- Opowiadanie: silver_advent - Przygoda kurzych jajodziejów

Przygoda kurzych jajodziejów

Moi mili, przed wami pierw­sze opo­wia­da­nie, które pi­sa­łem na kon­kurs. Nie tylko na tym por­ta­lu, ale w ogóle. Czy było to łatwe za­da­nie? Otóż nie, cy­tu­jąc kla­sy­ka. 

Nie spo­dzie­wa­łem się tego, co mnie czeka. Było mo­men­ta­mi cięż­ko, ale muszę oddać cześć moim dziel­nym be­tu­ją­cym: wspie­ra­li mnie nie­zwy­kle dziel­nie. W szcze­gól­no­ści dzię­ku­ję Ali­cel­li, jej pomoc i za­an­ga­żo­wa­nie były wręcz nie­oce­nio­ne.

 

Co do sa­me­go tek­stu: w za­ło­że­niach miała to być hi­sto­ria lekka, łatwa i przy­jem­na. Taka, która lekko uśmiech­nie przy po­ran­nej kawie czy pod­wie­czor­ku. Z racji ty­tu­łu – nie po­zba­wio­na szczyp­ty ab­sur­du. No dobra, wię­cej niż szczyp­ty ;) 

Czy udało się to za­mie­rze­nie osią­gnąć – oceń­cie sami. Dro­dzy czy­tel­ni­cy, przed­sta­wiam wam 

“PRZY­GO­DĘ KU­RZYCH JA­JO­DZIE­JÓW”

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Przygoda kurzych jajodziejów

Ja­jo­dziej Piór­kow­ski spoj­rzał na ekran ma­leń­kie­go, elek­tro­nicz­ne­go ze­gar­ka. Zbli­żał się czas roz­po­czę­cia akcji. Włą­czył la­tar­kę czo­ło­wą i za­ci­snął palce na nożu tak­tycz­nym marki Dy­na­mi­te Magic. Po raz ostat­ni skon­tro­lo­wał wszyst­kie punk­ty za­zna­czo­ne po we­wnętrz­nej stro­nie sko­rup­ki jajka, w które miał za­miar ude­rzyć. Po­cząt­ko­wo za­sta­na­wiał się nad nie­du­ży­mi ła­dun­ka­mi C4, ale we­wnątrz jaja było zbyt cia­sno, by mógł prze­pro­wa­dzić kon­tro­lo­wa­ną eks­plo­zję.

“Wy­cho­dzi­my, zbiór­ka, le­ci­my” – po­wtó­rzył w my­ślach. “Plan pro­sty jak kon­struk­cja cepa.”

Piór­kow­ski od­li­czył do trzech, po czym wy­pro­wa­dził kilka pre­cy­zyj­nych pchnięć woj­sko­wym nożem. Na­stęp­nie pod­kur­czył nogi i ude­rzył sto­pa­mi w ozna­czo­ną część sko­rup­ki, która po­fru­nę­ła w po­wie­trze ni­czym po­kryw­ka garn­ka.

Ja­jo­dziej wy­sko­czył z wnę­trza jaja, ro­biąc przy tym spek­ta­ku­lar­ne salto. Roz­le­gło się gda­ka­nie, w kur­ni­ku za­pa­no­wał rwe­tes. 

Spoj­rzał w górę i do­strzegł wy­ba­łu­szo­ne śle­pia sto­ją­cej nad nim nio­ski.

Gdyby kury miały twa­rze, to ob­li­cze wle­pia­ją­cej w niego wzrok czu­bat­ki wy­peł­nia­ło­by bez­brzeż­ne zba­ra­nie­nie.

– Koooo, ko ko… – za­gda­ka­ła nie­śmia­ło, prze­krzy­wia­jąc łepek.

Można się do­my­ślać, że widok kil­ku­cen­ty­me­tro­we­go ko­man­do­sa wy­ska­ku­ją­ce­go z jaja był dla sie­dzą­cej w sia­nie przed­sta­wi­ciel­ki dro­biu zja­wi­skiem dość nad­zwy­czaj­nym. Trud­no to usta­lić z całą pew­no­ścią. Teo­re­tycz­nie można by za­py­tać, trze­ba jed­nak wziąć pod uwagę fakt, że kury za­zwy­czaj nie są zbyt roz­mow­ne.

– Hmm… Ma­mu­sia, jak wnio­sku­ję? – Piór­kow­ski mru­żył oczy, lu­stru­jąc czar­ne pióra, ster­czą­ce z łba czu­bat­ki.

Stuk!

Ma­leń­ki ko­man­dos ledwo usko­czył przed po­tęż­nym ude­rze­niem ku­rze­go dzio­ba. Naj­wy­raź­niej nio­ska, ochło­nąw­szy z za­sko­cze­nia, do­szła do wnio­sku, że po­ru­sza­ją­ca się przed nią isto­ta może być ja­dal­na.

Stuk! Stuk!

– Ej, tak nie wolno!! – wrzesz­czał ja­jo­dziej, ro­biąc uniki przed ko­lej­ny­mi dziob­nię­cia­mi. – To jest ro­dzi­na dys­funk­cyj­na, zgło­szę sza­now­ną ro­dzi­ciel­kę od­po­wied­nim służ­bom!

Stuk!

Wy­glą­da­ło na to, że czu­bat­ka, kie­ru­jąc się ty­po­wym dla dro­biu po­zio­mem in­te­lek­tu, wcale nie miała za­mia­ru ustą­pić.

– Tego już za wiele… – mruk­nął Piór­kow­ski.

Dobył broni, która kształ­tem przy­po­mi­na­ła osła­wio­ny ka­ra­bin AK-47, ale za­miast lufy za­koń­czo­na była ma­gicz­ną różdż­ką. Wy­ce­lo­wał w kurę i po­cią­gnął spust, mam­ro­cząc przy tym ta­jem­ni­cze for­mu­ły.

Ptak z gło­śnym fuk­nię­ciem zmie­nił się w żabkę.

– No, to teraz cze­kaj sobie, aż cię jakiś przy­stoj­ny kogut dziob­nie, cho­le­ro jedna…

Ja­jo­dziej z nie­za­do­wo­le­niem po­pa­trzył na ma­ga­zy­nek z ma­gicz­ną amu­ni­cją. Z ośmiu kre­se­czek jedna zmie­ni­ła kolor z zie­lo­ne­go na czar­ny.

– Ech, żeby to dia­bli wzię­li. Zmar­no­wa­łem czar na głu­pią kurę…

Pierw­sza prze­szko­da zo­sta­ła zneu­tra­li­zo­wa­na. Piór­kow­ski roz­po­czął poszu­kiwa­nia drogi pro­wa­dzą­cej na ze­wnątrz. Po­sta­no­wił nie przy­cią­gać wzro­ku in­nych zwie­rząt, prze­cisnął się więc otwo­rem pomię­dzy de­ska­mi. Na­stęp­nie umo­co­wał linkę ase­ku­ra­cyj­ną i zje­chał po tyl­nej ścia­nie kur­ni­ka.

Już z da­le­ka za­uwa­żył, że na miej­scu zbiór­ki, czyli w gę­stej kępie trawy w po­bli­żu rynny, cze­ka­ją dwaj po­zo­sta­li ja­jo­dzie­je. W prze­ci­wień­stwie do gład­ko ogo­lo­ne­go Piór­kow­skie­go, obaj byli po­sia­da­cza­mi pięk­ne­go za­ro­stu. Star­szy ja­jo­dzie­jo­wy Ku­rzaw­ski nosił wspa­nia­łą, siwą brodę, która wzbu­dzi­ła­by za­zdrość u Świę­te­go Mi­ko­ła­ja. Tym zaś, co od­róż­nia­ło sko­rup­ka­la Dziób­kow­skie­go od po­zo­sta­łych ja­jo­dzie­jów, były in­try­gu­ją­ce wą­si­ki przy­po­mi­na­ją­ce te, któ­ry­mi szczy­cił się kie­dyś Sa­lva­dor Dali. 

– Ha, ha, Piór­kow­ski jak zwy­kle ostat­ni! – drwił z nad­cho­dzą­ce­go kom­pa­na wła­ści­ciel sre­brzy­stej brody.

– Mało tu wilka nie do­sta­li­śmy, co tam się dzia­ło… – Dziób­kow­ski nie krył iry­ta­cji. 

