– Nie. Dziękuję za propozycję, ale będę szedł brzegiem, może znajdę coś przydatnego. Coś, co wyrzuciła rzeka – odpowiedział Krzysiek nieznajomemu mężczyźnie.
– Rób co chcesz, proponowałem ci jedzenie i picie. – Starzec odwrócił się i odszedł w kierunku lasu.
„Stary dureń”, pomyślał Krzysztof i poszedł w swoją stronę.
Rzeczywiście, nieznajomy był stary. Siwa broda i długie włosy tego samego koloru, skutecznie kamuflowały zmarszczki i wiek człowieka. Mętne oczy zdradzały jego kondycję. To w nich odczytał prawdopodobny wiek dziadka i, szczerze mówiąc, to przez te oczy, nie zdecydował się przyjąć propozycji.
„Potem musiałbym go pilnować, eskortować, ochraniać. Jeszcze czego”, z ciekawości obejrzał się za nieznajomym. Dziad powiększał dzielący ich dystans, człapiąc niezgrabnie jak kaczka przed skokiem do wody. Kawałek dalej potknął się o wystający z mchu korzeń.
– Nie twój problem – powiedział do siebie Krzysiek, pociągnął nosem i ruszył brzegiem w kierunku przystani.
Wędrowiec nie spuszczał wzroku z drewnianego szkieletu pomostu sterczącego z wody. Kiedy się zbliżał, dostrzegał coraz to więcej szczegółów wystającej z toni konstrukcji.
Na wierzchołki przekrzywionych pali podlatywały i odlatywały wrony, spierając się donośnym krakaniem o wygodniejsze miejsce. Poprzywiązywane linami cumowniczymi łodzie wędkarskie snuły się ze smutkiem, jak psy na łańcuchach w trzeciorzędnym schronisku. Kilka szmat przyniesionych z wiatrem od strony lądu, łopotało jak marynarskie bandery.
„Tu dziś spędzę noc”, przeszło mu przez myśl, kiedy dotarł na miejsce. Kilka zniszczonych domków, stojących jeden przy drugim. Połamane wędki, pajęczyna w skotłowanej żyłce, na parapecie okna wysuszony kot, z którego dawno wyprowadziły się mady.
– Przytulnie…
Wybrał jedną z chat, tę, w której drewniany parkiet nie zgnił w całości. Położył się na zakurzonej podłodze, licząc wiszące nad głową zasuszone głowy szczupaków – wędkarskie trofea.
Zasnął.
– Ej, fajtłapo! Obudź się! – Ktoś w środku nocy szarpał wędrowca za ramię.
– Hę? Coś ty za jeden? – zapytał Krzysztof, nie wiedząc, czy to jawa, czy sen.
Napotkany wcześniej starzec, wyprostował się i oparł ręce o biodra.
– Wiedziałem… Jak tylko cię zobaczyłem, że będę musiał cię pilnować – zarechotał dziad.
– Przecież to ja tak myślałem o… – zakrztusił się Krzysztof.
– Nie mamy czasu – oznajmił stary, obserwując horyzont.
– Co się dzieje? – Krzysiek spojrzał w kierunku, z którego nie spuszczał wzroku starzec. – Co tam jest?
Świetliste smugi stawały się coraz większe. Stopniowo narastał cichy pisk, jakby wadliwy czajnik pośpieszył się z alarmem, nie czekając na zagotowanie wody.
– Lekkoduchy – oznajmił dziadek. – Jeśli chcesz żyć, wejdźmy do wody. Natychmiast!
Wyszli z domku, kierując się w stronę Wisły. Po chwili byli już w wodzie, a ta stawiała opór, robiła wszystko by przeszkodzić podróżnikom.
– Jeszcze kawałek, dawaj… do tych beli – powiedział Krzysztof.
– Wystarczy, tu będzie dobrze, nurt jest za blisko – stwierdził stary, kiedy prawie stracili grunt pod nogami.
Lekkoduchy zatrzymały się. Sprawiały wrażenie niespokojnych. Przenikały przez siebie, oddalały się w różnych kierunkach, po czym wracały do skupiska. Z ich głów wystawały sznurki, które pięły się w niebo, ale kończyły się po dwóch, może trzech metrach.
