- Opowiadanie: vhoneyxoo - SZKLANA ZASADZKA

SZKLANA ZASADZKA

To pierwsze pisane opowiadanie i będę wdzięczna za feedback. Coś mi w nim nie gra... Jest on z uniwersum książki, którą aktualnie piszę i akcja dzieje się między 1 i 2 częścią. Można czytać bez znajomości serii i nie jest to jej fragment.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

SZKLANA ZASADZKA

Mięso z upolowanych zająców piekło się powoli nad świeżo rozpalonym ogniskiem, przy którym siedziało sześcioro członków ruchu oporu. Dźwięk szczękających zębów sprawiał, że na skórze łucznika pojawiła się gęsia skórka. Wzdrygnął się.

Przeklęta zima, pomyślał. Od ponad dwóch lat Królestwo Turelionu było skute lodem. Aż tęsknił za czasami, kiedy mógł wskoczyć do ciepłego strumyka i zmyć z siebie smród podróży.

– Możesz się tak, kurwa, nie trząść, Leona?! – spytał zirytowany, patrząc z wyrzutem na uzdrowicielkę zwiniętą w kulkę tuż obok wielkiego konaru.

Piwne oczy dziewczyny spojrzały na niego z pogardą. Westchnęła ociężale, ocierając o siebie dłonie skryte w rękawiczkach.

– Daj jej spokój, Elwan – odezwała się obronnie zabójczyni, siedząca tuż koło niego, ostrząca swoje śmiercionośne wachlarze.

Łucznik czasami bał się tej mrocznej kobiety, zwłaszcza jej mrożącego krew w żyłach spojrzenia.

– Ile nam jeszcze zostało drogi do Siwałek? – wtrąciła wysoka dziewczyna, o żółtych, kocich oczach.

– Doba – burknął pod nosem Elwan, próbując powstrzymać drżenie rąk. Przeklął w myślach.

Wyłapał zainteresowany wzrok swojego dobrego kompana, krasnoluda o brodzie sięgającej do piersi i łysej łepetynie.

– Co to za potwora się tam zalęgła? – spytał Varholn.

– Wilkołak. – Łucznik zrobił krótką pauzę, po czym podrapał się po kilkudniowym zaroście. – Chyba…

– Chyba? – warknął krasnolud – Ciągniesz nas na to wypizdowie i nawet nie wiesz, na co bierzesz zlecenie? – Splunął. – A było, kurwa, zostać w cieplutkim Arothilu.

Elwan tylko wywrócił oczami. Wstał i nawrzucał niewielką ilość suchego chrustu, który zdołał znaleźć, do paleniska. Usiadł z powrotem i zamknął oczy, musiał na chwilę odgrodzić się od swoich towarzyszy.

Zagłębił się w świecie swojej wyobraźni. Widział spalone wioski, stosy ciał oraz twarz. Twarz tak piękną, że aż serce zaczęło walić mu w zawrotnym tempie. Przeniósł się na pobojowisko, gdzie na przemian leżały trupy tureliońskich żołdaków i elfów. Pamiętał, jakby to było wczoraj, barierę odgradzającą go od…

Zacisnął mocno pięści. Zapłacą mi za to, pomyślał.

– Elwan, pobudka! Bo mięso się spali – przywołał go do rzeczywistości głos elfa siedzącego naprzeciwko łucznika.

– Sam nie możesz go zdjąć, Klint? – Westchnął, po czym wstał i zabrał się za podawanie posiłku towarzyszom.

***

Kiedy zajechali do wioski, z nieba niemiłosiernie prószyły zimne płatki białego puchu, a słońce oślepiało podróżnych.

Wiatr zawiał i zdmuchnął Elwanowi z głowy kaptur, przez co sporo śnieżynek dostało mu się pod ubranie. Przeklął pod nosem.

Wjechali do Siwałek i tuż na ich skraju zaprowadzili kobyłki do stajni. Elwan czuł dziwne mrowienie na ciele, jakby ostrzegające go przed niebezpieczeństwem. Wzdrygnął się, kiedy zauważył, że wieś świeciła pustkami i nawet nie miał kto przejąć od nich koni.

Wyszli na zewnątrz, a szalejący wiatr był jedynym źródłem dźwięku docierającym do ich uszu na tym odludziu.

– Coś tu cicho – stwierdził z powątpiewaniem, kręcąc głową.

– Mhm – odparła Leona, uzdrowicielka ich drużyny – Za cicho.

Przeszli dalej, w stronę karczmy. Elwan miał nadzieję, że w środku spotkają kogoś, z kim będzie można porozmawiać i omówić szczegóły zlecenia na potwora.

Nagle do jego uszu dotarł pisk, dochodzący zza pleców. Odwrócił się szybko i spojrzał na uzdrowicielkę, która stanęła jak sparaliżowana i przyłożyła dłonie do twarzy. Chyba próbowała zasłonić oczy, ale trzęsła się tak mocno, że Elwan nie potrafił wysnuć prawidłowych wniosków.

Spojrzał, wraz z pozostałą czwórką towarzyszy, w kierunku, w którym patrzyła przerażona, złotowłosa Leona.

Cofnął się o krok.