– No… Sko­rup­ka­lu, mia­łem pewne… hmm… pro­ble­my tech­nicz­ne.

– Tak. I od razu jeden strzał po­szedł w piach. – Ku­rzaw­ski wska­zał na ma­ga­zy­nek ko­le­gi.

– Daj mi spo­kój. Pewna kura my­śla­ła, że je­stem dżdżow­ni­cą.

– Nie dzi­wię się, do­strze­gam pewne po­do­bień­stwo. – Bro­dacz uśmiech­nął się pa­skud­nie.

– Bez prze­sa­dy!

– Prze­stań­cie, chło­pa­ki! – Sko­rup­kal uspo­ka­jał po­zo­sta­łych, ru­sza­jąc ner­wo­wo wą­si­ka­mi. – Pa­mię­taj­cie o na­szej świę­tej misji! Mu­si­my jak naj­szyb­ciej zor­ga­ni­zo­wać sobie trans­port i ru­sza­my na co­rocz­ny zjazd ja­jo­dzie­jów. Kie­ru­nek: Góra Ślęża. To za­szczyt uczest­ni­czyć w zjeź­dzie, po to się wy­klu­li­śmy!

– Może by tak…

Star­szy ja­jo­dzie­jo­wy Ku­rzaw­ski nie do­koń­czył.

Nagłe i po­tęż­ne ude­rze­nie skrzy­deł prze­wró­ci­ło kom­pa­nów.

Wiel­kie pta­szy­sko za­skrze­cza­ło, zła­pa­ło pa­zu­ra­mi za kurt­kę po­kry­tą ka­mu­fla­żem Mul­ti­Cam i po­rwa­ło Ku­rzaw­skie­go w po­wie­trze. My­szo­łów za­fur­ko­tał pió­ra­mi i od­le­ciał.

– Rany bo­skie, ra­tun­ku! – za­wo­dził nie­szczę­sny ja­jo­dziej z po­wie­trza. – Po­mo­cy, chło­pa­ki!

Tym­cza­sem po­zo­sta­li mi­nia­tu­ro­wi ko­man­do­si zdą­ży­li ze­rwać się na równe nogi.

– Od­da­waj na­sze­go kum­pla, prze­brzy­dłe pta­szy­sko! Zo­staw!

Piór­kow­ski wy­ce­lo­wał w ptaka z ma­gicz­nej różdż­ki.

– Od­le­ciał za da­le­ko, nie mar­nuj strza­łu – syk­nął sko­rup­kal.

– Oby cię sczy­ści­ło! – Wście­kły Piór­kow­ski mio­tał się, wy­ma­chu­jąc groź­nie piąst­ką w stro­nę my­szo­ło­wa.

– Cho­le­ra, Ku­rzaw­skie­mu wy­padł ka­ra­bin! – mam­ro­tał ner­wo­wo sko­rup­kal, pod­nosząc z ziemi broń kom­pa­na. – Czyli nie może cza­ro­wać. Mu­si­my go do­go­nić! Po­trzeb­ny nam jakiś śro­dek trans­por­tu, szyb­ko… 

Wzrok wą­sa­te­go ja­jo­dzie­ja za­trzy­mał się na kocie, który le­ni­wym kro­kiem prze­cho­dził mię­dzy po­bli­ski­mi za­bu­do­wa­nia­mi.

– Dobre i to – stwier­dził, po czym wy­ce­lo­wał w zwie­rząt­ko. 

Padł strzał. Po wy­po­wie­dze­nia kilku ma­gicz­nych for­muł przez Dziób­kow­skie­go, na ple­cach ko­cu­ra po­ja­wi­ło się sio­dło. Stwo­rze­nie pod­bie­gło do przy­szłych jeźdź­ców i miauk­nę­ło przy­jaź­nie. Ja­jo­dzie­je nie my­śląc wiele, do­sie­dli za­im­pro­wi­zo­wa­ne­go ru­ma­ka.

– Yyy… wio? Jak się woła na kota, żeby je­chał? – za­chodził w głowę Piór­kow­ski.

Naj­wy­raź­niej koci rumak zro­zu­miał in­ten­cje ja­jo­dzie­ja, bo po­ło­żył uszy po sobie, syk­nął i runął wście­kłym ga­lo­pem przed sie­bie. Jeźdź­cy trzy­ma­li się kur­czo­wo sio­dła, po­krzy­ku­jąc i wy­da­jąc zwie­rzę­ciu roz­ka­zy.

– Kici, kici! Za tym pta­kiem! Tam bie­gnij!

Kocur pruł przed sie­bie ile sił w ła­pach, ale wkrót­ce stało się jasne, że może nie po­ra­dzić sobie z za­da­niem.

– Ech, to za mało – stwier­dził Piór­kow­ski. – Wiesz, nasz rumak mknie po ziemi, a my­szo­łów, jakby nie pa­trzeć, lata. W ten spo­sób go nie do­go­ni­my…

– Cho­dzi ci o to, żeby nasz śro­dek trans­por­tu wy­star­to­wał? – Ja­jo­dziej Dziób­kow­ski uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Pro­szę bar­dzo, misja jest naj­waż­niej­sza! Przy­trzy­maj mnie, bo zlecę.

Padł ko­lej­ny strzał z różdż­ki, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ło mam­ro­ta­nie za­klęć. Kot wy­ba­łu­szył oczy i za­miau­czał prze­cią­gle. Jego łapki za­miast prze­bie­rać po ziemi, jak Pan Bóg przy­ka­zał, nagle za­fur­ko­ta­ły obok tu­ło­wia jak pta­sie skrzy­dła. Zwie­rząt­ko prze­bie­ra­ło w po­wie­trzu czte­re­ma łap­ka­mi ni­czym ko­li­ber, wzbi­ja­jąc się w po­wie­trze w po­go­ni za pta­sim po­ry­wa­czem.

Tym­cza­sem ja­jo­dzie­je, lecąc z roz­wia­ny­mi wło­sa­mi, za­czę­li nucić pod nosem "Cwał Wal­ki­rii" Ri­char­da Wa­gne­ra. Kocur ma­chał koń­czy­na­mi wy­jąt­ko­wo za­wzię­cie. Na­pę­dza­ny magią pę­dził przed sie­bie ni­czym bły­ska­wi­ca, z każdą chwi­lą zmniej­sza­jąc dy­stans do upro­wa­dzo­ne­go Ku­rzaw­skie­go. Do­sia­da­ją­cy kota kam­ra­ci mogli już usły­szeć prze­raź­li­we bła­ga­nie o pomoc prze­pla­ta­ją­ce się z siar­czy­sty­mi prze­kleń­stwa­mi wy­krzy­ki­wa­ny­mi przez mi­nia­tu­ro­we­go ko­man­do­sa.

Nagle w od­da­li padł strzał.

My­szo­łów trzy­ma­ją­cy w szpo­nach ja­jo­dzie­ja prze­ko­zioł­ko­wał w po­wie­trzu i nagle zaczął spadać.

– O żeby to! – wrza­snął prze­ra­żo­ny Piór­kow­ski. – Ktoś za­strze­lił na­sze­go kum­pla! Już po nim!

– Nie, cze­kaj… – Dziób­kow­ski osła­niał oczy ręką. – Patrz, ptak nie wy­pu­ścił go od razu! Jest pod lasem. Le­ci­my tam.

Kot za­miau­czał do­no­śnie i za­pi­ko­wał, kie­ru­jąc się w miej­sce, gdzie spadł za­strze­lo­ny my­szo­łów. Lecąc w dół, przy­ja­cie­le do­strze­gli nad­bie­ga­ją­cą wiel­ki­mi su­sa­mi po­stać trzy­ma­ją­cą w ręku strzel­bę. Spraw­ca za­mie­sza­nia miał na sobie ciem­ny swe­te­rek i bawełniane por­t­ki, opię­te pasem na po­kaź­nym brzu­szy­sku. Jego krza­cza­ste brwi kon­tra­sto­wa­ły z kom­plet­nie łysą głową.

– Patrz, to chyba nasz “snaj­per”, niech go kurza nóżka! – roz­in­dy­czył się Piór­kow­ski.

– Może nie bę­dzie tak źle, tylko trze­ba do­rwać Ku­rzaw­skie­go…

– …albo to, co z niego zo­sta­ło…

– Nie kracz! Naj­wy­żej po­skła­da­my go magią – po­cie­szał kum­pla Dziób­kow­ski.

