
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Patrząc na otaczający nas świat, popadam niekiedy w głębokie zamyślenie. Życie toczące się u mego boku spowalnia, coraz bardziej, aż w końcu widzę to czego wcześniej nie dostrzegałem, opętany zawrotnym tempem swej egzystencji.
Nieszczególne mniemanie mają o mnie ludzie. Jestem człowiekiem pospołu, i co tu ukrywać – jestem jednym z nich – zwyczajną, błąkającą się po świecie istotą. O poranku kawa, lekkie śniadanie, w końcu, gdy czas gna przed siebie, pocałunek żony na odjezdnym do pracy. Trzeba jeszcze odwieźć dzieci do szkoły i nareszcie można zatopić się w kancelaryjnych papierach. Po tygodniu tych ciągłych, nieustannych, powtarzających się czynności, nadchodzi chwila relaksu, wytchnienia, spontanicznych wypadów do baru, a niekiedy i niezaplanowanych wycieczek z rodziną za miasto.
Lecz, kiedy spojrzę na to wszystko z perspektywy czasu, wszystko wydaje mi się mętne i zgorzkniałe. Zdaje mi się, że żyję w pętli czasu, którą wypełnia rutyna. Gdy tak patrzę w dal, staram się dosięgnąć tej granicy, uzmysławiam sobie to czego nie dostrzegam. Ale czuję się nadal tak, jakbym był tylko cząstką tej rutyny. Wtedy jestem pewien, iż granicę tą sami wyznaczamy, że równie dobrze ten kwiat jabłoni, choć widoczny, może być tylko złudzeniem, wytworem wyobraźni.
Gdy tak poświęcam się zadumie, nie odczuwam wcale czasu, ani przestrzeni. Przerzucam się poza sferę ludzkiej imaginacji, czuję się wolny, nie obciążony kajdanami ziemskiej sfery. Podróżuję. Wszystko na około zaczyna nie istnieć, nic nie widzę, nie czuję, ale jednak jestem świadom swej niebytności.
Mam nieograniczoną władzę i wolę. Po pracy zamykam się w gabinecie i popadam w sen, a on mnie przenosi w świat marzeń i niezbadanych jego granic. To czego nie byłem w stanie ogarnąć – mianowicie krańca krańców, nie tylko otaczającej nas materii, lecz także możliwości naszej wewnętrznej siły, podświadomości – wydało mi się niebywale oczywiste.
Widziany przez nas świat stoi przed nami otworem. Wprawdzie bramy zamknięte, strzegą jego niezgłębionych tajemnic, to wbrew pozorom są one tak naprawdę otwarte, lecz tylko dla tych, którzy je takimi widzą.
Przez całe życie walczyłem, ale dopiero teraz, w pełni zacząłem z niego korzystać. Nie oglądam się za siebie, nie wybiegam w przyszłość, ale nie patrzę również na dzień dzisiejszy. Chociaż odczuwam go każdym ze zmysłów, porzucam to wszystko na bok. Nic mnie już nie wiąże, przeszedłem na wyższy poziom świadomości, jestem panem swego życia. Nie dotyczą mnie żadne zasady, prócz jednej – poddać się całkowicie swojej woli.
Tak upada świadomość, a rodzi się to wszystko, co zawarte jest wokół niej – nadświadomość. Choć jedna, bez drugiej istnieć nie może, to bariera ta zostaje rozbita, gdy wkraczamy w sferę doskonałości. Wtedy obie się łączą, a ich miejsce zajmuje tylko jedna.
Trzeba wspomnieć, że gdy się już zaryzykuje, istnieje także możliwość wiecznej świadomości, tak zwanej podświadomości ograniczonej, tylko do świata zawiązanego w przeszłości, a więc tego co się nazywa rutyną.
Wprawdzie ryzyko jest znikome, bo stracić raczej nic nie możemy, poza szansą, którą i tak właśnie byśmy, w tym momencie stracili, a której przepuszczenie równałoby się z jeszcze większą stratą. Jednak istnieje możliwość zapadnięcia w krainę nicości – miejsca pomiędzy obiema sferami – gdy chęć jest silniejsza od naszej woli, a wola niezbyt dostateczna, by w całości porzucić przeszłość.