– O kurwa, chyba będę rzygał! – wysyczał Varholn, odsuwając się na bok.

Przed nimi do pala przybite było ciało, a raczej to, co z niego zostało. Łucznik nie był w stanie nawet zidentyfikować płci tej osoby. Na środku, z wielkiego rozcięcia na brzuchu, na śnieg wylatywały flaki, pozostawiając na nim ślady krwi. Oczy trupa były wyłupione a szczęka odcięta.

Elwan musiał zacząć głęboko oddychać, aby nie pójść w ślady za swoim krasnoludzkim przyjacielem. Mrugnął parę razy zanim przyzwyczaił się do widoku.

– Co za parszywce mogły zrobić coś takiego… – Westchnęła, kręcąc głową Leona.

Łucznika zawsze rozbawiała reakcja uzdrowicielki na zwłoki, chociaż usprawiedliwiał to jej małym doświadczeniem.

– Dobrze wiesz, kto mógł to zrobić – parsknął łucznik, masując się po czole. Miał naprawdę dość rządów mściwego króla, którego ruch oporu już od dwóch lat próbował odciąć od władzy, daremnie.

– Ej! – Zabójczyni zwróciła na siebie uwagę. – Tam jest jakaś kartka nad jego głową.

Elwan przyjrzał się dobrze i faktycznie nad trupem przybity był świstek. Zdziwił się, że sam go nie zauważył.

Zabójczyni, na której barkach spoczywał czarny, oślizgły wąż, często nieprzyjemnie syczący na łucznika, podeszła do trupa, zasłaniając nos i zerwała zwitek. Następnie przeczytała jego zawartość i streściła treść dla towarzyszy:

– Tu jest napisane, że ten człowiek został skazany na śmierć za ukrywanie informacji o Zorai… Miała to być przestroga dla innych ludzi… – Westchnęła. – O cholera, tu jest królewska pieczęć!

– Pokaż mi to, Nessa! – warknął ich elfi kompan, wyrywając świstek z rąk zabójczyni i przeczytał go dokładnie.

Istnienie Zorai było dla wszystkich zagadką. Podobno wieki temu zaczęły się rodzić istoty z magicznymi mocami. Od dwóch dekad byli oni jednak wybijani jak robaki przez mściwego władcę. On sam, wraz z Loranną i Nessą, należeli do Obdarowanych i ruchu oporu, mającego na celu obalenie króla Dontona III Strodda. 

– Coś nowego się dowiedziałeś, Klint? – Elwan podniósł brwi.

– Przeklęty, zapluty w mordę jeża, skurwisyn! – burknął pod nosem spiczastouchy.

– Król tu był? – spytała Loranna.

– Ha! Dobre sobie – prychnął Varholn, który pojawił się obok nich nie wiadomo skąd – Pewnie grzeje dupę w swoim pałacyku i tylko podbija co mu pod nos podstawią. Ale bym tego gnojka…

– No już – uspokoiła ich Nessa – Może chodźmy do karczmy i wypytamy o to miejscowych. Przy okazji biorąc zlecenie na tego wilkołaka.

– Mam nadzieję, że nie będzie tam tak capiło jak tu na zewnątrz… Czemu w wioskach zawsze daje gównem? – oburzyła się najmłodsza dziewczyna z ich drużyny.

– Taki urok, Lora – odparł Varholn – Ciesz się, że jest zima i nie czujesz odoru w pełnej okazałości.

Nastolatka odpowiedziała mu westchnieniem, po czym całą szóstką udali się do karczmy “Kurzy Podnóżek”, która z zewnątrz była w dość opłakanym stanie. Na dodatek brakowało jej w napisie jednej litery.

Weszli do środka i zauważyli parę osób pijących piwo przy stole i grających w karty. Elwan odetchnął z ulgą, że jednak miejscowość nie była opustoszała. Zauważył, że karczmarz kątem oka obserwuje nowych przybyszy, udając że wyciera kufel.

Łucznik skinął do towarzyszy, aby za nim podążali i podszedł do osiwiałego mężczyzny za ladą.

– A wy to niby kto? – Rzucił im ciekawskie spojrzenie karczmarz, oglądając ich oręż. – Czego tu chcecie?

– Słyszeliśmy o zleceniu na wilkołaka – odparł Elwan – Chcieliśmy się więcej o nim dowiedzieć.

– Potwora się zachciało? Tu nie ma żadnego wilkołaka, do złej wioski trafiliście!

Elwan wychwycił złowrogie iskry emanujące z oczu krasnoluda, który zrazu kopnął go w piszczel. Łucznik syknął z bólu.

– Nie pierdol, żeś znowu pomylił miejscowości, ty zapluty… – Varholn nie zdążył dokończyć wypowiedzi, bo przerwała mu zabójczyni.

– No już, chłopaki – próbowała ich uspokoić. Następnie wyciągnęła z pokrowca swoje śmiercionośne wachlarze i położyła je na ladę. Nachyliła się do karczmarza i wypowiedziała powoli, lecz stanowczo każde następujące słowo: – Powiedz mi, skąd ten trup na zewnątrz? Sprzątnijcie go lepiej, o ile wam życie miłe, bo ściągniecie do wioski trupojady. A wierz mi na słowo, to nie są przyjemne stworzenia.