– Naj­pierw trze­ba prze­go­nić tego cym­ba­ła. Aż mnie ręce świerz­bią…

Kot wy­lą­do­wał w za­ro­ślach pod lasem i za­legł na brzu­chu. Ja­jo­dzie­je ze­sko­czy­li z sio­dła i roz­su­nę­li źdźbła trawy, żeby le­piej przyj­rzeć się sy­tu­acji.

Łysy je­go­mość z flin­tą stał nad nie­ru­cho­mym my­szo­ło­wem i naj­wy­raź­niej nie po­tra­fił uwie­rzyć w to, co widzi. Spo­mię­dzy piór ptaka usi­ło­wał wy­pełznąć kil­ku­cen­ty­me­tro­wy kra­snal w stro­ju ko­man­do­sa, prze­kli­na­jąc pi­skli­wie na czym świat stoi.

– Na co się ga­pisz, ma­toł­ku? Po­mógł­byś! – po­krzy­ki­wał Ku­rzaw­ski do gru­be­go kłu­sow­ni­ka.

– O cho­ro­ba! Ga­da­ją­cy skrzat! – Męż­czy­zna uniósł krza­cza­ste brwi z nie­do­wie­rza­niem.

– Sam je­steś skrzat, roz­trop­ku! Ja­jo­dzie­ja nie wi­dzia­łeś?

– Jajo… co?

– Ja­jo­dzie­ja! Maga ko­man­do­sa, który lę­gnie się z jaj znie­sio­nych przez czar­ną kurę.

– Yyy… pierw­sze sły­szę…

– Nie­waż­ne. Pomóż wyjść! Utkną­łem pod tym cho­ler­nym skrzy­dłem.

Męż­czy­zna przy­glą­dał się uważ­nie ma­leń­kiej po­sta­ci, z miną jakby o czymś in­ten­syw­nie my­ślał. W końcu stwier­dził:

– A i chęt­nie. Po­mo­gę. Bo za ta­kie­go skrza­ta dadzą mi w mie­ście sporo pie­nię­dzy… Chodź no tu, pój­dziesz do klat­ki na ptaki.

– Ej! Ej! Łapy przy sobie! Pusz­czaj, cho­ler­ny wiel­ko­lu­dzie!

Po­zo­sta­ją­cy w ukry­ciu ja­jo­dzie­je wy­mie­ni­li po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

Piór­kow­ski przy­ło­żył kolbę ka­ra­bi­nu do ra­mie­nia i wy­ce­lo­wał. 

– Za­cze­kaj – po­wstrzy­mał go sko­rup­kal. – Za­po­mnia­łeś, że nasza magia nie dzia­ła na ludzi? Bez­po­śred­ni strzał nie wy­star­czy. Ale mam po­mysł!

Piór­kow­ski spoj­rzał na prze­ło­żo­ne­go py­ta­ją­cym wzro­kiem.

– Pa­mię­tasz, jak się wy­lę­gli­śmy w dzie­więć­dzie­sią­tym szó­stym? – za­py­tał Dziób­kow­ski. – Kur­nik w oko­li­cach Wo­ło­mi­na.

– Oj, pa­mię­tam! Czy ty chcesz?…

– Jak naj­bar­dziej! Prze­cież to świet­ny po­mysł.

– A zatem… – za­czął Piór­kow­ski, uśmie­cha­jąc się pa­skud­nie.

– Czas na ulicz­ne pię­ści ja­jo­dzie­jów! – wy­krzyk­nę­li chó­rem.

Od­da­li w sie­bie na­wza­jem strza­ły z ma­gicz­ne­go ka­ła­cha i wy­mam­ro­ta­li ta­jem­ną for­mu­łę: "mia­sto górą".

Ich mun­du­ry ko­man­do­sa zmie­ni­ły się w bluzy z kap­tu­rem, ma­leń­kie dre­si­ki z trze­ma pa­ska­mi, koł­cza­ny pra­wil­no­ści i czap­ki z dasz­kiem. W rę­kach po­ja­wi­ły się kije bejs­bo­lo­we.

Ja­jo­dzie­je wy­szli z ukry­cia i śmia­łym kro­kiem ru­szy­li w stro­nę kłu­sow­ni­ka, który wła­śnie bie­gał z czer­wo­ną, spo­co­ną twa­rzą po po­lan­ce, usi­łu­jąc zła­pać Ku­rzaw­skie­go.

– Ej zio­muś, nie lataj tak, bo ci żyłka pęk­nie. – Dziób­kow­ski uśmie­chał się nie­przy­jem­nie, obi­ja­jąc o dłoń drew­nia­ne na­rzę­dzie wy­mie­rza­nia miej­skiej spra­wie­dli­wo­ści.

– O kurde, jesz­cze dwóch! Ale bę­dzie kasa! – ucie­szył się za­sa­pa­ny gru­bas.

– Słu­chaj no, łysa pało! Le­piej zo­staw na­sze­go kum­pla, bo bę­dziesz miał do czy­nie­nia z ludź­mi z mia­sta. Czyli z nami. Ka­pu­jesz? – Piór­kow­ski splu­nął i po­pra­wił da­szek cza­pecz­ki.

– Ha, ha, ha! Stra­szysz mnie, ka­rzeł­ku? – za­re­cho­tał kłu­sow­nik. – Na­krył­bym cię jedną ręką jak żabę. Te wasze ki­jasz­ki przy­po­mi­na­ją za­pał­ki! No nie mogę, trzy­maj­cie mnie, zaraz pęknę ze śmie­chu…

Sko­rup­kal Dziób­kow­ski po­pa­trzył na kom­pa­na i ski­nął głową, dając sy­gnał do ataku. Ja­jo­dzie­je za­ka­sa­li rę­ka­wy i ru­szy­li nie­mal jed­no­cze­śnie.

– Wam się jed­nak w gło­wach po­przew­ra­ca­ło, prze­klę­te kra­sna­le! – krzyk­nął spo­co­ny męż­czy­zna. – Po­ża­łu­je­cie tego.

Tym­cza­sem ja­jo­dzie­je do­bie­ga­li już do celu. Na nie­ca­ły metr przed nim, obaj wy­bi­li się po­tęż­nie i wy­sko­czy­li z im­pe­tem w po­wie­trze, ni­czym pchły. Sko­rup­kal ude­rzył wroga ma­leń­kim kijem bejs­bo­lo­wym, tra­fia­jąc w sam śro­dek czoła. Na­stęp­nie odbił się od ły­se­go cze­re­pu i zro­bił po­czwór­ne salto do tyłu, lą­du­jąc obie­ma no­ga­mi na ziemi. Gdyby mogła to obej­rzeć ko­mi­sja olim­pij­ska w gim­na­sty­ce akro­ba­tycz­nej, z pew­no­ścią wy­sta­wi­ła­by ja­jo­dzie­jo­wi same "dzie­siąt­ki" za styl.

W tym samym mo­men­cie Piór­kow­ski wy­pro­wa­dził po­tęż­ne kop­nię­cie w kro­cze spo­co­ne­go kłu­sow­ni­ka. Po chwi­li rów­nież wy­lą­do­wał bez­piecz­nie obok swego kom­pa­na.

Mimo mi­krych roz­mia­rów ja­jo­dzie­jów oba ciosy mu­sia­ły zro­bić na prze­ciw­ni­ku spore wra­że­nie, bo osu­nął się na ko­la­na i jęk­nął z bólu. Wark­nął wście­kle i mach­nął ręką, usi­łu­jąc zła­pać sto­ją­ce­go bli­żej Piór­kow­skie­go. Ja­jo­dziej zro­bił unik, a ręka na­past­ni­ka tra­fi­ła w wy­schnię­te pod­ło­że, wy­rzu­ca­jąc w po­wie­trze tuman kurzu.

Dziób­kow­ski po­ru­szał ner­wo­wo wą­si­ka­mi:

– Jesz­cze ci mało, dra­niu? No dobra!

Sko­rup­kal po­now­nie wy­sko­czył w kie­run­ku opo­nen­ta. Tym razem cios kijem do­się­gnął prze­gro­dy no­so­wej. Po twa­rzy za­sa­pa­ne­go męż­czy­zny po­pły­nę­ła struż­ka krwi.

