Odludna cześć miasta, pełna starych opuszczonych bloków. Próbowałam spojrzeć w lustro. Coś mnie jednak powstrzymywało. Niesamowity stres i odraza. Jakbym miała ujrzeć tam coś paskudnego i przerażającego.
Na moment przed zerknięciem w odbicie zbudziłam się.
***
Po jakimś czasie ponownie zainteresowałam się sprawą śmierci taty. Nie sądziłam, bym prowadziła niejako „samodzielne śledztwo” na wzór mamy szukającej nieustannie wieści o dawno zaginionym bracie, jednak chciałam mieć po prostu kompletny obraz tej strasznej i dziwnej sytuacji. Zapytałam mamę, czy wie, dokąd tato właściwie chodził w ostatnich dniach.
– Znaleziono go raz na ulicy Irzykowskiego – rzekła zdziwiona moim pytaniem.
Postanowiłam udać się w to samo miejsce.
Gdy tam szłam, od razu poczułam tę straszliwą rzecz, przez którą wszystkie elementy tej układanki zaczęły układać się w jeden paskudny, choć tłumiony przez lęk, wniosek. Doznałam deja vu. Widziałam to wszystko we śnie. To było to samo miejsce. Szłam w tę samą stronę. Wykonywałam te same ruchy. Jakby coś mnie do tego pchało.
Czy ja mam coś zrobić?
Wróciłam szybko do domu, wystraszona przez widmo układającej się w mojej głowie konkluzji; udało mi się zdusić ją w zarodku, ta mglista okropność nie wykluła się jeszcze, nie przybrała formy jasno sformułowanej myśli. Ale wszystko przeczuwałam…
***
Następnego dnia weszłam do pokoju ojca. Nie wiem, co właściwie chciałam tam znaleźć. Na wierzchu leżała jedna książka o reinkarnacji oraz druga o znaczeniu snów. Obok był też zbiór opowiadań grozy. Kilka stron było szczególnie brudnych i wyniszczonych; komuś szczególnie spodobało się jedno opowiadanie.
Uznałam to za uroczy, choć nieco dziwny gest przyjaźni ze strony Kamili. Nie chciałam oddawać tych książek, lecz nie miałam zamiaru ich czytać. Postanowiłam mimo wszystko podziękować, ale jednocześnie zapytać, dlaczego podrzuciła mi je tajemnie, zamiast po prostu dać.
***
Podczas kolejnego snu zdarzyło się coś straszliwego. Długo nie chciałam nawet wracać do tego myślą, a co dopiero pisać o tym.
Od samego początku, śniąc, czułam niepokój. Była noc. Obok mnie przechodziła kobieta. Było ciemno, ledwie ją widziałam. Zaczęłam za nią iść. Nie wiem dlaczego. Jakaś obca siła mnie pchała. Kobieta oglądała się za siebie. Przyśpieszyła kroku. Zaczęłam mimo woli biec w jej stronę. Chwyciłam ją za nadgarstek. Szarpała się, krzyczała. Zaczęłam próbować ją rozbierać. Zatkałam jej usta ręką. Wtedy nagle się obudziłam.
Byłam cała zlana potem. Słońce jeszcze nie wzeszło. Tego dnia nie zasnęłam ponownie.
***
W szkole nie odzywałam się do Kamili. Ona widziała, że coś się dzieje ze mną nie tak. Podeszła do mnie i zapytała, o co chodzi. Rzecz jasna nie miałam zamiaru niczego wyjawiać. Podziękowałam jednak za miły gest.
– Jaki miły gest? – zapytała zdziwiona.
– Książka o reinkarnacji i znaczeniu snów. Dałaś mi ją prawda? Zostawiłaś w pokoju?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Jaka książka?
Nie tłumaczyłam dalej. Zasłabłam. Zakręciło mi się w głowie i musiałam usiąść na moment.
Nie chciałam próbować się domyślać, co to wszystko znaczy.
***
Coraz częściej kierowałam się w miejsca ze snów. Ponownie, miałam wielokrotne deja vu. Jakby zewnętrzna siła pchała mnie w określone miejsca.
Specjalnie z tego powodu wracałam za każdym razem przed zmrokiem. Nawet kilka godzin wcześniej, na wszelki wypadek. Nie chciałam, by powtórzyło się tamto zdarzenie. Nie chciałam, by ta zewnętrzna siła, pchnęła mnie do tego.
***
Kolejny sen. Tym razem był dzień. Krążyłam bez celu. Byłam na całkowitym odludziu. Czułam straszliwy smutek i niepokój. W ręku trzymam pistolet. Po co mi on?
A gdybym przyłożyła go sobie do ust? Obudzę się?
Ładuję go. Pcha mnie do tego zewnętrzna siła. Już naciskam spust. Słyszę krzyk młodej dziewczyny.
W ostatniej chwili budzę się. Nie zdążyłam strzelić we śnie.
***
Na jawie tajemna siła nie przestała kierować mnie w miejsca ze snów. Do głowy przyszedł mi kolejny pomysł.
Przeczytałam opowiadanie, które zobaczyłam w pokoju ojca. „Po stycznej”. Czyżby ze mną było podobnie? Czyżby los pchał mnie w odpowiednie miejsca i kazał…
Mam dokończyć to, co zaczęło się we śnie?
Dlaczego miałabym tego nie zrobić? Skoro reinkarnacja istnieje i śmierć nie jest końcem wszystkiego?…
Znalazłam się w tym samym miejscu, w którym we śnie trzymałam pistolet. Nie wiem, co się stało z bronią ojca. A jeśli dalej jest w domu?
Ta myśl jedynie przeleciała mi przez głowę. Pomyślałam o matce. Zwłaszcza o słowach o losie człowieka po śmierci. Ja w to nie wierzyłam, ale gdy pomyślałam, że skoro wierzy w to matka… „Co z ojcem?” Pytanie powinno brzmieć: „Co ze mną?”
A potem pomyślałam o Kamili i słowach o “sojuszu jedynaczek”. Nie miała nikogo poza mną.
Nie, cokolwiek ma się okazać, nie zrobię tego.