Mężczyzna się zmieszał i zaczął pocierać nerwowo dłońmi o siebie. Elwan zauważył, że z czoła leciał mu pot.

– Wojsko tu było, mieli nakaz pojmania takiej, no, młodej babeczki – odchrząknął – Podobno udzieliła pomocy Obdarowanemu, ale nikt w wiosce nic nie słyszał, tak im powiedzieliśmy. Wzięli zrobili z tego widowisko, wszyscy się zlecieli a matki dzieciakom oczu zasłonić nie mogły, bo żołdaki pilnowali, aby każdy dostał tę no… lekcję.

– A co z tym Zorai? – zmartwiła się Leona.

– A bo ja wiem – odparł karczmarz – Pewnie go znaleźli i zaciupali, jak każdego zresztą. Dziwię się, że jeszcze jacyś tu się kręcą tak blisko stolicy. – Podrapał się po bródce. – A słyszałem też plotki o buntownikach, co to z elfami się… – Spojrzał szybko po każdej osobie z ich drużyny z osobna. – Czekaj no chwila, co tu robi ten spiczastouchy?

– Na piwo przyszedłem, nie można? – warknął Klint, a Leona szturchnęła go łokciem, aby uciszyć.

 – Się władze dowiedzą, że tu elfa mieliśmy, to nas wypatroszą – szepnął.

– No to nic im nie powiecie – rzekła stanowczym głosem Nessa, bawiąc się ostrymi wachlarzami.

Karczmarz przełknął głośno ślinę.

– Czemu tu takie pustki? – spytał Elwan.

– A toście nie słyszeli? – zdziwił się mężczyzna za ladą – Ludzie pochowali się po chałupach, bo dzisiaj ma tędy orszak króla przejeżdżać. Ja karczemki zamknąć nie mogę, ale chętnie też bym brał nogi za pas. Nie daj bóg się tu znów zatrzymają te cholerne żołdaki.

Elwan podrapał się po zaroście, mrużąc oczy.

– Nawet o tym, kurwa, nie myśl! – warknął krasnolud.

– Ale że niby o co ci chodzi? – Łucznik uśmiechnął się zawadiacko. Skierował pytanie do mężczyzny za ladą: – Wiadomo, dokąd zmierza król Donton?

– Do Terry, jak mnie pamięć nie myli, ale idźcie stąd zanim tu przyjadą, bo… – Karczmarz obniżył ton głosu. – Oni palą takich jak wy na stosach.

Elwan już miał coś odpowiedzieć, ale Leona była pierwsza:

– Dziękujemy za cenne informacje, miły panie! Opuścimy wioskę w mgnieniu oka. – Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową na wyjście.

Towarzystwo wyszło na zewnątrz. Elwan momentalnie miał ochotę zatrząść się z zimna. Czuł się jak wewnątrz lodowca, chociaż nie wiedział czy to dobre porównanie, bo nigdy tam nie był.

Spojrzał na trupa przybitego do pala i momentalnie zapomniał o mrozie. Miał nadzieję, że mieszkańcy szybko go zakopią. Nie chciałby dowiedzieć się kiedyś, że wioska została opanowana przez ghule czy zgnilce. Na samo wspomnienie o swoim starciu z tymi potworami aż zrobiło mu się niedobrze.

– To… Co robimy, szefie? – spytała Loranna, przeskakując z nogi na nogę. Cała piątka spojrzała się na łucznika.

– A niby od kiedy, kurwa, to ja jestem szefem? – burknął oburzony, zakładając ręce na klatce piersiowej.

– Przyciągnął żeś nas na to zlecenie, zakuta pało, to teraz decyduj co robimy. Ty pomyliłeś wioski – rzucił oskarżycielskim tonem Varholn.

Elwan jęknął coś pod nosem, wywracając oczami. Następnie posłał swoim towarzyszom przebiegły uśmieszek, którym obdarowywał ludzi tylko wtedy, gdy do jego głowy przychodził bardzo szalony plan. Odezwała się w nim dusza buntownika.

– Zrobimy zasadzkę na króla!

– Ciebie to już do reszty pojebało – warknął Varholn.

***

– Jesteś tego pewny, chłopie? – spytał spiczastouchy, drapiąc się po karku.

Elwan kazał wszystkim zająć pozycje tuż przy trakcie prowadzącym ze stolicy do Terry. Lora siedziała w krzakach wraz z Leoną, miały odpowiadać za osłonę i oczywiście ewentualną opiekę nad rannymi. Zabójczyni stała na samym środku drogi, używając swojej specjalnej umiejętności, aby pozostać niewidzialną. Varholn schował się za konarem po drugiej stronie, a Klint sterczał łucznikowi nad uchem i co chwila biadolił.

– Ile razy mam ci powtarzać, że to sytuacja jedna na milion? – warknął, pocierając skronie.

– A nie lepiej wysłać Lorę do obozu po posiłki? Z pewnością reszta ruchu oporu byłaby chętna pomóc…

– Nie zdążą tu przyjechać – przerwał mu Elwan, mając już dość jego niezamykającej się jadaczki.

– Przecież Loranna może ich teleportować – burknął Klint.

