- Opowiadanie: Felik - Kradzież zwoju (Część opowiadania blogowego)

Kradzież zwoju (Część opowiadania blogowego)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kradzież zwoju (Część opowiadania blogowego)

– Wszystko gotowe – Zakomunikował Xerxes klękając na jedno kolano.

– Bardzo dobrze, możesz odejść – Odparł Julian, machnąwszy ręką. Xerxes dźwignął się z ziemi i ze spuszczoną głową opuścił gabinet Juliana, zamykając delikatnie za sobą rzeźbione drzwi.

Kiedy drzwi się zamknęły, Julian pozwolił sobie na uśmiech samozadowolenia. Wszystkie wojska zostały zgromadzone na równinie oddalonej o dziesięć kilometrów od murów Valanturu. Teraz oczekiwały wyłącznie na moment, w którym to otworzą się magiczne portale prowadzące pod same mury Ebonhearth.

Jego wewnętrzne rozmyślenia przerwał głos Skarrbora.

– Nie ciesz się tak szybko – Upomniał go swoim lodowatym głosem – To, że masz wojsko nie oznacza, że wygrasz. Pamiętaj. Wszystko zależy od tego, czy uda ci się zdobyć zwój –

Julian westchnął spoglądając na pierścień. Za chwilę miał odbyć się rytuał, w wyniku, którego jego dusza miałaby wniknąć do ciała innego człowieka oddalonego od tego miejsca o wiele kilometrów. Skarrbor przez ostatni dni spędzał całe dnie na komunikowaniu się z przywódcą tajemniczego kultu w Ebonhearth. To właśnie oni pochwycili owego człowieka, w, którego ciało miał wniknąć. Tamci odprawili już po swojej stronie odpowiednie rytuały, przygotowawszy ciało człowieka na jego duszę.

Trochę się tego obawiał. Podróże duszy nie kojarzyły mu się z niczym dobrym, a rzadko, kiedy miały szczęśliwe zakończenie. A co jeśli to podstęp? Co jeśli jego dusza zostanie uwięziona w ciele tamtego śmiertelnika, podczas gdy Skarrbor przejmie władzę nad jego ciałem? To wszystko mogło być jednym wielkim podstępem. Życie nauczyło go żeby nikomu nie ufać, co też zawsze czynił…jednak bez tego poświęcenia szanse na zdobycie Ebonhearth byłby o wiele mniejsze. Frontalny atak na pewno nie maiłby szans powodzenia. Opcja z portalem była doskonałym rozwiązaniem. Natychmiastowy atak na niczego niespodziewającego się wroga. Czy może być coś piękniejszego?

– Nie powinieneś się zamartwiać – Odgadnął jego myśli Skarrbor z nutą rozbawienia w głosie – Nic ci się nie stanie, obiecuję –

Julian zgrzytnął zębami.

– To nie ładnie czytać w czyjś myślach –

– Ja wcale w nich nie czytam – Próbował usprawiedliwić się pierścień – Są tak wyraziste, że nie da się ich nie czytać. Gdybyś potrafił panować nad swoimi emocjami to…-

– Dobrze!- Huknął Julian – Starczy tego –

Skarrbor zaśmiał się.

– Jak sobie chcesz– Zmienił ton głosu na poważniejszy, pozbawiony nutki humoru – Pamiętaj, przeniesienie duszy jest bardzo skomplikowanym zaklęciem. Nie będziesz miał nieskończonej ilości czasu. Musisz uwinąć się jak najszybciej i ukraść zwój z uniwersytetu –

Julian wstał z ozdobnego krzesła, podchodząc do naszkicowanego białą kredą okręgu pośrodku pomieszczenia. Sala, w której przebywał wykonana była z czystego jak łza marmuru, wzbogaconego złoto-brązowym barwnikiem. Potężne kolumny stojące w kątach wspierały sufit, ozdobiony piękną mozaiką ilustrującą Valantur. Do wysokich drzwi prowadziły pary schodów ustawionych w łukowaty sposób. Środek pomieszczenia przyozdabiały płyty tworzące złote koło, z czerwonymi kamieniami w środku.

– A co jeśli się nie uda?– Zapytał stanąwszy w środku białego kręgu narysowanego kredą.

– Nie chcesz wiedzieć – Odparł Skarrbor z nutą groźby w głosie – Wystarczy powiedzieć, że będzie to bardzo, bardzo nieprzyjemnie doświadczenie –

– Zaczynaj – Powiedział, przełykając gulę w gardle.

– Przygotuj się –

Po tych słowach nastąpił rozbłysk. Biała kreda niczym płonący lont zaczęła zmieniać barwę na intensywnie czerwoną. Kiedy cały okrąg stał się czerwony, w środku powstał trójkąt z wpisanym w środek okiem z pionową źrenicą. Z trzech kątów trójkąta wystrzeliły trzy linie, obiegające koło i tworzące jeszcze większy okrąg o niebieskiej poświacie.

Julian poczuł dziwne ukłucie, podobne do tego, jakie towarzyszy nam przy bólu kręgosłupa. Jednak to ukłucie było o wiele intensywniejsze i nie dotyczyło ciała, a duszy. Nieznana siła wsiąkła w jego ciało jak woda w gąbkę. Odczuwał dziwne uniesienie i ból. Od tego wszystkiego ledwo mógł ustać na nogach.

– Jeszce chwila – Odezwał się Skarrbor ciężkim głosem.

