- Opowiadanie: LadyM - Ścieżki młodości

Ścieżki młodości

Zapraszam na opowiadanie powstałe w efekcie fascynacji słowiańskim folklorem i przedchrześcijańską obrzędowością. Akcja toczy się w czasach historycznych, kiedy wyznawcy starych bogów muszą dokładać starań, aby przetrwać i chcąc praktykować swoją religię, muszą niekiedy udać się do krain, które nie poddały się jeszcze panowaniu wojowników z krzyżem na piersiach. Oto opowieść o jednej istocie, poszukiwaniu tożsamości i akceptacji wplecione w realia dawnych tradycji.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ścieżki młodości

Słońce chyliło się ku zachodowi. Morskie fale z głośnym hukiem rozbijały się o kamienne zbocze, zagarniając ostatnie kawałki piaszczystej zatoki. Nisko na niebie czarne ptaki uporczywie siłowały się z wiatrem, donośnym krakaniem próbując przekrzyczeć ryk wzburzonego morza.

Jeszcze kilka kroków. Dziewczyna ruszyła przed siebie. Nie patrzyła na spienione bałwany, nie zwracała uwagi na szarpiący włosy wiatr znad morza, zapomniała o przemoczonej do cna sukience przylegającej się do drobnego ciała. Płynące po twarzy łzy mieszały się z ostro zacinającym deszczem. Wicher tłumił szloch.

Wspinała się na szczyt wzgórza wyrastającego nad brzegową linię majaczącego w dole morza. Dotarłszy na górą chwilę stała, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w nieodgadniony horyzont ginący we mgle spiętrzonych chmur, nabrzmiałych ciężarem deszczu. Powoli, prawie bezwiednie skierowała kroki w kierunku klifu. Droga nie była długa, nie dla osoby, która wychowała się w tych stronach i znała wszelkie ścieżki nieodgadnione dla obcych. Nie minęło wiele czasu, gdy mokry piasek pod nogami przeszedł w błotnistą ziemię porośniętą gdzieniegdzie trawą. Dotarła na szczyt. Oparła się o rosnące samotnie stare drzewo. Przez chwilę patrzyła w dół urwiska. Widziała spienione fale rozbijające się o skryty w porywach wiatru dół urwiska. Beznamiętnie zbliżyła się do skraju. Bosymi stopami zaparła się o krawędź. Chwilę tak stała, pozwalając się porwać rozszalałym żywiołom. Nagle poczuła mocny powiew wiatru, zmuszający ją do cofnięcia aż do pnia drzewa. Potężny podmuch rozwiał splątane włosy i otarł płynące nieprzerwanie łzy.

– Taka więc wola Bogów. – wyszeptała.

Wspięła się na leżące na wzgórzu głazy, okalające pień starego dębu. Zziębniętymi rękami rozsznurowała obejmujący biodra szeroki pas haftowany kolorową krajką. Niedbałym ruchem przerzuciła tkaninę nad jednym z konarów, drugim końcem obejmując szyję zdobną w bursztynowe naszyjniki. Zamglonym wzrokiem spojrzała w kierunku rozszalałego morza. Postąpiła krok do przodu. Poleciała.

 

Rześki poranek poprzedzający jesienną równonoc roztoczył pierwsze promienie słońca nad niewielką osadą leżącą nieopodal brzegów północnego morza. Mimo wczesnej pory, jeszcze przed pianiem kogutów w niewielkiej osadzie wśród sennej mgły ciągnącej znad morza, rozchodziły się przyjemne zapachy.

Niejeden gospodarz otwierał oczy, chciwie rozglądając się i łapiąc w nozdrza smakowite wonie. Zapach świeżo pieczonego chleba o lekko chrupiącej skórce, przyrządzanych na ogniu ryb i suto podlewanej tłuszczem baraniny, tak niecodzienne w niewielkiej osadzie, był oznaką wielkiego święta. Oto Barmin, kowal lata temu przybyły do kraju Estów urządzał swaćbę czwartej córce, nie najmłodszej, ale jedynej w wieku wskazującym na rychłe zamążpójście.

Z oddalonego o pół dnia drogi na północny wschód Revalu sprowadzono przednie jadło. Wyłowione zaledwie poprzedniego wieczora ryby teraz leżały zatopione w zalewie z przednich ziół, wśród których królowały owoce jałowca i rozmaryn, kupione za niemałe sumy od kupców z południowych krain Germanii. Złocista kasza, której wór wystarczyłby na wyżywienie niewielkiej rodziny przez całą zimę, teraz stała przy kuchni przylegającej do największego domostwa. Pilnująca ognia dojrzała kobieta z czepcem na głowie nachylała się nad położoną nieopodal ognia drewnianą deską. Zaprawionymi rękami ugniatała ogromny kawał ciasta, do którego następnie wkładała pełne garście kaszy. Tak uformowany kołacz sowicie oblewała tłuszczem i z pomocą młodszej kobiety o długich, ciemnych warkoczach i z zakasanymi do łokci rękawami, wkładała do chlebowego pieca.

– Hermia, no już, córuś, dość mi napomagałaś. Zaraz zjawi się Częstocha. Męża wyprawi na ryby i przyjdzie pomóc przy szykowaniu uczty – starsza kobieta pogładziła młodszą po włosach. Spojrzała ponad ramieniem córki.

– Ot, a widzę, że i Samboja z chaty wychodzi. Pomoże ci się przygotować – rozpromieniła się kobieta. Młoda dziewczyna z niechęcią spojrzała ku wychodzącej z sąsiedniej chaty kobiecie.

Chociaż były rodzonymi siostrami, trudno było dostrzec podobieństwo między nimi. Twarz starszej o dziesięć lat Samboji, zawsze pokrytej delikatnym rumieńcem okalały jasne fale niesfornych loków wymykające się spod białego czepka. Na ustach mężatki błądził ciepły uśmiech dodający jej uroku młódki, w którym tylko wprawniejsze oko mogło wychwycić wyraz wyższości i pogardy dla innych. Hermia czasami miała wrażenie, że w całej rodzinie tylko ona i może jeszcze dziesięcioletnia Miłorada wiedziały, że ta uprzejma z pozoru twarz była tylko maską kryjącą prawdziwy charakter siostry. Chociaż obiecała sobie, że dzisiaj – w dniu swojego wesela i tryumfu, nic nie zepsuje jej humoru, niechciane wspomnienia znienacka zalały niczym fala umysł dziewczyny.

Hermia nigdy nie dogadywała się z siostrą. Samboja, najstarsza z córek, była oczkiem w głowie rodziców, zaraz po dwóch starszych braciach. Z czasem, gdy w domu na świat przyszły kolejne córki – bliźniaczki Częstocha i Otomina, dziewczyna stała się zazdrosna, wymagając od rodzicieli jeszcze więcej uwagi. Dostawała tedy najlżejsze w gospodarstwie prace, przymykano oko, gdy w czasie siewu czy żniw mitrężyła czas biegając po łące, zrywając kwiaty na kupalnockę lub ganiając za chłopakami z sąsiednich osad. Od ojca wymogła nawet, żeby ten, po pełnym pracy dniu, wykuł jej jeszcze żelazną bransoletę z domieszką cennego brązu, którą przez lata pyszniła się przed rówieśniczkami ze wsi. Nawet w Revalu niejedna panna czy mężatka z zazdrością patrzyły na jej wyjątkową ozdobę.

Z czasem, gdy bliźniaczki podrosły, Samboja całkowicie je sobie podporządkowała. Dziewczynki ustępowały jej we wszystkim, zapatrzone w siostrę jak w bóstwo. I nawet gdy mała Otomina utonęła, kiedy to krnąbrnej dziewczynie zaraz po pierwszych roztopach zachciało się morskich kąpieli, Częstocha chwilę tylko pochlipała i nie śmiąc oskarżyć siostry, winę zrzuciła na zawistne wodniki, którym zachciało się mieć jej małą siostrzyczkę na własność.

Gdy na świat przyszła Hermia, dla Revalu i osady przyszły trudne czasy. Na położone na południu ziemię Liwów najechali zbrojni z krzyżami na płaszczach, głosząc przyjście nowego boga i nastanie nowej wiary. Z pokojem na ustach i mieczem w dłoni, zaczęli nawracać miejscową ludność, podporządkowali sobie wolne dawniej ludy. Swoim zasięgiem objęli tereny sięgające nadmorskiej zatoki na zachodzie aż po nieprzepastne bory Żmudzi zamieszkałe przez dzikich Rusinów. Tworząc biskupstwo w nadmorskim Rydze, zaczęli kontrolować nie tylko wiarę, ale i handel, ułatwiając kupcom wyznającym ich boga spokojny przejazd, a odcinając wielbiących dawnych bogów Estów od źródła zarobku w krajach południa. Kupcy i wojownicy z północy też przestali przypływać, z obawy przed nienasyconym głodem najeźdźcy, który mógłby połakomić się i na ich ziemie.

Barmin, niedawno jeszcze dumna głowa rodziny, podupadł na zdrowiu, miał coraz mniej zamówień, nie było komu wykuwać oręża, mało kto potrzebował podkutego konia, nie mówiąc już o ozdobach dla co lepiej sytuowanych mieszczek z grodu. Rodzinie zajrzał w oczy głód. Właśnie w tym czasie Dobrosława powiła kolejną córkę. Nikt nie trudził się nawet nadać dziewczynce imienia. Patrzyli na nią tylko jak na kolejną gębę do wykarmienia. Powtarzający się co noc krzyk niemowlęcia nie dawał domownikom chwili wytchnienia. Nawet chowaniec, domowy opiekun, wcześniej chętnie doglądający dzieci za miseczkę mleka z łyżką kaszy, teraz wcale nie troszczył się o obejście. Dzielił los rodziny i jemu więc głód i niedostatek zajrzały w oczy. Wolał zagrzebać się głęboko pod progiem domostwa i poczekać lepszych czasów.

Pewnego wieczoru, zapłakana i będąca na skraju załamania Dobrosława za namową dziesięcioletniej Samboji zdecydowała się wystawić nocą wiklinowy kosz, w którym spało dziecko nieopodal przesieki wiodącej do pobliskiego lasu. Na ofiarę bogom i demonom – szeptała kobiecie do ucha córka – to z pewnością podmieniec jakowyś, który ściągnął na nas wszystkie te klęski. Wyje całe dnie nawołując macierz, aż uszy bolą. Zabierz je tam, gdzie upiorzyce usłyszą kwilenie swojego pomiotu i zabiorą je precz. Z nią odejdzie i nasze przekleństwo.

Dziecko całą noc przepłakało na deszczu i mrozie, a gdy pierwsze koguty zapiały, zrozpaczona matka wybiegła z chaty i pobiegła w stronę lasu. Zalewając się łzami, całowała lodowate nóżki dziecka i siną od nieustannego krzyku twarzyczkę.

Tego też dnia rybacy przynieśli z grodu wspaniałe nowiny. Oto do Revalu zawitali kupcy z niezajętych jeszcze terenów Liwonii. Razem z nimi przybyła karawana kupców ciągnąca z Zachodu konie i osły przytroczone do wozów obładowanych wszelkimi dobrami. Uradowany Barmin, ongiś wychowujący się na Pomorzu graniczącym z dziedzinami Germanów, bardzo dobrze obeznany był z językiem nowoprzybyłych, pognał więc do grodu oferując handlarzom swoje usługi i prosząc ich na wieczerzę. Chude miesiące dla rodziny dobiegły końca. Mieszek kowala napełnił się ciężką monetą, zapasy w spiżarni zostały uzupełnione, na twarze domowników powrócił uśmiech. A mała dziewczynka, niezwykle spokojna tego pamiętnego wieczoru, wpatrując się wielkimi oczami w przybyszów z daleka, doczekała się wreszcie imienia. Na cześć żony jednego z gości nadano jej imię Hermenegilda. I nawet po latach, gdy przyszła pora zaplecin i pociechom nadawano nowe imiona, ojciec nie uległ płaczliwym prośbom córki, odstępując od tradycji przodków i nie zezwalając na zmianę tak szczęsnego w jego mniemaniu imienia.