– Nie da rady ich przenieść na tak dużą odległość – westchnął łucznik – Ty lepiej trzymał łapę na mieczu, bo w każdej chwili może się pojawić orszak króla i nawet klingi wyciągnąć z pochwy nie zdążysz, cholera!

– A było dać dowództwo Nessie – szepnął do siebie, jednak Elwan to usłyszał. Postanowił nie reagować. – Nie możesz wysłać sokoła, żeby sprawdził, kiedy nadciągnie karoca?

Łucznik potarł rękawicą czoło, po czym pokręcił głową.

– Już dawno go wysłałem – powiedział. Zamknął oczy, aby przenieść się na chwilę do ciała swojego zwierzaka i ujrzeć świat jego oczami. – Zaraz tu będą – szepnął, po czym skinął na swoich towarzyszy, aby byli w gotowości.

Do jego uszu dotarł dźwięk uderzających o bruk podków. Wychylił się lekko, aby zobaczyć, czy aby na pewno jechała tylko jedna karoca z tuzinem pilnujących jej żołnierzy. Uśmiechnął się zadziornie, kiedy jego teoria się potwierdziła.

Czuł, że serce wyleci mu zaraz z klatki z ekscytacji. Był tak blisko osiągnięcia swojego celu… Zaraz uwolni Królestwo Turelionu z objęć okropnego, prześladującego istoty magicznie uzdolnione króla. Już tak niewiele brakowało. Jeszcze chwila i pomści wszystkich swoich przyjaciół, ich poświęcenie nie pójdzie na marne.

Odczekał na odpowiedni moment i skinął do swoich towarzyszy, kiedy orszak już prawie ich minął. Nałożył strzałę na cięciwę. Skóra przykleiła mu się od potu do rękawic. Wziął głęboki oddech i wypuścił grot, który trafił w samo gardło woźnicy.

– Teraz! – krzyknął.

Zabójczyni w mgnieniu oka przystąpiła do ataku, to pojawiając się i znikając za swoimi ofiarami. Wysunęła swoje ostre wachlarze i cięła nimi w dwóch z obrońców karocy.

Zaraz dołączyli do niej Klint z Varholnem, którzy, przyodziani w miecze i tarcze, walecznie zajęli się pozostałymi żołnierzami. Gdzieś w powietrzu swoje pętle robił bumerang Loranny, która wspomagała ich z ukrycia, manewrując bronią, wytwarzając małe portale. 

Konie zarżały z przerażenia i zaczęły uciekać do lasu. Elwan podbiegł do karety i już miał ruszać do ataku, kiedy zobaczył, że wszyscy strażnicy wykrwawiali się właśnie na puszystym śniegu.

Podrapał się po głowie. Miał wrażenie, że za łatwo im poszło, nie zdążył się nawet zmęczyć! Zbyt szybko poradzili sobie z tyloma osobami. Daliby nowicjuszy do obrony króla? Nie…

W tym samym czasie Lora i Leona opuściły swoją kryjówkę i dołączyły do reszty.

Elwan podbiegł do Varholna, który właśnie ocierał swoją klingę z krwi. Zauważył na jego policzku małą szramę.

– Cholera, chyba będzie z tego blizna – zaśmiał się łucznik.

– No nie pierdol. – Krasnolud splunął na miecz, wywracając oczami.

Nessa stanęła tuż przed drzwiami karocy i wyjątkowo uśmiechnęła się, głaszcząc swojego przerażającego węża.

– To co, bierzemy grubasa za fraki?

Elwan ani trochę nie poczuł się rozbawiony jej wypowiedzią. Może to te jej śmiertelnie poważne spojrzenie nie pomagało w osiągnięciu komicznego celu. Wzruszył ramionami i skinął, aby weszła do środka.

– Coś mi tu śmierdzi – szepnął do znajomych.

Nie minęło parę sekund, a usłyszeli stukanie wewnątrz pojazdu. Jakby ktoś potężnie się wkurzył na za słoną zupę.

– Kurwa!!! – Usłyszeli krzyk zabójczyni.

Łucznikowi zapaliło się czerwone światło z tyłu głowy. Wyciągnął rękę w stronę dwóch pozostałych dziewczyn, nakazując im się odsunąć.

Usłyszał świst tuż koło swojego ucha. Przeklął, kiedy poczuł pieczenie na tej części ciała. Obejrzał się i zobaczył strzałę utkwioną w barku krasnoluda. Otworzył szeroko oczy i schylił się, chowając przed następnym grotem. Przycisnął wszystkich swoich towarzyszy do wozu, chowając ich przed salwą strzał.

Kurwa mać, pomyślał. Wiedziałem, że coś za łatwo poszło. Wpadliśmy w zasadzkę!

Przegryzł wargę i zobaczył zdezorientowane spojrzenie Nessy, która pojawiła się magicznie tuż przed jego nosem. Jej wąż zasyczał na niego złowrogo. Nienawidził, gdy zabójczyni tak robiła, o mało co nie zszedł na zawał. Poczuł jak przeszły go ciarki.

– Co się dzieje? – spytała.

– A co, kurwa, nie widać?! – warknął krasnolud, spluwając krwią i próbując odłamać wystający kawałek drewna ze swojego ciała – Wpadliśmy w zasadzkę, geniuszu… – Pokręcił głową. – Ty i te twoje pomysły, Elwan.

