- Opowiadanie: Biafra - Zapomiane Historię cz 1

Zapomiane Historię cz 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zapomiane Historię cz 1

Zapomiane Historię

 

– Tato!- Krzyknęła zrozpaczona dziewczynka, patrząc jak jej ojciec leży na ziemi kurczowo trzymając się za nogę. Nad nim stał mężczyzna w skórzanych spodniach i koszuli. Kaptur na głowię miał być prowizoryczną osłoną na twarz był nikt nie mógł go rozpoznać. Nie daleko stało jeszcze dwóch identycznie ubranych. Bandyci, zmora wszystkich królestw tego świata. Nie ważne gdzie, zawsze znajdą się rabusie gotowi to popełnienia przestępstwa. Zawsze po zlikwidowaniu jednej grupy pojawiają się kolejne dwie. Nikt narazie nie znalazł w pełni sposobu by zlikwidować grupy bandytów. Jest to nawet chyba niemożliwe. Zawsze się ktoś zajdzie kto woli rabować niż pracować. Jeden z tych bandytów schyla się nad leżącym człowiekiem. Ten trzymał się za nogę z której płynęła krew, prosto z uda. Środek traktu handlowego, bez straży, bez kupców takie nastały czasy. Napastnikom nawet nie chciało się zabrać napadniętych w głąb lasu. Bandyta pochylił się nad nim trzymając sztylet z uśmiechem przyglądał się człowiekowi.

– No co tam masz w sakiewce? Robaki? Buraki czy inne owsiaki?– Dwójka obok niego wybuchła śmiechem. Młoda dziewczyna bezradnie patrzyła na tą scenę. Łzy zaczęły jej płynąć po policzkach.

– Owsiki, niedouku…– Odrzekł leżący mężczyzna. Dwaj bandyci znowu zaczęli się śmiać tym razem z kompana. Bandyta spojrzał z wrogością na nich, ci natychmiast umilkli. Znowu kucnął nad mężczyzna uniósł sztylet by zadać cios. Wtem został kopnięty przez dziewczynę w rękę przez co sztylet spadł na ziemię. Ten spojrzał na nią z politowaniem dając jej do zrozumienia że zrobiła wielki błąd.

– Co jest kurwa ?– Jeden ze stojących bandytów złapał ją za włosy i cisnął w pobliskie krzaki.

– Hehehe, to teraz się doigrała.– Dodał drugi.

– Ech…. No nic najpierw rozdziewiczymy córeczkę potem Cię zabijemy.– Odrzekł pierwszy bandyta sięgając po sztylet.

– Nie błagam!- Jęczał ojciec.

– O cicho– Odrzekł i kopnął go w brzuch.– Te możesz zacząć.– Krzyknął do drugie. Ten ruszył w stronę dziewczyny która próbowała wyjść z krzaków, chwycił ją za włosy i położył na ziemi.

– Najbliższych chwili nie zapomnisz.– Zaczęła krzyczeć i szarpać się jednak bandyta był silniejszy uderzył ją w twarz by przestała wierzgać. Ojciec zaczął płakać, nie chciał patrzeć ale nie mógł. Widział ja łotr zaczął zdzierać ubranie z jego córki.

– Co tu się cholera dzieje?!- Krzyknął twardy głos. – Hej ty tam! Wyłaź z krzaków! – Bandyta wstał z dziewczyny i spojrzał za siebie. Stali tam dwaj mężczyźni. Ten który mówił miał na sobie poszarpaną czarna szatę i brązowy płaszcz. Był wysoki trochę chuderlawy, z czarnymi oczami i jasno szarą cerą. Brązowa chusta zasłaniała jego twarz tak że oczy koloru czarnego były widoczne na głowie zaś miał kapelusz. Drugi zaś był wyższy od towarzysza, miał na sobie długi brązowy płaszcz(szyty na miarę bo był bardzo barczysty i dobrze zbudowany)z plecakiem przewieszonym na ramieniu. Na twarzy zaś miał chełm klasyczny dla ciężko zbrojnej piechoty. Tak dobrze nałożony że nie można było dostrzec twarzy, na rękach miał skórzane rękawice podobnie jak towarzysz. Pierwszy bandyta powstał trzymając sztylet bacznie patrzył na obu przybyszów.

– Wyglądacie dziwacznie…..– Stwierdził po chwili. Bandycie nie ruszali się tylko gapili się na dwójkę dziwacznie ubranych postaci. Przez dłuższy czas nie odzywali się ani nawet nie robili żadnego ruchu. Oto trzech bandytów patrzyło na dwójkę jakże dziwnych przybyszów na ziemi leżał chłop nie miej zdziwiony, a w krzakach półnaga dziewczyna która starała się okryć. Doprawdy epicka scena!

– Mówiłem Ci że to zły pomysł!- Krzyknął mężczyzna w hełmie. Drugi spojrzał na niego z pogardą!

– Jest dobrze są w szoku!

– Jakim szoku?

– Nie widzisz?!- Obaj spojrzeli przed siebie.

– Zaraz co tu się dzieje?– Zainteresował się przybysz w hełmie.

– Te Santurion nie bądź taki ciekaw.– Zganił go towarzysz. Bandyta który chciał wcześniej zgwałcić dziewczynę podszedł do nich w ręku pojawiła się pałka. Leżący ojciec zaczął krzyczeć.

– Pomóżcie nam dobrzy ludzie!- Tamci spojrzeli po sobie.

– Do nas to było?– Zapytał pierwszy przybysz.

– No tak myślę. Patrz tamten idzie do nas z pałką.– Odrzekł drugi.

– Widzę, widzę. Ech….HEJ WY JESTEŚCIE BANDĄ SANTIEGO?!- Zapytał pierwszy.

– Tak.– Odrzekł pierwszy bandyta..

– Taaa………… chmmmm chwileczkę coś muszę sprawdzić.– Ciągnął przybysz z kapeluszem po czym wyciągnął książkę z plecaka towarzysza i zaczął czegoś szukać.

– Zaraz, zaraz przecież tu dochodzi to napadu i gwałtu nie możemy tak stać bezczynnie.– Poirytował się Santurion.

– Ta,ta zaraz.– Tamten jakby go nie słyszał dalej czegoś szukał.– Nie interesują mnie ich wiejskie harce czy inne festyny. Wole się upewnić. – Dodał pełen spokoju.

– Dobra, dobra byle szybko nie mogę….

– Wiem, wiem.. – Trójka bandytów stała w szoku patrząc na dwóch mężczyzn rozmawiających w najlepsze.

– HEJ! Co jest psiamać! Czy my wam tu przeszkadzamy może by ktoś ze mną pogadał!- Krzyknął bandyta. Pozostali stanęli gotowi do ataku, ojciec doczołgał się córki, ta zatamowała ranę przed upływem krwi.

– O przepraszam!- Odkrzyknął Santurion

– Co Ty robisz?– Zganił go po raz drugi towarzysz.

– Próbuję być miły.– Odrzekł ze spokojem.

– Miły? To bandyci no nie? Nie przesadzasz?

– Hę?

– Nieważne. Zresztą jesteście bardzo nie kulturalni!- Krzyknął do bandytów.

– Co?– Zdziwił się pierwszy z rabusiów.

– Ano! My was już trzy dni szukamy! Trzy cholerne dni! A wy tu zamiast nas to jakiegoś chłopa i dziewkę chcecie zgwałcić! FUJ!

– Wiesz nie zabrzmiało to dobrze…– Podsumował Santurion.

– Myślisz?– Tamci zacisnęli pięści. Dwójka bandytów dalej obserwowała ich w milczeniu, trzeci jednak ruszył do nich z pałką.

– Wy! Przez was nie mogę sobie pochędożyć.

– Patrz Santurion on trzyma pałę na pokaz. No coś musi w końcu mieć wielkiego, nie? A jak w gaciach nie ma, to w ręku można potrzymać wiedzieć jak to jest mieć coś. – Tamten zrobił się cały czerwony ze złości. Ruszył na kapelusznika unosząc broń nad sobą.

– Jak kurwa śmiesz!-Bandyta uniósł palkę aby zaatakować, co ciekawe kapelusznik wcale się tym nie przejmował. Gdy broń była już blisko jego głowy nagle się zatrzymała, a napastnik syknął z bólu. Na jego nadgarstku w którym trzymał broń spoczywała ogromna dłoń Santuriona który bez większego trudu zatrzymał jego atak. Zdenerwowany bandyta chciał wyrwać się z uścisku ciągnąć rękę do tyłu ku jego zdziwieniu jego ręka nawet nie drgnęła mężczyzna który zatrzymał jego atak był silny jak niedźwiedź. Stał do niego bokiem, ani na chwilę nie rozluźniając uścisku. Jego kompan zrobił krok w tył.

-Ups?– Powiedział z serdecznym wyrazem na twarzy. Santurion pociągnął przeciwnika za trzymaną rękę w dół, ten niemal natychmiast upadł na ziemie u stóp kapelusznika. Ten od razu wskoczył na niego, jedną nogą na głowie drugą na plecach.

– Następny!- Podsumował całe zajście stojąc na bandycie.

– Jedną ręką, powalił go?– Powiedział zdziwiony bandyta.

– Kim wy jesteście?– Spytał drugi .

– My? Łowcami nagród, głów, nóg, rąk, jaj, dziewic, takie tam.– Odrzekł kapelusznik.– On – Wskazał na kompana. Zwie się Santurion i jest pladynem zakonu Zimnego Ognia Więc widzicie że niby paladyn, a najemnikiem zostać może.– To co powiedział Ragnos było totalną bzdurą

– Paladyn!?– Krzyknęli obaj. Santurion ściągnął płaszcz i ujrzeli…..zwykłą lekką zbroje piechura taka jaką noszą zwykli strażnicy miejscy. U boku miał miecz półtoraręczny.