Dziewczynka dorastała, nie znosząc swojego imienia. Całe jej rodzeństwo i mieszkańcy niewielkiej osady mieli inne, bardziej dźwięczne i swojsko brzmiące imiona. Z niej dzieciaki się wyśmiewały wskazując palcami i na przekór prośbom, używając jej pełnego imienia zamiast krótszego Hermia, które w jej uszach brzmiało o wiele znośniej. Robiły to zawsze, gdy srogi kowal zajęty był przy kuźni. Przy nim, jednym z ważniejszych ludzi w osadzie każdy czuł respekt i nie śmiał naigrawać się z dziewczyny. Jedynie w te rzadkie dni, gdy ojciec zabierał ją ze sobą do grodu, dziewczynka nie czuła się obco ze swoim imieniem. Tam, wśród wyspiarzy z Północy i wojowniczych Estów, jej imię nie brzmiało dziwnie. Wręcz przeciwnie, twardą wymową wcale tak bardzo nie różniło się od innych i niejeden handlarz, posłyszawszy jak ojciec na nią woła, obdarzał ją uśmiechem, patrząc jak na swojaczkę. To w jej rodzinnej osadzie, gdzie mieszkały prawie wyłącznie rodziny zbiegłe przed laty z państwa Polan i pokrytych puszczami ostępów Rusi, czuła się jak odszczepieniec.

 

Przegoniła z głowy natrętne wspomnienia. Odetchnęła. Czuła, że dzisiaj jej los w końcu się odmieni. Jeszcze przed pierwszym siewem, ojciec ugodził się z zamożnym garncarzem z osady, że dziewczyna poślubi jego syna, starszego od niej o dziesięć lat Kajmira. To będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu – przysięgała sobie w duchu. – Pierwszy, z wielu kolejnych.

Dobrze pamiętała wieczór, kiedy ojciec oznajmił jej tę szczęśliwą nowinę. Wtenczas próbowała zachować spokój, chociaż uśmiech aż cisną się jej na usta, a ciało rozpierała energia. Gdy Barmin zaczął ustalać z jej przyszłym teściem szczegóły posagu, cicho oddaliła się z izby i cała w skowronkach wybiegła z chaty. Na przemian śmiała się i płakała, kręcąc się w kółko i wystawiając wiecznie bladą twarz do słońca. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, choć wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że prędzej czy później tak się stanie. A biorąc pod uwagę, co w osadzie gadały stare kobiety, zawsze łase najnowszych plotek i chętnie rozpowiadające na prawo i lewo zasłyszane i oglądane dziwa, lepiej dla kowala było co rychlej podjąć decyzję, aby na swaćbę córce nie trzeba było sukienki w paru miejscach poszerzać. Za każdym razem, gdy uszu dziewczyny dobiegały strzępy podobnych rozmów, momentalnie się czerwieniła i wymawiając się domowymi obowiązkami, uciekała przed ciekawskimi spojrzeniami.

Będąc dzieckiem Hermia często bawiła się z synem garncarza. Nie sama oczywiście, towarzyszyli im inni chłopcy i starsze siostry dziewczyny. Pamiętała, że wtedy Kajmir, najstarszy z ich grona, często zalecał się do Samboji. Nie raz widziała jak cichaczem oddalali się razem za zabudowania gospodarcze leżące u skraja osady, prosto na pola, na których w słońcu suszyły się zżęte snopy zboża. Dałaby sobie rękę uciąć, że nawet z oddali parę razy słyszała pojękiwania siostry wtórujące ciężkiemu sapaniu chłopaka. Niejedną kupalnockę przyszło im razem spędzić na sianie, tak że nawet rodzice chłopaka wraz z samym zainteresowanym zaczęli coś przebąkiwać o swatach. Nic jednak z tego nie wyszło.

Ojciec Kajmira był wtenczas prostym rybakiem, w domu się nie przelewało, a chutliwość gospodarza sprawiła, że gąb do wykarmienia z każdym rokiem przybywało. Młody chłopak nie miał wiele do zaoferowania skądinąd posażnej córce kowala. A i sama panna nie chciała takiego męża. Wkrótce potem nadarzyła się okazja, do revalskiego portu zawinął statek chąśników, morskich wojowników znanych na całej słowiańszczyźnie, służących temu, czyja sakwa była dostatecznie ciężka, by opłacić ich usługi.

Przebywający akurat w grodzie Barmin zapoznał się tam z nieco młodszym od siebie wojem, rosłym mężczyzną o czerstwym obliczu, któremu dobrze z oczu patrzyło. Wystarczył jeden wieczór, uzgodnili co trzeba i na następny nów Samboja i przybysz z rodzimych ziem głowy domu byli już po swaćbie, a okręt z chąśnikiem i jego towarzyszami odpływał na kolejną wyprawę, aby powrócić z nowymi łupami za kolejne pół roku.

Czas mijał, z początku Samboja utyskiwała na mężowską nieobecność, ale w końcu doceniła brak męskiego spojrzenia na karku w obszernej chacie, na którą chąśnik wyłożył wszystkie dobra zdobyte na łupieskich wyprawach. Jej nowy dom niewiele odstawał od stojącego po sąsiedzku najbogatszego w osadzie domostwa rodziców.

Tak minęło parę lat. Rodzinie dawnego lubego Samboji zaczęło się powodzić coraz lepiej. Staremu rybakowi w końcu bogowie zaczęli darzyć w handlu z revalskimi kupcami. Rodzina przestała przymierać głodem, strzecha chaty w końcu przestała świecić dziurami, a podczas zimnych miesięcy z komina coraz częściej wydobywał się dym. A że wcześniej podczas mroźnych dni nie jedno dziecko zmora im jeszcze w kolebce podusiła, tak teraz przy boku zostało mniej dziatwy do trwonienia ojcowskiej fortuny.

Los Kajmira też się odmienił. Chłopak z początku nie mógł się pogodzić z decyzją Samboji i jej rodziny, chodził naburmuszony niczym chmura gradowa, klnąc na czym świat stoi, wymyślając na honor i uczciwość wszystkich niewiast. Ojciec nie mógł znieść w domu wiecznych skarg syna, wygonił go więc na pewien czas do grodu, aby tam robotę znalazł i z umysłu odegnał wspomnienia rekuzy.

Gdy chłopak wrócił po pół roku do rodzinnej chaty, był całkowicie inną osobą. Spokojny, z zaczątkami fachu w ręku i uprzejmym uśmiechem na twarzy, dodającym mu jeszcze więcej młodzieńczego uroku. Ku zdziwieniu rodziny zaraz po powrocie młody mężczyzna udał się do kowala, aby prosić go o przyjęcie do kuźni i przyuczenie do rzemiosła. Barmin początkowo nie chciał się zgodzić, z czasem jednak ustąpił udobruchany pokorną postawą chłopaka. Stary kowal, nie chciał nawet przed sobą tego przyznać, ale w sercu czuł, że chociaż takie zadośćuczynienie jest mu winny. Ochoczo więc przystąpił do przyuczania młodzieńca o rodzajach metalu, najtrwalszych stopach cenionych przez północnych wojowników i ustępujących im wytrzymałością odmianach, po które najchętniej przybywali mniej zamożni Estowie. Nie omieszkał zdradzić mu też tajników podkuwania koni, a raz nawet zgrubiałe od pracy przy żarze pieca dłonie zebrały się na wysiłek wykucia zausznic z domieszką miękkiej cyny i brązu, zamówionych przez możnego kupca jako część wiana dla młodej małżonki przybyłej aż z odległego państwa Franków.

Przez pierwsze miesiące Kajmir nie szczędził w pracy sił, z coraz większą wprawą formował rozgrzany metal, kując podkowy, a czasami pod czujnym okiem kowala też oręż dla przybyłych ze Skandynawii wojów. Po ciężkim dniu, kowal często zapraszał chłopaka na wieczerzę do domu. Dobrosława, zadowolona, że mąż w końcu znalazł dobrego pomocnika, a może i następcę, z uśmiechem podawała chłopakowi pełne misy polewki czy kaszy obficie podlane tłuszczem. Pomagająca matce w obejściu Hermia też nie raz zanosiła mężczyznom na stół potrawy, a zdarzyło się, że na prośbę ojca wnosiła cały garniec najprzedniejszego miodu, tak rzadko spotykanego w tych stronach.

Z czasem jednak chłopakowi spowszedniała ciężka robota, coraz częściej mitrężył całe godziny włócząc się nie wiadomo, gdzie. Bywały dni, kiedy wcale nie zaglądał do kuźni. Poczciwy kowal z przymrużeniem oka patrzył na to zachowanie, tłumacząc je młodzieńczym wigorem niepozwalającym mu usiedzieć dłużej w jednym miejscu i chęcią spędzenia czasu w gronie rówieśników. Któregoś razu Barmin w dobrej wierze zaproponował nawet, by po pierwszych roztopach, na pół roku chłopak przystąpił do chąśników i wyruszył przy boku męża Samboji na kolejną wyprawę. Ten jednak rozgniewał się na starca, a uspokoiwszy się, stanowczo odmówił, tłumacząc się koniecznością opieki nad rodziną i gospodarstwem. Z nieco przekornym uśmiechem dodał też, że nie opanował jeszcze całej sztuki swojego mentora, musi więc zostać na miejscu i dalej się kształcić. Te ostatnie słowa rozczuliły starego kowala bardziej niż ten chciałby przyznać. Coraz mocniej przyzwyczajając się do obecności chłopaka przy boku, zaczął kupować ryby od jego ojca, aby wejść z nim w dobrą komitywę. Co parę dni wysyłał Hermię, żeby razem z Kajmirem odbierała od niego ryby z nocnego połowu. Dziewczynę z początku męczyło, że to ją ojciec wyznaczył do tego zadania. Musiała zrywać się jeszcze przed pierwszymi kurami i lecieć w dół zbocza, żeby razem z chłopakiem wnosić potem ciężkie kosze pełne narybku. Szybko jednak zaczęła doceniać obecność starszego towarzysza, który cały czas zabawiał ją rozmową. Początkowo dziewczyna traktowała go z dystansem, jednak jego uprzejmość, żywość ruchów i śmiałość spojrzenia sprawiły, że coraz bardziej zaczęła się przed nim otwierać. Przyłapała się na tym, że nie może doczekać się dnia, w którym znowu sam na sam będzie z Kajmirem. Tylko ich dwoje, słońce, plaża, kamieniste zbocza porośnięte skąpą roślinnością i szum morza. Czuła, że chłopak coraz bardziej się jej podoba. Zanim tarcza księżyca ponownie wzeszła na nieboskłon pyszniąc się pełnymi kształtami, dziewczyna widząc chłopaka z oddali oblewała się rumieńcem i biegnąc przez uśpioną jeszcze osadę, wpadała w mocarne ramiona, wtulając twarz w jasne loki mężczyzny. Gładziła ukochaną twarz pokrytą szorstkim zarostem, wpatrując się w jego rozradowane oczy kolorem przypominające spokojne wody morza. Każdego ranka na nowo tonęła w tym spojrzeniu, pozwalając się porwać po raz pierwszy rozbudzonej namiętności. Delikatne pocałunki i niewinne pieszczoty już dawno przestały im wystarczać. Oboje pokryci piaskiem mokrym od nocnego deszczu, upajali się sobą za świadka mając jedynie ciekawskie spojrzenia morskiego ptactwa. Na uboczu porzucony leżał wiklinowy kosz. Kilka ryb wypadło ze środka zagłębiając się w piasku. Szkliste spojrzenie ich martwych oczu po raz ostatni ożywało feerią barw wschodzącego słońca oplatającego pierwszymi promieniami zmagania kochanków.

Na wiosnę ojcowie młodych uradzili, że dobrze byłoby, aby Kajmir w końcu poszedł na swoje. A od tego było już tylko o krok od swatów. Wybór odpowiedniej żony dla chłopaka był już właściwie przesądzony. Rodzina rybaka dorobiła się odpowiedniego majątku, kowal więc zdecydował się oddać mu za żonę swoją najstarszą niezamężną córkę. Traf sprawił, że do mężowskiej chaty niedawno przeniosła się Częstocha, a więc jedyną panną na wydaniu pozostała w domu Hermia. Gdy tylko młodzi się o tym zwiedzieli, przestali się ukrywać, bez zażenowania razem spędzali czas, wypoczywając na skąpanych w wiosennym słońcu łąkach. Na Kupałę Kajmir, chcąc mieć pewność, że pierwszy wyłowi wianek dziewczyny, rzucił się do rwącej rzeki, zanurzając się w niej aż po czubek głowy. Widząc to dziewczyna przejęła się nie na żarty, przypominając sobie co starsi wioski mówili o zamieszkujących te wody wodnikach, przebiegłych wiłach i śniadolicych brzeginiach. Chłopak jednak wynurzył się po chwili, szczerząc zęby w uśmiechu i trzymając w ręce wianek polnych kwiatów, misternie układany przez dziewczynę cały ranek.