Łucznik starał się zachować spokój, ale doskonale wiedział, że to wszystko była jego wina. Gdyby za wszelką cenę nie chciał pomścić swoich przyjaciół, nie byliby tutaj. Nikt z nich raczej nie pomyślałby o tym, aby zaatakować orszak królewski w marne sześć osób. Jeszcze do tego jedna z nich w ogóle nie umiała walczyć.

Usłyszał zgrzyt obijającej się o siebie stali. Zamknął oczy, ściągnął rękawicę i położył dłoń na lodowatej ziemi. Wytężył zmysły i powoli zauważył multum czerwonych plam, przemieszczających się w jego stronę. Poczuł jak dłonie zaczynają mu się trząść ze strachu. Otworzył oczy.

– Niedobrze – powiedział, przełykając gulę w gardle.

– O! Kolejne świetne wieści – zawołał sarkastycznie Varholn – Kurwa, ale rwie mi ten bark!

Leona próbowała mu z tym pomóc, ale brakowało jej i czasu, i całego leczniczego ekwipunku. Wyjęła szybko z torby flakonik i podała rannemu, zapewniając, że to uśmierzy ból.

– Lora, zabieraj nas stąd – rozkazał łucznik.

– Ale gdzie? – zamrugała kocimi oczami, po czym złapała się za głowę, kuląc w kłębek.

– Nie wiem, kurwa! Jak najdalej ci się uda!

Coś szarpnęło karocą. Elwan spojrzał w tamtą stronę i w ostatniej chwili odepchał Klinta przed ciosem wymierzonym w jego stronę. Szybko wypuścił dwie strzały w napastnika, jedna po drugiej.

Nagle z każdej strony wyłonili się nowi. Było ich tylu, że łucznik omal nie dostał oczopląsu. Wypuszczał groty tak szybko jak tylko potrafił, ale wrogowie napierali. Nessa, Varholn i Klint przystąpili do ofensywy.

– Brońcie Leony! – wykrzyknął, ale w całym tym szumie nie był w stanie stwierdzić, czy ktokolwiek go usłyszał.

Uchylił głowę przed mieczem, po czym odskoczył do tyłu, zaliczając porządne obicie pleców, upadając na kamień. Poczuł jak połamały mu się żebra. Krzyknął z bólu, ale musiał szybko przejść do obrony. Kopnął przeciwnika w piszczel i rzucił w niego sztyletem.

Usłyszał przeraźliwy jęk spiczastouchego, a następnie krew jego przyjaciela opryskała mu twarz. Kątem oka zauważył jak Loranna otworzyła portal i przeprawiała przez niego uzdrowicielkę.

Nessa z paroma cięciami na ciele, ledwo trzymająca swoje wachlarze, podbiegła do łucznika w ostatnim momencie i odparła atak szermierza, który prawie odciął Elwanowi głowę. Odepchnęła żołnierza, podała rękę leżącemu i skierowali się do teleportu.

Elwan obejrzał się za siebie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że Klint walczył z wrogiem tylko jedną ręką, a druga spoczywała z dala od reszty jego ciała na zakrwawionym śniegu. Elf był cały blady i ledwo odparowywał ciosy.

Cholera.

Dobiegli do portalu, gdzie Varholn pomagał Lorze utrzymać go poza zasięgiem wroga.

Teleporterka rzucała bumerangiem, który był jej główną bronią, w przeciwników, starając się pomóc przyjaciołom. Jednocześnie musiała utrzymywać cały czas otwarte przejście, co musiało ją kosztować dużo energii.

– Klint! – wykrzyknął krasnolud – Chodź tu szybko!

Elf chyba usłyszał jego wołanie i próbował się przecisnąć przez napierających na niego przeciwników. Został odepchnięty i ledwo trzymał się na nogach. Ktoś przeciął mu ostrzem po kolanach. Upadł na ziemię. Elwan zauważył tylko łzę spływającą mu po policzku. Już chciał do niego podbiec i go stamtąd zabrać, ale ten spojrzał w niebo, a zaraz potem jego głowa poturlała się po ziemi, odcięta od reszty ciała. 

Łucznik usłyszał szloch za plecami i nie był pewny, do której z kobiet należał. Czuł jak ktoś go chwyta i zaciąga siłą do portalu.

Nie wierzył temu, co właśnie zobaczył. Ciągle przed oczami miał błagające o litość oblicze swojego elfiego kompana. Przez głowę przeleciały mu wszystkie docinki, które kiedyś do niego wypowiedział. Teraz żałował każdej z nich. Chciał móc mu tylko jeszcze powiedzieć, że jego poświęcenie nie pójdzie na marne.

Zamknął oczy i opadł na ziemię. Nie zwracał nawet uwagi na połamane żebra.

Nic go już nie obchodziło.

Zapłacą mi za to, za Klinta i całą resztę…

 

Koniec

Komentarze

Jest on z uniwersum książki, którą aktualnie piszę i akcja dzieje się między 1 i 2 częścią.

