
Tytuł jest zarazem wybranym hasłem konkursowym.
Tytuł jest zarazem wybranym hasłem konkursowym.
W głębi pradawnej puszczy stała chata.
Chata zwyczajna, strzechą pokryta, kwieciem wspinającym się na ściany ozdobiona. W środku jedna izba, a w niej piec, kilka stołków, suszone zioła, bulgoczący wywar z zająca, trochę skór rozrzuconych na klepisku.
Z leśnej dziczy odgłosy przeróżne dobiegały. To ptaków świergot, to biesa ryk, to wilka wycie, to bagiennika chlupotanie, to drzew pieśni, to południc wołanie.
Wiatr na sile przybrał, dmuchnął w stronę domostwa. Zbutwiałe liście przekroczyły próg, wdzierając się do chaty bez zaproszenia. Szelest wypełnił całą izbę.
Puszcza śpiewała. Puszcza wzywała. Puszcza czekała.
*
– Wróciłem.
Mężczyzna objął wybrankę, a ta wtuliła głowę w naznaczony czasem, podróżą i wojaczką tors, nie zważając przy tym na odór. Bogowie tylko wiedzieli, czy po ponad rocznej rozłące to Radogost bardziej Dobromiły pragnął, czy Dobromiła Radogosta.
– Każdego dnia wypatrywałam cię wśród drzew, mój luby – wyszeptała kobieta, cofając się o krok.
Teraz w końcu mógł jej się przyjrzeć. Nie zmieniła się zanadto, choć wyglądała na nieco zaniedbaną. W słomianych włosach, które pomalowało słońce, jak miał w zwyczaju mawiać, zaplątało się odrobinę wyschniętej trawy, fragmentów liści, szczapek. Miała cienie pod oczami i wyraźnie wychudła, a przecież zostawił jej na ten czas wystarczająco zapasów, nie mówiąc o tym, że i sama potrafiła pochwycić zwierza. Wbrew temu wszystkiemu wyglądała na szczęśliwą. I wciąż była przecież jego piękną Dobromiłą.
– Najazd na ziemie Oranów zakończył się pomyślnie. Świętopełk złupił wszystkie grody, a ja dzięki uczestnictwie w tej wyprawie spłaciłem zaciągnięty u niego dług. W końcu możemy oddać się życiu, jakie kochamy. Życiu z dala od innych ludzi. Życiu, którym nie kierują władcy, jeno sami bogowie mieszkający wraz z nami w gęstym borze.
Kobieta błądziła wzrokiem gdzieś po ścianach, jakby to tam trafiały słowa Radogosta, wymagając wytropienia i zespolenia w jedną całość.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu, widząc jej nieobecność.
– Oczywiście. Uwarzyłam dziś potrawkę z zająca, z pewnością jesteś głodny niczym sam wilk po długiej zimie.
Uśmiechnęła się, podeszła do kociołka, złapała chochlę i nie czekając na odpowiedź, zaczęła przelewać strawę do misy. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, zrzucił z siebie skóry, kamizelę, w kąt cisnął pas z sakwami i sztyletem, a o ścianę oparł łuk. Przeczesał palcami zmierzwione, czarne włosy i usiadł przy stole. Co jak co, ale w rzeczywistości był głodny nie jak wilk, a jak cała wataha.
– Jedz, najdroższy – rzekła Dobromiła, stawiając przed lubym wypełnioną po brzegi michę. Nagle podeszła do progu chaty. Nasłuchiwała, wypatrywała. Radogost łapczywie pochłaniający potrawkę nie dostrzegł, jak tuż przed wejściem przemknęła sylwetka zwierza. Chwilę później dobiegło go jednak warknięcie, aż zerwał się na równe nogi. Kobieta, z radością wymalowaną na twarzy, machała jakby na powitanie, a może na pożegnanie?
– Cóż to było? – Myśliwy wybiegł przed chatę.
Dobromiła nie odpowiedziała. Uśmiechała się wpatrzona w puszczę. Radogost dopiero teraz dostrzegł, że przed domostwem walają się kości oraz resztki ususzonych darów lasu, które tak pieczołowicie przed wyprawą przygotował. Spojrzał na wychudzoną Dobromiłę w potarganym i brudnym odzieniu i jedyne, co przeszło mu przez myśl, to to, że samotność nie wpływa dobrze na człowieka. Mimo wszystko w tej chwili właśnie jej potrzebował. Samotności.
– Idę na polowanie.
Wrócił jeszcze po łuk, po czym wkroczył między stare drzewa, uspokajany ich szumem.
Nastał czas, aby przywitać się ze swym drugim domem.
*
Łaskotane lekkim wiatrem liście opowiadały myśliwemu o radości, z jaką witały wiosnę.
Korony prastarych drzew wspominały letnie promienie, których powrotu nie mogły się doczekać.
Zamieszkujące nory i jamy stworzenia bajdurzyły o jesiennych darach, gęsto zalegających leśną ściółkę.
Zimy las nie wspominał wcale, bowiem zimą las udał się na spoczynek niczym niedźwiedź zaszyty w grocie.
Radogost kochał puszczę. Wsłuchiwał się w jej opowieści, starał się żyć według narzucanego przez nią rytmu, wiedząc, że ta potrafi to wynagrodzić. Składał ofiary Dziewannie i innym leśnym bóstwom, które pieczę nad borami sprawowały. Od zawsze czuł, że bliżej było mu do dzikich ostępów niż królewskich komnat. Nie dziwota zatem, że pewnego dnia opuścił dwór Świętopełka, rezygnując tym samym z zaszczytnej funkcji pierwszego tropiciela, i własnoręcznie postawił chatę z dala od grodów, wiosek i traktów.
Przedzierając się cicho przez gęste zarośla, zdążył zapomnieć o naznaczonej samotnością ukochanej. Był już na świeżym tropie łani i wiedział, że dorwie zwierza lada moment. Usłyszał nagle szelest dobiegający zza pobliskiego jesionu. Odruchowo przyłożył strzałę i naciągnął cięciwę, obracając się w tamtą stronę, jednak zamiast zwierzyny ujrzał…
Płomienie.
W jednej chwili przeszył go dreszcz, a w głowie rozbrzmiał krzyk. Krzyk bezbronnego dziecka.
Wspomnienia wyryte w szorstkiej skale okalanej ogniem. Swąd dymu i przypalanego ciała. Mimowolnie przeciągnął palcami po swej szkaradnej twarzy, którą znaczyło tak wiele blizn.
Zamknął oczy, a gdy je otworzył, za drzewem były już tylko krzaki dzikich jeżyn i paprocie. Otrząsnął się, ruszył dalej.
Nie było łatwo wyzbyć się przywołanych wbrew woli wizji. Z każdym krokiem miał przed oczami twarz ojca. Twarz kogoś, dla kogo karanie syna wyjętym z ogniska pogrzebaczem nie jest niczym złym. Twarz mówiącą o tym, że to człowiek jest największą bestią, a nie mityczne stwory czające się w zagajnikach, na rozstajach czy nad rozlewiskami.
Znowu kątem oka dostrzegł trzaskające płomienie, tuż za zwalonym, omszałym pniem. Niczego nie lękał się bardziej, niż ognia. Nic nie przerażało go bardziej, od wizji zetknięcia się z tym żywiołem. Wśród płomieni dostrzegł coś jeszcze. Przemykającą między drzewami postać o niewyraźnych konturach. A może to jednak zwierzę? Był niemal pewien, że dostrzegł poroże, a przecież istota wyraźnie poruszała się na dwóch kończynach. To coś zniknęło jednak nagle wraz z ogniem. Las znowu stał się tylko lasem, wypełnionym świergotem ptaków i balladą szeleszczących drzew.
Radogost usłyszał trzask gałęzi. Tym razem zupełnie realny. Przynajmniej tak się wydawało. Jeden oddech później łeb wyłonił się zza zarośli. Łania była spokojna i niczego nieświadoma. W końcu powrócił myślami do polowania, odrzucając kłujące niczym ciernie wspomnienia. Powtórnie nałożył strzałę, wymierzył…
Gdyby nie fakt, że tuż przed puszczeniem napiętej cięciwy dojrzał za celem postać z porożem, zapewne strzał byłby w pełni skuteczny. Ręka zadrżała jednak w ostatniej chwili i strzała trafiła w zad zwierzęcia, nie odbierając mu tym samym władzy nad ciałem.
Łania rzuciła się do ucieczki, myśliwy popędził za nią. Oddalała się z każdym susem. Strzał był na tyle niecelny, że Radogost wiedział już, iż nie zdoła doścignąć upragnionej zdobyczy. Pozostało mu tropienie ofiary po śladach do czasu, aż ta padnie z wycieńczenia lub straci wystarczająco dużo krwi, a to mogło potrwać. Nim jednak zdążył się zmartwić i cokolwiek postanowić, usłyszał stłumiony pisk, szczęk łamanych kości, warknięcie. Pokonał najbliższy pagórek i przed oczami ukazała mu się niewielka polana, na której leżała dogorywająca łania. Tuż przy niej stał ni to pies, ni to wilk z pokrytym krwią pyskiem. Sierść miał czarną, a ślepia żółte. Więcej szczegółów myśliwy nie dostrzegł, gdyż drapieżnik zniknął tak nagle, jakby był tylko zwykłym złudzeniem. A przecież coś dopadło uciekającą zwierzynę…
Do chaty wrócił tuż przed zmierzchem. Zrzucił z ramion upolowaną w dziwnych okolicznościach zdobycz. Dobromiła klęczała w kręgu utworzonym z zasuszonych kwiatów, pośrodku którego leżało truchło gawrona. Kreśliła coś na ziemi patykiem, śpiewając pod nosem fragment kołysanki Dzieciątko u progu.
