
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Praktyk ci się zachciało, cholera jasna. Za osiemset miesięcznie. Szlag.
Bezstresowa praca w bibliotece, osiem godzin pracy, dostęp do internetu, szansa na darmowe korzystanie z wszelkich bibliotecznych zasobów (oczywiście bez opłat). Możliwość opieprzenia dowolnego osobnika spóźniającego się choćby dzień z oddaniem książki. Opcjonalnie: małe kary cielesne.
Hircliś łilkomen, witamy w Raju. Toalety, proszę Państwa po prawej…
Zamknęła oczy, z wolna umocowując nóż pod spódnicą. Sprawdziła, czy rękojeść wsunęła się za pasek rajstop, poprawiła mocowania. Nie wstając z biurka, odprowadziła uśmiechem zagubione stadko nerwowych studentów – wnosząc po stopniu wycieńczenia i żałosnym wyglądzie, jakiego pozazdrościć mogło im każde EMO – stanowiących przyszłą elitę polskiej myśli medycznej.
Poczekała, aż drzwi zamkną się za ostatnim z nich, po czym sięgnęła pod szufladę.
Trzy. Dwa. Jeden.
Trzy naboje.
Dwa magazynki.
Jeden odbezpieczony pistolet.
Opuszki palców namacały lufę. Posunęły się niżej.
Niech to szlag. Znowu jakiś idiota pozostawił niedokończony magazynek… jakby trudno w dzisiejszych czasach było o wypadek. Za oknem zaczęło się ściemniać, bez słowa narzuciła na kark płaszcz, schowała spluwę do jednej z kieszeni.
Podeszła do drzwi, domknęła. Gdy klucz przekręcił się w zamku, dało się słyszeć znajome: „klik!". Odetchnęła swobodniej.
Bezstresowa praca. Kurwa, akurat.
Bez słowa zasunęła żaluzje. Na suficie rozpaliły się kolejne słońca przytłumionych lamp.
Bzzz…
Pyk.
Pyk.
Pyk!
Kurwa.
Broń wystrzeliła samoistnie. Nie podnosząc głowy wiedziała, że koło lampy unosił się teraz ledwie widoczny obłoczek kurzu. Spostrzegawcze oczy dojrzałyby małą dziurę w tynku. Zapewne żaden nie dostrzegłby obok niej pary małych skrzydełek, pokrytych regularną siateczką czarnych żyłek.
Bzzz…
Uniosła ostrzegawczo lufę. Bzyczenie ucichło natychmiast. Tak. Otoczenie bardzo szybko uczyło się, by nie wchodzić jej zbytnio w drogę. Chyba że bardzo pragnęło stać się w najbliższym czasie innym elementem otoczenia. Stałym i nie wykazującym większych oznak życia. Możliwie mało krwawym. Pracując w bibliotece człowiek bardzo szybko uczy się jednej rzeczy – z plam krwi trzeba się potem tłumaczyć.
To może być kłopotliwe.
Zamknęła oczy. Miała jeszcze czas. Nie przyjdą przed północą.
Niech to wszystko szlag.
Pierwsza podstawowa zasada: zastanów się kilka razy, zanim przyjmiesz robotę od pracodawcy, który stawia ci wymóg w postaci umiejętności strzeleckich.
Wtedy wydawało się to nawet – ha ha – zabawne.
Teraz już nie było.
Ciche, nerwowe stąpnięcia…
Za wcześnie…
Uniosła broń, w kierunku skąd dochodził dźwięk. Oczy miała nadal zamknięte – z praktyki wiedziała, że wzrok jeszcze tutaj do niczego się nie przydał. Zresztą, miała niejasne przeczucie że w 99,(9)% nie chce widzieć tego, co właśnie sunie w jej kierunku.
Wciągnęła powietrze. Jedynie smród unoszących się wokół drobinek kurzu. I zapach wody kolońskiej – z rodzaju tych, które mogłyby pretendować do kariery małej broni biologicznej. Ten rodzaj, których producent reklamował jako niezawodny środek wywoływania zainteresowania u płci przeciwnej. Okraszony kilkunastoma rodzajami feromonów, których – dla własnego zdrowia psychicznego – pochodzenia wolała nie dochodzić. Miała jednak niejasne przeczucie, że gdyby ich właściciel wszedł do lokalnego ZOO, miałby z tego tytułu nieliche problemy.