W rzeczywistości jednak, kiedy zawita w nas zupełna podświadomość, jesteśmy w stanie sprostać wszystkiemu, tak więc porzucając przeszłość, wcale jej się nie wyzbywamy, ale pogłębiamy. Odkrywamy wszechświat, i to co poza nim się kryje.
*
Na przedmieściach Tanden wznosił się dom państwa Marwichów. Była to posiadłość wzniesiona przez pana Tomasa, leżąca u podnóża gór skalistych. Zza rogu willi, wyłaniało się jezioro, a dalej ciągnęła się szosa, prowadząca do miasta. By się tam dostać, pan Marwich wpierw musiał dobić do szosy, leśna dróżką, prowadzącą przez ostępy lasu, kryjące skalne zwaliska.
Natura biła życiem z tego miejsca, i żal było się żegnać Tomowi z żoną, gdy musiał się udać do Tanden. Pracował tam jako miejski urzędnik. Niczym się nie wyróżniał, niemniej był bardzo ambitny. Nigdy się nie poddawał, brnął przed siebie. W końcu, z czasem udało mu się awansować na stanowisko kierownicze. Nie był jednak, ani trochę dumny ze swojej posady. Nie odczuwał satysfakcji z tego powodu. Tylko w domu, jako tako się niekiedy rozpromieniał.
Na ogół był człowiekiem skrytym. Dobiegał już czterdziestki, ale przez całe życie czuł się niespełniony. Był niepoprawnym marzycielem, choć nie poświęcał się realizacji swych planów, a śniły mu się niestworzone rzeczy. Ostatnimi czasy wszystko w swoim życiu porzucił dla nowych idei.
Odebrawszy dzieci ze szkoły, w drodze do domu, nadkładając drogi, zawsze starał się jeździć inną trasą. Mimo, że do wyboru były tylko dwie, podróżował nimi na przemian. Rad byłby częściej uczęszczać tą dłuższą, przez dzikie, niezbadane doliny, okrążające wzgórze Monterry. Jednak zbyt długa była to droga dla dzieci. Po za tym, starał się uchronić za wszelką cenę od codzienności.
Gdy powracał do żony i nacieszał się nią, odczuwał nareszcie radość. Niekiedy nawet się uśmiechnął, ale smutku i tak nigdy się nie wyzbył. Pewnego razu Renee, spostrzegłszy męża, w tak niepojętym stanie, zagadała do niego.
– Kochanie, nie ukrywaj przede mną tajemnic. Ja wszystko widzę. Coś z tobą jest nie w porządku. Ostatnio tak się zmieniłeś…
– Nic mi nie jest – odrzekł, jakby nie poczuwając się do wyjaśnień.
– Ale ja widzę, że coś cię trapi – ponowiła.
– Zwykłe przemęczenie, niczym się nie martw, Za parę dni mi przejdzie – czule zwrócił się do żony i pocałował ją w czoło, a ona dała mu już spokój.
Jednak nie wszystko było, tak dobrze, jakby wyniknąć mogło ze słów Toma. Przechodził ciężkie chwile. Czuł się samotny, tym bardziej, że samotności pragnął. Wieczorami zamykał się w swojej pracowni i tam spędzał długie godziny. Medytował, a raczej rozmyślał nad sensem życia. Śnił na jawie, o idealnym, beztroskim i pełnym szczęścia świecie.
Trwało to miesiącami. Tom coraz więcej poświęcał temu swój czas. Podczas jednego z takich wieczorów Renee nie wytrzymała. Już zbyt długo czekała na jakiekolwiek zmiany, by nie zareagować. Wbrew nakazom męża, wtargnęła do gabinetu. O dziwo nikogo w nim nie było, żywego ducha. Przeszła pod okno i zapaliła światło.
– Tomas, co ty wyprawiasz, nie ukrywaj się przede mną – zawołała.