Mały mój, strach obcy niechaj ci będzie,
Domek otworem stoi, do środka wejdź.
Twe kroczki słychać już wszędzie,
Stuk puk, stuk puk, stuk puk.
– Co ty wyrabiasz? – przerwał Radogost kobiecie.
– Lawenda tak pięknie pachnie… – Nie uniosła wzroku.
– Wyrzekłaś się naszych bogów? Komuż ofiary składasz?
Dobromiła wstała i musnęła koniuszkami palców policzek myśliwego.
– Cóż ty wygadujesz. Jestem, tak jak i ty, oddana wyłącznie lasowi i jego opiekunom.
Po tych słowach złączyła usta z jego ustami, a podczas pocałunku był niemal pewien, że w pogrążonych w szarości nadchodzącej nocy zaroślach dostrzegł przyglądające im się żółte ślepia.
*
Jesienne poranki bywały już chłodne, tak więc Radogost wyszedł na zewnątrz opatulony w grube futra i skórzaną czapę. Z zamiarem nazbierania grzybów i ziół ruszył przez gęstą puszczę. Nie minęło wiele czasu, jak schylił się po pierwszego dorodnego borowika, i wtedy jego uwagę przykuł starannie ubity fragment ziemi. Świadczyło to tylko o jednym. Coś było w tym miejscu zakopywane.
Długo się nie zastanawiał. Pospiesznie odrzucał wilgotną ziemię, a gdy dziura była już na tyle głęboka, że miał zamiar zaniechać dalszego kopania, z dna wyłonił się czubek czegoś, co z początku wyglądało jak główka wielkiego robaka. Odgarnął jeszcze trochę, pociągnął. Przełknął ślinę. Był niegdyś uczestnikiem porodu i dobrze wiedział, co ma przed oczami.
Warknięcie. Smród. Nieopodal, z gęstwiny wyłonił się czarny ni to pies, ni to wilk. Szczerzył kły, stroszył sierść. Myśliwy miał przy sobie jeno lichy kordzik do ucinania grzybów, tak więc po szybkim oszacowaniu dystansu dzielącego go od chaty, zaczął biec.
Charczenie zwierzęcia zbliżało się do jego pleców z każdym susem, zatrzasnął jednak drzwi tuż przed pyskiem napastnika. Dobromiła stała na środku izby i patrzyła niby na Radogosta, a jednak jej wzrok był nieobecny.
– Czy ty byłaś ciężarna? Jeśli tak to cóżeś na wszystkich bogów uczyniła z naszym dzieckiem!?
Kobieta uśmiechnęła się, choć oprócz tego ani drgnęła. Do chaty wdzierał się smród. W głowie Radogosta rozbrzmiał krzyk. Poczuł ból na twarzy, jakby rozgrzany do czerwoności pogrzebacz był w tym momencie przykładany do jego policzka.
– Nic mu nie jest. I bardzo chciałby w końcu poznać swojego ojca – odpowiedziała spokojnie Dobromiła.
Myśliwy pokręcił głową z niedowierzaniem, zabrał miecz i wybiegł przed chatę.
Zwierzęcia niosącego ze sobą odór już tam nie było.
*
Zima wkroczyła do lasu bez zapowiedzi, za nic mając to, iż gospodarz nie zdążył nawet zrzucić wszystkich liści z gałęzi. Tak więc pierwszy śnieg zaskoczył zarówno drzewa i zwierzęta, ale też samego myśliwego, który przecież zawsze bywał przygotowany na wszystko odpowiednio wcześniej.
Dlaczego tak zwlekał ze zrobieniem zapasów? Czyżby mróz rzeczywiście nadszedł o wiele wcześniej, niż miał to w zwyczaju czynić? A może to pogarszający się z dnia na dzień stan Dobromiły tak zajmował jego umysł, że zatracił dawną czujność i rozwagę?
Białe płatki zasypujące chatę były jednak wystarczającym powodem do oprzytomnienia. Radogost przywdział futro z upolowanego dawno temu niedźwiedzia, zatknął za pas miecz i sztylet, na ramię zarzucił łuk, a za plecy kołczan. Minął siedzącą na progu Dobromiłę bez słowa. Była nieobecna. Od wielu dni. Okropnie wychudzona, w samej koszuli. Mimo to nie trzęsła się, nie drżała. Jakby mróz wcale się jej nie imał. Myśliwy zauważył, że stan wybranki zaczął się gwałtownie pogarszać od czasu, kiedy przestał ich odwiedzać czarny zwierz. Próbował pomóc ukochanej, próbował się czegoś od niej dowiedzieć, zrozumieć. Na niewiele się to jednak zdawało. Chwilami bywał równie zagubiony w tym wszystkim, jak ona.
Teraz postanowił skupić się jednak tylko na polowaniu.
Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów, ale Radogost nie przejmował się hałasem, który niósł się z każdym krokiem. Miał bowiem nadzieję, że zastawione sidła przyniosły efekty, więc tropienie zwierzyny traktował tym razem jako ostateczność. Bliżej nieokreślony zapach wdarł się nagle do nozdrzy myśliwego gwałtownie niczym nawałnica. Coś jakby dym…
Płomienie.
Pobliskie drzewa trawił ogień. Zniknął śnieg, zniknęła puszcza. To wszystko zastąpiło ogromne ognisko i strzelające ku niebu jęzory. Rozgrzany do czerwoności pogrzebacz wędrował przed oczami myśliwego jakby unosiła go niewidzialna zjawa. Radogost jednak dobrze wiedział, kto dzierżył narzędzie tortur.
– Zabiłem cię! Nie ma cię już na tym świecie! – wydarł się, upadając na kolana.
Twarz przeszył ból tak realny i okropny, jakby blizny przemieniły się nagle w świeże rany. Krzycząc, Radogost rzucił się na ziemię głową w śnieg. Podniósł się dopiero wtedy, gdy mróz wdarł się z łoskotem do wnętrza czaszki. I wszystko było już wtedy normalne. Drzewa, zamiast płomieni, otulał jeno biały puch.
– Tuutaaj…
Szept był tak odległy, a jednak tak dobrze słyszalny. Myśliwy podążył za głosem bez zawahania, jakby w tej chwili był to jedyny cel jego życia. Przekroczył strumyk, wszedł w zagajnik pełen starych topoli. Przystanął przy niewielkim, zamarzniętym stawie. Powtórnie usłyszał szept, tym razem tak dobrze, jakby wypowiadający te słowa przytykał usta do jego ucha.
– Tuutaaj…
Dopiero teraz Radogost dostrzegł, że z gałęzi otaczających go drzew zwisa wszystko. Dosłownie wszystko. Narzędzia tortur, dziecięce laleczki, kości, fragmenty ludzkich ciał, którymi nie zdążyły jeszcze uraczyć się ptaki, oręż i… malutki szkielet z bransoletą na trupim nadgarstku, którą mężczyzna rozpoznał na pierwszy rzut oka.
Bransoleta płodności wykonana przez druidów. Podarował ją Dobromile, gdy utracili drugie dziecko…
– Biesiaduj ze mną, Radogoście, a uwolnię cię od twych najgłębszych lęków.
Tym razem słowa nie były szeptem. Były głosem samej puszczy. Drzewa zakołysały się, a chwilę później ugięły, dotykając gałęziami ziemi, jakby przygniecione wichurą. Tuż przy stawie mężczyzna dostrzegł pięknie rzeźbiony, dębowy stół, którego wcześniej z pewnością tam nie było. Przy stole zaś siedział starzec owinięty w stary płaszcz z kołnierzem ze zbutwiałych liści. Ze skroni wyrastało mu poroże, a długa, siwa broda zdawała się poruszać wraz z topolami, które rozpoczęły leśny taniec.
Puszcza śpiewała, puszcza wiwatowała, puszcza się radowała.
*
Wracając do chaty zastanawiał się, czy jeszcze jest sobą, czy już kimś innym.
Początkowo radość rozpierała go z każdym krokiem. Przeklęte wspomnienia zniknęły wraz z bliznami na twarzy, jakby te były dotychczas tylko wytworem wyobraźni. Miał w sobie wolność, której nigdy nie doświadczył od tamtego dnia. Wolność umysłu.
Z drugiej zaś strony, gdy euforia minęła, poczuł niebywałą pustkę. Jakby ważna część tworząca całość uleciała raz na zawsze, zostawiając dziurę nie do załatania. Jak to możliwe, że coś, co tak człowieka niszczyło, było równocześnie niezbędną jego częścią?
Teraz już wiedział, co czuje Dobromiła. Wiedział jak to jest być wolnym i zagubionym zarazem. Przyspieszył, pokonał wzgórze, polanę, zatrzymał się przed chatą zdyszany. Potrafił jeszcze myśleć trzeźwo, choć myśli co rusz odbiegały w dziwaczne, ciemne zakamarki, w których ukrywało się nie wiadomo co.
Ukochana tańczyła nago przed chatą. W wyrysowanym w śniegu kręgu, zatapiając bose stopy w białej pierzynie. Na głowie miała wianek z suszonych kwiatów, trawy i zbutwiałych liści, w ręku trzymała miecz. Wirowała z zamkniętymi oczami śpiewając przy tym kołysankę.
