
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dzień z życia Polaka przyszłości
Światło poranka wdarło się radośnie do wnętrza sypialni. Może dzięki temu przez chwilę było inaczej. Ale ta chwila szybko minęła. Brudne, zatłuszczone szyby, skutecznie ograniczały jego blask. Mieszkanie było obskurne. Kuchnio – sypialnia i łazienka musiały wystarczyć dla pięcioosobowej rodziny. Ze ścian schodziły płaty farby. Podłoga przypominała klepisko. Meble – kilka stołków, stół – kilka zbitych desek postawionych na dwóch, znalezionych gdzieś na wysypisku, skrzynkach po piwie. Całość dopełniały stare, wypełnione powietrzem szafki. Lodówki, czy telewizora próżno było szukać.
Gośka otworzyła oczy. Promienie porannego Słońca dokładnie podkreśliły każdą zmarszczkę na jej twarzy. Wstała ostrożnie, aby nie zbudzić męża i trójki dzieci śpiących wspólnie w jednym łóżku, będącym starym obszarpanym, poplamionym materacem znalezionym szczęśliwym trafem na wysypisku. Niech sobie jeszcze pośpią – pomyślała. Miała 30 lat, a wyglądała na 40. Trudy życia w nowym świecie dały się jej we znaki.
Dlaczego takie życie sobie wybraliśmy? Jaką przyszłość mają moje dzieci – to były jej codzienne, poranne myśli?
Poszła do łazienki. Stara prześwitująca koszula nocna nie była w stanie ukryć niedoskonałości jej figury. Zarys brzucha świadczył o tym, że ich rodzina miała się jeszcze powiększyć. Naparła ciałem na drzwi od łazienki. Ustąpiły… Strasznie cuchnęło… Znowu Maciej zapomniał wieczorem wynieść wiadra z gów…ami do ścieku – pomyślała.
Łazienka była zaprzeczeniem samej siebie. Człowiek po jej opuszczeniu mógł się czuć brudniejszym niż wcześniej. Ściany i podłoga wyłożone były popękanymi płytkami ceramicznymi. W szparach i szczelinach gnieździły się hordy wszelakich bakterii. Umywalką była miska postawiona na skrzynce od piwa. Mieli kiedyś sporo szczęścia i udało im się znaleźć sporo całkiem dobrych rzeczy na miejskim wysypisku. Usiadła na starej desce klozetowej i oddała się rozmyślaniom. Ta chwila skupienia była jej czasem, w którym mogła w spokoju zaplanować porządek dnia…
– Gośka! Gdzie to śniadanie? – chwila się skończyła – Maciek obudził się jak zwykle głodny, a więc i zły, tak jak przystało na rasowego Polaka.
– Zaraz ci coś przygotuję – odparła. Nie gorączkuj się!
*
– Znowu to psie żarcie! – Maciej nie krył złości – Naucz dzieciaki lepiej szukać. Przecież są śmietniki przy hipermarketach…
– Myślisz, że nie próbowali! – odparła – Może tobie by się udało zdobyć coś innego… Ale, nie… Ty jesteś lepszy… Nie zniżyłbyś się do przeszukiwania śmietników! Niech robią to dzieciaki… Nie pomyślałeś, że tam grasują gangi szperaczy… Dla dzieciaków zostają resztki… Jeżeli w ogóle zostają!
– Dobra, już dobra. Nie wściekaj się Gośka… Dziecko w drodze…
– Pan Chadrasekhar dopomina się o zapłatę za pokój. Może znajdziesz jakieś zajęcie?
– Znowu ja mam szukać roboty?
– A kto będzie chował twoje bachory dzieciorobie!
– Czegoś poszukam – odparł skruszony.