Odgłosy dochodziły z działu: HISTORIA. Pociągnęła nosem. Wnosząc po zapachu kurzu – z okolic odpowiednio długo nieczytanych książek.
Biografie, pomyślała.
Kutwa.
Wyciągnęła broń przed siebie, kreśląc lufą w powietrzu niewyraźne ósemki.
Jeśli to on to….
– Herr Hitler! – rzuciła, wysilając język do wykonywania iście syzyfowych wysiłków w nadaniu słowom odpowiedniego akcentu i tonacji. – Sein Sie hier..?
Wysiliła się nawet na uprzejmy zwrot. W gruncie rzeczy, z tymi Niemcami nigdy nie wiadomo.
Odpowiedziała jej nagminnie irytująca cisza. Zapach nasilał się z każdą chwilą. Zmuszając resztkę woli do wysiłku, postarała się o zamknięcie skrzydełek nosa.
– Herr Hitler! – powtórzyła, tym razem nagląco. – Du sollst in deine Abteilung stehen.. ja?
Cisza.
To już zaczynało być irytujące…
– Herr Hit…
– Jawohl! – wrzaśnięto jej koło ucha.
Nie… Żaden nazista ni posunąłby się do czegoś takiego.
Nie otwierając oczu, przysunęła mu lufę do gardła.
– To przeszkadzanie bibliotekarzowi na służbie. Naruszenie paragrafu…
– Hej, słuchaj, spokojnie…
– Następnym razem zastanów się co robisz, idioto. Chyba, ze bardzo spieszy ci się do wypełnienia tego pustego łba ołowiem. Z drugiej strony.. – uśmiechnęła się. – Nareszcie miałoby się co odbijać w tej puszcze mózgowej. Poza nagrzanym powietrzem.
– Ha. – mruknął.
Otworzyła oko. Janek stał obok. Spokojny jak cegła. Bystry, jak woda na pustyni.
Gdy zauważył że patrzy, wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu zarezerwowanym dla osób, którzy mózg traktują tylko jako całkiem niepotrzebny gadżet. Zresztą, musiała przyznać – jeśli ktokolwiek byłby w stanie dowieść jego niegdysiejszego istnienia w bycie tak prostym jak Janek, musiałby się posłużyć całkiem złożona aparaturą, tylko po to, by zobaczyć, że coś wielkości na wpół zasuszonego orzeszka lata temu zostało wchłonięte przez masę mięśniową.
W ręku trzymał całkiem sporych rozmiarów nóż rzeźnicki. Z pleców zwieszał się pokrowiec ze znajomą wiatrówką.
Jęknęła w duchu. Całkiem spora liczba książek nosiła już ślady po jego próbach strzeleckich. Janek dość swobodnie podchodził do kwestii celności. Miała prawo sądzić, że u niego „margines błędu" wynosił od kilku do kilkunastu kilometrów. Człowiek, obserwując strzelającego Janka niemal się dziwił, że po tylu latach udało mu się zachować wszystkie palce u stóp.
Potem, bardzo szybko dochodził do wniosku, ze podobna kwestia raczej nie dotyczy najbliższego otoczenia. Tak… każdy osobnik stojący dłuższą chwilę przy uzbrojonym Janku miał sporą ochotę na znalezienie się gdzie indziej. Inny kontynent stanowił tu niezbędne minimum.
Podrapała się z zakłopotaniem w tył głowy, jednocześnie próbując odsunąć się na minimalnie bezpieczną odległość. Jak każdy racjonalnie myślący osobnik, jedną z pierwszych rzeczy jakie człowiek robił w obecności Janka stanowiło bezpieczne odsuniecie się na stosowną odległość, na wypadek gdyby głupota próbowała przejść na otoczenie metodą osmozy.
Chrząknęła. Janek patrzył na nią – wielkimi, wilgotnymi oczami szczeniaka. Odruchowo spuściła wzrok, sprawdzając czy przypadkiem nie merda ogonem. Nieco zakłopotana podniosła go chwile później, tylko po to, by zorientować się że nadal na nią patrzy – tym swoim inteligentnym spojrzeniem, jakiego pozazdrościć mu mogła kanapka z szynką.
Ehem. Może zbytnio bystry to on nie był.. ale oczęta miał ładne.
Z zakłopotaniem odwróciła wzrok, na nowo zatapiając się w krześle, które stanowiło dla niej rodzaj osobistego azylu. Pistolet położyła na kolanach.
