W Nowym Jorku roku dwa tysiące sto piątego panowała noc. Detektyw John Karter obudził się drąc się, bo przyśniła mu się jedyna rzecz, której się bał. Przyśniła mu się Marta na początku, ale potem przyśniło mu się jak jego szkielet opuszcza ciało pod siłą uderzenia dwóch ciężarówek. Podniósł się i spojrzał na łóżko. Było całe mokre. To był oczywiście pot.
Zaczął zastanawiać się nad wszystkim co wydarzyło się w poprzedniej części. Cała historia z Rickiem Molartem była tak spójna, jakby pisana przez Dostojewskiego. Tylko jedna nitka nie kończyła się supełkiem. Spółka Super Pizza Sp. z. o. o. Jaka była jej faktyczna rola? Nie mógł tego uzasadnić, ale czuł, że ma z tym coś wspólnego włoska mafia. Imperium zła wciąż dycha. Uciąłem mu członka, ale ma ich więcej, pomyślał. Dużo więcej.
John podszedł nagi do zakratowanego okna. Kraty jak w piecu do pizzy, pomyślał. Może tym jesteśmy. Pizzą pieczoną trudami życia. Niektórych życie wypieka na ostro, jak pepperoni, inni są zwyczajni jak margarita, a jeszcze inni przypominają pizzę cztery sery. John pomyślał, że jakby był pizzą, to byłby spaloną pizzą. Tak bardzo, że nie byłoby wiadomo czym kiedyś była. Trzeba było rozwiązać tę zagadkę. Postanowił wybrać się do jednej pizzy z ananasem, która mogła wiedzieć znacznie więcej. Założył kapelusz i wyszedł do swojego samochodolotu.
Jak to jest, że w piecu można stworzyć węgiel i jednocześnie pali się węglem, to perpetuum mobile, pomyślał.
– Mario, zbierasz pudełka po pizzy już czterdzieści lat – powiedział John, ledwie widząc swojego rozmówcę w zadymionym papierosami mieszkaniu. – Słyszałeś, żeby działo się coś podejrzanego w świecie pizzy?
– Spółka Super Pizza Sp. z o.o. zwiększyła ostatnio swoje obroty – odpowiedział Mario. – Rozpanoszyli się w tym mieście jak szczury i nikt nie wie czemu.
– Nie wiesz czy nie ma to jakiegoś związku z przestępczością? – zapytał John.
– Twój instynkt jest dobry, ale jak zwykle się myli – odpowiedział Mario. – Jak szukasz informacji o przestępczości, musisz poszukać specjalisty od przestępczości, ja interesuję się tylko pizzą.
Mario jak zwykle miał rację. Gdybym znalazł specjalistę od przestępczości, łatwiej byłoby mi znajdować przestępców, komisarz powinien kogoś takiego zatrudnić, pomyślał John. Ale skąd kogoś takiego wytrzasnąć? Wtedy przypomniał sobie o swoim starym znajomym. Daglasie Jordanie, który był Murzynem. Zanim nawrócił się na policjanta, zadawał się z wieloma gangami, gdzie nabrał wielu kontaktów jeszcze jako młody Murzynek. Potem stał się najlepszym koszykarzem w policyjnej remizie i znanym raperem. Musiał coś wiedzieć.
Ironiczne, że w tak ciemnych czasach, musimy polegać na pomocy ciemnych ludzi, pomyślał John. Nie był oczywiście rasistą, zresztą Daglas nawet zabrał Johna na urodziny swojego syna do Disneylandu, więc bardzo się przyjaźnili. Po prostu był samodzielny i wolałby na nikim nie polegać. Po tej myśli wyruszył do apartamentu Daglasa Jordana.
Gdy John zmierzał samochodolotem w stronę jego domu, dostrzegł, że ktoś go śledzi, poruszając się za nim małym ręcznie napędzanym rowerkolotem. John próbował go zgubić na wszelkie możliwe sposoby. Zmieniał kierunek lotu, latał do góry, na dół, na boki. Próbował też chować się w dymie z kominów. Miał wrażenie, że te kominy mają lepsze filtry niż papierosy, które palił Mario. W końcu postanowił skonfrontować swojego prześladowcę.
– Czego pan chce! Ja tylko rozwożę pizzę! – zapiszczał szczapowaty studencik na rowerkolocie.
Takiej odpowiedzi John się nie spodziewał, nie miał żadnego kontrargumentu, więc wypuścił chłopaczka. Coś mu w tym wszystkim jednak śmierdziało i nie była to pizza, więc postanowił go śledzić. Chłopak doprowadził go do głównej siedziby spółki Super Pizzy Sp. z o.o. John postanowił wkraść się do środka, żeby się rozejrzeć.