– Tylko się ogarnij przed wyjściem. A… Jest już pasta do zębów z odzysku…
*
Pan Chandrasekhar był hindusem. Wykupił parę lat temu kilka starych kamienic i przeznaczył je na lokum dla polskiej ludności. Nie był złym człowiekiem, ale płacić sobie kazał. Maciej musiał znaleźć jakąś robotę. Nie chciał eksmisji. Gośka w ciąży i na bruk. O nie… Musiał temu zaradzić. Może w pośredniaku coś będzie – pomyślał. Wyszedł na ulicę. Pośredniak był na drugim końcu miasta. Zatrzymał przelatującą obok taryfę. Drzwi „BrownCaba" z cichym szelestem się otworzyły. Maciej dostrzegł uśmiechniętą twarz młodego Chińczyka.
– Dokad jedziemy? – zapytał kierowca łamaną polszczyzną.
Maciej zdał sobie sprawę, że nie ma pieniędzy…
– Przepraszam – powiedział – nie stać mnie na przelot.
– To po co mnie nieuku zatrzymujesz! Twarz Chińczyka nie była już uśmiechnięta. Spojrzał z politowaniem na Macieja, zamknął drzwi i odleciał.
Maciej zdusił nerwy w sobie. Już od dłuższego czasu zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że sam był winien temu, co go spotkało. Nie rozumiał tego jeszcze w pełni, ale myśl już w jego umyśle się zagnieździła.
Spacer do pośredniaka zajął mu dobre dwie godziny. Mijał po drodze wiele witryn sklepowych. Miał nadzieję, że może zobaczy jakieś ogłoszenie o zatrudnieniu. Zobaczył… Było ich nawet sporo. W sklepie z tekstyliami Pana Lee potrzebny był sprzedawca. W sklepie z obuwiem Pana Tomonagi potrzebny był kasjer. W sklepie z artykułami RTV Pana Yu potrzebny był sprzątacz. W sklepie z artykułami mięsnymi Pana Ramanujana potrzebny był pakowacz. W księgarni Pana Sena potrzebny był goniec… Jasna cho…ra nigdzie nie spełniał wymagań. Nie miał odpowiednich kwalifikacji, i ta jego narodowość… Nigdzie nie chcą zatrudniać Polaków.
Pośredniak mieścił się na dwudziestym piętrze nowoczesnego biurowca Pana Yukawy. Maciej szybko podbiegł po schodach do wejścia petenckiego. Drzwi automatycznie się otworzyły. Przed sobą zobaczył ciąg bramek skanujących. Przeszedł bez obawy przez pierwszą z nich. Nie miał nic do ukrycia. Przynajmniej tak mu się wydawało…
– Nie spełnia pan wymaganych norm higienicznych – usłyszał głos komputera bramki. – Proszę się udać do komory dezynfekcyjnej. Dopiero po wykonaniu niezbędnych zabiegów zostanie pan wpuszczony do dalszych sekcji budynku.
Godzinę później Maciej dotarł wreszcie do pośredniaka. Tu, chociaż kolejka swojsko wyglądających petentów była liczna, nie musiał długo czekać. Organizacja pracy była całkowicie niepolska. Przyjęła go mile wyglądająca Koreanka.
– Proszę usiąść – powiedziała.
Maciej usiadł w wyznaczonym mu miejscu. Sprawiał wrażenie podenerwowanego.
– Niech się pan uspokoi. Wszystko będzie dobrze – uspokajała go Koreanka.
– Zawsze się denerwuję będąc w urzędach.
– Proszę podać mi swoje CV.
– Słucham… Co takiego? – Maciej nie zrozumiał polecenia.
– Curriculum vitae, proszę pana.
– Że co? – Nadal nie wiedział o co chodzi Koreance.
– Proszę podać swoje imię i nazwisko…
– A… Tak… Maciej Nowak…
– Data urodzenia, proszę…
– 13 maja 2030 roku…
– Jakie ma pan wykształcenie?
– Trzy klasy nauczania podstawowego.
– Acha… Czy ma pan jakieś doświadczenie zawodowe?
– No… Wie pani to tu, to tam coś się robiło…
– Czyli nie posiada pan doświadczenia zawodowego. Trudno będzie dla pana znaleźć dobrą pracę. Proszę chwilę poczekać. Wprowadzę pańskie dane do systemu komputerowego. Może przy odrobinie szczęścia coś się dla pana znajdzie.
