
To potencjalnie pierwsza część cyklu, jeśli “zażre” to mam jeszcze kilka pomysłów. :)
To potencjalnie pierwsza część cyklu, jeśli “zażre” to mam jeszcze kilka pomysłów. :)
Mimo przedpołudniowej pory niebo nad wsią było zaciemnione. Postronnemu obserwatorowi trudno byłoby nawet określić czy jest to powodem silnego zachmurzenia czy może po prostu słońce nie miało ochoty zaglądać w tę okolicę. Sama wieś też robiła wrażenie zapadłej. Nikt nie zadał sobie nawet tyle trudu by wyłożyć asfalt na głównej drodze. Po obu jej stronach co rusz dojrzeć można było jakąś rozklekotaną, drewnianą chałupę. Tylko jedna z nich wyróżniała się na tle innych, zarówno jasną elewacją jak i porządnym dachem.
To właśnie przed tą chałupą zatrzymał się czarny sedan. Wgnieciony błotnik, długa rysa na drzwiach i liczne otarcia wyraźnie wskazywały, że pojazd lata swojej świetności ma już za sobą. Z wnętrza wyłonił się średniego wzrostu mężczyzna, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i przetarte dżinsy. Rozejrzał się wokół, przeczesując zmierzwione jasne włosy. Dookoła nie było żywej duszy. Można odnieść wrażenie, że okolica jest zwyczajnie opuszczona. Ba, nie można było dosłyszeć nawet ćwierkania ptaków czy choćby cykania świerszczy.
Przybysz wziął głęboki wdech i ruszył. Załomotał w drzwi.
– Wlazł! – ze środka rozległo się burknięcie.
Mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł. W chałupie było jeszcze ciemniej niż na zewnątrz. Grube karminowe zasłony skutecznie oddzielały pomieszczenie od świata zewnętrznego. Jedyne źródło światła stanowił wiszący na wystającym z sufitu kablu żyrandol. Przy niewielkim stoliku pod ścianą siedziało dwóch tubylców o gębach bladych jak sama śmierć, na dodatek nieskażonych intelektem. Jeden z nich, łysy, miał na sobie biały, siatkowy podkoszulek, drugi zaś ubrany był w granatowy T-shirt z trzema paskami, z czego jeden z nich był w połowie rozpruty. W dłoniach trzymali karty. Nie wyglądali na specjalnie zadowolonych faktem, że przerwano im rozgrywkę.
– Czego tu? – spytał łysy
– Sołtysa szukam – odburknął przybysz.
– Dzisiaj nie przyjmuje. – Ten w granatowej koszulce przygładził rzadkie, tłuste włosy. – Jak masz do niego jakiś interes, wróć jutro.
– To nie ja mam interes do sołtysa tylko sołtys do mnie.
– Taaaak? – Biały podkoszulek niedbale rzucił karty na stół i wstał. – A jakiż to interes może mieć sołtys do takiego frajera jak ty?
– Może sam go spytaj, wsiowy pachołku, zamiast marnować mój cenny czas.
– Jak mnie nazwałeś, miastowa mendo? – łysy zrobił dwa kroki w kierunku nieznajomego, zaciskając dłonie w pięści. Zarówno on jak i stojący za nim towarzysz sprawiali wrażenie gotowych by rzucić się na przybysza. Ten nadal stał spokojnie, powolnym ruchem wkładając ręce do kieszeni kurtki.
– Spokój tam! – z drugiego pomieszczenia wydobył się głos. Po chwili w progu stanął jego właściciel – lekko przygarbiony staruszek o bystrym spojrzeniu.
– Tatko, ale ten…
– Zamknij gębę – staruszek przerwał łysemu nieuznającym sprzeciwu głosem. – Mówiłem wam, idioci, że gościa będziemy mieli.
– I że to jest niby ten twój…
– Nie żaden mój, kretynie, żaden mój. To uznany fachowiec i należy mu się szacunek.
