Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Słownik:
TDS – Tylko do sikania
I
– Piotrek, cholera jasna, umyj się w końcu! – wrzasnęła zdenerwowana matka, wchodząc do pokoju syna. – Miałeś zrobić to wczoraj, a w najlepsze poszedłeś spać! Już tak cuchniesz, że przejść koło ciebie nie można, bo się normalnie rzygać zachciewa! Ja nie wiem, żeby dziewiętnastoletni chłopak w ogóle o siebie nie dbał… Zobaczysz, kiedyś wyrosną ci takie rzepy, że nigdy ich nie doszorujesz! A teraz marsz do łazienki i bez dyskusji!
Leżący na podniszczonym łóżku młodzian odłożył leniwie gazetę i zmierzył rodzicielkę obojętnym spojrzeniem.
– Kurwa, przypomniała se… – mruknął pod nosem.
Tak było co wieczór. Goniła go pod prysznic, jak do jakiejś jebanej świątyni, w której codziennie trzeba odprawić ten sam, znienawidzony rytuał. A Piotrek na samą myśl o nim dostawał torsji. Wczoraj i przedwczoraj się wymigał, ale dziś już nie pójdzie tak łatwo. Matka bywała uparta jak osioł i kiedy w dodatku straciła cierpliwość, wszelkie próby dyskutowania z nią przestawały mieć sens. Potrafiła wtedy zmusić do posłuchu różnymi perfidnymi metodami, typu szlaban na komputer, obcięcie kieszonkowego, udawanie obrażonej i chlipanie po kątach, ew. uciążliwe ględzenie nad uchem. I od kilku dni stosowała właśnie tę ostatnią. Łaziła za Piotrkiem niczym smród po gaciach i pierdoliła takie bzdury, że głowa mała.
– Bo jak idziemy gdzieś razem, to ludzie zatykają nosy i omijają nas szerokim łukiem – mówiła. – Twoja wychowawczyni prosiła by ci przekazać, że masz zadbać o siebie, bo nikt nie chce z tobą w ławce siedzieć. – to drugi jej ulubiony tekst.
A Piotrka szlag trafiał. No bo cóż poradzi, że uważał mycie za całkowicie zbędne i do szczęścia niepotrzebne? Przecież i tak się zaraz ubrudzi, więc to strata czasu i pieniędzy. Zresztą, zapach mydła czy szamponu powodował u niego mdłości, a uderzająca o nagie ciało woda, ataki epilepsji.
– To jak będzie paniczu?! – krzyk matki wyrwał go z zamyślenia.
– Idę, idę… – odburknął, po czym powoli wstał z łóżka i z miną skazańca ruszył do łazienki.
Gdy mijał rodzicielkę, ta ostentacyjnie zatkała nos, po czym ruszyła za nim, by sprawdzić, czy na pewno dotrze do celu. Kiedy upewniła się, że nie zrejterował, westchnęła głośno i opadła na fotel. Zaczęła wspominać dzieciństwo syna, który za maleńkości również miał „uczulenie” na wodę. Każda kąpiel była katorgą. Wrzeszczał, tłukł w wodę z całą siłą swych malutkich rączek, ochlapując znajdujących się w pobliżu domowników, oraz za wszelka cenę próbował uciec z wanienki. A im stawał się starszy, tym trudniej było zmusić go do przestrzegania choćby w minimalnym stopniu zasad higieny. Aby uniknąć mycia rąk, potrafił zamknąć się w szafie i nie wychodzić przez cały dzień, natomiast pastę i szczoteczkę do zębów notorycznie wyrzucał za okno. Posmutniała stwierdzając, że w sumie od tamtej pory niewiele się zmieniło i spojrzała w kierunku łazienki.
– Tylko szoruj dokładnie, bo żadna dziewczyna nie zechce brudasa! – krzyknęła, po czym zamknęła oczy i zapadła w błogi sen.
