
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Keshvar biegł, rozkoszując się wolnością oraz pustką, która opanowała jego myśli. W tej chwili, w tym miejscu, nie liczyło się nic innego oprócz dzikiego pędu, zapachu ściganej zwierzyny, chłodu nocnego powietrza przesyconego zapachem liści nirh. Jedynie to miało jakiekolwiek znaczenie. W takich momentach, gdy Keshvar pozwalał sobie się zatracić, jego krew jeszcze bardziej przejmowała kontrolę nad zmysłami. Z jeszcze większą siłą rozbrzmiewała w nim ta druga strona, dominowała, wyostrzała zmysły.
Ale istniała granica, której Keshvar mimo wszystko nie pozwalał sobie przekroczyć. Stamtąd już za blisko było do przemiany w bezrozumne zwierzę uwięzione w ludzkim ciele. Widział przecież na własne oczy, jak zachowują się inni ragnar, teraz przemykający wraz z nim przez mrok nocy. Ale to byli prawdziwi ragnar, niektórzy pewnie tylko z niewielką domieszką ludzkiej krwi. Czasami na tyle małą, że pozwalała im ona polować na innych ludzi.
Za to Keshvar sam aż w połowie był człowiekiem. Lub tylko w połowie, w zależności, z której strony na to patrzeć. Jego bursztynowe oczy w nocy widziały równie dobrze, co w dzień. Słuch wyłapywał najlżejszy szmer. Mógł biec godzinami, bez zmęczenia, a chłód tylko muskał jego skórę. Węch był dla niego tak samo ważny jak wzrok. Mimo, że Keshvar nie widział teraz ofiary, czuł, że ścigana madna krwawi; jej posoka zostawiała w powietrzu żelazisty aromat. Tak kuszący, że Keshvar już wyobrażał sobie jak zlizuje gęstą, gorącą ciecz
Właśnie w takich chwilach potrzebna była mu chociaż cząstka ludzkiej świadomości, żeby później, już po polowaniu, potrafił na powrót się odnaleźć i miał do czego wróci.
Jak również, żeby mógł wrócić do tego domu, w którym nikt go nie potrzebował i w którym traktowano go jak intruza. W którym musiał trzymać się w ryzach, aby nie rzucić się ojczymowi do gardła. Mdliło go jednak na samą myśl, że poczułby w ustach jego krew. I nie chodziło nawet o to, że byłaby to ludzka krew, ale…
W tej chwili Keshvar poczuł, że ofiara jest już naprawdę blisko, zapewne opadając z sił, przerażona upiornym pościgiem. Była już tak blisko, że prawie czuł gorąco buchające z ciała madny. Już niedługo, za kilka chwil, wraz z innymi ragnar będzie mógł dobrać się do źródła tego gorąca, do krwi buzującej w żyłach.
To będzie takie proste. O wiele prostsze, niż to, co musiał znosić na co dzień.
Do świtu brakowało jeszcze kilku godzin. Na króciutką chwilę Keshvar uśmiechnął się drapieżnie do własnych myśli.
Gdy przeskakiwał przez kamienny płot okalający dom, wschodzące słońce dopiero zaczynało zabarwiać chmury na pomarańczowo. Wiosna prawie osiągnęła swoją pełnię, co oznaczało krótsze noce i mniej czasu, który należał tylko do Keshvara. Chłopak upomniał sam siebie, że nikt nie powinien zauważyć, że w ogóle gdzieś znika, a już tym bardziej, że udaje się do mrocznego lasu leżącego w bliskim sąsiedztwie Min'gar. Za tym ostatnim miasteczkiem granicznym rozciągał się już jedynie surowy las, który szybko przeradzał się w pierwotną puszczę, zamieszkałą jedynie przez cienie przeszłości.
