- Opowiadanie: drakaina - Słodka zemsta

Słodka zemsta

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Słodka zemsta

Ni­sko­emi­syj­ne świa­tło ga­zo­wych la­tar­ni roz­świe­tli­ło mrok ciem­nej po zmro­ku ulicz­ki w samym cen­trum pra­daw­nej sta­rów­ki. Zbu­do­wa­no ją przed wie­ka­mi, zanim Mia­sto roz­peł­zło się na wiele po­ła­ci te­re­nów do­oko­ła.

Szedł ner­wo­wym kro­kiem, cha­otycz­nie sta­wia­jąc nogi tak żeby nie ude­rzyć po­de­szwą w po­ły­sku­ją­ce zim­nym świa­tłem od­bi­te­go księ­ży­ca ka­łu­że. Nie mógł sobie po­zwo­lić na za­chla­pa­nie spodni, miał prze­cież lada mo­ment ode­grać swoją ży­cio­wą rolę na balu u Księ­cia Mia­sta. Zer­k­nął w przy­pad­ko­wą wy­po­le­ro­wa­ną szybę w bra­mie jed­nej z ka­mie­nic ota­cza­ją­cych wdzięcz­nym łu­kiem ulicę, i skrzy­wił się lekko na widok twa­rzy, którą zo­ba­czył w tym za­im­pro­wi­zo­wa­nym zwier­cia­dle. Przy­po­mi­nał nie­wąt­pli­wie czło­wie­ka, któ­re­go miał uda­wać na balu, magia po­zwo­li­ła osią­gnąć ten cel, mimo że nie­na­wi­dził go całą duszą. Nikt go w mie­ście nie­na­wi­dził i teraz on bę­dzie mu­siał uda­wać go na balu, żeby osta­tecz­nie po­grą­żyć go w nie­ła­sce i ze­pchnąć w ot­chłań nie­by­tu. A za­ra­zem razem z nim po­grą­żyć Księ­cia, który utra­cju­szo­wi za­pew­niał przez zbyt długi czas nie­ty­kal­ność. To miało się zmie­nić tej nocy. Za­mie­rzał prze­jąć wła­dzę w mie­ście a w tym celu mu­siał wy­glą­dać po­rząd­nie, żeby straż­ni­cy Pa­ła­cu prze­pu­ści­li go bez zmru­że­nia oka. Drę­czy­ło go jak się wy­tłu­ma­czyć z przyj­ścia pie­szo. Miał na­dzie­ję, że nie zwró­cą uwagi w na­tło­ku gości tło­czą­cych się przed pa­ła­co­wą bramą.

Tak się wła­śnie stało. Lokaj w zło­co­nej li­be­rii zer­k­nął tylko na kartę po­da­ną wpraw­ną ręką, na któ­rej wid­nia­ło wy­pi­sa­ne sre­brzy­stym jak po­świa­ta księ­ży­ca pi­smem na­zwi­sko Mar­ki­za, i skło­nił się w pas.

Po­pa­trzył na niego z po­gar­dą, jakby był praw­dzi­wym Mar­ki­zem, i wma­sze­ro­wał wśród bla­sku ty­się­cy za­pa­lo­nych świec, na mar­mu­ro­we stop­nie wspi­na­ją­ce się w górę klat­ki scho­do­wej pro­wa­dzą­cej do apar­ta­men­tów ba­lo­wych Księ­cia. „Co za cym­bał” – po­my­ślał po­nie­wcza­sie, „prze­cież praw­dzi­wy mar­kiz pew­nie już tam jest a on nawet tego nie za­uwa­żył”. Miał tro­chę szczę­ścia, że tak się stało, bo gdyby zo­stał wy­kry­ty, mu­siał­by zbyt szyb­ko użyć Klej­no­tu Prze­mian, co zni­we­czy­ło­by sub­tel­nie utka­ny plan ni­czym te go­be­li­ny, które oglą­dał w Ka­pi­tu­la­rzu, kiedy od­by­wał szko­le­nie, które teraz miało mu się przy­dać do zre­ali­zo­wa­nia swo­je­go wiel­kie­go planu, choć jego mi­strzo­wie na pewno nie tego ocze­ki­wa­li od adep­tów Wiel­kie­go Ar­ka­na.

– Drogi Ro­nal­dzie – spły­nął na niego lu­bież­ny szept, a bran­zo­le­ta no­szo­na na przed­ra­mie­niu pod­po­wie­dzia­ła, jak na­zy­wa się wiel­ka dama o wdzię­kach, które chęt­nie udzie­la­ła każ­de­mu, kto mógł jej po­słu­żyć jako sto­pień dra­bi­ny w pię­ciu się do za­szczy­tów. – Nie są­dzi­łam, że przy­bę­dziesz tak wcze­śnie, może jesz­cze zdą­ży­my udać się na szyb­ki nu­me­rek do jed­ne­go z po­ko­jów na ubo­czu?

„A więc jed­nak jesz­cze go nie ma” – po­my­ślał, pa­trząc na nią bez za­in­te­re­so­wa­nia, po czym przy­po­mniał sobie, że ma rolę do ode­gra­nia. A ona bar­dzo kształt­ny, wiel­ki biust.

– Oczy­wi­ście, naj­droż­sza hra­bi­no – od­po­wie­dział z cza­ru­ją­cym uśmie­chem i bły­skiem nie­bie­skich oczu. Przy­gła­dził dło­nią swoje kru­czo­czar­ne splo­ty, tak bar­dzo od­mien­ne barwą od jej zło­tych loków, i chwy­cił ją za rękę, aż za­chi­cho­ta­ła.