Tymczasem Piotrek stał przed lustrem i oglądał swoje tłuste, skołtunione włosy. Przeczesał je brudnymi palcami, a słysząc głos matki, splunął do zlewu.
– Kurwa, pojebało ją z tymi babami…. – pomyślał i skrzywił się z niechęcią.
Kobiety były drugą rzeczą, zaraz po myciu się, której nie znosił. Omijał je szerokim łukiem, a gdy któraś, nie daj Boże do niego zagadała, odpowiadał zdawkowo i nieuprzejmie. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś przedstawicielki płci przeciwnej pociągały go i niektóre miał nawet ochotę zerżnąć. Jednak sytuacja uległa zmianie i teraz patrzył na, jak je pogardliwie nazywał: „samice”, z obrzydzeniem. A wszystko przez chęć stania się prawdziwym mężczyzną. Otóż pewnego dnia, uświadomił sobie, iż jest jedynym prawiczkiem w klasie. Wszyscy koledzy już dawno coś ruchnęli i notorycznie opowiadali o swych łóżkowych wyczynach. Tylko on, biedny, ciągle miał TDS – a. Postanowił to zmienić. Gdy z okazji osiemnastych urodzin dostał od rodziców dwieście złotych, natychmiast pognał pod stojący na obrzeżach miasta, stary wiadukt, w pobliżu którego przebiegała ruchliwa autostrada. To właśnie tam znajdowała się największa kurwiarnia w okolicy. Dziwki ubrane w pstrokate bluzeczki oraz krótkie miniówki, spod których wystawały gołe cipska, czekały na jakiegoś umęczonego chcicą klienta, pragnącego zatopić się w morzu rozkoszy. Napalony Piotrek podbiegł do pierwszej lepszej i zaproponował stosunek. Kobieta spojrzała mu zalotnie w oczy i uśmiechając się zachęcająco, pociągnęła w kierunku zaparkowanej nieopodal przyczepy campingowej. Gdy byli już w środku, podniecony do granic możliwości chłopiec opuścił spodnie i wywalił na wierzch stojące przyrodzenie. W powietrzu rozszedł się fetor stęchłego moczu oraz niedomytego, spoconego ciała. Dziwce od tych aromatów zakręciło się w głowie, ale wstrzymała oddech i z obrzydzeniem chwyciła dłonią penisa, dwoma palcami ściągając skórę z żołędzi. Na widok główki pokrytej grubą warstwą kremowego serka, zbladła i wybiegła na dwór. Miewała różnych klientów. Pijaków, narkomanów i chorych psychicznie, ale takiego brudasa i śmierdziela obsługiwała pierwszy raz. Rzygnęła obficie, a gdy wróciła, kazała Piotrkowi spierdalać. Wściekły młodzian, urażony zachowaniem kurwy, rzucił się na nią i chciał wziąć siłą, ale ta zaczęła wrzeszczeć. Po chwili dwóch łysych, odzianych w skóry osiłków wywlekło niedoszłego gwałciciela przed camping i tak obiło mu mordę, że przez następny miesiąc przypominała opuchniętą śliwkę. Po tej przygodzie Piotrek stwierdził stanowczo, że z kobietami nie chce mieć nic do czynienia.
– Obyście wszystkie zdechły… – warknął nienawistnie na wspomnienie tamtej pechowej wyprawy i wyszczerzył pokryte grubą warstwą żółtawego nalotu zęby.
Nawet nie kojarzył, kiedy je ostatnio mył. Spojrzał na stojącą obok umywalki szczoteczkę i sięgnął po nią drgającą dłonią. Drugą chwycił pastę i wycisnął odrobinę na praktycznie nieużywane włosie. Czując drażniący aromat mięty, wzdrygnął się z obrzydzeniem. Wyobraził sobie, że owa biała substancja to toksyczna trucizna, która wypali mu trzewia i sprawi, że skona w męczarniach.