Tak przynajmniej mówiono, bo mało kto chciał sprawdzać to na własnej skórze. Pamięć o przeszłości wystarczyła, by puszcza stała się domeną łowczych i zbiegów. Keshvar nie chciał, by ktokolwiek z miasteczka, a już tym bardziej z jego rodziny wiedział, gdzie spędza noce. Wystarczyło, że wiedzieli kim jest. Nie potrzebowali większej pożywki dla swojej nienawiści. Oni, czyli ojczym i przyrodni brat. Tylko matka nie darzyła go nienawiścią. Co wcale nie znaczyło, żeby go kochała.
Keshvar nie chciał przemykać do swojego pokoju, bojąc się, że mimo w miarę wczesnej godziny ktoś z rodziny może być już na nogach. Ojczym, urzędnik w Magistracie, wychodził do pracy dopiero za kilka godzin. To dzięki zarobkom Enkara mieszkali w całkiem przytulnym domku, którym matka zajmowała się całymi dniami, wspomagana przez służącą. Jedynym obowiązkiem Enko, jego przyrodniego brata była nauka; to w nim ojczym pokładał wszelkie swoje nadzieje. Keshvar nie przedstawiał dla niego żadnej wartości, bo pomimo osiemnastu lat i ukończonej szkoły nie kwapił się do pracy w Magistracie.
Ale to była tylko kropla w czarze goryczy. Choćby Keshvar stawał na głowie i został najmłodszym w historii zarządcą całej prowincji, nie zadowoliłby Enkara. Był pół-ragnar i to wystarczyło.
Z tego samego właśnie powodu Keshvar nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Jeszcze jako mały chłopiec usilnie starał się być posłuszny, aby tylko zadowolić Enkara i zasłużyć na jego pochwałę. Ale dość szybko zdał sobie sprawę, że nic z tego. Nie potrafił zmienić swojej natury i na siłę się podporządkowywać. Potrzebował przestrzeni.
Ale pracy się nie bał, nie stać go było na taki luksus. W domu Enkar do niczego się nie dotykał i nie pozwalał nic robić Enko, twierdząc, że chłopak powinien się koncentrować na nauce. Ojczym pozostawiał wszystko na głowie Keshvara, do czego zresztą wyszkolił go od małego.
Dlatego teraz z braku lepszego zajęcia Keshvar zajął się układaniem drewna w komórce. Bał się na razie wchodzić do stajni, by oporządzić konie. Mimo, że zmienił ubranie na wcześniej przygotowane i dokładnie obmył się z krwi, zwierzęta często robiły się nerwowe, gdy tylko wracał z… lasu. Musiały instynktownie czuć, że mają do czynienia z drapieżnikiem. Wolał, aby ich niespokojne rżenie nie zwróciło niczyjej uwagi.
Śniadania jadali razem, zanim Enkar wychodził do pracy. Keshvar także zasiadał ze wszystkimi do stołu. W tym domu liczyły się pozory normalności.
Jadł w ciszy, starając się znieczulić na otoczenie. Był już w tym całkiem dobry. W lesie wyczulone zmysły były przydatne; w domu oznaczały zbyt wiele niewygodnych bodźców. Tak jak woń kwaśnego wina dolatująca od ojczyma, który coraz więcej popijał wieczorami. Czy zapach krwi bijący od służącej, która właśnie miała okres. Ciche westchnięcia matki, które w jego uszach odbijały się bardziej niż głośne oskarżenia, że nie zasłużyła sobie na taki los.
W młodości zgwałcona przez ragnar, Megha powiła niechciane dziecko, które zburzyło całe jej życie. Nie potrafiła się go wyrzec, sumienie jej na to nie pozwalało, w końcu to był też jej syn, z jej czarnymi falującymi włosami i pełnymi wargami. Ale bursztynowe drapieżne oczy cały czas przypominały jej o jego ojcu, który był gorszy niż jakieś parszywe zwierzę. Znała ludowe podania, wiedziała czym są ragnar i już dawno zdała sobie sprawę, że oprócz oczu Keshvar odziedziczył po ojcu także inne cechy, o których wolała nie myśleć.
