- Opowiadanie: Aravial - Diabeł

Diabeł

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Diabeł

Co jest zabawniejsze? Zagadka czy odpowiedź? Stuk-stuk, stuk-stuk, krok za korkiem, po wilgoci i szybciej, po wąskich schodach w dół, stukstukstukustuk, macam ściany, szukam drogi. Jest. Co jest ciekawsze? Zagadka prowadzi do odpowiedzi, zagadka irytuje, gdy nie chce się rozwiązać, odpowiedź uspokaja, wydziela do mózgu endorfiny… Kolejne schody, w górę, podciągam się na starych, żeliwnych obręczach, skrzypią przy każdym moich ruchu. Odpowiedź przynosi doświadczenie, ale co jeśli nie chcieliśmy jej słyszeć? Jeśli umarłem to nie wiem, że umarłem, jeżeli wiem, że umarłem to nie umarłem. Kto umarł? Twoja matka.

Stuk-stuk, stuk-stuk, sen naciska na powieki, ciemność i zimno tulą do onirycznych wizji nieprzyjemną drogą, zasypiam, bo nie zostaje nic innego, rytm kroków działa jak kołyska, lula niczym kołysanka. Odnajduję drabinę, spróchniały szczebel po spróchniałym szczeblu, nie trzeszczy, zbyt wiele ma w sobie wody. Modlę się, aby nie pękł. Dwa pchnięcia, zawiasy ustępują, jestem w środku. Tylko trzy świece, a jednak oślepiają, odwracam wzrok i mrużę przekrwione oczy. Jestem na klęczkach. Jego sylwetka wypaliła się na wewnętrznych stronach powiek. Fioletowo-zielone mroczki tańczą, uciekając na granice widzenia i wracają w ślapym walcu.

Diabeł siedział na starym zydlu, wyciągniętym pewnie z jakiegoś śmietnika. Skulony, w ciemnościach z urżniętymi rogami i owłosieniem raczej jak yeti czy inny behemot niż demon. Próbuje zapalić papierosa, ale zapalniczka ciągle gaśnie. Wstaję, stawy bolą, wyciągam własną, podsuwam mu pod nos. Zaciąga się głęboko, dziękuje skinieniem i mruknięciem, wskazuje drugi zydel. Siadam.

– Masz? – burczy do mnie przyglądając się. Zapuszczonym, grubym na pół centymetra paznokciem podrapał się po brodzie – No masz czy nie?

– Mam, był gdzie mówiłeś. – Rzucam, głos więźnie w gardle od zimna i lepkiej wilgoci tuneli – Teraz pokażesz?

– Może – wychrypiał wydychając pokaźny kłąb dymu i pary – To zależy gdzie ona jest.

– Wiedziałeś! Mówiłeś, że wiesz! Rozkopałem dla ciebie grób sukinsynu! Ledwo uciekłem! Mówiłeś, że wiesz! – Nie krzyczę, to był szept, tylko on tu może mówić normalnie. To było nieludzkie. Te kości dzieci pod ścianami… Loch wciskał się w człowieka wszystkimi otworami ciała. Miejsce kaźni. Szepczę, jak bohaterowie książek. Jadowity szept? Tak, to dobre. Nienawidzę go…

– Ano mówiłem, mówiłem… – Wyszczerzył poczerniałe, krzywe zęby, kły jak u wilka, ostre i zakrzywione, nabiegłe od dołu żółcią i brązem, jeden ułamany. – Dawaj ten krzyż.

Wyjąłem z worka krucyfiks, srebrny, zdobiony klejnotami, ale zniszczony, pokryty nalotem, jeszcze z resztkami ziemi i płótna w załamaniach metalu. Podaję mu go. To kiedyś było prawdziwe dzieło sztuki, jakiś jubiler spędził lata robiąc ten jeden krzyż. Sprzedał go czy to była pokuta? Dziwne, że wreszcie trafił w łapy zwykłego księdza, pochowanego na zwykłym, staromiejskim cmentarzu, tak chciwego, że kazał zakopać go z samym sobą. I to jak głęboko! Kopałem prawie dwie godziny, w deszczu, w strachu, aby nikt mnie nie dostrzegł.

Diabeł powstaje, wyższy ode mnie o głowę, do tego wygląda na zgarbionego. Spokojnie ponad dwa metry dziesięć, przecież nie jestem niski. Trzy razy chudszy ode mnie, owłosiony jak zwierze, z grubymi rogami odciętymi przy samym czole. Zamlaskał, splunął gęsto i obleśnie, wziął krzyż pod światło świec.