***
Kolejny sen. Tym razem wydarzyła się rzecz jeszcze bardziej nadzwyczajna niż cokolwiek do tej pory. Ponownie szłam po mieście, pełna smutku i niepokoju. Nagle widzę samą siebie. Nie w lustrze – po prostu stojącą kilkanaście metrów ode mnie.
Osoba wyglądająca identycznie jak ja zaczyna biec w moją stronę. Ja uciekam. Wbrew własnej woli.
Wtedy się budzę.
***
Postanowiłam wreszcie opowiedzieć Kamili o tych wszystkich snach. Nie liczyłam na żadną rzeczową radę, po prostu chciałam się komuś wyżalić. Nie zdążyłam jednak dojść nawet do połowy własnej historii, gdy przerażona Kamila mi przerwała. Najdziwniejszy był jej szok na informacje pozornie trywialną
– Czekaj, czekaj, czekaj… – powiedziała. – Mówisz, że śniło ci się, jak moja mama trzymała za rękę Murzyna.
Nieco mnie jej reakcja rozbawiła i wystraszyła. Skoro oburzyła ją ta informacja, to jak zareaguje na sen o próbie samobójstwa i o tej kobiecie?…
– Tak – odparłam zdziwiona.
– A jak ten ktoś wyglądał?
– No nie wiem, oprócz tego, że był czarny. No, wysoki i szczupły. Nawet bardzo chudy. Nie był całkowicie czarny, był Mulatem. Łysy nie był, tylko miał kręcone krótkie włosy, oczywiście czarne. A w ogóle, po co o to pytasz?
– A słyszałaś kiedykolwiek, że zanim się urodziłam, moja mama miała czarnoskórego chłopaka?
Stanęłam w osłupieniu.
– Żartujesz sobie? – powiedziałam.
– Posłuchaj, jakie jest prawdopodobieństwo, że ot tak po prostu trafiłaś? Zrozum to, widziałaś oczami snu przeszłość.
– Daj spokój – rzekłam, machnąwszy ręką.
W tamtym momencie zrezygnowałam z opowiadania reszty historii. Udawałam, że całkowicie nie wierzę w wyjaśnienia Kamili i uznaję je za naciągane i paranoiczne.
Całkowicie porzuciłam pomysł „dokańczania” na jawie tego, co “los” rzekomo podsuwał mi w snach. Nie miałam czego dokańczać. To nie był równoległy świat. Los mnie donikąd nie pchał.
W tych snach widziałam, nie własną przyszłość, lecz cudzą historię.
***
Pewnego dnia przypomniałam sobie tajemniczą wizytę kobiety w czerni, o której matka tak bardzo nie chciała opowiadać. Zdałam sobie sprawę, że kogoś przypominała mi nie tylko jej córka, ale także sama kobieta.
Wir elementów tej układanki krążył w mojej głowie, lecz nawet na moment nie dało się ich ułożyć w całość. A przecież nie było to takie trudne. Po prostu bałam się jej rozwiązania.
Idąc po raz kolejny drogą snu, trafiłam do miejsca, w którym pracował mój ojciec. To musiał być przypadek.
Postanowiłam wreszcie zapytać matkę, kim była ta kobieta. Ona dalej odmawiała udzielenia odpowiedzi. Pozostał mi więc tylko jeden jedyny, ostatni sposób na to, by zmusić ją do wyjawienia prawdy. Gdyby nie zadziałało nawet to, to chyba na dobre dałabym sobie spokój.
– Czy ona miała związek z tatą? – zapytałam.
Matka otwarła usta z szoku i nagle usiadła w fotelu.
– Skąd o tym wiesz? – powiedziała.
– Nie wiem. Ale czy naprawdę sądziłaś, że się nie domyślę? Rozpad waszego małżeństwa, jego długie wypady, powroty późną nocą… I nagle przychodzi ona. Z tą dziewczynką.
Matka spuszcza głowę. Parę łez leci po jej policzku.
– Co ona mówiła? – zapytałam.
– Nic takiego. Przyszła tylko powiedzieć, że znała mojego męża. Ponoć przychodził do niej. Śledził ją. Zaczepiał. Mówił, że jest „kobietą jego marzeń”. Podawał swój adres. Ponoć kazała mu odejść i wtedy… Jak to mówiła, przerwała, rozpłakała się i odeszła. Nie wiem, po co mi to mówiła. Chyba chciała, bym wiedziała, że w ostatnich dniach Piotrek oszalał i że cokolwiek zrobił, nie było jego winą, bo nie miał nad tym kontroli. Ale tak do końca sama nie wiem.
„Zaczepiał ją”, „śledził”… Usłyszawszy te słowa, nagle zdałam sobie z wszystkiego sprawę. Zrozumiałam, dokąd pchały mnie widzenia ze snu. Miejsce pracy ojca? Zrozumiałam także doskonale, kogo tak naprawdę przypominała twarz kobiety w czerni. Zrozumiałam, gdzie ją zobaczyłam. Rozpłakała się? A córka? Jej kilkuletnia córka ze wszystkich możliwych ludzi przypominała akurat mnie? Tak, moje sny były widzeniem przeszłości. Szarpałam swoją „kobietę marzeń”, a potem celowałam do siebie z pistoletu. Próbowałam strzelić sobie w głowę, tak samo jak…
– Iguś, co ci jest? – zapytała zmartwiona matka, patrząc, jak się czerwienię.
– Przepraszam – powiedziałam, po czym szybko wybiegłam do toalety. Gdy na dobre dotarła do mnie ta odrażająca konkluzja, zwymiotowałam.
Klęcząc przed sedesem z pochyloną głową, zastanawiałam się, co powinnam z tym wszystkim zrobić. Czy wyjawić matce, jaka jest prawda? Przecież to ją jeszcze bardziej załamie. Zresztą, jak by mi uwierzyła? W mistyczne sny raczej by nie dała wiary.