Łysy przez chwilę patrzył na przybysza zmrużonymi oczami. Wyglądał jakby miał ochotę napluć mu w twarz. Zdając sobie jednak sprawę ze sprzeciwu ojca wreszcie spokorniał i powrócił do stolika.
– Zapraszam pana do siebie. – Staruszek wskazał nieznajomemu pokój za sobą.
W pomieszczeniu było nieco jaśniej niż w salonie, oświetlała je bowiem silna lampa stojąca na solidnym dębowym biurku. Wciąż jednak nie docierało tu światło z zewnątrz – okna również tu zasłonięte były kotarami.
– Kownacki jestem. Sołtys. – Staruszek wyciągnął ku przybyszowi zgrabiałą dłoń. Ten uścisnął ją pewnie. Gospodarz wskazał mu skórzany fotel, sam usiadł na podobnym po drugiej stronie biurka. – Przepraszam za tych moich synów, to debile. Wszystko przez rodzinę ze strony ich matki… A, zresztą nieważne, nie po to pan się przecież tutaj fatygował.
– Mam taką nadzieję. – Nieznajomy uśmiechnął się kwaśno.
– Jeżeli to, co o panu słyszałem jest prawdą, jest pan dla tej wsi niczym wybawienie – powiedział sołtys, rozsiadając się wygodnie. – A że opowieści te pochodzą ze sprawdzonych źródeł…
– Ciekaw jestem z jakich.
– Ano, chociażby to jak kilka wsi obok zlikwidował pan utopca. Gdzie indziej gniazdo ghuli. A na północ stąd to ponoć nawet smoka pan zabił.
– Z tym smokiem to trochę panu nakłamali. – Łowca uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. – To nie był żaden smok tylko zwykły bazyliszek, na dodatek dość stary i niemrawy. Ale fakt, ostatnimi czasy w tych stronach miałem nieco roboty.
– Właśnie dlatego wydaje mi się pan najlepszą osobą do rozwiązania naszego małego… jakby to rzec, problemu.
– A jakiż to problem, sołtysie?
– Zapewne zauważył pan, że we wsi wszyscy ludzie po domach się chowają.
– Trudno to przeoczyć. Pan i pańscy synowie są jedynymi ludźmi jakich spotkałem w ciągu ostatnich kilkunastu kilometrów.
– Istotnie. – Sołtys uśmiechnął się krzywo. – Z przykrością stwierdzam, że w lasach, nieopodal wsi, swoje leże założyło sobie nic innego jak wilkołak.
– Wilkołak? – Przybysz uniósł brwi. – A skąd to ścierwo u was?
– A skąd mnie to wiedzieć? – Staruszek rozłożył ręce w geście bezradności. – Po prostu jest i już. Na ludzi po nocy napada, serca wyrywa. Okropieństwo jakieś!
– Ciekaw jestem skąd wiadomo że to wilkołak? Chcecie powiedzieć, że ktoś widział go na własne oczy i przeżył?
– Ano. – Sołtys skinął głową – Jednemu z chłopów udało się uciec. Któryś z dzieciaków, gdy to bydlę mordowało jego rówieśników, zdołał skryć się w krzakach. No i jedna dziewucha cudem przeżyła po tym, jak ten chciał ją… no, wykorzystać gdzieś pod drzewem.
– Wilkołak gwałcący dziewczyny? – łowca zarechotał. – A to ci dopiero, o czymś takim jeszcze nie słyszałem. Jest pan pewien, sołtysie, że nikt panu bajek nie nawciskał?
– Ja tylko powtarzam to z czym ludzie do mnie przychodzą. – Sołtys raz jeszcze rozłożył ręce. – Faktem jest, że coś w tym lesie jest, zamordowało już kilka osób a te, którym udało się przeżyć, jak jeden mąż powtarzają, że to wielkie, owłosione wilkopodobne stworzenie.
– No dobra – powiedział przybysz po kilku chwilach namysłu. – Sprawdzę co się kryje w tych waszych lasach.
– Zarówno ja jak i cała wieś będziemy panu wielce zobowiązani.