Gdyby przynajmniej był dzieckiem normalnego mężczyzny, może wtedy jej i Enkarowi żyłoby się łatwiej, a ona zdołałaby zapomnieć o tym co ją spotkało. Chociaż to i tak był prawdziwy cud, że Enkar w ogóle chciał ją wziąć na żonę po tym, jak urodziła niczyje dziecko. Może miał nadzieję, że bursztynowooki chłopiec z czasem stanie się niczym jego prawdziwy syn, mimo że w przypływie słabości zdradziła mu tajemnicę jego poczęcia.
Ale to były już dawne dzieje. Enkar zdążył się zorientować jaka jest druga natura Keshvara oraz, że tej natury nigdy nie urobi na własne podobieństwo.
W tej chwili Enkar patrzył na Keshvara twardym, nieodgadnionym spojrzeniem. Enkar był wysokim mężczyzną w sile wieku, które wymagał od swojej rodziny należnego mu posłuszeństwa. To była kolejna zadra w jego stosunkach z chodzącym własnymi drogami Keshvarem.
Tak, jak dzisiaj.
– Gdzie byłeś w nocy? – pytanie padło tak znienacka, że w pierwszej chwili Keshvar nie zdawał sobie sprawy, że ojczym skierował je właśnie do niego. Dopiero cisza, która zapadała przy stole, sprawiła, że przeniósł wzrok na ojczyma, zachowując kamienny wyraz twarzy. To też opanował już dawno temu.
– Wychodek – odparł, nadziewając na widelec kolejny kawałek zimnego mięsa.
Ten brak jakichkolwiek emocji ze strony Keshvara wydał się Enkarowi jeszcze bardziej lekceważący. Najchętniej mocno potrząchnąłby chłopakiem, jak to nie raz czynił w przeszłości. Jednak od pewnego czasu chłopak bardzo się zmienił. Nie tylko urósł i nabrał siły, ale coś zmieniło się w jego zachowaniu, a przede wszystkim w spojrzeniu. Czasami Enkarowi wydawało się, że Keshvar patrzy na niego niczym na potencjalną ofiarę, głupią i słabą. Oczywiście, ganił się za takie śmieszne myśli.
Które w rzeczywistości nie były wcale takie dalekie od prawdy. Zmiana w Keshvarze zaczęła następować po tym, jak po raz pierwszy posmakował jeszcze gorącej krwi tryskającej z rany swojej pierwszej ofiary. Od tamtego momentu zaczął inaczej postrzegać zarówno siebie, jak i otaczający go świat. Zupełnie inaczej.
Enkar rzucił widelcem o talerz.
– Przez całą noc, tak? Mam w to uwierzyć?! Zresztą nie obchodzi mnie, co robiłeś. To i tak był ostatni raz, który więcej się nie powtórzy. Nie będziesz się włóczył, bogowie wiedzą dokąd. Chociażbym miał cię uwiązać na podwórku jak psa.
– Którym zresztą jest – dodał pod nosem Enko. Jeśli ojczym usłyszał tę uwagę, to nie dał po sobie tego poznać. Nawet nie skarcił Enko spojrzeniem.
– Rozumiem – to było wszystko. Żadnych obietnic, żadnego kajania się. Z tej fazy Keshvar wyrósł już dawno temu, pielęgnowany nienawiścią ojczyma.
Strach, który poczuł przy nagłym pytaniu ukrył głęboko w sobie. Na razie nikt nie wiedział, że w promieniu kilkunastu kilometrów od miasteczka pojawiło się niewielkie stado półdzikich ragnar, przybyłych ze środka puszczy. Nikt nie wiedział, że Keshvar z nimi poluje.
Należało utrzymać taki stan rzeczy. Inaczej Keshvar straci jedyną drogę ku wolności.
W południe, gdy ojczym był w Magistracie, a reszta rodziny zajmowała się swoimi sprawami, Keshvar spędzał czas w miejskiej bibliotece. Wymykał się do niej co kilka, kilkanaście dni. Nie żeby pałał jakąś szczególną żądzą wiedzy, ale był jeden dział wśród zakurzonych bibliotecznych regałów, który naprawdę go interesował. Historia. Pomiędzy postrzępionymi książkami o wojnach, granicach i władcach powtykane były zbiory podań i pamiętniki. To w nich Keshvar odkrył prawdziwy skarb.