– Dawno cię nie wi­dzia­łam w rów­nie spraw­nej for­mie i z takim za­pa­łem! – za­wo­ła­ła cicho, nie chcąc zwró­cić uwagi in­nych dwo­ra­ków za­peł­nia­ją­cych po­wo­li wiel­ką salę.

Chwi­lę póź­niej trzy­mał w roz­ca­pie­rzo­nych pal­cach kształt­ne sutki, na­brzmie­wa­ją­ce po­żą­da­niem na jego oczach. Mu­siał przy­znać, że hra­bi­na była nie­na­sy­co­na, a także dała mu wgląd w to, czego się spo­dzie­wa­no w pa­ła­cu po mar­ki­zie, któ­re­go uda­wał.

– Cie­szę się, że twoja de­pre­sja mi­nę­ła – szep­nę­ła zmy­sło­wo hra­bi­na, tar­mo­sząc go za czu­bek ucha. – Wszy­scy się tak bar­dzo mar­twi­li.

„De­pre­sja?” – po­my­ślał ze stra­chem, bo naj­wy­raź­niej jego in­for­ma­to­rzy nie omiesz­ka­li za­po­mnieć o ja­kimś waż­nym szcze­gó­le z życia mar­ki­za.

– Na widok two­ich cyc­ków każ­de­mu prze­szła­by de­pre­sja – za­ry­zy­ko­wał od­waż­nie, mając cały czas na­dzie­ję, że ona zdra­dzi mu jesz­cze wię­cej nie­zna­nych mu se­kre­tów mar­ki­za.

Jego nie­spo­dzie­wa­na ko­chan­ka za­chi­cho­ta­ła, trze­po­cząc rzę­sa­mi jak ptak w klat­ce, po czym lekko ude­rzy­ła go w po­li­czek wa­chla­rzem z kości sło­nio­wej i naj­droż­sze­go je­dwa­biu. Dotyk tej ma­te­rii był przy­jem­ny, chłod­ny, wzma­gał ero­tycz­ne od­czu­cia, które w rze­ko­mym mar­ki­zie na­brzmia­ły ni­czym pa­lą­ca rana.

– Nie­ste­ty mu­si­my już iść na au­dien­cję – od­po­wie­dzia­ła ze smut­kiem, mru­ga­jąc okiem do niego. – Ale mo­że­my tu wró­cić, jak tylko się skoń­czy ta nuda, bo wiel­ce bym była rada po­ba­rasz­ko­wać znów z tobą w tym bu­du­arze.

Nie mógł jej wy­ja­wić ta­jem­ni­cy, że po au­dien­cji nie bę­dzie już mar­ki­za ani, miej­my na­dzie­ję, Księ­cia, tylko on, nowy wład­ca tego Mia­sta. Czy ona ze­chce jesz­cze z nim ba­rasz­ko­wać, wie­dząc, że zo­sta­ła oszu­ka­na? A może wła­dza po­dzia­ła na nią jako afro­dy­zjak i tym bar­dziej rzuci mu się do łóżka?

– Tak – mru­gnął, obej­mu­jąc ją ra­mie­niem i ła­sko­cząc w ło­pat­kę – ja też chciał­bym wró­cić do tej rzeki, ale to ra­czej bę­dzie nie­moż­li­we, zwa­żyw­szy oko­licz­no­ści.

– To już bar­dziej brzmi jak mój drogi Ro­nald – od­par­ła, wy­gi­na­jąc się i mru­cząc ni­czym roz­ocho­co­na kotka, pod­da­jąc się jego piesz­czo­tom – me­lan­cho­lij­ny i fi­lo­zo­ficz­ny.

Ubra­li swoje wy­staw­ne na tę oka­zję stro­je i udali się z po­wro­tem do sali ba­lo­wej, osob­no, żeby nie bu­dzić po­dej­rzeń. Ale i tak parę osób rzu­ci­ło im za­gad­ko­we spoj­rze­nia, w któ­rych dało się wy­czy­tać cie­ka­wość.

Nagle po­czuł, że coś nie­przy­jem­nie kłuje go pod że­brem. W ataku pa­ni­ki od­wró­cił się i sta­nął twa­rzą w twarz ze swoim so­bo­wtó­rem. Nie było co zwle­kać, mu­siał dzia­łać, ina­czej po­ja­wie­nie się Mar­ki­za przy­pie­czę­tu­je jego po­raż­kę, a do tego nie mógł do­pu­ścić.

– Czar­na magia! – za­krzyk­nął. – Ten czło­wiek się pode mnie pod­szy­wa!

Wie­dział, że teraz bę­dzie jego słowo prze­ciw­ko słowu tam­te­go, a on za­czął, więc jemu ra­czej uwie­rzą. Jego uwa­dze nie wy­mknę­ły się świ­dru­ją­ce ni­czym ostrza szty­le­tów oczy hra­bi­ny, roz­bie­ga­ne mię­dzy nim a czło­wie­kiem, który wy­glą­dał jak on, czy też ra­czej jak który on wy­glą­dał.