– Eeeeee….taaak……ta. To nie taki paladyn z tych zakonów co złociste rumaki i białe zbroje czy jakoś tak. Gdyż on…… tego……zbroje i rumaka…..– Dodał kapelusznik. Zaatakowany chłop widząc problemy u przybysza postanowił im pomóc

– Oddał biednym!- Krzyknął.

– Otóż to oddał biednym!- Potwierdził kapelusznik.

– Tak, tak. Ten tutaj– Satrurion wskazał na swego towarzysza.– To najlepszy łgarz i czarodziej Ragnos!.– Ten ściągnął chustę. Ujrzeli jego spiczaste uszy krótkie białe włosy, oraz szara skórę i czarne oczy, jeden z bandytów krzyknął z przerażenia .

– TO DROW! ELF ZABIJĄCY ELFY! BEZLITOSNY POMIOT DEMONÓW!

– KTO JEST POMIOTEM DEMONÓW!?– Ragnos (nie wiadomo skąd tam się tak szybko znalazł) uderzył go łokciem prosto w twarz. Jeszcze odgłos uderzenia trwał, a łotr już leżał nieprzytomny z krwawiącym nosem. Ostatni z bandytów stał w szoku przez dłuższą chwilę. Gdy wreszcie się ocknął skierował sztylet w stronę ciemnego elfa(tak się zwie również drowy).

– Dziwny z Ciebie czarodziej! Jesteś inny niż wszystkie drowy.

– Walczę, gadam, latam. Ty jesteś Santiago?

– To ja.

– Dobra! Nie lubię się bić wręcz ale nie będę tracił energii magicznej (mana? )na kogoś takiego.– Mówiąc to wyciągnął za płaszcza rapier, miecz używaną tylko przez szermierzów. Miał pozłacaną rękojeść kształtu zbliżoną do rękojeści szabli.

– Proszę czyżbyś umiał się posługiwać mieczem? Naprawdę dziwny z ciebie czarodziej-W tym momencie drow zrobił pchnięcie do przodu, lekko raniąc dłoń tym samym sprawiając że bandyta upuścił sztylet z ręki Santiago. Ten odskoczył wyciągając krótki miecz.

– Nieźle, jednak jesteś czarodziejem, nie wojownikiem. Nie dasz rady pokonać zwykłego piechura w walce wręcz.

– Może tak, może nie, a może….. Santurion mógłbyś?– Uśmiechnął się Ragnos serdecznie.-

– CO?!- Bandyta poczuł uścisk na ramieniu gdy odwrócił głowę i ujrzał wielką pięść Santuriona zmierzającą w jego kierunku.

 

 

 

 

Rozdział 1 Reformowane rasy.

– „Bądź przeklęły! Ty i Twój pomiot piekielny który za Tobą podąża. Byłeś mi przyjacielem i bratem, teraz jesteś zdrajcą i wrogiem. Na krew mych rodzin przyrzekam że ścigać Cię będę i nie odpuszczę nawet po śmierci! Nim słońce znowu wstanie ja zakończę Twe życie tak jak Ty zakończyłeś moją wiarę w ludzi!"

Tochimo.

 

 

– Jak mówiłem. Dziękować nam nie trzeba.– Powiedział Santurion do napadniętego mężczyzny. Odwrócił się i spojrzał na trójkę związanych bandytów. Każdy z nich oparty o drzewo. Pokręcił głową z niezadowoleniem po czym ruszył w stronę dziewczyny. Była przerażona tym co widziała cały czas patrzyła na Ragnosa z przerażeniem. Jednak czarodziej nie zwracał na nią uwagi, przegrzebywał coś w sakiewce szukając bogowie wiedzą czego. Paladyn kucnął przed dziewczyną i położył rękę na jej głowie.

– W porządku?– Zapytał patrząc w jej oczy. Dziewczyna jakby się trochę uspokoiła widząc zielone oczy paladyna.

– T..tak..– Wyjąkała. Santurion powstał i zwrócił się w stronę kompana. Rzucił jeszcze okiem na opatrunek na nodze chłopa, na szczęście nie było to groźne cięcie. Ojciec przycupnął przy dziewczynce tuląc ją i gładząc jej włosy.

– Czy to nie urocze aż ciepło robi się w środku.-Zaczął Santurion

– Mnie robi się ciepło w środku gdy mam se rzygnąć!- Odrzekł poirytowany drow.

– Ale z Ciebie skuryw…– Santurion uderzył w niego spojrzeniem.

– PALADYN! PALADYN!

-Co nie wolno mi klnąc?

– NO!

– Nic nie wiesz o paladynach.– Odpowiedział ze spokojem.

– NO!- Krzyknął po czym schylił się po sztylet należący do bandyty. Broń nie różniła się niczym szczególnym od wszystkich prócz rękości. Była bogato zdobiona, pokryta srebrem które odbijało światło słoneczne. Najdziwniejsze w niej było jednak nienaturalna czaszka na końcu. Nie wyglądała jak zwyczajna ludzka, elficka czy krasnoludzka. Miała mniejsze otwory na oczy niż u ludzi, natomiast szczęka była niemal trzy razy większa. I ten dziwny symbol który wydawały mu się znajome. Uśmiechnął się po czym podszedł do Santiago.

– Skąd to masz?

– To? Kupiłem.– Odrzekł ze spokojem.

– Kupiłeś?– Zmarszczył brwi Ragnosa.

– Bandyta nie może sobie czegoś kupić? Wszystko musimy kraść? – Santiago spojrzał na swój sztylet. Przez chwilę jakby zasnął z otwartymi oczami, przyglądał mu się bacznie jakby pierwszy raz w życiu widział broń. Następnie zaczął gwałtownie ruszać wargami starając się coś powiedzieć. Ragnos cofnął się jakby miał zaraz oberwać, bandyta zaczął się trząść jakby wpadł do lodowatej wody.

– Mój sztylet.-Odrzekł łapiąc oddech.– Oddaj go.– Ragnos bacznie go obserwował– DAJ MI GO BO UMRĘ CHOLERA!- Zaczął się szamotać, nie mógł ściągnąć jednak liny z siebie. Pozostała dwójka odsunęła się od niego w przerażeniu. Ten zaczął się co raz bardziej szarpać, Santurion podszedł chwytając za miecz nie wyciągając go jednak. Ragnos ponownie zrobił krok w tył, bandyta zaczynał szlochać. Jednak po chwili zamilkł jakby naprawdę umarł. Siedział pod drzewem ze spuszczoną głową nie dając oznak życia. Dwójka związanych bandytów patrzyła na swego towarzysza. W końcu jeden z nich przysunął się do Santiago sprawdzić co z nim.

– Jeden chłopiec ruszył przed siebie……gdyż wiedział że czuł się jak u siebie……– Santiago zaczął śpiewać cicho nie zważając na innych. – Stara babcia zapytała……czemu się tu dziewczynka z nim wybrała– Zaczynał już płakać.– Ona jej odpowiedziała…….żeby o ja wiedziała….– Umilkł jego kompan przysunął się do niego, sprawdzając co mu jest schylił głowę by ujrzeć jego twarz. Nagle bandyta zerwał się i skoczył na swego towarzysza, zaczynając go gryźć po szyi. Atakowany krzyczał starał się wyrwać, jednak jakaś niesamowita siła przyciskała go do ziemi. Ragnos nie mógł się ruszyć, Santurion kopniakiem zrzucił Santiago z bandyty ten krwawił z szyi, ale na szczęście nie było to nic poważnego. Napastnik miał zakrwawione usta, jego oczy zaś były czarne całkowicie czarne. Ukląkł i podparł się nogą następnie wstał bacznie obserwując obu podróżników. Ragnos był bliżej ten jednak gwałtownie spojrzał w stronę paladyna. Zawarczał jak wilk następnie kucnął i rzucił się na Santuriona. Ten zaskoczony upadł na ziemi z bandytą na sobie. Oszalały napastnik próbował ugryźć wojownika. Jednak hełm ochronił paladyna, wściekły człowiek dał się zrzucić by następnie znowu zaatakować. Santurion pośpiesznie podnosił się sięgając po miecz wtedy to po raz drugi został przewrócony gdyż Santiago rzucił mu się na plecy. Niefortunnie dla Santuriona spadł mu hełm z głowy. Poczuł na plecach ciało bandyty nie myśląc długo obrócił się na bok tym samy zrzucają przeciwnika. Paladyn zaczął się obracać w przeciwnym kierunku od oszalałego. Po paru obrotach wyzbierał się wreszcie stając na nogach. Bandyta leżący na plecach uniósł nogi do góry i wyrzucił ciało do przodu lądując na nogi. Ponownie ruszył na paladyna, był już blisko. Gdy ten skoczył Santurion zrobił szybki ruch w bok przez co Santiago uderzył głową w drzewo. Jakby zaskamlał z tego powodu, jednak niemal natychmiast powstał. Miał złamany nos, co ciekawe zachowywał się jakby nie czuł bólu. Znowu zwrócił się w stronę Santuriona, paladyn był wyraźnie poirytowany tym że znowu rzuci się na niego. Wówczas to oberwał fioletową kulą w bok. Ragnos stał z wyciągniętą dłonią. Uderzył w niego kulą która powinna go oszołomić na pewien czas. Tym razem jednak nie atakował tylko baczenie przyglądał się paladynowi.

– Chyba cię lubi!- Krzyknął drow.

– Może się zamienimy?– Nie usłyszał odpowiedzi bo zagłuszył go krzyk.

