
Podejście nr 2 do tegorocznej Grafomanii. Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)
Podejście nr 2 do tegorocznej Grafomanii. Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)
Niskoemisyjne światło gazowych latarni rozświetliło mrok ciemnej po zmroku uliczki w samym centrum pradawnej starówki. Zbudowano ją przed wiekami, zanim Miasto rozpełzło się na wiele połaci terenów dookoła.
Szedł nerwowym krokiem, chaotycznie stawiając nogi tak żeby nie uderzyć podeszwą w połyskujące zimnym światłem odbitego księżyca kałuże. Nie mógł sobie pozwolić na zachlapanie spodni, miał przecież lada moment odegrać swoją życiową rolę na balu u Księcia Miasta. Zerknął w przypadkową wypolerowaną szybę w bramie jednej z kamienic otaczających wdzięcznym łukiem ulicę, i skrzywił się lekko na widok twarzy, którą zobaczył w tym zaimprowizowanym zwierciadle. Przypominał niewątpliwie człowieka, którego miał udawać na balu, magia pozwoliła osiągnąć ten cel, mimo że nienawidził go całą duszą. Nikt go w mieście nienawidził i teraz on będzie musiał udawać go na balu, żeby ostatecznie pogrążyć go w niełasce i zepchnąć w otchłań niebytu. A zarazem razem z nim pogrążyć Księcia, który utracjuszowi zapewniał przez zbyt długi czas nietykalność. To miało się zmienić tej nocy. Zamierzał przejąć władzę w mieście a w tym celu musiał wyglądać porządnie, żeby strażnicy Pałacu przepuścili go bez zmrużenia oka. Dręczyło go jak się wytłumaczyć z przyjścia pieszo. Miał nadzieję, że nie zwrócą uwagi w natłoku gości tłoczących się przed pałacową bramą.
Tak się właśnie stało. Lokaj w złoconej liberii zerknął tylko na kartę podaną wprawną ręką, na której widniało wypisane srebrzystym jak poświata księżyca pismem nazwisko Markiza, i skłonił się w pas.
Popatrzył na niego z pogardą, jakby był prawdziwym Markizem, i wmaszerował wśród blasku tysięcy zapalonych świec, na marmurowe stopnie wspinające się w górę klatki schodowej prowadzącej do apartamentów balowych Księcia. „Co za cymbał” – pomyślał poniewczasie, „przecież prawdziwy markiz pewnie już tam jest a on nawet tego nie zauważył”. Miał trochę szczęścia, że tak się stało, bo gdyby został wykryty, musiałby zbyt szybko użyć Klejnotu Przemian, co zniweczyłoby subtelnie utkany plan niczym te gobeliny, które oglądał w Kapitularzu, kiedy odbywał szkolenie, które teraz miało mu się przydać do zrealizowania swojego wielkiego planu, choć jego mistrzowie na pewno nie tego oczekiwali od adeptów Wielkiego Arkana.
– Drogi Ronaldzie – spłynął na niego lubieżny szept, a branzoleta noszona na przedramieniu podpowiedziała, jak nazywa się wielka dama o wdziękach, które chętnie udzielała każdemu, kto mógł jej posłużyć jako stopień drabiny w pięciu się do zaszczytów. – Nie sądziłam, że przybędziesz tak wcześnie, może jeszcze zdążymy udać się na szybki numerek do jednego z pokojów na uboczu?
„A więc jednak jeszcze go nie ma” – pomyślał, patrząc na nią bez zainteresowania, po czym przypomniał sobie, że ma rolę do odegrania. A ona bardzo kształtny, wielki biust.
– Oczywiście, najdroższa hrabino – odpowiedział z czarującym uśmiechem i błyskiem niebieskich oczu. Przygładził dłonią swoje kruczoczarne sploty, tak bardzo odmienne barwą od jej złotych loków, i chwycił ją za rękę, aż zachichotała.
– Dawno cię nie widziałam w równie sprawnej formie i z takim zapałem! – zawołała cicho, nie chcąc zwrócić uwagi innych dworaków zapełniających powoli wielką salę.