– Zobowiązani jak zobowiązani, stawkę pan zna. I ze zrozumiałych przyczyn przyjmuję tylko gotówkę.
Samochód zostawił we wsi. W gęstym lesie i tak nie byłoby z niego wielkiego pożytku. Uzyskawszy od sołtysa wskazówki, gdzie może napotkać wilkołaka łowca udał się tam pieszo. Po kilku godzinach marszu czuł znużenie, wiedział jednak, że nie ma na co czekać. Spędzenie nocy w lesie z grasującym wilkołakiem nie wchodziło w grę.
W pewnym momencie pod jednym z drzew zauważył kształt. Podszedł bliżej, z każdym kolejnym krokiem upewniając się, że przeczucie go nie zawiodło. Miał przed sobą ciało kilkuletniej dziewczynki. Ręce i nogi miała rozrzucone w różne strony, siwą, ubrudzoną błotem sukienkę zaś podwiniętą. Nie sposób było pominąć jeszcze jednego istotnego szczegółu.
– Brak głowy – mruknął sam do siebie łowca, przykucając tuż obok zdekapitowanego ciała i ujmując w dłoń drobną rączkę. Delikatna kończyna pełna była śladów ogromnych zębów i zadrapań. Pod połamanymi paznokciami zostały kępki kłaków. Broniła się. W całości tego widoku coś go zaniepokoiło. Nie mógł jednak skojarzyć co dokładnie.
Wstał i rozejrzał się dookoła, by po chwili ujrzeć wystającą z jednego z krzaków nogę. Pochylił się lekko, przyjmując bezpieczną pozycję, po czym ostrożnie zrobił kilka kroków do przodu. Zatrzymał się na moment, wsłuchując w dźwięki otoczenia. Nie słysząc zupełnie niczego, szybkim ruchem chwycił nogę w kostce i mocno przyciągnął do siebie. Z krzaków wysunęło się ciało dorosłego mężczyzny. Martwego.
Coraz lepiej, pomyślał łowca.
Denat wyglądał jakby w krzakach leżał dobrych kilka dni. Skórę miał bladą a na twarzy malowało się przerażenie. Łowca pochylił się bliżej i wtedy to zobaczył. Na szyi mężczyzny widoczne były dwie niewielkie dziurki, niczym drobne nakłucia.
– To w końcu wilkołak czy wampir bo już się pogubiłem? – Łowca wstał z kucek. – Pan sołtys delikatnie plącze się w zeznaniach…
Nagle usłyszał za sobą szmer. Nie zdążył się dobrze odwrócić, gdyż coś z ogromną siłą powaliło go na ziemię. Przed uderzeniem głową w drzewo uratował go tylko refleks – w ostatniej chwili odbił się ręką od podłoża i skoczył na równe nogi.
Przed sobą ujrzał ogromne stworzenie, pokryte gęstą, czarną sierścią. Wielkie łapy zakończone miało długimi, zaostrzonymi pazurami. Pośrodku masywnego pyska widoczne były żółte, wilcze ślepia. Wilkołak ryknął głośno, ukazując rząd długich zębów.
Łowca sięgnął do tylnej części spodni, chwytając rękojeść pistoletu.
– Srebrne kule zrobią z tobą porządek, śmierdzielu – syknął, ocierając ślinę wilkołaka z twarzy.
Stwór okazał się jednak szybszy niż przypuszczał. Nim łowca wyciągnął broń, wilkołak rzucił się na niego z wściekłością, po raz kolejny powalając go na ziemię. Łowca chwycił lykantropa za łeb, starając się oddalić kłapiące śmiercionośne szczęki od swojej twarzy. Po chwili udało mu się wsunąć kolano między nogi potwora i przerzucić go za siebie. Wilkołak szczeknął boleśnie. Łowca szybkim skokiem wstał i wyciągnął pistolet. Wycelował przed siebie i pociągnął spust. Potwór zdołał jednak w porę odskoczyć. Srebrna kula z cichym trzaskiem wbiła się w drzewo. Łowca ponownie oddał kilka strzałów, jednak stwór za każdym razem odskakiwał na boki, głośno przy tym rycząc.
