– Cześć.
– Cześć.
– Co powiesz?
– Prawie nic.
– Nie w sosie?
– W sosie chilli.
– Co się stało?
– Musisz tak badać, przecież się znamy.
– Trochę, tak.
– To co. Jestem gorszym?
– No, nie wiem…
– Pamiętam coś, chyba o takim jak ty… Moja mama kiedyś mówiła, że tworzenie, to coś wspaniałego, co zmienia świat, a uganianie się za kasą, to… druga kategoria.
– I co wydmuszko mamusi chcesz z tym zrobić?
– Uzdrowić cię, poprawić…
– Mnie? To niemożliwe. Ja lubię siebie i wszystko, co robię. Uwielbiam przykopać, opluć i obsobaczyć. Wydrzeć się i walnąć. Wtedy czuję, że żyję. A ty – ha, ha – „twórcze” sprawunki dla przyszłej żoneczki, dzieciątka do szkoły, do przedszkola i żłobka, potem ich odbiór i codzienne, wieczorne, mozolne odrabianie lekcji na jutro.
– Przestań, tak nie można, źle mi robisz, znowu wciskasz, że jesteś silniejszy i lepiej sobie radzisz, a wtedy… przypominam sobie…
Tak się zaczyna poranna, płomienna deliberacja pomiędzy nami. Znaczy mną i mną – dwóch w jednym ciele. Taka niby spójna, a różnorodność.
On – to delikatna, czuła i lękliwa, pełna twórczego uroku połówka. A ja – to osobnik ułożony z podręcznego zestawu zdań w typie: „Nie ma sprawy, już się robi”, „Ja im wszystkim pokażę”, „Kasa to dla mnie drobiazg”.
Tym razem było podobnie. Po wypiciu naparu ze śliwek (on tego przestrzega) oraz zjedzeniu identycznego od lat śniadania: dwa chlebki z masłem, szyneczka, lekki serek, pomidor i kawka – rozpoczął się rytualny taniec pod nazwą: „Kto – kogo”. Oczywiście… zaczął pierwszy. Musiał opowiedzieć coś ważnego o swoich psychofizycznych niemożnościach. Wkukać we mnie to, co męczyło go przez długą, długą noc. A zaczął tak:
Już ósma rano. Widzę, że nic dzisiaj nie zdziałasz i co ważne, nic nie zarobisz. Będziemy biedni, samotni i bez wartości. Martwisz mnie. Pełen codziennego zdołowania, zadręczam się o nas, nie mogąc pisać prozy i komponować. Weź się za siebie przywódco, bo z przykrością powiem – Jesteś, jak co dzień, nie-za-rad-ny!
Słysząc to – a wielka wina już trzymała mnie za gardło – natychmiast, jak zawsze na początku miłym tonem, taki dałem odpór.
– Delikatny… znów dajesz czadu i oskarżasz. Poczekaj, dzień się nie zaczął. Sam wiem, ile muszę zdziałać, żebyśmy mogli coś do gardła włożyć, żeby… Daj spokój, proszę.
– No, przepraszam, tak mi się wyrywa. Nie chcę ci robić krzywdy. Naprawdę. Uwierz.
– O.K. Nie szkodzi. Mój dzisiejszy harmonogram to sto maili, dwieście telefonów i czterogodzinne spotkanie. Łączny czas pracy – osiemnaście godzin. A co u ciebie, miły? Twój dzisiejszy plan?
– Ja…
– Och, tak. Rozumiem. Dokładnie rozplanowałeś dzień, wiesz, co robić, wszystko w porządku. Ja załatwiam leki na twoje skołatane nerwy, żarcie, kino, książki, specjalne dla nas „miłostki-błahostki”, a ty zgarniasz je ku sobie i odpowiadasz: „Już za chwilę, chyba teraz, zaraz”. Długo tak będzie między nami? Obudź się, napij kawy, walnij naszą głową o ścianę. Będziesz się lepiej czuł.
– Właśnie otrzymałem od podświadomości pomysł zakończenia opowiadania, więc proszę – mógłbyś na chwilę z lekka się wyciszyć? Trochę przeszkadzasz, gdy Bóg zsyła „strawę”…
– Niezły tekścik. Ja mu przeszkadzam. Wychodzę, wrócę wieczorem. Cześć.
Kolejny raz jestem sam. To mnie bardzo osłabia. Napiszę ci coś… Po powrocie przeczytasz i w końcu zrozumiesz, co dla mnie ważne. Może wybaczysz codzienne żale.