Z trzech kątów trójkąta wystrzeliły złote promienie światła, skupiając się nad głową Juliana. Rozległ się dźwięk podobny do tego, jaki towarzyszy pękaniu szkła i po chwili w miejscu styku promieni zaczęła tworzyć się złota kula, w której szalały czarne błyskawice. Wokół magicznego symbolu podniosła się półprzezroczysta bariera dotykająca sufitu. Kula pękła, uwalniając czarne błyskawice, które wszystkie naraz uderzył w Juliana.

Julian wyprężył się, a oczy uciekły mu gdzieś za powieki. Nic nie widział, nic nie czuł. Był i go nie było. Leciał, unosił się nad górami i lasami, słysząc szepty. Namawiały go do zostania i odpoczynku, ale on wiedział, że nie może odpocząć. Cienie snujące się za horyzontem wydłużały się, starając się dosięgnąć go swoimi czarnymi mackami.

Wtem, gdy tak leciał nad jakimś miastem, którego nazwy zapomniał potężna siła ściągnęła go w dół.

Błysk, grzmot i huk. To wszystko zlało się w jedność, gdy jego dusza wślizgnęła się do ciała jakiegoś mężczyzny. Rozejrzał się po pomieszczeniu oszołomiony intensywnością doznań. Wszędzie było ciemno, a on siedział pośrodku czerwonego okręgu, otoczonego czterema obeliskami z czarnego kryształu. Spojrzał na swoje dłonie z pewnym zdziwieniem, były inne. Nie takie delikatne jak zazwyczaj, lecz silne i szorstkie.

– Dobrze się czujesz, panie? – Odezwał się zakapturzony mężczyzna odziany w czarną szatę, który podszedł do niego i pomógł mi wstać.

– Tak…chyba tak – Odparł Julian, chwiejąc się przez parę chwil, dopóki nie odzyskał równowagi.

~~ Skarrbor ~~Wymówił w myślach imię swojego współpracownika, chcąc się z nim skontaktować. Nie odczuwał wewnątrz jego obecności, czuł się tak jak przed założeniem pierścienia. Pusto, sam na sam ze swoimi myślami.

Po krótkiej chwili usłyszał w myślach jego głos.

~~ Tak? ~~

~~ Czemu nie odczuwam twojej obecności w swoim umyśle? ~~

~~ Ponieważ twoja dusza została oddzielona od ciała. Nie zapominaj, że nasz kontakt myślowy zawdzięczasz bliskości pierścienia. Teraz, gdy jest oddalony od twojego ciała o setki kilometrów nasz kontakt się urwał. Ale nie bój się. Będę widział wszystko to, co ty i słyszał wszystko to, co ty. W razie niebezpieczeństwa postaram się pomóc ~~

~~ Rozumiem ~~

Myśl Skarrbora wypłynęła z jego głowy, przerywając tym samym kontakt.

Mężczyzna w czarnej szacie przyglądał mu się z uwagą, marszcząc czoło. Julian rozpoznał po symbolach wyhaftowanych na szacie, że człowiek ten musiał być magiem.

Postać Odwróciła twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu prosto przed siebie, mówiąc.

– Zaprowadzę cię panie do mojego mistrza, który omówi z tobą wszystkie szczegóły. Należy się śpieszyć, nigdy nie wiadomo czy magowie z uniwersytetu nie odkryją twojej obecności –

Julian skinął głową idąc za mężczyzną. Pomieszczenie miało kształt koła, a jego ściany były czarnej barwy pozbawione jakichkolwiek ozdób. W czarnej kopule widniał niewielki otwór, przez który padało słabe światło, tworząc jasny snop światła. Naprzeciwko niego rozciągały się czarno-złote arkady z marmuru, za którymi widniał korytarz, do którego doszli pokonując niewielkie schodki służące do wyjścia z zapadniętego pomieszczenia.

Idąc korytarzem skapanym w bladym świetle pochodni wiszących na ścianach, zastanawiał się, kim może być tajemniczy mistrz kultu. Na pewno był potężny, to nie ulegało wątpliwości. Ale kim był i jak wyglądał niezwykle go intrygowało.

Po kilku minutach drogi dotarł pod wielkie wrota z czarnego kamienia. Po ich lewej i prawej stronie stały wielkie, kamienne znicze, w których tlił się ogień, a jego płomień chwiał się na boki, przy najmniejszym podmuchu wiatru. Mężczyzna wyciągnął dłoń, dotykając wrót wskazującym palcem, po czym rozległ się donośny łoskot, po którym wejście zostało otwarte. Zakapturzona postać cofnęła się schylając głowę.

– Proszę – Rzekł, robiąc gest mówiący wyraźnie, że ma tam wejść.

Julian przez chwilę się wahał, lecz szybko odrzucił niepewność, wchodząc pewnie do pomieszczenia. Kiedy przeszedł przez drzwi, te zatrzasnęły się za nim z hukiem.

Sala kształtem przypominała wielki, wąski prostokąt. Nie było w niej żadnych okien, nie licząc niewielkich szpar wyrytych w suficie. Pośrodku wyrastały olbrzymie kolumny, tworząc proste przejście prowadzące pod sam koniec pomieszczenia, gdzie znajdowało się wysokie podwyższenie z prowadzącymi do niego schodami. Na próżno doszukiwał się jakichkolwiek zdobień czy fresków. Na płaskim jak blat stołu suficie nie było nic, nie licząc malutkich pajęczyn. A jedynym źródłem światła były pochodnie tkwiące na wspomnianych wyżej kolumnach, które rzucały blade cienie, skwiercząc przy tym przyjemnie.

