– Nie wejdziesz. – Przeszywający duszę na wylot głos rozległ się po całej komnacie.
– Że co? Że ja nie wejdę? – odpowiedziałem, czując budującą się we mnie determinację, która zbiegła się z postępującym pieczeniem pośladków. To już kolejny raz, kiedy odmówiono mi wstępu do Biblioteki.
– Nie wejdziesz. Twoje poświęcenie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia wiele do życzenia. – Bogini stanęła przed ogromnymi wrotami z mosiądzu, skrywającymi cel podróży wielu narwańców. Narwańców takich, jak ja. – Ten zwój zawiera wiele błędów zarówno technicznych, jak i merytorycznych. Niestety.
Bóstwo miało na sobie biało-czarną szatę. Jedwabny strój od pasa w górę przedstawiał lecący klucz ptaków, a pod nimi – gigantyczną ławicę ryb. Symbole te sprawiały wrażenie, jak gdyby naprawdę się poruszały. W tych martwych naszywkach wyczuć się dało iskrę życia. Tak sobie pomyślałem, czy może energia życiowa dla tych wyszytych zwierząt nie pochodzi od nieudaczników mojego pokroju.
– Srele do sryczenia. – Tupnąłem nogą i podkuta podeszwa skórzanych butów zaklekotała o marmurową posadzkę. – Co mam zrobić, żebyś mnie przepuściła?
– Myślę, że ten wątek może ciebie zainteresować, Barbarzyńco – odpowiedziała bogini. Wzniosła dłonie przed siebie i zacisnęła w pięści. Po chwili w jej rękach zmaterializował się zwitek pergaminu, zwieńczony złotymi ozdobami. – Proszę.
Podeszła i wręczyła mi zwój. Zdziwiony podniosłem wzrok ku jej obliczu. Jasne, dawała przeróżne wskazówki, jak mogę poprawić wartość zwojów, ale nigdy nie dała mi czegoś w tym rodzaju. Czy wskazywała konkretne błędy? Owszem, jednak takie coś było dla mnie nowością. Ona za to uśmiechała się pogodnie i kiwnęła głową, namawiając mnie do rozwinięcia tajemniczego dokumentu.
Czyżby dała mi coś z Biblioteki? A może to część wiedzy z młodszej siostry tego przybytku, Poradnikalni? Obróciłem pergamin i zauważyłem napisane czerwonym tuszem słowa – ,,Betuj bliźniego jak siebie samego”. Rozłożyłem zwój na posadzce. Znaczną część artefaktu zajmowała mapa, prowadząca do miejsca, zwanego Betalistą.
– To taka karczma – zaczęła tłumaczyć bogini. – Gdzie znajdziesz wsparcie od tych, którzy mają większe doświadczenie w podbojach Krainy Portalu. To w tym miejscu przesiadują najlepsi z najlepszych, chcący pomagać takim, jak ty.
Pod mapą znajdowało się kilka akapitów tekstu o tym, jak z pomocy Mistrzów korzystać, ale stwierdziłem, że zostawię to na później. Podziękowałem bardzo serdecznie Bogini Reg i skierowałem kroki ku wyjściu. Zostawiłem marmurową komnatę za sobą, ponownie czując znajomy ścisk w żołądku.
W Poczekalni, bo tak nazywało się pomieszczenie najbliżej wyjścia, siedziało kilku delikwentów, gotowych, bądź też niegotowych na spotkanie z Sędzią. Kiwnąłem im w geście przywitania, a na ich pytające spojrzenia odpowiedziałem jedynie:
– Dupa, znowu nie.
Kilku nieszczęśników jęknęło z przerażenia, obawiając się o własny los. Część z nich zapewne myślała, że w końcu mi się uda, ale wciąż najwidoczniej nie byłem gotowy. Tym samym zwątpili we własne umiejętności. Niektórych już tutaj widziałem, chociaż część twarzy była dla mnie zupełnie nowa.
Pokryte lapis lazuli ściany poczekalni odbijały tajemniczo światło podłogowych lamp. Dziwnie ciemne, a zarazem jasne pomieszczenie dawało poczucie bezpieczeństwa, ale w niektórych budziło grozę.
Jednak to i tak nic w porównaniu z karmazynowym marmurem Przedsionka, w którym czekała Ona.