– Mamo…! – Głos płaczącego dziecka przeszył powietrze.
Krzysiek jęknął, powodowany strachem. Opowieści o tych stworach rozchodziły się od kilku miesięcy, ale nie miał okazji ich spotkać.
– Bądź… cicho – wycedził starzec przez zziębnięte usta, oddzielając te dwa słowa stukotem zębów.
Te dziwadła mógł zobaczyć każdy. Do obserwacji nie było potrzebne żadne sprzężone z człowiekiem urządzenie korespondujące jak w przypadku Pikselozy.
Kiedyś, przebywając w poatomowym schronie z napotkanym przypadkowo Szumim, usłyszał historię o niciach, które po pewnym czasie pękały, tworząc mgliste, zwarte struktury zwane Lekkoduchami. Unosiły się nad ziemią i zabijały napotkanych ludzi, czasem szybko, a czasem powoli, ale zawsze boleśnie. Szumi mówił też o pamięci lekkoduchów, które kodują, to co zasłyszały podczas śmierci nosiciela. Powtarzają potem w kółko ostatnie słowa tego, kogo porwała nić.
– Kurwo! Dlaczego mi to zrobiłaś! – Dziecko nie przestawało. Krzyczało coraz głośniej, zmieniając stopniowo niewinny ton głosu w ryki demona.
– To nie jej wina, dziewczynko! – śmiał się szaleńczo inny głos, dochodzący od strony przystani.
– To ona ! Wlewała mi do ryja klej!
Krzyki ciągnęły się w nieskończoność. Obłąkany śmiech mieszał się z płaczem wielu osób.
– Nie bij!
– Spalcie ich wszystkich!
– Trzeba go, kurwa, przybić.
Mijały kolejne minuty. Mężczyźni trwali w bezruchu, w zimnej wodzie, obserwując i słuchając z ukrycia.
– To tylko noworodek…
Stary był zmęczony, trząsł się od jakiegoś czasu, zimno nie pozwalało mu dokończyć zdania.
– Ciężko… mi się utrzymać… – mówił, przymrużając oczy.
– Patrzcie kwiaty z nieba!
– Kiedy… Odejdę…
– To co? Kiedy odejdziesz to co? O czym ty mówisz?
– Będą… chcieli mnie zabrać…
– Spierdalać, ta suka jest moja!
Starzec ześlizgnął się po mokrym palu, głowa zniknęła pod wodą. Krzysiek złapał go mocno pod pachę jedną ręką i podciągnął do góry.
Na chwilę.
– No dawaj staruszku… kurwa…
– Nie róbcie tego… proszę!
Puścił.
Został sam i przytulił się mocno do drewnianego słupa.
Nagle wszystko umilkło.
Krzysiek poczuł wibracje. Bela, którą trzymał, zdawała się zapadać. Odpłynął tyłem kilka metrów w stronę nurtu i uderzył o coś głową. Odwrócił się. Była to mała plastikowa łódka. Wyciągnął z wody skostniałe ręce i chwycił się burty. W tym momencie coś za plecami mężczyzny z mocnym plaśnięciem wpadło do wody. Kiedy obrócił głowę, by kątem oka sprawdzić, co się stało; woda zabulgotała wkoło, jak gdyby gotowała się w niewidzialnym garnku.
– Nić go znalazła!
– Zabij śmiecia!
Podciągnął się, pomagając sobie wyrzutem nóg w tył. Zajęczał ze zmęczenia, opierając brodę na burcie.
Kobieta, która leżała w łodzi, miała na głowie słuchawki, a w ręku walkmana. Obok niej spoczywały rozsypane małe kości. Kilka wystawało z niewielkiego ortalionowego dresu, którego kolory dawno wyblakły.
– Podajcie wiadro!
– Utopimy go!
Minął miesiąc od czasu kiedy wyruszyła z domu… kiedy wyruszyła z miasta. Zadanie było proste: odszukać dziecko, a raczej to, co po nim zostało i ostrzec Daniela. „Może wrócę”, przypomniała sobie słowa Szumiego.