Wzmianki o ragnar. O przypadkowych spotkaniach, polowaniach na nich, przypuszczalnych zachowaniach.
Jednak dziś trafił na coś zupełnie nowego, wyjątkowego. W dłoniach trzymał zniszczony zbiór, pozszywany przez kogoś z kilkunastu innych prac. W jednej z nich niejaki Bagram Uriap opisywał czas panowania sirgas, stworzeń o wielobarwnych oczach i sercach czarniejszych niż smoła. Czymkolwiek były te istoty, nie wspomniano o nich dotąd w żadnej książce, którą Keshvar przeczytał.
„Sirgas opuścili swoje miejsce „pod" rzeczywistością prawie sto lat temu i objawili się temu światu. Pałace stanęły otworem przed ich urodą, bogactwem i krwią pełną mocy fileanba. Oraz przed ich okrucieństwem. Sirgas łaknęli władzy i władzę wśród ludzi zdobyli, tym lub innym sposobem. Ludzie stali się sługami, mimo że nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę…" Na tę modłę Bagram ciągnął przez kilka stron. Potem opisywał, jak sirgas umilali sobie czas w nowym świecie. „Sirgas nie wierzyli w żadnych bogów. Sami siebie traktowali niczym bóstwa, zaś stworzenie ragnar było jedną z ich zabaw w boskość. Proces zaczynał się, gdy spośród sług wybierali człowieka, któremu za pomocą tylko sobie znanych sposobów przetaczali krew zwierząt i własną, przesyconą fileanba. A potem jedynie obserwowali swoje okazy, zaśmiewając się do łez. Niektórzy nieszczęśnicy sami siebie rozszarpywali na strzępy w przypływie szaleństwa, a ci którzy przeżyli pierwsze chwile stali się bardziej bestiami niż ludźmi. Ich fizyczna sprawność wzrastała, kosztem tego, co można by nazwać człowieczeństwem. Instynkt zastępował wszystko: rozum, uczucia, wspomnienia. Gdy sirgas się nimi znudzili, w przypływie okrutnej szczodrości ofiarowali wszystkim ragnar wolność."
W pierwszej chwili Keshvar poczuł jedynie niewyobrażalny chłód ogarniający całe jego ciało. Ale po chwili chłód ustąpił. W końcu nie przeczytał nic, czego by instynktownie nie podejrzewał. Oprócz wzmianki o sirgas.
Miał w sobie krew ragnar, istniał. Zresztą nie tylko on wiedział, że głęboko w lasach lub na pustkowiach żyją istoty zwane ragnar, zwierzęta w ludzkim ciele. Ale zazwyczaj jako wyjaśnienie ich istnienia podawano szaleństwo lub klątwy.
A tu proszę, według zapisków Bagrama ragnar zostali stworzeni przez sirgas. Stwierdzenie nasuwało się samo: skoro ragnar istnieli, sirgas także mogli. Więc czemu do tej pory o nich nie słyszał, ani w szkole ani z ust swego jakże wykształconego braciszka?
Bagram podawał, że sirgas pojawili się około stu lat wstecz. Keshvar szybko sprawdził datę napisania tego fragmentu książki i po krótkich podliczeniach wyszło mu, że czasy opisywanie przez Bagrama miały miejsce ponad czterysta lat temu. Czyżby dlatego nikt już nie pamiętał o sirgas? O ich okrucieństwie? Jak to się stało, że sirgas w ogóle odeszli? I czym było to „fileanba", które według Bagrama mieli we krwi? Pytaniom nie było końca.
Jego rozmyślania przerwał hałas dobiegający z zewnątrz. Biblioteka znajdowała się niedaleko miejskiego placu. Keshvar wychylił się przez okno.