Bo ona sama raczej się nie domyśla. A jeśli wie, ale nie chciała mi powiedzieć, bym sama się nie załamała? Dlaczego tamta kobieta miałaby jej nie powiedzieć? W ostatniej chwili rozpłakała się i odeszła. Może z początku chciała wyjawić prawdę, kim był mąż mamy, dać nauczkę chociaż najbliższym oprawcy, który zdążył uciec przed sprawiedliwością, ale w ostatniej chwili zrozumiała, że by to złamało serce osobie koniec końców całkowicie niewinnej?
Nie wiedziałam, jaka jest prawda, i nie chciałam wracać do tego myślami.
***
Minęło pół roku od momentu, w którym zrozumiałam, co mogło się wydarzyć. Nikomu nie wyjawiłam, do jakiego doszłam wniosku. Tak często czułam się strasznie. Tylko przyjaźń z Kamilą i troska o matkę jakoś ułatwiały mi wytrzymanie tego wszystkiego.
Spotkałam tamtą kobietę tylko raz. Była na placu zabaw z córką. Ona chyba też mnie rozpoznała, lecz omijała mnie wzrokiem, czemu zresztą się nie dziwę. Chciałam tylko podejść do niej i choć chwilę porozmawiać. Oczywiście, było to nie na miejscu, ale to mogła być jedyna taka okazja. Uśmiechnęłam się w jej stronę i podeszłam do jej córki. Udawałam, że po prostu ot tak patrzę na urocze zabawne dziecko, tak jak wiele dziewczyn zresztą by zrobiło. Kobieta chyba nie miała nic przeciwko temu, bym po prostu chwilę się pouśmiechała w stronę jej córeczki, bo zresztą sama obdarowała nas życzliwym wyrazem twarzy.
Gdy widziałam tę radośnie bawiącą się uroczą istotkę, przez moją głowę przeleciała jedna z najbardziej odrażających i, zaskakująco, jednocześnie najbardziej podnoszących na duchu myśli.
– Dobrze, że jesteś – mruknęłam cicho i nieśmiało.
Próbowałam się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co chciałam powiedzieć, jednak ponownie – mogła być to ostatnia szansa, a nie chciałam, by dziewczynka umarła, nie dowiedziawszy się o tym wszystkim.
– Wiesz – zaczęłam mówić cicho. – Jasne, pewnie i tak tego nie zrozumiesz, a nawet jeśli zrozumiesz, to zapomnisz. Nie wiem, co masz zrobić z tą informacją, ale naprawdę chcę, żebyś to wiedziała. Otóż jest bardzo duża szansa, że jesteśmy ze sobą spokrewnione. Miło cię było poznać.
Podałam jej rękę. Dziewczynka uścisnęła ją i rozradowała się. Nagle przytuliła mnie. Kobieta widziała to i roześmiała się w moją stronę. Po chwili zawołała córkę po imieniu i powiedziała, by nie przytulała ludzi bez pytania.
– Nie ma problemu – rzekłam i pożegnałam się ze szczerym uśmiechem.
***
Minęło kilka tygodni. Spacerowałam. Był jasny jesienny poranek. Po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że idę drogą ze snu. Mimo woli zaczęłam kierować się w znaną mi stronę. Po chwili znalazłam się na niemalże pustkowiu. W pewnym momencie ujrzałam znajomą twarz. Był to dość brzydki brodaty mężczyzna z mocno kręconymi włosami, niemal całkowicie pokryty brudem. Spojrzał na mnie wystraszony. Zaczęłam iść w jego stronę.
Mężczyzna zaczął przede mną uciekać. Ja za nim pobiegłam.
Na moment go zgubiłam. Zniknął za jednym z wielu opuszczonych walących się budynków w tamtych stronach. Patrzałam przez chwilę wokół.
Nie wiedziałam, dlaczego go śledzę. Coś mi kazało to robić.
W końcu dostrzegłam go stojącego wewnątrz owego opuszczonego budynku. Wyciągnął pistolet. Zaczął celować sobie w twarz.
– Nie!!! – krzyknęłam, wyciągając w jego stronę ręce.
Mężczyzna spojrzał na mnie wściekły.
– Czego chcesz, ty głupia kurwo? – krzyczał, ledwie powstrzymując się od płaczu. – O chuj ci chodzi, ty pojebana suko?!
– Nie rób tego, błagam…
– Dlaczego?! – krzyknął, przestawszy celować we własną twarz, lecz cały czas trzymając pistolet. Całe szczęście kierował lufę w podłogę.
– Jak to dlaczego? Przecież życie jest tylko jedno!
Wypowiedziałam te słowa całkowicie nieświadoma tego, że nie do końca uważam to za prawdę.
– Tak? A na chuj mi takie życie!?
Tu z jego oczu spłynęło kilka łez.
– No, na chuj mi takie życie?
– Słuchaj, wiem, że nie możesz sobie wybaczyć – mówiłam, powoli łącząc ze sobą wszystkie fakty.
– Tak, a co ty możesz wiedzieć, pierdolona szczeniaro?
– Wiem, że skrzywdziłeś kobietę. I to w najgorszy możliwy sposób.
Na dobrą sprawę do tej pory podziwiam się za to, że powiedziałam tak ostre słowa potępienia prawdopodobnie niezrównoważonemu mężczyźnie trzymającemu broń palną.
– Jak ty…? – mówił, nie dowierzając. – Skąd…
– To teraz nieważne. Wiem, znam twoje uczucie. Wiem, jak wielkie czujesz wyrzuty sumienia. Ale wierz mi, nie ma czynu tak złego, że nie może wyniknąć z niego żadne dobro. Jeśli tylko będziesz chciał, będziesz mógł wszystko naprawić.
– Jakie dobro? Co niby z tego wypłynęło?
– Nie dowiesz się, jeśli zrobisz to, co chcesz zrobić.
– Dlaczego mam tego nie zrobić?
Tu na dobre się rozpłakał.
– Nie mam dla kogo żyć. Nie kocha mnie nikt. Nikt nigdy nie kochał. Spójrz na mnie. Jak można kochać kogoś takiego?!
– Masz dla kogo żyć.
– Dla kogo? – powiedział, choć najpewniej wcale nie oczekiwał odpowiedzi.
– A co z twoją córką?
– Jaką córką?
Westchnęłam głęboko.
– A więc nie wiesz?
– O kim?