Ruszyła naprzód, okrążyła kanapę. Pomyślała, że Tomas wymknął się do kuchni, bowiem usłyszała dochodzący stamtąd, jakiś hałas. Przestraszyła się, lecz był to tylko stukot gałęzi, obijających się o szyby. Potknęła się i upadła na podłogę.
– Ależ ze mnie niezdara – pomyślała. Ale w tej samej chwili zobaczyła, tuż obok leżącego męża. Zdawało jej się, że spadł z łóżka. Był jednak nieżywy. Z płaczem ruszyła ku niemu, zbadała puls i stwierdziła, że ustał.
– O, Boże, nie żyje – lamentowała, szturchając męża za fraki. Nie reagował.
Gdy przyjechała karetka, lekarze stwierdzili zgon, spowodowany atakiem serca. Posadzili go na noszach i zabierali go właśnie ze sobą. Renee płakała, lecz wtem rozległ się znajomy jej głos.
– Kotku, czemu płaczesz, co ci panowie tu robią? Czy coś się stało… Wytłumacz mi proszę, dlaczego leżę na noszach – przemówił, pełen zdumienia z zaistniałej sytuacji.
Sam jeszcze na wpół przytomny, zrozumiał, to co się wydarzyło. Po chwili usłyszał, jakby na potwierdzenie całą historię zdarzeń.
W końcu wszyscy zebrani zaniemówili i wpatrywali się ze zdumieniem w Toma, aż coś powie. Ale on także nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Nareszcie milczenie przerwał doktor.
– To niebywałe. Nie wiem czy zdaje sobie pan z tego sprawę, uniknął pan właśnie śmierci. Był pan właśnie w stanie klinicznym, nie udało się nam pana odratować, lecz… – nie dokończył, bo właśnie przerwała mu Renee.
– …ożyłeś, myślałam, że nie żyjesz.
– Pierwszy raz spotykam się z takim przypadkiem. To niesamowite… Niestety musi się pan udać z nami do szpitala. Zrobimy panu badania i niezwłocznie wypuścimy – oznajmił lekarz.
– Widzę, że muszę wam wszystko wyjaśnić, to nie pierwszy raz mi się zdarza. Zawsze, kiedy ogarniają mnie marzenia, pogrążam się w śmierci. Pewnie spytacie, skąd to wiem. Bo widzę to na własne oczy. Przenoszę się w inny świat, ale zarazem ten sam.
– Pan jest przemęczony, proszę odpocząć – rzekł, ze spokojem na twarzy sanitariusz. – To normalne, jest pan w szoku.
– Nie, nie… – ostro zaprzeczył Tom. – Nie wierzycie mi. O, tak. Poznałem się na was, jesteście ograniczeni. Mam jednak na to dowody, zaraz je wam przedstawię.
Zapytał się żony, czy słyszała odgłosy, dochodzące z kuchni. Odpowiedziała mu, że owszem, ale nie fatygowała się tym, uznając to za normalne.
– …przecież, to tylko wiatr, miotał tymi gałęźmi. Chwilę Tom, skąd ty to wiesz, jeśli leżałeś, w tym czasie nieprzytomny…
– Otóż to. Tutaj naturalnie leży wyjaśnienie całej sprawy. Nie doktorze – z triumfem spojrzał na lekarza – to nie jest fenomen medyczny. Ja umieram, by się odrodzić, atoli w innym świecie, bez barier. Wszystko mi tam wolno, jest to jakby sen, ale rzeczywisty, na jawie. To ja stukałem gałęźmi o framugi szyb. Chciałem byś nie zobaczyła mnie martwego na dywanie. Miałem zamiar ci to wytłumaczyć, a następnie udowodnić, pokazując moje zwłoki, że nie oszalałem. Ujrzałabyś dwóch Tomasów. Obu, wbrew pozorom żywych, cielesnych, ale z różnych światów.
Lekarz przecząco zaczął kiwać głową, ale pani Marwich zaczynała wierzyć mężowi.
– Ale jak ? – spytała.