Chwilę później trzymał w rozcapierzonych palcach kształtne sutki, nabrzmiewające pożądaniem na jego oczach. Musiał przyznać, że hrabina była nienasycona, a także dała mu wgląd w to, czego się spodziewano w pałacu po markizie, którego udawał.
– Cieszę się, że twoja depresja minęła – szepnęła zmysłowo hrabina, tarmosząc go za czubek ucha. – Wszyscy się tak bardzo martwili.
„Depresja?” – pomyślał ze strachem, bo najwyraźniej jego informatorzy nie omieszkali zapomnieć o jakimś ważnym szczególe z życia markiza.
– Na widok twoich cycków każdemu przeszłaby depresja – zaryzykował odważnie, mając cały czas nadzieję, że ona zdradzi mu jeszcze więcej nieznanych mu sekretów markiza.
Jego niespodziewana kochanka zachichotała, trzepocząc rzęsami jak ptak w klatce, po czym lekko uderzyła go w policzek wachlarzem z kości słoniowej i najdroższego jedwabiu. Dotyk tej materii był przyjemny, chłodny, wzmagał erotyczne odczucia, które w rzekomym markizie nabrzmiały niczym paląca rana.
– Niestety musimy już iść na audiencję – odpowiedziała ze smutkiem, mrugając okiem do niego. – Ale możemy tu wrócić, jak tylko się skończy ta nuda, bo wielce bym była rada pobaraszkować znów z tobą w tym buduarze.
Nie mógł jej wyjawić tajemnicy, że po audiencji nie będzie już markiza ani, miejmy nadzieję, Księcia, tylko on, nowy władca tego Miasta. Czy ona zechce jeszcze z nim baraszkować, wiedząc, że została oszukana? A może władza podziała na nią jako afrodyzjak i tym bardziej rzuci mu się do łóżka?
– Tak – mrugnął, obejmując ją ramieniem i łaskocząc w łopatkę – ja też chciałbym wrócić do tej rzeki, ale to raczej będzie niemożliwe, zważywszy okoliczności.
– To już bardziej brzmi jak mój drogi Ronald – odparła, wyginając się i mrucząc niczym rozochocona kotka, poddając się jego pieszczotom – melancholijny i filozoficzny.
Ubrali swoje wystawne na tę okazję stroje i udali się z powrotem do sali balowej, osobno, żeby nie budzić podejrzeń. Ale i tak parę osób rzuciło im zagadkowe spojrzenia, w których dało się wyczytać ciekawość.
Nagle poczuł, że coś nieprzyjemnie kłuje go pod żebrem. W ataku paniki odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze swoim sobowtórem. Nie było co zwlekać, musiał działać, inaczej pojawienie się Markiza przypieczętuje jego porażkę, a do tego nie mógł dopuścić.
– Czarna magia! – zakrzyknął. – Ten człowiek się pode mnie podszywa!
Wiedział, że teraz będzie jego słowo przeciwko słowu tamtego, a on zaczął, więc jemu raczej uwierzą. Jego uwadze nie wymknęły się świdrujące niczym ostrza sztyletów oczy hrabiny, rozbiegane między nim a człowiekiem, który wyglądał jak on, czy też raczej jak który on wyglądał.
„Czyżby wykryła podstęp?” – przemknęła przez jego myśli przerażająca myśl i przypomniał sobie, że w chwili najwyższego upojenia, wtedy kiedy spazmatycznie zaciskał palce na jej brzemiennych sutkach, poczęstowała go łykiem napoju, a on będąc całkowicie w jej mocy wypił to być może kukułcze jajo.
Nie miał jednak czasu o tym wszystkim myśleć, ponieważ zorientował się, że został podstępnie pchnięty sztyletem. Tym musiało być owoż nieprzyjemne ukłucie, które teraz rozlewało się krwią na aksamitnym kubraku, plamiąc błyszczący parkiet pod jego stopami i tworząc krwistoczerwone rubinowe kałuże.
Niespodziewanie z pomocą przyszedł mu sam Książę, co spowodowało, że czuł teraz dysonans wobec człowieka, którego miał zabić i usunąć z tronu.