Chwyciłam się za klatkę piersiową.
– Słuchaj! – krzyknął.
Tu zaczął wymachiwać nieostrożnie pistoletem.
– Nie wiem, skąd ty o tym wszystkim wiesz, ale… Kurwa, skąd ty miałabyś to niby wiedzieć? Kto ci powiedział? Ona komuś powiedziała, prawda? Ale dlaczego akurat tobie?
– Przyznaj się do winy i zgłoś się na policję. Tylko tak możesz to naprawić. Śmierć niczego nie zmieni. Zło, które spowodowałeś, dalej będzie istniało. Ale nie powstanie już żadne dobro, które byłbyś w stanie stworzyć. Proszę, odłóż tę broń.
Nagle mężczyzna zasłonił oczy; polały się z nich łzy. Kucnął na podłodze, odłożywszy pistolet obok.
Wzięłam broń do ręki i rozładowałam ją.
– Przyrzekniesz mi? – zapytałam.
– Jesteś aniołem? – rzucił nagle.
– Może – odparłam żartobliwie, jednak ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
Nie wiedząc, co mam dokładnie zrobić (dzwonić na policję i opowiadać o objawieniach w snach na temat zbrodni tego człowieka raczej nie było warto, a nie wiadomo, czy człowiek ten na miejscu przyznałby się do winy, o zostawianiu go zaś samego nie było mowy), zadzwoniłam do mamy o pomoc. Opowiedziałam jej wszystko. Nie za bardzo była w stanie wszystko zrozumieć i we wszystko uwierzyć, ale ostatecznie kazała mi powiedzieć, gdzie jestem. Ona miała przyjechać, a mnie kazała zadzwonić w tym czasie po służby. Tak też zrobiłam.
Mężczyzna siedział przez cały ten czas załamany na podłodze.
– Na razie wezmą mnie tylko za nielegalne posiadanie broni – rzekł. – Nie wiem, czy będę miał odwagę o wszystkim im powiedzieć. Wiesz… Jak wrócisz do Boga i powiesz, że spełniłaś misję, poproś go, by wybaczył moje winy.
Nie wiedząc, czy mężczyzna mówi na poważnie, uśmiechnęłam się i powiedziałam:
– Nie ma problemu.
– Dziękuję ci za wszystko – rzekł, patrząc na podłogę, garbiąc się i masując potylicę.
Zrozumiałam, że straszliwa konkluzja nie była prawdziwa. Zrozumiałam wszystko, zwłaszcza istotę znajdującej się w pokoju ojca książki o znaczeniu snów. Jego wypady nie wiadomo dokąd w środku dnia. Mowa o kobiecie w czerni, będącej „kobietą jego marzeń”. Tak przynajmniej powiedziała matka. Tak naprawdę twierdził, że jest „kobietą z jego snów”, nie marzeń. A dlaczego się zastrzelił? On doszedł do tego samego wniosku co ja z początku. Też czytał o reinkarnacji. Ale on nie miał kochającej matki, ani tak bliskiej przyjaciółki.
O dziwo matka zjawiła się wcześniej.
Ujrzawszy kudłatego brodatego mężczyznę, otworzyła usta ze zdumienia. Podchodziła doń powoli, przyglądając się uważnie.
– Ania – powiedział mężczyzna.
– Mój Boże – krzyknęła matka. Ani razu nawet na mnie nie spojrzała. Łzy poleciały jej z oczu. – To nie możesz być ty. Jak byś niby miał…?
– Ktoś powie, o co chodzi?! – krzyknęłam niemal wystraszona.
– Paweł – powiedziała ledwie zrozumiałym półszeptem matka.
Wtem rozległ się głos jadących samochodów.
Dziesięć lat później
Na rozmowy do więzienia przybyła dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Była przepiękna. Paweł spojrzał na nią przerażony.f Usiadła przy szybie i sięgnęła po słuchawkę.
– Tak bardzo cię przepraszam. Przepraszam cię za wszystko.
– Nie mnie – odparła dziewczyna. – Akurat mnie nie masz za co przepraszać.
Zerknęła do tyłu. W ich stronę szła jej matka.
“– Boże, Iguś, jak dobrze cię widzieć – rzuciła, przytuliwszy mnie czule. Ja nie odwzajemniłam uścisku, lecz nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Po prostu nie miałam siły. Byłam zbyt zamyślona.”
Myślę, że to “przytuliwszy” trochę się wyróżnia i jest niepotrzebne. Co do reszty, to można by to skrócić. Wydaje mi się, że pisząc z perspektywy osoby zmęczonej, lepiej brzmiałyby krótsze zdania. Na przykład “Nie odwzajemniłam uścisku. Nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Nie miałam siły.” Myślę, że zabrzmiałoby lepiej.
“– Jak to „nie wiem”.” Chyba zjadłeś znak zapytania
“– Nie, i tak nie spałam już całą noc.” Powinno chyba być “Nie. I tak…”
“Przez moment milczałam. Nagle zaczęłam płakać.” Taki zwrot brzmiałby ok gdybyś użył perspektywy trzecioosobowej. Ale w tym przypadku lepiej byłoby opisać co dokładnie czuje Iga w danym momencie.
“Nie widziałam jego zdjęć, ale rodzina tak sugerowała. Sorry, dobra, odbiegam już od tematu.” Przydałaby się tu wstawka o tym, że Iga zdaje sobie sprawę, że zbacza na niepoważny temat, w poważnej sytuacji. Ewentualnie zauważa reakcję Kamili i wraca do tematu. Stylistycznie wyglądałoby to lepiej.
“Mama jednak powiedziała po kilku dniach od momentu, kiedy o tym po raz pierwszy usłyszała:” Składnia trochę tu nie gra. Może lepiej byłoby “Po kilku dniach od usłyszenia tego, powiedziała:”
Ogólnie, opowiadanie jest bardzo fajne. Napisane solidnie. Nie nudzi. No i trudno się domyślić zakończenia, co jest sporym plusem.
Przykro mi to pisać, Kaplanie, ale opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Po prostu nie trawię historii, w których istotną rolę grają sny, a sprawy zahaczają o wiarę w reinkarnację i pewne nadprzyrodzone cechy bohaterów.