Skierował się ku podwyższeniu, a im bliżej niego był, tym więcej szczegółów mógł ujrzeć. Podwyższenie wykonane było z białego bloku marmuru, idealnie oszlifowanego, w środku, którego tkwiła rzeźba przedstawiająca trupią czaszkę. Gdy uniósł wzrok wyżej zamarł na moment, zapominając o oddychaniu.

Na wysokim tronie zrobionym z ludzkich szkieletów, powyginanych w dziwaczne kształty siedział mężczyzna. Niski i niezwykle chudy, którego ciało było szczelnie zabandażowane, z wyjątkiem lewego oka, całego przekrwionego.

– Witam – Przemówił mężczyzna ochrypłym głosem, wywołującym u niego nieprzyjemne dreszcze – Proszę wybaczyć, że nie wyprawiłem wielkiej uczty na pańskie przybycie – Zachichotał, co brzmiało jak nieokreślony gulgot – Ale mamy trochę zajęć na głowię więc…– Rozłożył ręce – Musimy się obejść bez tego –

Julian uśmiechnął się. Wyczuwał w głosie tego mężczyzny fałsz, jakieś oszustwo, choć nie wiedział, na czym miałoby ono polegać. Czyżby chciał ich oszukać? Cóż, nie z nim takie numery.

– Nic nie szkodzi, nie jestem głodny – Odparł machnąwszy dłonią lekceważąco – Widzę, że lubi pan ciemność. Ciemne sale, ciemne korytarze, nawet pańscy słudzy noszą czarne szaty –

Ramiona mężczyzny poruszyły się, tłumiąc śmiech.

– Przyzwyczajenie…światła źle działa na moje zdrowie, które jak pan widzi…– Wskazał swoją sylwetkę – Nie jest najwyższych lotów – Chrząknął – Ale dość o tym, przejdźmy do ważniejszych rzeczy, jak kradzież zwoju –

– Zakładam, że wszystko zostało przygotowane – Rzekł Julian krzyżujące ręce na piersi.

– Owszem – Syknął mężczyzna w odpowiedzi, najwyraźniej poirytowany – Ale pozostały pewne kwestie, które trzeba omówić.

– Jakie?-

Mężczyzna rozsiadł się wygodniej na tronie, łącząc palce.

– Kradzież zwoju nie będzie taka prosta. Strzeże go wielu magów, nie mówiąc o tym, że znajduje się w najwyższej wieży uniwersytetu. Dostanie się tam nie alarmując całego ministerstwa zaklęć jest praktycznie niemożliwe –

– Myślałem, że mi pomożecie! – Oburzył się Julian – Skarrbor przecież rozmawiał z tobą na ten temat –

– To prawda – Przyznał mu rację – Rozmawiał, ale warunki, które mi przedstawił nie odpowiadają mi za bardzo – Musiał się uśmiechnąć po wypowiedzeniu tych słów, ponieważ bandaż w okolicy jego ust nagle się napiął.

– Co takiego?! – Ryknął Julian zaciskając gniewnie pięści – Odwracasz się ode mnie w takim momencie?! – Nie mógł w to uwierzyć. W takim momencie zadawano mu cios w plecy. Czy to miał być koniec jego planu?!

– Spokojnie – Zaśmiał się mężczyzna, lecz ton jego głosu zmienił się na chłodny i nienawistny – Skarrbor myślał, że jestem głupcem i dam się nabrać na starą sztuczkę dając wiarę jego słowom. Ofiarował mi wiedzę starożytnej magii, z początku uważałem to za korzystny układ. Dopóki się nie wydał prosząc mnie o pomoc– Uderzył pięścią o kościsty tron – Gdyby znał starożytną magię nie potrzebowałby mojej pomocy, ani mocy starożytnego zwoju! – Warknął, dysząc ciężko.

Julian zgrzytnął zębami z niesmakiem.

~~ Skarrbor! ~~ Wykrzyknął w duchu imię elfa.

~~ Słucham? ~~ Odparł mu spokojny głos Skarrbora, brzmiący niczym odległe echo.

~~ Czy to prawda? ~~ Zapytał, na co Skarrbor odpowiedział mu wyrazistym milczeniem ~~ Więc jednak! ~~ Zakrzyknął ~~ Oszukałeś go ~~

~~ Oczywiście! ~~ Odpowiedział mu Skarrbor z żalem w głosie i pewną nutką dumy ~~ Sun’tu nie można ufać, musimy go wykorzystać, a następnie pozbyć, lub ograniczyć możliwości. Uwierz mi, wiem, co mówię ~~

~~ To ja o tym decyduje, kogo się pozbywamy, a kogo nie…czy to jasne?! –

~~ Oczywiście – Potwierdził elf ściszonym tonem ~~ Ale pamiętaj, że cię ostrzegałem ~~ Po tych słowach jego świadomość zniknęła.

Przez długą chwilę w pomieszczeniu trwała nieprzerwana cisza. Sun’tu siedział na swoim tronie wpatrując się w Juliana swoim jedynym, odsłoniętym okiem, zaś tamten rozmyślał gorączkowo, czy się zgodzić, czy też nie.

– Jakie są twoje warunki? – Zapytał, przerywając wszechogarniającą ciszę.

– Nic wielkiego, po prostu chcę zostać twoim współpracownikiem –

Julian uniósł prawą brew ze zdziwieniem. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał usłyszeć z jego ust.