– Dlatego, że się całkowicie wyłączam, moja świadomość się rozdziela. Nadświadomość bierze górę nad świadomością. W ten sposób jestem zupełnie wolny. Mogę znaleźć się w dowolnej chwili i miejscu, w jakiejkolwiek postaci. Nie potrafię tylko wpływać na ludzi.
– To czemu, nie wcieliłeś się w postać Tomasa, leżącego na podłodze – zdziwiła się Renee.
– Dlatego, że gdy nadświadomość połączy się ze świadomością, czar pryska i znów staję się tylko zwykłym Tomem.
– Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego tak późno powróciłeś do rzeczywistości – spytała rozumiejąc, coraz więcej Renee.
– Tak naprawdę, do czasu, kiedy podświadomość nie jest kompletnie zniszczona, nie jest to, zależne ode mnie. Ta ziemska cząstka mnie więzi, lecz już wkrótce się to zmieni.
– Czy chcesz mi przez to powiedzieć, że porzucisz nas na zawsze?
– Nie, to znaczy tak… Czy ty tego jeszcze nie rozumiesz? Gdy was porzucę, to i tak nadal przy was będę. Jeno jako istota nieziemska, ponadświadoma. Jeśli będę chciał uciec w sferę marzeń, nie potrzebny już mi będzie sen. Po prostu, przeniosę się do innego świata, ale jako całość.
*
Wiadomość ta powoli docierała do Renee. Sprawa jej męża, co prawda znalazła swój odgłos w mediach, ale nie przeszkadzało im to obojgu. Zaczęli w pełni korzystać z życia. Z każdym dniem Tomas popadał w coraz to dłuższy sen, podczas którego, nieraz przenosił się w inne sfery. Niekiedy pozostawał w domu. Opowiadał wtedy zonie, o odległych planetach, gdzie kwitnie równie piękne życie, jak na Ziemi. Czasami gawędzili o wybuchach gwiazd, a nieraz o istotach, jak kropla wody podobnych do ludzi.
Z dnia na dzień ciało Toma coraz bardziej bledło, a kiedy jego sen objął ramą czasową, pełną dobę, zniknęło. Już nie śnił, jego sen na jawie, zrodził nowe życie. Trwali tak tedy razem z Renee, w szczęściu i miłości.
Ciało jej jednak, zaczynało się starzeć. Nie dało się tego postępu zahamować. W końcu zmarła. Jakkolwiek Tomas, ani trochę nie przybrał na latach. Choć bardzo tego chciał, nie uchronił Renee od śmierci. Przeżył żonę, dzieci i prawnuków. Świat zaczął się gwałtownie zmieniać.
Był rok 2154, a on jeszcze od czasu do czasu powracał na Ziemię, by powspominać przeszłe czasy. W swoich podróżach już niegdyś widział świat, takim, jaki tutaj mu się teraz ukazał. Wiedział, iż zbliża się rychły koniec. Ale on miał go przeżyć.
Po śmierci żony nie mógł sobie znaleźć miejsca we wszechświecie. Co prawda, mógł się cofać w czasie i koić swoje bóle w objęciach Renee, lecz już raz to przeżył. Nie bardzo odpowiadał mu taki stan rzeczy.
Ziemi już nie było na świecie, ale Marwich nadal poszukiwał swojego wiecznego szczęścia. Czasami przeklinał nawet siebie samego, za to, że tak natrętnie poszukiwał doskonałości. Na przekór wszystkiemu, okazało się, że i on nie jest idealny. Znów zaczął się pogrążać w smutku. Z początku było to nawet świetną zabawą, kiedy patrzył na świat, z perspektywy kamienia, czy wiatru. Wszakże, nie mógł znieść tego dłużej.
Poszukiwał czegoś, sam nie wiedząc gdzie, i czym ta rzecz ma być. Pewnego razu, trafił w swych wojażach, na planetę Zapomnienia. Mglistą, bez oznak życia kulę oparów. Wyziewy te, wydostawały się ze szczelin, z jej środka. Było ich nieskończenie wiele, a każda kryła jakieś wspomnienie. Minęło 10 lat świetlnych, do czasu, gdy Tom znalazł, to czego szukał. Zdziwił się, bowiem nie przedstawiało to żadnej sceny, bądź też uczucia. Wspomnienie było zdjęciem rodziny Marwichów.