Czeka na ciebie domek niewielki, acz przytulny,
Gdzie ogień ogrzeje twe nóżki i rączki.
Twój dom, mój dom, nasz wspólny,
Stuk puk, stuk puk, stuk puk.
Mały mój, strach obcy niechaj ci będzie,
Dom otworem stoi, do środka wejdź.
Twe kroczki słychać już wszędzie,
Stuk puk, stuk puk, stuk puk.
– Dobromiło, zaniechaj tych dziwactw i wysłuchaj mnie jeno! – prosił, choć przecież miał ochotę do niej dołączyć. Zdjąć to ciężkie futro i pójść za rytmem wybijanym przez wolność.
– Dlaczego oddałaś mu nasze dziecko? Dlaczego oddałaś nasze dziecko w ręce borowego? – Radogost próbował przerwać jej taniec, jednak ostrze było partnerem, którego figury i młyńce nie pozwalały się zbliżyć.
– A dlaczego ty oddałeś mu swoje blizny, najdroższy?
Nie otworzyła oczu ani na chwilę, mimo to wszystko wiedziała. Czuł, jak przeszywa go na wylot niczym strzała, nie pozostawiając w środku żadnych tajemnic.
– Były moim największym utrapieniem, wiesz o tym przecież. Już nawet nie pamiętam, dlaczego je miałem…
Dobromiła nie przestawała wirować.
– Oboje oddaliśmy mu nasze największe lęki. Ja nie potrafiłam znieść wizji kolejnego martwego dziecka na rękach, ty zaś nie mogłeś dłużej toczyć batalii ze wspomnieniami i strachem, które wywoływały.
Radogost czuł, że jego umysł otrzeźwiał na chwilę. Gdy dotknął policzków, aby upewnić się, że nie ma na nich blizn, palce zatopiły się w mięśniach. Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że wraz z bliznami utracił własną twarz.
– Borowy pożywił się naszymi lękami, a w zamian pozostawił pustkę, która nas zgubi! – krzyczał do ukochanej, choć wiedział, że jest już za późno. Pewnych rzeczy nie da się cofnąć tak samo, jak nie można zawrócić nadchodzącej zimy.
– Spójrz, idzie do nas. W końcu pozna swojego tatusia! – Dobromiła przerwała w końcu taniec, otworzyła oczy i spojrzała w stronę pobliskich drzew, zza których wyłonił się czarny zwierz. Był o wiele większy, niż zapamiętał go Radogost. Z pewnością bliżej było mu teraz do niedźwiedzia niż wilka. Szkaradny, nieproporcjonalny pysk kłapał krzywymi zębiskami.
– Na wszystkich bogów, dlaczego nie pochowałaś naszego dziecka pod progiem chaty, aby narodził się kłobuk!? Oddając ciało borowemu przywołałaś przy okazji porońca!
Dobromiła nie zważała na krzyki mężczyzny. Chciała pogłaskać przechodzącą obok poczwarę, ta jednak zignorowała kobietę, po czym rzuciła się na myśliwego. Radogost dobył miecz odpowiednio wcześnie i zdążył drasnąć łapę, która próbowała dosięgnąć tego, co pozostała z jego twarzy. Stwór zaskomlał, wystawił długi, parchaty jęzor i ponowił atak. Usiłował gryźć, drapać, szarpać, niewiele jednak skutku to przynosiło, gdyż na zaprawionego w starciach człeka trafił. W końcu jednak przeorał ramię przeciwnika, na co Radogost odpowiedział precyzyjnym pchnięciem ostrza w kark. Demon wił się i wył, jednak myśliwy nie trwonił ni chwili. Cofając się dobył jednocześnie łuk, naciągnął cięciwę, wymierzył. Ukochana chciała go powstrzymać, jednak nim zdążyła zrobić w jego stronę choć krok, strzała utkwiła już w czaszce porońca. Bestia padła w utworzony w śniegu krąg, a z jej cielska zaczęły unosić się kłęby czarnego dymu.
– Nie! Zabiłeś nasze dziecko! Nasze małe, bezbronne dziecko! – wrzeszczała Dobromiła, a jej blade policzki pokryły łzy.
– To był tylko…
Myśliwemu nie było dane dokończyć tych słów. Kobieta wbiła ostrze prosto w swój w brzuch. Głęboko, pewnie. Nie jęknęła, nie wydusiła z siebie już najmniejszego dźwięku. Nagie ciało opadło na śnieg w ciszy i spokoju, jakby miecz był jedynie kołysanką przynoszącą natychmiastowy sen i ukojenie.
Radogost, powłócząc nogami, podszedł do ciała ukochanej. Uklęknął, podniósł oręż. Zacisnął dłonie na zakrwawionej rękojeści, wbił sztych w śnieg, zaczął wyć. Wyć niczym wilk, wyć niczym cała wataha wilków.
Między drzewami przemknął starzec z porożem, a prastare drzewa oddawały mu pokłony.
***
– A to co za istota, ojcze? – Chłopiec wskazał palcem rycinę w księdze, którą dzierżył w rękach Świętopełk. Uwielbiał słuchać wieczorami opowieści o bogach i magicznych istotach.
– To jest leszy, synu. Zwany też borowym lub gajowym.
Książę był w mocno sędziwym wieku i wielce radował go fakt, iż doczekał się w końcu syna, tak więc każdą wolną chwilę z uwielbieniem poświęcał swemu prawowitemu następcy. Widząc, że nie zaspokoił ciekawości chłopca, kontynuował:
– Jest opiekunem lasu. Chroni przemierzających puszcze i wskazuje im właściwą drogę. Śpiewające drzewa to słudzy, którzy każdego dnia śpiewają pieśni chwalące jego imię. Ludzie mawiają, że liście na progu chaty to znak od samego borowego, mówiący o tym, że dane domostwo czeka dobrobyt.
Chłopiec przyglądał się bacznie rycinie i po chwili namysłu, stwierdził:
– Wcale nie wygląda przyjaźnie. Jego twarz napawa mnie strachem…
Świętopełk zaśmiał się, mierzwiąc włosy syna.
– Nie martw się. Nasze lęki często bywają złudne.
Książę zamknął księgę, ucałował syna w czoła, zdmuchnął świecę.
Drzewa wypełniły dziedziniec szumem. Niedomknięte wrota kasztelu uchylił silny podmuch wiatru, a chwilę później zbutwiałe liście przekroczyły próg nie czekając na zaproszenie.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Uuu, jurorzy szybcy i mam nadzieję, że nie wściekli :P
Witaj.
Jak zawsze – Twoja opowieść wzrusza i zapiera oddech. Mnóstwo bolesnych kwestii, mnóstwo poruszających spraw oraz bardzo mocno opisanych lęków, tak typowych w życiu każdego małżeństwa.
Malownicze opisy przyrody przeplata tajemnica, czająca się i wszechobecna w świecie Dobromiły i Radogosta. Fragmenty grozy oczywiście swoim zwyczajem z miejsca odczytywałam jako znakomite części horroru. Osobne brawa za mnóstwo nazewnictwa słowiańskiego, dbałość o szczegóły, nawet przy opisie obrzędów czy doborze imion, co stwarza doskonały klimat przy lekturze. :)
I ja kiedyś popełniłam skromny tekst powieści, lecz w nim Borowy jest postacią całkowicie pozytywną i ratuje głównego bohatera z poważnych opresji. :)
Z technicznych – nie mam pewności, czy tu czasem nie powinien być przecinek:
Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów ale Radogost nie przejmował się hałasem
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
bruce, witaj :)
Cieszę się, że spodobało Ci się tyle aspektów tekstu.
Co do borowego to napomknę, iż oczywiście mocno wzorowałem się na słowiańskich wierzeniach, jednak pozwoliłem sobie potraktować je dość luźno.
Dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam ;)
Cześć!
Satysfakcjonująca lektura, podobał mi się klimat opowiadania. Z jednej strony spodziewałam się porońca, ale wątek z oddaniem twarzy mnie zaskoczył. Opisy są bardzo plastyczne, a mroczna atmosfera wyczuwalna. Mocne wrażenie wywołała też wzmianka o zabiciu ojca. Zastanawia mnie ostatnia scena, nie bardzo znajduję dla niej uzasadnienie.
Mężczyzna objął
swąwybrankę, a ta wtuliła głowę w naznaczony czasem, podróżą i wojaczką tors, nie zważając przy tym na odór.
Ja bym ten zaimek wywaliła.
– Każdego dnia wypatrywałam cię wśród drzew, mój luby – wyszeptała kobieta[+,] cofając się o krok.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu[+,] widząc jej nieobecność.
– Jedz, najdroższy – rzekła Dobromiła[+,] stawiając przed lubym wypełnioną po brzegi michę.
Łaskotane lekkim wiatrem liście opowiadały myśliwemu o radości, z jaką witały wiosnę.
Korony prastarych drzew wspominały letnie promienie, których powrotu nie mogły się doczekać.
Zamieszkujące nory i jamy stworzenia bajdurzyły o jesiennych darach gęsto ścielących leśną ściółkę.
Zimy las nie wspominał wcale, bowiem zimą las oddał się na spoczynek niczym niedźwiedź zaszyty w
swejgrocie.
Czemu masz tu każde zdanie od nowego akapitu? I zaimek bym wywaliła.
Wsłuchiwał się w jej opowieści, starał się żyć według narzucanego przez nią rytmu[+,] wiedząc, że ta potrafi to wynagrodzić.
Przedzierając się cicho przez gęste zarośla[+,] zdążył zapomnieć o naznaczonej samotnością ukochanej.