Odrażająca konkluzja zdała mi się opowiadaniem szalenie chaotycznym i mało zrozumiałym – do końca nie zorientowałam się jaki był związek między różnymi wydarzeniami, nie dostrzegłam zależności między zaginięciem wuja bohaterki i śmiercią jej ojca. Nie pojęłam roli kobiety w czerni i jej latorośli. Zdumiało mnie też, że Iga i Kamila przyjaźniły się, i uczyły w tym samym liceum, a Iga dopiero po miesiącu informuje Kamilę o śmierci ojca. Innymi słowy, Kaplanie, obawiam się, że nie zrozumiałam Twojego opowiadania.
Nie wykluczam, że do nie najlepszego odbioru tej historii przyczyniło się także wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.
Przyszłam tego dnia do Kamili niby w zwyczajnych odwiedzinach. → Przyszłam tego dnia do Kamili niby w zwyczajne odwiedziny.
– Boże, Iguś, jak dobrze cię widzieć – rzuciła, przytuliwszy mnie czule. Ja nie odwzajemniłam uścisku, lecz nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Po prostu nie miałam siły. Byłam zbyt zamyślona. – Nie widziałam cię całe wakacje, na rozpoczęciu roku cię nie było. Schudłaś strasznie – rzuciła na poły radosna, na poły zmartwiona. Nie wiedziałam, czy to nieszczery komplement, czy istotnie wyrazy zmartwienia. Wątpliwości rozwiały następne słowa: – I wiesz, nie wyglądasz dobrze, powiem ci szczerze. → Do zapisu dialogu nie włączamy narracji. Winno być:
– Boże, Iguś, jak dobrze cię widzieć – rzuciła, przytuliwszy mnie czule.
Ja nie odwzajemniłam uścisku, lecz nie dlatego, że nie chciałam okazywać serdeczności. Po prostu nie miałam siły. Byłam zbyt zamyślona.
– Nie widziałam cię całe wakacje, na rozpoczęciu roku cię nie było. Schudłaś strasznie – rzuciła na poły radosna, na poły zmartwiona.
Nie wiedziałam, czy to nieszczery komplement, czy istotnie wyrazy zmartwienia. Wątpliwości rozwiały następne słowa:
– I wiesz, nie wyglądasz dobrze, powiem ci szczerze.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
– Mogę z tobą pogadać? – powiedziałam cicho i łagodnie. → Postawiłeś pytajnik, więc:
– Mogę z tobą pogadać? – zapytałam cicho i łagodnie.
– Wiesz, to nic takiego – mówiłam, ledwie powstrzymując płacz. – Nie chciałam wcześniej o tym mówić, bo… → Czy to celowe powtórzenie?
Najwyraźniej starała się dobierać możliwie grzecznych sformułowań. → Najwyraźniej starała się dobierać możliwie grzeczne sformułowania.
Kamila i jej mama wymieniły się dziwnymi spojrzeniami. → Kamila i jej mama wymieniły dziwne spojrzenia.
„Silnie sugerował” → Dlaczego wielka litera?
Dalej jestem sceptyczna co do tego, ale jestem chętna… → Czy to celowe powtórzenie?
…bardzo możliwe, że żyliśmy nieskończenie wiele żyć… → …bardzo możliwe, że żyliśmy nieskończenie wiele razy…
Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html
(w tym też kolorze były jej ubrania i makijaż) → (w tym też kolorze było jej ubranie i makijaż)
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Wszystkie trzy zerknęły na mnie w zdziwieniu… → Wszystkie trzy zerknęły na mnie zdziwione…
– Okej – mruknęłam, biorąc do ust kolejny łyk herbaty. → Obawiam się, że wlewając herbatę do ust nie mogłaby nic powiedzieć. Łyków się nie bierze.
Proponuję: – Okej – mruknęłam i wypiłam kolejny łyk herbaty.
Wolałam nie dawać znać, że traktuję na poważnie jej rady… → Wolałam nie dawać znać, że traktuję poważnie jej rady…
…boż zdałam sobie sprawę… → …bo zdałam sobie sprawę…
…odwiedzin u starym peerelowskim bloku… → Literówka.
Wszystkie trzy potrzebujemy siebie bardziej niż ktokolwiek. → Nie bardzo rozumiem to zdanie.
A może miało być: Wszystkie trzy potrzebujemy siebie bardziej niż czegokolwiek innego.
Ona widziała, że coś się dzieje ze mną nie tak. Podeszła do mnie i zapytała, co mnie trapi. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
…chwilę się pouśmiechała w stronę jej córeczki… → …chwilę się pouśmiechała do jej córeczki…
Można uśmiechać się do kogoś, ale nie w czyjąś stronę.
…by dziewczynka umarła w niewiedzy na ten temat. → Na czym polega śmierć w niewiedzy na temat?
Proponuję: …by dziewczynka umarła w niewiedzy o tej sprawie.
Kobieta widziała to i roześmiała się w moją stronę. → Kobieta widziała to i roześmiała się do mnie.
Śmiejemy się do kogoś lub z czegoś, ale nie w czyjąś stronę.
Minęło kolejnych kilka tygodni. → Zbędne dookreślenie – czy tygodnie mogły mijać nie po kolei?
Spojrzał na mnie wystraszony. Zaczęłam iść w jego stronę.
Mężczyzna zaczął przede mną uciekać. Ja za nim pobiegłam.
Na moment go zgubiłam. → Nadmiar zaimków.
