- Opowiadanie: Agrest - czarnowoda cz.1

czarnowoda cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

czarnowoda cz.1

Olsztynek

 

To jest jak jakiś sen, z którego nie mogę się obudzić. Nie wiem, od jak długo w nim jestem, być może od wczoraj, ale równie dobrze to może trwać już od miesiąca, roku, od zawsze. Chociaż nie. Pamiętam przecież uniwersytet, dom, pieprzone gry na boisku z chłopakami z klasy. Więc nie jestem tu od zawsze. Widzę. To znaczy tak myślę, nade mną latają białe brzuchy aniołów. Dlaczego pamiętam akurat boisko w lesie za szkołą w upalne lipcowe popołudnia? Adam zawsze był dobrym napastnikiem, a ja najgorszym z chłopców, byłem najmłodszy. Stałem na bramce.

 

Nie chce zwariować. Śpię. W dziwny sen łatwiej uwierzyć niż w szaleństwo. Panie Boże, nie pamiętam kiedy zasnąłem, ale widzę co rano białe brzuchy aniołów nad sobą. Mam mocny sen, nie budzę się, nie mogę się ruszyć, nawet zamknąć powieki. Widzę brzuchy i wschody słońca, przez jakiś czas jest jasno, potem ciemno i zimno, znowu jasno. Jak nie zwariować? Anioły mają jasne brzuchy, czasem czerwony skrzydła, częściej szarobure, nie wiem od czego to zależy. Czasem chcę się do nich uśmiechnąć, zawołać, wyciągnąć rękę. Nie da się. Leżę jak kłoda. k***a mać.

 

 

Częstochowa

 

Boże, daj mi siłę, co by mnie jasny szlag nie trafił. Powtarzałem to za każdym razem, kiedy Arleta wchodziła do łazienki. A zwłaszcza, jeśli się gdzieś cholernie spieszyliśmy. Tak jak teraz.

 

– Arleta, wychodzimy! � krzyczałem, łomocząc pięścią w drzwi. Ona wiedziała doskonale, że mnie to wkurza, robiła to z premedytacją. Z dziką radością.

 

Cisza. Już nawet na mnie nie wrzeszczy, to minęło, wszystko minęło. Całe siedem lat związku poszły w pizdu, wyparowały razem z pojawieniem się tego blondyna w jej korporacji. Pieprzony, światowy elegancik, pojawił się tylko po to, aby rozjebać mi życie. Przecież nie może być Włochem z takimi włosami. Kosmopolita, światowy kundel narodowy. Odpaliłem papierosa, zapałkę rzuciłem do zlewu, nie bywa to już powodem do kłótni. A szkoda, kiedy były kłótnie, była szansa na cokolwiek, wszystko byłoby lepsze od zimnej obojętności.

 

Wychodząc z łazienki, nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Wyrzuciłem papierosa i poszedłem za nią. Jak pies, jak skazaniec, podlec ostatni. Tylko po to, aby za nią zamknąć drzwi. Odwieźć do pracy, po drodze zatrzymując się przy sklepie tytoniowym i piekarni. Kupi dwie bułki i paczkę mentolowych papierosów. Codziennie, bez słowa.

 

Na uczelnie dotarłem spóźniony i bez jakiegokolwiek humoru. Padał deszcz, marzec. Zasłaniałem twarz kołnierzem płaszcza, modląc się, aby ta nędzna chwila trwała, aby pieprzony papieros się nie kończył. Od kilku dni bardzo trzęsły mi się ręce.

 

 

 

 

Słuchaliśmy szczebiotania tramwajów, jaskółczego głosu fabryk i nowe życie słało się nam pod nogi,

Słuchaliśmy szczebiotania tramwajów, jaskółczego głosu fabryk i nowe życie słało się nam pod nogi. Gadał Gintrowski z samochodowego radia. Nie pasował mi wtedy Gintrowski, wracałem zły z uczelni, mając w głowie tylko jeden wielki kołtun spieprzonych siedmiu lat. I tych kilku godzin wykładów, kiedy studenci jak skazańcy patrzyli na mnie, największego durnia. Gdyby była wojna Arleta by nie odeszła. Na wojnie nie ma miejsca na błazenady, nie ma ateistów, wszystko jest surowe, ale jasne, proste: śmierć lub życie.

 

Na skrzyżowaniu z Jasnogórską jakiś palant zajechał mi drogę. Było ślisko, nie wyminąłem tego Tico i wyrżnąłem w niego. Szczęściem nikt nie przyłożył we mnie, ale posypały się na asfalt potłuczone reflektory. Szlag.

 

– k***a mać! � wrzasnąłem, waląc ręką w kierownicę.

 

Marzyliśmy o Polsce czystej, nie krwawej� – ze złością zgasiłem silnik. Wysiadłem z auta, kilku gapiów już ustawiało się w wątpliwą rangą widownię złożoną głównie ze studentów i emerytek. Deszcz lał z nieba strugami i robiło się ciemno. Kierowca tamtego auta chyba coś chciał krzyczeć, wyszedł bardzo bojowo ze swojego Tico.

