
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,
A na tym stoliczku pleciony koszyczek,
W koszyczku jabłuszko, przy stole robaczek,
A na tym robaczku bielutki kubraczek.
Powiada Robaczek:
– I dziadek, i babka, i ojciec, i matka jadali wciąż jabłka, a ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta! Mam chęć na befsztyczek! – i poszedł do miasta.
Stara Maciejowa nie mogła uwierzyć własnym oczom. Patrzyła, jak pies rwie się do potwora, tocząc żółtą pianę z pyska, jak tamten dopada do Azora, wgryza się żuwaczkami w szyję i urywa głowę. Krew polała się obficie na piasek, a przerażona Maciejowa chwyciła za telefon i wykręciła numer na policję.
– Powiatowa komenda policji w Gdybinie, aspirant Kowalski, słucham. – odezwał się głos w słuchawce.
– Pomocy! – wydarła się rozpaczliwie w słuchawkę Maciejowa. – Łojezu, biedny Azor, jakaś pokraka mi psa zeżarła na podwórzu!
– Oczywiście, natychmiast wysyłamy pomoc – obiecał spokojnie policjant i odłożył słuchawkę.
– Kowalski! – krzyknął komendant. – Co ty, nawet adresu nie spisałeś?
– Maciejowa znowu dzwoniła! – odkrzyknął.
– Co, UFO jej znowu na podwórzu wylądowało?
– Nie, twierdzi że psa jej coś zeżarło i panikuje.
– No to ruszaj dupę i się przejedź, trochę ruchu ci nie zaszkodzi – powiedział komendant podchodząc do biurka. – Jazda! Pamiętaj żeby spisać dane tych ufoków, kiedyś ich za to do sądu podamy – zażartował.
– No, jasne – powiedział bez entuzjazmu Kowalski i poszedł do samochodu.
Gdy tylko dojechał do gospodarstwa Maciejowej wiedział, że coś jest nie tak. Drzwi do domu zwisały smętnie na jednym zawiasie, okna były pobite, a na podwórzu panował bałagan. Kowalski złapał za radio.
– Aspirant Kowalski, dojechałem właśnie do gospodarstwa. Przyjedźcie tutaj, wygląda to dość poważnie.
– Zrozumiałem – zatrzeszczało radio.
Policjant przeszedł przez furtkę. W oczy natychmiast rzuciła mu się plama czerwieni przy budzie i zerwany łańcuch. Żeby dodać sobie pewności siebie, wyciągnął służbowy pistolet i podszedł do wyłamanych drzwi.
– Hop, hop! Jest tam kto? – krzyknął ustawiając się pod ścianą. Wszystko wygląda jak robota wyjątkowo bezczelnych włamywaczy, pomyślał. Może ich jeszcze złapię?
Ściskając pistolet w spoconych rękach, przekroczył próg i wszedł do sieni. Ciemność i wszechobecny bałagan panujący w środku nie nastroiły go pozytywnie do dalszych oględzin domu. Postanowił tylko poszukać Maciejowej i dowiedzieć się, co tu się właściwie stało. Schody skrzypiały złowieszczo, gdy wspinał się po stopniach na piętro – tam, gdzie zawsze można było znaleźć Maciejową. Przystanął na chwilę, gdy poczuł dym. Szybko zbiegł po schodach i wpadł do kuchni. Elektryczność nie działała, ale stary piec na gaz grzał całe pomieszczenie, w którym unosił się swąd palonego mięsa. Kowalski wyłączył piec i otworzył okno. Kątem oka zauważył jakiś ruch na schodach. Błyskawicznie odwrócił się w ich stronę i celując pistoletem w przestrzeń krzyknął łamiącym się głosem:
– Halo… Jest tam kto?
Mimo strachu, postanowił pójść i znaleźć Maciejową. Wszedł na schody, dokładnie lustrując wzrokiem pomieszczenie. Gdy dotarł na szczyt, zauważył, że drzwi do jednego pomieszczenia są wyłamane. Zajrzał do środka i odetchnął z ulgą. W środku, trzęsąc się, siedziała trzęsąca się babinka, w której rozpoznał Maciejową. Wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę.