– Już dość… Nie bij­cie… Pa­no­wie k-k-kra­sno­lud­ki mnie z kimś my-my­lą… – wy­ją­kał kłu­sow­nik. – To jakaś mi-mi­nia­tu­ro­wa mafia? Już nie będę n-ni­ko­go gonił! 

Tłu­ścioch zło­żył ręce jak do mo­dli­twy i zalał się rzew­ny­mi łzami.

– To co ro­bi­my z tym osłem, sko­rup­ka­lu? – szep­nął Piór­kow­ski.

Dziób­kow­ski roz­ło­żył bez­rad­nie ręce. W końcu wrza­snął na kłu­sow­ni­ka:

– Słu­chaj koleś. To jest twój szczę­śli­wy dzień. Zmiataj stąd gdzie pieprz ro­śnie i wię­cej nie wra­caj. Zro­zu­mia­no? Bo ina­czej bę­dzie źle. Nawet cię wy­wo­zić nie mu­si­my, pod lasem już je­steś.

– Dzię-dzię­ku­ję bar­dzo, p-p-pa­nie ma­fio­zo! B-b-bar­dzo dzię­ku­ję…

– Won!! – ryk­nę­ły jed­no­cze­śnie “ma­fij­ne” kra­sna­le.

Spo­co­ny i prze­ra­żo­ny kłu­sow­nik stwier­dził praw­do­po­dob­nie, że dal­sze zwle­ka­nie może być nieco nie­opła­cal­ne, gdyż pod­cią­gnął por­t­ki i za­czął sa­dzić po­tęż­ne susy w stro­nę naj­bliż­szej as­fal­tów­ki. Tempo, w któ­rym się po­ru­szał, było wprost zdu­mie­wa­ją­ce, bio­rąc pod uwagę jego tuszę.

Tym­cza­sem ja­jo­dzie­je ści­ska­li się z ra­do­ści.

– Uff, dzię­ki, chło­pa­ki za ura­to­wa­nie mi skóry… – Ku­rzaw­ski był wy­raź­nie wzru­szo­ny.

– Przy­jaciele są naj­waż­niej­si! – od­parł dumny z sie­bie Piór­kow­ski.

– No dobra, pa­no­wie. To co? Trze­ba się do­pro­wa­dzić do po­rząd­ku i ru­sza­my na co­rocz­ny zjazd ja­jo­dzie­jów – ko­men­de­ro­wał Dziób­kow­ski. – Czas na pod­bój Góry Ślęży.

– Na to wy­glą­da – potwier­dził Ku­rzaw­ski. – Ej, czym wy­ście tu przy­le­cie­li? Jak to? Do­sia­da­jąc kota?

Zwie­rząt­ko wy­szło im na spo­tka­nie i miau­cza­ło przy­mil­nie.

– A zresz­tą… – mach­nął ręką ura­to­wa­ny ja­jo­dziej. – Od­cza­ru­je się go potem, wy­na­gro­dzi przy­sma­ka­mi. Wła­ści­wie, może weź­mie­my go sobie na stałe?

– …albo on nas! – stwier­dził roz­ba­wio­ny Piór­kow­ski. – Kici, kici! Po­le­cisz z nami na im­pre­zę?

Mru­czek po­ki­wał głową twier­dzą­co i ja­jo­dzie­je prze­ko­na­li się, że nie tylko Kot z Che­shi­re po­tra­fi się uśmie­chać.

 

---

 

– Może… Za­cznij­my jesz­cze raz, panie Ma­ria­nie. – Męż­czy­zna w bia­łym far­tu­chu po­gła­dził się po bród­ce.

Zwa­li­sty, łysy jak ko­la­no je­go­mość leżał na ko­zet­ce i wy­glą­dał na bar­dzo roz­e­mo­cjo­no­wa­ne­go. Dło­nie mu drża­ły, sil­nie ge­sty­ku­lo­wał i miał roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce. W prze­ci­wień­stwie do bro­da­te­go le­ka­rza, który wy­da­wał się być osto­ją spo­ko­ju.

– No więc, jak już mó­wi­łem, oni lęgną się z ku­rzych jaj – opo­wia­dał pod­eks­cy­to­wa­ny pa­cjent.

– Oczy­wi­ście.

– Wła­ści­wie to nie ze zwy­czaj­nych, ale ta­kich znie­sio­nych przez czar­ne kury!

– Aha.

– I mają po kilka cen­ty­me­trów wzro­stu. No, nor­mal­nie, tak żeby się zmie­ścić w jajku. Na po­cząt­ku nie ro­zu­mia­łem, ale potem sobie uświa­do­mi­łem, że to prze­cież oczy­wi­ste.

– Trze­ba przy­znać, że cał­kiem lo­gicz­ne, panie Ma­ria­nie.

– I na­zy­wa­ją sie­bie ja­jo­dzie­ja­mi, wie pan? – Pa­cjent wsparł się na łok­ciach, uniósł krza­cza­ste brwi i spoj­rzał dok­to­ro­wi w twarz. – Niby tak na­zy­wa się cza­ro­dzie­ja, który lę­gnie się z jaja. Cho­ciaż nie do końca cza­ro­dzie­ja, bo wła­ści­wie to taki ko­man­dos. Pan mnie w ogóle słu­cha?

– Oczy­wi­ście, że pana słu­cham. Cza­ro­dziej ko­man­dos.

– Tak jest, do­kład­nie! – ucie­szył się Ma­rian. – Ale cza­sem też cza­ro­dziej ma­fio­zo.

– O, a to in­try­gu­ją­ce. Ma­fio­zo, po­wia­da pan…

Le­karz kiwał głową w sku­pie­niu i pa­trzył przez okno, wciąż de­li­kat­nie gła­dząc kozią bród­kę. I po­my­ślał, że księ­życ w pełni, który za­wisł nad tar­ga­ny­mi wia­trem drze­wa­mi, dziś wy­jąt­ko­wo przy­po­mi­na jajo.

Koniec

Komentarze

Witam jurora! :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za odwiedziny, Irko_Luz :)

Witaj. :)

Super sprawa! Z tak trudnego tytułu zrobić tak genialną rzecz, to naprawdę mistrzostwo świata! laugh

Ubawiłam się rewelacyjnie. :)

Klikam. :)

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Dzieki Bruce! :)

Powiem uczciwie, że łatwo nie było. Ten tekst to druga wersja, zmieniałem koncepcję, sporo podpowiedzieli betujący. Obawiałem się odbioru. Tym bardziej cieszy, że Ci się podobało i się dobrze bawiłaś :) Bardzo dziękuję za nominację do biblioteki!

Fajna, lekka historyjka operująca pewnym humorem sytuacyjnym rodem z kingsajz – chyba Polacy mają sentyment do tej historii. Oczywiście, podobało mi się, bo co tu było do niepodobania?

Szkoda, że nie pokusiłeś się o wykorzystanie tych ponad 10tysięcy znaków, które ci zostały, bo opowiadanie jest króciutkie, a z tej formy mógłbyś jeszcze sporo wycisnąć, ukazując nam kolejne przygody jajodziejów.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wielkie dzięki za klika, Geki i cieszę się, że się podobało!

Co do długości tekstu – zdaję sobie sprawę, że to pozostawia niedosyt. Jest jak jest… Ale z drugiej strony – zawsze jest obawa, czy dana forma nie zacznie zanudzać czytelnika. Dla mnie jako osoby początkującej, myślę, że górna granica “comfort zone” aktualnie to właśnie okolice 15-20k znaków i pewnie będę się koncentrował na tym, żeby kilka takich króciaków napisać i jak poczuję się pewniej – pójść dalej, pisać dłuższe teksty. 

Bawiłam się znakomicie i ciągle byłam pod sporym wrażeniem Twojej przeogromnej wyobraźni. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

– Yyy… wio? Jak się woła na kota, żeby jechał? – zachodził w głowę Piórkowski.

Najwyraźniej koci rumak zrozumiał intencje jajodzieja, bo położył uszy po sobie, syknął i runął wściekłym galopem przed siebie. Jeźdźcy trzymali się kurczowo siodła, pokrzykując i wydając zwierzęciu rozkazy.

– Kici kici! Za tym ptakiem! Tam biegnij!

 

Zazdroszczę tak barwnej wyobraźni. Rozbawiło mnie opowiadanie, bardzo. Poza tym “mafijni” krasnale, to już mistrzostwo. smiley

 

Pozdrawiam – Goch.

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Bruce – jeszcze raz dzięki.

