
Scena pierwsza
Osoby dramatu: matka i dwunastoletni syn, do tego druga matka, i drugi syn.
Miejsce: dwa mieszkania w zaniedbanym, dziewięciopiętrowym bloku z wielkiej płyty. W obu centralne miejsce zajmuje ciasny przedpokój, z którego widać mikroskopijne izby, małą kuchnię i jeszcze mniejszą łazienkę. Z okien dostrzec można zarysy typowego osiedla z drugiej połowy XX wieku. Wszystko na dworze spowija gęsta mgła.
– Mamo, a dlaczego zawsze jemy kanapki z pomidorkiem?
Moja rodzicielka podniosła zmęczone oczy, i spojrzała na mnie z ogromną troską:
– Wszystko, co najlepsze, dla najukochańszego synka na świecie.
– A dlaczego za oknem nic nie widać?
Nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami, i wróciła do smarowania grubej pajdy chleba.
– A czy mogę pobawić się z Dimą?
– Tylko nie siedź za długo. Lekcje trzeba odrobić. W praniu pomóc.
Kiwnąłem głową, zupełnie nie biorąc do siebie tego, że potraktowała mnie, Miszę Nikołajewicza, jak małego chłopczyka, jak małe, zasmarkane dziecko, które nic nie wie o życiu. Nie powinna tego robić, ale najwyraźniej miała jakiś problem, skoro tak się stało. A ja już przecież dawno dorosłem. Domowe obowiązki stały się częścią mojej rzeczywistości, odkąd odszedł ojciec. Wyruszył w rejs dobre kilka miesięcy temu, i choć nie dawał znaku życia, nic, a nic, się nie przejąłem. Wiedziałem, że kiedyś powróci, a ja muszę pomagać do tego czasu. Było to jasne jak słońce, i absolutnie nic nie mogło tego zmienić.
– Zanieś wszystko do dużego pokoju.
Bez słowa wziąłem jeden kubek z kawą, drugi z herbatą, i wróciłem po talerze, na których dumnie prezentowały się świeżo zrobione kanapki.
Usiedliśmy naprzeciw siebie.
Po odmówieniu krótkiej modlitwy spałaszowałem swoją część, aż mi się uszy trzęsły. Herbata i cztery kromki chrupiącego, pachnącego chleba, posmarowanego prawdziwym masełkiem, przykrytego plasterkiem żółtego sera, i pomidora, dały magiczną moc, i spowodowały, że nabrałem podwójnej chęci na zabawę.
– Mogę iść?
– Tylko nie za długo. I zanieś wszystko do zlewu.
Zrobiłem, jak rozkazała, potem poszedłem dwa piętra niżej, i zapukałem do drzwi mieszkania mojego najlepszego kolegi, z którym chodziłem do podstawówki.
Otworzył dosłownie po sekundzie, zupełnie, jakby na mnie czekał.
– Siema ziom.
– No siema.
– To co, gramy w Ardeny?
Dima przytaknął głową, i wpuścił mnie do środka.
– Dzień dobry, psze pani – rzuciłem z przedpokoju do jego matki, która siedziała w dużym pokoju, i robiła coś na drutach.
– O, cześć Misza. A ty Dima, nie zapomnij wynieść śmieci.
– Oj mamo – jęknął mój kumpel, wybałuszając zabawnie oczy.
– Ostatnio ja musiałam to zrobić. Ogarnij się wreszcie, młody kawalerze.
– No dooobrze.
Weszliśmy do jego pokoju, w którym na podłodze widać było jedną z naszych ulubionych planszówek.
– Wiesz Dima, ja cały czas mam wrażenie, że coś jest nie tak – zacząłem bez ogródek, gdy zamknął drzwi.
– Nie rozumiem.
– No bo popatrz. Za oknem jest mgła, co nie?
– No tak.
– Ja myślę, że była i wczoraj, i przedwczoraj, i przed przedwczoraj.
– No może i była. – Wzruszył ramionami. – I co z tego?
– Kiedy ostatnio byliśmy w szkole?