 

Potem się przeżegnał. k***a, jak Boga kocham, on się przeżegnał! Musiałem wyglądać nader paskudnie, albo coś innego strzeliło mu do łba pod wielkim bilbordem z Janem Pawłem błogosławiącym Częstochowie. Tłumek gęstniał.

 

Byłem zły, ale straszny? Zły, owszem. Nie pamiętam, co do niego mówiłem, ale dałem mu w pysk. Zatoczył się pod ciosem, ja nie bardzo wiedząc, pogroziłem pięścią w tłum. Potem napisał oświadczenie, ja rozcierałem knykcie. Nie wiem, dlaczego tak, a nie inaczej zareagowałem. W dodatku właściwie pod samą uczelnią, przecież to niedorzeczne, przecież nic wielkiego. Mężczyzna był wystraszony, dałbym sobie rękę uciąć, że mamrotał pod nosem Zdrowaś Mario. Na dłoniach miał wstrętne plamy wątrobowe, pewnie umierał powoli od kilku lat.

 

Dali gaz, karabin, pałkę i puścili na ulicę, powiedział Gintrowski, kiedy zapaliłem silnik. Po plecach lał mi się pot, na skroniach mieszał się z kroplami deszczu i wściekłości. Adrenalina spadała powoli, ale i tak nogi miałem jak z waty, jakbym wypił przed chwilą kilka głębszych i właśnie alkohol uderzałby mi po żyłach.

 

Pokazują na serce na czoło

 

Gadał mi o okupacji i stanie wojennym aż pod sam blok. Siedziałem do końca płyty na parkingu, paląc papierosa. I niczego nie mogłem zmienić w życiu. Poszedłem do Marka się napić.

 

 

– Poczekaj tylko, aż pogoda się jakoś zdecyduje � powiedział Marek, nalewając mi kolejny kieliszek. Finlandia, żurawinowa, droga wódka. On zwykle miał tylko drogie alkohole. � Pojedziemy na jeziora, wyluzujesz trochę.

 

– Ja to bym teraz wszystko pierdolnął i wyjechał � powiedziałem zaraz po tym jak huknąłem pustym kieliszkiem o stół � pieprze, mogę nawet do Afganistanu, albo gdzieś do głodnych murzynów w Afryce kopać studnię!

 

Marek kręcił głową. Żółtawe światło lampki odbijało się od jego wygolonej na zero czaszki. Wiedziałem, że z tym Afganistanem to pierdolnąłem jak gołąb w parapet. Chciałem tylko powiedzieć jak bardzo mi tutaj źle.

 

– Jakbyś chciał to wiesz, u mnie się znajdzie miejsce�

 

– Nie ma mowy! � przerwałem mu, bo kolejny raz sugerować mi chciał wyprowadzenie się od Arlety. � To ona ma odejść. Nie ja! Rozumiesz? Tu o Ule idzie! Parszywy Włoch, skurwysyn� on to chyba dwudziestkipiątki nie ma, wiesz? Na takiego gnojka poleciała.

 

Poklepał mnie po ramieniu, nic nie mówił. Polał znowu wódki. Wszystko szło o moją córkę, jedyną osobę, której nie chce za nic stracić. Nie dam jej wychowywać jakiemuś gnojkowi, co to nauczy ją jak być po europejsku. Trzęsło mną, miałem ochotę wyć i płakać jednocześnie. A najchętniej coś rozszarpać, rozpieprzyć w drobny mak. Zagryzałem wargi i ściskałem pięść, aż palce mi bielały na samą myśl o powrocie do domu. Oby tylko Arleta już spała, nie znosiłem tego bezsłownego mijania się w kuchni i w łazience. Sprawa rozwodowa ciągnęła się jak flaki z olejem. Niby jakiś wstępny podział majątku, owszem, podsumowano mnie i podliczono za siedem lat. Ale czteroletnia córka była batalią ledwo widoczną na horyzoncie. Na wojnie nie ma ateistów.

 

Burknąłem coś do Marka, wyszedłem.

Koniec

Komentarze

Nie wiem, od jak długo w nim jestem, - jak długo, albo od jak dawna

 

Widzę. To znaczy tak myślę, nade mną latają białe brzuchy aniołów. – To się kupy nie trzyma. Myśli, że widzi, czy myśli, że to co widzi to latające brzuchy aniołów?

 

Dlaczego pamiętam akurat boisko w lesie za szkołą w upalne lipcowe popołudnia – Tylko w te popołudnia pamięta boisko? Jak są zimne, albo nie lipcowe to już zapomina? :P

 

Adam zawsze był dobrym napastnikiem, a ja najgorszym z chłopców, byłem najmłodszy. Stałem na bramce. – Zaraz, zaraz. Był najgorszym chłopcem, czy zawodnikiem? I co ma do tego młodość? I dlaczego stał na bramce? Bo był najmłodszy, czy najgorszy?