– Halo, pani Maciejowo, wszystko w porządku? – zapytał dobrodusznie policjant, podchodząc blisko babiny.
Wtedy skóra na czole Maciejowej zaczęła pękać z chrzęstem, odsłaniając znajdujący się pod spodem chitynowy pancerz. Kowalski z przerażeniem patrzył, jak płaty skóry opadają, odsłaniając żuwaczki i oczy gigantycznego owada. Oddał kilka strzałów w jego stronę, cofając się do drzwi. Kula odbiła się od pancerza i trafiła go w brzuch. Na drewnianą podłogę zaczęła kapać krew. Kowalski bezsilnie patrzył jak potwór pozbywa się resztek skóry Maciejowej.
– Befsztyczek? – zapytał Robaczek i rzucił się policjantowi do gardła.
Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru,
Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru.
Klienci, wrzeszcząc, uciekali z baru, a szef kuchni z niedowierzaniem patrzył jak potwór siada przy jednym stoliku i przegląda kartę. Po chwili Robaczek rozejrzał się pustym wzrokiem po sali i ruszył w stronę kucharza, który postanowił schronić się w kuchni. Zabarykadowanie drzwi nic nie dało. Po chwili spocony ze strachu szef kuchni stanął oko w oko z Robaczkiem, który wpatrywał się w niego błyszczącymi oczami.
– Befsztyczek? – niemal żałośnie zapytał potwór.
– Eeee… Pan chce coś zamówić? – zapytał kucharz.
Robaczek kiwnął kilka razy głową.
– Befsztyczek – powtórzył, wyraźnie ucieszony.
– Aaale my jesteśmy barem wegetariańskim…
– Nie będzie befsztyczka? – zapytał smutno Robaczek.
– Nie, ale mogę zaproponować fantastyczne dania z jabłek – powiedział kucharz. – zupa, knedle, duszone, pieczone, a na deser szarlotka albo babka – wyliczył.
– Jabłka… – powtórzył cicho Robaczek i jednym ruchem odnóża uciął kucharzowi głowę. Drgające ciało upadło na podłogę, a Robaczek szybko pozbawił go rąk i nóg. I zabrał się do pieczenia.
Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,
A na tym stoliczku pleciony koszyczek,
W koszyczku jabłuszko, na stole czyjś brzuszek,
A na robaczku rzeźnicki fartuszek
Komendant z rozdziawioną gębą oglądał, jak wrzeszczący ludzie wybiegają z baru. Właśnie wracał z pogrzebu Kowalskiego, czy też, żeby uściślić, tych resztek Kowalskiego które udało im się znaleźć. W myślach już obiecał krwawą zemstę oprawcom kolegi. I czuł, że ma możliwość wyrównać z tymi przebierańcami rachunki. Wysiadł z samochodu i wyciągnął broń, po czym śmiało wkroczył do baru. W środku unosił się smród palonego mięsa, dokładnie taki sam jak w domu Maciejowej. Zobaczył też drzwi do kuchni wyłamane w identyczny sposób. Uśmiechnął się złowrogo i wszedł do środka.
Kuchnia była cała w krwi, rdzawe plamy znajdowały się nawet na suficie. Komendant nie przejął się tym zbytnio. Usiadł przy stole czując, jak jego noga dotyka czegoś miękkiego. Zajrzał pod czerwony stoliczek i zauważył rozczłonkowane, perfekcyjne oskórowane ludzkie ręce, nogi i głowę. Zauważył też włączony piekarnik. Po chwili do środka wszedł znany mu kucharz i, nie zwracając na niego uwagi, podkręcił temperaturę w piecu. Komisarza dostrzegł dopiero w chwili, gdy ten wystrzelił już w niego cały magazynek. Kule rozdarły skórę, odsłaniając kryjący się pod spodem szary, owłosiony pancerz. Potwór spojrzał na niego pustym wzrokiem.
– Befsztyczek? – zapytał.