Twarz mówiąca o tym, że to człowiek jest największą bestią, a nie mityczne stwory czające się w zagajnikach, na rozstajach czy nad rozlewiskami.
Żeby to się zgrało z poprzednimi zdaniami to powinno być: “twarz mówiącą”.
A może to jednak było zwierzę? Był niemal pewien, że dostrzegł poroża, a przecież istota wyraźnie poruszała się na dwóch kończynach. To coś zniknęło jednak nagle wraz z ogniem. Las znowu był tylko lasem, wypełnionym świergotem ptaków i balladą szeleszczących drzew.
Jeden oddech później łeb łani wyłonił się zza zarośli.
Kiepsko to brzmi.
Gdyby nie fakt, że tuż przed puszczeniem napiętej cięciwy dojrzał za zwierzęciem postać z porożem, zapewne strzał byłby w pełni skuteczny. Ręka zadrżała jednak w ostatniej chwili i strzała trafiła w zad zwierzęcia, nie odbierając mu tym samym władzy nad ciałem.
Strzał był na tyle niecelny, że wiedział już, iż nie zdoła doścignąć upragnionej zdobyczy.
To brzmi tak, jakby strzał wiedział.
Dobromiła wstała i musnęła myśliwego w policzek.
Musnąć można coś, a nie w coś.
Myśliwy miał przy sobie jeno lichy kordzik do ucinania grzybów, tak więc po szybkiej kalkulacji, po której doszedł do wniosku, że ma szanse uciec do chaty, zaczął biec.
Ta kalkulacja mi tu trochę nie pasuje do konwencji.
Dobromiła stała na środku izby[+,] patrząc niby na Radogosta, a jednak jej wzrok był nieobecny.
Raczej: niby patrzyła.
Zima wkroczyła do puszczy bez zapowiedzi, za nic mając to, iż gospodarz nie zdążył nawet zrzucić wszystkich liści z gałęzi.
Tu się zawiesiłam, bo nie wiedziałam kim jest gospodarz. Rodzajowo się z puszczą nie spina. Można puszczę zamienić na las.
Śnieg skrzypiał pod podeszwami butów[+,] ale Radogost nie przejmował się hałasem, który niósł się z każdym krokiem.
Drzewa zakołysały się, a chwilę później ugięły[+,] dotykając gałęziami ziemi, jakby przygniecione wichurą.
Ze skroni wyrastały mu poroża, a długa, siwa broda zdawała się poruszać wraz z topolami, które rozpoczęły leśny taniec.
Trudna spraw, poroże to są z definicji dwa rogi, to ja bym tu dała liczbę pojedynczą.
Wracając do chaty[+,] zastanawiał się, czy jeszcze jest sobą, czy już kimś innym.
Alicello, hej!
Radują mnie Twe słowa, cieszę się, iż lektura okazała się satysfakcjonująca. Jak widać przecinki to w dalszym ciągu moja pięta Achillesowa, tak więc dziękuję za solidną łapankę w tym (i nie tylko) temacie.
Kilka odpowiedzi:
Zastanawia mnie ostatnia scena, nie bardzo znajduję dla niej uzasadnienie.
Sam zastanawiałem się, czy jest potrzebna. W większości swoich tekstów pewnie zakończyłbym na wcześniejszym fragmencie, jednak w tej konwencji miałem silną, wewnętrzną potrzebę użycia pewnej klamry.
Czemu masz tu każde zdanie od nowego akapitu?
Taki zabieg artystyczny oddzielający pory roku. Innymi słowy, widzi misie autora :)
Wracając do chaty[+,] zastanawiał się, czy jeszcze jest sobą, czy już kimś innym.
O ile z resztą przecinków dyskutować nie zamierzam, dla tego akurat uzasadnienia nie znajduję, gdyż całkowicie wybija z rytmu zdania, IMO.
Dzięki za poświęcony czas i pozdrawiam!
Trochę nie moje klimaty, ale czytało się bardzo przyzwoicie. I w sumie – całkiem trafne spostrzeżenie, że bez naszych lęków tracimy część własnej tożsamości. Na plus też klamra spinająca opowiadanie.
Taki zabieg artystyczny oddzielający pory roku. Innymi słowy, widzi misie autora :)
Widzi misie autora rzecz niepodważalna, więc nie dyskutuję ;).
O ile z resztą przecinków dyskutować nie zamierzam, dla tego akurat uzasadnienia nie znajduję, gdyż całkowicie wybija z rytmu zdania, IMO.
Na rytmach to ja się nie znam ;), ale zasady interpunkcyjne nakazują imiesłów zakończony na -ąc oddzielać przecinkiem od reszty zdania.
silver, dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo faktu, iż nie są to Twoje klimaty, dobrnąłeś do końca :)
Alicello, ach te sztywne zasady… niech będzie :D
Słowiański niepokój, a miejscami i groza – jakbym miał w skrócie określi to opowiadanie. Barwne opisy, wykorzystanie słowiańszczyzny, prosta, ale poruszająca historia.
Podobnie jak Alicella spodziewałem się porońca, ale uważam, że to typ opowiadania, w którym ważniejsze od niespodziewanych zwrotów akcji jest zbudowanie atmosfery wciąż czającego się zagrożenia – nawet jeśli wiemy, co to za zagrożenie. A Tobie ta atmosfera się bardzo udała.
Czytało się naprawdę dobrze, więc zgłaszam do biblioteki :)
PanieDomingo, cieszą mnie Twe słowa podwójnie, gdyż chciałem aby to właśnie atmosfera i groza grały tutaj główne skrzypce. Dobrze zatem czytać, że się to w jakimś stopniu udało. Dzięki za komentarz, zgłoszenie i pozdrawiam! ;)
Hmmm. Męczący tekst. Niekoniecznie dlatego, że klimat ciężki i tematyka nielekka. Czułam się, jakbym musiała odgadywać, co się stało, na podstawie snów bohaterów. Wszystko tu jakieś oniryczne, mętne, rozlazłe… Nie widzieli się od roku, ale zamiast pogadać albo i rzucić się sobie w objęcia, strasznie cudują.
Twarz kogoś, dla kogo karanie syna wyjętym z ogniska pogrzebaczem nie jest niczym złym.
Imiona kojarzą mi się z czasami Piastów. Czy wówczas używano już pogrzebaczy? I to w ogniskach, a nie w kominkach?
Babska logika rządzi!
Cześć!
Wstęp w swojej archaizowanej formie zachęcający. Zaprosił do dalszej lektury jak początek baśni. :) Mnie by podkusiło, by zakończenie dopiąć w podobnym stylu językowym.
W środku tekstu pisałeś już we współczesnym szyku, ale w dwóch zdaniach znów przesunąłeś czasowniki na koniec. To zgrzytnęło. Chodzi o fragmenty:
Składał ofiary Dziewannie i innym leśnym bóstwom, które pieczę nad borami sprawowały.
Usiłował gryźć, drapać, szarpać, niewiele jednak skutku to przynosiło, gdyż na zaprawionego w starciach człeka trafił.
----
Jak to możliwe, że coś, co tak człowieka niszczyło, było równocześnie niezbędną jego częścią?
To jedna z myśli, do których staram się wracać. Morał niebanalny, trudny i potrzebny. Kupił mnie i nie wziął reszty. :) Jakby wyłączyć grozę, to klimat podobny jak w piosence “Buka”. Tyle co mi z głowy wyszła, to znowu zacznie męczyć. Twoja to sprawka ;)
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Finklo, dobry wieczór.
Szkoda, że czułaś się przymuszona do odgadywania. Cudują, gdyż umysł najpierw kobiety, a potem i mężczyzny, nie jest w najlepszej kondycji z pewnych względów. Mam wrażenie, że potraktowałaś ten tekst w zupełnie inny sposób. Przeszkadzała Ci tajemnica, mętność, cudowanie bohaterów, czyli wszystko to, na czym w zasadzie tekst się opiera, tylko użyłbym synonimów do tych określeń.
Nie trafiło w Twe gusta, bywa i tak. Dzięki za przeczytanie :)
Imiona kojarzą mi się z czasami Piastów. Czy wówczas używano już pogrzebaczy? I to w ogniskach, a nie w kominkach?
Czy używano dłoni uciąć sobie nie dam, choć spotkałem się z taką koncepcją przy okazji gry oraz jednej książki (oba źródła mało wiarygodne merytorycznie). Zaś jeśli chodzi o drugie pytanie to odpowiem:
Jeśli łyżeczka służy do mieszania herbaty to znaczy, że nie mogę zanurzyć jej w zupie?
Ghlas cailin, hej!
Umyślnie nie stylizuję całości w pełni jeno raz za czas rzucam słowa/zdania dodające klimatu. Taką mam metodę przy tego typu tekstach bo zdaję sobie sprawę, że nadmierna stylizacja może męczyć, tak więc używam jej jako dodatkowego smaczku. Nie twierdzę oczywiście, że to idealne rozwiązanie, bo jak widać w Twoim przypadku nastąpił pewien zgrzyt.
Rad jestem, że kupiłem Cię morałem :) No i proszę o wybaczenie za nawrót piosenki ;)
Pozdrawiam!
Jeśli łyżeczka służy do mieszania herbaty to znaczy, że nie mogę zanurzyć jej w zupie?
Odwróćmy pytanie: jeśli łyżeczka służy do jedzenia zupy to znaczy, że nie mogę zamieszać nią herbaty? No, jeśli jeszcze nie sprowadzono jej do Europy, to nie.