Pchnąłem ciężkie, dębowe drzwi. Świeże powietrze wypełniło płuca i uczucie frustracji nieco zelżało. Przeciągnąłem się jak kot, wydając głośne stęknięcie, jak ojciec wychodzący z łóżka o szóstej rano w sobotę i poszedłem w kierunku stajni parkingowej.
Mój transport. Dwie bojowe świnki morskie, przypięte do jednego z tańszych, białych rydwanów. Węgielki – Atrament i Antracyt, spojrzały na mnie, przeżuwając w spokoju siano z paśnika. Gigantyczne kawie domowe, a raczej bojowe, obserwowały, jak się do nich zbliżam i w jaki sposób to robię. Skocznie? Melancholijnie? Próbowały wyczytać z twarzy i ruchów emocje, które mną kierowały, mając nadzieję na to, że może nareszcie udało mi się dotrzeć do celu odwiecznej podróży.
– Musimy próbować dalej, maluchy.
Antracyt, mniejszy z dwójki, pisnął smutno. Obrócił głowę w moją stronę i polizał swoim śmiesznym jęzorem po twarzy. Obleciał całą łepetynę, układając mi przy okazji włosy.
– Dzięki, grubasku. – Pogłaskałem świniaka po szyi, po czym sprawdziłem jego uprząż. Upewniwszy się, że wszystko jest zapięte tak jak należy, wszedłem do rydwanu i rozłożyłem zwój, w którym zawarta była mapa Krainy. Zacząłem badać rycinę na nowo, tym razem dokładniej. Jeździłem palcem po pergaminie, znacząc drogę, którą musiałem przebyć.
– Mmm, tak, całkiem niedaleko stąd – mówiłem pod nosem. – Że też wcześniej tego nie zauważyłem!
Przybyłem do tego kraju z państwa Wattpadu, a uwierzcie mi… tam się dzieją rzeczy niestworzone. Chciałem zostać poszukiwaczem przygód, więc obrałem tamtą krainę jako cel numero uno.
Absolutna anarchia. Jasne, niektórzy mogą nieźle wzbogacić się na takim bałaganie, ale dla mnie to było zbyt wiele. Postanowiłem wykorzystać oszczędności i wynająć prom, który zabrałby naszą trójkę kompanów na drugą stronę rzeki Fantastyki.
Dobry, kurde, ruch z mojej strony.
***
Łąki Krainy Portalu porastała szeroka gama kolorowej roślinności. Połacie potężnych krokusów pokrywały niezliczone hektary nizin Konkursowiczów. Rośliny te zostały zasiane na cześć jednego z bóstw Biblioteki. Powiadają, że urodził się zwykłym człowiekiem, ale uzyskał wstęp do panteonu dzięki swoim zasługom. Czy to prawda? Pojęcia nie mam. Wiem tyle, że w wolnym czasie jest ogrodnikiem. Poza pielęgnacją grządek z kwiatami hoduje także psy na swym polu.
Rozumiecie to? Psy, wyrastające z ziemi! Kto by pomyślał, że takie coś mogłoby mieć miejsce?
A jednak.
Przejeżdżałem także przez eukaliptusowy las, zarządzany przez niejakiego lemura. Chociaż nie, chyba jednak koalę. Taki to wszędobylski misiak, co skacze od drzewa do drzewa i ryje w korze, pisząc jakieś pierdółki, zwane także drabblami. Według legendy drabbli jest tyle, ile roślin w całej krainie i nie ma śmiertelnika, który by je wszystkie odnalazł.
Tak? Nie wiem, według mnie ta historyjka jest trochę na wyrost. Ale kto wie, ja jestem stosunkowo świeżym obywatelem tego kraju. Może kiedyś wezmę się za poszukiwania wytworów koalowego pazura… ale to później. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie, niż gonienie jakiegoś Misia.
I tak przed moimi oczami wyrosła Wioska Krzyczącego Pudła. Bywałem tu już kilka razy, ale nigdy nie natknąłem się na Betalistę. Musiałem przeoczyć ten przybytek, gdy ostatnim razem przybyłem do centrum komunikacji interpersonalnej całego Portalu. No proszę, ile ciekawych miejsc kryje Kraina!