Po tylu latach, Tom, o niej kompletnie zapomniał. To czego szukał nie było fotografią, tylko miłością. Dokładnie przyjrzał się zdjęciu. Na odwrocie napisane były słowa:
„ Śmierć jest początkiem życia, zaś życie, śmierci, a każde z nich jest drogą. Wybór leży w twoich rękach Tomie."
Nie od razu zrozumiał sens tych słów. Przypomniał sobie, że gdzieś je już słyszał, ale nie wiedział gdzie. Mimo wszystko, zaczynał powoli rozumieć ich znaczenie. Wahał się, ale postanowił zaryzykować – dla tamtego życia. Wszystko już mu było jedno, co się z nim stanie. Pomyślał, że musi obrócić bieg wydarzeń.
– Porzucam na zawsze… niech umysł mój stanie się ludzki, a nadświadomość, niech połączy się ze świadomością… Renee. – wycedził przez zęby, tracąc orientację i zbudził się szturchany przez żonę.
– Kochanie, spadłeś z łóżka – uśmiech pojawił się na jej twarzy – myślałam, że…
– Cicho kotku, wszystko w porządku – uspokajał ją i zatopił się w jej ustach.
"człowiekiem pospołu"- pospołu z kim? Samodzielnie to określenie egzystować nie może.
"nareszcie można zatopić się w kancelaryjnych papierach."- aż tak go do tego ciągnie? Po co to "nareszcie"?
"jestem świadom swej niebytności."- paradoks logiczny. Nie wiem, czy zamierzony...
"Widziany przez nas świat stoi przed nami otworem."- powtórzenie.
"którą i tak właśnie byśmy, w tym momencie stracili,"- przecinek chyba niepotrzebny.
Jezuuu... ale ten początek się ciągnie. Nie wiem czemu, ale takie neurotyczne wywody nigdy mnie nie pociągły. I nikt mi nie wmówi ze są refleksyjne! Czysty neurotyzm.
"Z za rogu willi, wyłaniało się jezioro, a dalej ciągnęła się szosa, prowadząca do miasta. "- Zza. I niepotrzebny przecinek. A poza tym zza rogu willi wyłaniało się jeziorko... dziwaczne. A dalej... dalej od czego? Dalej od jeziorka?
Taka moja prywatna opinia: (prawie) wszystkich urzędników państwowych należałoby wystrzelać. Raz, a dobrze.
"choć nie poświęcał się realizacji swych planów, a śniły mu się niestworzone rzeczy."- to chyba definicja niepoprawnego marzyciela. Więc po co "chyba"?
"Gdy powracał do żony i nacieszył się nią, odczuwał nareszcie radość."- powracał "powracał" i "odczuwał" to czasowniki niedokonane, a "nacieszył" dokonany. Więc nie pasuje.
"i pocałował jąw czoło"
W tej scenie "śmierci" jakoś brakuje dynamiki. Z drugiej strony nadanie dynamiki takiej scenie to nie ten poziom... Przynajmniej nie pieprznąłeś jakiejś głupoty.
"Jeno jako istota nieziemska, ponadświadoma." archaizm był zamierzony?
"Wyziewy te, wydostawały się ze szczelin, z jej środka."- kolejna część przecinkotoku.
Nic dziwnego, że nikt nie przebrnął. Myślę, że zasłużyłem na jakiś medal za przeczytanie tego opowiadania. Cholera, czułem się jak podczas oglądania "M jak miłość". Drętwa fabuła, nienaturalne dialogi, banalny koniec...
Straszna sielanka. Ja rozumiem, wprowadzanie w klimat- ale ile można?
pociągały oczywiście
Przebrnąłem, choć łatwo nie było. Strasznie dużo filozofowania, postaci bezbarwne, przez co tekst się dłuży i ciągnie. (błędy szczegółowo wymienił już Lassar).
Słabe opowiadanie, dużo pracy przed Tobą.
Pozdrawiam.