Może się nie znam albo całe życie błądziłam, ale w ognisku zawsze grzebałam patykiem. Pogrzebacze kojarzą mi się z bardziej stacjonarnymi miejscami ognia – piecami, kominkami itp. Wydaje mi się, że w czasach Piastów żelazo było dość drogie i trudno dostępne. Czy w chacie bez pieca znajdowałby się pogrzebacz?
Babska logika rządzi!
Ależ Finklo, to, że ów przedmiot został rozgrzany w ognisku, wcale nie świadczy o tym, że w chacie nie było pieca. Może ojciec karał syna na zewnątrz, z dala od chaty. Czy to, że dany przedmiot przeznaczony jest do grzebania w konkretnym miejscu oznacza, że nie można go użyć w inny sposób? Jakbym poszedł sobie upiec kiełbaski na ognisko to chyba nie jest równoznaczne z tym, że nie posiadam w domu kuchenki lub grilla.
No, ale z dala od chaty nie ma się pogrzebacza, bo i po co targać żelastwo taki kawał… Wyraziłam wątpliwość, czy za czasów Piastów znano na Słowiańszczyźnie pogrzebacz. A jeśli tak, to czy znano go w domu bohatera. Bo mnie się wydaje, że większość ludzi mieszkała natenczas w kurnych chatach, bez takich luksusów. A metal był trudno dostępny, więc nie marnowano go na coś, w czym równie dobrze sprawdzał się zwykły patyk.
Babska logika rządzi!
Finklo, przedmiot naszej dysputy był użyty w tym konkretnym przypadku jako narzędzie tortury, więc ojciec nie miał go ze sobą, aby grzebać sobie w ognisku, co jest chyba kluczową kwestią i różnicą. Każdy psychol ma jakieś upodobania więc analizowanie, dlaczego wziął akurat taki a nie inny przedmiot jest według mnie bezsensowne. Rozumiem wątpliwość dotyczącą istnienia tegoż przedmiotu w danym okresie historycznym (postaram się to zweryfikować) jednak wszystko poza tą kwestią wydaje mi się konfliktem wynikającym z naszych odmiennych rozumień i podejścia do tematu. To takie trochę gdybanie z fusów ,, Bo mnie się wydaje…". Równie dobrze, jeśli jest wzmianka o tym, że bohater był blisko samego księcia, może to oznaczać, że jego rodzina była wcześniej zamożna, co za tym idzie, miała na takie luksusy jak narzędzie do grzebania w kominku. Ale to wszystko jest gdybanie. Jeśli nie ma informacji na dany temat, to po co przyjmować jakąkolwiek wersję i na jej podstawie wysuwać tezy? Nie sądziłem, że w dyskusji o pogrzebaczu można się tak rozpisać :P
Real, jaka tu była kiedyś dyskusja o średniowiecznych kibelkach…
Babska logika rządzi!
Haha, lepsza dyskusja o kibelkach czy pogrzebaczach niż o sensie istnienia :P
Mroczne to opowiadanie, a wspomnienia i przeżycia będące udziałem Dobromiły i Radogosta, przeplatające się z wydarzeniami bieżącymi, jeszcze owego mroku i tajemniczości przydają. Wplecenie do opowieści postaci ze słowiańskich legend ubarwiło ją i przydało wiarygodności.
Czytało się nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie wykonanie pozostawiające nieco do życzenia.
…podeszła do kociołka, złapała za chochlę… → …podeszła do kociołka, złapała chochlę…
Wrócił się jeszcze po łuk… → Wrócił jeszcze po łuk…
…o jesiennych darach gęsto ścielących leśną ściółkę. → Nie brzmi to najlepiej.
Może: …o jesiennych darach, gęsto zalegających leśną ściółkę.
…bowiem zimą las oddał się na spoczynek… → Można oddać się komuś/ czemuś, ale nie można oddać się na coś.
Proponuję: …bowiem zimą las udał się na spoczynek… Lub: …bowiem zimą las oddał się spoczynkowi…
Nic nie przerażało go bardziej, jak wizja konfrontacji z tym żywiołem. → A może: Nic nie przerażało go bardziej od wizji zetknięcia się z tym żywiołem.
A może to jednak zwierzę? Był niemal pewien, że dostrzegł poroża… → Jedno zwierzę ma jedno poroże, więc: …że dostrzegł poroże…
Powtórnie naciągnął strzałę, wymierzył… → O ile mi wiadomo, naciąga się cięciwę, nie strzałę.
Proponuję: Powtórnie nałożył strzałę, wymierzył…
Mimo to nie trzęsła się, nie drgała. → Mimo to nie trzęsła się, nie drżała.
Jakby mróz wcale się jej nie imał. Myśliwy zauważył, że jej stan… → Czy konieczne są oba zaimki?
Radogost, włócząc nogami, podszedł… → Radogost, powłócząc nogami, podszedł…
Między drzewami przemknął starzec z porożami… → Między drzewami przemknął starzec z porożem…
– A to co za istota, ojcze? – chłopiec wskazał palcem na rycinę w księdze… → – A to co za istota, ojcze? – Chłopiec wskazał palcem rycinę w księdze…
Realucu, przypomnij sobie wiadomości o zapisywaniu dialogów.
Palcem pokazujemy coś, nie na coś.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Reg!
Cieszę się, że w tej mroczności dojrzałaś pozytywne światełka :)
Na wszystkich bogów słowiańskich i marsjańskich, jakim cudem tak oczywiste babole uchowały się w tym tekście…
Poprawki naniesione!
Pozdrawiam ;)
Na wszystkich bogów słowiańskich i marsjańskich, jakim cudem tak oczywiste babole uchowały się w tym tekście…
Realucu, są pytania, na które sam musisz znaleźć odpowiedź, żadni bogowie Ci w tym nie pomogą. No, chyba że trafisz na bóstwo portalowe… ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No, chyba że trafisz na bóstwo portalowe… ;D
Reg, no to odpowiadaj. Wszak nie od dziś wiadomo, kto tu jest Boginią. ;-)
Babska logika rządzi!
Cóż, Finklo, mam wrażenie, że Realuca dopadła typowa i powszechnie znana ślepota, niepozwalająca dostrzec usterek we własnym tekście. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, trafiłaś w samo sedno! Niezwykle dziwi mnie to zjawisko i głowa ma nie pojmuje, jak czytając coś x razy oczy zwyczajnie nie wychwycają oczywistych oczywistości. Ale odnośnie portalowej Bogini to z Finklą się zgadzam :D (Pokłony składa przed Czcigodną Regulatorką)
Realucu, dzieje się tak, bo po wielokroć czytasz tekst, który znasz, a ponieważ wiesz, co będzie działo się w nim za chwilę, zaliczasz kolejne zdania, nie wczytując się w nie nazbyt dokładnie. Stwierdzasz, że opowieść ma sens, że jest w niej wszystko, co chciałeś powiedzieć, więc uznajesz, że można opowiadanie opublikować. I czynisz to. A wtedy ustereczki i babolki zacierają łapki i gromadnie wyłażą na wierzch i radośnie chichoczą, że udało im się przemknąć, bo pan autor ich nie zauważył.
(Pokłony składa przed Czcigodną Regulatorką)
Bez przesady, Realucu, czołobitność jest absolutnie zbędna. Jestem tylko boginią, nie Prezesem… ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za jakże precyzyjne i kwieciste zarazem wytłumaczenie! ;) Jeśli chodzi o prezesów, tym często zamiast czołobicia oferuje się tyłkowchodztwo, a że ja nie z takich, to w takim razie za obopólnym porozumieniem pozostaję jeno przy oddawaniu modłów podczas szukania wspomnianych chytrych babolików (,,Nie będzie żadna usterka kryć się przede mną, tak mi dopomóż Reg Wszechwidząca") :P Mogę ewentualnie dorzucić jakaś ofiarę, tylko jaka ofiara zadowoli boginię Reg…
Bogini Reg nie wymaga ofiar, zadowoli się dobrymi i porządnie napisanymi opowiadaniami. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj,
Generalnie ładne, nieco baśnowe, słowiańskie. Taki typ narracji wchodzi mi średnio, ale nie męczyłem się. Do kilku zdań bym się przyczepił. Nie wiem jak się końcówka ma do reszty opowiadania. Przez chwilę myślałem, że Świętopełk opowie coś o Radogoście (lub o tym w co ten się zamienił). Najbardziej jednak przeszkadzało mi, że Radogost styrany po drodze i ledwo ujrzawszy swoją lubą po takim czasie, w dodatku zauważył, że coś z nią nie tak, poszedł od razu polować. Z wielkim pożytkiem dla tekstu można było przełożyć witanie się z puszczą na następny dzień. Gdzie tam zmęczonemu chłopu polować.
Największy plus to jak wspomnieli poprzedni komentujący ten motyw naszych lęków i że one też nas tworzą, a bez nich jakby pustka. Postaci te fentastyczne, i/lub słowiańskie też fajne. W ogólnym rozrachunku całość na plus.
Pozdrawiam!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Mytrix, hej!
Na wstępie dzięki za poświęcony czas i komentarz.
Nie wiem jak się końcówka ma do reszty opowiadania.
Miała być pewnego rodzaju dopełnieniem, wzmianką o tytułowych lękach oraz nawiązaniem do pierwszego fragmentu tekstu. Do dziś jednak zastanawiam się, czy jest potrzebna :P
Gdzie tam zmęczonemu chłopu polować.