– Jak to kiedy? Jasne, że w czwartek.
– Nie jestem taki pewien. Dziś rano znalazłem w plecaku kanapkę. Była świeża, jak ta ze śniadania.
– Coś kombinujesz. Może matka zrobiła i podrzuciła?
– No co ty?
– Starzy zawsze mają dziwne pomysły. Gramy?
– A dlaczego nie mamy internetu? – Nie dawałem za wygraną.
– Sam przecież wiesz. Wojna, i w ogóle.
– Czy to nie dziwne?
– Co dokładnie?
– Dima, mówisz, że jest wojna. Wyjrzyj przez okno. Czy widzisz jakieś zniszczenia? Albo, żeby coś się działo? Żeby dorośli gdzieś biegali albo coś robili?
– No nie… przecież jest wojna.
– Ale… jaka wojna? Kto z kim walczy, i dlaczego?
– No… ten… tego… w sumie… to nie pamiętam. – Podrapał się po głowie.
– No widzisz.
– Myślisz, że naprawdę dzieje się tu coś dziwnego?
– Nie wiem. Dzisiaj miałem wrażenie, że jadłem to samo, co wczoraj. I przedwczoraj. I dwa dni temu. I wiesz co? Wydaje się, że starzy nic nie pamiętają.
– Że jak? Nie chcą nam powiedzieć?
– Nie. Nie. Ja myślę, że oni są przekonani, że wszystko jest OK. I tylko my coś widzimy.
– Świat zwariował?
– Jeszcze nie wiem. Ty, słuchaj. A może chodźmy na dwór?
– No nie wiem.
– No to do młodej.
– O nie. Po tym, jak mnie wyśmiała, na pewno do niej nie pójdę. Grasz?
– Głupiś. Dziewczyny tak mają. Gadają bez sensu, i robią coś na szybko, a potem tego żałują.
– Myślisz?
– Ja nie myślę, ja to wiem.
– Nie chcę nigdzie iść.
– A śmieci?
– W końcu same się wyniosą. – Wzruszył ramionami. – To gramy?
– Gramy.
Scena druga
Osoby: Natasza, jej matka i Misza.
Miejsce: inne mieszkanie w tym samym bloku.
– Dzień dobry Misza.
– Dzień dobry pani. Czy jest Natasza?
– Jak najbardziej. Chodź. – Kobieta zaprosiła mnie do środka, i podniosła głos, próbując przekrzyczeć szum wody w łazience. – Natka! Misza przyszedł!
– Cześć. – Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha, wychylając się przez uchylone drzwi. – Daj mi chwilę. Tylko dokończę myć Klakierka.
Wyraźnie czekała na moją odpowiedź, tymczasem zapomniałem języka w gębie. Wyglądała zjawiskowo, nawet gdy stała w mokrym plastikowym fartuszku, i, niczym chirurg, podnosiła ręce, na których miała zbyt duże, wściekle żółte, rękawice kuchenne. Podziwiałem ją dłuższą chwilę, i chyba zacząłem się ślinić, bo pani Graczewska złapała mnie za rękę i zaprowadziła do dużego pokoju.
– Napijesz się czegoś?
– Eeeee… nie. Dziękuję.
– Jak sobie chcesz. Usiądź proszę.
– Dziękuję. – Nieśmiało spocząłem na skraju kanapy, a ona patrzyła na mnie przeszywającym na wskroś wzrokiem.
– I co mi powiesz, młody człowieku?
– Przyszedłem, bo umawialiśmy się z Nataszą, że wyjaśnię jej ułamki.
– Aha. – Jej matka uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Czyli jesteś zuchem. Albo bardziej pionierem.
– Może troszeczkę. – Byłem niezwykle ostrożny, wiedząc, że wychowała się w zupełnie innych czasach, i mogła opacznie rozumieć swoje słowa.
Zapadła długa, niezręczna cisza.
– Chodź Misza. – Dziewczyna na szczęście pojawiła się po kilku minutach i wybawiła mnie z kłopotów, a ja wstałem, i ruszyłem za nią do małego pokoju.