Po chwili jednak szczęście opuściło lykantropa. Trafił łapą na błoto, poślizgnął się i upadł. Łowca, wyczuwając swoją szansę doskoczył do niego, wciąż celując w łeb wilkołaka.
– Twój czas dobiegł końca. – Tropiciel uśmiechnął się pod nosem i nacisnął spust.
Z pistoletu wydobyło się jednak zaledwie ciche kliknięcie. Pusty magazynek.
– Szlag by to…
Łowca nie zdążył dokończyć zdania, gdyż wielka łapa wilkołaka trafiła go w skroń. Upadając, ostatnim co zobaczył, był wystający z gleby korzeń. Po chwili przed jego oczami zapadła kurtyna ciemności.
Huk, jaki słyszał wewnątrz głowy po przebudzeniu się przywodził mu na myśl lądowanie turbośmigłowca pośrodku Rio de Janeiro w szczytowym punkcie karnawału. Nie żeby kiedykolwiek tam był, po prostu tak to sobie wyobrażał. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się. Znajdował się w drewnianej, zaciemnionej chacie. Spróbował się poruszyć, jednak szybko spostrzegł, że jest mocno przywiązany do krzesła.
– Obudziłeś się wreszcie, rycerzyku.
Na ogromnym łożu w kącie chałupy leżał wilkołak. Widząc, że łowca odnotował jego obecność, wyszczerzył się obleśnie.
– Jakim cudem mówisz ludzkim głosem? – z gardła łowcy wydobyło się coś w rodzaju chrypnięcia.
– Godne pożałowania – szczeknął potwór. – Wydawałoby się, że taki z ciebie słynny łowca a gówno wiesz o wilkołakach.
– W życiu bym nie powiedział, że jestem taki słynny…
– Nie próbuj mnie czarować swoją gadką. Naprawdę myślisz, że nie wiem kim jesteś?
– Moja sława aż tak mnie wyprzedza?
– Roberta Wagnera powinien znać i bać się każdy. A z tego co mi wiadomo nie robi ci różnicy czy przeciwnik jest potworem czy nie…
– Oszczędź sobie. Po co mnie tu trzymasz?
– Miałem nadzieję, że odbędziemy sobie jakąś ciekawą pogawędkę zanim rozszarpię cię na strzępy.
– Więc przejdź od razu do punktu drugiego, nie mam ochoty na ploteczki.
– Nie o ploteczki mi chodzi, Wagner – wilkołak przerwał mu stanowczo. – Bardziej interesuje mnie co kieruje mordercą zabijającym na zlecenie. Masz w ogóle jakieś skrupuły?
– Powiedział wilkołak, latarnia moralności, wyrywający serca niewinnym ludziom.
– Jeśli uważasz, że mieszkańcy tamtej wioski są tacy niewinni na jakich wyglądają to naprawdę jesteś głupszy niż wyglądasz.
Wilkołak powoli wstał i zrobił kilka kroków w kierunku Roberta. Ten począł zastanawiać się nad sposobem ucieczki z sytuacji. Gruby sznur mocno krępował związane za oparciem nadgarstki. Sposobem siłowym na pewno nie byłoby szansy uwolnienia się. Po chwili przypomniał sobie o czymś. Wewnątrz rękawa kurtki ukryte miał ostrze. Srebrne ostrze. Ukryte oczywiście na takie wypadki. Delikatnie poruszył przedramieniem. Na szczęście lykantrop przed związaniem nie przeszukał go zbyt dokładnie. To była jego szansa.