– Można wiedzieć, co cię skłoniło do takiej decyzji?-

– Zysk – Odpowiedział szybko na zadane pytanie – Skoro masz zamiar obalić nowego cesarza, rozsądnym wyjściem jest stanąć po twojej stronie biorąc pod uwagę również to, w jaki sposób imperium wraz z wydziałem zaklęć podchodzi do mojego „kultu” Potępiają nas i polują na nas jak na zwierzęta. To nie zaskarbiło w moim sercu miłości w stosunku do nich –

– Skoro tak stawiasz sprawę – Zawahał się przez moment. Skarrbor nigdy go nie zawiódł, czy jego nieufność wobec Sun’tu nie była nie bezpodstawna? A co jeśli miał rację i bratanie się z tym człowiekiem było niebezpieczeństwem? Mimo wszystko musiał mu zaufać…

– Zgadzam się na twoje warunki – Powiedział, unosząc dumnie głowę – Wszystko, o co prosisz zostanie spełnione, jeśli…– Uniósł wysoko palec wskazujący – Plan się powiedzie – Dodał z uśmiechem.

Sun’tu klasnął w dłonie, wydają doniosły rechot.

– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Nie jestem zachłannym ani złym człowiekiem. Chcę po prostu zdobyć jak najwięcej, jak najmniejszymi kosztami. Ale może być pan pewien, panie Julianie. Wszystko się powiedzie –

– Mam nadzieję – Mruknął blondyn, bardziej do siebie niż do niego.

Rozejrzał się.

– To, co mam teraz zrobić?-

Nagle, tuż za nim pojawiła się postać odziana w czarne szaty.

– Proszę za mną – Powiedziała cichym, lecz subtelnym głosem zamaskowana osoba.

Julian zerknął zdezorientowany na Sun’tu, który tylko kiwnął głową dając mu do zrozumienia, że ma to zrobić. Bez żadnego słowa odwrócił się, idąc za mężczyzną, czując jednocześnie na swoich plecach czujny wzrok Sun’tu. Kiedy tak szedł, postanowił porozmawiać ze Skarrborem.

~~ Masz mi coś do powiedzenia? ~~ Zapytał w myślach, niby beznamiętnie. Choć w środku cały się gotował. Przez kilka długich sekund nie odzyskiwał żadnej odpowiedzi, póki Skarrbor nie przemówił.

~~ To zależy, co chcesz wiedzieć. Jeżeli oczekujesz przeprosin, to muszę cię rozczarować. Takowych nie usłyszysz, wszystko, co robiłem i robię ma za zadanie ci pomóc, ponieważ pomagając tobie pomagam również i sobie. Wchodzenie z Sun’tu w jakieś długoterminowe układy nie jest dobrym rozwiązaniem –

Milczał przez moment. Nie wyczuwał w głosie Skarrbora żadnej nuty kłamstwa, ale kontaktował się z nim za pomocą magii. A z magią nigdy nic nie wiadomo. Szczerze wątpił w to, że Skarrbor ma złe intencje, skoro jechali razem na tym samym wózku. Ale jakaś cząsteczka jego duszy buntowała się temu wszystkiemu. Przecież to on miał być cesarzem, przyszłym władcą. Nikt nie może podejmować decyzji za jego plecami. O wszystkim decyduje on i wszystko podlega jego rozkazom.

~~ Następnym razem mów mi o wszystkich swoich planach ~~

~~ Skoro tego sobie życzysz ~~

~~ Ciekawi mnie jedno ~~ Zagadnął, skręcając w ciemny korytarz ~~ Jak to się stało, że znasz Sun’tu tak dobrze? Nie wydaje się być specjalnie wiekowy…chociaż przez te bandaże niewiele widać ~~

Po jego umyśle rozszedł się stłumiony chichot Skarrbora.

~~ Sun’tu podobnie jak i ty znalazł się w otchłani, lecz w przeciwieństwie do ciebie trafił na wymiar zamieszkiwany przez demony. Mogę tylko się domyślać, czego doświadczył przebywając w ich niewoli. Pewnego dnia, kiedy jeszcze leżałem na półce u tego starego krasnoluda usłyszałem jego wołanie odbijające się echem w otchłani, gdzie moja dusza jest wciąż uwięziona. Podczas rozmowy z nim dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy. Otóż był on jednym z najlepszych studentów uniwersytetu w Ebonhearth ostatniego roku i bliskim przyjacielem Szayela. Prowadził wraz z nim badania dotyczące otchłani, gdy pewnego dnia zaklęcie, które utworzyli wymknęło się spod kontroli. Efekt zaklęcie okazał się o tyle niefortunny, że został oszukany przez Szayela, który ratując swoją skórę wepchnął go do czeluści. Było to jakieś pięć lat temu ~~

Julian pokiwał głową. Teraz już rozumiał skąd te wszystkie bandaże. Najwyraźniej była to pamiątka po niewoli u demonów. Ale fakt, że ktoś inny niż on znalazł się w otchłani budził u niego pewną radość. Nie z powodu tego, że ktoś inny jeszcze trafił do tego miejsca. Tego nie życzyłby najgorszemu wrogowi…no może poza Vincentem. Lecz z powodu tego, iż nie okazał się jedynym, który przetrwał otchłań. Kto wie, może, kiedy to wszystko się skończy będą mogli wspólnie porozmawiać?

~~To musi wyjaśniać skąd na jego ciele te bandaże ~~

~~ Zapewne, choć szczerze wątpię czy obrażenia, jakie mu zadano można kwalifikować do obrażeń fizycznych. Demony są mistrzami zadawania bólu i cierpienia. Jednym zaklęciem potrafią obedrzeć człowieka ze skóry, a nieszczęśnik i tak będzie żył odczuwając ból -

Julian odczuł jak po plecach przebiegły mu dreszcze. Teraz rozumiał, jakie miał szczęście trafiając na puste partie otchłani.