„Czyż­by wy­kry­ła pod­stęp?” – prze­mknę­ła przez jego myśli prze­ra­ża­ją­ca myśl i przy­po­mniał sobie, że w chwi­li naj­wyż­sze­go upo­je­nia, wtedy kiedy spa­zma­tycz­nie za­ci­skał palce na jej brze­mien­nych sut­kach, po­czę­sto­wa­ła go ły­kiem na­po­ju, a on będąc cał­ko­wi­cie w jej mocy wypił to być może ku­kuł­cze jajo.

Nie miał jed­nak czasu o tym wszyst­kim my­śleć, po­nie­waż zo­rien­to­wał się, że zo­stał pod­stęp­nie pchnię­ty szty­le­tem. Tym mu­sia­ło być owoż nie­przy­jem­ne ukłu­cie, które teraz roz­le­wa­ło się krwią na ak­sa­mit­nym ku­bra­ku, pla­miąc błysz­czą­cy par­kiet pod jego sto­pa­mi i two­rząc krwi­sto­czer­wo­ne ru­bi­no­we ka­łu­że.

Nie­spo­dzie­wa­nie z po­mo­cą przy­szedł mu sam Ksią­żę, co spo­wo­do­wa­ło, że czuł teraz dy­so­nans wobec czło­wie­ka, któ­re­go miał zabić i usu­nąć z tronu.

– Wy­pro­wa­dzić uzur­pa­to­ra! – za­grzmiał Ksią­żę tu­bal­nym gło­sem, za­pew­ne takim samym, jakim wy­da­wał roz­ka­zy na polu bitwy, wtedy, kiedy ska­zał na śmierć jego ojca, za co teraz się mścił. – Opa­trzyć mar­ki­za!

– To ja je­stem mar­ki­zem! – darł się jak opę­ta­ny praw­dzi­wy mar­kiz, ale żoł­dak tylko pchnął go za ramię i po­cią­gnął w dół scho­dów. Pierw­sza część planu by się po­wio­dła, gdyby nie ta rana w boku, którą nie wia­do­mo kto mu zadał, bo w ręce mar­ki­za nie wi­dział szty­le­tu.

„To mógł być Nie­wi­dzial­ny Szty­let Daegh” – po­my­ślał z prze­ra­że­niem. Ale to by ozna­cza­ło, że Hra­bi­na coś wie­dzia­ła i chcia­ła go oca­lić, bo to, co mu po­da­ła, ewi­dent­nie po­wstrzy­ma­ło po­chód tru­ci­zny ku sercu, ina­czej już by nie żył po ze­tknę­ciu z Daegh. Nie on. Na ta­kich jak on to było nie­ule­czal­nie śmier­tel­ne.

Za­nie­śli go razem z dwor­skim Me­dy­kiem, który sta­wił się na we­zwa­nie, do tego sa­me­go bu­du­aru, który jesz­cze przed chwi­lą był nie­mym świad­kiem igra­szek z hra­bi­ną. Na noc­nym sto­li­ku stało na­czy­nie z ró­żo­we­go gra­ni­tu, w któ­rym per­li­ła się jesz­cze po­zo­sta­łość po kon­kok­cie, który może go zabił, a może ura­to­wał mu życie. „Do­wiem się, jeśli prze­ży­ję” – po­my­ślał po­nu­ro, przy­pa­tru­jąc się, jak medyk drżą­cy­mi rę­ka­mi opa­tru­je mu bok. „A jeśli nie prze­ży­ję, też się do­wiem, bo zmar­li mają całą wie­dzę”. Wzdry­gnął się na tę myśl, bo prze­szedł ry­tu­ał pół­śmier­ci, który spra­wiał, że nawet pod­czas pełni był w sta­nie po­wścią­gnąć swoją na­tu­rę, co było ko­niecz­ne do wy­ko­na­nia dzi­siej­sze­go za­da­nia. Tajny ry­tu­ał znany tylko as­sas­sy­nom z naj­dal­sze­go wscho­du, do któ­rych po­je­chał na ta­jem­ne nauki, zanim przy­stą­pił do Ka­pi­tu­la­rza z pla­nem ze­msty ro­dzą­cym się w sercu od kiedy zgi­nął oj­ciec. Te wszyst­kie nauki pro­wa­dzi­ły do dzi­siej­sze­go dnia, po­dob­nie jak słowa, które w dzie­ciń­stwie po­wta­rza­ła mu matka, o tym, że Ksią­żę zabił jego ojca, pod­stęp­nie ni­czym skry­to­bój­ca.

Tym wła­śnie był dla niego Ksią­żę, któ­re­go medyk wła­śnie opa­try­wał mu ranę, zer­ka­jąc co chwi­la ku drzwiom, jakby spo­dzie­wał się ko­lej­ne­go ataku.

– Szla­chet­ny Panie – wy­du­kał w końcu ko­no­wał – mam strasz­li­we po­dej­rze­nie, że zo­sta­li­ście ugo­dze­ni bro­nią, któ­rej uży­cie jest za­bro­nio­ne w na­szym Mie­ście. Jeśli macie wśród przod­ków ja­ką­kol­wiek nad­przy­ro­dzo­ną isto­tę, biada wam, bo nie­wi­dzial­na tru­ci­zna już peł­znie ku wa­sze­mu sercu, a nie w mojej mocy ją po­wstrzy­mać.

Za­śmiał się chra­pli­wie.

– Nie bój­cie się, dobry człe­ku – od­parł wiel­ko­dusz­nie. – I ja mam takie po­dej­rze­nie, ale w tym kie­li­chu jest coś, co już chyba ura­to­wa­ło mi życie.