– Jebać to – mruknął. – Miałem tylko wziąć prysznic.
Wrzucił straszliwe narzędzie tortur do kosza i rozebrał się. W głowie zaświtała mu szalona idea. Mógłby po prostu puścić wodę, usiąść na kiblu i odczekać kilkanaście minut. Początkowo ten pomysł bardzo przypadł mu do gustu, jednak po namyśle stwierdził, że tego nie zrobi. Matka jest zbyt cwana i na pewno będzie go wąchać. Gdyby odkryła oszustwo, miałby przesrane. Nie widział innego wyjścia z tej niewygodnej sytuacji, jak tylko po raz kolejny ulec jej kaprysom i wleźć pod ten zasrany natrysk. I tak też postanowił uczynić. Powoli, z wielkimi oporami wpełznął do kabiny i odkręcił kurki.
Tego co było dalej, nie pamiętał. Nie chciał pamiętać. Zepchnął spędzony na myciu się czas w najgłębsze zakamarki podświadomości. Kiedy wyszedł z łazienki, od razu pognał do pokoju. W przelocie pogroził śpiącej matce pięścią, a gdy dotarł na miejsce, zwalił się na łóżko jak kłoda i w momencie zasnął. Śnił straszny sen, o ogromnym, mydlanym potworze, chcącym pozbawić go duszy.
II
Ze snu wyrwał Piotrka dzwoniący telefon. Zaklął szpetnie i nie otwierając oczu wymacał komórkę na stojącej obok łóżka szafce.
– Jak to baba z biura obsługi, to tak piździe nawyzywam, że jej uszy zwiędną – pomyślał i wcisnął zieloną słuchawkę, przykładając jednocześnie aparat do ucha.
– Halo! Piotrek? – usłyszał gruby, męski głos, z pewnością nie należący do tych pojebek z salonu.
– Taaa… – odburknął ospale.
– Cześć! Wujek Roman z tej strony! Słuchaj młody, mam do ciebie romansa.
– No cześć – odparł chłopiec znudzonym głosem. - Gadaj co ci na wątrobie zalega.
– Jakiej wątrobie! Tam już dawno nic nie ma! – Stryjaszek ryknął śmiechem.
Piotrek mu zawtórował. Bardziej z grzeczności, niż rozbawienia oklepanym żartem.
– Ale ja nie o tym – kontynuował Roman. –Wiesz, wyjeżdżam na jakiś czas w interesach i potrzebuję kogoś, kto popilnowałby mi chałupy. Zaświecił wieczorem światło, połaził trochę po pokojach, podlał kwiatki, włączył telewizor… Rozumiesz o co biega?
– Jasne. A na ile wyjeżdżasz? – zapytał Piotrek już z większym zainteresowaniem.
– Na co najmniej dwa miesiące, może dłużej. Nie prosiłbym cię o to, bo wiem, że jest początek lata i pewnie chciałbyś gdzieś wyskoczyć, może pójść do pracy żeby zarobić na coś fajnego, ale cholerka pytałem już chyba wszystkich i nikt nie chce mi pomóc. Zostałeś tylko ty. Mój chrześnik. – Ostatnie słowa wypowiedział głośniej i dobitniej, licząc zapewne, że wzbudzi tym w siostrzeńcu poczucie zobowiązania.
Ale on i bez tego miał zamiar przystać na przedstawioną propozycję. Marzył, by wreszcie wyprowadzić się z tego zafajdanego aresztu domowego i już nigdy, albo chociaż przez wakacje, nie musieć wysłuchiwać pierdolenia szurniętej na punkcie higieny matki. Zaraz jednak spochmurniał. Przecież ona się na to za chuja nie zgodzi.
– Ale wiesz wujku, nie wiem czy mama…
– Spoko! – przerwał mu. – Zadzwoniłem wcześniej i przekonałem ją. Przecież tam nie zamieszkasz. Będziesz tylko co wieczór wpadał na chwilę. Zresztą, jak będzie chciała, może ci towarzyszyć. We dwójkę zawsze bezpiecznej w razie czego. To trzymaj się młody, do jutra.