~~ Jak sądzisz, co może kierować Sun’tu? ~~

~~ Na pewno jest trochę prawdy w tym, co ci powiedział ~~ Rzekł spokojnie Skarrbor swoim poważnym tonem ~~ Jednak serce Sun’tu jest wykrzywione tak jak i jego dusza. Mimo, że go nie było w tym świecie pięć lat, to w świecie otchłani spędził ponad sto. Sam dobrze wiesz, że dla osoby będącej w otchłani lata w niej spędzone są tak samo długie. Sun’tu przynajmniej przez dziewięćdziesiąt lat był w niewoli u demonów. Wycierpiał niewyobrażalne tortury, poznając jednocześnie wielkie sekrety mrocznej magii. Podobnie jak ja, tak i on działał swoją wolą na ten świat. Opętywał ludzi słabej woli, kusił, nawiedzał w snach. To wszystko pomogło mu stworzyć podwaliny dla swojego przyszłego kultu. Gdy powrócił miał już zastępy wiernych fanatyków ~~

Julian westchnął w duchu. To wszystko powoli zaczynało się komplikować. Na początku myślał, że ten cały kult będzie miał za zadanie wyłącznie pomóc w otwarciu portalu, a nie stać się jego kolejnym sprzymierzeńcem…niechcianym sprzymierzeńcem. Ale cóż. Skoro już się w to wszystko wplątał, to będzie musiał się jakoś wyplątać.

– Proszę tu stanąć – Odezwał się zakapturzony mężczyzna o obecności, którego Julian już dawno zapomniał. Po prostu szedł za nim niczym cień, pogrążony w rozmowie ze Skarrborem.

~~ Później pogadamy ~~ Pożegnał się, przerywając kontakt myślowy. Rozejrzał się. Znowu znajdował się w tym samym pomieszczeniu, co wcześniej, tylko, że tym razem pośrodku stało czterech magów, a każdy z nich stał na jednym rozgałęzieniu cztero ramiennej gwiazdy narysowanej na podłodze.

Wszedł do środka symbolu, czując, gdy przekroczył linię znaku dziwne ukłucie, jednak to było przyjemne. Orzeźwiające i dodające mocy.

– Zaraz przeniesiemy pana na teren uniwersytetu, będzie czekać tam na pana czterech naszych akolitów. Musi się pan śpieszyć, portal będziemy w stanie podtrzymywać przez niecałą godzinę –

– Rozumiem – Odparł, na co akolici zgodnie kiwnęli głowami łącząc dłonie. W miejscach, w których stali zalśniły czerwone światła, wystrzeliwując czerwoną wiązkę energii, która złączyła się nad głową Juliana tworząc krwisto czerwoną kulę, powiększającą się z każdą sekundą. Po chwili kula „spłaszczyła” się tworząc czerwony baldachim nad jego głową z czarną dziurą w środku. Rozległ się huk i tam gdzie przed chwilą stał Julian widniała pusta przestrzeń.

Julian poczuł jak nieznana siłą szarpnęła nim, unosząc go wysoko do góry. Przed oczami migotały setki barw, rozmazanych niczym farba po dolaniu wody. Kręciło mu się w głowie, a każdy ruch był zbyt dużym wysiłkiem. Unosił się bezwładnie w pustce zalanej tysiącami barw. I nagle wszystko się skończyło.

Znajdował się w pomieszczeniu, w którym panował lekki półmrok. Pośrodku stał wysoki filar, podpierający sufit, który w niektórych miejscach rozsadzały grube korzenie. Ściany wykonane z szarej cegły nosiły liczne znamiona upływu czasu. W powietrzu unosił się duszący zapach wilgoci.

– Nareszcie jesteś – Usłyszał czyjś szept.

Odwrócił się i zobaczył mężczyznę odzianego w czarny strój, z głęboko narzuconym kapturem, spod którego widać było wyłącznie połyskujące oczy.

– Wy zapewne jesteście moją pomocą – Powiedział wskazując na czwórkę akolitów.

Jego rozmówca przytaknął.

– Tak jesteśmy pańską pomocą. Nie mamy jednak zbyt wiele czasu, magowie zapewne wyczuli zaburzenie w wewnętrznej barierze uniwersytetu – Wskazał swoim długim palcem drewniane drzwi, które otworzyły się z głośnym skrzypnięciem – Proszę za mną –Skierował się w stronę wyjścia, a do jego otwartej dłoni trafiła pochodnia przecinając ze świtem powietrze.

Julian ruszył za mężczyzną, a za nim pozostała trójka akolitów. Kiedy przeszedł przez drzwi trafił do długiego korytarza skąpanego w ciemnościach.

– Co to za miejsce?– Zapytał, przypatrując się kamiennym ścianom pokrytych pęknięciami i narośniętymi grzybami.

-To są katakumby – Wyjaśnił mu mężczyzna idący na przedzie – Niewielu o nich pamięta. Są starsze niż cały uniwersytet. Kiedyś jednak były pięknymi korytarzami, będącymi częścią pierwszej akademii magicznej na tych ziemiach. Lecz wraz z kataklizmem, który miał miejsce dziesięć tysięcy lat temu akademia starożytnych zapadła się pod ziemię grzebiąc całą zawartą w niej wiedzę. Wiele lat po tym wydarzeniu zbudowano nad nią ten uniwersytet, a gdy odkopano pozostałości akademii nazwano je katakumbami – Odwrócił głowę w stronę Juliana, który mógłby przysiąść, że przez twarz mężczyzny przebiegł skryty uśmieszek – Mówi się, że te korytarze wciąż nawiedzają duchy pogrzebanych magów szukających zemsty i mocy – Zwrócił twarz z powrotem przed siebie – Prawda czy nie, magowie zakazali zapuszczać się do katakumbów. Pierwszym, który złamał ten zakaz był nas mistrz i jego dawny przyjaciel Książe Szayel –

– Ciekawe – Mruknął Julian niby od niechcenia. Szczerze mało go to interesowało. Przybył tu by ukraść zwój, nic więcej go nie obchodziło. Katakumby, stare akademie, zapomniana wiedza. To go nie obchodziło, takie sprawy zostawiał magom. On potrzebował tylko jednej rzeczy – zwoju.