Maciej niecierpliwie czekał na wyniki. Nerwowo pukał palcami w oparcie fotela, w którym siedział. Praca była mu naprawdę potrzebna.
– Ma pan szczęście. Jednak jest kilka ofert pracy odpowiadających pańskim kwalifikacjom. – Koreanka uśmiechnęła się do Macieja. – Ale musi pan osobiście udać się na rozmowę kwalifikacyjną. Dam panu za chwilę kartę dźwiękową z zapisem tego, gdzie musi pan się udać i z kim rozmawiać.
– To dobrze, proszę pani… Dziękuję bardzo… Czytanie niezbyt mi wychodzi…
Maciej wstał i przed wyjściem z pokoju nisko się Pani ukłonił. Był wdzięczny za pomoc, jakiej mu udzieliła. Są jeszcze dobrzy, uczynni ludzie na tym świecie – pomyślał. Godzinę później był na miejscu. Za chwilę miała się zacząć jego pierwsza próba zatrudnienia. Dłonie spociły mu się z nerwów. Praca na stacji paliw to mogło by być coś – marzył sobie. Kierownik stacji – młody hindus – miło przyjął Macieja w swoim biurze.
– Dzień dobry panu – Maciej ukłonił się kierownikowi – przychodzę w sprawie pracy. Przysłano mnie z pośredniaka.
– Rzeczywiście… Wysłaliśmy ofertę pracy, ale przed godziną zatrudniliśmy już na to stanowisko pana rodaka. Przykro mi, ale system jeszcze nie zdążył zaktualizować tej informacji. Proszę próbować dalej. Życzę panu powodzenia.
– Trudno proszę Pana. Miałbym duże szczęście, gdyby za pierwszym razem udało mi się znaleźć pracę. Do widzenia Panu.
Godzinę później Maciej był na miejscu swojej drugiej próby. Niestety… Maciej się spóźnił i Starszy Chińczyk, będący właścicielem jadłodajni, odesłał go z kwitkiem.
Kolejną godzinę zajęło Maciejowi dotarcie do następnego pracodawcy. Znowu zbyt późno. Gdyby dotarł na miejsce pięć minut wcześniej… Pięć minut! Dostałby tą robotę. Niestety, miła pani koreańskiego pochodzenia musiała mu odmówić.
Robiło się późno. Maciej zgłodniał. Musiał coś zjeść, aby mieć siłę dalej szukać pracy. Scześliwym zbiegiem okoliczności przechodził obok hipermarketu YAMATO. Pracownicy akurat wyrzucali odpady żywnościowe, a on był na miejscu… Mógł się najeść do syta. Poczekał chwilę, aż skończą i podszedł do zbiorników. Jak można wyrzucać takie pyszności – pomyślał. Jeszcze nigdy, jak sięga pamięcią, tak dobrze nie podjadł.
Wyjął kartę dźwiękową.
– Ostatnia propozycja pracy – usłyszał sztuczny głos dobiegający z karty – firma Tsung Incorporated. Podaję adres…
*
Gośka wystraszyła się na widok Macieja, gdy ten wbiegł do pokoju krzycząc:
– Mam pracę! Będziesz zadowolona… Jesteśmy ustawieni… Koniec naszych kłopotów. Będziemy mogli kupować normalne jedzenie. Może też będzie nas stać na coś więcej.
– Opowiadaj – podbiegła do niego i uwiesiła mu się na szyi.
– Pan Tsung dał mi pracę. Nie uwierzysz jaką? To prawdziwy cud tak dobrze trafić. Będę czyścił latryny.
Gośka czule ucałowała męża. Po raz pierwszy wierzyła w lepszą przyszłość…
*
Żadna praca nie hańbi, ale taka przyszłość kraju, jakie młodzieży chowanie.