Tutaj chciałem pokazać motyw tzw. uciekania od problemów, dobrze chyba wszystkim znany. A że Radogost miał już nieco starganą przeżyciami psyche, jego lekarstwem była puszcza (do czasu oczywiście).
W ogólnym rozrachunku całość na plus.
Cieszę się :)
Pozdrawiam!
Hej!
Nie ukrywam, że mam nieco mieszane odczucia: wiele mi się podobało, ale było też kilka elementów, które mnie jednak odrzuciło.
Zacznę od tych drugich, a zakończę dobrymi :)
Przede wszystkim styl opowieści jest niekonsekwentny, momentami go gubisz, co nieco wytrąca z czytania. No i subiektywnie jest moim zdaniem całkowicie zbędny – słowa jak micha, jeno i cała otoczka… dla mnie duże nie, ale zdaję sobie sprawę, że innym może właśnie to się spodobać.
Idąc jednak dalej chyba przez ten styl właśnie, nie potrafiłam wczuć się w opowiadanie. Nie czułam niestety tych emocji, a utrata dziecka to nie jest łatwy/lekki temat. Mam też poczucie, że zbyt mało pokazałeś bohaterów i to jacy są vs obrany temat. Bo z jednej strony mamy klimat baśni, ale z drugiej poruszasz naprawdę trudne tematy, o który mówi się dość niechętnie.
Niewiele wiemy o Dobrobile – poza tym, że była piękna i straciła w przeszłości dzieci. Przy Radogoscie mamy dzieciństwo, lęki, poczucie bliskości z naturą… o wiele więcej.
Zaskoczyłeś mnie porońcem, ale negatywnie. Mocno skojarzyło mi się to z grą Wiedźmin3 i konkretną misją (też poroniec, kołbuk itp). Także jestem rozczarowana tym jak rozwinęła się opowieść, bo zbudowałeś naprawdę fajny klimat, ale czuję niedosyt.
No i właśnie opowiadanie klimatem stoi, to Ci wyszło naprawdę fajnie. Niemniej, mi zabrakło nieco wyraźniejszego zarysowania bohaterów, może rozwinięcia wątku Leszego? Skoro ma być dobrym duchem, to dlaczego jego dary to bardziej przekleństwo niż dar?
– Na wszystkich bogów, dlaczego nie pochowałaś naszego dziecka pod progiem chaty, aby narodził się kłobuk!? Oddając ciało borowemu przywołałaś przy okazji porońca!
To przy okazji zabija dla mnie nieco powagę całego zdania ;p
Cześć, Shanti!
Nie bardzo będę polemizował z Twoimi zarzutami odnośnie stylu, użyciu motywu porońca (który akurat Tobie, choć zapewne nie tylko Tobie, kojarzy się z Wiedźminem), gdyż wszystko to wydaje mi się mocno subiektywną kwestią i Twoimi indywidualnymi preferencjami czytelniczymi :)
Jeśli chodzi o Dobromiłę – tutaj masz rację. Mogłem pokusić się o więcej informacji o tej osobie.
Skoro ma być dobrym duchem, to dlaczego jego dary to bardziej przekleństwo niż dar?
Właśnie cały sęk w tym, że w moim opowiadaniu Leszy wcale nie jest dobrym duchem. Mamy końcową scenę, w której niby Świętopełk opowiada to, co przyjęło się mówić o Leszym, a syn stwierdza wtedy, że jego twarz wcale nie wygląda przyjaźnie.
Reasumując chciałem z postaci, którą uważano za, nazwijmy to ogólnie, dobrą, zrobić coś przeciwnego. Nie wszystko jest bowiem takie, jak to malują w księgach i jak głoszą bardowie ;)
Dzięki za komentarz!
A Leszy był uważany za dobrego? Nie odniosłam wcześniej takiego wrażenia, ale może to spaczony dobór lektur.
Babska logika rządzi!
Finklo, może nie tyle dobrego, co z pewnością neutralnego (nie był istnym demonem pragnącym tylko krwi, jak ma to miejsce choćby w Wiedźminie). Był Panem Lasu więc mógł poszczuć nieproszonego gościa wilkami, ale mógł też pomóc odnaleźć właściwą drogę i takie tam. Generalnie, nie był ani całkiem czarny, ani biały, przynajmniej według wiedzy, którą gdzieś tam kiedyś zdobyłem. A w poprzednim wpisie nie chodziło mi tyle o to, że był uważany za stricte dobrego w rzeczywistość, jeno w moim tekście (W danym rejonie kulturalnym, który nie jest w żaden sposób ściśle określony).
Realuc, No w temacie Leszego czuje właśnie tutaj niedosyt. Może to kwestia tego, że bardzo słabo znam mitologię słowiańską. Chyba brakło mi tu jakiegoś zaczepienia, dlatego Leszy tutaj właśnie dobrym duchem nie jest.
Shanti, rozumiem niedosyt, choć akurat w tym tekście nie chciałem już niczego bardziej wyjaśniać. Pewne niedopowiedzenia są bowiem nieodzownym elementem tekstów w klimatach grozy. Tak mi się wydaje przynajmniej. Tak czy siak być może innym razem zaspokoję Twój niedosyt w inny sposób ;)
Mimo wszystko w tej chwili właśnie jej potrzebował. Samotności.
– Idę na polowanie.
Wielkie pragnienie, miesiące rozłąki, a ten zjadł i już wyszedł?
A kto mu bronił wrócić do domu z upolowanym zwierzęciem?
Twarz kogoś, dla kogo karanie syna wyjętym z ogniska pogrzebaczem nie jest niczym złym.
Po co pogrzebacz przy ognisku?
W ogóle nie pasuje do umiejscowienia akcji.
– Nic mu nie jest. I bardzo chciałby w końcu poznać swojego ojca – odpowiedziała spokojnie Dobromiła.
Myśliwy pokręcił głową z niedowierzaniem, zabrał miecz i wybiegł przed chatę.
Zwierzęcia niosącego ze sobą odór już tam nie było.
*
Zima wkroczyła do lasu bez zapowiedzi, za nic mając to, iż gospodarz nie zdążył nawet zrzucić wszystkich liści z gałęzi. Tak więc pierwszy śnieg zaskoczył zarówno drzewa i zwierzęta, ale też samego myśliwego, który przecież zawsze bywał przygotowany na wszystko odpowiednio wcześniej.
Jakoś mi nie pasuje ten przeskok. Nie tropił zwierzęcia? Nie wypytywał ukochanej co się właściwie dzieje?
– Oboje oddaliśmy mu nasze największe lęki. Ja nie potrafiłam znieść wizji kolejnego martwego dziecka na rękach, ty zaś nie mogłeś dłużej toczyć batalii ze wspomnieniami i strachem, które wywoływały.
Do tej pory trzymasz się jednej stylizacji mowy. Ale to zdanie Dobromiła wypowiada jak współczesna kobieta.
Śpiewające drzewa to słudzy, którzy każdego dnia śpiewają pieśni chwalące jego imię. Ludzie mawiają, że liście na progu chaty to znak od samego borowego, mówiący o tym, że dane domostwo czeka dobrobyt.
Powtórzenia.
Fajne, czytałem z zainteresowaniem.
To, co mi zgrzytało wymieniłem, ale ogólnie nie psuło mi to przyjemności z lektury, z zaciekawieniem śledziłem losy Radogosta i czekałem finału, który okazał się satysfakcjonujący… choć nie całkiem. Zamiast epilogu o Świętopełku, który absolutnie nic nie wniósł do tekstu, oczekiwałem ukazania dalszych losów Radogosta, który przecież przeżył, choć pozbawiony twarzy.
Co do skojarzeń z Wiedźminem – nie doznałem ich.
Może dlatego, że klimat opowiadania bardziej jest rodem ze Starej Baśni. :)
Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.
Podobało mi się.
Udane opowiadanie grozy, dobrze miarkowane napięcie. Podobało mi się szaleństwo Dobromiły, które postępowało i było przekazane wiarygodnie. Ciekawy koncept z tym, że zabierając nam nasze lęki pozostajemy puści. Ogólnie też udało Ci się stworzyć fajny klimat smutnej baśni/fantasy.
Niemniej jednak mam też parę uwag:
Podobnie jak Gekikara nie jestem do końca ukontentowany z epilogu. Wolałbym abyś opowiedział dalej o Radogoście, co się z nim stało, czy oszalały włóczył się po lasach, czy próbował zabijać leśne zwierzęta, może niszczył drzewa w akcie zemsty?
Pogrzebacz skojarzył mi się raczej z paleniskiem wewnątrz a nie przy ognisku.
Co do stylizacji to trochę przeszkadzały mi te prastare drzewa i chata. Również jeno nie do końca mi pasowało w kilku miejscach np. tu:
wysłuchaj mnie jeno
To zdanie też mi zgrzytnęło
gdyż na zaprawionego w starciach człeka trafił
Oraz drobnostki
Zwierzęcia niosącego ze sobą odór już tam nie było.
Usunąłbym tam
Tak więc pierwszy śnieg zaskoczył zarówno drzewa i zwierzęta, ale też samego myśliwego
Usunąłbym tak więc
Zacisnął dłonie na zakrwawionej rękojeści, wbił sztych w śnieg, zaczął wyć. Wyć niczym wilk, wyć niczym cała wataha wilków.
Może lepiej
Zacisnął dłonie na zakrwawionej rękojeści, wbił sztych w śnieg, zaczął wyć. Wył niczym wilk, niczym cała wataha wilków.
Co nie zmienia faktu że ogólne wrażenie jest pozytywne więc klikam.