– Masz kartkę papieru? Jakąś podkładkę? Coś do pisania? – Od razu przeszedłem do rzeczy, gdy tylko weszliśmy i zamknęliśmy za sobą drzwi.
– Jasne. – Podała mi wszystkie przybory, i usiadła obok mnie na tapczanie.
Serce mi zabiło, a w głowie zawirowało. Poczułem gorąco.
– Tu masz licznik, a tu mianownik. – Próbowałem trzymać fason, gdy przysunęła się kilka centymetrów, i poprawiła włosy.
Przeszył mnie dreszcz. W spodniach zrobiło się ciasno. Nataszy chyba to się podobało, bo położyła rękę na moim kolanie. I wtedy nagle, bez żadnego widocznego powodu, odłożyłem podkładkę, wziąłem ją za dłoń i spojrzałem głęboko w oczy. Uśmiechnęła się, i przymknęła swoje. Nie wiedziałem, co robię, ale zbliżyłem twarz do jej twarzy, i szybko cmoknąłem w usta, panicznie bojąc się, żeby nie uciekła. Nic takiego się nie stało, więc zrobiłem to jeszcze raz. Uśmiechnęła się, spojrzała na mnie, złapała za rękę i, obserwując moją reakcją, położyła ją na lewej piersi. Czułem, że jest mi tak gorąco, że zaraz wyjdę z siebie. Serce biło coraz szybciej, i naprawdę chciałem zrobić coś więcej…
– Dzieci!
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, a drzwi do pokoju otworzyły się.
– Szukam okularów. Natka, nie widziałaś ich gdzieś?
– Nie mamo. – Dziewczyna spiekła buraka, ale stara matka najwyraźniej nic nie zauważyła, bo wycofała się, zamykając drzwi.
Scena trzecia
Osoby i miejsce: te same, co na początku.
– Mamo, a dlaczego smarujesz chleb masłem? I czy zawsze musimy jeść kanapki z pomidorem?
– Wszystko, co najlepsze, dla najlepszego syna na świecie.
Wzdrygnąłem się.
– Synu, co ci jest? Chory jesteś?
– Nie… na pewno nie. Tylko tutaj jest trochę zimno – skłamałem, choć w słusznej sprawie. – Zaniosę wszystko do pokoju.
Spojrzała na mnie dziwnie, ale nic nie powiedziała.
Zjedliśmy.
– Mamo. Idę do Dimy.
– Jasne.
Gdy przechodziłem obok mieszkania numer dwanaście, zobaczyłem, że nie ma tam żadnej tabliczki. Miałem wrażenie, że powinna być, ale jej nie było. Zapukałem, nikt niestety nie odpowiadał. Poczekałem chwilę, a potem poszedłem do mieszkania poniżej, gdzie przywitałem się z moim kolegą.
– Cześć Dima.
– Cześć Misza.
– Słuchaj Dima. Pamiętasz Natkę spod dwunastki?
– Spod dwunastki?
– No tak, spod dwunastki. Taka czarna, z kucykami.
– Dziewczyna? – Podrapał się po głowie.
– No dziewczyna. Taka normalna, na dwóch nogach, co chodzi z nami do klasy.
– Eeeee… – drapał się po głowie. – Aaaa…
– Mieszka tylko z matką. Jej ojciec się wyprowadził.
– No coś jakby… chociaż… wiesz, coś mnie głowa boli. Wiesz Misza, zawsze miałeś lepszą pamięć.
– Chodźmy się pobawić przed blok.
– Nie, nie, nie. Zmęczony jestem.
– No chodź. Nie daj się prosić. – Pociągnąłem go za rękę, a on zaczął się wyrywać.
Scena czwarta
Miejsce: ten sam blok
– Mamo, a dlaczego smarujesz chleb masłem?
– Chleb musi być posmarowany. – Była jakby nieobecna, i mocno zamyślona.
– A wiesz, że na trzecim piętrze wprowadzili się nowi sąsiedzi?