– To co mam robić? – padło pytanie.
Westchnęła. Tak to jest, gdy niektórzy próbują myśleć masą mięśniową.
Janek wyglądał, jakby nadmiar myślowego skupienia doprowadził już do pierwszych zakwasów.
– Siedzieć na tyłku. Milczeć. Czekać.
– A. To mogę.
Usłyszała szuranie krzesła. Chwilę później epicentrum współczesnej myśli chemicznej zajęło miejsce obok niej. Czuła, jak oczy zaczynają jej łzawić, pomimo zamkniętych powiek.
Z drugiej strony… mogło mieć to pewne plusy.
Po pierwsze, żaden zdesperowany osobnik nie podejdzie tak blisko, mając zachowany choć jeden neuron w mózgu.
Po drugie, jeśli zjawi się taki desperat, istniało całkiem spore prawdopodobieństwo że zapach ukatrupi go w promieniu najbliższych trzech metrów.
Spokojniejsza, skrzyżowała ręce za głową. Miała czas…
Pierwsze głosy pojawiły się kwadrans przed północą.
Otworzyła oczy. Był to zupełnie niepotrzebny gest – jak co noc, wszelaki rodzaj elektryczności zaczął szwankować. Słyszała, jak kilka minut wcześniej z cichym pyknięciem wygasają kolejne serie lamp. Żaluzje nie przepuszczały światła z zewnątrz. Skazani byli na zmysły.
Oni też, pomyślała.
To rokowało już jakieś nadzieje. Łatwiej wybić ślepego przeciwnika, niż…
Świat – na jedną pieprzona chwilę – zajaśniał milionem fleszy. Syknęła i natychmiast zamknęła oczy, czując jak jasność wbija kolejne serie igieł głęboko w jej mózg.
Kutwa!
Otworzyła je po chwili. Janek stał obok, wyraźnie zadowolony z siebie – o ile osoba obdarzona inteligencją pantofelka może być z siebie dumna. Spojrzał z wyraźną wyższością na bibliotekarkę.
– Niech cię… co ci kutwa wpadło do tego pustego łba?!
No tak. I jeszcze patrzy na nią, jak mały pokrzywdzony szczeniaczek.
Znowu.
Jedynie silą woli powstrzymała się od podrapania go za uchem.
– Wziąłem latarkę… ze stróżówki.. pomyślałem, ze łatwiej będzie pilnować…
– Źle myślałeś. Cholernie źle myślałeś, niech cię szlag! W ciemności byli równie ślepi jak my. Dało się ich złapać. A teraz? Równie dobrze mogłeś przyjść z transparentem: „TU JESTEŚMY!" pomalowanym na jakiś fluoryzujący kolorek…
– A to by coś pomogło…?
Spojrzała na niego. Każde spojrzenie Janka wyrażało czystą, nieskrępowaną naiwność i chęć pomocy. Wysilanie się na niego z ironią było równie owocne jak próba okładania go gumową kaczką.
F pizdu…. I najgorsze w tym było to, że on naprawdę chciał dobrze…
– Hej ho, hej ho… o kurwa!
– Co to… – Janek spojrzał w kierunku źródła dźwięku.
– Chodź!
Pociągnęła go za sobą. Latarka może i pokazywała ich reszcie lokatorów biblioteki, ale przynajmniej dawała dość światła, że człowiek nie wpadał co chwilę na kolejne półki. Jeden plus był taki, że przynajmniej ograniczy to liczby posiniaczeń.
– Hej ho!
Głos ucichł. Zobaczyła jeszcze niewielką sylwetkę, ginącą za nogą jednej z szafek.
Schował się. Drań.
– Kici kici, sukinsynu… pokaż się…. – mruknęła, wyciągając rękę na oślep. Za sobą usłyszała zduszone sapnięcie. – Janek…?
– Mama zabroniła brzydko mówić… – odparł z wyrzutem.
Jeju. Wielki facet o mentalności czterolatka.
Chrząknęła.
– Ten.. no. Przepraszam. – mruknęła, wspominając zasadę: nigdy nie irytuj dwumetrowych facetów, z tasakiem grubszym niż twoje udo.
– Nie szkodzi. – po chwili zobaczyła wysunięty ostrzegawczo palec. – Ale…
– Tia. Wiem. Poprawię się.