Gochaw – Dzięki za odwiedziny i miłą opinię :) 

Cześć!

 

Moim zdaniem świetnie sobie poradziłeś z tym tytułem, rozpracowałeś go po mistrzowsku ;). Historia jest dynamiczna i naprawdę czuć wagę misji komandosów. Nie przesadziłeś z humorem, jest go tutaj tyle ile potrzeba, co uważam za duży plus. Na docenienie zasługują też postaci jajodziejów, bo stworzyłeś bardzo spójne kreacje. Podziwiam Twoją wyobraźnię :).

Dzięki Alicello :)

 

Gdyby nie mocne betowanie, byłoby nieco mniej kolorowo ;) 

Cieszę się, że ludziom podoba się mój humor, bo nie ukrywam, że jest to dla mnie jeden z głównych kierunków rozwoju. Nie tylko dlatego, że jest to rynek, który ma zauważalną grupę czytelników ;P Po prostu dobrze się czuję w tej konwencji. Od dziecka lubiłem się wygłupiać i opowiadać kawały, prywatnie jestem raczej typem śmieszka (chociaż nie w każdej sytuacji to okazuję).

Cześć!

 

Czytało się całkiem nieźle. Historia ma bardzo dobre tempo. Nie nudziłem się nawet przez moment. Z całą pewnością poradziłeś sobie znakomicie, jeżeli chodzi o konkurs, bo tytuł nie należał do najbardziej oczywistych.

Zakończenie (Marian u czubków) wyszło ciut sztampowe. Szczerze, to wolałbym przeczytać o drodze jajodziejów na Ślęzę, bo wymyślone przez Ciebie postacie mają potencjał na dobre przygody. Z kolei to mogłoby już nie współgrać z tytułem, bo miała to być jedna przygoda, więc może powinno być tak, jak jest. ;-)

 

Musimy jak najszybciej zdobyć jakiś środek transportu i ruszamy na coroczny zjazd jajodziejów.

i niewiele dalej:

Potrzebny nam jakiś środek transportu, szybko…

Kici(+,) kici!  

Tu bym dał przecinek.

– Pamiętasz(+,) jak się wylęgliśmy w dziewięćdziesiątym szóstym?

– Oj, pamiętam! Czy ty chcesz?...

Brakło kropki.

Ha(+,) ha(+,) ha!

Te wasze kijaszki wyglądają niczym zapałki!

W tym dialogu trochę nienaturalnie brzmi to niczym. Jak zapałki brzmiałoby mi lepiej, ale oczywiście możesz mieć inne zdanie. ;-)

Mimo mikrych rozmiarów jajodziejów (-,) oba ciosy musiały zrobić na przeciwniku spore wrażenie, bo osunął się na kolana i jęknął z bólu.

Tempo(+,) w jakim którym się poruszał(+,) było wprost zdumiewające, biorąc pod uwagę jego tuszę.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

W tym dialogu trochę nienaturalnie brzmi to niczym. Jak zapałki brzmiałoby mi lepiej, ale oczywiście możesz mieć inne zdanie. ;-)

 

Zmieniłem na “przypominają” bo zdanie wcześniej już jest “jak”. I zgadzam się, że troszkę niezręcznie.

 

Oj, z panią interpunkcją muszę umówić się na randkę ;) Przyznam, że niektórych zasad nią rządzących do dziś nie rozumiem. Mimo przeczytania regułki :P

 

Dzięki wielkie, FilipWij. Korektę doceniam, miło mi, że tempo było właściwe… A że za mało przygód? W sumie to chyba powinienem się cieszyć, jeśli to kolejny głos niedosytu, bo gdyby tekst był całkiem do chrzanu, ludzie raczej błagaliby, żebym litościwie przestał ;D Okej, trochę się pocieszam… Rozumiem uwagę i postaram się pisać trochę dłuższe teksty.

Dziękuję za życzenia powodzenia. :)

Niby kury, a czuć tu pingwiny. Z Madagaskaru, mówiąc ściśle.

 

Trudny, nieoczywisty tytuł przekułeś w coś niesamowicie zgrabnego i lekkiego w lekturze. Moje uznanie.

Narzekać mogę jedynie na trzy rzeczy. Po pierwsze, wbrew pozorom bardzo mało się tu dzieje, choć pięknie to maskujesz. Trochę żal, że nie pokusiłeś się o więcej. Po drugie, w momencie, w którym na scenę wkracza “mafia”, nagła zmiana z “pseudokomandosów” w “pseudodresiarzy” wybiła mnie z rytmu. To krótki tekst, na tym etapie pierwszy żart nie zdążył jeszcze stracić na świeżości, więc wprowadzanie nowego wydało mi się wymuszone. Po trzecie, scena z psychiatrą trochę sucha, odstaje od reszty. Nie obraziłbym się, gdyby zniknęła z tekstu.

Poza tym zafundowałeś mi szaloną, zabawną podróż literacką. Przemknąłem przez tekst na jednym oddechu, uśmiechając się raz po raz. Gagi wyważone, humor dobry jakościowo. Nie pogardziłbym może mocniej zarysowanymi postaciami, bo obecnie ich głównym wyróżnikiem jest zarost. Ale tak czy siak bawiłem się bardzo dobrze.

Po pierwsze, wbrew pozorom bardzo mało się tu dzieje, choć pięknie to maskujesz. Trochę żal, że nie pokusiłeś się o więcej.

 

Rozumiem. W następnym opku postaram się wrzucić więcej zwrotów akcji i treści fabularnej.

 

Po drugie, w momencie, w którym na scenę wkracza “mafia”, nagła zmiana z “pseudokomandosów” w “pseudodresiarzy” wybiła mnie z rytmu. To krótki tekst, na tym etapie pierwszy żart nie zdążył jeszcze stracić na świeżości, więc wprowadzanie nowego wydało mi się wymuszone.

 

Okej. Zwalam to na karb przyswajania sobie pewnych kwestii. Brak mi jeszcze wyczucia, kiedy, gdzie i co.

 

Po trzecie, scena z psychiatrą trochę sucha, odstaje od reszty. Nie obraziłbym się, gdyby zniknęła z tekstu.

 

Wygląda na to, że za słabo napisałem ten fragment ^^.

Albo faktycznie rozwiązanie jest już na tyle ograne, że mniej śmieszy. Zanotowane :)

 

Nie pogardziłbym może mocniej zarysowanymi postaciami, bo obecnie ich głównym wyróżnikiem jest zarost.

 

A widzisz, tu zrąbałem w oczywisty sposób. Jasne że tak. Choćby jedna charakterystyczna cecha zachowania, ech. Zbyt łopatologicznie podszedłem.

Następnym razem rozpiszę sobie na osobnej kartce krótkie story dla każdej postaci występującej w opku.

 

Cieszę się, że mimo wszystkich mankamentów bawiłeś się dobrze i chyba przeważyło na plus :)

Cieszę się, że mimo wszystkich mankamentów bawiłeś się dobrze i chyba przeważyło na plus :)

Zdecydowanie na plus. Ja po prostu gderliwy jestem i żylaki mi wychodzą, jak sobie nie pomarudzę.

I takie gderanie też ma dużą wartość, bo wiadomo co poprawić :)

Fajne na początek dnia. Miś uśmiechnięty. Trzeba uważać z jajkami, ale może te ze sklepu są bezpieczne. :) 

Świetne:

– Czas na podbój Góry Ślęży.

– Na to wygląda – potwierdził Kurzawski. – Ej, czym wyście tu przylecieli? Jak to? Dosiadając kota?

Zwierzątko wyszło im na spotkanie i miauczało przymilnie.

– A zresztą… – machnął ręką uratowany jajodziej. – Odczaruje się go potem, wynagrodzi przysmakami. Właściwie, może weźmiemy go sobie na stałe?

– …albo on nas! – stwierdził rozbawiony Piórkowski. – Kici, kici! Polecisz z nami na imprezę?

Mruczek pokiwał głową twierdząco i jajodzieje przekonali się, że nie tylko Kot z Cheshire potrafi się uśmiechać.

Miś chętnie poczytałby o ‘podboju’ Góry Ślęży przez mini-czarodziejów :) (świetna koncepcja mini…) . Niekoniecznie o wizycie kłusownika u psychiatry, ale właściwie ta też współgra. Jako zakończenie historii mającej wysokie tempo, daje relaks. Humor w całości przyjemny, nie ‘gruby’. Miś poleca, do biblioteki też :)

 

Autor dziękuje Misiowi za wizytę i za polecajkę do biblioteki :)

Cieszy się, że uśmiechnęło, a to co słabiej wypadło, autor skrzętnie wynotowuje i zapamiętuje na przyszłość.