– Wyprowadzić uzurpatora! – zagrzmiał Książę tubalnym głosem, zapewne takim samym, jakim wydawał rozkazy na polu bitwy, wtedy, kiedy skazał na śmierć jego ojca, za co teraz się mścił. – Opatrzyć markiza!
– To ja jestem markizem! – darł się jak opętany prawdziwy markiz, ale żołdak tylko pchnął go za ramię i pociągnął w dół schodów. Pierwsza część planu by się powiodła, gdyby nie ta rana w boku, którą nie wiadomo kto mu zadał, bo w ręce markiza nie widział sztyletu.
„To mógł być Niewidzialny Sztylet Daegh” – pomyślał z przerażeniem. Ale to by oznaczało, że Hrabina coś wiedziała i chciała go ocalić, bo to, co mu podała, ewidentnie powstrzymało pochód trucizny ku sercu, inaczej już by nie żył po zetknęciu z Daegh. Nie on. Na takich jak on to było nieuleczalnie śmiertelne.
Zanieśli go razem z dworskim Medykiem, który stawił się na wezwanie, do tego samego buduaru, który jeszcze przed chwilą był niemym świadkiem igraszek z hrabiną. Na nocnym stoliku stało naczynie z różowego granitu, w którym perliła się jeszcze pozostałość po konkokcie, który może go zabił, a może uratował mu życie. „Dowiem się, jeśli przeżyję” – pomyślał ponuro, przypatrując się, jak medyk drżącymi rękami opatruje mu bok. „A jeśli nie przeżyję, też się dowiem, bo zmarli mają całą wiedzę”. Wzdrygnął się na tę myśl, bo przeszedł rytuał półśmierci, który sprawiał, że nawet podczas pełni był w stanie powściągnąć swoją naturę, co było konieczne do wykonania dzisiejszego zadania. Tajny rytuał znany tylko assassynom z najdalszego wschodu, do których pojechał na tajemne nauki, zanim przystąpił do Kapitularza z planem zemsty rodzącym się w sercu od kiedy zginął ojciec. Te wszystkie nauki prowadziły do dzisiejszego dnia, podobnie jak słowa, które w dzieciństwie powtarzała mu matka, o tym, że Książę zabił jego ojca, podstępnie niczym skrytobójca.
Tym właśnie był dla niego Książę, którego medyk właśnie opatrywał mu ranę, zerkając co chwila ku drzwiom, jakby spodziewał się kolejnego ataku.
– Szlachetny Panie – wydukał w końcu konował – mam straszliwe podejrzenie, że zostaliście ugodzeni bronią, której użycie jest zabronione w naszym Mieście. Jeśli macie wśród przodków jakąkolwiek nadprzyrodzoną istotę, biada wam, bo niewidzialna trucizna już pełznie ku waszemu sercu, a nie w mojej mocy ją powstrzymać.
Zaśmiał się chrapliwie.
– Nie bójcie się, dobry człeku – odparł wielkodusznie. – I ja mam takie podejrzenie, ale w tym kielichu jest coś, co już chyba uratowało mi życie.
Wskazał na różowy puchar i jego mieniącą się barwami macicy perłowej zawartość. Medyk podszedł do szafki i powąchał kordiał. Pokręcił potem głową i ze smętkiem dodał:
– Jeśliście to pili, a jest to azaliż szlachetny andydot, to macie szanse przeżyć. Ale radziłbym wam dopić to do końca.
Posłuchał. Nie miał wielkiego wyboru. To mogło co najwyżej pomóc. „Chyba że ktoś podmienił zawartość”, pomyślał z paranoją. Pozostawało mieć nadzieję, że nikt nie zdążył. Medyk wyszedł, kłaniając się w pas, a on zaczął się zastanawiać, jak teraz ma zrealizować dalszy plan. Nie miał wielu alternatyw. Pozostało mu głównie przyzwać demona, choć bardzo wolałby tego nie robić, bo wiązało się to z dużym ryzykiem dla niego samego jako istoty, która przeszła rytuał półśmierci. Ale nie pozostawało inne wyjście poza porażką, która byłaby klęską, a poza tym interesowało go, jaką rolę w całej tej aferze odegrała hrabina i jej namiętność. Czy była prawdziwa? Czy też zaciągnęła go do łóżka po to, żeby napoić go tym napojem, który teraz znów rozpływał się w jego żyłach, przypominając słodkie chwile z nabrzmiałymi pożądaniem sutkami między wargami.