Był weekend, więc ludność Wioski wyszła na rynek. Główny plac cichł jedynie w dni robocze, kiedy to mieszkańcy szli do pracy, bądź pisali nowości w swoich chatkach.
Podjechałem pod stajnię. Jej właściciel już przyzwyczaił się do widoku dwóch potężnych kawii bojowych, więc udało mu się znaleźć dla nas miejsce. Prychnął tylko niecierpliwie kilka razy, gdy dupcia Atramenta zawadziła o któryś z drewnianych filarów, podtrzymujących strop wielkiej szopy, ale ten na całe szczęście nie zwalił nam się na głowy.
Wyobraźcie sobie, że niektórzy potrafią przylecieć tutaj na smokach! Jest kilku poskramiaczy tych skrzydlatych gadów, z czego niektórzy mają jobla na punkcie… Francji.
Francji? Och, jest tyle ciekawszych państw, niż to, w którym jedzą żaby i ślimaki. A skoro o ślimakach mowa… to zaraz do tego przejdę.
Dlaczego… dlaczego, do cholery jasnej, Anglia przegrała wojnę stuletnią? Gdyby wygrali, to przynajmniej miałbym argument przeciwko Francuzom i mógłbym lansować się obraniem brytyjskiego stronnictwa. Tak to ja jestem po przegranej stronie, więc jedyne co mi pozostało to ronienie łez, bawiąc się figurkami celtyckich wojowników.
Miejsce słynnej poskramiaczki smoków było akurat puste, więc założyłem, że latała gdzieś w pobliżu i łowiła Piórka. Takie to życie tropiciela.
Zaparkowałem najpiękniejszy rydwan, nakarmiłem grubaski i skierowałem kroki ku rynkowi, pokrytym złotą kostką brukową. Gdy świeciło słońce, odbite promienie słoneczne potrafiły uderzyć w oczy z taką siłą, że można było na moment oślepnąć.
Spojrzałem pod nogi.
Śluz!
Czyżby Ślimak tu był?
Z każdym kolejnym krokiem głosy na placu nabierały siły.
Jakieś zamieszanie.
– Seks! Kosmiczny seks! Juhuuu! – Ktoś wykrzykiwał te hasła, przykuwając uwagę co poniektórych przechodniów. Część z nich przysłuchiwała się słowom faceta z zainteresowaniem, inni z obrzydzeniem.
Ujrzałem gigantycznego ślimaka, pełznącego w kierunku nagabywacza.
,,Będzie ciekawie, he he”, pomyślałem, zbliżając się coraz bardziej do krzykacza.
– Witam ośliźle! – rzucił Ślimak do gościa od ,,kosmicznego seksu”. Jego głos brzmiał przyjemnie, przyjacielsko, chociaż wyczuć się w nim dało nutkę grozy. – A co tu się wyprawia?
– Seks kosmiczny, kosmiczny seks! – rzucał hasłami typek, wciąż utrzymując swój denerwujący ton. – Proszę, oto mój zwój kosmicznego seksu na Księżycu. Przeczytaj, Ślimaku. Tylko proszę bez konstruktywnej krytyki, bo się popłaczę.
Obserwowałem całe zajście z boku. Czułem w kościach, że to wszystko nie skończy się szczęśliwie. W głowie pojawiło mi się kilka możliwych scenariuszy i bynajmniej w żadnym z nich autor ,,kosmicznego seksu” nie był całowany i oklaskiwany.
Ominąłem tę szopkę, rozwinąłem mapę trzymaną w prawej dłoni i rozejrzałem się po okolicy, szukając ukrytego wejścia do karczmy. Wciąż nie mogłem się połapać w dziwnym opisie trasy, więc musiałem wyglądać co najmniej śmiesznie.
Mijali mnie przechodnie, niektórzy łypali spode łba, każąc mi zejść na bok.
– Łe Jezu, no! Drogi szukam!
Kręciłem się w kółko, nie mogąc znaleźć wejścia do Betalisty. Czułem zrezygnowanie wdzierające się do mojego złamanego przez boginię serca.
Usiadłem przed jednym z domów. Ceglane schody, rozgrzane od późnowiosennego słońca parzyły mi pośladki, ale nie miałem siły się ruszyć, więc najzwyczajniej w świecie smażyłem kotlety przed czyimiś drzwiami.