“Mój drogi, przypomnij sobie, co nam się przydarzyło we wczesnej młodości. Matka leży na podłodze w rogu pokoju z podbitymi oczami, a ojciec stoi nad nią z obłędem w oczach.
A ja… nic. To ty, sześcioletni Herkules, rzuciłeś się i chciałeś go pobić, choć nie miałeś szans. Pokazałeś, że jesteś prawie prawdziwym mężczyzną. Nieważne, że nie mogłeś. W tej jednej chwili znalazłeś w sobie męską siłę. Na drugi dzień przebaczyłeś i nadal kochałeś. Wślizgiwałeś się w jego łaski, ścigałeś i wygrywałeś. Byłeś blisko. A ja…? Nadwrażliwy organizm pod wpływem wstrząsu skulił się i na stałe zastopował. Coś wewnątrz, zapoczątkowało całożyciowy nokaut. Od tego dnia zacząłem się jąkać i moczyć. Lekarze nie dawali szansy na poprawę. Czy przypominasz to sobie, bracie? A mama… Żeby zawsze być tuż obok, wpadałem do jej domowego lekarskiego gabinetu. Łasiłem się do pacjentek, żeby mnie głaskały i mówiły miłe słowa. Tak, tego mi brakowało, ale… od niej. Potrzebowałem miłości, a tam cisza. Jej praca całkowicie mnie przesłoniła. Już kończę. Wiem, że docenisz to, co napisałem. Kocham cię i szanuję, siebie… mniej”.
– Cześć nasz domowy myślicielu. Co taki smutny i markotny? Napisałeś coś, pokaż, pochwal się. Mogę przeczytać?
– Pozwalam.
– Tak, tak, tak, to prawda, coś takiego nam się kiedyś przytrafiło. Ja następnego dnia już o tym nie pamiętałem. Jednak twoja łagodność i czułość…
– Uwierz, nie jest łatwo.
– Dzięki. Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. To ważne. Od teraz, postaram się być dla ciebie bardziej wyrozumiały. Jednak uświadom sobie. Pomimo złych wspomnień, musimy się nadal toczyć według zdarzeń życia. Pogadamy o tym?
– Lepiej nie. To siedzi zbyt głęboko. Jutro znowu zacznę się ciebie czepiać. Od obawy rozpoczynam każdy swój dzień, a… ukazywanie moich zagubień, jest formą obrony. Zauważasz mnie wtedy!
– Pisarzu naszych rodzinnych uniesień. Znam cię i także kocham, sorry – siebie też, więc podwójnie. Zapamiętaj, to istotne. Doceniam cię za wszystko, co robisz. To nas wzbogaca i uwzniośla. Bez twoich zdolności, subtelności i – to, prawda – twórczo dziecięcego nastawienia do życia, nie bylibyśmy tak kompletną ludzką jednostką.
– Nie wiedziałem, że tak mnie, znasz i…
– Hej. Pozwalasz mi rządzić podwójnym klanem. Mam pomysł, zgódź się. Zapraszam na kolację do najlepszej restauracji w mieście. Porozmawiamy o wszystkim, tym razem wśród ludzi. Wyrwiesz się z domu. Będzie inaczej. Może się przysiądziesz – sorry, zrobimy to razem – do jakiejś dziewczyny? Przyrzekam, zaszalejemy. Co prawda, dla gości obok – to, że śmieję się głośno i rozmawiam sam ze sobą, będzie trochę dziwne, ale, oni na bańce, odpuszczą, powiedzą – puknięty jakiś. A mnie, wiadomo, będzie wisiało.
– Zgoda, bracie.
– Popatrz, jest, jak mówiłem. Śmiejemy się, rozglądamy, wołamy kelnera. Kilku mocno „śpiewnych” alkoholowo, pełnych zadziwienia, wpatruje się w moje samotnie gadające usta. Nie szkodzi. Powracam do nas. – Od dzisiaj nie powinno być rozdźwięku pomiędzy nami. Ja pozostanę decyzją i siłą, a ty – Wyjątkowy, kontynuuj swoje wspaniałe dzieła. Komponuj głęboką, nastrojową muzykę i pisz mądre, życiowe opowieści. Lubię twój ciepły, rodzinny nastrój, którym mnie otaczasz. Zapamiętaj i trzymaj to w sobie. Tylko nasze ja-i-ty, jest najpełniejsze. Ukazuje w nadzwyczajny sposób tego jednego, jedynego, o imieniu… No, wypaliłem twoim literackim stylem. Pochwal mnie, choć ten jeden raz…
– Jak ja ci dziękuję za wszystko…
– A jak ja tobie…