W tej samej chwili otwarły się drzwi i wsunęła się przez nie postać, której nie byłby już w stanie pomylić, więc branzoleta niepotrzebnie szeptała nazwisko.
– Na pewno się dziwisz mojemu zachowaniu – powiedziała, wskazując na kielich trzymany w rękach. – Mam nadzieję, że dopiłeś go do końca, bo tak jak przypuszczałam, w użyciu było Daegh i gdyby nie to, biada by tobie.
Był zbyt oszołomiony, żeby odpowiedzieć, a ona nie przerywając kontynuowała.
– Mniej będzie ono dla ciebie dziwne, kiedy dowiesz się, że nie tylko twój ojciec zginął w wyniku przegranej bitwy w Wielkim Kanionie. Mój także został wtedy oskarżony o zdradę, więc kiedy tylko zobaczyłam kogoś, kto nosi wyryte na czole zaszczytne piętno wendetty, uznałam, że muszę zagrać w twoją grę, bo to moja jedyna okazja, żeby pomścić ojca.
– Wiesz, że nie jestem Markizem? – wydukał oszołomiony tym, co powiedziała, zapachem jej perfum, który dopiero teraz poczuł z całą mocą, oraz rysującymi się znów pod suknią jędrnymi wielkimi piersiami, obietnicą najwyższej rozkoszy.
– Wiedziałam to od pierwszego wejrzenia, nie wiem, jakim cudem ty nie wiesz, że my, potomkowie Zdrajców – wypowiedziała to słowo z wiele znaczącym przekąsem na twarzy – mamy ten znak na sobie, nie wiem, czemu sam nie zauważyłeś…
– To z powodu Przemiany – wybełkotał. – Musiałem jak najbardziej wczuć się w rolę markiza, a poza tym nie wiedziałem, jesteś pierwszą, którą spotykam…
Zaśmiała się perlistym śmiechem, nielicującym z powagą prowadzonej konwersacji.
– A może tylko ja to widzę – odparła, ujmując go za brodę – może to mój dar, a myślałam, że mają tak wszyscy. Ty też jesteś pierwszym, którego spotykam, więc nie mam porównania.
– Co teraz zrobimy? – zapytał, kiedy wyplątała gibkie palce spomiędzy jego kruczoczarnych włosów.
– Wiedziałeś, że on, ten, którego udajesz, stał za oskarżeniem naszych ojców o Zdradę? – zapytała szemrząco, rozchylając dekolt zachęcająco.
– Oczywiście, dlatego go udawałem. To on miał zabić Księcia, a dopiero potem się ujawnić.
Wsunął w ten dekolt swoją rękę, czując jak się napręża pod dotykiem.
– Zostaniesz ze mną, jak już dokonamy zemsty?
Roześmiała się tym razem z dozą smutku w głosie.
– Jak dokonamy zemsty, ujawnię ci mój nigdy nikomu niezdradzony sekret, ale na razie chodź, rana już wygląda lepiej, musimy wracać na salę.
Książę obrzucił ich spojrzeniem zza zasłony długich rzęs, co mu przypomniało pogłoski krążące od lat po Mieście, że Książę jest tak naprawdę kobietą i dlatego nigdy się nie ożenił. Kimkolwiek był, zasłużył na śmierć za to, co stało się w Wielkim Kanionie, kiedy pozbył się opozycji udając, że ona zdradziła jego plany wrogom.
„A może oni znali jego tajemnicę?” – pomyślał i spojrzał na hrabinę, która pomyślała to samo, sądząc po minie, jaką przybrało jej oblicze.