– A ty to kto? – Dotarł do mnie łagodny głos. Podniosłem wzrok i ujrzałem dwie kobiety. Na ich twarzach malowały się pogodne uśmiechy, co dodało mi nieco otuchy. – Bruce i Natalia, możemy ci jakoś pomóc?
– Betalisty szukam, ale nie mogę jej znaleźć. Znacie drogę? – odparłem, czując się trochę głupio.
– No, jasne! Jak pójdziesz przed siebie, do końca rynku, to skręć w prawo. Dojdziesz do Parku Hydowskiego, w którym musisz iść na zachód. Znajdziesz wielki, kamienny budynek. Nie wchodzisz na parter, ale bezpośrednio do piwnicy, a stamtąd już droga jest prosta.
Uniosłem brwi, pochyliłem głowę i złapałem się za twarz. No jasne, że to było takie proste!
Podziękowałem im wylewnie i pobiegłem wskazaną drogą. Wiatr szumiał w uszach, włosy latały w każdą stronę. Nowa siła, która zadziałała niczym motorek w nogach pozwoliła mi dostać się do Parku Hydowskiego w mgnieniu oka. Rozejrzałem się po otoczeniu, spojrzałem na słońce.
Zachód – o, tam.
Wszedłem do ciasnego przejścia, prowadzącego ku stromym kamiennym schodom. Wydawało mi się, jakby nie miały końca. Wiły się w dół, wbijając się w ciemną otchłań. Oplecione były wokół grubego, marmurowego filaru, niczym wąż wokół laski Asklepiosa.
Jaki chłód! Kamienne ściany wydawały się wiać zimnem w moją stronę, wywołując gęsią skórkę. Kręta ścieżka o mało co nie poluźniła moich zwieraczy, ale postanowiłem pokonać strach i dzielnie przeć naprzód.
Po drodze mijałem drzwi przeróżnej maści. Żelazne prostopadłościany, kraty więzienne, mahoniowe, zdobione wrota i inne, wymyślne przejścia. Co jakiś czas przystawałem przy którychś i nasłuchiwałem, czy w środku coś się dzieje.
No, działo się! Z niektórych tajemniczych pomieszczeń dochodziły kłótnie, z innych spokojne dyskusje, w części z nich nie działo się absolutne nic, a w jeszcze innych grupa ludzi (chyba ludzi) rzucała w siebie meblami. A przynajmniej tak to brzmiało.
Ach, rodzinny klimacik.
Po przejściu kilkudziesięciu stopni zacząłem słyszeć głosy. Nie, nie mam na myśli własnej paranoi. Chodzi mi o odgłosy wrzącej życiem karczmy. Nareszcie! O mało nie zszedłem na zawał w tym straszliwym przejściu, więc myśl o ujrzeniu światła i piwa napełniła mnie nadzieją.
Wbiegłem do przybytku. Betalista tętniła życiem! Olbrzymia sala z barem pośrodku robiła wielkie wrażenie. Przy każdym stoliku siedziała grupa Portalowiczów, dyskutujących o swych podróżach i przygodach. Każdy był inny! Szeroka gama kolorów, ozdób, ubrań, kształtów i Cesarz Beryl wie czego jeszcze czyniła mieszkańców Krainy jednymi z najbardziej charakterystycznych istot we Wszechinternetuświecie.
Tam gdzieś szampan wylewał się, jeszcze gdzieś toast był wznoszony, tamten jakiś Portalowicz coś do mnie mówił, ale go nie słuchałem. Poszedłem w głąb hali i usiadłem przy barze.
– Co podać? – zagaiła kobieta w stroju gruszki. – Grzeje tam na zewnątrz, co nie?
– Ano – odpowiedziałem, zastanawiając się nad wyborem trunku. – Macie może piwątek?
– Jeden kufel piwątku! Się robi! – kobieta-gruszka zniknęła za ladą, a ja rozejrzałem się dokładniej po otoczeniu.
Faktycznie, dużo się tam działo.
Moją uwagę przyciągnął (chyba) mężczyzna, ubrany w strój… Arlekina? Tak mi się zdawało. Przeskakiwał od stolika do stolika, co jakiś czas przysiadając się na moment do zgromadzonych. Chwilę rozmawiał z jakąś grupą, wzniecił ożywioną dyskusję, i kontynuował skoczną podróż. Niektórzy próbowali go złapać i ściągnąć na ziemię, ale Arlekin był zawsze o krok przed resztą.