Zdjął kapelusz, żeby nikt go nie poznał, że jest detektywem i wszedł jakby nigdy nic wejściem dla pracowników. W wielkich halach praca wrała. John z przerażeniem dostrzegł, że ciasto jest uformowane w ludzi, tuż przed tym, zanim rozjedzie je walec, formując znany wszystkim smakoszom placek.
Gdy tak szedł z ciemnego kąta wynurzył się… Rick Molart!
– Rick Molart! – krzyknął John.
– Tak, Rick Molart – powiedział Rick Molart. – Myślałeś, że mnie pokonałeś, ale maszyna czasu była źle ustawiona! W rzeczywistości przeniosła mnie w dobre miejsce, ale o wiele wcześniej niż zderzyły się dwie ciężarówki! – zaśmiał się diabelsko. – A to znaczy, że wciąż musisz między nimi zginąć! Przez cały ten czas ukrywałem się i przyrządzałem plan zemsty! Wpadłeś prosto w moje sidła, jak to mówią: po pizzy do pępka! Tuż za mną już czeka na ciebie moja maszyna czasu!
– Jednego nie przewidziałeś! – krzyknął John. – Tym razem nie jestem związany! – Po czym sięgnął do kieszeni po swój laserowy pistolet, lecz niczego tam nie znalazł.
Psia kość, studencik! Pomyślał.
Rick Molart ponownie się szaleńczo roześmiał.
– Spójrz pod nogi! – krzyknął. – Stoisz w cieście po kostki i zaraz rozjedzie cię mój walec!
Z mroku hali wynurzył się wielki walec.
Wbrew pozorom John się nie bał, bo wiedział, że jak zostanie spłaszczony, to jego szkielet też zostanie spłaszczony, a szkielet, który znaleźli obok ciężarówek nie był spłaszczony, a tylko tego tak naprawdę najbardziej się bał.
– Nim zginiesz, zdradzę ci sekret tego miejsca! – powiedział Rick Molart. – Poza przerabianiem ofiar przestępczości na pizze, spółka Super Pizza Sp. Z o. o. służy praniu brudnych pieniędzy! Wszystkie gangi w mieście składają się z ludzi, a ludzie muszą jeść! Płacę im za ich usługi pizzą, za którą oni płacą mi swoimi brudnymi pieniędzmi! – Rick Molart zaśmiał się diabelsko. – A najlepsze jest to, że płacę im pizzą zrobioną z ich własnych ofiar!
Rick Molart śmiał się szaleńczo przez dobre pięć minut.
– Więc jak John? Zdecydowałeś już jaką pizzą zostaniesz? – zapytał złośliwie Rick.
Zanim John zdążył się zastanowić jaką pizzą zostanie, z ciemności zza Ricka Molarta wynurzyła się Marta. Podcięła go zwinnym ruchem swoją nogą giętką jak trąba słonia, tak że wpadł do swojej maszyny.
– Teraz nie uciekniesz! – krzyknęła, po czym nacisnęła przycisk przy maszynie znikając przerażonego Ricka Molarta.
– Marto! Ocaliłaś mnie! – krzyknął John. – Teraz wyłącz ten walec!
– Ja mówiłam do ciebie cymbale! – odpowiedziała. – Teraz w końcu się na tobie odegram!
Wtedy zza Marty z ciemności wynurzył się… Daglas Jordan, przyłożył do jej ust chusteczkę z chloroformem, a John patrzył jak ta słabnie aż w końcu przestaje się ruszać. W końcu Daglas Jordan nacisnął przycisk wyłączający automatycznego walca.
– Daglas! – krzyknął John. – Ocaliłeś mnie! Jakim cudem nikt cię nie zauważył? I jak sprawnie ci poszła ta akcja z chloroformem!
– Taka moja uroda – odparł Daglas Jordan.
John został uwolniony z ciasta.
– Jak się o mnie dowiedziałeś? – zapytał John.
– Obserwowałem od jakiegoś czasu Martę, bowiem czułem, że pewnie coś knuje i doprowadziła mnie tu.
– Zawsze mogę na tobie polegać przyjacielu! – odpowiedział dumnie John.
Czasami ktoś kto wydaje się najciemniejszy, jest w danej sytuacji najjaśniejszy, pomyślał John, wracając do swojego mieszkania po pełnym wrażeń dniu.