– Co to jest! -Dziewczyna krzyknęła gdy zobaczyła paladyna bez hełmu. Miał on zielone włosy i jasno– brązową skórę, a także dziwną szczękę która była nieznacznie wypchnięta do przodu i zielone oczy. Był to pół-ork. Połączenie orka z człowiekiem z nietypowym kolorem skóry jak na ta rasę.

– No co?– Zdziwił się Santurion.

– Z nim już tak jest.– Dołączył się Ragnos.

– Kim wy jesteście? Krzyknął wieśniak.

– Cóż. My jesteśmy swego rodzaju rasami reformowalnymi Mamy udowodnić że drow i pół-ork to nie zło wcielone.– Zaraz potem popatrzył na Santiago.– Musi być pod działaniem przeklętej broni.– Drow zwrócił się do towarzysza.

– No nie da się ukryć– Przytaknął paladyn.. Ragnos okrył sztylet jakimś płótnem i schował za pas.

– Te zamiast gadać weź zrób z nim coś, dziwnie się czuję jak tak na mnie patrzy.– Pogonił go paladyn gdyż opętaniec przestał być pod wpływem zaklęcia rzuconego przez Ragnosa i znowu rzucił się do atakowani.

-Chyba przystanął by zebrać siły! Rusz się może co!- Krzyknął Santurion.

 

– No dobra, dobra. Tylko go przytrzymaj, jak nie trafię to będzie mały problem.– Drow pokręcił głową z niezadowoleniem.

– Wszystko na mojej głowie!- Santurion zaczął się rozciągać nadal patrząc na przeciwnika. Ragnos złożył ręce do modlitwy następnie rozłożył je do przodu wraz z dłońmi i skierował w stronę opętanego. Napastnik spojrzał jakby z przerażeniem na drowa, natychmiast rzucił się na czarodzieja.

– Cholera!- Zaklął. Santurion wypuścił miecz i tarcze i rzucił się na Santiago, gdy obaj upadli paladyn natychmiast skoczył za jego plecy łapiąc pod ramiona. Następnie założył mu ręce na jego głowię.

– Szybko! Długo nie wytrzymam, skurczybyk jest silny.– Zakrzyknął paladyn czując jak Santiago zaczyna co raz bardzie walczyć co groziło nawet śmiercią opętanego. A to było im nie na rękę.

Czarodziej szybko skoczył do nich, ostrożnie położył rękę na jego głowie. W tym momencie Santiago spróbował ugryźć drowa, ten natychmiast cofną rękę. Zmarszczył brwi zrobił krok w tył, następnie zrobił zamach i potraktował bandytę prawym sierpowym. Ragnos syknął z bólu machając dłonią, po czym położył lewą dłoń na głowie Santiago. Zamknął oczy po czym zaczął coś szeptać, bandyta przestał się wyrywać tylko bezmyślnie gapił się przed siebie. Przez chwilę jedynie głośno dyszał zagłuszając Ragnosa który nadal trzymał rękę na jego głowie. W jednej chwili dłoń Ragnos jakby zaświeciła wówczas to usta Santiago zaczęły drgać, ale nie wydawał żadnego dźwięku, jego oczy zaświeciły jakby wewnątrz niego była ogromna lampa. Niemal że natychmiast jego oczy zaczęły wracać do poprzedniego wyrazu. Zamknął je i spuścił głowę w dół Santurion delikatnie położył go na ziemi.

– Miałeś szczęście i to pierońskie. – Zwrócił się do Ragonosa który gapił się na dłoń która jeszcze chwile temu świeciła.

– Dziwne uczucie myślałem że będę czuł się inaczej. – Odrzekł drow sięgając po ździebło trawy.

– Ale żeby od razu w niego „Odrzuceniem" mogłeś go zabić! Skąd to umiesz? To jest czar paladynów.

– Raymond mi powiedział. Inaczej nie umiem. – Drow zaczął rzuć ździebło trawy szukając oczami po polanie nie wiadomo czego.

– Raymond powiadasz nie mam więcej pytań.– Rzekł Santurion.

-Zastanawiam się czemu ty tego nie potrafisz.– Zapytał z kolei czarodziej.

– Ty czarujesz, ja walczę. Prosta umowa nie?

– Skąd wiedzieliście że był on opętany?– Zdziwił się chłop.

– Ano nie każdy tak się zachowuje po stracie broni, poza tym rzucił się na Santuriona a ja byłem bliżej. Zrobił to gdyż on jest paladynem.

– On jest pół-orkiem!

– Dupa! Jest paladynem przeszedł święcenia i inne techniki. Dlatego teraz ten łoś się po nim rzuca. On jest tym opętańcem rozumiecie tacy co są opętani…… dobre no nie? Czy demony nienawidzą ich jak cholera. My tego nie widzimy ale dla niego-Wskazał Santiago– Santurion bije drażniącym światłem co każe mu go atakować. Dobre no nie? Ale! Wracając do naszego starego wojownika! – Ciągnął– Santurion jest pół-orkiem fakt, ale jest paladynem. W jego zakonie byli tacy sami istoty nie nadające się na paladynów. Z pozoru. Choć nie znajdziecie goblina paladyna. Tylko orki no i może wilkołaki. Ale oni przecież chodzą jako ludzie więc raczej się nie zmieniają. Zresztą sam nie wiem.. Czemu tak? Nie wiem, ale to był dobry pomysł gdyż jakby spokojnie na świecie się zrobiło. Ja z kolei jestem czarodziejem który ma przechlapane u wszędzie gdzie się pojawię.

– Tak?– Zdziwił się chłop.

– Nie! Tak sobie gadam. Santurion to i tak by się wygadał bo mu to wszystko jedno. – Santurion pokiwał głową nie spuszczając oczu z bandyty.

– Ale ty też dotknąłeś sztyletu!- Powiedział z przerażeniem mężczyzna. Ragnos załamał ręce.

– Panie toż to ja nawet pięciu minut nie miałem. Przeklęta broń wywiera na posiadaczu chęć noszenia jej zawsze przy sobie. To jak narkotyk, tylko że z powodu jego braku giną inni ludzie nie ty. Weź sobie wyluzuj.

– Co?

– Nic, nic.– Ragnos odwrócił głowę. -Santurion spojrzał na dwójkę wieśniaków siedzących z rozdziobanymi gębami. Przez chwilę paladyn patrzył na nich jak nauczyciel na dzieci które nie rozumieją prostego machnięcia kijem do przodu. Dopiero po chwili załapał.

– No więc!- Zaczął patrząc na zdziwionych wieśniaków– Zacznę od samego czaru. „Odrzucenie" to taki czar dla nas paladynów takie zaklęcie co złe pomioty spod bram odrzuca przy pomocy świętej energii skażonej dla nich, fakt oponent może nie przeżyć boskiej ingerencji czyszczącej jego dusze której….– Przerwał gdyż pouczana dwójka nadal patrzyła na niego z uwagą. – Nie macie zielonego pojęcia o czym ja mówię, prawda?– Zapytał Santurion wyrażenie zdegustowany. Tamci pokiwali głową, ten z kolei zaczął się drapać po karku i śledził wzrokiem niewidzialny cień który skakał z drzewa na drzewo.– Jak wyjaśnić walkę dwóch energii kumulujących się i wypierających nawzajem….. A tak!- Mieszaniec nachylił się nad nimi i zaczął bardzo wolno mówić.– My…..wypierdolić…..to co…..siedzieć w nim……w hen tam daleko…..– Na ich twarzach pojawiło się zrozumienie, paladyn westchnął i udał się do Santiago który wciąż leżał. Nachylił się nad nim obrócił go na plecy. Bandyta spostrzegł paladyna i próbował mu coś powiedzieć, po wielu próbach wreszcie się mu udało.

– Co…….co mi się stało?

– Zostałeś opętany. Znaczy się….. psiakrew. Jeszcze raz. Tamta broń co miałeś.– Wskazał na Ragnosa który schowany sztylet do plecaka. To broń przeklęta, jeżeli utraci się ją zaczynasz wariować i zabijać wszystko co żyje. Jak pewnie nie wiesz , na uchwyt sztyletu nałożono pewne zaklęcie uaktywniające narkotyk. Dzięki temu gdy stracisz ten felerny sztylet zaczynasz zamieniać się w zwierze, to zioło atakuje twój mózg po prostu blokuje racjonalne myślenie. Za pomocą tego czaru masz niby atakować tych groźniejszych. To idzie według instynktu, rozumiesz ja byłem znacznie większy dlatego mnie zaatakowałeś. „Odrzucenie" natomiast czyści całe ciało z różnych substancji. Inaczej zmusza organizm do wysiłku by usunąć „obce" substancje z organizmu. Co ciekawe ten narkotyk to coś nowego, ktoś kto go ma musi być bardzo wpływowy. Są niezwykle rzadkie. Zamieniasz się w stwora które chce zabijać i zabijać, do czasu aż samo zostanie zabite.– Santurion zaczął opatrywać bandytę który był ranny na szyi, na jego szczęście tylko groźnie to wyglądało.

– Ale powiedzieliście….– Krzyknął jedyny nienaruszony bandyta.

Pół -ork machnął ręką.

– Chłopie powiedzieliśmy tak bo tamci by w nic innego nie uwierzyli. Cudem było że się nie na mnie rzuciłeś za pierwszym razem. Zwykłe szczęście. – Wtrącił się Ragnos wskazując na wieśniaków– Gdyby ta broń była przeklęta już byś nie żył. Tamta była „umagiczniona", fajne słowo no nie? Jak Santurion powiedział. Ona tylko miała na celu aby Co ciekawe ten czar miał cię i tak zabić, niemożliwe by dali go za zasługi. Jak długo ją masz?

– Pierwszy dzień…..– Wystękał Santiago.

– O! No właśnie, pewnie musiałeś się nieźle naprzykrzyć swym szefom skoro chcą cię zabić. Tylko dlaczego tak? Dlaczego miał to wyglądać na wypadek? No, ale miałeś szczęście że żyjesz.