Trwał właśnie tydzień uroczystości w imię Orjan, założycielki Min'gar. Doroczne uroczystości obejmowały zabawy dla najmłodszych i wieczorne uczty dla dorosłych, często połączone z dość rozwiązłymi … przyjemnościami, jako że święto przypadło na czas wiosennego odrodzenia natury. Keshvar patrzył na to wszystko z dystansem: dziewczyny z miasteczka może i były ładne, ale Keshvarowi czegoś w nich brakowało. Były zbyt łagodne, zbyt delikatne, zbyt … mdłe jak na jego gust.
Na placu właśnie trwał świąteczny jarmark, ale spora grupa ludzi zebrała się nagle nie przy straganach a na samym środku. Ich krzyki pewnie za chwilę zwabią jeszcze więcej gapiów. Tylko co ich tak wszystkich zainteresowało? Keshvar skierował wzrok bardziej na lewo, tam gdzie stało kilku strażników i niewielka grupa łowczych. Zaś u ich nóg…
Pośpiesznie odstawił książki na regał. Niemal wybiegł z biblioteki. Oczy na pewno go nie myliły, ale i tak musiał podejść bliżej, żeby się upewnić. Zwinnie przecisnął się przez tłum i stanął w pierwszym szeregu.
U stóp łowczych leżały nagie zwłoki, dla przyzwoitości owinięte jedynie odartym pasem materiału. W ten sposób nieboszczyk nie obrażał niczyjej moralności, za to nadal straszył potwornie okaleczonym ciałem. Widać było, że łowczy musieli naprawdę się natrudzić, aby go zabić, gdyż kłute rany i zakrzepnięta krew pokrywały całe ciało. Twarzy nie było widać, okryły ją splątane brązowe kudły.
Keshvar pomyślał, że tak jest nawet lepiej. Nie chciał oglądać pośmiertnego grymasu Niedźwiedzia, jak w myślach przywykł nazywać tego ragnar, który odznaczał się wyjątkową siłą, a jak większość ragnar nie posiadał prawdziwego imienia. Niedźwiedź miał swoją słabość. Był zbyt inteligentny, a ciekawość pchała go blisko ludzi. Dlatego tak szybko zaakceptował Keshvara w stadzie i obronił go przed początkowymi zaczepkami innych.
Jak widać tym razem znalazł się za blisko ludzi. To dlatego nie było go na wczorajszym polowaniu.
Keshvar słyszał w około siebie rozgorączkowane szepty. Słowo ragnar co raz padało z czyichś usta, nikt nie miał wątpliwości. Może i Keshvar nigdy nie został rozpoznany jako mieszaniec, ale ludzie potrafili rozpoznać dzikiego ragnar. Ciało pokryte bliznami, kręgosłup skrzywiony od biegania na czterech kończynach, bijący smród brudu i padliny. Zwierzę odziane w ciało człowieka. Keshvar dostrzegał nienawiść i strach w oczach zgromadzonych ludzi. Dwa uczucia, które w najbliższych dniach każą patrolom przeczesywać las, zastawiać pułapki i ścigać kolejne ofiary. A może nawet wezwać na pomoc Obrońców. W końcu ragnar polowali nie tylko na zwierzęta. Ragnar polowali równie często na ludzi.
Min'gar było zbyt małe, by Obrońcy mieli tu stałe kwatery, więc ściągnięcie ich z Panval potrwałoby dzień lub dwa. Ostatni raz Obrońcy byli w Min'gar osiemnaście lat temu, gdy ścigali grupę ragnar odkrytą w pobliżu miasteczka. Ale ich wizytę pamiętano do dziś. Wizytę i okrucieństwo. Nawet miejscowy rzeźnik wymiotował, gdy Obrońcy skończyli egzekucję.