Wska­zał na ró­żo­wy pu­char i jego mie­nią­cą się bar­wa­mi ma­ci­cy per­ło­wej za­war­tość. Medyk pod­szedł do szaf­ki i po­wą­chał kor­diał. Po­krę­cił potem głową i ze smęt­kiem dodał:

– Je­śli­ście to pili, a jest to aza­liż szla­chet­ny an­dy­dot, to macie szan­se prze­żyć. Ale ra­dził­bym wam dopić to do końca.

Po­słu­chał. Nie miał wiel­kie­go wy­bo­ru. To mogło co naj­wy­żej pomóc. „Chyba że ktoś pod­mie­nił za­war­tość”, po­my­ślał z pa­ra­no­ją. Po­zo­sta­wa­ło mieć na­dzie­ję, że nikt nie zdą­żył. Medyk wy­szedł, kła­nia­jąc się w pas, a on za­czął się za­sta­na­wiać, jak teraz ma zre­ali­zo­wać dal­szy plan. Nie miał wielu al­ter­na­tyw. Po­zo­sta­ło mu głów­nie przy­zwać de­mo­na, choć bar­dzo wo­lał­by tego nie robić, bo wią­za­ło się to z dużym ry­zy­kiem dla niego sa­me­go jako isto­ty, która prze­szła ry­tu­ał pół­śmier­ci. Ale nie po­zo­sta­wa­ło inne wyj­ście poza po­raż­ką, która by­ła­by klę­ską, a poza tym in­te­re­so­wa­ło go, jaką rolę w całej tej afe­rze ode­gra­ła hra­bi­na i jej na­mięt­ność. Czy była praw­dzi­wa? Czy też za­cią­gnę­ła go do łóżka po to, żeby na­po­ić go tym na­po­jem, który teraz znów roz­pły­wał się w jego ży­łach, przy­po­mi­na­jąc słod­kie chwi­le z na­brzmia­ły­mi po­żą­da­niem sut­ka­mi mię­dzy war­ga­mi.

W tej samej chwi­li otwar­ły się drzwi i wsu­nę­ła się przez nie po­stać, któ­rej nie byłby już w sta­nie po­my­lić, więc bran­zo­le­ta nie­po­trzeb­nie szep­ta­ła na­zwi­sko.

– Na pewno się dzi­wisz mo­je­mu za­cho­wa­niu – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc na kie­lich trzy­ma­ny w rę­kach. – Mam na­dzie­ję, że do­pi­łeś go do końca, bo tak jak przy­pusz­cza­łam, w uży­ciu było Daegh i gdyby nie to, biada by tobie.

Był zbyt oszo­ło­mio­ny, żeby od­po­wie­dzieć, a ona nie prze­ry­wa­jąc kon­ty­nu­owa­ła.

– Mniej bę­dzie ono dla cie­bie dziw­ne, kiedy do­wiesz się, że nie tylko twój oj­ciec zgi­nął w wy­ni­ku prze­gra­nej bitwy w Wiel­kim Ka­nio­nie. Mój także zo­stał wtedy oskar­żo­ny o zdra­dę, więc kiedy tylko zo­ba­czy­łam kogoś, kto nosi wy­ry­te na czole za­szczyt­ne pięt­no wen­det­ty, uzna­łam, że muszę za­grać w twoją grę, bo to moja je­dy­na oka­zja, żeby po­mścić ojca.

– Wiesz, że nie je­stem Mar­ki­zem? – wy­du­kał oszo­ło­mio­ny tym, co po­wie­dzia­ła, za­pa­chem jej per­fum, który do­pie­ro teraz po­czuł z całą mocą, oraz ry­su­ją­cy­mi się znów pod suk­nią jędr­ny­mi wiel­ki­mi pier­sia­mi, obiet­ni­cą naj­wyż­szej roz­ko­szy.

– Wie­dzia­łam to od pierw­sze­go wej­rze­nia, nie wiem, jakim cudem ty nie wiesz, że my, po­tom­ko­wie Zdraj­ców – wy­po­wie­dzia­ła to słowo z wiele zna­czą­cym prze­ką­sem na twa­rzy – mamy ten znak na sobie, nie wiem, czemu sam nie za­uwa­ży­łeś…

– To z po­wo­du Prze­mia­ny – wy­beł­ko­tał. – Mu­sia­łem jak naj­bar­dziej wczuć się w rolę mar­ki­za, a poza tym nie wie­dzia­łem, je­steś pierw­szą, którą spo­ty­kam…

Za­śmia­ła się per­li­stym śmie­chem, nie­li­cu­ją­cym z po­wa­gą pro­wa­dzo­nej kon­wer­sa­cji.

– A może tylko ja to widzę – od­par­ła, uj­mu­jąc go za brodę – może to mój dar, a my­śla­łam, że mają tak wszy­scy. Ty też je­steś pierw­szym, któ­re­go spo­ty­kam, więc nie mam po­rów­na­nia.

– Co teraz zro­bi­my? – za­py­tał, kiedy wy­plą­ta­ła gib­kie palce spo­mię­dzy jego kru­czo­czar­nych wło­sów.

– Wie­dzia­łeś, że on, ten, któ­re­go uda­jesz, stał za oskar­że­niem na­szych ojców o Zdra­dę? – za­py­ta­ła szem­rzą­co, roz­chy­la­jąc de­kolt za­chę­ca­ją­co.