Kontynuowali drogę w ciszy nie odzywając się do siebie. Jedynym dźwiękiem, jaki im towarzyszyło, było echo ich kroków odbijające się od szarych cegieł i trzeszczenie pochodni. Cienienie akolitów wydłużały się nienaturalnie na ścianach, a oni sami snuli się niczym cienie. Szli jednym krokiem, z czujnie uniesionymi głowami. W końcu dotarli do schodów prowadzących wysoko w górę, aż pod same łukowate drzwi.

Akolita, który ich prowadził wszedł schody, lecz zatrzymał się w połowie drogi, unosząc ostrzegawczo dłoń. Wtedy drzwi u góry otworzyły się z trzaskiem, a na schody wbiegło dwóch magów. Akolita nie czekając nawet sekundy posłał dwa białe pociski w kierunku zdezorientowanych czarodziei, którzy nim zdążyli uaktywnić swoje bariery ochronne osunęli się na ziemię, ogłuszeni zaklęciem.

– Szybko! – Krzyknął akolita, biegnąc ile sił ku drzwiom i przeskakując nad ciałami ogłuszonych magów.

Julian zwlekał przez sekundę, zaskoczony wydarzeniem, by później pójść w ślady mężczyzny. Wybiegł przez drzwi, trafiając do niebieskiego korytarza, wzdłuż którego ścian biegły wysokie, kolumny o krystalicznej budowie. Natychmiast schował się za jedną nich, po czym dołączyło do niego trzech akolitów, również chowających się za kolumnami.

Zza rogu nabiegło trzech magów w czerwono-złotych szatach. Nie zadając nawet jednego pytania ukryli się za kolumnami, miotając magiczne pociski w ich kierunku.

– Kerylos – Warknął akolita, który jako pierwszy wybiegł na korytarz – Ty mi pomożesz – Jeden z akolitów podbiegł do mężczyzny, ciskając po drodze kulę ognia w stronę magów, która wyharowała po zderzeniu się z kontrzaklęciem jednego z magów. – Reylos i Edenykos – Zwrócił się do pozostałej dwójki – Wy pójdziecie razem z Julianem ukraść zwój –

– Jesteś pewien, że damy sobie radę?– Zapytał niepewnie Kerylos, widząc jak dołącza do tamtych magów dwóch kolejnych.

– Musimy – Odparł, wytwarzając białą kulę i wychyliwszy się zza kolumny rzucił nią we wrogów, powodując wielką eksplozję rozkruszającą dwie rzeźby.

Dwóch akolitów podbiegło do Juliana, otaczając go i siebie magiczną barierą.

– Musimy ruszać panie Julianie – Rzekł Reylos, a na jego twarzy zagościł grymas zmęczenie, gdy jeden z pocisków rozbił się o barierę, powodując rozbłysk światła.

Julian nic nie odpowiedziawszy skinął głową i schylając głowę wybiegł, otoczony z dwóch stron przez akolitów. Kiedy skręcił w lewy korytarz usłyszał za sobą przerażający ryk i huk.

Reylos prychnął pod nosem z uśmiechem.

– Mistrz Berdylan musiał ich potraktować Seliejsą - Po tych słowach z korytarza, z którego dopiero co wybiegli wystrzelił tuman białego dymu, wypełniający całą okolicę.

Julian nie miał zamiaru pytać, czym była ta cała „Seliejsą” szczerze powiedziawszy, to nawet nie chciał tego wiedzieć. Odgłosy walki wciąż były tak samo wyraźne, choć oddalili się od miejsca bitwy całkiem spory kawałek. Teraz miał trochę czasu na przyjrzenie się uniwersytetowi od wewnątrz.

Korytarz, przez który właśnie przemierzał miał krystaliczną budowę o niebieskim kolorycie. Nigdzie nie było okien, zamiast nich, w niewielkich wnękach widniały spiralne kolumny, z pozłacanym trzonem. Gwieździste sklepienie, podpieranie na smukłych, marmurowych podporach wybiegających z arkad umiejscowionych w połowie sufitu, miały krwistoczerwoną barwę, również krystalicznej budowy. Był pod wrażeniem ilości kunsztownych zdobień pokrywających te ściany. Gdzie nie spojrzeć witały go eleganckie, wyryte płaskorzeźby, lub piękne motywy roślinne, wypalone, a następnie zalane złotem, albo innym drogim materiałem. Wszystkie było niezwykle wysokie i obszerne. Nie wiedział czy to złudzenie, czy nie, albo od patrzenia na sufit dostawał zawrotów głowy.

Niewątpliwie była to piękna budowla wypełniona magią, aż po ostatnią cegiełkę fundamentów. Wielu ceniło sobie uniwersytet w Ebonhearth, lecz jeszcze więcej uważało, że jest zaledwie kroplą w oceanie, w porównaniu do uniwersytetu Laszlarum. Nie mógł sobie wyobrazić jeszcze bardziej majestatycznego miejsca. A zobaczył zaledwie parę korytarzy.