– Nadal nie rozumiem co skłania cię do takiego a nie innego życia. – Wilkołak stał tuż nad nim. – Dlaczego uważasz, że możesz ingerować w delikatną równowagę między drapieżnikiem a jego pożywieniem. Przecież taka jest naturalna kolej rzeczy. Słabszy staje się posiłkiem dla silniejszego…
– Długo będziesz mnie maltretował tą pseudofilozofią? – Wagner delikatnie napiął mięsień. Ostrze powoli wsunęło mu się do dłoni. Ostrożnie zaczął przesuwać nim po sznurze, stopniowo czując jak węzeł robi się coraz luźniejszy. – Zabijam takie dziadostwo jak ty bo moją misją jest chronić przed wami porządnych ludzi…
– Stawianie słów „porządni” i „ludzie” w jednym zdaniu jest trochę na wyrost, nie sądzisz? Ludzie już dawno przestali być porządni. Pozjadaliście wszystkie rozumy i uważacie się za panów świata. Ale wasz czas się kończy. Już niedługo tacy jak ja skończymy waszą hegemonię a wówczas zobaczycie jak to jest na pozycji przegranych…
– Nie, dopóki ja stoję na straży ludzi.
– Twardy jesteś w godzinie śmierci, Wagner. – Wilkołak wyciągnął w kierunku łowcy ogromną łapę.
Węzeł w końcu puścił. Robert błyskawicznie machnął srebrnym ostrzem, skacząc przed siebie. Wbijając nóż w wilkołaka usłyszał trzask pękających żeber. Lykantrop zakwilił cicho, oczy mu się zaszkliły.
– Ty… ty… – potwór zaskomlał cicho i z łomotem osunął się na podłogę.
Z rany obficie zaczęła wylewać się posoka. Wilkołak dyszał głośno, resztkami sił próbując złapać dech w piersi. Łowca stanął nad nim, szykując ostrze do uderzenia.
– Oni… w tej wiosce… – zarzęził wilkołak.
– Wiem – odpowiedział Robert, po czym wbił mu nóż prosto w serce.
– Szanowny panie, ufam w pańskie intencje i wiem że słowo łowcy nie dym, dlatego niepotrzebnie tachał pan ze sobą to… coś. – Sołtys z grymasem na twarzy patrzył na łeb wilkołaka, który Wagner rzucił na biurko. Księżyc, rzucający swój blask przez odsłonięte okna dodatkowo spotęgował efekt.
– Wolałem uniknąć nieporozumień, sołtysie. – Wagner strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa kurtki, spoglądając na stojących po obu stronach gabinetu synów gospodarza. – Poza tym taki dowód jest cenniejszy od słowa nawet najbardziej prawdomównego człowieka.
– Może i coś w tym jest – odpowiedział sołtys, sięgając do szuflady biurka. Wyciągnął z niej niewielka paczuszkę i położył przed rozmówcą na blacie. – Jest tyle, na ile się umawialiśmy.
– Dziękuję, sołtysie. – Łowca schował pakunek do wewnętrznej kieszeni kurtki i wstał. – Na mnie już czas.
– Rozumiemy doskonale. Nie tylko my potrzebujemy takich jak pan.
Wagner uśmiechnął się lekko i ruszył do drzwi. Tuż przed nimi zatrzymał się jednak i odwrócił do Kownackiego.
– Jeszcze jedna sprawa, sołtysie. W lesie, zanim natknąłem się na wilkołaka, znalazłem dwa ciała: dziewczynkę z odrąbaną głową i mężczyznę z wkłuciami na szyi.
Sołtys spojrzał pytająco na łowcę.
– Nie mieliście tu ostatnio problemów z wampirami?
– Nic nam o tym nie wiadomo – odpowiedział z kamienną twarzą sołtys.
– Jesteście pewni? – Robert zmrużył oczy. – Bo jeśli tak to chyba lepiej będzie jeśli zostanę tu nieco dłużej i nieco się rozejrzę. Tak dla bezpieczeństwa mieszkańców.
– To… na pewno nie będzie potrzebne. – Twarz Kownackiego nawet nie drgnęła. – Mieliśmy problem z wilkołakiem a skoro został już zlikwidowany, pańska obecność nie będzie tu dłużej potrzebna.