– Oczy­wi­ście, dla­te­go go uda­wa­łem. To on miał zabić Księ­cia, a do­pie­ro potem się ujaw­nić.

Wsu­nął w ten de­kolt swoją rękę, czu­jąc jak się na­prę­ża pod do­ty­kiem.

– Zo­sta­niesz ze mną, jak już do­ko­na­my ze­msty?

Ro­ze­śmia­ła się tym razem z dozą smut­ku w gło­sie.

– Jak do­ko­na­my ze­msty, ujaw­nię ci mój nigdy ni­ko­mu nie­zdra­dzo­ny se­kret, ale na razie chodź, rana już wy­glą­da le­piej, mu­si­my wra­cać na salę.

Ksią­żę ob­rzu­cił ich spoj­rze­niem zza za­sło­ny dłu­gich rzęs, co mu przy­po­mnia­ło po­gło­ski krą­żą­ce od lat po Mie­ście, że Ksią­żę jest tak na­praw­dę ko­bie­tą i dla­te­go nigdy się nie oże­nił. Kim­kol­wiek był, za­słu­żył na śmierć za to, co stało się w Wiel­kim Ka­nio­nie, kiedy po­zbył się opo­zy­cji uda­jąc, że ona zdra­dzi­ła jego plany wro­gom.

„A może oni znali jego ta­jem­ni­cę?” – po­my­ślał i spoj­rzał na hra­bi­nę, która po­my­śla­ła to samo, są­dząc po minie, jaką przy­bra­ło jej ob­li­cze.

I nagle za­sta­no­wił się, kto mógł go ugo­dzić Daegh. Wy­czy­tał to z jej twa­rzy: to mu­sia­ła być ona.

– Dla­cze­go to zro­bi­łaś? – za­py­tał szep­tem pro­sto do jej ucha i z tru­dem się po­wstrzy­mu­jąc, żeby nie chwy­cić go war­ga­mi.

– Nie do­my­ślasz się? – od­po­wie­dzia­ła jesz­cze ci­szej. – Mu­sie­li­śmy się po­zbyć praw­dzi­we­go mar­ki­za, a to był naj­lep­szy spo­sób. Nie bój się, Ksią­że nic nie za­uwa­żył, Daegh jest nie­wi­dzial­ny, pa­mię­tasz?

– Masz go nadal przy sobie?

– Oczy­wi­ście, głup­ta­sie. Ja­ki­kol­wiek był twój plan na ten wie­czór, ja też mia­łam swój i Daegh jest uwzględ­nio­ny w tym pla­nie.

– Dla­cze­go oni zgi­nę­li?

Otwar­ła sze­ro­ko oczy i zmie­rzy­ła go ich po­włó­czy­stym spoj­rze­niem.

– Ty na­praw­dę nic nie wiesz? Wiesz chyba, po co była ci pół­śmierć? Ja też przez nią prze­szłam. I dla­te­go zgi­nął oj­ciec.

Wy­ba­łu­szył oczy.

– Na­praw­dę?

– Tak, choć nie mu­sia­łam w tym celu jeź­dzić na wschód.

Teraz jego oczy były okrą­głe jak spodki.

– Wiesz, że ja tam jeź­dzi­łem? Skąd o mnie tyle wiesz?

Po­czuł na udzie lek­kie ude­rze­nie wa­chla­rzem i z tru­dem po­ha­mo­wał chuć.

– Do­wiesz się wszyst­kie­go we wła­ści­wym cza­sie, teraz milcz, bo Ksią­żę bę­dzie prze­ma­wiał.

Pod­czas dłu­giej mowy tro­no­wej uświa­do­mił sobie, że na samym wstę­pie na­zwa­ła go imie­niem, które nosił tak dawno, że zdą­żył o tym za­po­mnieć. Imie­niem, które nada­ła mu matka, a może jesz­cze oj­ciec w tych daw­nych cza­sach, kiedy jesz­cze żył. Uznał, że to któ­reś z roz­licz­nych imion mar­ki­za, ary­sto­kra­ci mieli ich na pęcz­ki, któ­rym piesz­czo­tli­wie na­zy­wa­ła go ta kon­kret­na ko­chan­ka, ale to nie mógł być zbieg oko­licz­no­ści. Nie mógł jed­nak teraz o to za­py­tać, bo Ksią­żę nie to­le­ro­wał żad­nych za­kłó­ceń pod­czas prze­mów. Mu­siał po­cze­kać, aż ona sama zde­cy­du­je się wy­ja­wić mu se­kre­ty.

Ksią­żę skoń­czył i uniósł ce­re­mo­nial­ny Kie­lich, pra­sta­ry ar­te­fakt, w któ­rym za­klę­ta była magia pod­trzy­mu­ją­ca Mia­sto, z którą nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne było życie Wład­cy. Ten kie­lich, z czy­ste­go złota wy­sa­dza­ne­go ka­mie­nia­mi szla­chet­ny­mi mie­nią­cy­mi się wszyst­ki­mi bar­wa­mi, jakie wi­dzia­ło ludz­kie oko i kil­ko­ma, któ­rych nigdy wcze­śniej nie wi­dział, musi wpaść w jego ręce, aby do­ko­na­ła się wen­det­ta. Kiedy wrzu­ci do niego czar­ną perłę, dusza Księ­cia zo­sta­nie wy­dar­ta z jego ciała, i trafi tam, gdzie jej miej­sce – do Pie­kła. Na ten mo­ment cze­kał przez całe lata Ter­mi­no­wa­nia i Po­dró­ży, szko­le­nia w magii i sztu­kach wo­jen­nych, i za­sta­na­wiał się, czy to samo czuła jego to­wa­rzysz­ka, któ­rej mięk­ki ak­sa­mit­ny ło­kieć mu­skał teraz jego żebra po zdro­wej stro­nie obiet­ni­cą dal­szych roz­ko­szy.