Paweł spojrzał na nią w przerażeniu. → Paweł spojrzał na nią przerażony.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pierwsza uwaga jest dość arbitralna i wydaje mi się przypominać "krytyki" pokroju "nie podobał mi się ten film, ponieważ nie lubię czarno białych". I nie wiem, w jaki sposób "zahaczanie" o problem reinkarnacji miałoby stanowić tu jakaś przeszkodę, zwłaszcza gdy w żaden sposób kwestia ta nie wpływała na fabułę, a była jedynie fałszywym tropem. Sam fakt pojawienia się słowa "reinkarnacja" zabiera przyjemność z lektury, nawet jeśli jest to czysta dygresja? No, ale cóż, trzeba wiedzieć, że w ostatecznym rozrachunku kwestia reinkarnacji okazała się fałszywym tropem, a tego raczej nie można wymagać od osoby, która sama przyznała się do niezrozumienia fabuły. Podobnie że snami, rozumiem, że ktoś może nie lubić ranndomowych opisów snu, niemających wpływu na fabułę, stanowiących wymówkę dla pretensjonalnego symbolizmu (problem 95 procent podobnych motywów), ale w przypadku gdy sny są kluczowe dla zrozumienia fabuły, takie uzasadnienie wydaje mi się krytyką w stylu "film był o II wojnie światowej, a takie mi się nie podobają". Na ale by wiedzieć, że sny byli kluczowe dla fabuły, to takową trzeba zrozumieć. I tu właśnie przechodzimy do najważniejszej kwestii. Bo nie rozumiem przykładowo, jak ktokolwiek mógłby powiedzieć np. o Władcy Pierścieni "Nie rozumiem, kim są te hobbity? Po co wzięli te obrączkę? I ten Sarłon to w końcu dobry jest czy zły? No dobra, a teraz powody, dla których te książki były źle…" Zaskakująco, wśród powodów braku przyjemności z lektury nie znalazło się niezrozumienie fabuły, lecz tak istotne rzeczy jak pojawienie się słowa "boż". Proszę powiedzieć szczerze, czy uwaga dotycząca tego słowa wynika z tego, że rzekomo użyłem tego słowa w złym kontekście? Czy z nieznajomości tego słowa. W obu przypadkach jest to dziwne, zwłaszcza na portalu, na którym używającego tego słowa nagminnie Stanisława Lema uważa się za Boga fantastyki, ale okej. Co do innych uwag związanych z "wykonaniem" odniosę się później, ponieważ piszę z komórki i trochę mi niewygodnie. Edit: No i kwestia niespotykania się z przyjaciółką też chyba była wyjaśniona psychicznym załamaniem protagonistka, która nie rozmawiała z nikim i nie zjawiła się nawet w szkole, choć mogłem coś źle zapamiętać. Wciąż możliwa jest uwaga odnośnie psychologicznej wiarygodności, jednak pod tym względem nie będę się kłócić, bo dzięki Bogu nie znam nikogo, kogo by spotkała tak duża tragedia w tak młodym wieku i nie wiem, jak ktoś taki by zareagował. Wiem jednak, że ludzie reagują na życiowe tragedie przeróżnie, dlatego też pozwoliłem sobie na swobodę pod tym względem podczas pisania.
Kaplanie, nic nie poradzę na to, że, jak już wspomniałam w pierwszym komentarzu, Twoje opowiadanie traktuje o sprawach, które mnie zupełnie nie interesują. Gdyby to była książka, pewnie odłożyłabym ja po kilku stronach. Odrażającą konkluzję doczytałam do końca, bo opowiadanie do bardzo długich nie należy, a skoro zaczęłam robić łapankę, uznałam że ją dokończę. Miałam też nadzieję, że może w końcu wydarzy się coś interesującego, coś, co mnie zaciekawi i usatysfakcjonuje. Niestety, tak się nie stało. Dlatego też nie oceniłam opowiadania, a tylko zostawiłam wyznanie, że historia nie przypadła mi do gustu.
Zaskakująco, wśród powodów braku przyjemności z lektury nie znalazło się niezrozumienie fabuły, lecz tak istotne rzeczy jak pojawienie się słowa "boż".
Mylisz się, Kaplanie. O tym, że nie zrozumiałam opowiadania, napisałam w pierwszym komentarzu. A użytego przez Ciebie słowa nie ma w SJP PWN. Owszem, w Korpusie Języka Polskiego PWN można znaleźć cytat z Króla Maciusia Pierwszego, Janusza Korczaka, w którym słowo boż zostało użyte, ale też książka ta była pisana sto lat temu. Zważ też, że nigdzie nie zarzuciłam Ci, że to błąd, a zdanie włączyłam do łapanki, bo rzeczone słowo w ustach współczesnej licealistki brzmi, moim zdaniem, dość osobliwie.
Na koniec pragnę zaznaczyć, że wszystkie moje uwagi to wyłącznie sugestie i propozycje, z których wcale nie musisz korzystać. To Twoje opowiadanie i wyłącznie Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane.
Mogę też obiecać, że – skoro mój wpis pod opowiadaniem tak Cię zbulwersował – w przyszłości postaram się powstrzymać od komentowania Twoich tekstów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
"
Mylisz się, Kaplanie. O tym, że nie zrozumiałam opowiadania, napisałam w pierwszym komentarzu.”
Tak, jednak nie zostało to podane jako możliwy powód braku przyjemności z lektury, to znaczy komentarz był w stylu “Bez sensu, lol”, a nie np. “może opowiadanie jest dobre, a może nie, ale osobiście go nie zrozumiałam, a zważywszy na to, że zrozumienie fabuły jest konieczne do ocenienia jakości opowiadania, to wykażę się w tej kwestii agnostycyzmem, albo przeczytam jeszcze raz”. Żeby nie było, że to z mojej strony narcystyczne domaganie się jakichś wyższych standardów, to na przykład sam tak robię z filmami/książkami bardziej skomplikowanymi np. “Primerem” z 2004, który był jeszcze bardziej zagmatwany. (Żeby nie było, wszelkie porównania do Primera, Tolkiena czy Lema nie mają sugerować, że moje pisanie jest na podobnie wysokim poziomie, tylko że zasada przy krytyce tych dzieł powinna być podobna).