– Kiedyś go dorwę. – Nawet nie zauważyłem kiedy czarnowłosa Portalowiczka usiadła obok mnie.
– A po co? – zapytałem, szukając okazji do rozmowy.
– A tak sobie – odpowiedziała od niechcenia, po czym spojrzała mi w oczy, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. – Tak poza tym to Alicja jestem. – Podała mi dłoń. – Nie widziałam cię nigdy wcześniej.
– Barbarzyńca, miło poznać. Nowy jestem. – Odwzajemniłem uśmiech. – Ależ tu gęsto, prawda?
– Prawda. Szukasz Bety?
– Bety? – Nigdy wcześniej nie słyszałem takiego określenia. – A co to za wihajster?
– O, wihajster? Czyli jesteś z otchłani Poznania, tak jak Arlekin? – Alicja zignorowała moje pytanie i odpowiedziała własnym.
– Tak.
– Współczuję.
Patrzyliśmy tak na siebie przez moment, nie wymawiając żadnego słowa. Wrzawa w tle rozwijała się w najlepsze.
Nagle coś łupnęło w blat i kilka kropli piwątku wylądowało na rękawie mojej baśniowcowej tuniki.
– Proszę, twój napój! Jedno Czytałem się należy.
Odwróciłem wzrok od skaczącego wciąż Arlekina i spojrzałem na barmankę, która uśmiechała się radośnie. Posłałem ciche ,,dziękuję”, którego nikt nie miał prawa słyszeć, rzuciłem monetę i wróciłem do rozmowy z tajemniczą Alicją.
– No… to czym jest ta Beta?
– Betami są Portalowicze, chcący dobrowolnie szkolić żółtodziobów w kunszcie podróżowania i pisania zwojów, Barbarzyńco. Niech zgadnę… Bogini Reg cię tu przysłała?
– Może…
– Widać. Masz to wypisane na twarzy.
– Ale jak… co?
Alicja roześmiała się, pozostawiając mnie uczuciu wirującego umysłu. Przyglądałem się chichrającej Portalowiczce przez kilka sekund, aż się uspokoiła. Poklepała mnie po ramieniu, a ja wciąż wlepiałem w nią pełen zdziwienia wzrok.
– Żartuję! Nie przejmuj się. Czyli co, szukasz tej bety?
– Właściwie… to tak.
– No to trafiłeś idealnie, Barbarzyńco. Jestem wręcz uzależniona od betowania, więc chętnie ci pomogę.
Gites, majonez, kurde balans. Hej, ktoś zainteresował się moją beznadziejną sytuacją! Może przyszłość nie była tak ciemna, jak ją sobie wyobrażałem.
– Musimy zebrać drużynę. – Alicja oderwała ode mnie wzrok i rozejrzała się po Betaliście. Wzniosła wymownie prawą rękę i zrobiła ruch, jakby zagarnęła dłonią całą populację Krainy. – Moglibyśmy spróbować tylko we dwójkę, ale lepiej, gdy jest nas więcej. Poszukajmy kogoś!
– Tylko kogo?
W tym samym momencie stało się coś, przez co o mało nie wyplułem własnego serca. Starsza kobieta zmaterializowała się przed nami; ubrana w różowy płaszcz pachniała kościołem i tanimi perfumami. Spojrzałem na Alicję, ona na mnie, po czym oboje wpatrzeliśmy się w tajemniczą przybyszkę.
– Pisarska Zasadzka, Różowa Pogromczyni Marzeń Dzieci… zwał, jak zwał! – Głos tajemniczej kobiety pasował prędzej do dwudziestoparolatki, aniżeli do królowej Elżbiety, rodem z AliExpress. – Słyszałam, że potrzebujecie Bety?
– Tak dokładniej to ja, ale tak – bąknąłem. Wypiłem łyk przepysznego piwątku i zwróciłem się do rozmówczyń. – No, to chyba mamy ekipę? Czy potrzebujemy kogoś jeszcze?
Tak. Postanowiliśmy przejść się między stolikami, szukając tych, którzy chcieliby mi pomóc w udobruchaniu Bogini Biblioteki. Trudny to fach, dlatego im nas więcej, tym lepiej, a w każdym razie tak to sobie wyobrażałem.