I nagle zastanowił się, kto mógł go ugodzić Daegh. Wyczytał to z jej twarzy: to musiała być ona.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał szeptem prosto do jej ucha i z trudem się powstrzymując, żeby nie chwycić go wargami.
– Nie domyślasz się? – odpowiedziała jeszcze ciszej. – Musieliśmy się pozbyć prawdziwego markiza, a to był najlepszy sposób. Nie bój się, Książe nic nie zauważył, Daegh jest niewidzialny, pamiętasz?
– Masz go nadal przy sobie?
– Oczywiście, głuptasie. Jakikolwiek był twój plan na ten wieczór, ja też miałam swój i Daegh jest uwzględniony w tym planie.
– Dlaczego oni zginęli?
Otwarła szeroko oczy i zmierzyła go ich powłóczystym spojrzeniem.
– Ty naprawdę nic nie wiesz? Wiesz chyba, po co była ci półśmierć? Ja też przez nią przeszłam. I dlatego zginął ojciec.
Wybałuszył oczy.
– Naprawdę?
– Tak, choć nie musiałam w tym celu jeździć na wschód.
Teraz jego oczy były okrągłe jak spodki.
– Wiesz, że ja tam jeździłem? Skąd o mnie tyle wiesz?
Poczuł na udzie lekkie uderzenie wachlarzem i z trudem pohamował chuć.
– Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie, teraz milcz, bo Książę będzie przemawiał.
Podczas długiej mowy tronowej uświadomił sobie, że na samym wstępie nazwała go imieniem, które nosił tak dawno, że zdążył o tym zapomnieć. Imieniem, które nadała mu matka, a może jeszcze ojciec w tych dawnych czasach, kiedy jeszcze żył. Uznał, że to któreś z rozlicznych imion markiza, arystokraci mieli ich na pęczki, którym pieszczotliwie nazywała go ta konkretna kochanka, ale to nie mógł być zbieg okoliczności. Nie mógł jednak teraz o to zapytać, bo Książę nie tolerował żadnych zakłóceń podczas przemów. Musiał poczekać, aż ona sama zdecyduje się wyjawić mu sekrety.
Książę skończył i uniósł ceremonialny Kielich, prastary artefakt, w którym zaklęta była magia podtrzymująca Miasto, z którą nierozerwalnie związane było życie Władcy. Ten kielich, z czystego złota wysadzanego kamieniami szlachetnymi mieniącymi się wszystkimi barwami, jakie widziało ludzkie oko i kilkoma, których nigdy wcześniej nie widział, musi wpaść w jego ręce, aby dokonała się wendetta. Kiedy wrzuci do niego czarną perłę, dusza Księcia zostanie wydarta z jego ciała, i trafi tam, gdzie jej miejsce – do Piekła. Na ten moment czekał przez całe lata Terminowania i Podróży, szkolenia w magii i sztukach wojennych, i zastanawiał się, czy to samo czuła jego towarzyszka, której miękki aksamitny łokieć muskał teraz jego żebra po zdrowej stronie obietnicą dalszych rozkoszy.
Książę niespodziewanie przyszedł z pomocą po raz drugi jego Planom. Skinął na nich stojących pod jednym z wielu drogocennych baldachimów zdobionych herbami zaproszonych gości, samych największych panów królestwa, i zakrzyknął:
– Po zwyczajowym toaście za państwo i jego władcę wypijemy za zdrowie naszego drogiego markiza, którego omal dziś podstępnie nie pozbawiono życia na oczach Mojego Majestatu, za co zdrajca poniesie odpowiednią karę! Markizie, zbliż się, abym mógł raz jeszcze podziękować ci za poniesione dla Mojego Majestatu rany i zasługi, wśród których najważniejsza jest wykrzewienie straszliwej Zdrady, która pół wieku temu pustoszyła nasze ziemie, oddając je wrogom i sprzedając w niewolę nasze kobiety i dzieci. Gdyby nie twoja wydatna pomoc, w Wielkim Kanionie ponieślibyśmy ogromną klęskę, ale nasze państwo dźwignęło się z popiołów, między innymi dzięki twojemu poświęceniu! W nagrodę pozwolę ci własnoręcznie ściąć głowę uzurpatorowi, który nie tylko podszył się pod ciebie, ale i podstępnie chciał pozbawić cię sił żywotnych!