Vhoneyxoo, skoro to jest zaledwie mała część powieści, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejma zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Zauważyłam, że nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Tu znajdziesz stosowne wskazówki.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie jest częścią książki, tylko opowiadaniem z tego uniwersum. Nie trzeba znać powieści, aby czytać. 

OK. Skoro tak twierdzisz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na plus mogę zapisać intrygującą historię, plastycznych bohaterów i ogólną spójność logiczną opowieści.

Na minus zbyt plugawy język i strasznie zaangażowanego w temat narratora, który komentuje, jakby był jednym z drużyny.

Trochę takich rzeczy do przemyślenia:

– Czemu gościowi jest zimno, od trzęsienie się kogoś innego?

– Czemu pomylili wioski, jak jakieś łazęgi?

– Czemu nie uciekli, skoro mieli portal?

Poniżej przykładowe błędy:

 

 

Nagle do jego uszu dotarł pisk, dochodzący zza jego pleców.

 

Odwrócił się szybko jak porażony i spojrzał na przerażoną uzdrowicielkę, która stanęła jak sparaliżowana i przyłożyła dłonie do twarzy.

Za dużo przymiotników. 

Elf chyba usłyszał jego wołanie i próbował się przecisnąć przez napierających na niego przeciwników, ale co chwilę zostawało mu to uniemożliwione.

Brzydkie zdanie, zwłaszcza końcówka.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ok, dzięki za rady. Narratorem jest Elwan, który jest jednym z drużyny.

Za dużo zaimków typu swoje, jego. Trochę literówek i zgubionych przecinków. 

Jak już koniecznie musisz używać wulgaryzmów (aczkolwiek nie dla wszystkich widzę tu uzasadnienie), to jest taki tag “wulgaryzmy” – przydałby się.

 

spytał zirytowany, mrużąc oczy do uzdrowicielki zwiniętej w kulkę, tuż obok wielkiego konaru – moim zdaniem zbędny przecinek; czy oczy mruży się do kogoś? Nie wiem, ale dziwnie mi to brzmi

 

Kiedy zajechali do wioski, słońce wyjątkowo wyłoniło się zza chmur, leżący w około śnieg zaczął oślepiać podróżnych, a z nieba niemiłosiernie pruszyły zimne płatki białego puchu. – ortograf; Poza tym nie kupuję takiej sceny. Żeby śnieg oślepiał, musi porządnie świecić i nie na skrawek przestrzeni pokrytej śniegiem, ale całą dostrzegalną okolicę (czyli czyste całe niebo). Czyli nie ma szans na jednoczesne opady śniegu, zwłaszcza z szalejącym wiatrem do kompletu. Innymi słowy – przekombinowane. 

 

Odwrócił się szybko jak porażony i spojrzał na przerażoną uzdrowicielkę, która stanęła jak sparaliżowana i przyłożyła dłonie do twarzy. Chyba próbowała zasłonić oczy, ale trzęsła się jak osika i Elwan nie potrafił wysnuć prawidłowych wniosków. – za dużo powtórzeń porównań

 

Przed nimi do pala przybite było ciało, a raczej to, co z niego zostało. Łucznik nie był w stanie nawet zidentyfikować płci tej osoby, ponieważ miała na sobie wiele poparzeń. Na środku, z wielkiego rozcięcia na brzuchu, na śnieg wylatywały flaki, pozostawiając na nim ślady krwi. Oczy trupa były wyłupione a szczęka odcięta.

Ok, to nie jest z pewnością przyjemny widok, ale żeby wojownicy od razu na to reagowali paraliżem z przerażenia? Nie kupuję tego. Plus kilka linijek niżej przechodzą nad tym do porządku dziennego niemalże.

Nie wiem, nie znam się, ale mam wrażenie, że jeśli ktoś jest tak poparzony, że nie idzie rozróżnić płci, to raczej jest to już stan spalenia taki, że nie da się określić, ze oczy były wyłupione, a z rozciętego brzucha wylewały się wnętrzności. Niech mnie ktoś poprawi.

 

Zdziwił się sobie, że sam go nie zauważył. – zbędne

 

Istnienie Zorai było dla wszystkich zagadką. Podobno wieki temu zaczęły się rodzić istoty z magicznymi mocami. Łucznik nie miał pojęcia, jak działał ten świat, ale spotkał już w swoim życiu osoby o przerażających umiejętnościach. Od dwóch dekad byli oni wybijani jak robaki przez mściwego władcę. On sam, wraz z Loranną i Nessą, należeli do Obdarowanych.

W sumie to nie wiem, co ten fragment miał pokazać. Za duży skrót myślowy, w którym się zgubił sens. Innymi słowy – nie kupuję jednocześnie podanej informacji, że łucznik nie wiedział, jak działał świat, spotkał osoby o jakichś umiejętnościach (określenie przerażające o niczym nie mówi – tak przy okazji) i tej, że sam należał do jakichś Obdarowanych (mogę się domyślać, że to taki, co ma te przerażające umiejętności). 

 

podeszła do śmierdzącego trupa, zasłaniając nos i zerwała zwitek.

Mam nadzieję, że nie będzie tam tak capiło jak tu na zewnątrz… Czemu w wioskach zawsze daje gównem?