Keshvar dyskretnie wycofał się z tłumu, udając, że jest mu niedobrze od widoku trupa, dzięki czemu ludzie szybciej go przepuszczali. Łowczy będą tropić i szukać bez ustanku, ale on już wiedział gdzie prawdopodobnie przebywa stado. Dotrze do nich pierwszy i skłoni do szybszego opuszczenia terenu. To nie powinno być trudne, ragnar z reguły wędrowali, zmieniając co pewien czas obszar łowisk.
Zdawał sobie sprawę, że w tym momencie ryzykuje i sam naraża się na zdemaskowanie. Ale polował z nimi i dzięki temu mógł zaznać prawdziwej wolności. Po części dzielił los tego stada. Siebie też nie dałby zabić, tylko z powodu krwi, która płynęła w jego żyłach, oczywiście jeśli wierzyć zapiskom Bagrama.
Im dalej był od tłumu, tym bardziej Keshvar przyspieszał kroku, aż w końcu puścił się biegiem. Tylko jedna para oczu śledziła jego odejście.
Do domu Keshvar wrócił dopiero późnym wieczorem, gdy słońce okryło niebo szkarłatem. Był zmęczony, brudny i strasznie głodny. Odnalezienie stada zajęło mu więcej czasu niż się spodziewał, mimo wszystko tropienie nie było jeszcze jego mocną stroną. Potem kolejną przeszkodą okazało się skłonienie stada, by zrozumiało grożące mu niebezpieczeństwo. Niektórzy z ragnar wcale nie chcieli jeszcze opuszczać tego terenu tak bogatego w zwierzynę. Całe szczęście, że to Lis był przywódcą. Keshvar nadał mu taki przydomek, z powodu chytrego uśmiechu, który nie schodził z warg mężczyzny. To właśnie spryt i inteligencja zapewniły mu najwyższą pozycję w grupie. Nie bez znaczenia było też, że Lis nie bał się ognia i rozumiał praktyczne zastosowanie ubrań.
Gdy Keshvar teraz się nad tym zastanowił, stwierdził, że może po tych wszystkich wiekach Ragnar, rozmnażając się, rozrzedzili płynącą w ich żyłach zwierzęcą krew. Oraz krew sirgas, czymkolwiek oni byli. Może Lis, Niedźwiedź, a także on sam są dowodem na to, że ragnar są też ludźmi. Ale była i druga strona tej myśli: jak w takim razie zachowywali się pierwsi ragnar w porównaniu do dzisiejszych?
Niczym krwiożercze bestie.
Keshvar rozejrzał się po podwórku i westchnął z ulgą, gdy nikogo w pobliżu nie dostrzegł. Poszedł do domu, po drodze otrzepując ubranie i wybierając z włosów liście. Przekroczył próg jak najciszej, ale kuchnia była pusta. A przecież zazwyczaj o tej porze matka przyrządzała kolację.
Wszedł na piętro, starając się, aby nie zaskrzypiał ani jeden stopień. O dziwo, ktoś jednak usłyszał jego powrót.
– Keshvar! – chrapliwy głos ojczyma dobiegł zza uchylonych drzwi jego gabinetu. – Chodź tutaj, kundlu!
Keshvara aż zmroziło. Ale posłuchał i przekroczył próg gabinetu. To było coś nowego – Enkar niedbale siedział na blacie swego drogiego biurka. Obok niego stała prawie pusta butelka. Wszystko jasne.
Dopiero po chwili Keshvar dostrzegł drugą osobę siedzącą w zaciemnionym kącie pokoju. Matka nawet nie podniosła głowy, żeby na niego spojrzeć, Keshvar nie widział więc wyrazu jej twarzy.
– Może powiesz mi gdzie byłeś tym razem? – głos ojczyma ociekała ironią. Keshvar ponownie skupił uwagę tylko na nim i zaniepokoił go złośliwy grymas na wargach Enkara. – Znowu zachciało ci się siusiu?
– Widzę, że dowcip ci się wyostrzył.
Już w następnej chwili Keshvar pożałował, że nie trzymał języka za zębami, gdy Enkar z furią zwalił z biurka stertę dokumentów. W takim stanie Keshvar go jeszcze nie widział.
