Na twarzy Treborna malowało się nie po hamowane zdziwienie, kiedy pacnął tyłkiem na ziemię. Odniósł przy tym wrażenie, jakby w całym Wielkim Lesie zapanowała cisza. Ptaki zaczerpnęły głębokiego tchu, a liściaste gałęzie drzew zatrzymały się od szelestu w oczekiwaniu na rozwój sytuacji.
– Masz tupet tu przyłazić Treborn! O tak. Doskonale wiemy kim jest twój tatuś.
Przysadzisty typek, splunął pod nogi Treborna, który zdążył już wstać.
Westchnął w duchu. To zawsze chodziło w końcu o ojca i tylko jego wszyscy widzieli. Widzieli i kochali lub nienawidzili.
– Nieważne ile za oferujesz, nie przekupisz żadnego z nas. Nie zaprzestaniemy protestować.
Towarzysze prowodyra przytakneli zgodnie.
– I dobrze! Nie przestawajcie! Nie przyszedłem tu, żeby was nakłaniać czy przekupywać do zmiany zdania. Jestem z wami. Trzeba ochronić ostatni Wielki Las, nie możemy dopuścić żeby mój ojciec go wyciął na potrzeby elektrowni jądrowej. – Wskazał na odległy budynek w kształcie piramidy wzniesiony daleko stąd, tak że jeśli dobrze się wytężyło wzrok, to można było dostrzec wierzchołek na horyzoncie.
Zaskoczył ich, widział to po oczach. Ojca też zaskoczy, w końcu dokona czegoś wielkiego.
Jesteś miałki i nijaki, absolutnie nie jesteś w stanie niczego osiągnąć – rzucił mu pewnego razu ojciec prosto w twarz przy śniadaniu. Słowa bolały, ale zawiedziony wyraz twarzy rodziciela złamał mu praktycznie serce.
To wspomnienie dodawało mu za każdym razem motywacji do działania. Podobnie jak i dzisiaj. Spojrzał na gwarny tłum, który zdążył się zebrać w międzyczasie.
– Drwale i operatorzy machin właśnie ruszyli.
Wskazał na rosnącą w oddali gęstą i czarną chmurę spalin.
– Dotrą tu za kilkadziesiąt minut. Przywiozłem sznury. – Wskazał na worki leżące tuż za nim. – Niech każdy weźmie sznur, wybierze drzewo i się do niego przywiąże!
Nie musiał powtarzać dwa razy, motłoch rzucił się przed siebie i po kilku minutach szamotaniny i przepychanek, każdy pilnował swojego drzewa.
On sam także wspiął się na najniższą gałąź i siadł na przygotowanym znacznie wcześniej podeście.
Treborn z szerokim uśmiechem na twarzy wyobrażał sobie zdumienie ojca, to jak kaja się przed nim i dziękuję, że uchronił go przed życiowym błędem jakim byłoby wycięcie ostatniego Wielkiego Lasu.
Myślał, że złapał ojca za nogi. Pomylił się srogo, o czym przekonał się chwilę później, kiedy drwale i machiny rozpoczęły wycinkę nie zważając na przywiązanych do pni.
Wielki Las upadł w przeciągu miesiąca.
Treborn unikał wzroku ojca spod krzaczastych brwi. Nie ciskał gromami, ani nie toczył piany z ust. Za to bębnił palcami po stole, jakby wybijał wojenny rytm.
– Kiedy mówiłem, żebyś się ogarnął i wziął za siebie, nie miałem na myśli żebyś robił coś tak idiotycznego!
Podniósł rękę nie dając synowi dojść do słowa.
– Nie wiesz nawet jakie mogłeś poczynić nam szkody. Wiesz bardzo dobrze, że wszystkie pierwiastki promieniotwórcze znajdują się w drzewach i tylko w ten sposób możemy zasilić elektrownie jądrowe.
– Zabiłeś wszystkich wycinając ostatnie drzewa na tej planecie! – Nie wytrzymał. Poderwał się z siedzenia, wytykając ojca palcem. – Nie ma już żadnych lasów, które dałyby nam tlen. Zabiłeś nas!
– Nie synu. Nie zabiłem, tylko dobiłem. Nasza cywilizacja zrobiła to sama nieumyślnie.
Powinniśmy lepiej zarządzać tym co mieliśmy, upewnić się, że taka ingerencja w otoczenie nas nie zabije. Teraz jest trochę za późno. Ale tylko trochę.
– Jak tylko naukowcy wyprodukują pręty paliwowe z wydobytych pierwiastków radioaktywnych, udamy się na trzecią planetę układu i rozpoczniemy kolonizację.
Treborn oklapł na miękki fotel. Otworzył usta, po czym je zamknął. Trwało dłuższą chwilę zanim się odezwał.
– Lecimy skolonizować Ziemię?