– Bolą mnie serce i płuca…

– To efekt odrzucenia. Miałeś styczności z magią? Znaczy się wiesz o energiach?– Zapytał drow.

– Tak….

– A skąd?

– U nas w kryjówce jest mag…

– Racja skądś musiałeś tą broń mieć. Byle jaki facet nie znajdzie takiego sztyletu, zostało to po Białej Wojnie, kosztuje to sporo. Za tą sumę można… zagadałem się. Słuchaj jak w tobie była ta zła energia wiesz te co mają źle czynić twemu ciału i umysłowi.– Ragnos co raz bardziej kaleczył wspólną mowę.

– Często się zdarza że przechodzi im to po pewnym czasie jeżeli są to słabe zaklęcia. Jednak potężniejsze czary jeżeli nie zostaną zniwelowane to zabijają. Tak robili nekromanci dlatego tyle bitew wygrali. Ale do rzeczy. Zazwyczaj jest tak. Jeżeli to jakaś choroba którą przenosi sztylet, to wtedy ta choroba cię zabija. A opętanie to no cóż to zazwyczaj straż miejska ciebie zabija. Chodzi o to że są dwa sztylety które zrzucają jakieś choroby, zazwyczaj to trąd i cholera naraz. Pozostałe dwa mają za zadanie sprawić byś zaczął wariować i latać mordując wszystko co żywe. Ale co się dzieje gdy jesteś tym rzeczonym oszołomem? Wtedy wypełnia go energia która no działa jak działa to wszyscy widzieli dodatkowo zaczyna działać ten narkotyk. Po co on? A żeby wzmocnić działanie czaru Odrzucenie z kolei przepełnia cię drugą energią która ma zdominować tą pierwszą. Patrz na tą kartkę. Ragnos wyciągnął jakiś kawałek papieru i pokazał leżącemu.

Każdy z nas ma jakąś energię magiczną, niektórzy maja jej więcej dzięki czemu nie tylko mogą być czarodziejami, ale i mogą się opierać niektórym zaklęciom. Jednak warto zauważyć żeś ty zwyczajny człowiek co jest podatny na każdy urok, zwłaszcza kobiet. Ale zobaczy tutaj.– Ragnos wskazał na kartkę.-

Jak widzisz są dwie energie dobra i zła. Dobra to ta co odpowiada za życie i różne takie pomocne cuda ma działać, a zła to ta co ma ci przeszkadzać w życiu. Jak widzisz białego jest więcej dzięki czemu zła energia zostaje wypierana przez dobrą. Jednak jest to trudne i ta zła będzie walczyć do końca, nie mogę też rzucić byle jakiego czaru gdyż tylko wybrane zaklęcia działają tak by wyprzeć złą konkretną złą energię A więc widzisz że one nawzajem na siebie napierają co spowoduje anomalię i w końcu obie znikną pozostawiając po sobie jedynie energię neutralną. Czyli tą co każdy z nas nosi. Oczywiście czujesz ból bo one toczyły walkę niszcząc co nieco, ale zazwyczaj nie są to zbyt trwałe rany. Zazwyczaj to tylko lekki ból który znika i nie pozostawia po sobie żadnych zmian. Oczywiście jeżeli są dwa naprawdę potężne zaklęcia to organizm może tego nie przeżyć co powoduje śmierć. Ale do tego dochodzi raczej rzadko gdyż nikt tak nie ryzykuje starcia takiej magii. Rzecz jasna jak mówiłem muszę rzucać zaklęcie specjalnie do tego przystosowane. Czyli gdy byłeś opętany przez demona i ja użyłbym na przykład „Ekstraktu Helma"

– Nie użyłbyś bo nie umiesz.– Wtrącił się paladyn.

– To przykład. W każdym razie na parę minut stałbyś się dwa razy silniejszy co potem sprawiło by ogromne zmęczenie. Jednak nadal był byś opętany. Czyli energia ta zła zignorowałaby tą dobrą i na odwrót tak samo, dobra nie zainteresował by się tą złą.

– Chyba nie rozumie. Naucz się mówić.– Wtrącił się paladyn.

– Zaklęcia które mają za zadanie wspierać cię, czyli zwiększać twą siłę nie zniwelują zaklęcia które powoduje że jesteś zatruty. Owszem zaklęcie które powoduje zmęczenie można zniwelować na dwa sposoby. Pierwszy to zwykłe „Oczyszczenie", wtedy z ciał pozbywasz się zarówno tej dobrej jak i tej złej. Drugi sposób to użyć zaklęcia które ma właściwości zgoła odmienne od tego którym cię potraktowano. Przykład. Ktoś uderzył w ciebie zaklęcia które zmniejsza siłę, z kolei ja użył był coś co ją zwiększa. Wówczas wszystko powinno się wyrównać w teorii. Ale o tym kiedy indziej to nie istotne w tym momencie. Ale wracając co by było gdyby użył „Ekstraktu Helma". Jak mówiłem, nadal był byś opętany, ale dodatkowo jeszcze przez chwilę silniejszy. Potem by cię ogarnęło zmęczenie, ale jako opętany nie zwracałbyś na to uwagi więc i tak kicha kumasz?

– Skumałby gdyby nie ten rysunek.– Odrzekł Santurion.

– Zazdrościsz mi talentu!

– Po co mi to tłumaczyłeś?– Zapytał Santiago który wyraźnie był zdezoriętowany.

– Wiem że twoja grupa to tylko część organizacji która swoją drogą za jej rozbicie jest spora suma. A teraz ty wiesz że dali ci broń nad którą raczej wiedzieli że nie zapanujesz, chcieli cię usunąć nie wiem dlaczego. Ale niby masz już być martwy, tak więc moja propozycja. Ty mi powiesz wszystko o organizacji, a ja nie zamknę cię tylko wraz z twoimi kumplami wyślę was do paladynów jako „ zagubionych drogi". Będziesz miał spokój i przejdziesz przez jakąś tam kurację.

– Dlaczego paladyni mają mi pomóc?

– Bo Santurion to paladyn. A paladyn paladynowi bratem i pomocy nie odmawia. Nawet jeżeli on mieszaniec.– Pół-ork pokiwał głową i zwrócił się do chłopa i jego córki

– Oczywiście wy nic nie wiecie o tym układzie. Jedynie ich zabierzecie stąd. Zwiążemy ich dobrze, zabierzecie ich do straży miejskiej. Następnie dacie im ten list.– Santurion wyciągnął plecaka kawek papieru Szybo coś na nim napisał i przybił pieczęcią zakonu. Wtedy weźma ich od razu do paladynów, wy nawet jakąś nagrodę może dostaniecie.

– Nie puścicie mnie wolno?

– Nie mogę. Santurion nie może cię puścić wolno, ale wierz mi i tak to lepsze niż więzienie. Rozumiesz chyba ?– Santiago zamyślił się i bacznie spojrzał na nich jakby coś licząc.

– Umowa stoi.

– Świetnie to siadaj i opowiadaj Santurion zajmij się rannym.– Drow pomógł Santiago dojść do drzewa i usiadł przed nim z książką i piórem gotowy robić notatki. Paladyn zajął się ranami pozostałych ludzi.

– Nim zacznę. Skład mam wiedzieć że dotrzymacie słowa?

– Słowo paladyna!- Santurion uniósł rękę do góry, a drugą położył na sercu.

– To ma mi wystarczyć?

– Wiesz możesz iść do lochu w mieście gdzie za pewne skażą cię na śmierć..– Odpowiedział drow.

– Dobra. Co wiesz o naszej organizacji? Nie chce się powtarzać.– Zwrócił się Santiago do Ragnosa..

– Wiem tyle że jesteś jej członkiem, a także że jest spora nagroda za rozbicie jej. Dokładnie tysiąc dwieście sztuk złota. Raczej sporo zwarzywszy że wszędzie jest przyjmowana ta waluta.

– Skąd o niej wiesz?

– Santurion jako paladyn ma dostęp do akt różnych organizacji o nagrodzie sam się dowiedziałem. Doradca króla oferuje dosyć dużo złota za rozbicie was. Szkopuł w tym nie wie o was nic poza tym że macie ludzi na drogach co rabują. Niby można waszych ludzi po prostu pozabijać, ale to płotki. A organizacja i tak znajdą kogoś na ich miejsce.

– Dużo wiesz, za dużo jak na zwykłego łowce nagród. Masz dużo kontaktów za sprawą paladyna, ale sam musisz znać kilku wysoko postawionych ludzi. Ja nie jestem głupi, dlatego pewnie chcieli mnie zabić.

– Ano wiesz, taka pracy, trzeba wiedzieć co i jak. Kto jest w waszej organizacji?

– Głównie ludzie są też krasnoludy i kilku niziołków rzecz jasna każdy ma swój okrąg. To sprawdzone, poza tym łatwiej człowiek z człowiekiem się dogadają. A u nas rasizm zarówno ze strony nas jak i innych ras. To już nie te czasy gdy inne rasy były bez skazy.

– Ta wiem. Elfy tu są kurwa bez skazy. Ale do rzeczy. Gdzie wasza kryjówka?

– Wszędzie. Działamy w całym Ordzie. Mamy jedną główną siedzibę niedaleko stąd na północ w mieście. Czemu chcecie rozbić organizację, dla pieniędzy?

– Nie twój interes. Do rzeczy co możesz powiedzieć? Jak się nazywacie?

– „Oko". Ciekawe prawda?

– Bez pomysłu. Kto jest waszym szefem?

– Ano nie wiem. Wiesz na oczy go nie widziałem. Każdy z tych ras ma swego przedstawiciela, a tamten ma swoich pod komędnych grupy.