Wyciągnęła rękę pod regał, w miejsce gdzie spodziewała się ukrytego zbiega. Usłyszała ruch. Zabrała dłoń na chwilę przed tym, jak czyjeś zęby zatrzymały się tuż obok skóry. Pod szafką mignął fragment czerwonego materiału.
– Kur… – spojrzała nerwowo na Janka. – …czak.
– Tutaj? – rozejrzał się wokół. – Gdzie?
Westchnęła. Tłumaczyć mu złożoność wulgaryzmów..? Nie.
Przynajmniej nie dopóki ma tasak.
Kątem oka obrzuciła szparę pod szafką nieufnym spojrzeniem. Zasada numer dwa: daj ryzykować innym.
– Janek..?
– Tak.
– Sięgnij pod szafkę i wyciągnij to, co tam siedzi.
– Się robi.
Patrzył, jak się nachyla. Przez chwilę oświetlała mu jeszcze właściwe miejsce latarką. Potem zasłonił szparę niemal całym sobą, doszła więc do względnie racjonalnego wniosku, że w gruncie rzeczy i tak światło się marnuje więc…
Przeniosła latarkę na jedną z półek. W szparze po jednej z pożyczonych książek zapaliły się czerwone ślepia. Spojrzała na dział. HORROR. No to piknie..
– Mam!
– To świetnie. – mruknęła, nie odrywając oczu od czerwonych rozbłysków. W końcu, zrezygnowana pogroziła im palcem.
Opuściła wzrok. W żelaznym uścisku dłoni Janka miotał się mały humanoidalny ludek. Czerwona czapeczka niemal całkowicie osunęła się na jedno oko. Odetchnęła z ulgą. Osobnik stanowił zagrożenie na poziomie zero. Pomimo tego oczywistego faktu, próbował zawzięcie kopnąć Janka w…
Musiała przyznać – kurdupel potrafił nadrobić wzrost iście zabójczą celnością. Janek zgiął się wpół, jak całkiem interesujący przykład origami.
Krasnoludek rzucił się do ucieczki. Nie dość szybko.
Wizja dezintegracji własnych rodowych klejnotów potrafi działać mobilizująco na każdego mężczyznę. Nawet tego, posiadającego nie więcej niż pół metra wzrostu.
– Rusz się o krok, a zaczniesz śpiewać „hej ho" sopranem. – ostrzegła.
– Hej ho. – mruknął krasnoludek, wyraźnie zirytowany. – Niech was szlag. Hej ho.
– I ciebie też. Godność?
– Mówisz do mnie..? Mówisz do mniee?!. – mruknął wyzywająco tamten.
No tak. Mamy tu zapalonego kinomaniaka…
Nonszalancko poprawiła uchwyt broni.
– Za chwilę będę mówić do kogoś uboższego o jeden organ. I wierz mi, wątpię by po tym ktokolwiek cię jeszcze zatrudnił w branży dziecięcej.
Krasnal wykonał powszechnie znany obraźliwy gest, nie mniej jednak postanowił skapitulować.
– Gapcio. – mruknął.
– Ah. Ten Gapcio? – uśmiechnęła się. – Dobrze. Masz prawo do zachowania milczenia. Masz prawo nie rzucać się i nie kopać nikogo po jajach. Masz prawo nie zostać pozbawionym męskości… jakieś pytania?
– Nie.
– To świetnie. A teraz grzecznie wracamy do działu dziecięcego. Sierotka Marysia pewnie zaczyna się martwić…
– A niech ją… – mruknął krasnal, widząc jednak wyraz twarzy bibliotekarki postanowił złagodnieć.
– Co powinniśmy powiedzieć?
– Hej ho. – niemal warknął. Trzeba przyznać, intonacja zawstydziłby nawet najgorzej przeklinającego szewca.
– Bardzo ładnie. Trafisz sam, jak rozumiem. Prosto jak strzelił i w prawo. Półka siódma i ósma.
– Znam drogę. – mruknął krasnal.
I odszedł.
Jęknęła w duchu. Jak już takich potrzebują w branży dziecięcej…
Eh. Świat stacza się na psy.
Odwróciła wzrok od malejącej sylwetki. Ruszyła długim szpalerem półek, słysząc za sobą ciężkie stąpnięcia Janka. Przynajmniej nie zadawał zbędnych pytań… i już prawie normalnie chodził…
Coś przemknęło jej przed nosem, pozostawiając za sobą ledwie sugestię zapachu żywicy i zetlałego kurzu. Postanowiła to zignorować.