– Przepraszam… – powiedziała, patrząc prosto w zmęczone i przerażone oczy człowieka, kurczowo trzymającego się łodzi.
Play…
Pikseloza powstała nagle dookoła łódki, a w jej wnętrzu zapanował dzień. Piękne lazurowe niebo ułożone z małych kwadracików, puszczało zajączki kwadratowego słońca.
Krzysztof, uczepiony burty, spojrzał na ręce wynurzone z wody. Coś czuł… Nie krzyczał – raczej obserwował z ciekawością pękające bąble na własnej skórze, która po chwili zaczęła odlepiać się od mięśni płatami.
– Co mi jest? – zapytał dziwnie uśmiechnięty, jakby bawiły go krwawiące paznokcie.
Wyciągnął język, machając nim lubieżnie w stronę Pauliny, po czym odgryzł go i wypluł w stronę niewidzialnej struktury Pikselozy. Mężczyzna wykrzywił się w grymasie bólu, następnie stracił przytomność. Unosił się na powierzchni jak zapomniana tratwa, uderzając od czasu do czasu głową w plastikową burtę zacumowanej obok łodzi.
– Nie wiem, co ci jest – odpowiedziała z pustką w oczach.
Ktoś biegł pomostem. Paulina usiadła na rufie i obserwowała zbliżające się kwadraciki. Do bańki wbiegł Daniel z synkiem na rękach. Przystanął na krawędzi kładki, skrząc się jak źle nastrojony obraz w telewizorze. Zauważył dziwnie ubraną kobietę ze słuchawkami na uszach.
– Możemy zabrać się z panią? – zapytał mężczyzna.
W tym momencie rozległy się strzały z broni automatycznej. Pociski uniosły w powietrze drzazgi desek.
– Wskakujcie, szybko, szybko! – ponagliła Paulina.
Daniel włożył syna do łódki i zabrał się do odwijania sznurka. Chłopczyk wydawał się nieobecny, patrzył na kobietę, trzymając w rękach samochodzik.
– Cześć jestem Paula.
Chłopiec spojrzał na tatę pytająco.
– Jaś jest niemową. – napomknął Daniel, dalej walcząc z nieznanym mu supłem.
Kolejna seria pocisków.
Niewidzialna siła unieruchomiła spojrzenie Jasia. Podniosła jego rękę i przyłożyła do szyi. W końcu przewrócił się bezwładnie.
Daniel odrzucił linkę i zeskoczył na pokład. Łódź zakołysała się… Uniósł dziecko, obrócił do siebie i przytulił. Próbował znaleźć dziurę od kuli, rozmazując krew na twarzy malca. Potem odwrócił delikatnie synka na plecy i ucałował w czoło. Spojrzał na kobietę, która utkwiła wzrok w dziecku. Może chciał coś powiedzieć, przyjrzeć się nieznajomej, zapamiętać ją, ale czas ponaglał przynosząc kolejne pociski.
Wskoczył do wody.
Stop.
Pikseloza rozpadła się na drobne kawałeczki wpadając do wody. Projekcja zniknęła. Znowu było ciemno.
Na pomoście unosiły się Lekkoduchy, człekokształtne istoty. Mieniły się różnymi bladymi odcieniami szarego koloru. Obok łodzi pływał wyprostowany jak kłoda człowiek, który przed chwilą odgryzł sobie język, i jeszcze jeden stary, twarzą do góry, z otwartymi napuchniętymi ustami, jakby starał się nabrać ostatni raz powietrza w płuca.
Paulina przyglądała się duchom ze strachem, przed chwilą słyszała ich okropne wycie, a teraz milczały, zastygając w bezruchu, tak blisko niej. Coś je blokowało, jakby woda była granicą nie do przebycia.
Złapała linkę i nożem przecięła włóknisty warkocz. Łódka zaczęła obracać dziób w stronę nurtu.
Nagle płaczliwe jęczenie przerwało ciszę.
– Tylko nie wrzątek…
Coraz głośniej.
– Dajcie mi je!
– Zakopmy go żywcem!