– Czyli specjalna hierarchia?

– Tak. Najniżej są ci pracujący w grupach, potem ich dowódcy no i przedstawiciele ras. Dość ciekawe zresztą rozwiązanie. Nie ma w sumie rasizmu, widujemy się rzadko znaczy się człowiek z krasnoludem i takie tam. Nie wiem jak na posiedzeniach, ale u nas jest w porządku. Niby jest to wyróżnianie i selekcja, ale nikomu to nie przeszkadza. Każdy broni swoich racji i jakoś to prosperuje, fakt zdarzają się bijatyki, ale to rzadko. Są czterej przedstawiciele dwóch od ludzi, , krasnoludy no i oczywiście niziołki ci to są najlepsi przy wykradaniu czegoś.

– Popatrz Santurion jakie to czasy kurwa nastały! Kraje nie mogą sobie poradzić z napływem rasizmu i zamieszek. Ludzie są traktowani gorzej niż śmieci. Są konflikty polityczne, mordy gwałty, rabunki, a jakaś organizacja stworzona po to by właśnie kraść i rabować sama rozwiąże problem.

– Do czego to doszło. Może to przestępcy powinni rządzić królestwem.– Santurion skończył już opatrywać innych i usiadł naprzeciw Santiago.

– Główny szef ma trzech przedstawicieli w radzie. Jednego maga…

– Pewnie renegat, ech w tym pierdolniętym świecie nikt już nie jest niewinny. No dalej….– Ragnos pokręcił głową i machnął ręką bandycie.

– Drugi to jakiś szermierz nie znam go, ale podobno świetny.

– Mhm.

– Trzeci. Jest równie tajemniczy co szef. Zwą go Alchemikiem.

– Dlaczego?

– Bo zajmuje się alchemią.

– Odkrywcze.– Dodał drow.

– To on wpadł na pomysł z tym podziałem ras.

– Cos jeszcze?

– Wszystko.

– Gdzie macie siedzibę?

– Główną nie wiem. To wiedzą przedstawiciele ras. Ale wiem gdzie mają siedzibę ludzie.

– Dobra trzeba się tam wkręcić, ale jak się tam dostać?– Santurion pokręcił głową. Wówczas to usłyszeli szelest za sobą. Ragnos spojrzał na paladyna ten szybkim ruchem skoczył ku krzakom i wyciągnął stamtąd kolejnego bandytę. Ten jednak natychmiast wyrwał się z uścisku, paladyn zdziwił się że tak łatwo się wyrwał. Gdy do niego podszedł ten natychmiast kucnął a następnie sprawnych ruchem nogi podciął niczego nie spodziewającego się wojownika.. Gdy Santurion upadł chwycił z kolei bandytę za nogi przez co on też wylądował na ziemi. Ragnos stał w szoku po chwili jednak ruszył i chwycił bandytę za ramie, ten zrobił ruch głowy do tyłu i trafił w zęby drow-a.

– Zapierdole jak psa!- Krzyknął Ragnos rzucając się znowu na niego. Ten się odwrócił i na leżąco kopnął go w brzuch. Gdy wstawał Santurion złapał go za ręce. Zmusił go do położenia się na brzuchu po czym lekko wykręcił ręce.

– Twardy jest.– Rzekł Santurion patrząc jak złapany bandyta próbuje bez sukcesu wstać. Ten zaś otrząsnął się i spojrzał na wszystkich po czym zrobił się czerwony jak burak.

– Co wyście kurwa zrobili!- Krzyknął na Ragnosa który teraz zrobił krok w tył.

– Popatrz bandyta mordę na mnie drze. – Powiedział drow masując się po brzuchu.

– To mój szef.– Dodał Santiago.

– Szef? A nie nazywacie się Grupa Santiago?

– Taa, ale on dowodzi.

– Popieprzony

– Ty jesteś popieprzony! Dwa jebane miesiące starałem się zdobyć zaufanie tej grupy, a jak się udało to wy „bohaterowie" musicie mi grupę rozbijać!

– Kolejny szaleniec?– Zdziwił się Santurion.

– Ja ci dam szaleniec! Kim jesteście?

– A ty?.– Odpowiedział automatycznie drow. Wówczas to krzyczący bandyta jakby zamilkł i położył twarz na ziemi.

– Kieszeń. Zajrzyj do kieszeni.– Powiedział. Paladyn wolno sięgnął do kieszeni skąd wyciągnął jakiś list. Otworzył go po czym podał kompanowi który zaczął czytać powoli. „ W imieniu Króla Ordu człowiek posiadający dokument ma być niezwłocznie wypuszczony nie zależnie od przestępstwa jego! On jest jednym z nas".– Poniżej zaś znajduje się opis idealnie pasujący do bandyty. Szczupły z rudymi włosami, skórzane spodnie z koszulą i kaptur. Ragnos spojrzał na niego.

– Ty perfidny skurczybyku! Gdzieś się ukrywał? Bandyta popatrzył na nich z politowaniem.

– Jestem Richard Melvond Rosto. Ale mówta mi Rick. A wy jesteście chuje i debile!

-Cholera. To chyba jego szukamy.– Powiedział Paladyn.

– Faktycznie. Zgodził się drow.

-Może byście tak łaskawie mnie wypuścili? A nie gadali jak dziewki przy straganie?– Santurion szedł z niego i pomógł wstać.

– Mieliście się spotkać i pogadać z Grupą Santiago, a nie ją rozwalać!- Kontynuował. Rick.

– Santurionowi się nie podobało co tu się dzieje. – Odparł Ragnos.

– Jesteś szpiegiem?– Krzyknął Santiago.

– Nie kurwa turystą.– Warknął Rick

– Ja pierdulam! -Krzyknął Santurion.

– Zaraz, zaraz! Czym ty jesteś psiakrew? – Drow zaczął bacznie przyglądać się człowiekowi.

– No detektywem….-

– Czym się zajmujesz detykwujesz?

– No może? Skoro kołodziej robi koła.

– Panowie! Ja szpieguje dla osób którzy mi zapłacą.

– Detykwiztyrzujesz?– Pół ork spróbował powtórzyć za towarzyszem.

– Co cholera? Nie! Ja zajmuje się szpiegowaniem! Panowie gdzie wyście się podziewali?!

– W zakonnie.– Odrzekł Santurion.

– W szkole dla czarodziejów.– Odpowiedział Ragnos.

– Zadać głupie pytanie.

– Kim jesteś?– Zapytał nagle Santiago.

– Już to przerabialiśmy. Czemu wiozłeś mój sztylet?– Spytał Rick.

– A więc sztylet był Twój? Więc to Ciebie chcieli zabić.

Rick zdziwił się na te słowa, jednak Santurion szybko mu streścił co się przed chwilą stało.

-Czemu oni chcieli cię zabić?– Spytał drow. Jak tylko paladyn skończył opowiadanie.

– Myślę że odkryli kim jestem, albo uważają mnie za innego szpiega. W każdym razie dupa blada. Będzie trzeba coś innego wymyślić. A byłem tak blisko.

– Dużo ludzi skrzywdziłeś?– Powiedział Santurion

– Starałem się ograniczyć możliwość zrobienia krzywdy innym ludzią. Czasem się udawało czasem nie.

– Nie masz wyrzutów sumienia?

– Prawdziwy z ciebie paladyn co? Miałem na początku, wiesz za pierwszym i drugim razem. No może i za trzecim. Ale potem? Jestem aktorem przyzwyczajam się do roli, poza tym gdy byłem wśród bandytów i żyłem z nimi trudno się nim nie stać.

– Skrzywdziłeś ludzi.

– A tak do cholery! Może nie jestem jak wy paladyni którzy chronią słabych i mordują heretyków czy inne paskudztwa. Ja to robie dla pieniędzy i dzięki temu zamknę tych skurwieli dzięki temu już się to nie będzie powtarzać. \

Santurion nic nie odpowiedział. Rick wyciągnął rękę jakby na przeprosiny i poklepał go po ramieniu.

– Jestem konformistą.

– Czym kurwa?– Zapytali obaj.

– Eeeee, a więc…

– Nie odpowiadaj.– Przerwał mu Ragnos.

– Czemuś nie był tu ze wszystkimi, tylko w krzakach.

– W krzakach byłem. Mam słaby żołądek.– po tym zapadło długie milczenie.

– Dobra to może udamy się do miasta i tam spróbujemy coś wykombinować.– Zaproponował Santurion.

– Dobra, ale co z tamtą trójką?– Spytał się Ragnos.

– To co ustaliliśmy. Zabiorą ich do zakonu. – Rick wstał i ruszył przed siebie wchodząc w krzaki. Po chwili wyprowadził trzy konie osiodłane i gotowe do drogi. Santurion poinformował chłopa co ma z nimi zrobić, następnie wręczył mu trzy sztuki złota za wykonanie zadania i kolejne dwa za bycie cicho. – Zaraz tędy powinna przejeżdżać straż miejska.– Dodał Rick.– Chwycił za jakiś papier i naskrobał co na nim, następnie podał chłopu.– Wręcz to, a zabiorą tą trójkę do więzienia.– Chłop pokiwał głową ukłonił się i ruszył w stronę córki i bandytów.

– Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz. Dlaczego to robicie? Ja już mówiłem dla pieniędzy i świadomości że ci skurwiele będą siedzieć w więźniu. – Ragnos zwrócił się do niego z błyskiem w oku.

– Jesteśmy najemnikami. Robimy to też dla pieniędzy i odkupienia. Chcemy zerwać te stereotypy o nas mieszańcach, wyrzutkach. Jesteśmy Reformowalnymi rasami. Waszym zbawieniem.– Rick uśmiechnął się wsiedli na konie i ruszyli w stronę miasta.