Po przeczytaniu przemyślałem sobie, co Ci napiszę, a później zacząłem czytać komentarze, i okazało się, że znów z None muszę się zgodzić. W momencie kiedy wkracza mafia, całość jakoś siadła, humor stał się słabszy. Może to dlatego, że przejadło mi się już naśmiewanie się z polskiej, kiczowatej, gangsterki w dresach, z pałką w rękach i osiedlową gadką na doczepkę. Zdecydowanie lepiej się bawiłem wcześniej, kiedy jajodzieje byli komandosami.

Najlepszy motyw oczywiście z kitku – wyobraziłęm sobie te machające kocie łapki, mielące powietrze z częstotliwością uderzeń skrzydeł kolibra i parsknąłem śmiechem :) Końcówka to ograny motyw, jednak to mi nie przeszkadza. Bardziej boli mnie, że ta przygoda się właściwie nie skończyła, zostawiłeś cholerny cliffhanger.

Językowo i stylistycznie jest super, też chcę tak umieć przemycać humor w subtelny i nienachalny sposób.

Podsumowując: masz se klika, bo Ci się należy. Tekst jest dobry, a wierzę, że potrafiłbyś o wiele lepiej i mam przeczucie, że się o tym przekonam ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Rozumiem co masz na myśli z tym “zsiadłym” humorem. 

To taka sytuacja gdy na imieninach u babki, stary wuj – dusza towarzystwa, skupiając uwagę otoczenia swoją opowieścią, rzuci o jeden gruby żart za wiele. Gdy zapędzi się ze swą dykteryjką na manowce, z których powrót biegnie już tylko przez pełne zażenowania spojrzenia starych ciotek, nerwowe pochrząkiwanie stryja o purpurowej twarzy i ostentacyjne odejście od stołu w wykonania pana domu, który to rzekomo musi nagle skorzystać z łazienki. 

Mea culpa, tym bardziej, że bety wskazywały ten temat jako rzecz do do przemyślenia, a ja się uparłem jak osioł. No nic, wyszło jak wyszło. 

Z drugiej strony – tak już to jest, że nie zawsze się trafi do czytelnika. Jesteśmy samotnymi wyspami, każdy widzi świat na swój sposób. Ja i tak idę na kolosalne kompromisy, żeby swoje myśli uczynić jaśniejszymi w przekazie, to jest wręcz wyczerpujące. Nie zawsze dobrze zgaduję. Ale chyba własnie na tym polega pisanie… A może nie? Trudno orzec.

Co do zakończenia – rozumiem, ale wiesz jak jest: Jajodzieje polecieli na imprezę, ja tam byłem, miód i wino piłem, a parę dni później Międzynarodowe Stowarzyszenie Jajodziejów przysłało mi taki rachunek, że nie pozostało nic innego jak ustawić się w kolejce do doktora z kozią bródką. Czasem siadamy sobie w poczekalni przychodni z panem Marianem, który cieszy się jak dziecko, że ktoś mu wreszcie wierzy w miniaturowych jajodziejów-komandosów XD

 

PS – Oczywiście dzięki za wizytę i klika :)

Cześć, Silver!

 

Wracam po becie :) Historia jest lekka, dodatkowo teraz, gdy czytałem ją kolejny raz, już z kilkudniowym poślizgiem, chyba nieco bardziej wyluzowałem i odbiór jest jeszcze lepszy niż wcześniej. Do tego zdarzyło mi się kilkukrotnie zastanawiać się co ja bym wymyślił za historię na taki tytuł i… oj, czarna dziura! Rzuciłeś się na głęboką wodę, a wyszedł bardzo przyjemny tekst :)

Chylę czoła i choć wspomniałeś tu i tam, że tekst Cię zmęczył, to zastanów się, czy jajodzieje nie mogliby się odnaleźć w jakiejś innej historii, pisanej już pod Twój własny tytuł.

 

Pozdrawiam i nie idę do klikarni, bo komandosi rozsiedli się już w Bibliotece ;)

Krokus

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuję, Krokusie. Zarówno za betę, jak i za miłe słowa.

Co do pomysłu, to myślę, że to tzw. beginners luck. Poza tym ten tytuł był tylko pozornie trudny. Po tym jak udało mi się znaleźć sensowną interpretację, wszystko stało się w sumie dość proste.

Jeśli chodzi o kontynuację, to może się kiedyś skuszę, ale dla innej grupki, bo pod wpływem komentarzy, wolałbym lepiej zarysować różnice między bohaterami. 

Również pozdrawiam!

Hej, opowiadanie czytało się przyjemnie i było ono niesamowicie zabawne.

Jak na moje to większość żartów siadło. Także to z przemianą jajodziejów w typowe Seby. To było tak absurdalne i niespodziewane, że autentycznie śmiechłem.

Ogólnie to cały koncept skojarzył mi się od razu z Pingwinami z Madagaskaru, co oczywiście złe nie jest, bo jak brać przykład to od najlepszych.

Największą bolączką jest zakończenie, które niezbyt domyka historię i też nie działa zbytnio jako epilog, ale o tym już wcześniej wspomniano w komentarzach.

Zbierając wszystko w całość, historia jajodziejów pozostanie jeszcze na chwilę ze mną.

Powodzenia także z kolejnymi opowiadaniami. Z radością poczytałbym od Ciebie kolejne opowiadania w podobnym, komediowym stylu, gdyż funny rzeczy nigdy za mało. 

Dzięki, WyrmKiller za opinię i cieszę się, że udało mi się Cię rozbawić :) 

Zakończenie faktycznie powinno być zmienione i postaram się kiedyś napisać je w formie osobnego opowiadania. 

Z pingwinami to niezamierzone, ale muszę przyznać, że razem z dziećmi oglądałem sporo ich przygód i coś tam w podświadomości zostało. 

Miło mi, że chciałbyś przeczytać coś kolejnego :) Chyba nic nie może ucieszyć autora bardziej :) 

 

Jak już wszyscy wspominają o Pingwinach z Madagaskaru, to do puli skojarzeń dorzucę jeszcze Toy Story. Dziękuję ci bardzo, teraz wiem czego się spodziewać, jeżeli moje żołnierzyki pewnego dnia ożyją i będą próbowały mi zwiać przez okno. Pomysł na opowiadanie jest świetny, a sam humor zasłużył na owacje na stojąco :D

Well, my social anxiety is getting the best of me; I'm taking a walk. Goodbye.

Dzięki za odwiedziny i miłe słowa, P.Glowacki :)

Fajna historyjka z humorem, który lubię :). Ciekawy pomysł z wykluwaniem się z jajek, a najlepszy kociak :).

Fajnie, że wpadłaś, Monique.M. Dzięki za komentarz!

Witam ! Bardzo sympatyczne opowiadanie nastrajające pozytywnie. Zmusza do uśmiechu, który zostaje na dłużej.

Pozdrawiam.

Nigdy się nie poddawać

Dzięki, Zielonko :) Oby uśmiech został z nami cały czas, wyłączając oczywiście te chwile, kiedy uśmiechowi nie wypada się pojawiać..

Niby kury, a czuć tu pingwiny. Z Madagaskaru, mówiąc ściśle.

To samo pomyślałem.

 

Nie przepadam za takimi lekkimi i absurdalnymi historyjkami, ale długość opka okazała się znośnia. I muszę przyznać, że świetnie poradziłeś sobie z zadaniem konkursowym. Było zabawnie, a i końcówka sprawiła, że się uśmiechnąłem.

 

Czyli mimo, iż nie lubię takich opowiadań, to jednak mnie przekonałeś, żeby przeczytać do końca. A to dużo :P.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Dziękuję, Folanie :) Twoja pozytywna opinia bardzo mnie cieszy. Doskonale rozumiem co masz na myśli, bo sam też czasem natrafiam na takie teksty.  

Rozbawiłeś mnie serdecznie, Silverze.