– Jakiś dzieciak na miotle… – zauważył Janek.
– Okularnik…? Tatuaż na czole..?
– Tia.
– Niech szlag weźmie współczesną literaturę młodzieżową. – jęknęła. – Zignoruj go.
– Ale..
– Zignoruj. Ewentualnie obij jego własną miotłą po łbie. To zazwyczaj działa.
– Ale..
– Co znowu..?
Odwróciła się. Janek wskazywał coś, w bliżej nieokreślonym punkcie za jej lewym uchem. Odwrócić się..? Hmm..
– Coś stoi za mną?
Skinięcie.
– Coś ze stosowną liczbą szponów, kłów i jadu..?
Chwila na zastanowienie… Skinięcie.
O kutwa.
– Lepiej, żebym się nie odwracała..?
Skinięcie.
Więc się odwróciła.
Wampir patrzył na nią, z bezczelnym uśmieszkiem przyklejonym do wąskich warg. Pasemko kruczoczarnych włosów opadło na jedno oko.
– Blah! – zaczął, odsłaniając bogaty garnitur zębów.
– A niech cię licho, Drakula. Ładnie tak straszyć przyzwoitych ludzi..?
– Blah! – powtórzono nagląco. Nie mniej, w tonie jego głosu pojawiła się nutka niepewności.
– I blah tobie też, dziękuję. – sarknęła. – czego chcesz?
– Blaaah!
– Jeśli szukasz młodych kobiet z nienaturalnie dużym biustem i długą szyją…
– Blah! – tym razem zabrzmiało to jak twierdzenie.
Westchnęła. Obudziła się niej żyłka bibliotekarki…
– Prosto i w prawo. Magazyny, dział dla dorosłych. Półka: XXX.
– Blah!
– Do usług
Wampir znikł w chmurze czarnych, aksamitnych skrzydełek.
Eh, mężczyźni…
Pół godziny zajęło przeszukanie reszty regałów. Żadna książka nie wykazywała dziś już większej aktywności. Odetchnęli z ulgą.
Powróciła za biurko. Pozwoliła nawet na zapalenie jednej ze świec – w końcu, noc jeszcze młoda, godzina do fajrantu, można poczytać… Janek zajął miejsce obok. Właśnie z mądrą miną przekartkowywał jedną z książek. Zadbała o to, by dostał taką z odpowiednią ilością obrazków. Z literami zawsze pojawiały się kłopoty.
W dodatku nie do końca pojmował słowo „metafora". Pamiętała ostatni raz – gdy musiała uciekać po próbie wyjaśnienia mu frazy: „rzucić okiem".
Minęło kilkanaście kartek.
Wybiła trzecia.
– No i koniec na dzisiaj. Janek?
– Mmm…?
– Wychodzimy.
Kłębek rozwinął się jak sprężyna, przybierając bliżej humanoidalną formę.
Humanoidalna forma z pewnymi oporami przybrała kształt Janka. Chłopak podskoczył parę razy, jak wyraźnie podekscytowany labrador, zwęszywszy szansę na spacer. W przypływie entuzjazmu próbował nawet obwąchać drzwi.
– Janek! Spokój, fe Janek!
Wyraźnie się speszył.
Otworzyła drzwi, pozwalając mu by wyszedł. Ciszę grobowca książek na chwilę naruszył zapach wilgotnej od deszczu ulicy, gwar jadących samochodów, stłumione krzyki klaksonów.
Rzeczywistość.
Domknęła drzwi, kilka razy pociągnęła za klamkę upewniając się że są zamknięte. Taka ostrożność zawsze była wskazana. Zawsze przecież istniało ryzyko pojawienia się włamywacza..
Nie była aż tak okrutna. Przestępcy przecież też ludzie.
Na wszelki wypadek jeszcze raz szarpnęła za klamkę. Dopiero potem, mając świadomość dobrze spełnionego obowiązku, odwróciła się w miejsce gdzie spodziewała się zobaczyć Janka.
– No i do domu. – uśmiechnęła się.
– Ano. – Przyznał.
– Yyyee… – potwierdził głos.
Na czarnym, mentalnym ekranie mózgu właśnie pojawił się znak zapytania.
Świecił na czerwono.
Policzyła ich. Ja. Janek i..
Trójka.
Nie. Jeszcze raz.
Ja. Janek i..