***
Taktyczna latarka oświetlała brzeg. Zabłocone szare rośliny, samochód do połowy zanurzony w rzece, poprzewracane drzewa, częściowo zalane główki, które łowiły brudną pianę, spiętrzając ją w małych zatoczkach.
Zauważyła rozdarte namioty, ślady po ognisku. Dobiła do brzegu. Przeszła ostrożnie nad szczątkami dziecka w łodzi.
Nie do końca wiedziała, co ma teraz zrobić, jak znaleźć i przekazać Danielowi ich wspólną historię, i jak wyciągnąć go z Pikselozy, ani czy to w ogóle jest możliwe? Przecież w jakimś sensie zgubiła go. Nie mogła odtworzyć projekcji ponownie. Próbowała jeszcze na łodzi, ale w słuchawkach słyszała tyko szum.
Rozejrzała się po miejscu, do którego przybyła. Jej uwagę zwróciły pąsowe plamy na jednym z namiotów. Częściowo opadnięty, wydawał się nieuszkodzony. Obeszła go dookoła, szukając jakichś dziur. W końcu wyjęła nóż, który w ułamku sekundy przywołał obrazy z nocy spędzonej z nieznajomym.
Teraz ona była Szumim. Walkman przyjął ją do siebie. Zaakceptował. Choć jeszcze niedawno, przy próbie kradzieży tego urządzenia, widziała jak paznokcie złodzieja zaczynają krwawić. Te same objawy miał człowiek w wodzie na przystani. „Może dlatego Daniel żył sam, nie chciał nikogo narażać tym przedmiotem? Kiedy zauważył, że jestem odporna, dostrzegł we mnie Szumiego – przyjaciela”, pomyślała, przecinając materiał namiotu nożem: stos szmat, butla gazowa, kilka rdzawych garnków.
Założyła słuchawki i włączyła play.
Szum zgrzytał, skwierczał jak dopalające się ognisko. Po chwili usłyszała płacz i krzyki, a kilkadziesiąt metrów dalej, w stronę wałów powodziowych, zauważyła pikselową kopułę. Pobiegła do niej i dotknęła struktury, która natychmiast rozlała od miejsca zetknięcia z dłonią, małe fale niczym wrzucony do wody kamyk. Nie poczuła żadnego oporu, jakby nic nie dzieliło obecnej rzeczywistości z tym, co projektuje szum we wnętrzu Pikselozy.
Weszła do wnętrza.
Znała ten dźwięk – kapiąca woda. Po chwili pojawiło się wiadro.
– Uciekajcie do łodzi – krzyczał starzec ze słuchawkami na uszach, do kobiety i kilkorga dzieci. – Ty też, ruszaj.
Daniel przerwał golenie. Z żyletką i lusterkiem w ręku oczekiwał na dalszy ciąg wydarzeń.
– Czy znowu widzisz nici dziadku? – zapytała mała dziewczynka.
– Do łodzi, wszyscy do łodzi. – Ponaglił stary.
– Co się dzieje? – zdziwił się Daniel.
Coś zwaliło starca z nóg, pociągnęło go parę metrów. W końcu zawisł w powietrzu głową w dół.
– Trzymaj. – Starzec wyciągną rękę, w której zaciskał walkmana.
– Po co mi to? – zainteresował się Daniel, obracając w dłoni odebrane urządzenie.
– Bierz kurwa i uciekaj. Zajmij się nimi, proszę.
Daniel schował walkmana do kieszeni.
Dziadek wyciągną zza paska colta M1911, przyłożył lufę do skroni i nacisną spust.
– Nieeeee!!! – krzyczał ktoś zza Pikselozy od strony rzeki.
Paulina zobaczyła kwadratową łódź i poruszające się na niej nerwowo kwadratowe sylwetki.
Daniel podniósł broń i ruszył w stronę wody. Wybiegł z bańki, poruszając kilka szkiełek w miejscu gdzie przekroczył Pikselozę. Wydawało mu się że w całym tym zamieszaniu widział kobietę, tę samą co na przystani.
Wiadro wypełniło się czarnym szlamem ściekającym powoli z nici.
– Niebo przecieka – powiedziała zamyślona Paulina.
Stop.