Pomysł na komandosów-czarodziejów lęgnących się z jaj czarnych kur okazał się świetny. Zastanawiam się tylko, dlaczego Ślęża była celem podróży jajodziejów i nie ukrywam, że niespecjalnie spodobał mi się finał opowiadania poświęcony kłusownikowi, bo wolałabym, aby bohaterami opowieści do końca byli Piórkowski, Kurzawski i Dzióbkowski. ;D

 

Wy­cho­dzi­my, zbiór­ka, le­ci­my – po­wtó­rzył w my­ślach. – Plan pro­sty jak kon­struk­cja cepa. → Druga półpauza jest zbędna. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.

 

prze­ko­zioł­ko­wał w po­wie­trzu i runął w dół. → Masło maślane – czy mógł runąć w górę?

Proponuję: …przekoziołkował w powietrzu i nagle zaczął spadać.

 

miał na sobie ciem­ny swe­te­rek i ma­te­ria­ło­we por­t­ki… → Materiałowe to jakie? Np. blacha i papier też mogą być materiałem.

Proponuję: …miał na sobie ciem­ny swe­te­rek i lniane/ bawełniane/ wełniane por­t­ki

 

po­krzy­ki­wał Ku­rzaw­ski w stro­nę gru­be­go kłu­sow­ni­ka. → Raczej: …po­krzy­ki­wał Ku­rzaw­ski do gru­be­go kłu­sow­ni­ka.

 

Le­karz kiwał głową w sku­pie­niu i pa­trzył w przez okno… → Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wielkie, Regulatorzy. Jesteś nieoceniona z tymi korektami, jak zwykle :) A ja wciąż nie mogę się nadziwić, ile baboli może człowiek przeoczyć, mimo tylu czytań tekstu :o

W kwestii zapisu myśli, najbardziej spodobała mi się ostatnia wersja proponowana w poradniku. 

Cieszę się, że było zabawnie, a kwestia zakończenia była poruszana przez tyle osób, że nie sposób się z tym nie zgodzić… 

Bardzo proszę, Silverze, i jak zwykle miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne to :) Fabuła jest prościutka, ale mnie to nie przeszkadzało. Wczułem się w tę surrealistyczno-jajcarską(!) konwencję i zwyczajnie dobrze się bawiłem, choć końcówka faktycznie troszkę zgrzyta. Sama w sobie jest niezła, ale szkoda, że oderwana od jajodziejów oraz ich wyprawy, która, mam nadzieję, przebiegła bez dalszych niespodzianek.

Pozdrawiam!

Rozumiem i bardzo dziękuję za wizytę :)

Fabularnie to ja się jeszcze muszę duuuuużo nauczyć i takie potknięcia siłą rzeczy będą się zdarzać :) Ale czasem nie o to chodzi by złapać króliczka…. Dochodzenie do lepszych rezultatów i obserwowanie rozwoju jest fajne! Nawet jeśli to czasem oznacza zrobienie kroku w tył itd.

Cześć! Czyta się z szerokim uśmiechem. Duży plus za to, że humoru nie kreujesz wrzuconymi w odpowiednie miejsca przekleństwami (częste zjawisko), a raczej błyskotliwymi wstawkami fabularnymi i dialogami. Po tylu opowiadaniach spędzonych w mieście miło jest poczuć wiejskie klimaty i odprężyć się nieco. Prawda, co mówią przedpiścy, że ekipa iście Pingwinowa – no i super ;)

 

 

***** Technikalia:

 

– Przestańcie +(,) chłopaki!

Jego łapki zamiast przebierać po ziemi, jak pan Bóg przykazał, nagle zafurkotały obok tułowia jak ptasie skrzydła.

Pan Bóg albo pan bóg, zależnie od religijnych preferencji. ;)

 

– To jakaś mi-miniaturowa mafia? Już nie będę n-nikogo gonił! 

A nie “w nikogo strzelał”? Chyba nikogo wcześniej nie gonił…

 

Spieprzaj stąd gdzie pieprz rośnie

To celowo?

 

– Uff, dzięki +(,) chłopaki za uratowanie mi skóry…

– Przyjaciele są najważniejsi! – odparł dumy z siebie Piórkowski.

Literko mu odpadło, temu wyrazu :)

 

 

***** Sugestie:

 

Oddali w siebie nawzajem strzały z magicznego kałacha i wymamrotali tajemną formułę: "miasto górą".

Nie mogłam odeprzeć wrażenia, że przy twoim poczuciu humoru stać Cię na lepsze hasło ;) Jeśli w klimatach dresiarskich, to coś w stylu “JP 100%” albo “Legia pany” :D

 

Skorupkal Dzióbkowski popatrzył na kompana i skinął głową, dając sygnał do ataku. Jajodzieje zakasali rękawy i ruszyli niemal jednocześnie.

– Wam się jednak w głowach poprzewracało, przeklęte krasnale! – krzyknął spocony mężczyzna. – Pożałujecie tego.

Tymczasem jajodzieje dobiegali już do celu. Na niecały metr przed nim, obaj wybili się potężnie i wyskoczyli z impetem w powietrze, niczym pchły.

W sumie komentarz kłusownika niewiele wnosi, a akcja już płynie, więc można byłoby z niego zrezygnować.

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

A nie “w nikogo strzelał”? Chyba nikogo wcześniej nie gonił…

 

A jednak:

Jajodzieje wyszli z ukrycia i śmiałym krokiem ruszyli w stronę kłusownika, który właśnie biegał z czerwoną, spoconą twarzą po polance, usiłując złapać Kurzawskiego.

 

Wyobrażałem sobie tę scenę następująco: kłusownik goni Kurzawskiego, włączają się pozostali jajodzieje, następuje walka, kłusownik przysięga, że nie będzie już nikogo gonić. 

Być może wyszło to niezbyt czytelnie. 

Można oczywiście to ująć inaczej, np. “nie będę już robić nikomu problemów” czy czy coś takiego. Strzelał w sumie też tylko do myszołowa, więc i to nie do końca. 

 

Nie mogłam odeprzeć wrażenia, że przy twoim poczuciu humoru stać Cię na lepsze hasło ;) Jeśli w klimatach dresiarskich, to coś w stylu “JP 100%” albo “Legia pany” :D

Rzecz w tym, że pierwszego hasła nie znam, a z Legią mi nie po drodze :D Liczyłem bardziej na gangstersko-dresiarskie klimaty, stąd taki wybór hasła. Czy mnie stać? Może mnie przeceniasz :D Jestem baaardzo początkującym grafomanem :) 

 

W sumie komentarz kłusownika niewiele wnosi, a akcja już płynie, więc można byłoby z niego zrezygnować.

 

Zgodzę się i się nie zgodzę ;)

Masz rację, że w imię podniesienia szybkości akcji, można by zrezygnować z tego wtrętu. Niemniej – będę się trochę bronił: mało kto narzeka na niskie tempo historii, a dialogi tego typu podnoszą napięcie, co z reguły jest mile widziane. Mam wręcz wrażenie, że “pyskówki” bardziej nakręcają konflikt niż opisy bezpośredniej konfrontacji – ale to już odczucie całkowicie subiektywne.

 

Za resztę baboli przepraszam serdecznie :( I bardzo dziękuję za poprawę!

Z przecinkami jestem na bakier, mimo pewnej walki z materią. Zdumiewa mnie, że gubię literki, ale może to wina za małej czcionki? Trochę zaczyna mi się już psuć wzrok…

 

Ogólnie – cieszę się, że jeszcze Ci się chciało wpaść w odwiedziny, przeczytać i konstruktywnie skomentować. Myślałem, że temat spadł na tyle nisko na stronie, że już nikt do niego nie zagląda… :)

 

Na końcu rzecz o wulgaryzmach jako środku wyrazu:

Darzę wielkim podziwem ludzi, którzy potrafią używać bardzo grubych słów tak, że wychodzi im to niemal poetycko.

Mnie niestety wychodzi to bardzo prostacko. Potrafię kląć jak szewc, ale w moich tekstach wolę słabsze formy przekleństw, albo określenia bardziej ogólne, meandrujące gdzieś w labiryncie eufemizmów, wolę mówić na okrętkę i odwyrtkę ;) 

I tak w gruncie rzeczy jestem Dyzmą, dla pozoru jeno strojącym tu i ówdzie mądre miny, nie chcę więc obnażać tej smutnej prawdy ostatecznie, epatując grubiańskością nie maskowaną w żaden sposób :D

 

Rzecz w tym, że pierwszego hasła nie znam

To tylko źle o mnie świadczy, że ja znam ;D

 

Co do gonitwy – mea culpa, nie zauważyłam, że o niej wspomniałeś. Masz rację!