Teraz, mając potwierdzenie, że rzeczywiście Markiz stał za likwidacją jego ojca, chętnie zrobiłby to, o czym mówił Książę, ale były pilniejsze zadania. Ta okazja nie powtórzy się przez następny rok, a nawet jeśli będzie na kolejnym dorocznym balu nadal udawał markiza, to bez pomocy hrabiny może nie mieć okazji, żeby aż tak blisko znaleźć się osoby Księcia i mieć w dodatku w zasięgu ręki święty Kielich, bez którego plan się nie powiedzie.
Ona jednak była szybsza i uprzedziła jego wahania. Kielich potoczył się z brzękiem z rąk Księcia, aż ledwie zdążył go złapać, ryzykując otwarcie się rany w boku. W jej ręku błysnął rozbłysk niewidzialnego ostrza, który dało się zobaczyć tylko w ułamku sekundy zaraz po wydobyciu, jeśli człowiek się tego spodziewał.
– Giń, diabelski pomiocie! – syknęła.
Czarna Perła wylądowała w Kielichu i dusza Księcia z sykiem zawirowała w wypełniającym go winie, po czym została uwięziona w okrągłym przedmiocie połyskującym niczym agat. Czarna Perła to był mocarny artefakt, pomyślał z satysfakcją.
Dworzanie stali z rozdziawionymi ustami, straże rzuciły się na pomoc Księciu, ale było już za późno. To on dzierżył teraz artefakt, czując jak jego dusza łączy się z Kielichem jako nowy władca, któremu teraz będą musieli się pokłonić i przysiąc lojalność. Potoczył triumfalnym wzrokiem po zebranych, widząc zdumienie na ich obliczach przemieniające się w wyraz ulgi. Książę nie był popularny wśród poddanych, ewidentnie, co mu dobrze wróżyło na przyszłość.
Przypomniał sobie, że markiz był najbliższym współpracownikiem Księcia, więc lepiej byłoby przestać nim być. Ścisnął jedną ręką Kielich czując przepływającą z niego moc, więc wystarczyło tylko dotknąć Klejnotu Przemian, by zmiana dokonała się w jednej sekundzie. Teraz nagle dostrzegł, że ma podobnie złote włosy jak hrabina, kiedy wrócił do własnej postaci, a ona patrzy na niego triumfalnie. Nieruchomy zewłok Księcia – byłego Księcia, bo on był teraz Księciem – leżał u jej stóp, bezsilny i bez życia, symbol podeptanego despotyzmu.
– Teraz już rozumiesz? – zapytała, kiedy zaciągnął ją z powrotem do buduaru, zostawiając dworakom czas, żeby dotarło do nich, co się właśnie stało i żeby mogli to obgadać.
Zamrugał oczami, usiłując jej dać do zrozumienia, że jest nadal enigmatyczna. Brakowało mu słów, wpatrując się w jej oblicze okolone złotymi lokami, z iskierkami rozbawienia pląsającymi w niebieskich oczach.
– „Zdrajca” był jeden – ciągnęła, odsuwając się od niego, co napawało go rozpaczą. – Nasz Ojciec.
– Nasz? – Zdumienie odebrało mu mowę.
– Jestem twoją Siostrą bliźniaczką, dlatego tyle o tobie wiedziałam. Matka umieściła mnie przy dworze, żebym mogła z bliska obserwować, co się tu dzieje i wyrobić sobie odpowiednie kontakty, które pomogą nam kiedyś obalić tyrana.
– Nie wiedziałem…
– Sprytne z jej strony. Ja oczywiście wiedziałam, ona mnie tu odwiedzała, czekałam na ciebie i wiedziałam, że kiedyś wypełni się jej przepowiednia.
– Czyli ja byłem tylko pionkiem?
– Będzie z ciebie dobry Władca – zapewniła go. – Masz odpowiednie przeszkolenie. A ja będę cię wspierać, bo na razie nie poradzisz sobie łatwo na dworze, za mało go znasz.