Piotrek gdyby mógł, ucałowałby go serdecznie. Odłożył telefon i wydostał spod materaca woreczek z ciułanymi od jakiegoś czasu pieniędzmi. Przeliczył je dokładnie. W sumie trzysta złotych. Żaden majątek, ale przy oszczędnym trybie życia na dwa miesiące powinno wystarczyć. Zresztą, wujek zawsze lubił dobrze zjeść i z pewnością zostawi pełną lodówkę. A to oznacza, że wydatkami na żywność nie trzeba się martwić. Jedyny problem jaki Piotrek musiał jeszcze rozwiązać, to jak przekonać matkę, by pozwoliła mu zamieszkać u stryjka na stałe. Nie mogąc nic wykombinować stwierdził, że najlepiej będzie przekimać się z tą zagwozdką. Zamknął więc oczy, pozwalając Morfeuszowi porwać się do krainy snu. Tym razem śnił, że jest orłem szybującym nad szczytami ogromnych gór.
III
– Tyś chyba ocipiał! – wrzasnęła matka, zszokowana prośbą syna. – Nawet mowy nie ma, żebyś się tam wprowadził na całe wakacje! Boże, już widzę te libacje i imprezy do rana!
– Jakie libacje mamo? Jakie imprezy? Ja tam będę sobie spokojnie mieszkał. Przecież nie zaproszę znajomych do cudzego domu.
– No jeszcze by tego brakowało! – kobieta wzniosła ręce ku niebu. – Skaranie Boskie z tym gówniarzem! – krzyknęła.
– Ale mamo… – jęknął błagalnie Piotrek.
– Nie! I koniec dyskusji! – rodzicielka odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła do kuchni, trzaskając ostentacyjnie drzwiami.
– Ty cipo… – mruknął do siebie wściekły młodzieniec.
Właśnie zaczął szczerze nienawidzić matki. Gdyby mógł, zatłukłby pizdę młotkiem albo innym tępym narzędziem. Uśmiechnął się na myśl o jej śmierci, ale zaraz przyszło opamiętanie. Nie był przecież mordercą i nie miał zamiaru spędzić reszty życia rżnięty w kakao przez obleśnych, wytatuowanych kolesi. Zniesmaczony tą wizją wrócił do swojego pokoju. Postanowił uciec z chaty za wszelką cenę, bez względu na zakazy matki. Wyciągnął spod szafy starą, sponiewieraną walizkę, którą ojciec kiedy jeszcze żył, kupił mu w prezencie, po czym upchał do niej tyle ubrań, ile dał radę. Do kieszeni schował otrzymane od wujka Romka klucze i najciszej jak tylko mógł, ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Już miał nacisnąć klamkę, gdy niespodziewanie ktoś złapał go za ramię. Nie musiał się nawet odwracać, by zgadnąć kto to był.
– Dokąd to młodzieńcze? – usłyszał pytanie.
– Do dupy… – odburknął nie patrząc nawet na rodzicielkę, która gdy usłyszała tę chamską odzywkę, poczerwieniała na twarzy jak burak.
– Ja się chyba przesłyszałam! – wycedziła przez zaciśnięte ze złości zęby.
– Nie, nie przesłyszałaś się! I spierdalaj! – wrzasnął Piotrek, po czym ściskając w dłoni walizkę, popędził do wujkowego domu.
Oniemiała matka patrzyła za nim, dopóki nie zniknął za rogiem. A kiedy straciła go z oczu, poszła do kuchni, usiadła przy stoliku i rozpłakała się.