– Tak? – Ożywiła się nieco.
– To jacyś staruszkowie, ale zagubieni. Jakby nie wiedzieli, skąd się tu wzięli.
– A ty? Jak się dowiedziałeś?
– Jak szedłem do Dimy, to starszy pan mnie zaczepił. Nie wiedział, gdzie wyrzucać śmiecie.
– Ciekawe. A do jakiego Dimy?
– Dimy Mikołajewicza oczywiście.
– Nie znam. Nie pamiętam.
– No mamo, nie żartuj sobie. Ze szkoły oczywiście.
– Aaaa. No tak. – Podrapała się po głowie.
– To ja się przejdę.
Po chwili zbiegałem po schodach, aż w końcu przystanąłem przed doskonale znanymi mi drzwiami, w które energicznie zapukałem.
– Dzień dobry pani, jest Dima? – zapytałem jego matki, gdy otworzyła.
– Nie ma, nie było, i nie będzie. A idź mi stąd.
– No ten Dima, co chodziłem z nim do szkoły.
– Uciekaj stąd, łobuzie! Bo cię miotłą pogonię! – Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Scena piąta
To już jest wszystko, nie ma już nic…
– Mamo? – Krzyknąłem z łóżka, ale nikt nie odpowiadał.
Wstałem, i zobaczyłem, że w dużym pokoju siedzi jakiś obcy pan. Nie było tam części mebli, to znaczy prócz fotela widziałem tylko kanapę, stolik z telewizorem i stół, na którym na talerzu czekały gotowe kanapki. Na ścianach zamiast obrazków dało się zauważyć jedynie jaśniejsze prostokąty, podobnie brakowało meblościanki, i krzeseł. Wyglądało to cokolwiek dziwnie, mimo to nie bałem się.
– Kim pan jest?
– Usiądź. – Pstryknął palcami, a ja zobaczyłem, że zamiast piżamy mam na sobie spodenki i koszulkę. – Napijesz się? Zjesz coś?
– Nie. Nie jestem głodny. – Przyjąłem wszystko jak coś oczywistego.
– Nie daj się prosić.
– No dobrze. – Nie wiedzieć czemu zgodziłem się.
– Co wiesz o świecie? – Mężczyzna zapytał mnie, gdy spałaszowałem pierwszą kanapkę.
– Jest ogromny.
– I co z tego? – Popatrzył na mnie i uśmiechnął się zagadkowo. – Pojedziesz i go zwiedzisz?
– Oczywiście, proszę pana.
– Na pewno? Czy będziesz tylko pracować i raz na jakiś czas cieszyć się wakacjami? Zobacz chłopcze, twoim światem jest teraz ten blok.
– No ale się kiedyś przeprowadzę.
– A jeśli ktoś zniszczy ten czy inny blok, w którym zamieszkasz? Stracisz wszystko.
– To ja jestem jak inni? – Nagle dotarło do mnie, że nie różnię się od innych ludzi.
– Jesteś niepowtarzalny, i równocześnie taki sam.
– Ale to takie straszne.
– Czy zastanawiałeś się kiedyś, czy jest coś poza Ziemią?
– Na przykład co?
– A jeśli to, co widzisz przez teleskop, jest otoczone, i znajduje się w jakimś kolejnym wszechświecie?
– Skąd pan wie, że patrzę w gwiazdy?
– Ja wiem wszystko, a nawet więcej. – Uśmiechnął się.
– Wiedziałem! Wiedziałem, że coś jest nie tak! – Klasnąłem w ręce.
– Wszystko jest tak jak należy. Zobacz. – Nieznajomy wziął pilota i włączył telewizor, w którym widać było naszą okolicę, ze zniszczonym blokiem w środku.
– Ale… ale… ale… – nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Nie. Nie umarłeś. Nie tak jak myślisz. Bo gdybyś tak było, nie rozmawialiśmy razem.
– Kim pan jest? I gdzie jest moja mama?
Scena szósta
Diagnoza
Zgadnijcie co, gdzie i jak.