Komendant nie był człowiekiem strachliwym, i zdążył nawet przeładować broń nim Robaczek do niego dobiegł. Potwór ryknął na niego i żuwaczkami chwycił rękę z pistoletem. Komendant w zasadzie już nieświadomie, pod wpływem bólu zaczął naciskać spust, trafiając w otwór gębowy potwora. Tamten zakwiczał i cofnął się kilka kroków. Komendant zdrową ręką chwycił za tłuczek do mięsa i zaczął okładać Robaczka po oczach. Robaczek upadł, a policjant wyrzucił pokrzywiony młotek i znów przeładował pistolet. Wystrzelił cały magazynek w puste oczodoły, wokół tryskała zielona maź. Potwór przestał się ruszać.
– No, widzisz, robaczku – powiedział mściwie – I gdzie twój befsztyczek?
Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek.
Oruen,, masz genialny talent do zabawnych opowieści, ale do horroru ani za grosz ;)
Lekkie i przyjemne opowiadanko, sprawnie napisane, ale zupełnie nie porywa. Śmieszy zamiast straszyć, jak slasher z amerykańskimi nastolatkami.
Robaczek zżerający na wstępie Azora, zeżarł przy okazji klimat grozy.
Pozdrawiam.
Oruen, przyznaj, to wcale nie miał boć straszny horror, tylko humorystyczny! Rozmowa Robaczka z kucharzem baru wegetariańskiego :D
Ogólnie bardzo fajne, ale nie wiem, czy na Masakrę ;)
Chciałem postraszyć i nic. Ale do trzech razy sztuka ;)
oruen, to jest naprawdę śmieszne! Może jak będziesz chciał napisać, coś zabawnego to wyjdzie horror? ;)
Co do wierszyka, to zapewne chciałeś, żeby dodawał on jakąś psychodeliczną nutę, ale jednak nie. Z nim robi się jeszcze zabawniej.
Pozdrawiam,
Snow
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
Lepiej będzie jak zostaniesz przy opowiadaniach o Polonie i Radku. Widać, że w studenckim klimcie czujesz się lepiej
I kolejny świetny tekst Twojego autorstwa. Oczywiście: jestem na tak! :)
OK, do konkursu.
@ Efrelin Rand: Horror klasy B, czy nawet C lub D to wciąż horror, co nie? ;)
@ RheiDaoVan: Czy mógłbym użyć Twojego nicka jako imienia boga w jednym opowiadaniu?
@ Snow: Obiecuję,że kiedyś napiszę coś poważnego. Jak tylko nauczę się pisać poważne rzeczy.
@ Belhaj: nie samym Radkiem i Polonem człowiek żyje, a będzie ich jeszcze sporo, naczytacie się tego do bólu zębów. Właśnie skończyłem opracowywać zarys mitologii studenckiej, Trzecie Prawo Studenta to pierwszy tekst zawierający typowo studenckie stworzenie. Obiecuję dużo studenckich klimatów :)
@ Mniam: Dzięki :)
Ła, muszę przyznac, że jestem zaskoczona takim pomysłem.
Jako imię boga? Proszę bardzo :D To kiedy zaczniecie składac mi ofiary (mhe he he)? ;)
Boga.. nie bogini.. czyli mój nick naprawde brzmi męsko XD
Ostrzegam, znów spróbuję być poważny. A z czego ofiary takiemu bogu? Z debiutanckich opowiadań? :D
Próbuj, nikt Ci nie broni ;)
Zależy jaki ma byc ten bóg? ;p Można spytac, czy bedzie krwawy?
Cóż, ma być ojcem głównego bohatera (ponoć). Czy krwawy, nie wiem, chyba niespecjalnie. Ale i tak będzie miał swoje świątynie ;)
Ta.. teraz to już wszyscy będa pewni, że jestem facetem (trzy wyjątki, które poznały mnie osobiście) XD
Mam zmienić na boginię? ;)
Ach, nie trzeba, przyzwycziłam się już ;)
A mnie chyba ani nie straszy, ani nie śmieszy. Dużo ciekawsze od tekstu są komentarze pod opowiadaniem ;)