– Teraz jesteś moja – wyszeptał jej na ucho wychodząc z wody. – Będziesz musiała mnie rozgrzać, jeśli nie chcesz żebym zaziębił się na naszą swaćbę – dodał z chytrym uśmieszkiem przytulając dziewczynę w ociekającym wodą ubraniu. Oddalając się od reszty młodych czekających na brzegu rzeki na swoje pary, udali się na nadbrzeże, gdzie spędzili upojne godziny, nie przejmując się docierającymi z oddali odgłosami letniej biesiady.

Głowy rodzin, widząc, że młodzi mają się ku sobie, gratulowali sobie w duchu, a gdy w pobliżu zakochanych odezwała się kukułka, obaj zanosili się od śmiechu, pokazując ich sobie. W takich momentach na jasnej twarzyczce Hermii wykwitały czerwone rumieńce, a niezrażony niczym Kajmir śmiał się w głos, mocniej obejmując dziewczynę w pasie, na głos licząc odgłosy wieszczego ptaka odpowiadające liczbie synów, jakimi obdarzą ich bogowie.

 

Słoneczny dzień, ani jednej chmurki na niebie. Do tego delikatna bryza znad morza poruszająca leniwie nadmorską roślinnością. Ciepłe kamienie i ziemia pokryta gdzieniegdzie drobnymi kropelkami porannej rosy. Stojąca przed chatą dziewczyna odetchnęła pełną piersią, wyciągając twarz ku promieniom porannego słońca. Nie mogła wyobrazić sobie lepszej pogody na ten dzień, najważniejszy w jej dotychczasowym życiu. Teraz w końcu nadeszła pora swaćby, Hermia uśmiechała się na wspomnienia pierwszych spotkań z lubym. Trudno było w całej osadzie, a może i nawet w całym Revalu o bardziej pasującą do siebie parę. A dzisiaj w końcu przysięgną sobie – przed żercą, rodziną, całą osadą i obliczami bogów. I odtąd będzie im się darzyć.

– A to ci się dobrze trafiło. Takie słonko i wietrzyk. Jak raz piękna swaćba ci się szykuje.

Odwróciła się do wychodzącej z domu dziewczyny w lnianym czepcu trzymającej ogromną drewnianą misę, zasłaniającą jej widok. Hermia natychmiast podbiegła i pomogła ustawić naczynie bliżej paleniska.  

– Miłka – Hermia z politowaniem przyjrzała się młodszej siostrze. Na umorusanej od popiołu twarzyczce rozciągał się uśmiech od ucha do ucha, w oczach pełgały iskierki emocji. Przygładziła roztrzepane włosy dziewczynki. Ta jednak odtrąciła jej rękę i szarpiąc siostrę za rękaw zaczęła ciągnąć ją w kierunku chaty.

– Nie uwierzysz jaką suknię ci uszykowałyśmy. Matka jeszcze z wieczora kończyła wyszywać krajkę, a zapaska jaka pięknie haftowana. Na bogów, myślę, że nawet Samboji takiej rodzice nie sprawili. A żebyś ty widziała jaką ci tatko spódnicę sprawił. Nikt na całej Północy takiej nie ma – dziewczynka nie przestawała trajkotać, wciąż rozpływając się nad niezwykłościami posagu i odświętnego odzienia siostry.

– O czym ty mówisz, wszak od dawna wiadomo, że stroju pożyczę od Częstochy. Matka owszem, siedziała przy odzieniu, sama jej przy tym pomagałam. Ale ojcu nic do kobiecego ubioru, wszak on cały czas zajęty, ledwo zdążył skrzyni dla mnie naszykować, żebym miała w czym przenieść rzeczy do mężowskiej chaty. – Hermia skierowała nierozumiejące spojrzenie ku matce. Dobrosława uśmiechnęła się pod nosem.

– Miłka, idź z siostrą do sieni. Pokaż jej co i jak. Samboja – zwróciła się do nowo przybyłej kobiety. – I ty idź moje dziecko, wiesz co i jak. Nikt jak ty nie przygotuje siostry – w głosie kobiety pobrzmiewała nuta słodyczy zarezerwowana wyłącznie dla najstarszej córki.

– Oczywiście matko, przygotuję ją jak sobie życzysz. Mąż będzie zadowolony, a i przed osadą wstydzić się nie będzie czego. Przyniosłam moje zausznice, dodadzą piękna prostemu krojowi stroju – młodsze siostry odruchowo skrzywiły się słysząc przymilny ton głosu Samboji. Hermia zaś przysięgła sobie w duchu, że choćby dom miał się zawalić, a Perun spuścił z nieba najsroższe błyskawice, nigdy nie założy biżuterii dziewczyny.

– Jakaś ty dobra. Taka siostra to prawdziwy skarb – rozczulona Dobrosława zwróciła się w stronę młodszych córek. – Ale teraz już idźcie. Już najwyższy czas. Zaraz przyjdzie Częstocha i pomoże mi przy kołaczach.

Dziewczęta weszły do tonącej w półmroku chaty. Najmłodsza z podekscytowania nie mogła spokojnie ustać w miejscu, z uporem godnym osła albo i pacholęcia, poprowadziła siostrę do największej izby. Przez otwór okienny zakryty zwierzęcą skórą mozolnie przebijały się promienie światła. W powietrzu unosił się lekki zapach wilgoci zmieszanej z zaduchem pierza. Nie bacząc na opór siostry, Miłka jednym ruchem ściągnęła zasłonę. Pomieszczenie zalała fala światła, ukazując wiszący na ścianie strój. Hermia z niedowierzaniem wpatrywała się w barwioną na kolor burzowego nieba spódnicę, bawełnianą koszulę podszytą koronkami z lnu, przetykany kwiatowymi ornamentami czepiec. I pas – piękny, na szerokość dłoni, zdobiony geometrycznym haftem i pociągnięty czerwoną krajką. Jej uwagi nie uszło pełne niedowierzania sapnięcie stojącej z tyłu Samboji.

– Nic dziwnego, że tu taki zaduch. Cała spódnica barwiona fermentowanym kwiatem urzetu – prychnęła mężatka. W jej głosie wyraźnie wydało się wyczuć nutę zazdrości.

– A popatrz tutaj – Miłka grzebiąc w kufrze z wyprawką siostry sięgnęła po zawinięte w kawałek płótna zawiniątko. Oczom starszych sióstr ukazał się naszyjnik. Na cienki rzemień nawinięto niewielkie paciorki przypominające owoce derenia lub rosnącego na piaszczystych wydmach rokitnika.

– To karneol. Tatko mówił, że tak zowią go kupcy germańscy, handlujący z państwem Franków. Kupili go z ojcem Kajmijra. Nieźle się musieli wykosztować. – Dziewczynka przyłożyła wisior do szyi. – Ah, i ja chciałabym za parę wiosen dostać coś równie pięknego.

– O tak, załóż go konieczne. Z pewnością się przyda, zasłyszałam kiedyś u baby z podgrodzia, że takie kamienie noszono dla dodania odwagi. Przybierają go osoby, którym bogowie poskąpili odwagi, a rodzanice splotły nić żywota z duszą płochliwego zajęczaka miast nieustraszonego niedźwiedzia. – Samboja pogardliwie spojrzała na naszyjnik. – Na mnie już pora. Muszę dom oporządzić przed wieczerzą.

Gdy wyszła, Hermia poczuła, że opuszcza ją napięcie. Z uśmiechem na ustach poddała się zabiegom młodszej siostry i matki, która wkrótce do nich dołączyła. Ciemne włosy kobiety starannie rozczesały, zaplatając w gruby warkocz, upięty przy karku, tak aby bez problemu zmieścił się na głowę czepiec. Pomogły jej się obmyć i założyć strój, całości dopełniając krwistoczerwonym naszyjnikiem.

Tarcza swarogowa dawno zawędrowała za połowę nieboskłonu, gdy dziewczyna wyszła z chaty. Śladem matki i Miłki miała się udać na wzgórze graniczące z osadą, na którym było trzebiszcze. Wokół kamiennych idoli i świętego paleniska gromadzili się żerca, mieszkańcy osady i zaproszeni goście. W ostatnim momencie przypomniała sobie, że zapomniała wziąć słomianej ozdoby, którą od paru dni misternie przygotowywała ze specjalnie wybranych kawałków słomy. Miejscowi zwali ją himmeli. Oprócz niewątpliwych walorów estetycznych, miejscowi mówili, że ich obecność na swaćbie czy Szczodrych Godach jest niezbędna, żeby zapewnić domowi powodzenie. Hermia w stworzenie swojego włożyła wiele wysiłku, chcąc w jednej ozdobie uczcić zarówno życiodajną mateczkę Mokosz, jak i opiekuna nowo zaślubionych, pana niebios – Swaroga.

Z ozdobą w ręce skierowała się z chaty ku wzniesieniu. Mijając gospodarcze zabudowania, kątem oka dostrzegła wyróżniające się na tle drewnianych bali dwa rude punkty, wystające ze szpary w płocie. Podeszła bliżej.

– Pężyrka, Przeborka – zwróciła się do siedzących w kucki dziewczynek o ognisto rudych włosach splecionych w dwa warkocze. Bliźniaczki, młodsze siostry Kajmira podniosły na nią zaintrygowane spojrzenia. Trudno dociec, że wszyscy oni są z jednych rodziców – przyszło na myśli dziewczynie – tylko te same oczy w kolorze morskich fal pozwalały przypuszczać, że podobne do siebie jak dwie krople wody dziewczynki są rodziną jej przyszłego męża.

– Dlaczego nie jesteście z resztą gromady? – rzuciła okiem na pobliską chatę, na którą jak się zdawało patrzyły dziewczynki. Te jednak zamiast odpowiedzieć, wymieniły tylko porozumiewawcze spojrzenia i chichocząc cicho, w podskokach oddaliły się w stronę trzebiszcza.

Hermia patrzyła chwilę za dziewczynkami, po czym zaintrygowana ich niecodziennym zachowaniem, postanowiła sprawdzić w czym rzecz. Wszak zajmie to tylko parę uderzeń serca, a bez niej i tak obrzędu nie zaczną. Po cichu weszła do przybudówki chaty, od paru wiosen służącej osadzie do przechowywania części słomianych snopów. Nim przekroczyła próg, jej uszu dobiegł dźwięk szamotaniny i szybkiego ruchu powietrza. Instynktownie spojrzała na powałę, szukając ptaka, który niefortunnie przedostał się do zabudowań i nie mógł znaleźć wyjścia. Nagle z sąsiedniej izby dobiegły ją stłumione głosy. Z daleka niewiele słyszała, udało jej się tylko ustalić, że jeden głos należy do kobiety, niższy zaś do mężczyzny. Nie minęła chwila, gdy słowa przerodziły się w następujące po sobie serię jęków i stęknięć. Zażenowana dziewczyna odwróciła się, zamierzając jak najciszej opuścić pomieszczenie, zostawiając kochanków samym sobie.

– Moja jaskółeczko… – na dźwięk tych słów zamarła. Dreszcz przebiegł całe jej ciało, a misternie skręcane himmeli bezgłośnie upadło na klepisko. Odwróciła się na pięcie i na miękkich nogach podeszła do miejsca skąd dochodził.

Z zagłębienia, w którym stała, widziała mężczyznę z portkami ściągniętymi do połowy uda. Przed nim na belce siana leżała kobieta z zadartą wysoko spódnicą. Jasne fale długich włosów mieszały się z suszonymi źdźbłami.

– Kaj.. – Samboja jęknęła wyginając ciało w łuk. Następujące zaraz po tym stęknięcie chłopaka zagłuszył daleki grzmot. Po twarzy Hermii spłynęła niema łza.

Beznamiętnym krokiem wyszła z chaty. Nie widziana przez nikogo przeszła przez wieś, porzucając po drodze czepiec i karneolowy naszyjnik. Nim minęła ostatnie zabudowania, z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Niedawno błękitne niebo przesłoniły ciężkie chmury, okrywając okolicę szarym płaszczem. Słoneczne światło poddało się żywiołom deszczu i narastającego wiatru. Co chwila niebo przecinały świetliste błyskawice, a powietrzny ryk mieszał się z coraz bliższymi odgłosami grzmotu.