Nie wiem, jak stary był ten trup, ale znów nie zgrywa mi się smród z pogodą. Jeśli jest zima (która panuje już kolejny rok), pada śnieg, to znaczy, że jest ujemna temperatura (generalnie– zimno), a w takich okolicznościach przeróżne zapachy nie są tak drażniące (o ile nie są całkiem świeże). Więc – znów nie kupuję tego. 

PS. Dalej kilkukrotnie wspominasz o mrozie, co tylko potwierdza moje słowa – zamarznięty trup, zamarznięte cokolwiek inne – nie będzie śmierdzieć.

 

Łucznik trącił towarzyszy, aby za nim podążali – ciężko mi to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę liczebność drużyny 

 

Nie wyglądacie na tutejszych – rzucił im oskarżycielskie spojrzenie karczmarz, uważnie oglądając ich oręż – raz: mogłabym się przyczepić do kwestii karczmarza – tak można powiedzieć w dużym mieście, ale nie w wiosce, gdzie z zasady raczej wszyscy się znają; dwa: dlaczego oskarżycielskie?; trzy: czytając uważnie oglądając ich oręż wyobraziłam sobie, że bierze do ręki każdą sztukę broni i ogląda

 

 Mężczyzna się zmieszał i zaczął przecierać nerwowo dłońmi o siebie. – pocierać

 

Wiadomo, gdzie zmierza król Donton? – dokąd

 

Elwan podbiegł do karety, aby odciąć dwa wierzchowce do niej przywiązane – ale jak do karety (królewskiej podobno) mogły być przywiązane jakiekolwiek wierzchowce???

 

Uchylił głowę przed mieczem, po czym odskoczył do tyłu, zaliczając porządne obicie pleców przez twardą powierzchnię. Do jego uszu dotarł dźwięk łamanego żebra. – zastanawiam się, w co rąbnął tak mocno plecami, że aż złamał żebro (tylko jedno?), bo poza krzakami (nie pasują do takiej sytuacji) i karocą nie kojarzę nic więcej, co dodatkowo mogłoby dać taki efekt. Do tego na tyle głośno się złamało, że ten dźwięk było słychach w bitewnym zgiełku? 

Plus cała bitwa. Znów – znawcą scen walk nie jestem, ale ta nie wygląda mi prawdopodobnie. 

 

No nie porwało. Przede wszystkim z powodu sposobu, w jaki zostało napisane. Za dużo określeń wszelkiej maści, które mówią o czymś, nazywają to, ale absolutnie tego nie pokazują. Jak dla mnie wygląda to bardziej na szkic do rozbudowania i doszlifowania. Między innymi to wpływa na pokazanie postaci, które dla mnie nie są dość żywe. Nie wzbudzają emocji, jak kukiełki.

Druga sprawa to masa błędów/usterek, czy jak chcesz to nazwać, logicznych – jak wspomniane powyżej przykłady. Jeśli nie pokażesz i dobrze uzasadnisz czegoś, że w Twoim świecie działa inaczej, to zakładam, że działa po “naszemu” (jak słońce i zawierucha śnieżna). Dlatego uważam takie elementy za nielogiczne. 

Plus sztampa (np. karczma z barmanem wycierającym kufel).

Plus pomieszanie dramatu z humorem nie całkiem wyszło. Połączyć takie elementy nie jest łatwo. To dwa odrębne klimaty, które się wzajemnie zabijają/neutralizują. Ciężko jest więc wczuć się w niedolę i poczuć zgrozę, gdy elementy humorystyczne burzą zalążki poważniejszego nastroju.

 

Jeśli w taki sam sposób piszesz swoją powieść, to radziłabym Ci ją odłożyć na jakiś czas i skupić się na szlifowaniu warsztatu na krótszych formach, aż dojdziesz do większej wprawy w budowaniu klimatu, ożywianiu postaci, w pokazywaniu tak, by czytelnik wraz z bohaterami czuł – smutek, radość, przerażenie, zadowolenie itd. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za obszerny komentarz, śniąca! Wezmę wszystkie rady pod uwagę i już biorę się za poprawki! :D 

Hej, hej,

 

duży chaos – gubiłem się w nazwach postaci, ich umiejętnościach oraz szczegółach świata przedstawionego. Jak dla mnie – dużo pracy przed Tobą, żeby zastanowić się jak ten świat i jego bohaterowie mają wyglądać, no i szlifować warsztat, tak jak wskazała śniąca.

 

Uwagi poniżej:

 

Jakieś obszerne są wstawki około dialogowe – mnie to nieco razi. Często jest opis co ktoś robi, jak mówi, itp. Spowalnia to dialog i przez to również akcję. Przykłady:

 

– Możesz się tak, kurwa, nie trząść, Leona?! – spytał zirytowany, patrząc z wyrzutem na uzdrowicielkę zwiniętą w kulkę tuż obok wielkiego konaru.

[…]

– Daj jej spokój, Elwan – odezwała się obronnie zabójczyni, siedząca tuż koło niego, ostrząca swoje śmiercionośne wachlarze.

[…]

– Ile nam jeszcze zostało drogi do Siwałek? – wtrąciła wysoka dziewczyna, o żółtych, kocich oczach.

 

 

Kiedy zajechali do wioski, z nieba niemiłosiernie prószyły zimne płatki białego puchu, a słońce oślepiało podróżnych.