Ksią­żę nie­spo­dzie­wa­nie przy­szedł z po­mo­cą po raz drugi jego Pla­nom. Ski­nął na nich sto­ją­cych pod jed­nym z wielu dro­go­cen­nych bal­da­chi­mów zdo­bio­nych her­ba­mi za­pro­szo­nych gości, sa­mych naj­więk­szych panów kró­le­stwa, i za­krzyk­nął:

– Po zwy­cza­jo­wym to­a­ście za pań­stwo i jego wład­cę wy­pi­je­my za zdro­wie na­sze­go dro­gie­go mar­ki­za, któ­re­go omal dziś pod­stęp­nie nie po­zba­wio­no życia na oczach Mo­je­go Ma­je­sta­tu, za co zdraj­ca po­nie­sie od­po­wied­nią karę! Mar­ki­zie, zbliż się, abym mógł raz jesz­cze po­dzię­ko­wać ci za po­nie­sio­ne dla Mo­je­go Ma­je­sta­tu rany i za­słu­gi, wśród któ­rych naj­waż­niej­sza jest wy­krze­wie­nie strasz­li­wej Zdra­dy, która pół wieku temu pu­sto­szy­ła nasze zie­mie, od­da­jąc je wro­gom i sprze­da­jąc w nie­wo­lę nasze ko­bie­ty i dzie­ci. Gdyby nie twoja wy­dat­na pomoc, w Wiel­kim Ka­nio­nie po­nie­śli­by­śmy ogrom­ną klę­skę, ale nasze pań­stwo dźwi­gnę­ło się z po­pio­łów, mię­dzy in­ny­mi dzię­ki two­je­mu po­świę­ce­niu! W na­gro­dę po­zwo­lę ci wła­sno­ręcz­nie ściąć głowę uzur­pa­to­ro­wi, który nie tylko pod­szył się pod cie­bie, ale i pod­stęp­nie chciał po­zba­wić cię sił ży­wot­nych!

Teraz, mając po­twier­dze­nie, że rze­czy­wi­ście Mar­kiz stał za li­kwi­da­cją jego ojca, chęt­nie zro­bił­by to, o czym mówił Ksią­żę, ale były pil­niej­sze za­da­nia. Ta oka­zja nie po­wtó­rzy się przez na­stęp­ny rok, a nawet jeśli bę­dzie na ko­lej­nym do­rocz­nym balu nadal uda­wał mar­ki­za, to bez po­mo­cy hra­bi­ny może nie mieć oka­zji, żeby aż tak bli­sko zna­leźć się osoby Księ­cia i mieć w do­dat­ku w za­się­gu ręki świę­ty Kie­lich, bez któ­re­go plan się nie po­wie­dzie.

Ona jed­nak była szyb­sza i uprze­dzi­ła jego wa­ha­nia. Kie­lich po­to­czył się z brzę­kiem z rąk Księ­cia, aż le­d­wie zdą­żył go zła­pać, ry­zy­ku­jąc otwar­cie się rany w boku. W jej ręku bły­snął roz­błysk nie­wi­dzial­ne­go ostrza, który dało się zo­ba­czyć tylko w ułam­ku se­kun­dy zaraz po wy­do­by­ciu, jeśli czło­wiek się tego spo­dzie­wał.

– Giń, dia­bel­ski po­mio­cie! – syk­nę­ła.

Czar­na Perła wy­lą­do­wa­ła w Kie­li­chu i dusza Księ­cia z sy­kiem za­wi­ro­wa­ła w wy­peł­nia­ją­cym go winie, po czym zo­sta­ła uwię­zio­na w okrą­głym przed­mio­cie po­ły­sku­ją­cym ni­czym agat. Czar­na Perła to był mo­car­ny ar­te­fakt, po­my­ślał z sa­tys­fak­cją.

Dwo­rza­nie stali z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi, stra­że rzu­ci­ły się na pomoc Księ­ciu, ale było już za późno. To on dzier­żył teraz ar­te­fakt, czu­jąc jak jego dusza łączy się z Kie­li­chem jako nowy wład­ca, któ­re­mu teraz będą mu­sie­li się po­kło­nić i przy­siąc lo­jal­ność. Po­to­czył trium­fal­nym wzro­kiem po ze­bra­nych, wi­dząc zdu­mie­nie na ich ob­li­czach prze­mie­nia­ją­ce się w wyraz ulgi. Ksią­żę nie był po­pu­lar­ny wśród pod­da­nych, ewi­dent­nie, co mu do­brze wró­ży­ło na przy­szłość.