– Wydaje mi się jednak, że lepiej będzie jeśli sprawdzę to i owo…
Sołtys bez słowa skinął głową w kierunku łysego syna. Ten nie zastanawiając się skoczył w kierunku łowcy, chwytając go mocno za ramiona. Otworzył szeroko usta, ukazując długie kły. Zanim Robert zdążył zareagować, ten wbił mu szczęki w szyję.
– Wy, łowcy, nigdy nie wiecie kiedy skończyć. – Kownacki wstał powoli z krzesła. Drugi z synów uśmiechnął się. U obu Wagner zobaczył wyraźnie wampirze kły. – Prosi się was o jedno a wy od razu czepilibyście się czegoś innego. Tak się nie da…
Nagle wampir wsysający się w szyję Roberta krzyknął głośno i upadł na podłogę, chwytając się za gardło. Po chwili krzyk zmienił się w donośny ryk, jakby żywcem obdzierano go ze skóry. Jego ciało zaczęło rzucać się w konwulsjach.
– Tatko, co mu jest? – Drugi z synów podbiegł do brata, z przerażeniem próbując go uspokoić.
– Coś ty mu zrobił? – syknął sołtys, patrząc z wściekłością na łowcę.
– Nadal nie wiecie sołtysie? Myślałem że własną naturę sami znacie najlepiej. Nie wiecie że krew, którą pijecie, musi pochodzić od żywych? Inaczej… – Łowca przejechał palcem po krtani.
– Ale… tatko… – załkał klęczący na podłodze wampir, próbując uspokoić tarzającego się po podłodze brata. – Jak to żywych? W takim razie kim on…
Z ust łysego wydostał się ostatni ryk, po czym ten znieruchomiał. Skonał z oczami wychodzącymi z orbit i przerażeniem na twarzy.
– Ty skurwysynu!!! – wrzasnął drugi z młodych wampirów wstając. – Zabiłeś mi brata! Teraz ja zabiję ciebie!
W jednej chwili skoczył na łowcę, próbując złapać go potężnymi ramionami. Wagner zrobił szybki unik, chwytając srebrne ostrze, po czym ciął nim gardło wampira, odrąbując mu głowę. Ta potoczyła się pod nogi sołtysa, który z przerażenia nie był w stanie się poruszyć.
– Kim… Czym ty jesteś…? – zdołał wykrztusić.
– Jeśli moja krew wam nie wchodzi, musisz sobie to dośpiewać sam – odpowiedział łowca, idąc w kierunku Kownackiego z wyciągniętym ostrzem.
– Nie… To niemożliwe! – Na obliczu sołtysa pojawił się jeszcze większy strach, gdy ten uświadomił sobie z kim ma do czynienia. – Ty jesteś jednym z tych demonów!
– Nie wyolbrzymiajmy tego zbytnio, sołtysie. Pół człowiek, pół nieumarły to jeszcze nie demon. Chociaż na was to wystarczy.
– Ale… ale ja zapłaciłem! Zapłaciłem ci więc musisz mnie zostawić!
– Zapłaciłeś za to żebym wybił wam konkurencję w postaci wilkołaka. Nie sądziłeś chyba, że mimo to zostawię was przy życiu.
Tuż przed tym jak Wagner wbił srebrne ostrze w serce sołtysa, ten krzyknął głośno, nie próbując nawet uciekać. Gdy było już po wszystkim, łowca wytarł nóż o karminową zasłonę i udał się do wyjścia. Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Przed chatą stały dziesiątki osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Niewielka grupka obsiadła nawet jego samochód. Stojący w ciemności nocy tłum robił piorunujące wrażenie. Nagle wszyscy skierowali twarze w kierunku Wagnera i ukazali wampirze kły. Łowca szybkim ruchem dobył zza pasa dwa pistolety nabite srebrnymi kulami.
– To będzie długa noc.
Po obu jej stronach co rusz dojrzeć można było jakąś rozklekotaną, drewnianą chałupę. Tylko jedna z chałup wyróżniała się na tle innych, zarówno jasną elewacją jak i porządnym dachem.