Hermia nie potrzebowała światła, żadna ścieżka nie była jej obca. Nogi mimowolnie poprowadziły ją w jednym kierunku. Nie patrzyła na szalejącą przyrodę, nie docierało do nie to co, się dzieje. Wszystkie jej marzenia, to co tak misternie pielęgnowała, co miało być początkiem wspaniałej drogi okazało się farsą, żartem losu i samych bogów. Przez całe życie godziła się wieść życie wyrzutka, gorszej od innych dzieci, sióstr, potem panien… Akceptowała rolę kozła ofiarnego, dopóty zanosząc bogom żarliwe modły, towarzyszyła jej nadzieja na odmianę losu. Teraz w końcu przyszła pora na sprzeciw – czas, aby podjąć samodzielną decyzję. Nogi poprowadziły ją w kierunku klifu.

 

 

Otworzyła oczy. Przed nią roztaczała się niezgłębiona ciemność przetykana gdzieniegdzie niewyraźnymi oparami mgły. Nie rozumiejąc, co się dzieje, spróbowała się poruszyć. W całym ciele poczuła potworny ból, jakby wszystkie wnętrzności postanowiły w jednej chwili urządzić sobie zabawę i przemieszczając się w niemożliwych pozycjach splątać się w nierozerwalny supeł. Nieznana siła niszczyła ją od środka, mącąc zmysły. Ruch był niemożliwy. Próbowała odetchnąć, ale gdy tylko otworzyła usta, by zaczerpnąć haust orzeźwiającego powietrza, poczuła inną siłę, z niewiarygodną mocą wpychającą ją w podłoże i zapierającą dech.

Walczyła. Co chwilę czuła, że to już, oto nadchodzi koniec. Brak kolejnego oddechu pozbawi ją życia, kolejny trzepot serca będzie tym ostatnim. Ale gdy tylko zbliżała się do krawędzi utraty zmysłów, czuła jak jej bezwolne ciało napełnia obca energia, wstępuje nowy duch wypełniając kruchą skorupę i zmuszając do dalszej walki. Męczarnia zaczynała się od nowa, nieskończone pasmo cierpień i niemego krzyku w pustce samotności.

– Bogowie, niech to się skończy – pomyślała i nie mogąc się ruszyć, w myślach zaczęła zanosić usilne błagania do wszelkich znanych władców nieba i ziemi, nie pomijając i rogatego pana Nawii.

 

Poddawane niewyobrażalnym mękom istnienie zobojętniało; z czasem ustały modły, skończyły starania, by zwrócić myśli w inną stronę. To był koniec walki, pozostało trwanie w tępym stuporze. I wtedy to poczuło. Delikatny wietrzyk, leniwy podmuch ledwie muskający rozognione członki. Nie minęła chwila, a przekształcił się w silny wiatr, wicher ostro smagający skórę. Kaleczył, opływając każdą część ciała. Do otępiałego umysłu wkradł się promyk nadziei, ożywiając zmysły i naprężając członki. Ciężar przygniatający ciało zelżał. Nie całkowicie, ale wystarczająco, by umożliwić płytki oddech i przynieść ulgę w paśmie męki. Życiodajne powietrze napełniło złaknione płuca. Istnienie było uratowane.

 

Odważyła się ponownie otworzyć oczy. Nad nią szalała wichura. Ciemne niebo bez ani jednej chmurki i huk wiatru. I ona, drobna istotka w centrum pandemonium nicości.

Nagle poczuła, że wiatr, tajemnicza siła, jej wybawiciel raptownie unosi ją w powietrze, pętając członki. Stłumiła krzyk. Wznosiła się coraz wyżej, uszy wypełniał świst, przymknięte oczy dostrzegały tyko pustkę wirującą w falach rozszalałego żywiołu ciągnącego ją ku górze. Po chwili, która zdawała się wiecznością, poczuła, że wznoszenie zwalnia. Pozwoliła sobie na krótki oddech. Uczucie ulgi momentalnie minęło, gdy unoszące ją fale ustały i poczuła, że ciążenie ciągnie ją z powrotem ku ziemi. Z szeroko otwartymi oczami pełnymi niedowierzania zaczęła spadać. Z ust nie zdążył wydobyć się pojedynczy jęk, gdy uczuła, że upada na coś miękkiego. Poruszając się na klęczkach wymacała powierzchnię wokół siebie. Ze zdziwieniem skonstatowała, że podłoże jest delikatne. Przy dotknięciu ulatuje, oplata się wokół dłoni i znika w ciemności. A jednak ją utrzymywało.

– Oh, naprawdę nie musisz przede mną klękać – usłyszała przed sobą męski głos z wyczuwalną nutą ironii. Dziewczyna zamarła, schylając głowę i nie śmiąc się dalej poruszyć. – Aż taki jestem straszny, że na mnie patrzeć nie można? – zaśmiał się w odpowiedzi.

Zorientowała się, że tajemnicza postać się zbliża, po chwili poczuła delikatne muśnięcie materiału na ramieniu i zapach, którego nie mogła rozpoznać. Przyjemna woń, ale jakaś dziwna. Zdecydowanie nie ludzka.

– Cóż, może tak uda się przełamać lody – od strony nieznajomego nagle zerwał się wiatr, rozpraszając kłębiące się na nieboskłonie czarne chmury i ukazując usiane gwiazdami niebo. Dziewczyna odważyła się podnieść głowę. Przed nią stał mężczyzna ubrany w lniane spodnie i rozchełstaną na piersi białą koszulę. W jednej ręce trzymał duży słomiany kapelusz, którym zdawał się kierować strumienie wiatru. Na młodej twarzy bez ani jednej zmarszczki, okolonej jasnymi puklami włosów błądził uśmiech, mający w sobie coś z szelmowskiej zaczepki. Szare oczy mężczyzny, przywodzące na myśl spojrzenie raczej starca niż młodzieńca, były wpatrzone prosto w nią.

– Na Strzyboga, co za kupka nieszczęścia z ciebie – zaśmiał się dźwięcznie. – To sobie ojciec upatrzył córuchnę.

 Dziewczyna przełknęła ślinę i z niepewną miną spojrzała na towarzysza.

– On się ciebie słucha, ty nad nim władasz. – Wskazała w nieokreślony punkt na niebie. – Jesteś panem wiatru? A może jesteś posłańcem bogów?

– Jeszcze się nie domyśliłaś – podrzucił słomiany kapelusz i zawadiackim ruchem włożył na głowę. – Panem może nie jestem, ale co nieco potrafię z pogodą zrobić – dodał uśmiechając się szerzej.

– Jesteś chmurnikiem! – wykrzyknęła dziewczyna, która nagle zdała sobie sprawę, z kim ma do czynienia. – Jesteś podniebnym jeźdźcem, panujesz nad burzą, sprowadzasz susze i powodzie; jesteś potężny! – wykrzyknęła podekscytowana, zrywając się z kolan.

– W pojedynkę trudno o to – odparł ze śmiechem mężczyzna. – Ale owszem, jestem chmurnikiem. Radost, miło poznać.

Nagle z oddali, gdzieś spod kłębiącej się górnej warstwy chmur dało się słyszeć jakieś niewyraźne głosy. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku. W chwili, gdy zdała sobie sprawę, że przybliżające się szybko głosy należą do młodych mężczyzn, zza obłoków wynurzyły się dwie wysokie postacie, rozprawiające o czymś z entuzjazmem i porównujące trzymane w rękach przedmioty.

– Tutaj, bracia! – towarzyszący dziewczynie chmurnik pomachał w ich stronę. – Czekamy na was.

Mężczyźni przerwali rozmowę i zwróciwszy twarze w ich kierunku, przyspieszyli kroku. Tak się przynajmniej wydawało, jednak, gdy znaleźli się dostatecznie blisko, Hermia zdała sobie sprawę, że bose stopy wietrznych istot cały czas stoją w miejscu. W ciągłym ruchu były za to chmury, które tamci w tylko sobie wiadomy sposób kontrolowali.

– Radoście, na ojca, widziałeś jaki pokaz urządziliśmy! – zakrzyknął niższy z nowoprzybyłych. – Z Bygostem nieźle witek żeśmy naużywali, a że i wuj gromowładny popis dał swej sile, piękne widowisko zgotowaliśmy.

– A to wszystko dla naszej nowej siostrzyczki – drugi z chłopaków szczerząc się zwrócił się do dziewczyny, usiłującej schować się za pierwszym chmurnikiem. – No, mała, nie bój się, teraz jednemu Bogu służymy. Jestem Bygost, a mój rudowłosy towarzysz to Nawoj. Naszego starszego brata jak mniemam już poznałaś. – Podszedł do niej i kładąc rękę na jej ramieniu wyszeptał:

– Teraz już nikt cię nie skrzywdzi, masz nas – chociaż wydawałoby się to niemożliwe, wyszczerzył się jeszcze bardziej.

– Przestań, ona jest zdezorientowana. Dopiero co rozstała się z poprzednim życiem i nie wie jeszcze jaka łaska na nią spłynęła – chłopak przedstawiony jako Nawoj uśmiechnął się ciepło do dziewczyny. – Ale teraz już czas. My tu sobie pogawędki urządzamy, a tymczasem ojciec z chęcią poznałby najmłodsze dziecię rodu. A wówczas…

Przez całą rozmowę dziewczyna stała w miejscu, bezrozumnym wzrokiem wodząc od jednego do drugiego chmurnika. Gdy jednak wspomnieli o ojcu i nowym rodzie, poczuła strach. Wspomnienia poprzednich wydarzeń zalały jej umysł niczym fala przybierającego sztormu. Pamiętała co się stało. Odebrała sobie życie, czuła się nieszczęśliwa, zdradzona przez najbliższych, nie miała w nikim oparcia. A tu nagle zjawia się trzech chłopaków, niezwyczajnych co prawda – samych chmurników i próbuje wmówić jej jakieś niestworzone rzeczy. Po co jej jakiś nowy ród; miała ród, rodzinę, miała braci, siostry, ojca i matkę. Miała nawet narzeczonego, który dzisiaj miałby…

– Dosyć! – krzyk dziewczyny przetoczył się po niebie, a pognane nagłym podmuchem powietrza chmury rozpierzchły się na boki. – Nigdzie się z wami nie wybieram. Nie znam was, nie wiem kim jesteście, nie wiem, dlaczego się tu znalazłam. Ale wiem jedno. Skoro Bogom miłe było pozostawić mnie w ludzkim świecie, to nie będę tu bezczynnie stać i się przysłuchiwać. Mam swoje sprawy do dokończenia – odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.

Nie uszła paru kroków, gdy drogę zagrodził jej Nawoj. Blask ostatnich promieni słońca pełgał po rudych włosach chmurnika, tworząc z nich świetlistą koronę gorejącą ogniem przynależnym raczej swarogowemu słudze niż strzybożemu posłańcowi. Dotychczas chłopak był dla niej miły. Teraz z jego bladej twarzy biła determinacja i granicząca z wyniosłością pewność siebie.

– Wybacz, młoda, ale nigdzie się nie wybierasz. Dopóki nie opanujesz swoich zdolności i nie pogodzisz się z tym, kim jesteś, pozostaniesz pod nadzorem innych obłocznic.

– Obłocznic? Zaraz, mówiliście, że mam być waszą siostrą, a więc powinnam być chmurnikiem.

Chłopak chwile patrzył na nią nieporuszony, po czym wybuchnął śmiechem. Zawtórował mu jasnowłosy Bygost, a ich gromkie głosy przetoczyły się po nieboskłonie. Radost uśmiechnął się tylko pod nosem i podszedłszy do oszołomionej dziewczyny, pochylił się nad nią. Hermia poczuła się przytłoczona. Sama nie należała do najniższych, ale chłopak zdecydowanie nad nią górował, wcale nie będąc najwyższym z braci. Do tego dochodziła jeszcze postawna sylwetka, szerokie ramiona i żylaste ręce, zdradzające siłę drzemiącą pod luźną koszulą.

– Chmurnicy, moja droga, stworzeni są do innych czynów. Panujemy nad spiętrzonymi kłębami chmur, potrafimy poskromić największe bałwany podniebnego firmamentu, posłuszny nam deszcz i grad, zsyłamy potop i posuchę – z każdym kolejnym słowem jego głos wzrastał, rezonując w uszach zdezorientowanej dziewczyny. – Bogowie inne dziedziny przygotowali dla mężczyzn i niewiast. Jak za życia jedni trudnią się wojaczką, drugim czas płynie przy kądzieli, tak i tu czym innym trudni się chmurnik, czym innym obłocznica.

– Zaraz, to czym ja bym miała się zajmować?

– Gniewka! – zawołał Bygost.