– Ty sobie pewnie myślisz, że taki sprytny jesteś? No więc nie jesteś. Tak samo jak nie był ten bydlak, którego trupa łowczy przywlekli do miasta!
Te słowa sprawiły, że Keshva zamarł.
– Ciągnie swój do swego, co? Kiedyś miałem nadzieję, że mimo wszystko wyrośniesz na ludzi, ale natury nie da się pokonać. Parszywe bestie, udające ludzi, oto czym jesteście.
– Napiłeś się – odwarknął Keshvar, zaciskając pięści, żeby ukryć drżenie rąk.
– Stul mordę, psie! – ojczym krzyknął tak głośno, że nawet Keshvar postąpił krok w tył, a matka wyraźnie jeszcze bardziej się skuliła. – Stado ragnar w okolicy a ty robisz sobie spacerki nocą. Masz mnie za durnia? Nawet teraz pewnie od nich wracasz. Widziałem jak się przejąłeś, gdy zobaczyłeś trupa tego bydlaka.
Keshvar zaklął w duchu. A więc sprawy zaszły już tak daleko. Wątpił, żeby udało mu się teraz zamydlić ojczymowi oczy.
– Już wystarczy Keshvar, dosyć tego wszystkiego – głos Enkara nagle wydał się bardzo znużony. – Wynoś się z tego domu, idź gdzie chcesz, byle dalej stąd – Enkar zauważył, że Keshvar już chce coś powiedzieć, więc dodał: – A jak nie odejdziesz sam, to osobiście wezwę Obrońców, żeby się tobą zainteresowali.
– Nie! – Megha poderwała się z kanapy i z krzykiem na ustach doskoczyła do Enkara. – Obiecałeś mi, że tego nie zrobisz! Możesz go wygonić, ale nie wolno ci wyzywać Obrońców! Nie wolno!
Keshvar stał jak sparaliżowany. To był chyba pierwszy raz, gdy matka otwarcie sprzeciwiła się ojczymowi. Jakby tego nie było dość, stanęła w jego obronie. Keshvar widział gniew w jej zielonych oczach. Oraz siniec, który wykwitał już pod jednym z nich. Zatem dyskusja o jego losie musiała toczyć się zanim jeszcze wrócił do domu. Może matka go nie kochała, ale mimo wszystko nie chciała, aby jej pierworodny syn trafił w ręce Obrońców. A taką widać cenę zapłaciła za pierwszy sprzeciw. Teraz też Enkar chwycił ją mocno za nadgarstki i z furią pchnął na sofę.
– Ty nie masz tu nic do gadania!
Keshvar nawet nie pomyślał, co robi, tylko jednym susem znalazł się przy Enkarze i przewrócił go na biurko. Nie zdawał sobie sprawy z głuchego warkotu dobywającego się z jego własnego gardła, ani dzikiego błysku w oczach. Wystarczyło, że widział przed sobą znienawidzoną twarz.
Ale wyraźnie poczuł drobne, ale silne ręce ciągnące go za koszulę.
– Puść go! – pisk matki zaświdrował mu w uszach.
Ojczym wykorzystał ten moment jego nieuwagi. Coś śmignęło w dłoni Enkara, a Keshvar poczuł uderzenie w czoło, które posłało go na podłogę. Po chwili coś ciepłego spłynęło mu po nosie i policzku.
Jego własna krew. Żelazisty zapach wypełnił mu nozdrza.
Obaj z ojczymem zastygli, wpatrzeni w siebie z niedowierzaniem. Matka spazmatycznie załkała.
Keshvar pierwszy się poruszył. Wstał chwiejnie, nadal zamroczony bólem. A więc tak wyglądał finał. Zapach krwi, drżące mięśnie. Co powinien teraz zrobić? Rzucić się na ojczyma i udowodnić mu, co potrafi taki mieszaniec jak on. Ojczym nie będzie miał szans. Już nie będzie nikomu zatruwał życia. Jego obrzydliwa krew poleje się gęstym strumieniem.