Młody gurgul opierał brzuch o szkielet zrobiony z pędów krzewu gimza.
– Pan do lekarza? – zaświergotała młoda samica, udając, że nie zwraca uwagi na jego wypustki na grzbiecie, które wyrzucały w powietrze przyzywająco-stymulującą woń.
– Tak.
– Zapraszam.
Gurgul powoli przetoczył potężne cielsko za parawan, gdzie siedział młodszy od niego osobnik.
– Spójrzmy sobie na zdjęcie. – Podniósł kliszę macką i zaczął ją oglądać swoim trzecim rentgenowskim okiem. – Wszystkie dziewięć głównych gruczołów, jak i dziesiąty, są w porządku. Między nimi widać trochę śmiecia, ale to się zdarza. Jedyne, co mnie zastanawia, to kilka podejrzanych skupisk komórek na obrzeżach worka brzuchowatego, i błękitny Ziemel, który jest bardziej zanieczyszczony niż zwykle.
– Ale dlaczego panie doktorze? Uważam na siebie.
– Eh, ci młodzi. Gdy byłem młody, też myślałem, że robię wszystko jak należy.
– Naprawdę.
– No już dobrze, dobrze. To nie jest problem. Tabletki pomogą, i gruczoł sam się zregeneruje. Gorzej ze sparowanym gruczołem dokrewnym, o tu.
– To ten okrągły?
– Tak. Jowitus. Za dużo zanieczyszczeń w Ziemelu. Masa bakterii umiera i przedostaje się przez kanaliki hiperprzestrzenne, i jest długi czas na etapie oczyszczania. Proszę spojrzeć, to te kieszenie tutaj. Bakterie nabierają tam sił, i powoli przystosowują się do nowego cyklu w Ziemelu.
– Czy to szkodliwe?
– Nie, jeżeli będzie zachowana równowaga chemiczna, i nie będzie ich za dużo naraz. Organizm ma sposoby na to, żeby w Jowitusie stworzyć im znajome środowisko, dzięki któremu nabiorą odpowiedniej energii.
– To co zrobić?
– Czekać.
– Czekać?
– Nie ma co tego wypalać. Zrobiliśmy to z Marsulem, i nie wyszło. Dajmy sobie teraz jakiś czas, żeby organizm odpoczął. Gdy większość bakterii przejdzie z Jowitusa na Ziemel, wszystko powinno się uspokoić.
– I będę mógł mieć małe?
– Jak najbardziej.
– A jak organizm sobie nie poradzi?
– Będziemy musieli zbombardować Ziemel, i zmniejszyć ilość bakterii.
Scena siódma, ostatnia
– Widzicie te malutkie insekty? To burgule. Na przykład ten tutaj jest chory. Ale nie martwcie się. Wszystkie idzie we właściwą stronę. Stare osobniki wymrą, i zastąpią je nowe. Ich cykl życia jest bardzo krótki.
Hehe. Może nie dostaniesz tomaszg specjalnego wyróżnienia za kreatywny tytuł, ale i tak się podobało :-P
Wyszła ci z tego całkiem ciekawa matrioszka, na iście kosmiczną skalę :-) jest trochę zabawnie, trochę poważnie, w odpowiednich proporcjach. A i przesłanie w postaci ludzkości jako wrzodu na kosmicznym ch*ju jest zdecydowanie warte rozważenia :-) Nie do końca ogarnąłem jedynie kwestię migracji pomiędzy Ziemelem i Jowitusem.
Technicznie i językowo jest raczej spartańsko, ale nie ma się do czego zasadniczo przyczepić. Czytało się gładko. Kilka chochlików się wkradło. To co zauważyłem przy szybkim czytaniu:
Bo gdyby
śtak było, nie rozmawialibyśmyrazemteraz.
Literówki i zbędne słowo. Rozmowa wystarczająco implikuje że robią to razem. Trudno żeby rozmawiali osobno ;-)
– Widzicie te malutkie insekty? To burgule.