W końcu dotarli do wielkiego, łukowatego wejścia z czarnego marmuru zupełnie niepasującego swoją barwą ani materiałem, z którego został wybudowany do otoczenia. Dwójka akolitów przeszła przez łuk, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Kiedy nie wyczaili żadnego zagrożenia, jeden z kich kiwnął dłonią, że można wejść.

Julian przekroczył łuk, czując się niczym liliput w wielkiej Sali, do której wkroczył. Wysokie ściany, tworzące idealne koło pokrywały kunsztowne freski i mozaiki. Półkolumny, które z nich wystawały miały w połowie swojej wysokości specjalną półkę, na której umiejscowione były niewielkie figurki, przedstawiające ludzi w długich szatach. U góry, wysoka kopuła z białego kryształu lśniła jasnym światłem, a z jej środka zwisały długie kryształy, wydające z siebie mistyczne dźwięki. Przy każdym jego kroku, na kryształowej posadzce o ciemno niebieskiej barwie pozostawał jego ślad, widniejący przez kilka sekund. W samym centrum, na wysokim piedestale lewitował zawinięty skrawek papieru, otoczony niebieską poświatą.

– To jest to! – Wykrzyknął Kerylos uradowany podbiegając do piedestału, chcąc dotknąć zwoju, lecz powstrzymał go, Reylos.

– Uważaj – Upomniał go – Najpierw musimy się upewnić czy nie jest zaklęty jakimiś zaklęciami ochronnymi –

Kerylos mruknął coś pod nosem zgadzając się z towarzyszem. Obaj stanęli po dwóch stronach piedestału, zamykając oczy i wyciągając nad nim ręce. Julian przyglądał się temu, zbliżając się do nich z wielką ostrożnością. Akolici poruszali ustami, mamrocząc dziwne słowa. Po chwili niebieska przesłona zamigotała i rozwiała się niczym dym.

– Gotowe – Zawyrokował Kerylos – Teraz powinniśmy…– Nie dokończył, gdyż w tym samym momencie przez jego tors przeleciał magiczny pocisk wielkości pięści, zostawiając za sobą ziejącą dziurę.

Zaskoczony, z dziwmy grymasem na twarzy spojrzał w dół, a gdy ujrzał ranę padł martwy na ziemię.

Julian i Reylos odwrócili się natychmiast w stronę wejścia, widząc idącego ku nim czarodzieja. Miał na sobie bogatą szatę w kolorach purpury i złota, z kunsztownymi haftami szytymi złotą nicią. Długie, czarne włosy spięte w kucyk, zawiązane jedwabistą wstążką.

– Nie wolno wam przebywać w tym miejscu – Powiedział gniewnym tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jego głos był ciężki i śmiertelnie poważny – Wasi towarzysze nie żyją, cokolwiek chcieliście uczynić kończy się to tu i teraz – Przez chwilę zerknął przelotnie na Juliana, a ten mógłby przysiąść, że widział na twarzy czarodzieja pewne zdumienie.

Reylos wystąpił naprzeciw magowi mówiąc do Juliana.

– Zabieraj zwój, ja się nim zajmę –

Julian sięgnął po zwój, jednak, gdy już miał go dotknąć opuszkami palców, wrogi czarodziej wyrzucił przed siebie dłoń wytwarzając potężny podmuch powietrza, który rzucił nim o tylną ścianę. Tupnął plecami o twardy marmur, osuwając się na podłogę. Czuł jak każda cząstka jego ciała wyła z bólu. Wtedy Reylos ryknął i rzucił się do ataku, ciskając w maga ognistymi kulami i magicznymi pociskami, które rozbijały się o osobistą barierę czarodzieja.

Walka trwała, a Julian leżał, niezdolny do żadnego ruchu. Obserwował pojedynek i wiedział, że akolita nie ma szans z czarodziejem. Tamten był od niego, wielokrotnie potężniejszy, odbijał ataki akolity bez żadnego ataku wyprowadzając finezyjne ataki, jednym słowem bawił się ze swoim przeciwnikiem.

~~ Julian! ~~ Rozległ się głos Skarrbora w jego umyśle – Słyszysz mnie?!-

Czyżby wyczuwał w głosie Skarrbora troskę?

~~ Słyszę ~~ Odparł, co nawet w umyśle przychodziło mu z trudem ~~ Ale mam pewne trudności ~~

~~ Wiem, właśnie widzę. Na szczęście przewidziałem, że może wyniknąć taka sytuacja, dlatego przygotowałem pewną deskę ratunku ~~

~~ Gdyby nie obecna sytuacja pomyślałbym sobie, że się o mnie troszczysz ~~ Zaśmiał się, co okazało się głupim pomysłem z powodu bólu. Zamiast śmiechu, wyszedł mu gardłowy kaszel.

~~ Nie schlebiaj sobie ~~ Zakpił Skarrbor, choć gdzie w jego głosie czaiło się potwierdzenie tych słów ~~ Zresztą…nieważne, słuchaj uważnie. Odkąd mnie odnalazłeś zastanawiałem się jak cię skutecznie chronić, ponieważ twoja śmierć byłaby mi bardzo nie na rękę. O ile w kwestii fizycznej nie byłeś bezbronny, to o tyle w kwestii magicznej byłeś odsłonięty na każdy atak. Dlatego przez te wszystkie tygodnie, każdej nocy, gdy spałeś trenowałem twój umysł w posługiwaniu się jednym, jedynym zaklęciem, gdyż wiedziałem, że kiedyś może zabraknąć mojej obecności dającej ci odporność na większość magicznych zaklęć. Teraz jednak nadszedł czas abyś użył zaklęcia, którego cię nauczałem ~~

Julian wykrzywił twarz w gniewny grymasie. Szkoda, że dopiero teraz Skarrbor raczył mu o tym powiedzieć. Nie miał mu tego za złe, w końcu chodziło o jego bezpieczeństwo, ale fakt, że robił to w ukryciu i tajemnicy trochę go martwił. Coraz bardziej zaczynał się zastanawiać, co też Skarrbor jeszcze przed nim ukrywa, a dotyczy jego osobiście. Później się z nim rozmówi, teraz musi wyjść z tego w jednym kawałku.