“Chałup” zbędne, wystarczyłoby “tylko jedna wyróżniała”, albo “tylko jedna z nich”.
Przybysz wziął głęboki wdech i ruszył w kierunku chałupy. Załomotał w drzwi.
Znów chałupa. Wiemy, o którą chodzi, nie trzeba powtarzać.
– Kownacki jestem. Sołtys. – staruszek wyciągnął ku przybyszowi zgrabiałą dłoń. Ten uścisnął ją pewnie. Staruszek wskazał mu skórzany fotel, sam usiadł na podobnym po drugiej stronie biurka.
Pierwszy staruszek z dużej, bo to didaskalia niezwiązane z mową. Powtórzenie w postaci drugiego staruszka.
– Mam taką nadzieję. – nieznajomy uśmiechnął się kwaśno.
Nieznajomy z dużej. Potem też masz z tym problemy, więc polecam poradnik zapisu dialogów.
Mam pewien dysonans z czasem opowiadania. Z jednej strony wygląda na współczesność, bo samochody, jeansy i turbośmigłowiec, z drugiej odzywki typu “wsiowy pachołku” i pistolety nabite srebrnymi kulami. Nie wiem, czy nabite to odpowiednie słowo, mi kojarzy się z jednostrzałowcami z dawnych czasów, ale mogę się mylić.
Cóż, wiele fabuły tu nie ma, ale źle też nie było. Trochę zaleciało wiedźminem, trochę Wędrowyczem i Van Helsingiem. Nic mnie nie zaskoczyło, ale też czytało się ok.
Na pewno masz dużo do nadrobienia z interpunkcją – przecinków brakowało w wielu miejscach, no i zapis dialogów.
Źle nie jest.
Pozdrawiam
Poprawiłem to o czym piszesz powyżej.
Istotnie, teraz wyłapałem kilka wpadek w związku z zapisem dialogów – to co znalazłem, również już poprawiłem.
Co do umiejscowienia akcji – chodziło dokładnie o połączenie współczesności z klimatem Wiedźmina.
Dzięki za przeczytanie i porady.
Pozdrawiam
Cześć.
Wrzucenie wiedźmina do współczesności. Jak to wyszło? Tragedii nie ma, ale szału też nie.
Tekst niczym się szczególnie nie wyróżnia. Sam fakt pomieszania miecza i pistoletów nie jest niczym nowym. A swego czasu naczytałem się już wystarczająco o wszelakich zabójcach, łowcach i innych zabijakach, więc mam przesyt. Gdybyś jeszcze dodał coś od siebie, a tak to mamy tutaj znane nam poczwary i motywy, nie mówiąc o tym, że sam główny bohater również się niczym nie wyróżnia. Ani sposobem mówienia, ani sposobem bycia, ani wyglądem. Przeciętny zabijaka, jakich wiele spotkałem.
Na plus, że miałeś pomysł, i całkiem nieźle go zrealizowałeś. Zaskoczenia może nie były wbijające w fotel, ale przynajmniej nie było zupełnie liniowo i w pełni przewidywalnie. Interpunkcja trochę kuleję i styl jeszcze trochę niewyrobiony, ale nie jest źle w tej sferze.
Reasumując, polecałbym spróbować wyjść z obszaru pomysłów, które oscylują wokół mocno utartych szlaków. Zadatki masz, aby zrobić coś bardziej swojego, więc wykorzystaj to.
Pozdrawiam!
Cześć. Dzięki wielkie za wszelkie uwagi. Mam w głowie parę pomysłów i będę starał się je szlifować tak żeby istotnie wyszło coś bardziej oryginalnego. Pozdrawiam.
Taka sobie opowiastka o łowcy potworów, tym razem podana jako danie nieco uwspółcześnione. Nie czytało się źle, ale do pełnej satysfakcji sporo brakuje.
Wykonanie, niestety, do najlepszych nie należy. Mam nadzieję, Vengeance_Is_Mine, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i znacznie lepiej napisane.
…ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i przetarte jeansy. ―> …ubrany w czarną, skórzaną kurtkę i przetarte dżinsy.
Używamy pisowni spolszczonej.
Dookoła nie było żywej duszy. Można było odnieść wrażenie, że okolica jest zwyczajnie opuszczona. Ba, nie można było dosłyszeć… ―> Lekka byłoza. Powtórzenie.
…ubrany był w granatowy t-shirt… ―> …ubrany był w granatowy T-shirt…
– Łysy przez chwilę patrzył na przybysza zmrużonymi oczami. ―> Zbędna półpauza. To nie jest dialog.
– A skąd to ustrojstwo u was? ―> Wilkołak nie jest ustrojstwem.
Za SJP PWN: ustrojstwo pot. «o jakimś urządzeniu lub mechanizmie, zwłaszcza o takim, o którym niewiele się wie»
…jak ten chciał ją…no… ―> Brak spacji po wielokropku.
Uzyskawszy od sołtysa lokalizację napotkania wilkołaka… ―> Raczej: Uzyskawszy od sołtysa wskazówki, gdzie może napotkać wilkołaka…
Ręce i nogi miała rozchełstane w różne strony… ―> Ręce i nogi miała rozrzucone w różne strony…
Rąk ani nóg nie można rozchełstać.
Za SJP PWN: rozchełstany «niedbale ubrany, rozpięty»
Skórę na całym ciele miał bladą… ―> Skoro było widać skórę na całym ciele, to rozumiem, że mężczyzna był nagi.
Wycelował przed siebie i pociągnął za spust. ―> Wycelował przed siebie i pociągnął spust.
Trafił łapą na śliskie błoto, poślizgnął się i upadł. ―> Nie brzmi to najlepiej.
Wewnątrz rękawa kurtki ukryte miał ostrze. Srebrne ostrze. Ukryte oczywiście… ―> Czy to celowe powtórzenia?
Długo będziesz mnie maltretował tą pseudofilizofią? ―> Literówka.
…usłyszał trzask pękających mu żeber. ―> …usłyszał trzask pękających żeber.
Oni…w tej wiosce… ―> Brak spacji po pierwszym wielokropku.
…Wagner rzucił mu na biurko. Światło księżyca, rzucające swój blask… ―> Powtórzenie. Zbędne zaimki.
U obu z nich Wagner zobaczył… ―> U obu Wagner zobaczył…
Z ust łysego wydał się ostatni ryk… ―> Z ust łysego wydostał się ostatni ryk…
W jednym momencie skoczył na łowcę… ―> W jednej chwili skoczył na łowcę…
Pół-człowiek, pół-nieumarły to jeszcze nie demon. ―> Pół człowiek, pół nieumarły to jeszcze nie demon.
Łowca szybkim ruchem dobył zza pasa dwóch pistoletów, nabitych srebrnymi kulami. ―> Łowca szybkim ruchem dobył zza pasa dwa pistolety nabite srebrnymi kulami.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć regulatorzy,
dzięki za przeczytanie. Wprowadziłem sugerowane przez Ciebie poprawki i istotnie, nabrało to kolorów.
Tak jak pisałem wyżej, będę kombinował tak żeby w przyszłości wyszło bardziej oryginalnie.
Pozdrawiam!
Bardzo proszę, Vengeance. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Cieszy też Twoja deklaracja, że będziesz starał się o lepszą jakość przyszłych opowiadań. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jestem zmęczony i w mocnym niedoczasie (sobota, dochodzi dwudziesta), bo o północy mija termin wyrobienia się z tekstami z dyżuru. Usiadłem do czytania bez entuzjazmu, uczciwie mówiąc, szukając powodu, by nie czytać dalej.
I wiesz?
Z każdym akapitem byłem ciekaw, co będzie w następnym.
Co do technikaliów, pisz, tak zwyczajnie, pisz i nie przestawaj. Z czasem będziesz coraz lepszy.