Spojrzała na przybysza. Spod szerokiego ronda kapelusza wyjrzały na wpół spróchniałe zęby, w wymuszonej próbie uśmiechu.
– Yyeee… – przywitał się.
No piknie. Zenek.
– Zenek… – jęknęła.
– Yyee… – przywitał się zombie.
– Wracaj. Natychmiast! – ręką wskazała na drzwi.
– Yye…
Nie wiedziała co powiedział. Nie mniej, zabrzmiało to żałośnie. A ona zamknęła już drzwi…
– Yyyee? – zaproponował.
– Nie. Nie ma mowy. Wracasz!
– Yyee…!
– Nie..
– Yy…
A zresztą. Co jej szkodzi. Martwy też ma prawo się zabawić.
Spojrzała na zombie. Oczodoły patrzyły na nią z nadzieją…
Kurde. Mam stanowczo za miękkie serce…
– Niech ci tam. – westchnęła, pocieszając się w duchu. Ludzie i tak się nie zorientują. Widziała żywych wyglądających znacznie gorzej od Zenka. Przy nich gościu mógł spokojnie uchodzić za specyficzną wersję Johnnego Deppa. Wersja deluxe, specjalnie dla nekrofili..
– Yeee..!
– Ale wracasz rano.
– Yyee…! – zapewnił.
– I nie upij się zbytnio!
– Yyee…
– Mówisz?
– Yyyeee!
– Dobra. Zgoda. Ale..
– Yyyee..?
– Ale ty stawiasz.
Hehe, świetne.
Rzadko zdarza mi się przeczytać coś, co wciąga już od pierwszej linijki, jest zabawne, nieoklepane, a na dodatek ma ciekawy tytuł. Stawiam 5, bo jednak 6 mam zarezerwowane na teksty wybitne.
Zakradło się kilka błędów ortograficznych, poza tym zalecam powtórzenie zasad zapisu dialogów:)
Jakbym miał w zwyczaju obśmiewać się przed monitorem, to z pewnością bym to zrobił ;). No ale w duchu był lol ;)
Wyłapałem tylko jeden błąd, ale szczerze to byłem tak ciekawy, co będzie dalej, że niespecjalnie zwracałem uwagę na cokolwiek, co nie było fabułą.
Obudziła się niej żyłka bibliotekarki...
zabrakło 'w' pewnikiem
Przyznam, że jest to bardzo dobry materiał, na conajmniej kilka opowiadań, może niekoniecznie wszystkie takie groteskowe, ale niektóre poważne, niektóre jeszcze inne. Można tu nieźle namieszać, a taka mieszanka mogłaby być naprawdę fajna!
Pozdrawiam,
Snow
P.S. Nick odnotowany, kolejne teksty będę czytał :)
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
(...) szansa na darmowe korzystanie z wszelkich bibliotecznych zasobów (oczywiście bez opłat).
Po co to zdanie w nawiasie? Jeśli darmowe, to bez opłat. Nadmiar informacji.
Toalety, proszę Państwa po prawej...
A gdzie drugi przecinek?
Nie wstając z biurka, (...).
Siedziała NA biurku?
(...) stadko nerwowych studentów - wnosząc po stopniu wycieńczenia i żałosnym wyglądzie, jakiego pozazdrościć mogło im każde EMO - stanowiących przyszłą elitę polskiej myśli medycznej.
Po pierwsze: dlaczego „każde (r. nijaki) Emo”? Dlaczego wersalikami? Każdy emo, każda emo ... Stadko studentów, rodzaj męski, liczba mnoga, wszyscy emo. Po drugie: zdanie i jego szyk mało szczęśliwe. Już stanowili elitę? Skąd to wiadomo, ze wszyscy wejdą do elity? Przyszłej, jak sama piszesz? Zdanie wtrącone słabiutko „koresponduje” ze zdaniem głównym. Do przemyślenia...
(...) pozostawił niedokończony magazynek... (...).
Po czym poznajemy, że magazynek jest niedokończony? Tak, wiadomo, co Autorka chciała przez to powiedzieć, ale powiedziała tak jakoś... — niekonkretnie?
(...) bez słowa narzuciła na kark płaszcz, (...).
Skoro nikogo prócz niej nie było już w bibliotece, to do kogo miałaby przemawiać? Na kark? Pleców nie miała? Może chodziło Ci o zarzucenie płaszcza na ramiona, bez wsuwania rąk w rękawy i zapinania płaszcza?