Piotr tymczasem, dumny z siebie niczym paw, biegiem pędził po zniszczonym chodniku. Jeszcze nie dotarło do niego, co zrobił. Nie mógł uwierzyć, że nareszcie uwolnił się od despotycznej matki. W końcu będzie sam decydował o swoim życiu. Nikt nie zmusi go do kąpieli, nie ukarze szlabanem kiedy zapomni umyć zębów i nie opierdoli za chodzenie przez dwa tygodnie w jednych majtkach. Stał się naprawdę wolnym człowiekiem, niczym szybujący nad górskimi szczytami orzeł, o którym śnił wczoraj. Ta myśl dodała mu sił. Przyspieszył tempa, nie zważając na ciążącą walizkę i ani się obejrzał, a już stał przed wujkowymi włościami. Kopniakiem otworzył furtkę, którą roztrzepany stryjek zawsze zapomina domknąć i dopadł do drzwi wejściowych. Jednak otwarcie ich okazało się trudnym zadaniem, gdyż ciągle wypuszczał klucze z drgających z podniecenia rąk. Kiedy wreszcie się z tym uporał i wszedł do środka, z podekscytowania wykrzyczał, najgłośniej jak mógł, kilka siarczystych przekleństw. Spróbował wyobrazić sobie co zrobiłaby matka, gdyby je usłyszała, ale stwierdził, że po tym jak potraktował ją na pożegnanie, jej reakcja lata mu i powiewa. W ogóle nie miał wyrzutów sumienia. Gdyby choć trochę liczyła się z jego zdaniem, żyliby w zgodzie. A tak, traktując go jak gówniarza i niewolnika, sama doprowadziła do tej sytuacji. I wina leżała po jej stronie. Pokrzepiony tą myślą rozpakował się i rozpoczął zwiedzanie domu. Nie bywał tu często, a jeśli już, to tylko w pokoju gościnnym i cholernie ciekawiło go, co też znajduje się w innych pomieszczeniach. Na wędrówce po nich spędził resztę dnia i dokonał wielu interesujących odkryć, z których najważniejsze, to znalezienie w piwnicy zamaskowanej aparatury do pędzenia bimbru oraz stu litrowego balonu z winem. Nie umiał co prawda przeprowadzić procesu destylacji, ale za to potrafił za pomocą gumowego wężyka dobrać się do samogonu, co też natychmiast uczynił. Od tej pory każdy dzień zaczynał od wypicia duszkiem przynajmniej jednej butelki. Czasem, gdy na kolację zjadł coś tłustego, by dostać fazy musiał poprawić drugą. I tak czas upływał mu na zalewaniu się w trupa, jedzeniu byle czego i rzyganiu, jeśli organizm nie był w stanie przyjąć kolejnej dawki alkoholu. Ale nic nie trwa wiecznie i po miesiącu „magiczne źródełko”, jak nazwał balon, wyschło, a Piotrek na własnej skórze poznał co to przymusowy odwyk. Przez kilka kolejnych dni leżał w brudnej pościeli, której odkąd się wprowadził ani razu nie zmienił i nie wyprał, kwicząc niczym ranna świnia oraz robiąc pod siebie. Jednak w końcu i to pijackie zejście dobiegło końca, a osłabiony i wychudzony chłopak wypełznął z łóżka. Czuł się okropnie, a jeszcze gorzej wyglądał. Tłuste włosy, umorusana niezidentyfikowanymi substancjami twarz, obrzygane, nie zmieniane od dłuższego czasu ubranie oraz klejące się z brudu dłonie dawały świadectwo sposobu, w jaki spędził kilka ostatnich tygodni. Wycieńczony, zaczął powoli czołgać się w kierunku lodówki, by napełnić pusty, zmaltretowany żołądek. Gdy był już w korytarzu i zobaczył drzwi łazienki, przez głowę przebiegła mu myśl, do której kiedy mieszkał z matką, nigdy by się nie przyznał. Zresztą, nawet teraz odepchnął ją od siebie brutalnie, ale ta zaraz powróciła z jeszcze większą siłą i intensywnością. I tak kilkakrotnie. Przez moment toczył z nią nierówna walkę, aż w końcu poległ.