Robiło się widno. Po chwili nadwiślański świt podpalił złotym blaskiem unoszącą się nad wodą mgłę. Paulina roznieciła ogień. Za jej plecami, niedaleko ciągnął się wał przeciwpowodziowy. Wstała i ruszyła w jego kierunku. Z góry roztaczał się widok na pola uprawne, dalej lasy – brzydkie, psychodeliczne drzewa, które pochowały pod ziemię zielone korony, by wystawić na wiatr suche korzenie.
– Co robić? – zapytała samą siebie.
Pokonywała kolejne kilometry. Łódka dziobem przecinała wilgotne powietrze. Zrobiło się zimno, nawet noc nie katowała tak chłodem. Paulina zaczęła żałować, że nie zabrała kilku szmat z obozowiska lub, że nie zrobiła sobie z poszycia namiotu jakiejś ochrony przed wilgocią.
Widząc zatoczkę, mocniej złapała wiosła i skierowała się ku niej.
Kiedy wpłynęła, oczom kobiety ukazał się mały jacht. Kiedyś pewnie pokryty piękną białą farbą, teraz żółtoruda, zapomniana łajba osadzona na brzegu i pożerana przez oblepione powodziowym błotem pnącza, które już dawno zapomniały rodzić pachnące kwiaty.
Podpłynęła ostrożnie. Wdrapała się po drabince na pokład.
Pierwsza mała osóbka leżała przy koszu rufowym. Pomarańczowa kurtka i dżinsowe spodnie częściowo zasłaniały zasuszoną skórę. Paulina zbliżyła się do szczątków, kucnęła i wtedy mała kurteczka poruszyła się nieznacznie. Powoli wstała, a następnie odskoczyła dwa kroki do tyłu, nie spuszczając wzroku z dziecka. Przez szparę między kołnierzem a zasuszoną szyją, wyszedł niespiesznie szczur, obwąchując powietrze.
Zwróciła się w stronę klapy, odgarnęła zasuszoną roślinność, wzburzając chmurę kurzu. Otworzyła drzwiczki i zajrzała do nadbudówki. Leżały tam. Również wysuszone zwłoki kogoś dorosłego i te mniejsze. Już miała włączyć play, kiedy zauważyła, że ich czaszki, z naciągniętą częściowo popękaną skórą, są w jakiś sposób połączone. Podeszła bliżej i przyjrzała się lepiej. Większa głowa wgryzła się w mniejszą, klinując swoje zęby w rozszczelnionych szwach kostnych.
Play…
Paulina rozejrzała się po kajucie. Trupy zniknęły. Daniel ryglował od środka drzwi, które ktoś próbował otworzyć. Szum został zastąpiony przez łomot i płacz.
– Co tam się dzieje? – zapytała, podchodząc do mężczyzny.
Daniel odwrócił się energicznie, zupełnie zaskoczony.
– Co tam się dzieje? Kim ty jesteś? – Coś szarpnęło drzwi, mocniej niż dotychczas. – Chyba mi zupełnie odpierdoliło.
– Oddycha jeszcze ten mały śmieć?!
– Zjedz go! Na żywca, zjedz!
Wrzaski przedostawały się szczelinami przez przytrzymywaną klapę. Nie stanowiła ona żadnej przeszkody.
– Zostawiłeś mi wiadomość Danielu.
– Nie bój się, nie ruszaj…
– Jaką wiadomość? O czym ty mówisz kobieto.
– Masz walkmana, którego zostawił ci starzec. Pamiętasz?
– Jak mam nie pamiętać? – Znowu walenie w drzwi. – Chłop lewitował w powietrzu i strzelił sobie na moich oczach w łeb. Też tam byłaś?
Kobieta skinęła głową. Daniel zaśmiał się.
– Tak czułem, coś mi mignęło. Pojawiasz się w dziwnych momentach, albo jesteś duchem albo mi zupełnie odjebało.
– Teraz wykręcę ci rączki.
– Jestem Szumim – odpowiedziała Paulina. – Czekaj to… to nie jest teraz ważne. Ja już cię raz poznałam, w moim świecie. Dopadły cię nici, zostawiłeś nagranie. Teraz jesteśmy w bańce. Pikseloza! Mówi ci to coś?