Gdy klucz przekręcił się w zamku (...).
Sam to zrobił? Spryciarz i zdolniacha...
Broń wystrzeliła samoistnie.
Genialny pistolet. Sam wie, kiedy strzelić, w co lub do kogo, nie wymaga, by wziąć go do ręki...
Nie podnosząc głowy wiedziała, (...).
Sugerujesz, że była takim wyjątkiem, który nie musi podnosić głowy, by czegoś się dowiedzieć? No to ja jestem drugim wyjątkiem. Znowu wiem, co Autorka chciała przez to i tak dalej, ale znowu zrobiła to tak jakoś...
Spostrzegawcze oczy dojrzałyby małą dziurę w tynku. Zapewne żaden nie dostrzegłby obok niej pary małych skrzydełek, pokrytych regularną siateczką czarnych żyłek.
Dobry przykład, jak nie pisać.
Oczy same w sobie nic nie widzą. Nawet te spostrzegawcze. Patrz fizjologia i neurologia. Sufit, wnioskuję, drewniany i otynkowany. Jak inaczej mogłaby pojawić się mała dziurka w tynku? Tylko po przebiciu cienkiej warstwy tynku na podłożu, w które kula może się wgłębić i w którym pozostaje. Zapewne żaden... Kto, jaki „żaden”? Jak się ma drugie zdanie do pierwszego? Różne podmioty, różne liczby, różne rodzaje...
Wystarczy, bo mi się standardowa strona kończy zapełniać.
Pomysł dobry z plusem, wykonanie — jeśli zapomnimy o błędach... — też dobre, żadnych rozwlekłości, żadnych mętniactw nadmiernych i wysilonych, para bohaterów niemal prima sort — sympatyczne i dobre opowiadanie, wprawiające w dobry humor.
Aż szkoda, że ja musiałem popsuć humor Tobie...
Z tą piątką to chyba kogoś ułańska fantazja poniosła.
Dałem radę doczytać tylko do połowy i nie odczuwam namniejszej chęci, żeby czytac dalej. Pseudo-groteskowy bełkot, bez humoru, bez sensownej fabuły i w ogóle bez jakiegokolwiek sensu. I jeszcze na dodatek napisany w fatalnym stylu.
Ubolewam, że opinia musi być aż tak surowa, ale takie są moje odczucia.
Nie ułańska, nie ułańska...
Tylko trzeba jeszcze mieć poczucie humoru, aby tekst takowy docenić:>
Zasada numer zero i pół: nie czytałeś, nie oceniaj:D
Mnie najbardziej rzuciło się w oczy:
"Trzy. Dwa. Jeden.
Trzy naboje.
Dwa magazynki.
Jeden odbezpieczony pistolet."
Z czego wynikało, że dysponowała dwoma magazynkami i trzema nabojami. Ciekawe. Do tego odbezpieczyć się da jedynie naładowany pistolet (chyba).
Ale ogólnie mówiąc: GJ. Tekst wciągnął i wyrwał mnie z napadu handry.
PS: Widząc nick oraz ładną dziewczynę jako awatara byłem na 99% pewny, że tekst napisał mężczyzna. Jak widać- pomyliłem się:).
Ciekawe czy jest podatna na przeciążenia.
Niestety, panie Lassar, jestem kobietą której pewna znajomość broni ogranicza się zaledwie do broni białej ;) A sądzę, że gry typu Mass Effect stanowią tu dość wątpliwe źródlo wiedzy na temat broni palnej. ;) W dodatku postanowię tu odegrać typową blond-ignorancję i zapytać - co oznacza GJ?
I *ehem* dziękuję za komentarz dotyczący avatara.
Wszystkim zaś serdecznie dziękuję zarówno za słowa krytyki, jak i zachęty. Obiecuję poprawę. :)
Sympatyczne opowiadanie. Ciekawy pomysł, sprawnie napisane.
Dobry relaksator.
Pozdrawiam.
GJ- internetowy akronim "Good Job".
Porównania i metafory typowe dla Twojego poczucia humoru więc całkiem dobrze się bawiłam. Trochę błędów, ale najbardziej i tak wryły mi się w pamięć ironiczne docinki :)
Jak już ktoś wcześniej zauważył, pomysł jest na całkiem obszerną serię. Może coś tragikomicznego z przewagą dramatu??
PS: zombie=student medycyny... tak w ramach pomysłów na przygody Zenka :D