– Gniewka, gdzie cię poniosło, chodź tu do nas. Chcemy przedstawić ci nową siostrę. – zawtórował mu brat, bez rezultatu.

Stojący najbliżej Hermii Radost westchnął i przygryzł wargi.

– Utrapienie z tą dziewczyną. Buja w obłokach już nie tylko fizycznie, ale i w przenośni. Dlatego między innymi żadna niewiasta nigdy nie zastąpi chmurnika – mówiąc to lekko zwrócił głowę w stronę dziewczyny, po czym zdjął kapelusz i kierując go w kierunku rozpogadzających wieczorne niebo obłoków spokojnie powiedział:

– Gniewomira, natychmiast dołącz do nas, jeśli nie chcesz narazić się ojcu – delikatnie dmuchnął we wskazanym kapeluszem kierunku, a jego głos w strumieniu powietrza poniósł się w dół.

Po kilku uderzeniach serca Hermia ujrzała obłok nieśpiesznie sunący w ich stronę. Siedząca na nim postać była całkowitym przeciwieństwem chmurników. Tak jak oni była bosa, a zwiewna sukienka, którą miała na sobie wykonana była z niebarwionego lnu. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. Młoda dziewczyna siedziała na obłoku, wystawiając twarz do ostatnich promieni słońca. Oczy miała zamknięte, na twarzy wyraz błogiego rozleniwienia. W lewej ręce jakby od niechcenia trzymała pojedynczą gałązkę brzozy, zaś na drugiej Hermia ze zdziwieniem dostrzegła gołębia.

Ostatni raz dziewczyna widziała kilka tych ptaków, gdy jej ojcu przyszło handlować z kupcami z Pomorza. Tak jak niegdyś jej rodzina, karawany przemierzały ziemie Bałtów i nieprzyjaznej Żmudzi aż do nadmorskiego Revalu. To były jednak dawne dzieje, sama ledwo pamiętała trudy ucieczki przed mieczem wyznawców zachodniego boga. Ale tamten czas się skończył. Dobiegło kresu tamto życie, teraz miało rozpocząć się nowe, a w poznaniu go miała jej pomóc ta dziwna dziewczyna głaszcząca ptaka siedzącego jej teraz na kolanach.

Obłok z dziwną nieznajomą leniwie zacumował przy chmurach, na których stali. Siedząca na nim obłocznica przeciągnęła się, rozprostowała nogi wywołując chybotanie niecodziennego środka transportu, skwitowane niezadowolonym gruchaniem skrzydlatego towarzysza.

– Wreszcie jesteś. Poznaj Hermenegildę, córkę Dobrosławy i Barnima, do niedawna nieszczęśliwie zakochaną młódkę z brakiem perspektyw na zdobycie uznania w rodzinie, teraz naszą nową siostrzyczkę – Bygost jak zwykle zakończył wypowiedź szerokim uśmiechem rozciągającym się na większą część twarzy.

Hermia spiorunowała go wzrokiem, krzywiąc się przy tym na dźwięk swojego imienia. Jednocześnie zastanawiało ją, skąd te istoty tyle o niej wiedzą. Mina jej momentalnie zrzedła, kiedy jej umysł zalały wspomnienia. Obraz rosłego mężczyzny o zaczesanych na modłę północnych ludów włosach koloru pszenicy, ciepłym uśmiechu, mocnych rękach przyuczanych do zawodu kowala, ale jeszcze nie bardzo zgrubiałych od obróbki metalu, by utracić delikatność czucia. Przypomniały jej się nieco już stwardniałe opuszki palców dotykające jej rozgonionej twarzy, kochane dłonie, w które mógł skryć drobną twarz dziewczyny. Te szerokie, chociaż niezahartowane na wojaczce ramiona, którymi ściskał ją na powitanie i ręce jakby mimowolnie błądzące po ciele kobiety, z wprawą rozsznurowujące czerwoną zapaskę… Dosyć, nie chce tego pamiętać – zganiła się w duchu. – Były niedoszły, a niech go ziemia pochłonie, a Weles poskąpi dobrodziejstw Nawii.

– Wystarczy Hermia – wybąkała. – Sława.

– Sława, sława – odpowiedziała obłocznica ziewając przeciągle i układając kosmyki prostych włosów barwy kwiatów suszonego lnu. Nieznajoma pierwszy raz spojrzała na Hermię i aż otworzyła oczy ze zdumienia. – Na Strzyboga, co to ma być – z niedowierzaniem spojrzała na górujących nad nią braci. – Przecież to jeszcze dziecko. I to w jakim opłakanym stanie – podeszła do dziewczyny i krytycznym okiem spojrzała na zabłoconą spódnicę i podartą w paru miejscach bluzkę.

– Nie twoja sprawa wtrącać się w wolę Bogów. A to wcale nie jest żadne dziecko, szło jej już na szesnastą wiosnę – zagrzmiał Nawoj. – A to, że taka brudna zawdzięcza w większości nam – chmurnik podrapał się po głowie. – Urządziliśmy sobie drobną zabawę i trochę nas poniosło. Zresztą nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Zajmij się nią.

Gołąb na rękach Gniewki zagruchał ostrzegawczo gotowy wstawić się za swoją panią, ta jednak uciszyła go delikatną pieszczotą, potulnie pokiwała głową i zwróciła się do dziewczyny.

– Chodź, pomogę ci się przebrać. Na razie musisz trzymać się mnie – objęła Hermię ramieniem. – Potem staniesz przed ojcem i dostaniesz błogosławioną gałązkę. Wtedy sama już będziesz panować nad obłokami – uśmiechnęła się blado.

Hermia już jednak nie słuchała, co tamta mówi. Jej wzrok przykuło to, co działo się pod powałą chmur. Jej sięgający teraz na wiele wiorst wzrok spoczął na samotnym drzewie tuż nad nadbrzeżnym urwiskiem. Na gałęzi, w delikatnych podmuchach wiatru kołysał się ociężały od deszczu pas haftowany czerwoną krajką. Na zboczu wzniesienia panował chaos, tłoczyła się masa ludzi, wskazująca na drzewo i zapamiętale dyskutująca. Na skraju tej ciżby dostrzegła dziewczynę w czepku i wysuwających się spod niego pszenicznych lokach. Samboja zajadle kłóciła się ze starszym barczystym mężczyzną. Ojciec – pomyślała, z satysfakcją dostrzegając, że ten wymierza siostrze siarczysty policzek, na co tamta z niedowierzaniem cofa się i odbiega, szukając i, niestety, znajdując pocieszenie w ramionach sióstr, matki i…, no tak, oczywiście – w Hermii zawrzało. Jej niedoszły mąż we własnej osobie. Teraz pociesza niesprawiedliwie potraktowaną prawie-szwagierkę. Niedoczekanie.

– Obrońca uciśnionych i koneser kobiecej cnoty – sarknęła.

– O czym ty mówisz? – na raz zwrócili się do niej dwaj chmurnicy.

Dziewczyna otrząsnęła się i hardo spojrzała na nich, po czym zwróciła się w stronę obłocznicy.

– Wybacz Gniewko, ale nie mogę z tobą iść. Nigdzie się stąd nie ruszę, póki nie pomszczę moich krzywd – wbiła zaciekłe spojrzenie w Radomira. – I żaden z was mi w tym nie przeszkodzi.

– Ach taaak – chumurnik przeciągnął sylabę i z pobłażaniem spojrzał na nią. – A niby jak panienka zamierza to zrobić, hę? Bez witki, nie ma latania, bez latania, nie ma władzy nad obłokami i powiewem wiatru – kontynuował z ironicznym grymasem na ustach. – A bez tego nie ma zejścia na ziemię, o powrocie nie wspominając.

– Nie mam zamiaru nigdzie wracać! Będę miała swoją zemstę! Zrobili ze mnie pośmiewisko, ofiarę, zabawiali się moim kosztem, myśleli, że wszystko ujdzie im płazem. Wstydu nie mieli, nawet w dniu naszej swaćby! Przed Bogami mieliśmy przysięgać, żerca już na trzebiszczu czekał! I to z kim… Rodzoną moją siostrę na sianie obracał – dziewczyna przestała nad sobą panować, głos jej się łamał, łzy ciekły po twarzy, mgła przesłaniała wzrok. – A Samboja, ona, ona… nigdy mnie nie lubiła, ale myślałam, że teraz jak będę męża miała, jak ona, to się nam snadniej przyjdzie dogadać, jak to siostra z siostrą. Myślałam, że skończą się te jej wyrzekania na mnie, na to, żem do niczego. Nie do orki, ni kądzieli, to może chociaż w domu mężowskim się zakrzątnie. Ale nie, musiała wszystko zepsuć – krzyczała coraz donośniej, a szloch zatykał gardło i hamował oddech. – A i Kajmir nie lepszy. Na zatracenie z nimi, k’velesu!

Wyrzucając z siebie ostatnie słowa, usłyszała ostrzegawcze syknięcie obłocznicy, a zaraz potem raptowne szarpnięcie.

– Zamilcz, dziewczyno – Radost mocno trzymał jej ramię w żelaznym uścisku; Hermia skrzywiła się z bólu. – Ludzie mogą sobie pozwolić na przekleństwa, ale my jesteśmy za blisko boskiej dziedziny, by rzucać bez potrzeby imionami Bogów, a w szczególności Rogatego Pana.

– Tak?!? – Hermia wyrwała się z uścisku – Nic mi po waszych zakazach, nie straszny mi Weles, byłam gotowa wkroczyć do jego królestwa. Nie chciało mnie morze, wybrałam inny sposób. I na co mi to było?!? Zadawszy sobie raz śmierć, potem czułam jej oddech setki, nie – tysiące razy. Co chwila ziemia chciała mnie pochłonąć, duch odejść do krainy przodków, ale nawet to nie było mi dane – kątem oka dostrzegła zdziwienie na twarzach chmurników. Nawet nieporuszony do tej pory Radomir zmarszczył brwi. – A teraz mam mieć to – wykrzywiła usta w grymasie – żałosny żywot bezużytecznego lekkoducha, bez widoków na zmianę – dodała gorzko, unikając zawiedzionego wzroku Gniewki.

– A może by tak… – zaczął Bygost niewyraźnie patrząc w stronę najstarszego brata. – Co nam to szkodzi?

– Nawet o tym nie myśl.

– Nikt nie musi wiedzieć, zrobimy co trzeba i odlecimy na południe, do kraju ojców – kontynuował coraz bardziej przekonany do pomysłu.

– Słyszałeś, co powiedział – Nawoj wtrącił się do rozmowy. – Ojciec powierzył przywództwo Radostowi i to jemu mamy być posłuszni. Poza tym, to nie nasza rzecz.

– Jak nie nasza?!? – obruszył się tamten. – Przecież sam mówiłeś, że teraz to my jesteśmy jej braćmi. Kto, jak nie my ma pomścić tę zniewagę?

– Miała starszych braci, miała ojca, niech oni dochodzą sprawiedliwości.

– Ach tak, a my palcem nie kiwniemy i dziewczyna pomyśli, że stchórzyliśmy!

– Człowiek nam nie straszny, jesteśmy potężnymi synami Strzyboga – zagrzmiał. – Ale to nie znaczy, że wolno nam wtrącać się w ludzkie sprawy, chwycić za miecz i odebrać życie wiarołomnym kochankom.

W miarę jak mówili, wiatr wzbierał na sile, czarne chmury zakryły niebo, a niewinne obłoki, na których dotychczas stali ustąpiły miejsca ciężkim chmurom burzowym, wznosząc kłócących się coraz wyżej. Nie trzeba było więcej słów. Dwie potężne istoty z zaciętymi minami mierzyły się wzrokiem. Obaj wyciągnęli zza pasów witki, teraz sypiące iskrami, rozświetlającymi niezgłębioną czeluść nocnego nieba. W powietrzu rozszedł się zapach ozonu.

Hermia miała uczucie odrealnienia. Oto dwie potężne istoty, bracia, których poznała zaledwie o zachodzie słońca, wraz z ukazaniem się pierwszych gwiazd na nieboskłonie stają naprzeciwko siebie, pełni determinacji, z wyzwaniem w oczach. Zwróciła oczy ku górze i zamarła. Nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Z przestrachem rozejrzała się na boki. Nie, przecież to nie może być to co myślę. Przecież to nie może być… – błagalnym wzrokiem spojrzała na stojącego obok Radosta. Ten jednak ani myślał się ruszyć. Stał w miejscu ze zmarszczonymi brwiami patrząc przed siebie.