– Pasowało by się wykapać – mruknął pod nosem, nie dowierzając, że słowa te przeszły mu przez gardło.
Nie wierzył też, że naprawdę tego chciał. Jednak każdy, najmniejszy nawet fragment ciała, błagał o prysznic, swędząc niemiłosiernie. I Piotrek zamiast do lodówki, gnany jakimś niezrozumiałym instynktem higienozachowawczym, pomimo wycieńczenia popędził na czworakach do łazienki. Kiedy poczuł na skórze zimne, śliskie płytki, ogarnęło go dziwne uczucie spokoju. Położył się na nich krzyżem i przez chwilę wciągał nosem intensywny zapach mydła, dolatujący od strony kabiny prysznicowej. Wcześniej nienawidził tego aromatu, teraz jednak zapałał doń szczerą miłością. Pragnął delektować się nim, otoczony gęstą, białą pianą, niczym Rolling Stonesi w teledysku do piosenki „Its only Rock and Roll”. Ignorując potworny ból mięśni zrzucił z siebie ubranie i z wysiłkiem wtoczył się pod natrysk. Nagle zauważył coś dziwnego na skórze pomiędzy palcami stóp. Jakieś czarne narośle, przypominające miniaturowe kalafiory. Początkowo wystraszył się, jednak po chwili wzruszył ramionami. Nie zdejmował skarpetek od tygodni, więc to pewnie nagromadzony przez ten czas brud. Napluł na palec i zaczął trzeć te brokułowate polipy, które w kontakcie ze śliną jęły niemiłosiernie piec.
– Kurwa mać!!! – wrzasnął przerażony, dmuchając intensywnie na podrażnione miejsce.
Ze złością złapał leżącą na półeczce gąbkę i wylał na nią nieco mydła w płynie. Następnie jął intensywnie szorować ugnojone stopy, jednak narośle nie znikały. Paliły za to żywym ogniem, a co gorsza, przybywało ich. Piotrek spanikował. Zaślepiony bólem, po omacku odkręcił pierwszy z brzegu kurek. Strumień lodowato zimnej wody oblał pokryte parchami ciało. Ból przybrał na sile, a namnażające się z coraz większą prędkością, twarde niczym skorupa bulwy, dotarły do kolan powodując ich zesztywnienie. Oszalały z przerażenia Piotrek zrozumiał, że te diabelstwa pączkowały w kontakcie z wodą. Podjął desperacką próbę zakręcenia kurka, jednak był to daremny wysiłek. Narośle pokryły już ręce, uniemożliwiając wykonanie jakiejkolwiek czynności. Załamany, usłyszał w głowie głos matki: „Zobaczysz, kiedyś wyrosną ci takie rzepy, że nigdy ich nie doszorujesz!”. Przypomniał sobie, jak przytulała go gdy był mały, jak wycierała mu obsraną dupę i myła pochlapane kaszką ciałko. W ostatnim przebłysku świadomości zapragnął wrócić do domu, paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie. Wiedział jednak, że to niemożliwe, że zdechnie tutaj zżarty przez te cholerne, mordercze kalafiorki. Żal ścisnął mu serce, a ogromne łzy pociekły po toczonych rzepem policzkach i zmieszały się ze strumieniem śmiercionośnej wody, której zawsze tak nienawidził.
– Wybacz mamo… – wyszeptał jeszcze nim skonał.