Spojrzał tęsknie na jej piersi, rysujące się powabnie pod suknią. Zaśmiała się porozumiewawczo.
– Zapewne Matka nie powiedziała ci też, że wśród naszego ludu takie związki są dozwolone. Jesteśmy ostatnimi z naszego ludu, więc musimy spłodzić potomków. Książę nas wytępił, ojciec był ostatnim, którego usunął, ale matka sprytnie nas ukryła. A teraz chodź, dworzanie czekają na nowego Władcę.
Głęboki tekst, pełen głębi i sięgający do głębokich pokładów mojej głębokiej jaźni.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Misiowi się podoba taka forma grafomanii. Jest trudniejsza dla autora nie będącego grafomanem. Miś miał frajdę wyłapując co rusz zdania, których by Reg nie darowała. Poczuł się mądrym misiem i bawił się świetnie.
Dziękuję wam za docenienie tego wiekopomnego arcydzieła urban fantasy ;)
http://altronapoleone.home.blog
W porównaniu z poprzednim tekstem, ten jest bardziej grafomański, chociaż pierwszy miał lepsze infodumpy. Fabuła tak skomplikowana, że ledwie ją rozumiem, przekazana za pomocą absuradalnie długich zdań, słowo ,,sutki” na każdej stronie – raj dla miłośnika kiepskiej literatury. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
I znów wyszedł na jaw, jak szydełko z woreczka, Twój nieposkromiony talent w parze z nieokiełznaną wyobraźnią, dając wyraz historii nadzwyczaj zawiłej i skomplikowanej, w dodatku zahaczającej o sprawy rodzinne a nawet koligacje dotyczące bohaterów, a przy tym obsadzonej w realiach Królestwa Miasta, którym rządził Książę. Nie brakło tu także retrospektywnego fragmentu sięgającego w przeszłość i będacego spirytusem movens, pozwalającym głębiej wczuć się w pobudki powodujące postępowaniem rodzeństwa, z tym że tylko siostra o tym wiedziała, a brat nie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Grafomania pełną gębą, bez dwóch zdań… Chyba, moim zdaniem, na tym właśnie polega grafomania: autor traktuje swoje dzieło śmiertelnie poważnie i wierzy, że jest świetne i doskonale napisane, mając wielkie walory literackie. I to opowiadanie jest przykładem takiego klasycznego podejścia do tematu. A że grafomanowi wyszła była z opowieści śmieszna i dziecinna kicha? Cóż, autor-grafoman po prostu nie zdaje sobie sprawy, że efektem jego pracy jest opowieść bzdurna, często idiotyczna, po prostu grafomańska, z licznymi potknięciami językowymi i błędami, no bo zabrakło pracy na warsztatem… On ich po prostu nie zauważa.
Jako opowiadanie konkursowe tekst prezentuje się znakomicie. Jego zaletą jest też to, że potknięć językowych, powtórzeń, dłużyzn i nielogiczności jest w sumie niewiele. Grafoman przecież też pracuje nad swoim dziełem.
A fabuła opowieści wartka…
W sumie jedno z lepszych opowiadań grafomańskich w tym konkursie, które czytałem.
Dobra robota grafomańska, zasługuje co najmniej na wyróżnienie.
Pozdrówka.
Omijam grafomanię szerokim łukiem, ale w twój tekst musiałem zajrzeć, a do tego ta przedmowa "Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)" mnie zachęciła, bo opowiadania pisanego z celowo popełnianymi błędami bym nie zniósł.
Doskonale wczulas się w grafomana. W sumie Roger wyraził to, co uważam: "autor traktuje swoje dzieło śmiertelnie poważnie i wierzy, że jest świetne i doskonale napisane, mając wielkie walory literackie". To ci się naprawdę udało.
Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.