Tymczasem wokół nich wirowały strumienie powietrza, wybrzuszając się we wszystkich kierunkach i zataczając coraz to szersze kręgi. Pędzący je wiatr przybierał na sile, sięgając powały chmur schodził z początku niżej, z każdą chwilą zwiększając prędkość, aż musnąwszy konary najwyższych drzew, pognał w kierunku niespodziewającej się niczego ziemi. Dziewczyna wraz z pozostałymi dziećmi Strzyboga znalazła się w środku powietrznego wiru. Nie czuła smagnięć wiatru, włosów nie rozwiewał najłagodniejszy podmuch. Zawierucha pozostała na zewnątrz, pozostawiając ich w nienaruszalnym kokonie, okrążającym ścierających się wysoko nad nimi chmurników.

Synowie wiatru nie zwracali uwagi na pozostawione w dole rodzeństwo, przepełnieni gniewem, mocno ściskali w dłoniach pulsujące witki.

– Sam tego chciałeś – Bygost pierwszy zamachnął się witką na kłębiące się ciemną masą chmury.

Te na dany znak zaczęły się wzdymać, w okamgnieniu podwajając swoją objętość, po czym z impetem pognały w kierunku drugiego z braci. Nawoj szybkim ruchem zdjął z głowy kapelusz i trzymając go w lewej ręce, mocno dmuchnął, zmieniając tor lotu podniebnego pocisku. Nie czekając na kolejny ruch przeciwnika, zamachnął witkami tworząc w powietrzu spirale. Uformowany wir przyoblekł się w ledwo widoczne kłęby mgły. Chłopak silnie pchnął je w stronę przeciwnika, jednocześnie wykonując unik przed kolejnym nalotem skłębionych bałwanów.

Walka na odległość nie przynosiła zamierzonych rezultatów, nie minęło więc wiele czasu, gdy chmurnicy, starli się w bezpośrednim zwarciu. Niesieni wiatrem smagali się rozognionymi witkami, w ruch poszły wyćwiczone w zmaganiach z żywiołem pięści. Nie na marne poszły lata znoju spędzone na pętaniu i podporządkowywaniu niepokornych bałwanów nieba i walkach z wymarłymi już żmijami, ogromnymi wężami burzy niosącymi grad lub pożogę.

Czarne niebo coraz częściej rozświetlały błyskawice, które unikając walczących pędziły prosto ku ziemi. Każdy świst witki wzmagał rozszalały żywioł. Huragan nabrzmiewał, a wraz ze wzrostem siły, jaką walczący wkładali w starcie, nadchodziły kolejne kataklizmy. Niesionym wiatrem smugom powietrza, coraz częściej towarzyszyły siekące krople deszczu. Zaraz potem niebo całkowicie otworzyło swoje podwoje, spuszczając na ziemię zgromadzone pokłady wody.

Hermia poczuła, że ktoś odsuwa jej z twarzy mokre kosmyki. Wpatrywały się w nią dwie pary oczu, jedne wyrażały niemy wyrzut, drugie barwy suszonych bławatków wpatrywały się w nią ze smutkiem podszytym nutą rezygnacji. Gniewka, przed chwilą w pełni szczęścia nurzająca się w ostatnich promieniach słońca, teraz wyglądała jak kupka nieszczęścia. Razem z trzymanym w jednej ręce gołębiem stanowili zlepek kompletnie przemoczonych włosów, piór i czegoś, co do niedawno było zwiewną sukienką.

– Chodź, zaraz zrobi się nieprzyjemnie – obłocznica pociągnęła dziewczynę w stronę stojącego w miejscu Radosta. Hermia ze zdziwieniem zauważyła, że chociaż tak jak one znajdował się w środku huraganu, kaprysy przyrody wcale nie były mu straszne. Ubranie chłopaka było suche, a na ciele nie dostrzegła ani kropli wody. Już zaczęła się nad tym zastanawiać, gdy Gniewka bezceremonialnie popchnęła ją w kierunku chmurnika. Dziewczyna upadła na kolana, tuż przy boku Radosta. W duchu dziękując, że chłopak nie zwrócił na nią uwagi, już chciała się odwrócić i powiedzieć obłocznicy, co o tym myśli, gdy wtedy to dostrzegła. Z ronda kapelusza głęboko osadzonego na głowie chmurnika rozchodziła się ledwo widzialna dla oka mgiełka, otulająca całą postać chłopka i wszystkich tych, którzy znaleźli się pod rondem słomianego nakrycia. Nawet padający pod kątem deszcz, próbując dosięgnąć celu, rozbijał się o ochronną barierę, najsilniejszy podmuch wiatru niszczący wszystko na swojej drodze okrążał ich i pędził dalej przed siebie, nie czyniąc żadnej szkody.

– Tu będziemy bezpieczne – Gniewka usadowiła się po drugiej stronie brata, uśmiechając się blado. – Mam nadzieję, że już niedługo.

Ledwo to powiedziała, niebo rozświetlił potężny piorun, a zaraz za nim rozległ się potężny huk rozdzierający bębenki w uszach i otępiający zmysły. Hermia poczuła to całą sobą, jakby niewidzialny impuls przeszył całe jej ciało, rezonując na kości, jeżąc najdrobniejsze włoski na karku. Instynktownie się skuliła, zakrywając głowę rękami i przysuwając możliwie jak najbliżej nowego brata. Kątem oka dostrzegła, że Gniewka zrobiła to samo, zapamiętale głaszcząc przy tym rozhisteryzowanego gołębia, schowanego w obszernym rękawie sukienki.

Z nieba posypały się lodowe kule, początkowo nie większe od pestki jabłka. Nie trwało jednak długo, gdy Gniewka wyciągnęła rękę za ochronną barierę i po chwili podała coś dziewczynie. Hermia jęknęła. W ręce trzymała bryłę wielkości pięści. Chwile patrzyła ze zgrozą na nietopiący się w jej równie zimnych dłoniach kawałek lodu. Ona wraz z Radostem i Gniewką byli bezpieczni, ale ci w górze. Zwróciła wzrok w kierunku walczących. Tak jak się obawiała, Bygost i Nawoj walczyli z gołymi głowami, kapeluszy używając do parowania wzajemnych ciosów. Nawet przy tak niesprzyjających warunkach, w chwili, gdy błyskawica przecinała niebo widziała, że miedziane loki Nawoja mieszają się z czerwoną posoką wypływającą z głębokiego rozcięcia na policzku. Zawsze wesoły Bygost, teraz próbując się bronić mocno zaciskał usta, ledwo blokując ciosy spadające od strony brata i rozhukanej przyrody.

– Oni tam się pozabijają. Musimy to przerwać – dziewczyna zaczęła się trząść. – Przerwij to – krzyknęła w stronę nieporuszonego chmurnika. – Już, przepraszam, pójdę z wami, zrobię wszystko – z jej gardła wydobył się szloch. – Zrobię wszystko tylko niech nikt już nie ginie – dodała prawie szeptem.

Radost w końcu się poruszył. Spojrzał beznamiętnie na dziewczynę. Przez chwilę przyglądał się jej z namysłem, po czym lekko skinął głową. Uniósł w górę witkę. Wprawiając w wir powietrze nad sobą, nagle wyrzucił gałązki do góry, wypowiadając przy tym jakieś niezrozumiałe słowa. Witka poszybowała prosto ku walczącym żarząc się niezwykłym blaskiem, sprawiając, że mdłe światło gwiazd i wynurzającego się z oddali księżyca zdawało się przy nim blednąć. I nagle wszystko zgasło. Przez chwilę nic się nie działo. Wiatr ustał, rozciągająca się wokół nich mgła rozrzedziła się, odkrywając skaliste wybrzeże i spienione fale, niespokojne po niedawnej burzy. Deszcz ustał zabierając ze sobą lodowe kule, gwiazdy na nowo zajaśniały, chmury całkowicie odsłoniły księżyc pozwalając mu przejrzeć się w wodach revalskiej zatoki.

Gdy na horyzoncie pojawiły się zstępujące powoli na obłokach rosłe sylwetki chmurników, Hermia niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Za nią z niewesołą miną dreptała Gniewka, rozpaczliwie zmuszając do ruchu leniwe obłoki, kierując je prosto pod nogi hardo kroczącej przed siebie nowej siostry.

Dziewczyna przypadła do wyższego chmurnika, jedną ręką instynktownie odpychając drugiego z braci.

– Nie, proszę. Przepraszam. To moja wina, nie chciałam was poróżnić – mówiła przez łzy. – Nie chciałam żebyście walczyli, żebyście z braci stali się wrogami… – ostatnie słowa wypowiedziała tak cicho, że nawet najczulsze ludzkie ucho nie mogłoby go wyłapać. Wiatr jednak poniesie ze sobą każdą, nawet w ukryciu wypowiedzianą myśl. Dziewczyna osunęła się do stóp wietrznych braci, chowając twarz w dłoniach, nie śmiąc spojrzeć im w oczy. Przez kilka uderzeń serca nic się nie działo i Hermia już była gotowa uwierzyć, że wszystko co się przed chwilą wydarzyło, cała ta walka potęgowana gniewem żywiołów była zwykłym snem, koszmarem, który nigdy nie był jej udziałem.

Wtedy poczuła drżenie. Z początku delikatne, stopniowo zaczęło narastać, aż w końcu przerodziło się w gromki wybuch śmiechu. Zdezorientowana uniosła głowę. Stojący nad nią chmurnicy zanosili się od śmiechu. Ich głosy rezonowały w podniebnym bezkresie.

– Naprawdę sądziłaś, że to prawdziwa walka. Doprawdy, nieźle musieliśmy się przyłożyć – Nawoj klepnął brata po ramieniu, drugą ręką ocierając drobinki krwi z twarzy. Po niedawnym rozcięciu pozostała ledwo widoczna blizna, która na oczach obłocznicy przybladła, dopasowując się barwą do cery chłopaka. Po zranieniu nie został ślad.

– Nie możemy się tak naprawdę zranić. Służymy panu wichrów, nie może nas skrzywdzić broń, którą on sam nas pobłogosławił – wyjaśnił Bygost widząc nierozumiejące spojrzenie dziewczyny.

 – Nie znaczy to jednak, że powinniśmy korzystać z niej bez opamiętania – Radost podszedł do braci. – Taka niesubordynacja nie spodoba się ojcu. Dwie potężne burze, bez żadnych zapowiedzi, rozpętane nad ledwie paroma wiorstami ziemi – wykrzywił usta w grymasie.

– Ja… ja nic nie rozumiem – szepnęła Hermia. – Skoro się nie pokłóciliście, to po co było to wszystko?

Nawoj i Bygost zamilkli, z ich twarzy nadal jednak nie schodził uśmiech, a w oczach błąkały się iskierki rozbawienia. Nim zdążyli coś powiedzieć, Radost położył rękę na ramieniu dziewczyny.

– Dali ci to, czego chciałaś. Masz swoją zemstę.

Wyczerpany umysł przez chwilę trawił słowa chmurnika. Gdy spłynęło na nią zrozumienie, raptownie się odwróciła, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w beznamiętne oblicze chłopaka. Stalowoszare oczy nie wyrażały żadnych uczuć, chłodno wpatrywały się w nią przewiercając na wylot dosadnością wypowiedzianych słów.

Chwyciła ramię przycupniętej na uboczu Gniewki.

– Idziemy. Muszę to zobaczyć.

– Ale… – obłocznica spojrzała niepewnie na pierwszego chmurnika. Gdy ten kiwnął głową, zrezygnowana przyzwała większy obłok. Gdy obie się na nim znalazły, skierowała go w kierunku klifu, niemego świadka ostatnich chwil życia dziewczyny.

Od ziemi dzieliło je jeszcze parę metrów, gdy spowity nocnymi oparami księżyc wychynął zza chmur, oświetlając to, co do niedawna było tętniącą życiem osadą. Z drewnianych chałup tylko z kilkoma żywioł obszedł się łagodnie, pozostawiając miejscami połamane strzechy. Na inne zabudowania padły przełamane wpół wysokie sosny, grzebiąc chroniących się tam ludzi. Na terenie całej osady dało się dostrzec drobne figurki ludzi w brudnych od błota szatach. Część bezwładnie leżała na ziemi z roztrzaskanymi głowami, inni opatrywali poranione kończyny, zewsząd dało się słyszeć krzyki dzieci i zawodzący płacz kobiet. Połacie pól uprawnych, na których została część niezebranych plonów, teraz były częściowo zalane, nie ostały się też uprawy leżące w wyższych partiach, zniszczone kulami gradu. Wzburzone morze zagarnęło stojące najbliżej brzegu chaty rybaków, podtapiając ziemianki ze zgromadzonymi na zimę zapasami. Siłom natury całkowicie oparło się tylko trzebiszcze. Stojące w okolicy świętego miejsca masywne stoły przygotowane na weselną ucztę, walały się wokół kamiennego kręgu. Rzeźbione idole pozostały nienaruszone, niemo przypieczętowując wydany na osadę wyrok.