Głosy demonów umilkły tak jak jęki i wrzaski mordowanych. Mężczyzna poczekał jeszcze chwilę, delikatnie uchylił klapę, by zerknąć na zewnątrz. Kobieta leżała na chłopczyku wczepiona zębami w jego główkę. Mała dziewczynka leżała na brzuszku z dziwnie powykręcanymi kończynami.
– Wrzućmy ich do środka i uciekajmy, zanim tamci znowu się zjawią. – Daniel podszedł do leżącej kobiety i próbował odczepić ją od główki chłopczyka. – Nie… nie mogę… pomóż mi, co się tak patrzysz, pomóż.
– Dobrze, ale potem musimy coś ustalić.
Ostrożnie przenieśli zwłoki do kajuty i wrócili po dziewczynkę, ale Paulina już jej nie widziała, w jej miejsce pojawiło się wiadro, do którego spływała czarna, oleista nić. Daniel zrobił krok w stronę dziewczynki.
– Stój. – Złapała Daniela za ramię. – Wiem, że mi nie ufasz, ale proszę cię, zostaw ją tak jak leży.
Daniel spojrzał w oczy Pauliny, badając w myślach kim lub czym jest nieznajoma. Przez chwilę wydawało mu się, że jest nierealna, przezroczysta. Z jakiegoś powodu spojrzał na przepływającą za nią rzekę. Coś mu mignęło, zaszeleściło jak aluminiowa folia.
– Niech ci będzie, chodźmy stąd – odezwał się po chwili namysłu.
Zeskoczył z jachtu i ruszył w stronę Pikselozy, kiedy przekraczał niewidzialną strukturę, zamigotał, rozmazał się w kilku miejscach. Piksele drgnęły delikatnie, jakby poruszone podmuchem wiatru, wydając szum. Zniknął za szklaną kurtyną, zmieniając się w kwadratową postać.
– Zaczekaj… Daniel! – zawołała go i ruszyła za mężczyzną.
Podeszła do bańki, wyciągnęła w jej kierunku rękę i dotknęła fragmentu szkła. Struktura naciągnęła się, ale nie chciała przepuścić Pauliny. Naparła mocniej i dalej nic – żadnego pęknięcia, żadnej szczeliny, tylko opór.
Stop.
Na powrót była u siebie, w swoim świecie, połykanej przez roślinność łodzi, ciał, z których ktoś spuścił powietrze.
Daniel zniknął.
Zdjęła słuchawki.
Przyjrzała się swoim dłoniom.
– To niemożliwe… co to, kurwa, jest? – powiedziała, oglądając palce.
Skórę pokrywały małe piksele. Zakrywały linie papilarne oraz wewnętrzną część dłoni. Kiedy początkowe zdziwienie minęło, spróbowała podważyć nożem jedno ze szkiełek, ale trzymały tak samo mocno, jak paznokcie.
– Cześć! – dziecięcy głos zaskoczył Kobietę.
Paulina spojrzała przez ramię.
Na łodzi stał mały chłopiec. Pokryty był szklanymi kwadracikami, a w jednej z rąk trzymał prawdziwy kwiatek.
– Kim jesteś? – zapytała, spoglądając raz na niego, raz na swoją dłoń, dostrzegając podobieństwo.
Urządzenie, które miał na twarzy, przypominało gogle, służące do rozrywki w wirtualnej rzeczywistości – posiadała podobne w dzieciństwie.
– Proszę, to dla pani – oznajmił malec i wysunął rękę trzymającą podarunek.
Paulina mimowolnie uniosła dłoń i odebrała prezent. Chłopiec się uśmiechnął.
– To ratunek, ciociu – zachichotał. – Mogę tak do ciebie mówić?
– Tak, możesz… – Paulina była w szoku, ktoś dziwny, jakby z innej rzeczywistości pojawił się nagle tuż obok, teraz zrozumiała Daniela, który reagował zdziwieniem na jej widok podczas projekcji.