W poprzednich akapitach są gurgule, więc to chyba błąd, a nie świadomy zabieg.
tomaszg Napisane sprawnie, czytało się gładko, pomysł jest, ale…
Nie zachwyciło, nie wszystko zrozumiałam, ale nie czuje potrzeby, żeby dopytywać.
Podzielam opinię krzkot1988, opko mi się podobało, choć niektóre rzeczy mogłyby być jaśniej ukazane, szkoda też, że nie wiadomo co ostatecznie stało się z Miszą, (np ten “obcy pan” zaczął wyjaśniać, ale nie skończył), choć to chyba zamierzony zabieg :>
Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien
Cześć,
– Dzień dobry pani, jest Dima? – zapytałem jego matki, gdy otworzyła.
– Nie ma, nie było, i nie będzie. A idź mi stąd.
– No ten Dima, co chodziłem z nim do szkoły.
Ten dialog mi trochę nie pasuje. Szczególnie odpowiedź, bo ona mówi, że nie ma, a nie jaki Dima
Wszystkie dziewięć głównych gruczołów, jak i dziesiąty, są w porządku.
A nie po prostu wszystkie dziesięć gruczołów jest w porządku? Czy chodziło o podkreślenie nawiązania do planet. W takim razie jakoś inaczej zaznaczyłabym ten 10. gruczoł
Ciekawy pomysł, ale (zawsze musi być ale), to trochę dwie odrębne historyjki, każda porzucona w pewnym momencie, nie do końca wyjaśniona. Czytało się jednak gładko i całkiem przyjemnie.
Слава Україні!
Bardzo się podobało! Pierwsze 5 scen wywołało niepokój i uczucie niepewności (mgła, znikający ludzie). Zakończenie wywołało uśmiech. Zgrabny pomysł i nieźle wykonany.
Drobne usterki, które wyłapałam:
nabrałem podwójnej chęci na zabawę.
Mam wątpliwości czy chęć może być podwójna…
Zrobiłem, jak rozkazała,
“Rozkazała” wydaje mi się za mocne, w końcu to jego mama, a nie dowódca w wojsku (i nic nie wskazuje na to, żeby była przesadnie surowa). Może “poleciła” albo “poprosiła”?
i robiła
cośna drutach.
spiekła buraka
Albo “spiekła raka” albo “spaliła buraka”
Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!
Ciekawy pomysł :)
Przynoszę radość :)
Known some call is air am
tomaszg – Palety Euro, tanie, fumigowane
Wiem, że potrafisz w ciekawy i celny sposób uderzać w tony, które nadają Twoim tekstom dramaturgii. Czytałem kilka Twoich tekstów i to z nich wyniosłem takie wrażenie. Tym opowiadaniem, ale nie całym, potwierdzasz moje odczucia. Sceny z Miszą, blokiem, mgłą, powtarzalnością, niosą ze sobą jakiś ładunek emocjonalny, są niepokojące i budują tajemnicę. Trochę z czapy wypada scena z Natką, bo nie wiem czemu miała ona służyć, jest jakby oderwana od reszty, w dodatku zaburza mi chronologię – w scenach z Dimą i mamą Misza jawi mi się jako, mniej więcej, dziewięciolatek, a w scence z Natką dałbym mu już ze trzynaście lat i to mi nie gra.
Jako tło widzę współczesne czasy, wojenne, w których ojcowie idą na wojnę i nie wracają, a matki wraz z dziećmi pozorują normalne życie i to mi obyczajowo odpowiada. Pasuje do tego również ten zniszczony blok w telewizji, ale kim jest ten facet? I czy Misza nie żyje? To zakończenie historii Miszy jest niezrozumiałe, urwane, pozbawione wyjaśnień. I nie wiem czy powinienem tak o tym myśleć, ale w kontekście dalszej cześci, tej z gurgulami, zastanawiam się, czy Misza nie umarł, czy ten facet to… przeciwciało/substancja aktywna środka leczniczego, która ma pomóc “duszy” Miszy przenieść się kanalikami hiperprzestrzennymi do tych kieszeni na obrzeżach worka brzuchowatego, gdzie – będąc bakterią – nabierze sił przed kolejnym cyklem w Ziemelu, kolejną inkarnacją. Tylko po co ten Jowitus, czyżby zapowiedź terraformingu, będącego reakcją obronną organizmu? Pokręcone to, ale daje pole do interpretacji i rozmyślań.