O, bardzo mi miło, Geki :) Cieszę się, że moje podejście do grafomanii ma jednak zwolenników. Bo jak dla mnie te teksty naszpikowane literówkami i prostymi błędami są trudne do czytania i raczej niedbałe niż grafomańskie
http://altronapoleone.home.blog
To zdecydowanie jest grafomania, to nie tylko tekst z fatalnym wykonaniem, ale grafomania pełną gębą. A podchodzisz do niej bardzo serio. O ile w tekstach większości autorów widać przymróżenie oka, to tutaj postarałaś się zagrać autora, który jest święcie przekonany, że napisał wielkopone dzieło ;) I cholernie dobrze Ci wyszło :)
Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Do minusów zaliczyłabym fakt, że tekst jest tak dobrze źle napisany, że trudno przez niego przebrnąć, a dotarwszy do końca czytelnik nie pamięta już początku ;) Pośmiać się też za bardzo nie można, bo powaga autora jest tu wyczuwalna.
Na plus właśnie to, że udało Ci się pokazać to, o czym pisałam na wstępie. Przyznam, że tak bym nie potrafiła. Stworzyłaś perełkę, choć nie ukrywam, że lepiej bawiłam się przy tekstach autorów, którzy grafomanię potraktowali z przymróżeniem oka.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej, Irko, dzięki za pochwałę i niepochwałę ;)
Wydawało mi się, że w tym tekście roi się od niezręczności językowych w rodzaju “erotycznych odczuć nabrzmiewających niczym paląca rana”, ale coś podejrzanie nikt mi ich nie wytyka :( :( :(
Ja się w każdym razie bawiłam setnie, pisząc ten tekst.
http://altronapoleone.home.blog
Alez roi sie od niezrecznosci jezykowych, nie, no, widzialam je przeciez ;) Przecie Ci ich wytykac w tym konkursie nie bede ;) Mnie chodzi raczej o podejscie. Trudno to wytlumaczyc, sprobuje, jak siade do kompa.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Tak, dużo cycków. To też jakiś rodzaj grafomaństwa. Nie w moim stylu, ale chyba już się zgodziłyśmy, że inaczej definiujemy to zjawisko i na co innego w konkursie polujemy.
Babska logika rządzi!
Cześć, Drakamina!
Hehehe hehehe………. Ależ tu było powrotów akcji i poplątania intryg…………… Hehehe hehehe nö i te piersi i skutki………………. Hehehehehehe…………… Myślałem, że mi mózg odleci – ja nie mógłbym być nowym władcą albo hihihihihihi hrabiną…………. Nie wymyśliłbym takiego planu…………. Hehehehehehe ja też jestem pisażem………….. Hehehehheehhehe pozdro600
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hejka!
Nic nie poradzę na to, że dla mnie grafomania to bardziej fabuła i styl niż literówki ;)
No mi też ciężko się odnaleźć w literówkach czy błędach. Ale staram się. :)
żeby nie uderzyć podeszwą w połyskujące zimnym światłem odbitego księżyca kałuże.
Uśmiechłam. :D
bo gdyby został wykryty, musiałby zbyt szybko użyć Klejnotu Przemian, co zniweczyłoby subtelnie utkany plan niczym te gobeliny, które oglądał w Kapitularzu, kiedy odbywał szkolenie, które teraz miało mu się przydać do zrealizowania swojego wielkiego planu, choć jego mistrzowie na pewno nie tego oczekiwali od adeptów Wielkiego Arkana.
Haha, dobre. :D
Fajnie ukazujesz tu te wszystkie klisze i spinasz je w całość, aż ma to sens, a jednocześnie zachowujesz te grafomańskie pomysły. ;)
trzepocząc rzęsami jak ptak w klatce
:D
Dalej trochę zbaczasz w normalne tony opowiadania i brakuje mi więcej grafomanii. Ale czyta się dobrze (to znaczy źle, ale dobrze, więc źle XD).
Im dalej w tekst, tym gęściej od tych spisków i nagromadzenia informacji… zmęczyłam się. :D
Za to końcówka z bliźniaczką idealnie wpisała się w grafomanię, ten ograny motyw zawsze mnie bawi, zwłaszcza z tymi wyjaśnieniami, że przecież u nich to dozwolone. XD
Pozdrowionka,
Bananke