Napisałem ten tekst zainspirowany poziomem wiedzy współczesnego gimnazjalisty.
Niestety, znam to z autopsji... Smutne, ale prawdziwe...
Przepraszam za niedoróbki, ale kto z kim przestaje, taki się staje.
Na poważne, pisałem w chwili wolnego czasu, więc błędy mogą się pojawić - z góry przepraszam.
hehe, dobre :))
Cholerny z Pana czarnowidz, Panie Karpiński.
Tylko: czy aby nie masz Pan trochę racji???
Po tylu latach pracy coraz wyraźniej widzę ten obraz rzeczywistości.
Jednak to nie nie jest właściwe miejsce na drążenie tego tematu. Zająć się tym powinni, co co powinni, czyli... Pozostawiam w domyśle...
Groteska mi wyszła, jak myślę.
Aby tylko nie profetyczna...
Wyrazy uznania.
Tekst ciekawy i dobry, tylko trochę zbyt optymistyczny. Ukazałeś tego swoje Polaka przyszłości, jako postać żałosną, ale w gruncie rzeczy sympatyczną. Prawdę powiedziawszy, to kiedy ja patrzę na tąże wspomnianą młodzież gimnazjalną i jej poziom (nie tylko edukacji) to przypuszczam, że jej przedstawiciel na wyrzuty żony, zamiast podkulić ogon i poprosić, żeby się nie denerwowała, bo dziecko w drodze, dokonałby niej aborcji za pomocą kopniaka.
Obawiam się, Gedeonie, że masz dużo racji.
Trafna uwaga, ale może żona często używała wałka do ciasta, również znalezionego na śmietniku.
Korygować tekst, czy zostawić jak jest?
Zostaw. Ewentualnie napisz drugą wersję, tę z wałkiem...
Z drugiej strony patrząc on (Maciej) zaczynał rozumieć. Coś mu w rozumku kiełkowało...
Nutka optymizmu jest niezbędna, jeśli nie chcemy przedwcześnie wyłysieć ze zmartwienia. Ale i tak wizja --- brrr!
Z niewiadomych powodów mam wrażenie, że ta bardziej rzutka część społeczeństwa, zamiast współzawodniczyć z azjatami na wolnym rynku, łaziła by po lasach z kałachami...
Ta bardziej rzutka część społeczeństwa raczej wymarła drogą "antyselekcji" naturalnej.
Cociaż idea ciekawa - zaczynam sobie wyobrażać walke partyzancką, terroryzm rasowy itp.
Nic, tylko spisać pomysły, szkic fabuły, naszkicować postacie i hajda w trójkę --- tego, hajda trojka, paka snieg puszistyj...
Ciekawa antyutopia ci wyszła.
Co do stanu intelektualnego gimnazjalistów to jestem optymistą. Wśród tej młodzieży z pewnością są osoby inteligentne i chętne do nauki lub inteligentne, ale leniwe które są zmuszane do nauki przez rodziców. Wogóle to uważam, że problem leży w tym, że rodzice nie mają czasu albo chęci by zająć się do porządku swoimi pociechami oraz w niepotrzebnym moim zdaniu tworzeniu gimnazjów. Jestem ostatnim rocznikiem starego systemu i uważam, że tamten system wymagał jedynie pewnych poprawek, a nie rewolucji, którą mu zafundowano.
No, ale wracając do tekstu :) Podobał mi się pomimo tego, że wizja świata była przerażająca.
Problemem to jest to, że gorsi uczniowie narzucają modę na nieuczenie się. Z reguły to oni wiodą prym w szkolnej społeczności. A nauczyciele dzięki doktrynie bezstresowego chowania nie mogą ich w żaden sposób zdyscyplinować.
Stoi uczeń pierwszej klasy gimnazjalnej przy tablicy od kilku minut i nie może wykonać działania 1000 podzielić przez 1000.
Na zadane pytanie: Jaką ocenę miałeś z matematyki w szkole podstawowej? Odpowiedzał - dobry...
Rwałem włosy z głowy!!!!!!