Boli mnie nieco ostatnia scena, w której chcesz pokazać, że i gurgule są jedynie maleńkimi żyjątkami w świecie większych, “wyższych” istot, a czas jest naprawdę względny i zależny od poziomu zagnieżdżenia się rzeczywistości w danej płaszczyźnie nieskończoności – to co dla nas jest miliardem lat, gdzieś może być ułamkiem sekundy, a gdzieś jeszcze wyżej może nawet czasem Plancka, albo czymś mniejszym, poza naszą percepcją. Sama koncepcja jest OK, ale rozjeżdża mi się skala, bo skoro nasz układ słoneczny to kilka organów w ciele Gurgula (różnica skali ogromna), to sam gurgul dla istot z ostatniej sceny jest wielkości insekta (a tutaj skala jest relatywnie niewielka).
Jak pisałem wcześniej – jest w tym tekście coś, co skłania do myślenia, ale ogólne wrażenie psuje duży rozstrzał, bo dla mnie ten tekst jest sklejony z kilku nie do końca pasujących do siebie motywów, ale nie pod kątem koncepcji, tylko pod kątem immersji, która w pierwszych scenach jest spora, a w końcowych już w zasadzie żadna, przez co zakończenie dla mnie trąci groteską.
Reasumując: nie jest to zły tekst, ale rozłazi mi się przy końcu. Może byłoby lepiej, gdybyś dodał kilka bardziej sugestywnych momentów, które lepiej spięłyby całość, pozbywając się wrażenia chaosu, które pozwoliłyby czytelnikowi na bardziej konkretne interpretacje, możliwe do konkretniejszego zahaczenia w fabule.
Known some call is air am
Hmmm… Poza dziwną manierą stawiania przecinka przed i (czasem, ale tylko czasem, były dobrze postawione), to językowo nie jest źle. Choć, muszę przyznać, nie rozumiem pomysłów na pisanie praktycznie samymi dialogami i uważam, że działa to raczej na niekorzyść.
Jeśli chodzi o warstwę fabularną – z jednej strony właśnie całkiem intrygująco przedstawiłeś historię Miszy i spotykające go dziwności, ale nie zrozumiałem, jaki ma to dokładnie związek z gurgulami. Temat konkursowy też jest, choć ledwo.
Слава Україні!
Pomysł na ludzkość jako bakterie wykorzystany ciekawie. Forma interesująca.
Pomysł nie jest nowy, dawno temu czytałam opowiadanie, w którym nasze gwiezdne wojny okazywały się nowotworem czy czymś podobnym boskiej owieczki.
Obie części wydają mi się słabo powiązane. Burgule podobno podróżują między Ziemelem a Jowitusem, ale chłopcy w ogóle nie wspominają o Jowiszu. Lekarz na końcu nijak nie tłumaczy mgły i wiecznych kanapek z pomidorem.
Ale czytało się nieźle.
Babska logika rządzi!
Dialogi są dobrze napisane i kreują całą akcję, a bohaterom nadają znamienny rys. Opisy grają tu drugorzędną rolę, ponieważ wszystkie emocje zostają wypowiedziane. Zresztą, tak samo jest w innych Twoich tekstach i czytam je z przyjemnością.
Co do niezrozumiałego i lekko niespójnego końca opowieści: myślę, że nie doceniłeś siły, jaka tkwi w części opowiadania o Miszy. Bohater jest wiarygodny, przedstawiasz jego życie tak sugestywnie, że można je dotknąć, a napięcie ciągle rośnie i rośnie… O ileż lepsze byłoby opowiadanie, gdyby uprościć je tylko do tego, co się dzieje w bloku!
Klikam do biblioteki, to bardzo dobry tekst.
Pozdrawiam!