EPILOG
Wujek Roman wrócił do domu po trzech miesiącach. Przeżył szok, gdy w łazience znalazł stertę ludzkich kości. Na podstawie badań genetycznych zidentyfikowano je jako należące do jego siostrzeńca, jednak lekarze nie potrafili stwierdzić co było przyczyną zgonu. Ostatecznie przyjęto wersję, że chłopak pod wpływem zimnej wody dostał zawału, a do ciała dobrały się szczury. Kilka dni później sąsiedzi zawiadomili policję, że w domu Piotrka coś straszliwie cuchnie, a na pukanie i telefony nikt nie odpowiada. Po wyważeniu drzwi odkryto wiszące na rurze od gazu, gnijące ciało matki. Zostawiła list, w którym obarczała się winą za złe wychowanie chłopca i przepraszała go za bycie zbyt despotyczną i surową. Szczątki obojga złożono w jednym grobie.
"Dziwce od tych aromatów zakręciło się w głowie, ale wstrzymała oddech i z obrzydzeniem chwyciła dłonią penisa, dwoma palcami ściągając skórę z żołędzi. Na widok główki pokrytej grubą warstwą kremowego serka, zbladła i wybiegła na dwór.' - okropne.
" Ty cipo... - mruknął do siebie wściekły młodzieniec.
Właśnie zaczął szczerze nienawidzić matki. Gdyby mógł, zatłukłby pizdę młotkiem albo innym tępym narzędziem." - dotąd przeczytałam. Dalej nie czytam. :P
Fas, nie podoba mi się ten tekst. W sensie - uważam, że przesadziłeś. Nie wiem, byc może dlatego, że takie zachowanie w stosunku do matki, chcącej dobrze (dającej 19 latkowi kieszonkowe!!!), mnie...wkurwia!
Styl pisania oczywiście dobry, nie mam nic do zarzucenia. Jednak ogólnie mnie zniesmaczył. I ten rysunek. Przypomina stopy chorego na łuszczycę...
Ok, faktycznie, obrazek nie za fajny, usunąłem.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Obrzydliwe. Wymyślasz to na poczekaniu? Przychodzi ci to ze snem? Masz świetny styl pisania, to fakt... Ale wyobraźnie momentami obleśną. Chociaż, czy tylko momentami? Jego śmierć i poczynania z prostytutką były po prostu... Brak mi określenia ;p Jednak oddaje ci honor, bo to co piszesz śmieszy...
No i gdybyś miał wydać książkę to bym ją kupiła... Trzeba przyznać, że wyróżniasz się...
Obleśne, okropne, niesmaczne, dobre :D
Nie wiem czy to normlane, ale lubię czasem przeczytać coś takiego.
Dziwne, że akurat same kobiety tu na razie trafiły... Czyzby magnetyczna obrzydliwość niektórych scen działała na wasza podświadomość? :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Z wujem Romanem też musiało być coś nie tak --- powierzać opiekę nad mieszkaniem takiemu chodzącemu szambu? Nie wiedział nic o Piotrusiu?
Adamie pisze w tekście, że Piotrek bywał u niego rzadko, więc rzadko się widzieli i raczej nie orientował się w sytuacji. Zadzwonił, bo jak sam mówił, Piotrus był ostatnią nadzieją, a kiedy przyszedł dać klucze, ten akurat był w miarę czysty, bo dzień wczesniej pod przymusem wziął prysznic. Może powinienem napisać o tym trochę dokładniej, no ale trudno. Już nie dam rady zmienić, bo wyjeżdżam na weekend...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Wujowie i ciotki to najbliższa rodzina. Nic nie wiedział? Brak kontaktów? Daleko od realiów nie odchodzisz, bądź realistą pod tym względem również.
Taa... przeczytam ładny kawałek czasu po obiedzie.Taki odruch, który wyrobiłem sobie z tekstami Fassoletiego;).
Obleśne i głupawe. Pomysł z kategorii tych durnych. Nie podobało mi się, a kreacja tego 19-latka jest moim zdaniem zbyt przerysowana.
Napisane jednak bardzo sprawnie.
Pozdrawiam.
Dziwny ten tekst...
prosty, głupawy, obrzydliwy, nielogiczny,
a równocześnie:
poruszający, straszny, oryginalny:>
Na długo pozostaje w pamięci.