Inny radosny przykład:
Cytuję: "żont 1"
:) :)
Niestety, powyższe przykłady są prawdziwe...
Strasznie ta wizja przerysowana i groteskowa. Aż takiego czarnowidztwa nie podzielam, choć na pewno względem jakiejśtam części społeczeństwa może się okazać niestety prorocza.
Dobrze napisane, ale mnie nie porwało.
pan to ma kkórwa pan to ma chybo az tyle rocji kurwa wie pon jak bym wiedziol to bym sie do jasnej cholery korwa uczył ja pierdoleeeeeeeeeee jaki chuj ze mnie
Zgadzam się z ostatnimi czterema wyrazami wypowiedzi przedmówcy.
Ban?
Niby czemu? Nie rozumiesz tego głębokiego przesłania?
"pan to ma"- w wyrafinowany i subtelny sposób oddaje hołd autorowi. Niedopowiedzenie informuje czytelnika, że pan ma tak wspaniały talent, że nie jest nawet w stanie nawet tego wyrazić.
Liczne błędy ortograficzne uświadamiają, do jakiego stopnia tekst ten wzruszył odbiorcę.
"kkórwa"- czynnik feministyczny wskazuje, że po przeczytaniu opowiadania rozczuliło go wspomnienie swojego utraconego, dziecięcego świata, w którym pani matka ocierała mu zapłakaną twarzyczkę, uśmiechając się przy tym z miłoscią.
"pan to ma chybo az tyle rocji"- w końcu jednak wykrztusza to z siebie- autor ma, według filozofii, którą uznaje komentujący- rację obiektywną.
"wie pon jak bym wiedziol"- a tutaj następuje akt skruchy oraz jest wyrażony żal, że coś tak wspaniałego zostało objawione ludzkości dopiero w tym okresie jej trwania.
"to bym sie"- wyraźnie widać, że nie jest on agnostykiem- uznaje fakt swojego istnienia.
"do jasnej cholery korwa"- czyli wyznaje teonomizm. "Do jasnej cholery"- wyraźnie chodzi tutaj o "lux perpetua", a "korwa" jest pełną rozpaczy apostrofą do Matki Bożej. Można na tej podstawie również sądzić, że jest patriotą.
"uczył ja "- tutaj jednak widać pragnienie odejścia od deontonomizmu i rozpoczęcia odkrywania wszechświata na własną rękę- pragnienie, które niestety nie może być spełnione.
"pierdoleeeeeeeeeee"- czynność, jaką wykonuje podmiot jest bezpośrednio wskazana.
"jaki chuj ze mnie"- co za głeboka uwaga, co za nowoczesne "wiem, że nic nie wiem"! Myśl ta nie straciła nic ze swojego głębokiego przesłania, a unikneła paradoksu logicznego!
Jak widać- nie należy sądzić ludzi pochopnie.
Wielce się ubawiłem czytając powyższe komentarze...
Dziękuję
Z tego co przeczytałem wnioskuję, że ta krótka wypowiedź naprawdę niesie w sobie wiele ukrytych (głębokich) treści :)
Wspaniała analiza wypowiedzi.
Lassar --- ukłony!
Ta, ale tą ,,apostrofę" to sobie mogłeś darować.
zkarpiński - jakie to prawdziwie biegnące w kierunku wskazanym przez Ciebie. Przyjemnie się czytało. Więcej takich tekstów poproszę :)
Lassar...analiza na 6!
Nooo, ciekawe. Dobrze też napisane.
Fajne opowiadanie. Takie na 4 :) Najsmutniejsze jest jednak to, że wszystko idzie w tym kierunku. Już Bolesław Prus przedstawił interesującą wizję tego jak Polacy potrafią pracować i rządzić, a tutaj poszedłeś o krok dalej. Niedługo wszystkie stanowiska wymagające elementarnej wiedzy i inteligencji będą musiały być obsadzone przez "napływowych", bo młodzież polska faktycznie jest coraz głupsza.