Przy­po­mniał sobie, że mar­kiz był naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kiem Księ­cia, więc le­piej by­ło­by prze­stać nim być. Ści­snął jedną ręką Kie­lich czu­jąc prze­pły­wa­ją­cą z niego moc, więc wy­star­czy­ło tylko do­tknąć Klej­no­tu Prze­mian, by zmia­na do­ko­na­ła się w jed­nej se­kun­dzie. Teraz nagle do­strzegł, że ma po­dob­nie złote włosy jak hra­bi­na, kiedy wró­cił do wła­snej po­sta­ci, a ona pa­trzy na niego trium­fal­nie. Nie­ru­cho­my ze­włok Księ­cia – by­łe­go Księ­cia, bo on był teraz Księ­ciem – leżał u jej stóp, bez­sil­ny i bez życia, sym­bol po­de­pta­ne­go de­spo­ty­zmu.

– Teraz już ro­zu­miesz? – za­py­ta­ła, kiedy za­cią­gnął ją z po­wro­tem do bu­du­aru, zo­sta­wia­jąc dwo­ra­kom czas, żeby do­tar­ło do nich, co się wła­śnie stało i żeby mogli to ob­ga­dać.

Za­mru­gał ocza­mi, usi­łu­jąc jej dać do zro­zu­mie­nia, że jest nadal enig­ma­tycz­na. Bra­ko­wa­ło mu słów, wpa­tru­jąc się w jej ob­li­cze oko­lo­ne zło­ty­mi lo­ka­mi, z iskier­ka­mi roz­ba­wie­nia plą­sa­ją­cy­mi w nie­bie­skich oczach.

– „Zdraj­ca” był jeden – cią­gnę­ła, od­su­wa­jąc się od niego, co na­pa­wa­ło go roz­pa­czą. – Nasz Oj­ciec.

– Nasz? – Zdu­mie­nie ode­bra­ło mu mowę.

– Je­stem twoją Sio­strą bliź­niacz­ką, dla­te­go tyle o tobie wie­dzia­łam. Matka umie­ści­ła mnie przy dwo­rze, żebym mogła z bli­ska ob­ser­wo­wać, co się tu dzie­je i wy­ro­bić sobie od­po­wied­nie kon­tak­ty, które po­mo­gą nam kie­dyś oba­lić ty­ra­na.

– Nie wie­dzia­łem…

– Spryt­ne z jej stro­ny. Ja oczy­wi­ście wie­dzia­łam, ona mnie tu od­wie­dza­ła, cze­ka­łam na cie­bie i wie­dzia­łam, że kie­dyś wy­peł­ni się jej prze­po­wied­nia.

– Czyli ja byłem tylko pion­kiem?

– Bę­dzie z cie­bie dobry Wład­ca – za­pew­ni­ła go. – Masz od­po­wied­nie prze­szko­le­nie. A ja będę cię wspie­rać, bo na razie nie po­ra­dzisz sobie łatwo na dwo­rze, za mało go znasz.

Spoj­rzał tę­sk­nie na jej pier­si, ry­su­ją­ce się po­wab­nie pod suk­nią. Za­śmia­ła się po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Za­pew­ne Matka nie po­wie­dzia­ła ci też, że wśród na­sze­go ludu takie związ­ki są do­zwo­lo­ne. Je­ste­śmy ostat­ni­mi z na­sze­go ludu, więc mu­si­my spło­dzić po­tom­ków. Ksią­żę nas wy­tę­pił, oj­ciec był ostat­nim, któ­re­go usu­nął, ale matka spryt­nie nas ukry­ła. A teraz chodź, dwo­rza­nie cze­ka­ją na no­we­go Wład­cę.

Koniec

Komentarze

Głęboki tekst, pełen głębi i sięgający do głębokich pokładów mojej głębokiej jaźni.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Misiowi się podoba taka forma grafomanii. Jest trudniejsza dla autora nie będącego grafomanem. Miś miał frajdę wyłapując co rusz zdania, których by Reg nie darowała. Poczuł się mądrym misiem i bawił się świetnie.

Dziękuję wam za docenienie tego wiekopomnego arcydzieła urban fantasy ;)

http://altronapoleone.home.blog

W porównaniu z poprzednim tekstem, ten jest bardziej grafomański, chociaż pierwszy miał lepsze infodumpy. Fabuła tak skomplikowana, że ledwie ją rozumiem, przekazana za pomocą absuradalnie długich zdań, słowo ,,sutki” na każdej stronie – raj dla miłośnika kiepskiej literatury. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

I znów wyszedł na jaw, jak szydełko z woreczka, Twój nieposkromiony talent w parze z nieokiełznaną wyobraźnią, dając wyraz historii nadzwyczaj zawiłej i skomplikowanej, w dodatku zahaczającej o sprawy rodzinne a nawet koligacje dotyczące bohaterów, a przy tym obsadzonej w realiach Królestwa Miasta, którym rządził Książę. Nie brakło tu także retrospektywnego fragmentu sięgającego w przeszłość i będacego spirytusem movens, pozwalającym głębiej wczuć się w pobudki powodujące postępowaniem rodzeństwa, z tym że tylko siostra o tym wiedziała, a brat nie. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Grafomania pełną gębą, bez dwóch zdań… Chyba, moim zdaniem, na tym właśnie polega grafomania: autor traktuje swoje dzieło śmiertelnie poważnie i wierzy, że jest świetne i doskonale napisane, mając wielkie walory literackie. I to opowiadanie jest przykładem takiego klasycznego podejścia do tematu. A że grafomanowi wyszła była z opowieści śmieszna i dziecinna kicha? Cóż, autor-grafoman po prostu nie zdaje sobie sprawy, że efektem jego pracy jest opowieść bzdurna, często idiotyczna, po prostu grafomańska, z licznymi potknięciami językowymi i błędami, no bo zabrakło pracy na warsztatem… On ich po prostu nie zauważa.