Fasoletti, co to jest?:D
Prowokacja? Żart? Przebłysk geniuszu, który się jeszcze nie ujawnił?
Takie urban-legend do straszenia małych dzieci, po drobnym przerobieniu :)
Ogólnie makabryczno - obrzydliwe. Przypomnieli mi się wszyscy znajomi ze szkół, którzy z mydłem to nie bardzo. Niekoniecznie chciałam ich sobie przypomniać.
A, nie rozumiem dlaczego narrator klnie jak sami-wiecie-kto. Gdzieś na początku występuje słówko "jebać", a zaraz obok fachowa nazwa jak "torsje". I jakoś nie bardzo wiem, jak mam taką postawę narratorską rozumieć.
Fas, przeczytałam do końca. Żeby nie było że jestem wiśnia. I jeśli (pomijając "spierdalaj" do matki i inne takie ;)) miałbyć to tragiczny tekst z pokazaniem relacji między matką, a synem i końcową "eureką" obojga w tym temacie, to zdanie:
"Zobaczysz, kiedyś wyrosną ci takie rzepy, że nigdy ich nie doszorujesz!" spowodowało, że to wyszło komiczne. Może mam durne poczucie humoru, ale jak przeczytałam to zdanie i wyobraziłam sobie rzeczone "rzepy" (cokolwiek miały oznaczać) to śmiałam się w głos :). Twój poprzedni tekst bardzo mi się podobał. Miał klasę. Tutaj czegoś mi zabrakło albo czegoś mam w nadmiarze. Sama nie wiem.
Pzdr :D rzepo!
Miało być śmieszno-tragicznie. Wyszło, jak wyszło :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Chory pomysł, ale wykonanie ok, może troche za dużo niepotrzebnych wulgaryzmów.
Użycie wulgaryzmów doskonale oddawał intelektualny poziom bohatera. I jeśli chodzi o "spier*" do matki, to znam takich (co nie koniecznie jest powodem do dumy) co tak właśnie do rodziców mówią... A lepsze, lub gorsze jest to, że rzeczone matki na to pozwalają, a czasem nawet się śmieją...
Mi się zdaję, że myślisz "przynajmniej" w sposób pokrętny..
Dość oryginalne, ale sam nie wiem co o tym myśleć.
Nimue, nie znam takich przypadków na szczęście. Natomiast jeśli mnie by coś takiego w przyszłości spotkało, będzie to porażka- moja osobista, wychowawcza, największa w życiu.
Kindersztuba miała swoje plusy.
Jesteśmy w mniejszości dobrze wychowanych... Wiemy jak i do kogo się odezwać...ale...znaczna część społeczeństwa jest jak Piotrek z opowiadania... Dlatego wulgaryzmy są niezbędne, bo rozsądna krytyka bywa edukacyjna. Nie tylko dla tych co się do matek tak odzywają ( wulgaryzmy pozwalają lepiej wcielić się w rolę bohatera), ale i dla tych co planują założenie rodziny... A nauczy ich to, że tak wyglądają już dorosłe, bezstresowo wychowane dzieci ;).
I tak najlepszym określeniem posługuje się mój kolega. Fragment z rozmowy na skype:
-Chwila, czekajcie, gestapo idzie.
-???
Tup, tup, tup.
- Tomuś, kiedy w końcu zejdziesz z tego komputera?
Gestapo...niezłe ;) Można też NKWD...albo Czk... ;)
CzeKa. Czierezwycziajka.
Michał, mój ablegier, pomimo bardzo nierygorystycznego wychowywania, jakoś nie bluzga, zwracając się do przodków. Może to również kwestia przykładu bezpośredniego, nie tylko musztry?
Może tak, może nie. Może wychowanie nie jest jednak zbyt nierygorystyczne? Może jednak został wychowany, a nie wyhodowany, jak np. bohater powyższego opowiadania?