Nieco przeciągnięte.
Po części zgadzam się z Finklą. Nieco to wszystko oniryczne. Momentami ma to swój urok, momentami męczy. Tego typu stylistyka lepiej sprawdza się, gdy czasem równoważyć ją scenami mocniej osadzonymi w rzeczywistości. Zwłaszcza, że masz tu do tego odpowiedni zestaw bohaterów.
Sama fabuła nieszczególnie porywająca, głównie ze względu na nierównomiernie rozłożone tempo. Początek wlecze się nieco, a potem rach ciach i jest po wszystkim. Nie zaszkodziłoby nieco wyrównać proporcje zawiązania i rozwiązania akcji. Szczególnie, że choć minimalnie oblatana w mitach słowiańskich osoba (czyli np. ja) z wyprzedzeniem odgadnie, kto żyje w borze, więc rozciąganie tajemnicy tekstowi nie służy.
Bohater mnie nie przekonał. Jego zadawniona trama od początku w oczywisty sposób stanowi narzędzie autora, nie element kreacji postaci. Bijesz trochę po głowie tymi bliznami, tymi oparzeniami, torturami – ale poza tym bohater nie ma niemal żadnej osobowości. Nic dziwnego, że po utracie blizn nic z niego nie zostaje. Nie mówiąc już o tym, że ataki paniki w PTSD zwykle inicjuje jakiś czynnik stresowy, którego tu zabrakło.
Swoją drogą, ironiczne ma imię, jak na odludka.
Styl, czy może stylizacja, bywa męcząca – ale ja nie lubię archaizacji, więc to leży po mojej stronie. Są momenty, w którym wspomniana oniryczność robi robotę. Rytuały żonki bohatera, jej taniec, piosenki… To pasowało mi tematycznie. Z drugiej strony, momentami miałem dość.
Podsumowując – spodobało mi się przesłanie, że nasze lęki są częścią naszej osoby. Spodobały się niektóre opisy, nastrój niektórych scen. Reszta nie zrobiła większego wrażenia. W moim odczuciu taki średniaczek z kilkoma elementami nieco na plus.
Gekikaro, hej!
Wielkie pragnienie, miesiące rozłąki, a ten zjadł i już wyszedł?
Miało to pokazać siłę więzi, jaka łączyła go z puszczą. Polowanie było niejako pretekstem, by przywitać się ze swym drugim domem. A kto wie, czy był on mniej ważny od tego pierwszego…
Po co pogrzebacz przy ognisku?
Wyżej jest już długa dysputa z z Finklą na temat pogrzebacza więc powiem tylko w skrócie: być może niefortunnie połączyłem dwie rzeczy. Nie chodziło o to, że pogrzebacz pełnił jakąś funkcję w ognisku, tylko że zwyczajnie został użyty jako narzędzie tortury (równie dobrze mógłbym zamienić ognisko na piec jako źródło rozgrzania narzędzia).
Jakoś mi nie pasuje ten przeskok. Nie tropił zwierzęcia? Nie wypytywał ukochanej co się właściwie dzieje?
Zapewne wypytywał. Jednak kilkukrotnie dowiadujemy się o tym, że kobieta nie była zbyt wylewna i nie gadała z sensem, więc musiał dochodzić całej prawdy sam.
Cieszę się, że w ogólnym rozrachunku się podobało. Wielkie dzięki za wizytę!
Edwardzie, cześć!
Jeśli chodzi o zakończenie, to jak już parokrotnie przy okazji innych komentarzy wspominałem, w moim mniemaniu pełni pewną klamrę (łączy się w pewien sposób z początkiem) jednak do chwili obecnej walczę z myślami, czy rzeczywiście jest potrzebne :P
Do uwag przysiądę wkrótce ale dzięki za wyszczególnienie. No i rad jestem, że wrażenia okazały się pozytywne.
Dzięki!
None, bry!
Jeśli chodzi o zarzuty odnoszące się do stylizacji, tempa itp. cóż, chyba pierwszy raz porwałem się na tekst w klimatach grozy więc i pewne zagrania były dla mnie eksperymentalne. Ale ta powolność jest według mnie wskazana w tego typu tekstach, oczywiście umiejętnie zastosowana i w odpowiedniej dawce, co nie znaczy, że mi się to udało tak jakbym chciał.
Trochę nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nic się nie dzieje, a potem rach ciach i koniec. Skupiałem się na stopniowaniu, dodawaniu kolejnych elementów układanki, a scena kulminacyjna jest tego tylko zwieńczeniem.
Bohater jak to bohater, jednego przekona, innego nie. Blizny oraz historia związana z nimi jest kluczowa dla fabuły, więc nie uważam, abym bił nimi po oczach. Wzmiankuję bowiem o nich tylko w kluczowych momentach, długo zresztą nie wspominając o nich wcale. A czynnikiem stresowym wywołującym reakcje z pewnością były wizje przypominające traumatyczne wydarzenia z przeszłości.
Swoją drogą, ironiczne ma imię, jak na odludka.
Odludkiem został dopiero na pewnym etapie życia :)
Choć nie ze wszystkimi spostrzeżeniami się zgadzam, za wszystkie z serducha dziękuję! W końcu lepszy średniak niż słabeusz ;)
Pozdrawiam!
Jeśli chodzi o zarzuty odnoszące się do stylizacji, tempa itp. cóż, chyba pierwszy raz porwałem się na tekst w klimatach grozy więc i pewne zagrania były dla mnie eksperymentalne.
Szczerze, to ja tu tej grozy całkiem nie wyłapałem. Dark fantasy, owszem. Ale grozę? Nie, nie bardzo.
Dlaczego nie poczułem grozy? Teraz trudno już mieć pewność, ale dwa czynniki, które mogły mieć tu swój udział to bohater i brak poczucia zagrożenia.
Dałeś nam bohatera, który jest weteranem, obeznanym z bronią wojem, myśliwym – słowem, wymiataczem. Zresztą, w finale zabija główne zagrożenie ot tak, w kilka linijek. Ciężko się martwić o kogoś, kto potrafi o siebie zadbać. Stąd brak poczucia zagrożenia.
Dodatkowo bohater jest, jak już wspominałem, mało wyrazisty. Nie polubiłem go, więc i jego los był mi w zasadzie obojętny. Żeby groza działała, musi mi zależeć na przetrwaniu opisywanej postaci.
Trochę nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nic się nie dzieje, a potem rach ciach i koniec. Skupiałem się na stopniowaniu, dodawaniu kolejnych elementów układanki, a scena kulminacyjna jest tego tylko zwieńczeniem.
No tak, tyle że rozwiązanie zagadki było (w moim przypadku) do wywnioskowania sporo naprzód, więc to dokładanie trochę mi się ciągnęło.
Blizny oraz historia związana z nimi jest kluczowa dla fabuły, więc nie uważam, abym bił nimi po oczach. Wzmiankuję bowiem o nich tylko w kluczowych momentach, długo zresztą nie wspominając o nich wcale.
Może dlatego doniosłem takie wrażenie, że bohater w zasadzie nie ma żadnych innych cech. Gdzieś tam błyska to samotnictwo i miłość do puszczy, ale raz, że słabo zaakcentowane, dwa, że też nie jest to jeszcze osobowość.
A czynnikiem stresowym wywołującym reakcje z pewnością były wizje przypominające traumatyczne wydarzenia z przeszłości.
No ale o tym przecież mowa – wizje, czyli te tzw. flashbacki powinny być wyzwalane przez czynnik stresowy. Nie mogą być wyzwalaczem same dla siebie.
Odludkiem został dopiero na pewnym etapie życia :)
Wiadomo, jak mu nadawali imię, to kto to wiedział, jaki on będzie. To ty, jako autor wykazujesz się ironią. :P
No ale o tym przecież mowa – wizje, czyli te tzw. flashbacki powinny być wyzwalane przez czynnik stresowy. Nie mogą być wyzwalaczem same dla siebie.
Mogą też być przez kogoś zsyłane, w końcu miewał je będąc w pobliżu pewnego pana ;)
Resztę uwag pozostawiam bez kontr odpowiedzi, gdyż pewnikiem prawda leży, wisi bądź też lewituje gdzieś pośrodku :)
Raz jeszcze dzięki None za poświęcony czas.
Cześć, Realucu!
której nigdy nie doświadczył od tamtego dnia.
Tu na pewno miało być “od”, a nie “do”?
Blokada, widzę, złamana! Fajne to, z butów nie wyrwało, było nieco przewidywalne, ale naprawdę dobre. Znów klimaty mitów, ale to “znów” takie z uśmiechem pisane ;)
Fabuła spójna, choć od pewnego momentu widać było dokąd prowadzi, tym bardziej że pisałeś przecież do konkursu, gdzie najpierw wybrałeś tytuł. Nie jest to jednak jakiś tam zarzut, a bardziej uwaga (a, bo wiesz – jak się czytelnik czegoś domyśli, to jest taki zadowolony i chciałem się tutaj pochwalić! XD)
Ciekawe i obrazowe opisy, zbudowały fajny klimat.
Najbardziej przyczepiłbym się do ostatniej rozmowy Radogosta z Dobromiłą. Nieco pachnie infodump’em, kobieta jeszcze chwilę wcześniej tańczyła nago na śniegu, wcześniej w ogóle nie kontaktowała, a tu nagle wali zdaniem złożonym. Rozumiem dlaczego tak to napisałeś, ale nieco mnie to z rytmu wybiło.