– Zemsta się dopełniła, tak jak tego pragnęłaś. Tych, którzy przeżyli czeka ciężki los. Żniwa mają się ku końcowi, szykuje się sroga zima, a im nie pozostało prawie żadnych zapasów. Pracy też teraz nie najdą. Wymrą nim pierwsze jaskółki oznajmią przyjście wiosny – najstarszy chmurnik dołączył do obłocznic na klifie. Za nim podążyli bracia.

– Ale… dlaczego? Chciałam się zemścić na wiarołomnym mężu i zdradzieckiej siostrze – załkała dziewczyna, zdając sobie sprawę z tego, do czego się przyczyniła.

– Kara spotkała wszystkich mieszkańców, bo każdy z nich, wiedząc lub domyślając się tego co się dzieje, nic z tym nie zrobił, dając milczące przyzwolenie. Chciałaś pomścić swoją zniewagę i tak się właśnie stało – stanowczo odparł Nawoj.

– No ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. To przeszłość, teraz jesteś jedną z nas – Bygost ukazał paletę śnieżnobiałych zębów. – Wracajmy już z tych północnych krain na ziemię ojców.

Bracia poprowadzili dziewczynę do kłębiącej się warstwy chmur. Wtem wzrok dziewczyny przyciągną jasny punkt, znajdujący się w połowie zbocza. Poczuła w sobie dziwne szarpnięcie. Wewnętrzny głos kazał jej zawrócić, cokolwiek tam leżało, wzywało ją. Serce zabiło szybciej, członki się naprężyły. Nie zważając na zniecierpliwione głosy, wyrwała się chmurnikom, biegnąc w tamtym kierunku.

Na rozmokłej trawie twarzą do ziemi leżała drobna postać, okryta strzępkami białego odzienia Skołtunione resztki długich włosów sugerowały, że była to kobieta. Ciało znaczył ciemny osad, a widoczne części skóry pokrywały bladoczerwone rozgałęzienia. Wokół rozchodził się swąd palonego mięsa.

– Zabita przez piorun. Ta miała szybką śmierć – Nawoj podszedł do zwłok, w zamyśleniu pocierając podbródek. – Widać i Perun miał swój udział w naszym wyroku – chmurnik wzruszył ramionami i zawrócił w stronę braci.

– Chodź, i na nas pora – Gniewka delikatnie pociągnęła dziewczynę. – Nic już nie możemy zrobić.

Dziewczyna pozostała jednak nieporuszona. Wpatrywała się w czerwone kamyczki na szyi martwej, usilnie zaklinając rzeczywistość, aby nie okazała się spełnieniem jej najgorszych koszmarów. Jednym ruchem, odwróciła zwłoki. Z jej ust wydobył się przeciągły jęk. Z dziecięcej twarzy patrzyły na nią oczy koloru palowych bierwion, takich samych jak jej własne, teraz zasnute szklistą powłoką śmierci. Na dziecięcej twarzy zastygł wyraz zdziwienia, który nie zdążył się przekształcić w grymas bólu. Krzyk bólu i rozpaczy wyrwał się z gardła Hermii, rozrywając wszechobecną ciszę. Położyła głowę Miłki na kolanach, zapamiętale gładząc zwichrzone włosy.

– Tylko nie ty…, to nie może być prawda…, ona była niewinna… To przecież jeszcze dziecko… – Gniewka przyklękła obok dziewczyny, ze smutkiem patrząc na tragedię nowej siostry.

– Odeszła bez bólu – obłocznica spojrzała w stronę drogi wiodącej do osady. – Pozwól teraz rodzinie ją opłakać. – Hermia podniosła głowę. W oddali majaczyły postaci kilku osób, bez wątpienia zaintrygowane jej krzykiem. Na ich przedzie kuśtykał starszy mężczyzna, opierając się na ramieniu niemłodej kobiety. Ojciec – dziewczyna poczuła ogarniające ją ciepło na widok kowala. Jemu i matce udało się przeżyć, dzięki niech będą bogom. Po chwili jednak poczuła ukłucie żalu – to już nie jest jej rodzina. Przestała nią być, gdy dziewczyna zdecydowała się przeciąć utkaną przez rodzanice nić własnego życia. A teraz ocalałych rodzinę, sąsiadów, wszystkich czeka niepewny los. Może nie wszyscy zginą, jak to wieszczył chmurnik. Kowalowi i co zmyślniejszym rzemieślnikom może uda się znaleźć zajęcie w grodzie. Przeżyją, ale życie nie będzie ich rozpieszczać. A to wyłącznie jej wina.

– Chodźmy stąd – głos dziewczyny brzmiał beznamiętnie. Zamknęła oczy Miłki, ucałowała zimne czoło. Po namyśle zdjęła z jej szyi karneolowy naszyjnik. Będzie jej przypominał o tym, że każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. A człowiek nigdy nie wyrzeknie się odpowiedzialności za swoje czyny, nawet jeśli nie był ich bezpośrednim sprawcą.

Na skraju klifu cała piątka weszła na pokaźny obłok, który kierowany przez Nawoja zaniósł ich do południowych krain. W kraju, gdzie od kilkudziesięciu lat władzę uzurpowali sobie wyznawcy zachodniego boga, wiara ojców wciąż była silna. W przepastnych borach, na szczytach wzgórz i skrajach bagnisk wciąż tliły się ognie na cześć Swaroga, ludność zanosiła modły do matki ziemi Mokoszy, władającego gromem Peruna i obdarzającego bogactwem Welesa.

Wlecieli na wysoką górę obrośniętą świerkowym lasem. Pomimo ciepłej pory, na szczycie zalegały połacie śniegu.

– Przygotuj się, Strzybóg z pewnością wkrótce zechce cię zobaczyć – rzucił jeden z chłopaków, po czym wszyscy chmurnicy oddalili się w stronę majaczącej w oddali kąciny.

Hermia ciekawie rozglądała się po nieznanych jej wcześniej krajobrazach. Ojciec nie raz opowiadał jej o kraju Słowian, gdzie przyszło mu wzrastać. Sam jednak większość czasu spędził na północy, w nadmorskich osadach i grodach, handlując z ludami Germanii, obce mu były górzyste tereny południa.

– Nie bój się – Gniewka wzięła dziewczynę za rękę. – Jestem pewna, że ci się tu spodoba, nigdzie nie znajdziesz takich krajobrazów. Widok gór o poranku, skąpanych w pierwszych promieniach słońca… Nie ma nic piękniejszego. – Gołąb na jej ramieniu zagruchał przeciągle wyrażając aprobatę. – Witaj w domu, siostro.

 

Gdy skończyła opowiadać, w bibliotece zapadła cisza. Przyjaciółki siedziały na starej kanapie przytaszczonej przez Adę zaraz po upadku starego boga. Funkcjonalny mebel służył teraz nocnicy nie tylko za miejsce do spania, ale i komfortowe siedzisko do przyjmowania gości. Pierwsza ciszę przerwała obłocznica. Na jej zwykle beztroskiej, młodej twarzy malowały się teraz lata trudów i doświadczeń podniebnej istoty. Spod koszuli wyciągnęła długi na łokieć rzemienny naszyjnik z czerwonymi paciorkami.

– Nigdy go nie zdjęłam. To jedyna pamiątka po moim dawnym życiu – westchnęła. – Teraz już wiecie, jak stałam się jedną z istot cienia – zwróciła się w stronę Ady. – Czy cokolwiek ci się przypomina? Może coś z moich przeżyć poruszyło jakieś zakryte wspomnienia twojego umysłu? – miała nadzieję, że opowieść o bolesnych okolicznościach, w jakich sama stała się demonem, odblokuje barierę w umyśle dziewczyny, pozwoli ustalić kim była przed przemianą.

Siedząca w kucki nocnica nie odpowiedziała. Trzymała się za głowę, mocno zaciskając powieki, usilnie próbując przypomnieć sobie cokolwiek. Bezskutecznie. Kimkolwiek była, co zrobiła, że bogowie uznali za stosowne dać jej drugą szansę – nigdy się tego nie dowie. Przepadło.

– Jedyne co wiadomo, to to, że umarłam – wydusiła z grymasem. – Ale jak, dlaczego? Który z bogów postanowił mnie przywrócić do życia w tym stanie? Nadal jesteśmy w punkcie wyjścia – po chwili namysłu dodała:

 – No cóż, biorąc pod uwagę mój wygląd, raczej nie jestem dzieckiem Strzyboga – poruszyła wyrastającymi nad linię włosów drobnymi czułkami. Zamrugała. Jej niezwykłe oczy, za dnia niczym nieróżniące się od ludzkich, nocą stawały się kalejdoskopową mozaiką ciemnych punkcików. Oprócz zwiększonego pola widzenia, pozwalały jej dostrzec kształty nawet w pomieszczeniu całkowicie pozbawionym źródła światła. Jedynym mankamentem, na który nieustannie narzekała, było nieostre widzenie drobnych kształtów, odbierające jej przyjemność czytania książek przy blasku księżyca.

– Hermio, czy wiesz co się stało z resztą twojej rodziny? Czy części z nich udało się przeżyć? – Żywia wyrwała obłocznicę z otępienia, w jakie ta popadła po zakończeniu opowieści.

– Dokładnie nie wiem, ale to i tak nie ma znaczenia – przyjaciółki spojrzały na nią nic nie rozumiejąc.

– Kilka lat po moim odejściu, te tereny najechali Germanie i Duńczycy. Oczywiście chęć krwawych podbojów ukrywali pod płaszczykiem szerzenia nowej wiary wśród barbarzyńskich ludów – prychnęła. – Nie minęło wiele czasu, gdy armie spod znaku krzyża zalały nasze ziemię, wycinając niepokornych wyznawców dawnych wierzeń. Ci którzy zostali, zmuszeni zostali do przyjęcia wiary najeźdźcy, wyrzeczenia się własnych wartości i honoru, służenia okupantom niczym niewolnicy. Niektórzy zresztą rzeczywiście nimi się stali… – odchrząknęła. – Mam nadzieję, że ojciec tego nie dożył, był poczciwym człowiekiem wiarę ceniącym ponad wszystko. Serce by mu pękło, gdyby zobaczył jak wrodzy rycerze wycinają w pień święte gaje, bezczeszczą kąciny, w rzekach topiąc kamienne podobizny bóstw.

– Z większości terytorium utworzono enklawę podporządkowaną zbrojnemu ramieniu kościoła, nadając jej nazwę Terra Mariana – kontynuowała opowieść. – Ziemie Estów jeszcze jakiś czas opierały się najeźdźcy, w końcu jednak i one nie wytrzymały naporu. W bitwie o strzeżący revalskiego grodu zamek Lyndanisse przeciwnicy wygrali, większość ludności wybito. Od tej por gród zmienił też nazwę. Wasze pokolenia znają go właśnie pod tym mianem – zwróciła się do Żywki i Ady. – Pomroka dziejów sprawiła, że tylko nieliczni zdają sobie sprawę z hańby jaką niesie ze sobą ta nazwa.

– Tallinn… – wyszeptała Żywia

– Tak, Tallinn. Już nie dziedzina wolnych Estów, a własność Duńczyków.

Koniec

Komentarze

Przykro mi to pisać, LadyM, bo nieczęsto się zdarza bym przerywała lekturę, ale tym razem nie poznam dalszego ciągu tej historii. Z trudem przeczytałam około jednej trzeciej opowiadania i nie znalazłam w nim nic, co napawałoby mnie nadzieją, że dalszy ciąg okaże się bardziej interesujący.

Skupiłaś się na opisywaniu licznej rodziny bohaterów, ale uczyniłaś to w taki sposób, że nie zdołałam się do końca połapać kto jest kim, kto z kim się pożenił, ile miał dzieci i skąd przybył.

Dodam jeszcze, że zupełnie nie odczułam klimatu dawnych czasów – to, co opisałaś mogłoby dziać się całkiem niedawno, może nawet jakieś sto pięćdziesiąt czy dwieście lat temu. Wtrącenie kilku od dawna nieużywanych słów, niestety, nie sprawi, że czytelnik przeniesie się do czasów słowiańskich. Zaznaczam, że te wrażenia odnoszą się tylko do przeczytanego fragmentu.