– To ten. – wymamrotał, chyba do siebie i podrzucił krzyż, tak by złapać go nieprawidłowym końcem, jak miecz. Potem były kolejne słowa, ich już nie rozumiem, hebrajski albo perski. Wskazuje odwróconym krzyżem cztery strony świata, wzywając każdego z archaniołów. Trzykrotnie chrapliwie wzywa imię Jahwe. Nic się nie dzieje, spogląda na mnie, wyszczerzył się upiornie.

W kilku długich susach znów jest przy mnie, porywa za fraki mokrej koszuli, pazurami rozrywa ramię, boję się krzyczeć. A chcę wrzeszczeć, z całych sił. Ma rękę w mojej krwi – jasnej, tętniczej. Padam na mokre podłoże kurczowo ściskając prawą rękę. On trzyma świecę, posoką smaruje na ścianie sigil.

– Michale, słyszysz mnie? Słyszysz mnie!? Sigil jego krwią! Musisz słyszeć! Gdzie ona jest? Co z jego matką? On chce wiedzieć! Widzisz ten krzyż? – Diabeł wydziera się, krople śliny wypadają z jego mordy gęstą mgiełką, wymachuje srebrnym krzyżem jak dziecko wierzbową witką podczas zabawy – To krzyż tobie poświęcony! Dla archanioła Michała, tak tu stoi! Słyszysz mnie bękarcie? Jak zginęła matka!

Zwinąłem się w kłębek w kącie lochu, popatruje spod mokrych włosów. Krzyczeć? Nie. Boję się, jest za blisko. Moja krew na ścianie porusza się, rozlewa, choć jest jej tak mało. Wzory, niemy, monochromatyczny film, czerwień na czerni pośród ciemniejszej czerni, demon tańczy szaleńczo, krzycząc swoje bluźnierstwa. Widzę już ten obraz, jej pokój, ona – stara, z kolanami przy piersiach, chwiejąca się do rytmu łez spływających nieśmiałymi strużkami po zapadłych policzkach. Przed łóżkiem otwarte okno, zasłony powiewają, krew płynie drobnymi strumieniami, trzepocze na burzowym wietrze tamtej nocy. Oddech mam szybki, serce wali jak szalone. Ona wstaje, zatacza się. Sekcja wykazała wysoką zawartość alkoholu we krwi. Butelki są wszędzie, krew oddaje je dwuwymiarowo, kanciatymi liniami.

Podchodzi do okna, potyka się, upada na stolik ze szkłem, jego jasnoczerwone krople rozsypują się po zdemolowanym pokoju. Już teraz krwawi tą klejącą się do oczu ciemnością ściany. Bierze fragment szklanki, cała drga, ale już nie płacze. Tnie żyły, głęboko. Ścianę zalewa krew lśniąca na całych jej rękach. Znów wstaje, niewzruszona upływem z tętnic. Teraz matka skacze przez okno. Sama. Całkiem sama. Jednak sama.

Diabeł uspokoił się. Na ścianie jedynie spływający wolno sigil archanioła Michała. Patrzy na mnie, szczerzy kły. Walczę z rozpaczą, już się nie boję. Nie krzyczę, szkoda sił, słona woda rwie się ku oczom. Wybiegam, mało nie skręcając sobie karku na drabinie, tonąc w podziemnej zupie. Odpowiedzi nie są zabawne, ani ciekawe. Nie zawsze. Ale nie tego przecież oczekiwałem. Nie każda zagadka zasługuje na odpowiedź. Diabeł się cieszy.

Może ktoś to dostrzeże…

Koniec

Komentarze

(...) łez spływających nieśmiałymi stróżkami po zapadłych policzkach.
Ciekawe, ile jeszcze osób dostrzega różnicę między dozorczynią a ruczajem.

Hm... Musiałem przegapić to podczas korekty. Nie bardzo wiem jak można to poprawić, więc po prostu napisze tutaj - winno być "strużkami" - nie "stróżkami".

Nie gniewaj się za tę uszczypliwość, ale ten głupawy błąd powtarza się i powtarza... NMSP...

Podoba mi się. Jest nastrój, język i budowa zdań oddające emocje.

Ciekawe, nastrojowe faktycznie.

Ciekawie napisane, choć dość chaotycznie. Ma jednak klimat i do końca czytałem z zaciekawieniem.
Dobre, ale nie porywające.

zgodzę się z przedmówcą

Nowa Fantastyka