Niemiłosiernie prószyły? ;) Poza tym oślepiające słońce też nie koresponduje z obfitymi opadami śniegu,

 

Wjechali do Siwałek i tuż na ich skraju zaprowadzili kobyłki do stajni.

Dlaczego zaprowadzili konie do stajni? Z konia lepiej się “zwiedza”, więcej widać, można naprzeć na wroga koniem.

Co to za stajnia na skraju wsi? Wsie tak mają? Wydaje mi się to jakimś sztucznym tworem.

 

– O kurwa, chyba będę rzygał! – wysyczał Varholn, odsuwając się na bok.

Za dużo “kurwa”, kurwa ;) Warto różnicować przekleństwa.

 

Zabójczyni, na której barkach spoczywał czarny, oślizgły wąż, często nieprzyjemnie syczący na łucznika, podeszła do trupa, zasłaniając nos i zerwała zwitek.

Co? Jak to wąż? A jak wąż znosił zimno? Oślizgły jeszcze?

 

– Mam nadzieję, że nie będzie tam tak capiło jak tu na zewnątrz… Czemu w wioskach zawsze daje gównem? – oburzyła się najmłodsza dziewczyna z ich drużyny.

Warto różnicować postaci, sposobem na różnicowanie jest m. in. inny język postaci. U Ciebie równie dobrze tę kwestię mógłby wypowiedzieć krasnolud.

No i skoro już przy tym jesteśmy – masz spory chaos w swojej druzynie, mieszasz profesje i rasy, masz łucznika, kasnoluda, uzdrowicielkę i zabójczynię. Całość przypomina moim skromnym zdaniem raczej kalkę z turowego rpg’a niż porządną historię – w turowym rpg uzdrowicielka leczy co turę drużynę, łucznik zadaje ataki z dystansu, zabójczyni ataki z ukrycia a krasnolud jest tankiem. IMHO nie powinno to tak samo wyglądać w opowiadaniu.

 

– Słyszeliśmy o zleceniu na wilkołaka – odparł Elwan – Chcieliśmy się więcej o nim dowiedzieć.

To jest to zlecenie czy pogłoska? Zlecenie ma to do siebie, że raczej jest konkretne: ktoś je wystawił, napisał, wskazał szczegóły. A tutaj błądzą we mgle…

 

– To… Co robimy, szefie? – spytała Loranna, przeskakując z nogi na nogę. Cała piątka spojrzała się na łucznika.

 

 Bez kitu, kto jest piąty?

Duża ta ekipa :)

 

– Nie możesz wysłać sokoła, żeby sprawdził, kiedy nadciągnie karoca?

Łucznik potarł rękawicą czoło, po czym pokręcił głową.

– Już dawno go wysłałem – powiedział.

Łucznik jest też magiem? Co to za nowe skille? Za dużo, IMHO.

 

Do jego uszu dotarł dźwięk uderzających o bruk podków.

Mają brukowane drogi? Na wsi?

 

Przegryzł wargę i zobaczył zdezorientowane spojrzenie Nessy, która pojawiła się magicznie tuż przed jego nosem. Jej wąż zasyczał na niego złowrogo. Nienawidził, gdy zabójczyni tak robiła, o mało co nie zszedł na zawał. Poczuł jak przeszły go ciarki.

Zabójczyni jest jednocześnie czarodziejką? Nie czaję… :(

 

Nagle z każdej strony wyłonili się nowi. Było ich tylu, że łucznik omal nie dostał oczopląsu. Wypuszczał groty tak szybko jak tylko potrafił, ale wrogowie napierali. Nessa, Varholn i Klint przystąpili do ofensywy.

Do ofensywy? Nie powinni raczej się bronić?

 

Kątem oka zauważył jak Loranna otworzyła portal i przeprawiała przez niego uzdrowicielkę.

Dobra, bo już totalnie się zgubiłem – jak ma na imię uzdrowicielka? Bo mamy Lorannę, Nessę, Varholna, Elwana i Klinta. Jeszcze ktoś szósty?

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Che mi sento di morir

Hejka, dzięki za komentarz! Parę rzeczy jest fakt do poprawy. Ogólnie to jest to opowiadanie, które dzieje się w uniwersum innej “książki”, którą staram się pisać. Nie ma czegoś takiego jak mag, a raczej Zorai – osoby z umiejętnościami, które nie mają jakby swojego wyjaśnienia. Tam trzy osoby, oprócz tego, że mają jakieś profesje i się szkolą to są też Zorai – Elwan, Nessa i Loranna (to są osoby wzięte, gotowe z pierwszej części serii tak jakby – to miało być niezależne opowiadanie, inspirowane tamtym światem). A tą piątą osobą – uzdrowicielką – jest Leona. A co do bruku, to byli na trakcie.

Co jak co, ale mi się moje uniwersum bardzo podoba, mimo że nie jest super poprawnie zrobione, a to najważniejsze! Może jak studia dadzą trochę luzu to się lepiej podszkolę w pisaniu. I tak już lepiej piszę :D

Miś nie rozumie, dlaczego ten tekst ma tag “humor”, nie znalazł tu humoru ani na lekarstwo.

Nowa Fantastyka