 

 

 

3 lata wcześniej.

Szkoła Dungana Wielkiego. To w niej czarodzieje próbują okiełznać magie by stać na straży równowagi świata. Poza nią są jeszcze trzy inne. Wśród nich najwspanialsza uczelnia o nazwie „Wschodni Półmrok" która promuje najpotężniejszych czarodziei. Szkoła Dungana Wielkiego znajduje się na samym końcu jeżeli chodzi o jakości szkół. Nic nie daje to że szkoła nosi imię jednego z najwspanialszych czarodziei świata. Budżet jest tu niski, a adepci nie mogą liczyć na świetlaną przyszłość po jej ukończeniu, najwyżej mogą zostać na dworze monarchy i zabawiać ludzi. Jednak czasem pojawiają się geniusze, ci którzy mogą wzbić się ponad wszystko. Nawet poza granice śmierci, tak przynajmniej mówią o naprawdę potężnych magach. Tak magowie od magii, czarodzieje od czarów, ciekawe co ludzie wymyślą od zaklęć? Zaklęcznik? Mag i czarodziej to jedno i to samo. Zresztą większość nie obeznanych sądzi że magowie to jacyś bogowie, naprawdę nieskończona jest ludzka głupota i nie tylko ta. Pewien elf sądził że kapłani mogą przywracać życie. Wybrał się więc na plemię orków, może powalił dwóch czy trzech. Jednak został jak łatwo się domyśleć zmasakrowany, musiał mieć ciekawą minę gdy dowiedział się że nie zostanie wskrzeszony. Krasnoludy nie gorsze, jeden z nich uważał bowiem że….uwaga…. czarodziej potrafi pokonać armię w pojedynkę. Czy to prawda? Skąd do rzucenia zaklęcia które wyrządzi takie szkody potrzeba czasu, miejsca i wiedzy. A ilu jest taki co potrafią zniszczyć armię? Żaden! Nie ma takiego zaklęcia co by zrobiło takie zniszczenie. Prędzej taki czarodziej dostałbym strzałą w łeb, a w walnej bitwie? Toż to i swoich się pokiereszuje czasem bardziej niż wroga. Tego tu uczą, by każdy czarodziej wiedział że bardziej jest podatny na obrażenia niż każdy wojownik. Trenujcie więc a może kiedyś zostaniecie zauważeni przez Mizuri Antariego. Jest on godnym następcą Kapitana Tochimo który walczył w Białej Wojnie! Bohater który stanął przeciw armii nekromantów i zniszczył największego z nich! Tylko on może się do niego porównywać! Legendarny czarodziej który potrafi nie tylko używać magii, ale doskonale jest wyczwiczony w walce orężem wszelakim. Dowodzi on potężną organizacją zwaną „Chimera" która ma za cel ochronę równowagi na świecie i strzec pokoju wśród dobrych istot. To jest elfów, krasnoludów, niziołków, ludzi, gnomów i wielu innych, a w ich szeregach nie tylko magowie się znajdują. Ale i wojownicy z ras wszelakich. Ich siedziba znajduje się w Kzadethan. Zaprawdę tylko najpotężniejsze istoty mogą dostąpić zaszczytu wstąpienia w szeregi tej organizacji. Jednak wiedzcie że nie uda wam się tam dostać jeżeli będziecie tylko ludzi na dworach zabawiać, a niestety taki los was raczej czeka po skończeniu szkoły Dungana Wspaniałego!

– No to zajebiście.– Skwitowałem zamykając książkę. Nie tego się spodziewałem przychodząc do tej szkoły. Nie liczyłem wprawdzie na posadę doradczy króla która jakże jest popularna wśród magów, ale zabawiać ludzi na dworze? Co ja do cholery mam być błaznem? Jasny gwint, niech to szlag, ja pierdulam……. psiamać muszę uważać na to jak się wyrażam. Jestem na ostatnim roku nauki w tej idiotycznej szkole, kiedy tylko tu weszłam dowiedziałem się że nie mogę liczyć na dobrze płatna prace. Poszedłem więc na rodzaj magii skupiającej się na walce! A co? Przynajmniej jak mnie napadną to kogoś spalę i poprawie sobie humor. Tak myślałem. Myślałem też nauczą mnie czegoś. I nauczyli że rasizm jest wszędzie nawet u nauczycieli. Umiem zdecydowanie za mało. Co mi z tego że wiem jak rzucać zaklęcia jak znam z góra ze pięć. I to jakie? Jakiś magiczny pocisk który może ogłuszyć przeciwnika, tyle że to może więcej znaczy niż cokolwiek innego. Oczyszczenie, kolejny zabawny czar. Ma za zadanie usuwać lekkie dolegliwości jak ból brzucha i inne taki. Umiem to gdyż zawsze mogę użyć na sobie. A ja też potrzebuje pieniędzy! Czy jestem materialistą? A kto nie? Wszyscy potrzebują pieniędzy! Ostatnio spotkałem pewną kobietę człowieka, uważa że szczęścia pieniądze nie dają czy jakoś tak. Może i nie, ale bardzo dobrze je imitują. Przyjaźń, miłość? No bez przesady! Przyjaciel poczęstuje mnie ostatnim kawałkiem chleba? Nie? To co z niego za przyjaciel! A jeżeli mi go odda? Co ze mnie za przyjaciel co zabiera przyjacielowi ostatni kawał chleba! Co dalej na pół dzielimy? Pomysł dobry, co jeżeli nie równo się przedzieli? Jeden z nas jest chory albo obaj? Oczywiście przyjaciel nie myśli o tym, prawda? Prawda? A gdy masz pieniądze? To kupisz sobie i jemu, albo tylko sobie skoro ma ten kawałek chleba! „Inteligenta" kobieta zaś wyrzuciła mi taki jakże trafny argument. Że jeżeli jestem na pustyni załóżmy to pieniądze mi się nie przydadzą! Oczywiście, że nie a przyjaźń?

Możecie mnie nazwać świnią, skurwysynem czy parszywym odmieńcem! Byłem nazywany już gorzej. Jeżeli mam pieniądze to będą mnie szukać, choćby po to by część mych pieniędzy zagarnąć. Pod warunkiem że mam ich sporo. Tylko w tym świecie, nie zaraz w każdym chyba świecie więcej jest istot którym można zapłacić niż się zaprzyjaźnić. Fakt że mogą mnie zabić dla złotych monet, ale cóż pomyślmy: Jestem na pustyni nie mam pieniędzy, ale mam przyjaciół. Dobra oni się mątwią i mnie szukają. Więc narażam ich na śmierć na pustyni, sam mogę zginąć przez co wprowadzę ich w kompleksy że to ich winna i znowu mogą zginąć wracając, albo zostać zabici przez coś co mnie wykończyło. A jak spotkam karawanę to będzie musiał liczyć na wielkie serce podróżników by mi pomogli. A pieniądze? Jak spotkam ów karawanę to no mam czym im zapłacić, szukać mnie nikt nie będzie szukał przez co nikogo nie skarze na cierpienie i tęsknić za mną nie będzie miał kto. Umrę w samotności. Taaaaaa. Przyjaźń jest skomplikowana no i prosta zarazem. A pieniądze są tylko proste. Nie mam przyjaciół. Dlaczego? Może tak naprawdę nic nie wiem o przyjaźni? Po co się brać za coś o czym nie ma się bladego pojęcia. Przyjaźń jest jak ogień, może ogrzać i pomóc, ale i zaszkodzić.

A skoro o ogniu mowa, moja ulubiona broń w mym potężnym arsenale magii. Ognista strzała zwana również przeze mnie ognistym pyknięciem. To taka mała iskierka. No może trochę przesadzam. Jest to malutka kulka o wielkości mandarynki, ciekawy owoc zresztą. Po rzuceniu pozostawia(strzała nie owoc) smugę koloru czerwoną gdy trafi zapala to co łatwo palne czyli drewno, suchy materiał, futro i takie tam zadając lekkie rany. Szkoda tylko że to zapalenie jest niezwykle małe, można rękami się ugasić. Przydatne gdy trafi się w głowę, nie zabija chyba że oponent jest bardzo ciężko ranny. Za pomocą tego pyknięcia ogniem w twarz, można oślepić jeżeli trafi się w oko, można też spalić komuś wąsy czy brodę. Rzecz jasna nie jest tak że nie wiadomo ile razy będę tego używał. No cóż po zakończeniu limitu tracę energię magiczną potrzebną do rzucania zaklęć. Ktoś nazwał to „maną". A co to? To ilość energii magicznej która znika wraz z rzuceniem czaru. Każdy mag czy czarodziej ma określoną ilość tej „many". Przez to nie można rzucać kul ognia cały dzień.

Czar wyczerpuje nasz organizm w jakimś stopniu jednak nie zbyt dużym bo nie móc podwinąć szat i spierniczyć. Chyba że ktoś straci swą energie magiczną i zacznie dalej rzucać zaklęcie. Może zginąć albo po pierwszym, a może po trzecim. Bo jak rzuci się za dużo, nasze ciało może tego nie wytrzymać. Dlaczego tak się dzieje? Cóż, każde zaklęcie w jakiś sposób nas męczy o czym wspomniałem. Mana zaś pozwala nam nie tylko dłużej rzucać zaklęcia, ale i używać potężniejszych. W praktyce wygląda to tak że gdy rzucam jakieś zaklęcie nasza mana się zmniejsza (nie na stałe oczywiście) jednak dzięki temu nie odczuwamy zmęczenia aż takiego by nie móc kontrolować walki. Oczywiście im więcej many tym lepiej. Za tym to już nie jest tak łatwo. Każdy z nas posiada tam jakąś ilość many, jedni mniej inni więcej. Ważne jednak jest to że nikt nie urodził się z dużymi pokładami magicznej energii(czyli many). Należy je zwiększać na różny sposób.