Ogólnie pozytywnie, biblio już jest, więc teraz powodzenia w konkursie!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie!
Najbardziej przyczepiłbym się do ostatniej rozmowy Radogosta z Dobromiłą.
Hm, coś w tym jest. W porównaniu do jej wcześniejszego odklejenia, które się przecież pogłębiało, rzeczywiście podaje trochę składnych informacji. Pewnie dałoby się je zaserwować w inny sposób, ale po ptakach :P Generalnie uznajmy, że w tamtym momencie przemawiał przez nią Leszy albo coś w tym stylu i nie drążmy tematu :D
No i cieszę się, że mimo, iż buty pozostały na stopach, uznałeś złamanie blokady za całkiem skuteczne ;)
Pozdrawiam!
Nie moje klimaty, ale nie mogę nie docenić kunsztu, z jakim tworzysz obrazowe opisy. Po pierwsze nie męczyło i jakoś tak płynnie przeszedłeś z tej archaiczności do… lekkiej archaiczności. Po drugie czuć klimat, cholera! Bohaterzy są dobrze zarysowani, naprawdę czuć, że żyją i nie są z tektury. Tytuł wykorzystany zacnie. Naprawdę dobre opko.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Dziękuję Folanie za komentarz i przychylne słowa, tym bardziej, że nie są to Twoje klimaty. Postaram się zajrzeć i do Twojego konkursowego tekstu już niebawem ;)
Świetnie wykorzystany tytuł, klimatyczny początek, słowiańskie klimaty to na plus. Dobrze się czytało.
Od poznania Dobromiły, można się domyślić w jakie rejony to idzie. I tu już zupełnie subiektywnie, nie przemówiło to do mnie. Po pierwsze po prostu nie lubię czytać takiej tematyki (ze względu na moją wrażliwość). Po drugie mam wrażenie ogólne (kilka już opowiadań na portalu takich czytałam), że jeśli autor chce pójść w emocjonalną stronę, to wybiera właśnie temat poronienia, stracenia dziecka, co sprawia że kolejne opowiadanie tego typu nie zawiera tej emocjonalności, a staje się po prostu oklepane.
Jeśli chodzi o szybkie odwiedziny bohatera w puszczy, to właśnie tak to odebrałam, jak pisałeś – ucieczka od problemu.
Klamra z liśćmi u progu akurat mi się spodobała :).
Hej! ;)
Cieszę się, że coś się spodobało. Jeśli chodzi o te subiektywne wrażenia, całkowicie je rozumiem. Z pewnością nie jest to tematyka dla każdego. Z kolei jeśli chodzi o warstwę emocjonalną, ja również nie lubię wzbudzania emocji na siłę czy za pomocą utartych motywów. W tym jednak przypadku motyw utraty dziecka uznałem za niezbędny dla historii, w której miał się pojawić poroniec.
Jeśli chodzi o szybkie odwiedziny bohatera w puszczy, to właśnie tak to odebrałam, jak pisałeś – ucieczka od problemu.
Uch, czyli jednak ktoś rozpracował moje zamiary :D
Postaram się w najbliższym czasie odwiedzić i Twój tekst, gdyż to przecież był mój pierwotny, wymarzony tytuł ;)
Pozdrawiam!
Mam nadzieję, że nie rozczaruję :). I spotkasz tam kogoś, choć tylko wspomnianego ;).
<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>
Realuc – Wszystkie nasz lęki
I to rozumiem! Wilgotna suterena, butelka korzeniówki oraz dobra historia. Czego chcieć więcej od życia?
Tworzysz niesamowity klimat. Prawie tak dobry, jak w „Dziku i loszce”, ale hej! Temu lokalowi nikt nie dorówna. Postacie są głębokie jak portfel bankowca, wydarzenia idą dobrym tempem, bez dłużyzn i przestojów. Do tego las i złowieszcze coś, kryjące się w gęstwinach.
Wzbudziłeś u mnie autentyczną ciekawość, co do rozwoju akcji oraz zakończenia.
Wykonanie przypominało jelenia z drewnianą nogą. Niby człapie, ale gracji nie ma. Zdarzały się literówki i dziwne zdania, na szczęście to opowiadanie to wciąż jeleń – poroże ma piękne i to się liczy.
Lęki jako nieodłączna część każdego z nas, coś, co sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy, to nieoczekiwana i ciekawa interpretacja tytułu. Aż się przestraszyłem, że skończę butelkę, zanim doczytam do końca!
Największym mankamentem była ostatnia scena. Zupełnie niepotrzebna – wytrąciła z klimatu jak panna, która po upojnej nocy zaczyna gadać o swoim mężu. Po co?!
Na szczęście nic nie zatarło dobrego wrażenia!
Zanaisie, bardzo dziękuję za jurorski komentarz oraz za docenienie tego tekstu pomimo jego mankamentów. Wykonanie od czasu wrzucenia opowiadania z pewnością się poprawiło, gdyż nie ukrywam, tym razem zamiast kilku czytanek przed wrzuceniem zrobiłem jeno jedną. Ostatnia scena – w komentarzach widać, że ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. A i sam autor do tej pory nie zdecydował, po której stronie barykady ostatecznie stanąć. Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!
Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.
Teraz w końcu mógł jej się przyjrzeć. Nie zmieniła się zanadto, choć wyglądała na nieco zaniedbaną.
No jak się nie zmieniła, skoro zaraz wymieniasz całą litanię zmian, jakie zaszły w Dobromirze ;)
Spojrzał na wychudzoną Dobromiłę w potarganym i brudnym odzieniu i jedyne, co przeszło mu przez myśl, to to, że samotność nie wpływa dobrze na człowieka. Mimo wszystko w tej chwili właśnie jej potrzebował. Samotności.
Dopiero co wrócił, ledwie co jej pragnął, a już chce samotności?! Co to za chłop.
Dialogi momentami brzmiały mi nieco sztucznie:
– Każdego dnia wypatrywałam cię wśród drzew, mój luby
Marudzenia więcej nię będzie, bo Twoje opko bardzo mi się podobało. Lubię taki styl, stylizacja i szyk przestawny mi nie przeszkadzały, wręcz uważam, że pasują do tekstu. Chłop mógłby trochę bardziej przejąć się swoją kobitką, ale taka postawa, jaką przyjmuje wpisuje się w realia czasu.
To co mi się jednak najbardziej spodobało, to podejście do tematu. U Ciebie lęki są integralną częścią tożsamości człowieka, zrezygnować z nich, oddać je oznacza de facto pozbyć się cząstki siebie. Trochę płyniesz pod prąd, bo dzisiaj wszyscy chcą być szczęśliwi, pozbyć się traum z przeszłości i żyć jakby ich nigdy nie było. Ale bez naszych doświadczeń bylibyśmy kimś innym, stracilibyśmy tożsamość. Oswoić – owszem, pozbyć się – nie. Trafiłeś tym opkiem w to, jak ja patrzę na świat.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko, i Tobie dziękuję za jurorski komentarz oraz za zorganizowanie tego, jakże zacnego, konkursu :)
Z docenienia tekstu bardzo się cieszę i, szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tak wysokiego wyniku, gdyż zdawałem sobie sprawę, iż opowiadanie to mankamenty ma.
Mocno skupiłem się na samym haśle i jego znaczeniu w tej historii więc cieszy fakt, że to właśnie ten aspekt tak przypadł jurorom do gustu i zarazem był prawdopodobnie głównym powodem takiego a nie innego werdyktu :)
Pozdrawiam!
Cześć!
Trochę późno, ale wreszcie jestem. Bardzo przyjemne, klimatyczne i zacnie napisane opowiadanie. Brawo! Styl i użyty język doskonale pasują do snutej opowieści, która jest wręcz przesiąknięta słowiańskością. Bardzo przyjemnie się to czyta. Zwłaszcza scena z powrotem do domu, kiedy to chłop po dłuższej nieobecności wita się z kobita po czym niezwłocznie rusza na polowanie. Punkt za humor. Kolejny punkt za epilog, w którym tłumaczysz laikom (takim jak ja po części), z kim miał bohater do czynienia.
Jeżeli czegoś mi w tym tekście zabrakło, to nieco dłuższego i bardziej dramatycznego ostatniego starcia oraz nieco większej ilości dialogów między bohaterami. Jak na ludzi, bardzo mało rozmawiają (jeżeli miał być tak, że bohaterka pozostaje obojętna na próby nawiązania kontaktu, to nie wybrzmiało). Ale to drobnostki, bardzo udany tekst.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
krar, dzięki za wizytę i komentarz :)
Jeśli chodzi o starcie, to ostatni czasy mam problemy z dłuższym opisywaniem tego typu scen. Dawniej mogłem opisywać sieczkę na kilka stron, dziś najchętniej w kilku zdaniach opisałbym całą potyczkę. Pewnikiem z tego wynika to, o czym piszesz.
Z kolei jeśli chodzi o dialogi, to tak miało poniekąd być. Próbował nawiązywać ten kontakt, ale kobieta była coraz bardziej nieobecna itp.
Cieszy mnie Twa opinia i pozdrawiam!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Bardzo dobrze się czytało misiowi. Brawo!
Cieszę się, że się Misiowi podobało :)
Ej, a że mnie się podobało? :(
Przynoszę radość :)
Anet, na wszystkich bogów zaklętych w pradawnych drzewach, umknął mojej uwadze Twój komentarz! Proszę o wybaczenie oraz odpowiadam: Z Twojego podobania również się cieszę ;)
No! ;))))
Przynoszę radość :)
;)