Piksele na dłoni kobiety zaczęły się zsuwać w stronę róży, nachodzić na siebie, odklejać i obracać. Kwiat przejmował niespiesznie kwadratowe szkiełka, sam przemieniając się stopniowo z prawdziwej rośliny w szklany przedmiot. Następnie różyczka rozpadła się w pył, który pofrunął w stronę chłopczyka, osiadając na jego wyciągniętej dłoni.
– Pa, ciociu. – Chłopiec uniósł pikselową dłoń i wcisnął guziczek na goglach VR – stop.
– Zaczekaj! – krzyczała ze łzami w oczach. – Czy jesteś Szumim? Jeśli tak, to czy zaraz zginę?
Rozejrzała się.
Wyżej, dookoła zatoki, unosiły się szare postacie. Przekrzywiały głowy i wyciągały w jej stronę ręce. Paulina ruszyła w stronę wody, ale jeden z Lekkoduchów był szybszy. Zawył tylko jak wiatr uderzający o ścianę lasu.
Wpadł na nią w pełnym pędzie, pękając, jak rzucony na beton woreczek wypełniony wodą. Kobieta upadła przygnieciona ciężarem smolistej substancji. Zaczęła się topić jak rozgrzany wosk.
Epilog
Leżała w łóżku. Przekręciła się na plecy i otworzyła oczy. Znalazła się we wnętrzu drewnianej chałupy. Naftowa lampa regulowała z kwantową dokładnością jasność pomieszczenia.
W rogu stała wielka szafa z toczonymi, kulistymi nogami. Zdobiona drewniana skrzynia, w sąsiedztwie łóżka kołyska. Znaczną część chałupy wypełniał piec kaflowy wraz z piecem chlebowym.
Podeszła do drzwi. Podłoga zaskrzypiała. Chwyciła klamkę, która nie ruszyła się nawet o milimetr. Odruchowo spojrzała na okna zakryte purpurową zasłoną. Kiedy energicznie odsunęła jedną z nich, jej oczom ukazał się biały szum. Widziała go na szybie, jakby ktoś zamiast okna wmontował nienastrojony telewizor.
Nagle szum na ekranie okna zaczął się poruszać. Przesypywać jak piasek targany wiatrem z jednej strony na drugą, formować w coś owalnego, przekręcać i wyciągać. Po chwili widoczny był zarys oczu i ust.
Szyba drgnęła nieznacznie, jak rozciągnięta folia pod naciskiem dłoni.
– Kim jesteś? – zapytała, cofając się o krok.
– Mam na imię Daniel – odpowiedziała szyba. – Jestem obok, w jakiejś chałupie.
– To ja, Paulina.
– Co się stało, że tu trafiłaś? Jak sklep taty?
– Nie wróciłam tam, poszłam na siedemset dziesiąty do twojego syna. Przesłuchałam twoje nagranie na taśmie, śledziłam cię, chciałam, byś zrozumiał i może wrócił. – Paulina oparła ręce o stół i zwiesiła głowę. – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
– Jakie nagranie? – zdziwił się Daniel. – O czym ty mówisz? Był już u ciebie „Szklarz”, coś mówił?
Nagle szyby zrobiły się czarne, jakby mrok był smołowatą zupą nieprzepuszczającą światła.
Ktoś zapukał. Drzwi uchyliły się z piskiem.
– Można, ciociu?
Kobieta milczała, usiadła na krześle i się rozpłakała.
– Proszę… wejdź.
– Czemu płaczesz, ciociu?
– Dlaczego tak do mnie mówisz? Gdzie ja jestem? Co zrobiłeś z Danielem?
– Nie przejmuj się, ciociu. To jest „Centrum szumu” miejsce, gdzie odpoczywacie.
– Odpoczywamy?
Pikselowy malec wydawał się poruszony smutkiem Pauliny. Podszedł do niej bliżej, pogładził po włosach.
– Bo Daniel na przykład, już dziś stanie się lekkoduchem, a ty…
Kobieta spojrzała na niego ze łzami w oczach, oczekując dalszej części wypowiedzi.
– Spójrz ciociu na swoje łzy. – Na stole leżało kilka szklanych kryształków. – Też tak mam kiedy płaczę.