 

Mam mocny sen, nie budzę się, nie mogę się ruszyć, nawet zamknąć powieki. – skoro śpi, to wedle prawideł już ma zamknięte. Więc chyba nie może ich otworzyć…

 

Leżę jak kłoda. k***a mać. – Albo klniesz, albo nie. Takich krzaków nie wstawiaj.

 

Kupi dwie bułki i paczkę mentolowych papierosów. Codziennie, bez słowa. – nie gra zbytnio. Kupuje chyba powinno być. I jak robi to bez słowa? Na migi się porozumiewa ze sprzedawczynią?

 

Na uczelnie dotarłem spóźniony i bez jakiegokolwiek humoru. – Może w podłym humorze, na przykład?

 

Padał deszcz, marzec. – To co padało? Deszcz, czy marzec? A może oba na raz?

 

Kierowca tamtego auta chyba coś chciał krzyczeć, wyszedł bardzo bojowo ze swojego Tico. – bojowo nastawiony.

 

Zatoczył się pod ciosem, ja nie bardzo wiedząc, pogroziłem pięścią w tłum. – czego nie bardzo wiedząc?

 

Po plecach lał mi się pot, na skroniach mieszał się z kroplami deszczu i wściekłości. – lał się po plecach, ale mieszał się na skroniach… Tzn, ciekł do góry?

 Tyle by było z szybkiej łapanki. Tekst czyta się źle, głównie przez strasznie niejsne opisy, większości rzeczy trzeba się domyslać. Dziwna konstrukcja niektórych zdań tez przeszkadza. Reasumując, dobrze nie jest...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ma pan racje i jednocześnie jej nie ma.

Tzn, miałby pan, gdyby to był narracja w trzeciej osobie. Ale jest w pierwszej.

Okej, zgodze się z Tobą, jeśli objasnisz mi, co ma narracja, do wymienionych przeze mnie błędów.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

gg 2955741, zapraszam :)

Nie, weź kilka przykładów z tych, które wymieniłem i napisz tutaj. Ja na bite 100% też ich pewny nie jestem, ale może wejdzie tu ktoś bardziej obeznany z nasza mową ojczystą i rozsądzi.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Z wykształcenia jestem filologiem polskim. Z racji tego, mam cholerne problemy z pisaniem. Też liczyłam na prywatną rozmowę z Tobą na gg - widać, że chcesz coś doradzać, pomagać, jebać nowych na portalu itede :D


Co mogę napisać tutaj - zgadzam się tylko co do dwóch błędów, które wytknąłeś: ostatni i przedostatni i wynikają one ze zwykłego pominięcia wyrazu, ale od tego autor ma redaktorów, coby poprawiali :D

Reszta tekstu... niech się broni sama! Beze mnie!

Z wykształcenia jestem filologiem polskim. Z racji tego, mam cholerne problemy z pisaniem.
Dziwne. Po raz pierwszy czytam wyznanie filologa, że znajomość języka przeszkadza w pisaniu. Czy równie dziwne, ale dla Ciebie, będzie wyznanie czytelnika, że mało zrozumiałe "dziwności" tekstu nie sprzyjaja dobremu odbiorowi tegoż?
 Też liczyłam na prywatną rozmowę z Tobą na gg - widać, że chcesz coś doradzać, pomagać, jebać nowych na portalu itede :D
Jebanie nowych, że powtórzę Twoje eleganckie określenie, nie jest niczyją rozrywką dla rozrywki. Jebanie błędów i niezrozumiałości to zupełie co innego.
Co mogę napisać tutaj - zgadzam się tylko co do dwóch błędów, które wytknąłeś: ostatni i przedostatni i wynikają one ze zwykłego pominięcia wyrazu, ale od tego autor ma redaktorów, coby poprawiali :D
Filolog, która nie może obejść się bez redaktorów???
Pozdrawiam.

tak, filolog nie może obejść się bez redaktorów. Tak jak większość śmiertelników.

W pisaniu przeszkadza nadmierna znajomość nie tyle literatury, co tekstów teoretycznoliterackich. Nie wiem jak radzą sobie z tym inni poloniści, bo nie pytałam. Możliwe, że to mój, osobisty i całkiem jednostkowy problem.

Ja tu nikogo nie jebię... No chyba, że trafię na coś naprawdę do dupy i bez sensu :P Zawsze w komentarzach pisze tego typu uwagi, bez względu czy ktoś jest nowy, czy nie. A to z tego względu, że takie coś ćwiczy tkzw. sokole oko, czyli umiejętnośc wyłapywania późniejszych krzaczków w swoich własnych tekstach. Inni w moich też to robia i dzieki temu wszyscy się nawzajem uczą. I nikt do nikogo nie ma o to pretensji. A jak ktos ma, to trudno, wrzucając tu tekst, powinien być gotowy na tego typu traumatyczne przezycia :P Tak, że to nie wynika z mojej czystej złosliwości, czy chęci zgnojenia innych.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nadal nie rozumiem, co mają błędy do pierwszoosobowej narracji. Że niby jest bardziej subiektywna i można sie mylić ile wlezie?:P

Nowa Fantastyka