 

Myślałem, że temat spadł na tyle nisko na stronie, że już nikt do niego nie zagląda… :)

Zajrzałam i nie żałuję – dziękuję Ci za miłe chwile spędzone przy lekturze. :) Gratuluję biblioteki, w pełni zasłużona. 

...Pan muzyk? Żebym zryżał!

Zabawne, rozbawiło mnie :D O dziwo najbardziej, jak jajodzieje zamienili się w ludzi z miasta :D

 

Po trzecie, scena z psychiatrą trochę sucha, odstaje od reszty. Nie obraziłbym się, gdyby zniknęła z tekstu.

Moim zdaniem ta scena pasowała idealnie jako zakończenie.

 

Jedyne co bym zmienił to zmniejszył amunicje jajodziejowych karabinów. Dałbym po dwa albo 3 na karabin. Potem zniszczył jeden (albo ktoś mógłby się wystrzelać na głupoty), żeby liczenie czarów miało znaczenie. Żeby było poczucie, że mogą im się te zasoby wyczerpać. 

Ghlas cailin: tym bardziej mi miło :)

 

Dawid Majerski: Cieszę się, że wpadłeś i zostawiłeś opinię. Jak widać, co osoba, to inne zdanie :) Fajnie, że się podobało. Celna uwaga z tymi strzałami ;)

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

Rozbawiłeś mnie :) Tytuł do łatwych nie należał, a fajnie i z fantazją go rozegrałeś. Trochę, w pierwszym momencie, potknęłam się na zakończeniu, ale potem parsknęłam śmiechem. Nie tylko jajodzieje są fajni, ale świetnie wykorzystałeś zwierzaki, zwłaszcza kurę :) Mali komandosi walczący z kłusownikiem skojarzyli mi się z Ciut Szalonym Arturem z pratchettowego Świata Dysku, a że lubię tę serię, więc skojarzenie było jak najbardziej na plus.

Z marudzenia: Chciałabym więcej. Miałeś jeszcze całkiem sporo limitu i mogłeś trochę pociągnąć, bo w sumie chłopaki dopiero co się wykluli i nawet nie zdołali dotrzeć na Ślężę. Pocieszam się myślą, że zawsze możesz wrócić do tego uniwersum :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za opinię, Irko_Luz :)

Masz całkowitą rację, poniosła mnie niecierpliwość, zbyt szybko zamknąłem historię. Niektórzy mówili, że wręcz nie zamknąłem jej wcale :) No cóż – to był pierwszy tekst konkursowy w życiu i w takich sytuacjach często popełnia się błędy nowicjusza.

Cieszę się, że wykreowane postacie rozbawiły tak wielu czytelników. W przyszłości rozbuduję fabułę i pewnie będzie lepiej :) 

Na razie nie mam nastroju na powrót do świata jajodziejów, ale nie będę się zarzekał – kto wie, może kiedyś :)

 

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

silver_advent – Przygoda Kurzych Jajodziejów

Chodziłem raz z jedną kurą, Matyldą. Wydałem kupę miodu na jej pióra, balejaże i inne fiu-bździu, przedłużanie ogona, piłowanie pazurków. Koniec końców, jedyne co wyszło z tego związku to Matylda i mój miód. Dlatego podchodziłem do tego tekstu jak do wściekłego jeża… ale przyjemnie się zaskoczyłem!

Humor to niebezpieczna sprawa, bo jeśli nie podejdzie, to lalunia strzeli cię w pysk… Jako weteran niejednego spotkania z wnętrzem damskiej dłoni z przyjemnością stwierdziłem, że u ciebie nie mam się czego bać. Masz dobre żarty, stonowane, bez przekraczania dobrego smaku. Jednocześnie nieco stereotypowe, bo przecież żartów z „dresów” było już wiele (jak można nie nosić garnituru?!). Trochę tu absurdu, trochę slapsticku, ale ogólnie to uniknąłeś wdepnięcia na minę, bo trafiłeś może nie w środek mojego gustu, ale gdzieś blisko.

Niestety, mam jeden zarzut. Równie istotny co rozlanie na spodnie świeżo zaparzonej kawy. Cały czas spodziewałem się, że po tej dygresji od wyprawy na Ślężą – bo inaczej niż niespodziewaną dygresją tego nazwać nie można – w końcu do niej trafią i rozpocznie się właściwa przygoda. Tylko nie trafili… Nie wiem, czemu nie pociągnąłeś historii dalej, przecież zostało jeszcze sporo do limitu.

Tak więc jajko było bardzo dobre, ale za szybko się skończyło.

 

Wielkie dzięki za wizytę, Detektywie :)

Niestety tak to już bywa, że czasem ktoś robi wielki rozbieg, a w jego wynik – dość mały wyskok, ot tak na wysokość kopca kreta. Tak to było w moim przypadku. Ludzie mówią, że całkiem w ładnym stylu, ale stanowczo za krótko. 

Skoro wszyscy tak mówią – to znaczy, że tak musi być… Pozostaje wyciągnąć naukę na przyszłość.

Albo nie wyciągać i krótko skakać :D 

Z przyszłością to tak bywa, że w momencie kiedy okazuje się jaka jest, mamy już teraźniejszość.

Pozostaje mi cieszyć się ze szklanki do połowy pełnej :) 

Mam słabość do takich historyjek o skrzatach i ta szalenie mi się podobała. Bardzo to pomysłowe i zabawne, twoi jajodzieje to prawdziwe ananasy. Aż żal, że opowiadanie to tylko taki fragmencik nie osadzony w opowieści, cisną się na język pytania, a co z tą Śleżą, jak to jest, że jajodzieje rodzą się w jajkach i tak dalej. Gdzie, co, w jakim celu, szkoda, że tego zabrakło, ale i tak bawiłem się świetnie.

Pozdrawiam!

Dzięki Michale Pe. Ja też lubię skrzaty, krasnale itd. Rzeczywiście, jak już wspomniała duża część czytelników, historia jest bardzo skromna fabularnie. Wygląda na to, że nad kolejną będę musiał dłużej przysiąść koncepcyjnie ;)

pzdr

Sympatyczny, bo z przyjemnym absurdem, tekst do trudnego tytułu.

Mnie się ogólnie podobało, ale nie obraziłabym się za więcej.

No właśnie, to ciekawy problem – skąd oni się biorą w jajkach? Bo faceci już się ewidentnie znają, a tu przychodzą na świat po raz kolejny. I to jeszcze tak wycyrklowali, że blisko siebie, jeśli nie w jednym kurniku. Musi jakie jajcarskie czary…

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Finklo, rzecz jasna – to czary. Jajodzieje zawsze lęgną się w ustalonych zespołach :) I tak, jest to rodzaj kolejnego wcielenia. Być może to i owo wyjaśniłoby się, gdybyśmy mogli zajrzeć na ich zjazd na Ślęży… Kto wie?

Anet – cieszę się, że uśmiechnęło.

Panie, jakie to opko jest zajebiste.

 

…bo miało dobrych betujących! :) 

Trzeba powiedzieć wprost – sporo dobrego ta beta wniosła, podobnie jak w przypadku pojedynku monarchy z filozofem – zresztą oba opka widziałeś na etapie rozwoju i to co wyszło na końcu nijak nie przypominało początkowego potworka. 

Tutaj, po długim odleżeniu tekstu, jestem mocno świadom jego słabszych stron – zakończenie nie zamykające końcówki klamrą, zbyt małe zróżnicowanie drużyny (teraz nadałbym im więcej cech charakteru, zamiast skupiać się na różnicach w wyglądzie fizycznym). Chyba najbardziej boli to, że wiele razy wspominam górę Ślężę i większość czytelników najwyraźniej zainteresowała się, co też tam może się wyprawiać. To z jednej strony może i dobrze świadczy o tekście (skoro coś w tekście budzi ciekawość, to już połowa sukcesu), ale z drugiej – źle świadczy o mnie, że nie wpadłem na tak oczywistą sprawę. 

Wielu narzekało, że za krótkie, a przecież sporo wątków się otwarło. Sporo mogło się wydarzyć w podróży, drugie tyle na Ślęży.

Jednym słowem – sam czuję niedosyt po czasie, ale cóż – skoro umiem wyciągnąć jakieś wnioski, to może nie jest aż tak źle ;D

Nowa Fantastyka