Pierwszym i najprostszym sposobem jest medytacja. Jak to dokładnie wygląda? Różnie jednak zazwyczaj trzeba dosyć długo to robić by zdobyć więcej many, najlepiej pod okiem nauczyciela, gdyż jest ryzyko że podczas medytacji stanie się ci coś w głowę. Nauczyciele gdy widzą że jest coś nie tak natychmiast interweniują. To walną Cię w łeb byś się obudził albo starają się sprowadzić twój umysł z powrotem do ciała. Niekiedy się to nie udaje i zostajesz warzywem. Tak magia to wcale nie takie proste rzeczy. Co więcej z czasem medytacja odświeża umysł, ale już nie zwiększa energii magicznej.

Kolejnym sposób może nie zwiększa ilość many, ale redukują jej ilość potrzebną na rzucanie zaklęcia. Dzięki czemu jedno zaklęcie wykorzystuje mniej energii i można go użyć więcej razy. Trzeba uważać by nie przesadzić. Nie można cały czas używać tego zaklęcia gdy nie mamy many. Ponieważ mamy limit, ta energia się kończy. Wtedy trzeba ją odnowić.

Pierwszy sposób to iść spać. Serio, nieraz lepiej się zdrzemnąć niż medytować. Ma to swoje plusy i minusy. Spanie jest wygodne i nie ma ryzyka gdyż energia ta sama do nas wraca. Czy może się odnawia, nie jestem pewien. Drugie to znowu medytacja, ale inna niż ta do zwiększania energii. Gdyż możemy to robić w trakcie ruchu, czy innej czynność. W praktyce jest to przydatne tylko w walce, gdy nam się ona skończy, a przeciwnik nadal żyje. Jest oczywiście ryzyko(Bo jakby inaczej), że zamiast odnowić manę po prostu bardziej się zmęczymy. Co prowadzi do tego że nawet uciec się nie będzie dało, o walce w wręcz już nie wspominając.

Innym sposobem jest picie mikstur. Dokładnie nie wiem jak to działa, ale picie ich sprawia że organizm na pewien okres czasu zaczyna produkować manę. Jednak przez to nasza odporność jest osłabiona, już na stałe. Nie zbyt dużo, ale jeżeli się będzie ciągle pić to można umrzeć od zwykłego przeziębienia.

Kolejnym sposobem są księgi zakazane. Zapisane przez choliki. Dobra szczerze mówiąc nic o nich nie wiem. Nic, tylko legendy, podobno nawet mamy jedną taką u nas w szkole. A co to za księgi? Są tam podobno spisane nowe zaklęcia które same zwiększają energię magiczną. Nawet dwukrotnie. Nie wiem czy to prawda i czemu są zakazane. Jednak wiem że taka księga by mi się bardzo przydała.

No gdybym miał większą energię mógłbym przyzywać coś więcej niż Dżakiego. To pies, którego mogę przyzwać kiedy chcę. Ech dziwny z niego kundel, ma czarną sierść i czerwone oczy, ma kły i nawet potrafi ugryźć. Wiem bo mnie ugryzł. Mnie. Swojego Pana. Nie zrozumiem tych Chowańców. Chowaniec ciekawa nazwa dla zwierzęcia która ma ci towarzyszyć. Po prostu przezywasz je, a ono ma ci pomagać. Tak naprawdę nie umiem przywoływać on po prostu wychodzi z amuletu po wykonaniu pewnej formułki. Dostałem go za zdanie jakiegoś tam egzaminu wstępnego czy może za jakiś wyniki. E tam nie pamiętam. Jego przynamniej mogę użyć. Spoglądam na korytarz w poszukiwaniu czegokolwiek, oczywiście widzę Dyrektorkę Katrin. Tak dyrektorka. Jedyna szkoła w którym dyrektorem jest kobieta w dodatku elf. Nie podchodź tu, nie podchodź. Idzie, chowam twarz w książce. Sio paszoł won! Dalej idzie w moim kierunku, może jak przestane oddychać to mnie minie? Nie podchodź, mam książkę i nie zawaham się jej użyć. Nie to że jej nie lubię jest ładna jest jak na elfa. Dobra elfy są znane ze swojej niebagatelnej urody bla, bla. Ale ona mnie strasznie nade mną się miłuje. Litościwie podejście do mnie że jestem biedny i styrany. Szlag mnie trafia przez nią, jej cholerne blond włosy i niebieskie oczy……psiamać nie myśl o niej w ten sposób! Jesteś facetem dalej mało masz tu studentek? Stara pinda która tylko chce mnie załatwić! Zaraz, zaraz! Tak ona skręca uda mi się minie mnie! Jest franca jest! Minie mnie wiwat!

– O tu jesteś….– Usłyszałem jej głos, tak lekki tak spokojny, tak mnie doprowadza do szału. Szkoda że nie mam sztyletu, albo miecza. Cokolwiek…

– Tak Pani Dyrektor?– Uśmiech do stu demonów uśmiech! Musi dać się nabrać że wszystko jest dobrze. Inaczej zacznie biadolić o równouprawnieniu i zatłucze się książką.

– Coś nie tak?– Kurwa! Jestem beznadziejny, tylko nie zaczynaj gadać!

– Co nie skąd! Wszystko w porządku!- Odwal się ode mnie.

– Denerwujesz się egzaminem?– Chwała bogom!

– Tak Pani Dyrektor!- Uśmiech! No dzisiaj pajacu uśmiech!

– Wiesz kiedy tu przybyłeś wiedziałam że jesteś wyjątkowy.– Nie czaruj wiedźmo!- Mimo że nasze nację żyją w pokoju dalej traktujemy się jakby była wojna. Ale wasz jest już niewielu.– W rzyć całkiem ładną zresztą wsadź sobie te opowiastki!- Słuchasz mnie Ragnos?– Pokiwałem głową– W Twoim kraju znowu wybuchała wojna domowa. Wszystkie drowy umykają ze swego kraju by unikać wzajemnego zabijania się. Wiem że wy drowy mimo wszystko nie chcecie pomocy, a na pewno nie od nas elfów. Wstyd mi to mówić, ale my elfy zbyt się wywyższamy nad innymi rasami. Przepraszam jeżeli kiedyś poczułeś się pomiatany przeze mnie.– Uśmiechnęła się, cholera co powiedzieć?– Dziękuje Pani!- Wreszcie mi się udał uśmiech. Może dlatego że jest on szczery .Ale niezbyt dobrze się czuje. Z tym co ona powiedziała.– No przygotuj się za chwile będziesz zdawał.– Tak…– Tak dziękuje pani.– Odwróciła się i poszła, a ja dalej ślęczałem nad książką. Przez pewien czas myślałem. Może zrezygnować? Może zdać i zostać nauczycielem? Cóż mam zaledwie 21 lat. Jestem najmłodszym studentem starający się o szatę maga. Co ja zrobię gdy zdam? Wiem upije się w trupa, walić wszystko. Chędożona szkoła, chędożony kraj, chędożona moja rasa, chędożone wszystkie rasy, chędożony cały świat! Wszędzie gdzie pójdę jestem pomiatany! Tutaj rasizm, w ojczyźnie religia, w szkole uprzedzenia. Dość tego stanę się najpotężniejszym czarodziejem każdy będzie się liczył z moim zdaniem. Przeskoczę nawet Antariego i stanę na czele organizacji i będę miał wpływy wreszcie będę ustawiony! Egzaminatorzy długo czekać nie będą. Ech co ze mnie za drow? Niby uchodzimy za najniebezpieczniejszy naród jaki istniał. A ja się zabujałem w elfce którą powinien tępić jak moja natura każe. No, ale my jesteśmy na wyginięciu a kobiety drowy cóż to lepiej zostawię przemilczeniu. Nie ma co teraz rozmyślać nad latami świetności mojej rasy. Liczy się tu i teraz.

– Hej Ragnos!- Krzyk natychmiast zwalił mnie ze stołka spadłem na lewy nadgarstek, który zabolał mnie cholernie. Nie muszę wstawać wiem kto mnie tak potraktował

– Jasna cholera! Mark! Chcesz bym dostał zawału? Robaki ci mózg wyżarły?!

– Jak się zwracasz do nauczyciela gówniarzu?– Człowiek o włosach koloru blond i zielonych oczach wybuch śmiechem. Był raczej średniej postury. Ni to chudy ni gruby. Ubrany w skórzane spodnie i kamizelkę. To mój znajomy, uczył mnie dwa lata przyzywania potworów, od niego nauczyłem się przyzywać Dżakiego. Sympatyczny gości, nie przejmuje się tym kim jestem. Jednak uwielbiam podrywać uczennice, nie to że z nimi sypia, choć nie zdziwił by się gdyby tak było. Uczestniczył w jakiejś mniej znanej wojnie. Był nawet jakimś tam dowódcom, zrezygnował jednak po zmianach w kraju. Uważał że obecny system ma zbyt wiele wad, dlatego postanowił uczyć w szkole, aby uczniowie mogli sobie radzić.

– Nauczyciel tez mi coś! Stary zbok nie ninauczyciel.

– Oj przestań bo się popłaczę! Buuuuuuu– Nieudana imitacja płaczu.

– Żałosny jesteś wiesz?

– Nie przeciągaj struny pajacu!

– Wariat!

– Ciemniak!- Odpowiedział Mark rozweselony tą sytuacją.

– Szaleniec!

– Kartofel drugiej jakości!

– Kartofel? Żeś się wysilił.

– Gotowy na egzamin?– Zmienia temat.

– Jakoś to idzie. Raczej zdam.

– Nie zdasz.– Uśmiechnął się szyderczo.

– Dlaczego?