Nie wykluczam, że do takiego odbioru przyczyniło się fatalne wykonanie. Trudno skupić się na śledzeniu akcji opowieści, gdy uwagę rozpraszają liczne błędy i usterki, nie zawsze czytelnie złożone zdania, powtórzenia czy źle zapisane dialogi, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, LadyM, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Mor­skie fale z gło­śnym hu­kiem roz­bi­ja­ły się… → Masło maślane – huk jest głośny definicji.

 

Do­tarł­szy na górą chwi­lę stała… → Literówka.

 

wpa­tru­jąc się nie­wi­dzą­cym wzro­kiem w nie­od­gad­nio­ny ho­ry­zont… → Na czym polega nieodgadnioność horyzontu? A może horyzont był zwyczajnie niewidoczny?

 

bez­wied­nie skie­ro­wa­ła kroki w kie­run­ku klifu. → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …bez­wied­nie ruszyła w stronę klifu.

 

znała wszel­kie ścież­ki nie­od­gad­nio­ne dla ob­cych. → Na czym polega nieodgadnioność ścieżek? A może ścieżki były niewidoczne dla obcych?

 

Nie mi­nę­ło wiele czasu, gdy mokry pia­sek pod no­ga­mi prze­szedł w błot­ni­stą zie­mię po­ro­śnię­tą gdzie­nie­gdzie trawą. → Czy dobrze rozumiem, że zmiana podłoża zależała od upływu czasu? 

Proponuję: Po kilku/ kilkunastu krokach mokry pia­sek prze­szedł w błot­ni­stą zie­mię, po­ro­śnię­tą gdzie­nie­gdzie trawą.

 

pa­trzy­ła w dół urwi­ska. Wi­dzia­ła spie­nio­ne fale roz­bi­ja­ją­ce się o skry­ty w po­ry­wach wia­tru dół urwi­ska. → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Taka więc wola Bogów. – wy­szep­ta­ła. → – Taka więc wola bogów – wy­szep­ta­ła.

 

sze­ro­ki pas ha­fto­wa­ny ko­lo­ro­wą kraj­ką. → Haftuje się nićmi, nie krajką.

Za SJP PWN: krajka 1. «pas lub wstążka, zwykle wzorzyste, w ubiorach ludowych używane do przewiązywania w pasie lub naszywane na brzeg spódnicy»

 

Nie­dba­łym ru­chem prze­rzu­ci­ła tka­ni­nę nad jed­nym z ko­na­rów, dru­gim koń­cem obej­mu­jąc szyję… → Obawiam się, że przerzucenia pasa przez konar nie wystarczy. Należałoby pas umocować do gałęzi, a na drugim końcu zawiązać pętlę, bo samo objęcie szyi nie wystarczy. Zastanawiam się też, jak długi mógł być pas dziewczyny.

 

nad nie­wiel­ką osadą le­żą­cą nie­opo­dal brze­gów pół­noc­ne­go morza. Mimo wcze­snej pory, jesz­cze przed pia­niem ko­gu­tów w nie­wiel­kiej osa­dzie wśród sen­nej mgły cią­gną­cej znad morza… → Powtórzenia.

 

Nie­je­den go­spo­darz otwie­rał oczy, chci­wie roz­glą­da­jąc się… → Na czym polega chciwość rozglądania się?

 

doj­rza­ła ko­bie­ta z czep­cem na gło­wie… → …doj­rza­ła ko­bie­ta w czepcu

Zbędne dopowiedzenie – czy nosiłaby czepiec inaczej, nie na głowie?

 

 …na­chy­la­ła się nad po­ło­żo­ną nie­opo­dal ognia drew­nia­ną deską. → Masło maślane – czy deska mogła być inna, nie drewniana?

 

– Her­mia, no już, córuś, dość mi na­po­ma­ga­łaś. Zaraz zjawi się Czę­sto­cha. Męża wy­pra­wi na ryby i przyj­dzie pomóc przy szy­ko­wa­niu uczty – star­sza ko­bie­ta po­gła­dzi­ła młod­szą po wło­sach. Spoj­rza­ła ponad ra­mie­niem córki. → – Her­mia, no już, córuś, dość mi na­po­ma­ga­łaś. Zaraz zjawi się Czę­sto­cha. Męża wy­pra­wi na ryby i przyj­dzie pomóc przy szy­ko­wa­niu uczty.Star­sza ko­bie­ta po­gła­dzi­ła młod­szą po wło­sach. Spoj­rza­ła ponad ra­mie­niem córki.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Młoda dziew­czy­na z nie­chę­cią spoj­rza­ła… → Dopowiedzenie jest w zasadzie zbędne – dziewczyna jest młoda z definicji.

 

Na po­ło­żo­ne na po­łu­dniu zie­mię Liwów… → Albo: Na po­ło­żo­ne na po­łu­dniu zie­mie Liwów… Albo: Na po­ło­żo­ną na po­łu­dniu zie­mię Liwów

 

głosząc przyj­ście no­we­go boga i na­sta­nie nowej wiary. → …głosząc przyj­ście no­we­go Boga i na­sta­nie nowej wiary.

 

aż po nie­prze­past­ne bory Żmu­dzi… → Pewnie miało być: …aż po ­prze­past­ne/ nieprzebyte bory Żmu­dzi

 

mało kto po­trze­bo­wał pod­ku­te­go konia… → Przypuszczam, że podkutego konia potrzebował każdy, kto miał konia.

 

i po­cze­kać lep­szych cza­sów. → …i do­cze­kać lep­szych cza­sów. Lub: …i po­cze­kać na lep­sze cza­sy.

 

Do­bro­sła­wa za na­mo­wą dziesię­cio­let­niej Sam­bo­ji zde­cy­do­wa­ła się wy­sta­wić nocą wi­kli­no­wy kosz, w któ­rym spało dziec­ko nie­opo­dal prze­sie­ki wio­dą­cej do po­bli­skie­go lasu. → Zdanie do remontu.

Proponuję: …Do­bro­sła­wa, uległa namowom dziesię­cio­let­niej Sam­bo­ji. Włożyła dziecko do wiklinowego kosza i zaniosła nie­opo­dal prze­sie­ki wio­dą­cej do po­bli­skie­go lasu.

Nie chce mi się wierzyć, by matka dała posłuch podszeptom zaledwie dziesięcioletniej latorośli.

 

matka wy­bie­gła z chaty i po­bie­gła w stro­nę lasu. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: …matka wy­bie­gła z chaty i pognała w stro­nę lasu.

 

gdy srogi kowal za­ję­ty był przy kuźni. → Raczej: …gdy srogi kowal za­ję­ty był w kuźni.

 

Przy nim, jed­nym z waż­niej­szych ludzi w osa­dzie każdy czuł re­spekt… → Respekt czuje się przed kimś, nie przy kimś, więc: Przed nim, jed­nym

 

gdzie miesz­ka­ły pra­wie wy­łącz­nie ro­dzi­ny zbie­głe przed laty z pań­stwa Polan po­kry­tych pusz­cza­mi ostę­pów Rusi… → Ostęp to trudno dostępne miejsce w puszczy, w którym żyją dzikie zwierzęta, nie ludzie. Puszcza nie pokrywa ostępów, bo ostępy są puszczą.  

 

To bę­dzie naj­pięk­niej­szy dzień w moim życiu – przy­się­ga­ła sobie w duchu. – Pierw­szy, z wielu ko­lej­nych. → To bę­dzie naj­pięk­niej­szy dzień w moim życiu – przy­się­ga­ła sobie w duchu. Pierw­szy, z wielu ko­lej­nych.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

za­czął usta­lać z jej przy­szłym te­ściem szcze­gó­ły… → Czy w czasach tego opowiadania na pewno używano słowo teść?

 

cicho od­da­li­ła się z izby i cała w skow­ron­kach wy­bie­gła z chaty. → Frazeologizm „być w skowronkach” nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem pojawił się w naszym języku w końcu lat sześćdziesiątych XX wieku, wraz z piosenką Skaldów Cała jesteś w skowronkach.

 

Nie raz wi­dzia­ła jak ci­cha­czem od­da­la­li się→ Nieraz wi­dzia­ła jak ci­cha­czem od­da­la­li się…  

 

za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­cze le­żą­ce u skra­ja osady… → …za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­cze le­żą­ce na skraju osady

 

Oj­ciec Kaj­mi­ra był wten­czas pro­stym ry­ba­kiem… → Wcześniej napisałaś: Jesz­cze przed pierw­szym sie­wem, oj­ciec ugo­dził się z za­moż­nym garn­ca­rzem z osady, że dziew­czy­na po­ślu­bi jego syna, star­sze­go od niej o dzie­sięć lat Kaj­mi­ra. → Czym parał się ojciec Kajmira – prostym rybactwem czy przynoszącym dochód garncarstwem?

 

Młody chło­pak nie miał wiele do za­ofe­ro­wa­nia… → Zbędne dopowiedzenie – chłopak jest młody z definicji.

 

na ko­lej­ną wy­pra­wę, aby po­wró­cić z no­wy­mi łu­pa­mi za ko­lej­ne pół roku. → Powtórzenie.

 

a pod­czas zim­nych mie­się­cy z ko­mi­na coraz czę­ściej wy­do­by­wał się dym. → Czy w czasach tego opowiadania chaty na pewno miały kominy?

 

pod­czas mroź­nych dni nie jedno dziec­ko zmora im jesz­cze w ko­leb­ce po­du­si­ła… → …pod­czas mroź­nych dni niejedno dziec­ko zmora im jesz­cze w ko­leb­ce po­du­si­ła

 

i z umy­słu ode­gnał wspo­mnie­nia re­ku­zy. → Czy w czasach tego opowiadania na pewno używano słowa rekuza?

 

był cał­ko­wi­cie inną osobą. → …był cał­kiem inną osobą.

 

Her­mia też nie raz za­no­si­ła… → …Her­mia też nieraz za­no­si­ła

 

że nie opa­no­wał jesz­cze całej sztu­ki swo­je­go men­to­ra… → bawiam się, że mentor nie jest tu dobrym określeniem.

 

wno­sić potem cięż­kie kosze pełne na­ryb­ku. → Czy kosze na pewno były pełne narybku.

 

wia­nek po­lnych kwia­tów, mi­ster­nie ukła­da­ny przez dziew­czy­nę cały ranek. → Wianków się nie układa, wianki się plecie/ wije.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z oddalonego o pół dnia drogi na północny wschód Revalu sprowadzono przednie jadło. Wyłowione zaledwie poprzedniego wieczora ryby teraz leżały zatopione w zalewie z przednich ziół,

Dobrze byłoby jedno zmienić.

 

Dostawała tedy najlżejsze w gospodarstwie prace(,/. p/P)rzymykano oko, gdy w czasie siewu czy żniw mitrężyła czas biegając po łące, zrywając kwiaty na kupalnockę lub ganiając za chłopakami z sąsiednich osad.

I nawet gdy mała Otomina utonęła, kiedy to krnąbrnej dziewczynie zaraz po pierwszych roztopach zachciało się morskich kąpieli, Częstocha chwilę tylko pochlipała i nie śmiąc oskarżyć siostry, winę zrzuciła na zawistne wodniki, którym zachciało się mieć jej małą siostrzyczkę na własność.

Niejasne o kim mowa. Miś przypuszcza, że o Samboję.

 

cisnął się jej na usta

literówka

W bitwie o strzeżący revalskiego grodu zamek

jeśli już, to strzegący

 

Tu miś kończy ‘łapankę’. Nie wiedział, że Reg to już zrobiła. 

Ciekawy opis zjawisk pogodowych. Części opowiadania są napisane interesująco. Całość nie dostatecznie spójna, zdaniem misia, ale on się nie zna.

 

 

 

 

Wstęp do opowiadania zapowiada się ciekawie, jednak to co dzieje się zaraz po tym, mocno odstrasza. Zostało przedstawione zbyt wiele osób, które nie mają ważnej roli w fabule, przez co mega łatwo można się pogubić. 

Narzeczony Hermy najpierw był opisany jako zamożny, a zaraz potem jako prosty rybak. 

Poza tym scena gdy narzeczony Hermy zdradzał ją z Samborą, jest napisana w taki sposób, że musiałam trzy razy czytać, żeby ogarnąć że Herma nakryła go na zdradzie.

 

Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.

Nowa Fantastyka