Co do słowa “boż”, to choć nie będę go bronił do ostatniej kropli krwi, to jednak kwestia ta obrazuje coś bardzo ważnego na temat krytyk tzw. “baboli”. Owszem, w korpusach mógł się pojawiać wyłącznie w książkach sprzed 100 lat, ale we Fiasku Lema także się pojawia, mimo że książka ukazała się w 1986. Jasne, można wciąż twierdzić, że autor był już wtedy stary, dlatego używał przestarzałego słownictwa. Jednak już wówczas zdania, w których się to słowo pojawia, przeszły przez prawdopodobnie wielokrotną korektę ludzi zapewne zdających sobie sprawę, jakie słowa są współcześnie “dopuszczalne”, ludzi, którzy zajmują się tym zawodowo przez całe życie. Wciąż można wprawdzie kłócić się, że oni dostrzegli akurat w tamtych fragmentach jakieś specjalne okoliczności, usprawiedliwiające użycie przestarzałego słowa. I tu też dochodzimy do celowości użycia słów. “Dostrzeżenie” “babola” bez zapytania siebie, co autor mógł chcieć przez to przekazać jest błędem. Ja używam takiego słownictwa, jakie najlepiej odda atmosferę. W tym przypadku w owym fragmencie chciałem oddać atmosferę tajemnicy i niecodzienności. Żeby nie było, że wymyślam sobie wymówki na poczekaniu, to pragnę podkreślić, że w tym samym ustepie znajduje się niewiele częstsze słowo “osjaniczny” (mające pełnić ten sam cel) na którego użycie jednak nikt nie zwrócił mi uwagi. Jasne, dalej może użycie tego słowa komuś nie pasować, bo przecież nastolatka zaczytująca się w dysertacjach filozoficznych w wolnym czasie nie jest na tyle inteligentna, by przeczytać Lema i wzorować się na jego stylu, no ale cóż…
(Cholera, miałem nie bronić tego jednego słówka do ostatniej kropli krwi, a jednak to robię, xD)
“
Mogę też obiecać, że – skoro mój wpis pod opowiadaniem tak Cię zbulwersował – w przyszłości postaram się powstrzymać od komentowania Twoich tekstów.
Przeczytałem mój komentarz jeszcze raz i nie zauważyłem tam wyraźnych wyrazów bulwersacji. Owszem, wyrażam się wprost, mówię, że jakiejś krytyki nie rozumiem, że wydaje mi się absurdalna, albo że nie ma sensu, ale wszystkie te rzeczy można wypowiedzieć, będąc pełnym spokoju i zrozumienia. Rozumiem, że w piśmie trudno się domyślić kwestii, które normalnie mówica przekazałby za pomocą tonacji itp. Ale dlaczego od razu zakładać, że taki komentarz jest wyrazem złości? Twoje opinie na temat opowiadań na tym portalu też nie owijają w bawełnę w stylu “No, to tylko moja opinia, powtarzam MOJA JEDYNA WŁASNA OPINIA, nie nienawidzę cię, pamiętaj, może nawet bym cię polubił/-a, ale chyba jednak troszeczkę ociupinkę tyci tyci nie przypadło mi to opko do mojego WŁASNEGO OSOBISTEGO gustu”.
I słusznie, że nie owijają, i wyrażają wprost Twoją opinię. “Ten wątek nie ma sensu, ten mi się nie spodobał, to jest błąd” itp. Zakładanie od razu, że pałasz do autorów opowiadań jakąś złością, byłoby nieuzasadnione, tak samo jak nieuzasadnione jest zakładanie, że zbulwersowany jestem teraz ja.
Na koniec pragnę zaznaczyć, że moje uwagi co do jakiegokolwiek krytycznego komentarza, to także tylko sugestie i propozycje. Jak ktoś chce, analogicznie, pisać o czarno-białym filmie, że mu się nie podobał, bo jest czarno-biały, albo o szwajcarskiej powieści, że nie pała się sympatią do Szwajcarów, itp., to ja nie zabraniam, tylko że podobne uwagi brzmią, moim zdaniem, dość osobliwie.
@regulatorzy Nazwałaś też opowiadanie Kaplana chaotycznym i mało zrozumiałym. A takim nie jest. Jak dla mnie jest bardzo przejrzyste, wiec zacząłem się zastanawiać czy faktycznie je przeczytałaś ze zrozumieniem. Ale z drugiej strony potrafisz wychwycić błędy stylistyczne, więc tym bardziej nie wiem w czym problem. Dodatkowo formułujesz swoje wypowiedzi, jakby to był problem, że opowiadanie porusza tematykę, która nie leży w twoim guście. A co do “niejasności”: oczekujesz, że każde opowiadanie będzie zawierało łopatologiczne wyjaśnienie zwrotu fabularnego i kim są dane postacie? Na prawdę nie mam pojęcia w czym jest problem.
@Vovin Ja tam problemów z wychwytywaniem błędów stylistycznych nie mam, bo mniej więcej 80 % tych łapanek to uwagi słuszne, tylko pozostałe 20% wynika bardzo często albo z niezrozumienia, co autor chciał osiągnąć, albo z tym, że Regulatorzy po prostu nie wiedzieli, że coś jest po prostu dopuszczalne, albo wręcz obowiązkowe (jak w przypadku “gdyby… toby…) z mojego poprzedniego opowiadania. Pragnę po prostu to uświadomić, by na przyszłość krytyka innych opowiadań była precyzyjniejsza i bardziej zasadna, analogicznie do Regulatorów, którzy/która (sorry, nie wiem, jakie obowiązują zasady gramatyczne co do nicków w liczbie mnogiej xD) uwagi co do opowiadań zwraca po to, by autorzy polepszyli swój warsztat.
Z resztą twojej wypowiedzi się zgadzam, Vovinie, i myślę, że tę samą myśl wyraziłem w swoim poprzednim komentarzu. Okej, można pisać, że nie lubi się jakiejś tematyki samej w sobie, ale dla mnie to trochę bez sensu. Jasne, mogę się mylić, ale jest to chyba analogiczne do krytyka filmowego, który pisze o, weźmy znowu ten przykład, “Włądcy Pierścieni” i mówi, że nie lubi, gdy w filmie są elfowie. Yyy…. okej, jakby, rozumiem, ale na co dokładnie jest nam ta informacja? Jasne, ten krytyk ma prawo do swoich uczuć na temat rzeczy tak arbitralnych jak pojawienie się elfów, no ale cóż, czytelnicy podobnej recenzji mieliby takie samo prawo do bycia zdziwionymi lol
Dobra, przeczytałem swój komentarz jeszcze raz, no i uznałem, że ewentualnie mój sarkazm mógł być uznany za niepotrzebny, a przez to wyrażający złość. Jeśli o to chodzi, to nie będę go używać, bo faktycznie bez dostepu do tonacji czy mimiki osoby stosującej sarkazm, można uznać użycie go za wyraz złości.