– Bo ja jestem teraz państwowym egzaminatorem. – Teraz to mnie załamał.

– Co? Jak? Kiedy?

– A niedawno. Wiesz strasznie mało egzaminatorów jest w tej szkole. No ale nie bój żaby!- Zaczął mnie klepać po plecach.– Wiesz że wielu przyjdzie by cię oglądać jak zdobywasz licencje?

– Kto? Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków?

– HA! Dobre. Owszem będą tu kilku krasnoludów. Ale przede wszystkim będzie to sam Mizuri Antari.

– Co? Nie?

– Tak.– Uśmiechnął się Mark.– To Twoja szansa.

– Wreszcie mogę się stąd wyrwać!

– Wreszcie będę miał z Tobą spokój-Zakpił.

 

Pochodnie rozświetlają mi drogę, na ścianach nie ma żadnych obrazów, bo niby po co? Po krótkim spacerze dochodzę do tej komnaty, drzwi wydaja mi się ogromne. Dobra trzeba pomyśleć nad drogą którą wybiorę. Tak drogę. Mam do wyboru pięć droga, a dokładnie cztery. Te całe „drogi", kocham to powtarzać. W każdym razie te ścieżki oznaczają czy będę magiem bitewnym, czarodziejem czy kapłanem.

Tak więc :

Ścieżka życia która mi nie pasuje, gdyż jest dla kapłanów. To głównie leczenie i wspieranie oraz różne egzorcyzmy. Fakt znam oczyszczenie, ale to tak na wszelki wypadek. Głównie za tego typu czary odpowiadają kapłani i paladyni. Oczywiście tym drugim daleko do tych pierwszych jeżeli chodzi o jakość czarów. Sam kapłan może zregenerować wytrzymałości towarzyszy czy uleczyć poważniejsze rany. Na czym polega samo leczenie? A to proste na pewną chwilę kapłan przyspiesza gojenie się ran u danej osoby, po prostu zwiększa jego szybkość regeneracji ran i tyle. Żadnych wodotrysków czy innych efekciarskich sztuczek po prostu można wytłumaczyć że magia Drogi Życia wpływa jako coś w rodzaju bodźca który pobudza organizm.

Druga która mi najbardziej odpowiada to Droga żywiołów, wybieram sobie dwa spośród ognia, wody, ziemi, błyskawic i powietrza. Pierwszy to żywioł główny drugi to pomocniczy. Jeżeli pójdę tą drogą zostanę prawdziwym magiem bitewnym. Rzecz jasna jak wybiorę na przykład ogień i ziemie to będę mógł używać czarów błyskawic ale niezbyt silnych.

Trzecia to Droga przywołania. Dzięki temu mógłbym wezwać naprawdę potężne stwory. Nie jakiegoś psa. Fakt można łączyć różne drogi. Jednak w żadnej nie będę naprawdę dobry to wtedy bez sensu. Jednak trzeba zauważyć że jeżeli czarodziej wybierze drogę żywiołów to będzie mógł przyzwać jedynie psa czy goblina. Ale nic więcej. Chyba że ze zwoju.

Czwarta to słynna Droga Awatara. Wykształciła się podczas Białej Wojny. Niewielu przeżyło taką drogę, a ci którzy opanowali tą ścieżkę są naprawdę potężni. Rada Czarodziejów zastanawiała się czy nie zakazać tej drogi, ale to miedzy innymi dzięki niej wygraliśmy wojnę. Na czym polega ta sztuka? Ano sam na tym myślałem prze długie godziny. Znalazłem wreszcie w tej zakazanej księdze spisanej przez chochliki. W każdym razie niech nikt mi nie mówi że demony nie istnieją. Właśnie dzięki tej magii mam pewność że istnieją, nazwa tej drogi pochodzi od pierwszego czarodzieja który użył tej techniki Falcona Awatara. A więc dzięki temu na użytkownika spływa ogromna siła przez co może zamienić się w dowolne zwierze. Nie tylko pies czy wilkołak. A przede wszystkim w istoty cholernie potężne. Sam Awatar zamieniał się podobno w samą śmierć. Po prostu urósł dostał kosę czarny płaszcz i stracił twarz. Tak wiem że to brzmi jak nekromancja, ale naprawdę oni potrafili zamieniać się w naprawdę potężne stwory. Przy tym nie tracić rozumu. Oczywiście jest limit tych przemian. Gdy go przekroczą rzecz jasna giną w naprawdę dużych męczarniach. Mimo tego sama myśl że mogą zamienić się w demona robi wrażenie, wielka nie powstrzymana siła nie ograniczona rozumem. Kurwa jest to popierdolone. Jednak mało kto potrafi się zamieniać nawet sam Antari tego nie umie. Sama przemiana nie dość że cholernie boli to jeszcze, należy wytrzymać by nie oszaleć od tego czym się jest. Tak przynajmniej opisali w księżach.

Jest jeszcze piąta, ale zakazana. Droga Hesalion. Wymyślona przez nekromantów. Polega na zniszczeniu bariery jaką jest śmierć. Nazwa pochodzi od protoplasty nekromantów Hesaliona Pierwszego. Gdy wybierzesz tą drogę staniesz się znienawidzony przez wszystkie istoty. Jednak w zamian zyskujesz potęgę niewyobrażalną. Tak piszą w książkach. Jeżeli masz wystarczającą ilość many i no, martwych ciał możesz wezwać nieumarłych. Podczas wojny setki cmentarzy zamieniały się w istne „koszary" dla nieumarłych. Od zwykłych szkieletów z mieczami, po wolne i wytrzymałe zombie kończąc na potężnych Liczach. Istnieje plotka że udało się kiedyś stworzyć nieumarłego smoka. Jednak to co jest w tym wszystkim najlepsze, a może najgorsze to wieczne życie. Plus nawet jak ktoś cię zarąbie mieczem to możesz powstać w innym ciele Licza. Minus można cię zabić głównie zaklęciami z Drogi Życia nawet głupim odrzuceniem. Wtedy już nie jest miło gdyż Twoja dusza jest przesyłana wprost do….. a nawet nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym, ale mówią że dusza zostaje wysłana do jakiś komnat tortur gdzie jest się męczonym tyle wieków ile mieliśmy sług w swych szeregach. A biorąc pod uwagę że samych szkieletów każdy z nekromantów miał z tysiąc. Tysiąc wieków tortur. Nawet nie ma jak tego obejść, nekromanta musi przyzywać tyle szkieletów by być coraz lepszy w tym co robi. Poza samym przyzywaniem potrafi rzucać ciekawe czary które są przeciwieństwem Drogi Życia. Ponadto potrafi przenieść swoją świadomość do innych ciał. Które z tych czterech wybrać? Najlepiej drogę żywiołów. Nie mam talentu do przywoływań, zresztą na razie nic lepszego od psa nie umiem przyzwać. Zresztą to mój Chowaniec więc żadne mi tam osiągnięcie.

To co jest najciekawsze to, to że nie wyczaruję coś z niczego. Choćby ta droga żywiołów, alchemicy uważają że pobierana jest energia z otoczenia. Powietrze, ziemia i takie tam. To wyjaśnia dlaczego nie można użyć kuli ognia w miejscu gdzie jest mnóstwo lodu i jest zimno. Skąd te kule ogłuszenia? Ale debilna nazwa, chyba to żywioł ziemi. Tak albo powietrza nie pamiętam w tej chwili. Co do leczenia, to o ile się nie mylę to zmuszanie ciała do większego wysiłku z regenerowaniem. Ale też można ją zahamować przez co osłabiamy organizm. Czarodziej wie jak wyglądają płuca czy serca, dzięki czemu mogą na nie wpływać u przeciwników. Alchemicy i ich sekcję doprawdy pomogły na razie tylko czarownikom. Co do przywołań to tu trudno coś wymyślić. Ale chyba to jakiś portal z innych wymiarów czy coś. Ponoć chowance żyją w nas i giną razem z nami. Awatarzy to połączenie Drogi Życia i Przywołania. Otwieramy portal i wspieramy swoje ciało czymś z zewnątrz. Ponoć ten drugi świat jest wyładowany różnymi stworami. Zarówno Alchemicy jak i Czarodzieja mają bzika na tym. Co do nekromancji to pojęcia nie mam może reanimują tylko organy? No cóż miejmy nadzieje że nie będzie tam jakoś nijak. Ale komnaty są tak przystosowany by używać wszystkich zaklęć zwłaszcza żywiołów.

 

 

Głęboki wdech i te „bycze" drzwi otwieram jedną ręką. Zawsze tak jest, żeby robiły tylko wrażenie. Komnata jest okrągła na środku widnieje koło ze wzorami. Kolumny podtrzymują loże na których znajdują się moi koledzy i koleżanki. Naprzeciw drzwi stoi najważniejsza trybuna, w niej zasiadają wielcy ważniacy. Nauczyciele którzy będą mnie obserwować, oraz…… paladyni? Tutaj? Tak dobrze widzę białe zbroje, wszyscy zakuci tak że nawet twarz nie widać. Spokojni i skupieni bacznie się mi przyglądają. Co kurwa, drowa nie widzieli? Cholera jak w tych legendach, zaraz przyzywam jakiegoś demona, a oni walecznie go odegnają na koniec wrzucając mnie w wir świata tych upadłych stworzeń. Jak epicko, jak pięknie, jak głupio……

******

Każda opinia będzie pomocna.

Koniec

Komentarze

Przykro mi, ale to nie daje się normalnie czytać. Interpunkcja leży jak długa i cicho pokwikuje, powtórzenia, składnia, dialogi, anachronizmy --- cały katalog błędów i pomyłek. Ten tekst trzeba dokładnie przejrzeć, przeredagować i popoprawiać.

Nowa Fantastyka