***
Minęło wiele miesięcy od poznania pierwszych Bet. Rekrutowałem ich, oni rekrutowali mnie, i razem staraliśmy się pisać najlepsze zwoje, jakie kiedykolwiek pojawiły się w Krainie. A nie było to łatwe, zważając na fakt, że Portal był zamieszkiwany przez wielu Łowców Piórek.
Ale o nich kiedy indziej.
Nasze przygody utrwalałem na pergaminie. Pióro stało się naturalnym przedłużeniem mojej prawej dłoni. Czułem, jak stawałem się jednością z moim narzędziem i orężem jednocześnie. Przechodziłem powoli przez wrota, dzielące świat pospolitych Portalowiczów od świata Stałych Bywalców, którzy cieszyli się szacunkiem wśród reszty.
Biblioteka. Wciąż o niej marzyłem. Moje umiejętności z każdym dniem wchodziły na coraz wyższe poziomy. Zostawiłem pióro żółtodzioba daleko w przeszłości – nastał czas odnowienia. Niczym feniks z popiołów miałem wrócić do Przedsionka i zadowolić boginię swoim zwojem. Czułem, że dzięki Betom uda mi się to osiągnąć.
Wpadłem do Poczekalni, zaciskając palce na pergaminowym zwoju. Trzymałem najnowsze dzieło. Dzieło, które wyszło spod mojego pióra po wylaniu wielu litrów krwi i potu podczas ćwiczeń z Betami. Wszystko podpowiadało mi, że nareszcie się uda!
Serce biło mi z prędkością biegnącego królika po kofeinie. Płytki oddech i blada cera zdradzały mój stan, ale postanowiłem, tak czy siak, zapukać do Przedsionka i przedstawić zwój Bogini Reg.
– Powracam! – krzyknąłem, stąpając głośno w kierunku potężnej sylwetki, stojącej przed mosiężnymi drzwiami.
– Przedstaw mi swój zwój, Barbarzyńco.
I tak zrobiłem. Pokornie pochyliłem głowę i podałem jej moje magnum opus. Gdy dzieło wylądowało w rękach bogini, cały świat jakby się zatrzymał. Trwaliśmy oboje w ciszy. Czekałem na werdykt.
– Widać poprawę, Barbarzyńco – zaczęła mówić. – Początek nieprzegadany, opisy bogate, obszerne, ale nie powodują, że chce mi się spać. Doprawdy przyjemna lektura!
Nie wierzyłem w to, co słyszę. Moje marzenia się ziściły! Wreszcie udostępniona mi zostanie Biblioteka, a zwój mojego autorstwa zagości wśród pergaminów największych autorów Portalu!
– Tak! Tak! Znaczy się, dziękuję bardzo serdecznie, o bogini najcudowniejsza! – Musiałem się powstrzymywać, by nie zacząć skakać. Całe ciało buzowało – wchodziłem na inny poziom istnienia, na wyższą platformę, gdzie problemy śmiertelników mnie już nie dotyczyły.
Bogini odeszła w bok i położyła dłoń na klamce. Nacisnęła ją i tym samym potężne drzwi z mosiądzu się rozchyliły.
Blask, wydobywający się z Biblioteki prawie mnie oślepił. W ekstazie zrobiłem kilka kroków naprzód i trafiłem do nowego pomieszczenia. Potrzebowałem chwili, żeby wzrok przyzwyczaił się do warunków, jakie tam panowały.
Różowy marmur. I to tyle. Znajdowałem się w zimnej komnacie, której daleko było do moich wyobrażeń Biblioteki. Na drugim końcu sali stał wielki kwiat, za którym znajdowała się następna para drzwi. Bóg Krokus? Co tu się wyprawia?
Odwróciłem się w kierunku Bogini Reg i spojrzałem na nią pytająco. Miałem pewne podejrzenia co do tej sytuacji i w głębi ducha modliłem się, żeby nie okazały się prawdą.
– Gdzie jest Biblioteka…?
– Barbarzyńco… – Bogini uśmiechnęła się pobłażliwie. – Przecież musisz jeszcze przejść weryfikację u czterech kolejnych bóstw, zanim zostaniesz wpuszczony do Biblioteki!
– JAK TO JESZCZE CZTERECH?