~~ No, więc? Co mam robić? ~~

~~ Zaczekaj, aż czarodziej się odsłoni. Nie może pod żadnym pozorem domyślić się, co kombinujesz. Kiedy będzie już odsłonięty skup się na jego wnętrzu, postaraj się zajrzeć do jego umysłu i wyciągnij z niego wszystkie siły życiowe. Musi to być zdecydowane działanie, zaklęcie bierze swoją siłę z uczuć i emocji. Musisz chcieć jego siły, jego mocy, musisz chcieć wszystkiego, to, co on posiada ~~

~~ To brzmi nieco dziwnie ~~ Zauważył

~~ Ale uratuje ci życie ~~

Julian przygryzł dolną wargę, śledząc czarodzieja wzrokiem. Stał z założonymi rękoma ignorując ataki Akolity, który co chwila wykrzykiwał jakieś dziwne słowa miotając kolejne zaklęcie. Kiedy jego oczy spoczęły na Julianie, z początku nie wykazywał wielkiego zainteresowania, jednak po chwili ruszył w jego kierunku niczym natchniony. Wyglądało to tak, jakby wszystko straciło dla niego znaczenie, a liczył się tylko ten czarno włosy człowiek

leżący pod ścianą.

Idąc posłał akolitę jednym zaklęciem do góry, tak bardzo, że nieszczęśnik nadział się plecami o zwisający kryształ. Akolita rozszerzył oczy w zdumieniu, machając przeraźliwie rękoma. Zsunął się z kryształu, spadając na ziemię, przy okazji roztrzaskując czaszkę o marmurowy piedestał stojący w centrum pomieszczenia. Krew i mózg trysnęły zachlapując posadzkę. Lecz czarodzieja nawet to nie zainteresowało. Zatrzymał się przed Julianem wpatrując mu się bezwstydnie w oczy. Przyklęknął obok niego i wyciągnął ku niemu dłoń z uśmiechem na ustach. I wtedy ten uśmiech przemienił się w strach, strach wynikający ze zrozumienia swojego błędu.

Cofnął się niczym oparzony chcąc wzmocnić swoją barierę, jednak było już za późno. Z dłoni Juliana wystrzeliły dwa magiczne promienie owijające się dokoła czarodzieja niczym macki. Jeden był zielony, a drugi niebieski. Oba zachowywały się niczym żywe stworzenie. Przesuwały się po ciele człowieka, gładząc jego policzki i włosy, aby następnie wedrzeć się do jego ciała. Wbiły się w gałki oczne, znikając wewnątrz. Wysysały zachłannie każdy sok z jego ciała, każdą odrobinkę magii i światełko życia. Po zaledwie paru sekundach to, co przed chwilą było mężczyzną w średnim wieku, teraz było suchą powłoką.

Julian poczuł to. Poczuł moc czarodzieja wpływającą w niego niczym orzeźwiająca woda. Jego ból zniknął, a wszystkie rany i siniaki natychmiast się zagoiły. Czuł się wspaniale, jak nowo narodzony.

~~ To wspaniałe ~~ Zwrócił się do Skarrbora spoglądając na swoje dłonie, z których przed chwilą wystrzeliły promienie.

~~ Owszem, ale to niezwykle destruktywne zaklęcie. Za moich czasów było powszechnie dostępne, teraz jednak jest uznane za nakazane, a wiedza o nim praktycznie wymarła. Po zbyt wielokrotnym używaniu osobnik popada w obłęd i zaczyna pochłaniać energię każdej żywej istoty. Znałem wielu magów, którzy popadli w szaleństwo w wyniku przedawkowania tego zaklęcia. Dochodziło do tego, że w ciągu jednej nocy potrafili oczyścić las z całego życia, zostawiając za sobą spaloną ziemię, jałową i martwą ~~

Usłyszał dobiegające z oddali kroki i nawoływania następnych magów.

~~ Odpieczętuj zwój ~~ Polecił mu Skarrbor naglącym tonem.

Podbiegł do piedestału, na którym leżała papka krwi wymieszanej z mózgiem martwego akolity. Nawet nie czuł do niego współczucia. Wziął do ręki lewitujący zwój, zaciskając na nim mocno palce. Rozerwał złoty glejt i przywitały go złote litery w nieznany mu języku. Wyczuł jak Skarrbor czyta jego oczami, odczuwając coraz większą radość.

~~ Gotowe ~~ Powiedział, a na horyzoncie pojawili się nadbiegający czarodzieje, wskazujący Juliana palcami ~~ Teraz wynośmy się stąd ~~ Po tych słowach nastąpił rozbłysk światła i Julian znów poczuł to samo uczucie jak na początku. Jego dusza wyślizgnęła się z ciała, unosząc wysoko ku górze. Przeniknęła przez kopułę pomieszczenia tak jakby jej tam nie było i skierowała się na wschód – Ku Valaturze.

Koniec
Nowa Fantastyka