Przykro mi to pisać, Kaplanie, ale opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu. Po prostu nie trawię historii, w których istotną rolę grają sny, a sprawy zahaczają o wiarę w reinkarnację i pewne nadprzyrodzone cechy bohaterów.
Odrażająca konkluzja zdała mi się opowiadaniem szalenie chaotycznym i mało zrozumiałym – do końca nie zorientowałam się jaki był związek między różnymi wydarzeniami, nie dostrzegłam zależności między zaginięciem wuja bohaterki i śmiercią jej ojca. Nie pojęłam roli kobiety w czerni i jej latorośli. Zdumiało mnie też, że Iga i Kamila przyjaźniły się, i uczyły w tym samym liceum, a Iga dopiero po miesiącu informuje Kamilę o śmierci ojca. Innymi słowy, Kaplanie, obawiam się, że nie zrozumiałam Twojego opowiadania.
Nie wykluczam, że do nie najlepszego odbioru tej historii przyczyniło się także wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.
@Kaplan, Vovin_6
Nie bardzo rozumiem Wasze zarzuty. Podkreśliłem wyrażenia w komentarzu Reg, które pokazują, że jej odczucia są wyłącznie jej odczuciami. Opowiadanie ma prawo nie przypaść jej do gustu, czyż nie? Z pewnością ktoś inny (jak Vovin_6) uzna to opowiadanie za bardzo dobre, ale wszystkim się nie spodoba.
A co do słowa “boż” w języku inteligentnej nastolatki, to przyznam, że też uniósłbym brew (a nawet dwie).
Hmmm… No, okej, istotnie są stwierdzenia wskazujące na subiektywność. Wiem, że podobna kwestia była tesz poruszana podczas kłótni z Osvaldem, i już wtedy stałem raczej po jego stronie, mianowicie, że subiektywność opinii na temat dzieła sztuki, opowiadania itp. jest raczej zrozumiała sama przez się, więc nie trzeba tego podkreślać. Ja bym się tam nie obraził, gdyby zamiast “nie przypadło mi do gustu” było napisane “było słabe” albo”wydało mi się chaotyczne” napisano “jest chaotyczne”. Bo te wyrażenia po prostu oznaczają to samo.
Co nie zmienia faktu, że z wyrażaniem takich odczuć dalej można “dyskutować”. Przykładowo, ktoś napisze “Nie podobał mi się ten film, bo był czarno biały”, to jak najbardziej zasadnym jest powiedzieć: “Okej, i? W sensie, że był czarno-biały i nie pasował w żaden sposób do atmosfery filmu, wskazującej bardziej na radość, które to odczucie lepiej oddałyby bogate jaskrawe kolory, czy co? Czy po prostu nie lubisz wszystkich czarno białych filmów? Jak tak, to trochę dziwna uwaga.” Bo ja już wspomniałem, że
Podobnie z chaotycznością. Analogicznie, mógłbym o Primerze, albo “House of leaves” powiedzieć, “wydał mi się chaotyczny”, ale zdecydowanie nie byłoby to uczciwe. Uczciwsze byłoby, nie zrozumiałem tych filmów/książek, może nie byłem zbyt uważny, może muszę przeczytać/obejrzeć jeszcze raz, ale za bardzo mi się nie chce. I ponownie, nie mówię, że moje opko jest tak genialne jak “House of leaves” czy “Primer”, ale krytyka powinna działać na podobnych zasadach.
No cóż,
Opinia na temat postów Osvalda nie ma tu nic do rzeczy. Nawet jeśli podkreślenie subiektywizmu opinii nie jest konieczne, to tutaj i tak zostało uczynione. Można dywagować, czy pisać komentarz, kiedy nam się nie podoba opowiadanie, ale jest to cenna wskazówka dla piszącego. Jeśli przyjdzie tu dziesięć osób i dziewięć napisze podobnie do Reg, to przyznasz, że coś jest nie tak z opowiadaniem, prawda? A jeśli wszyscy powiedzą, że jest ok, to wynika z tego tylko fakt, że Reg ma inne preferencje i tyle – to żaden powód, aby odpowiadać jej w podobnym tonie.
Nawet jeśli dostaniesz uwagę, na którą chce się odpowiedzieć “okej, i?”, to nadal pisze ją osoba, która przeczytała tekst, zrobiła łapankę na miarę swej wiedzy i podzieliła się wrażeniami. A przede wszystkim napisała całość w neutralnym tonie, dalekim od złośliwości lub fałszywego schlebiania.
Podobnie z chaotycznością. Analogicznie, mógłbym o Primerze, albo “House of leaves” powiedzieć, “wydał mi się chaotyczny”, ale zdecydowanie nie byłoby to uczciwe. Uczciwsze byłoby, nie zrozumiałem tych filmów/książek, może nie byłem zbyt uważny, może muszę przeczytać/obejrzeć jeszcze raz, ale za bardzo mi się nie chce. I ponownie, nie mówię, że moje opko jest tak genialne jak “House of leaves” czy “Primer”, ale krytyka powinna działać na podobnych zasadach.
A dlaczego powinna tak działać? Dlaczego nie mogę uczciwie powiedzieć, że film czy książka był dla mnie chaotyczny? W ten sposób autor zawsze może powiedzieć, że krytykujący go nie zrozumiał.
Dostawałem już negatywne komentarze od Reg i ok, nie podobało się, w porządku, dziękuję za lekturę i łapankę, może następnym razem będzie inaczej. Nie widzę potrzeby robienia wykładów i dyskutowania z czyimś gustem.
A jeśli skorzystałeś chociaż trochę z łapanki, to, moim zdaniem, jednak wypada chociaż podziękować. Ale może ja jestem dziwny.
Racja, brak podziękowań był z mojej strony błędem. Byłoby nawet wtedy, gdybym nie skorzystał z łapanki, bo nawet