Jako opowiadanie konkursowe tekst prezentuje się znakomicie. Jego zaletą jest też to, że potknięć językowych, powtórzeń, dłużyzn i nielogiczności jest w sumie niewiele. Grafoman przecież też pracuje nad swoim dziełem.

A fabuła opowieści wartka…

W sumie jedno z lepszych opowiadań grafomańskich w tym konkursie, które czytałem.

Dobra robota grafomańska, zasługuje co najmniej na wyróżnienie.

Pozdrówka.

Omijam grafomanię szerokim łukiem, ale w twój tekst musiałem zajrzeć, a do tego ta przedmowa "Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)" mnie zachęciła, bo opowiadania pisanego z celowo popełnianymi błędami bym nie zniósł. 

 

Doskonale wczulas się w grafomana. W sumie Roger wyraził to, co uważam: "autor traktuje swoje dzieło śmiertelnie poważnie i wierzy, że jest świetne i doskonale napisane, mając wielkie walory literackie". To ci się naprawdę udało. 

Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.

O, bardzo mi miło, Geki :) Cieszę się, że moje podejście do grafomanii ma jednak zwolenników. Bo jak dla mnie te teksty naszpikowane literówkami i prostymi błędami są trudne do czytania i raczej niedbałe niż grafomańskie

http://altronapoleone.home.blog

To zdecydowanie jest grafomania, to nie tylko tekst z fatalnym wykonaniem, ale grafomania pełną gębą. A podchodzisz do niej bardzo serio. O ile w tekstach większości autorów widać przymróżenie oka, to tutaj postarałaś się zagrać autora, który jest święcie przekonany, że napisał wielkopone dzieło ;) I cholernie dobrze Ci wyszło :)

Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Do minusów zaliczyłabym fakt, że tekst jest tak dobrze źle napisany, że trudno przez niego przebrnąć, a dotarwszy do końca czytelnik nie pamięta już początku ;) Pośmiać się też za bardzo nie można, bo powaga autora jest tu wyczuwalna.

Na plus właśnie to, że udało Ci się pokazać to, o czym pisałam na wstępie. Przyznam, że tak bym nie potrafiła. Stworzyłaś perełkę, choć nie ukrywam, że lepiej bawiłam się przy tekstach autorów, którzy grafomanię potraktowali z przymróżeniem oka.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko, dzięki za pochwałę i niepochwałę ;)

Wydawało mi się, że w tym tekście roi się od niezręczności językowych w rodzaju “erotycznych odczuć nabrzmiewających niczym paląca rana”, ale coś podejrzanie nikt mi ich nie wytyka :( :( :(

Ja się w każdym razie bawiłam setnie, pisząc ten tekst.

http://altronapoleone.home.blog

Alez roi sie od niezrecznosci jezykowych, nie, no, widzialam je przeciez ;) Przecie Ci ich wytykac w tym konkursie nie bede ;) Mnie chodzi raczej o podejscie. Trudno to wytlumaczyc, sprobuje, jak siade do kompa.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tak, dużo cycków. To też jakiś rodzaj grafomaństwa. Nie w moim stylu, ale chyba już się zgodziłyśmy, że inaczej definiujemy to zjawisko i na co innego w konkursie polujemy.

Babska logika rządzi!

Cześć, Drakamina! 

Hehehe hehehe………. Ależ tu było powrotów akcji i poplątania intryg…………… Hehehe hehehe nö i te piersi i skutki………………. Hehehehehehe…………… Myślałem, że mi mózg odleci – ja nie mógłbym być nowym władcą albo hihihihihihi hrabiną…………. Nie wymyśliłbym takiego planu…………. Hehehehehehe ja też jestem pisażem………….. Hehehehheehhehe pozdro600 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hejka!

 

Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)

No mi też ciężko się odnaleźć w literówkach czy błędach. Ale staram się. :)

 

żeby nie uderzyć podeszwą w połyskujące zimnym światłem odbitego księżyca kałuże.

Uśmiechłam. :D

 

bo gdyby został wykryty, musiałby zbyt szybko użyć Klejnotu Przemian, co zniweczyłoby subtelnie utkany plan niczym te gobeliny, które oglądał w Kapitularzu, kiedy odbywał szkolenie, które teraz miało mu się przydać do zrealizowania swojego wielkiego planu, choć jego mistrzowie na pewno nie tego oczekiwali od adeptów Wielkiego Arkana.

Haha, dobre. :D

 

Fajnie ukazujesz tu te wszystkie klisze i spinasz je w całość, aż ma to sens, a jednocześnie zachowujesz te grafomańskie pomysły. ;)

 

trzepocząc rzęsami jak ptak w klatce

:D

 

Dalej trochę zbaczasz w normalne tony opowiadania i brakuje mi więcej grafomanii. Ale czyta się dobrze (to znaczy źle, ale dobrze, więc źle XD).

 

Im dalej w tekst, tym gęściej od tych spisków i nagromadzenia informacji… zmęczyłam się. :D

 

Za to końcówka z bliźniaczką idealnie wpisała się w grafomanię, ten ograny motyw zawsze mnie bawi, zwłaszcza z tymi wyjaśnieniami, że przecież u nich to dozwolone. XD

 

Pozdrowionka,

Bananke

Nowa Fantastyka