Keshvar obserwował gasnącą łunę zachodzącego słońca. Czoło nadal bolało, ale ból nie był już taki ostry, jak na początku. Obwiązał sobie głowę prowizoryczną opaską z kawałka materiału, aby utrzymać na miejscu opatrunek. Skaleczenie na czole nie było głębokie, ale Keshvar był pewien, że blizna zostanie, jako wieczna pamiątka tego, co zrobił.
Ilekroć muśnie ją opuszkami będzie pamiętał, że udało mu się poskromić bestię, którą w sobie nosi. Udowodnił, także samemu sobie, że przede wszystkim jest człowiekiem, a nie jakimś parszywym mieszańcem zaślepionym zwierzęcym instynktem.
Nieważne, ilu jeszcze ludzi będzie nim gardzić. Wystarczy, że ojczym spędzi teraz resztę swego życia z gorzką, palącą świadomością, że Keshvar – kundel darował mu życie.
Po tym jak Keshvar wybiegł z gabinetu, na prędko spakował rzeczy, których mógł potrzebować. Nikt nie próbował go powstrzymać. Z nikim się nie żegnał. Nawet z matką. I tak nikt nie będzie za nim tęsknić ani wyczekiwać jego powrotu, zresztą nie zamierzał wracać.
Tylko, dokąd miał pójść? Czego ma szukać pół-ragnar i gdzie?
I po chwili już wiedział. Ragnar istnieli, co do tego nikt nie miał wątpliwości. A sirgas? Czemu nie. Teraz Keshvar był zupełnie wolny, mógł iść dokądkolwiek. Na przykład do Fenido. To daleko, ale tamtejsza Uczona była ponoć najmądrzejszą kobietą od stuleci, wiedzącą więcej niż wszyscy obecnie żyjący mędrcy razem wzięci. Ponoć była w stanie udzielić odpowiedzi na wszelkie pytania. Ale za każdą odpowiedź żądała zapłaty, a cena zmieniała się w zależności od pytającego. Keshvar słyszał kiedyś o kobiecie, która sama ucięła sobie lewą dłoń, aby uzyskać odpowiedź.
Niewykluczone, że Uczona z Fenido wie coś o sirgas lub ich potomkach. Zaś ceną za uzyskanie odpowiedzi będzie się przejmował, gdy przyjdzie na to pora.
"Do świtu brakowało jeszcze kilku godzin. Na króciutką chwilę Keshvar uśmiechnął się drapieżnie do własnych myśli.Gdy przeskakiwał przez kamienny płot okalający dom, wschodzące słońce dopiero zaczynało zabarwiać chmury na pomarańczowo." - to świtało, czy nie?
"W domu Enkar do niczego się nie dotykał" - niepoprawne stylistycznie
"zwierzęta często robiły się nerwowe, gdy tylko wracał z... lasu" - nie rozumiem po co ten wielokropek, napięcia nie zbudował.
"Oczywiście, ganił się za takie śmieszne myśli. Które w rzeczywistości nie były wcale takie dalekie od prawdy." - te zdania powinny być połączone w jedno.
W wielu miejscach nadużywasz imienia głównego bohatera. Są fragmenty, gdzie zdanie po zdaniu jest "Keshavar".
Więcej nie miałem siły wyłapywać. Pod względem stylistycznym opowiadanie mocno kuleje. Trzebaby je jeszcze raz przeredagować.
Sama historia mnie nie porwała. Na początku trochę zbyt dużo przemyśleń bohatera, jak to nie przechlapane, bo jest ragnarem. Rozumiem, co chciałeś pokazać, ale zawiodło tu trochę wykonanie.
Ogólnie niezbyt mi się podobało. Przed tobą dużo pracy, ale nie zniechęcaj się i pisz dalej. Kolejne na pewno będą lepsze.
Pozdrawiam
jak to nie ma przechlapane*
Cześć,
co do tego światła to jest to wina "enter'a", który powinien się znaleźć między tymi dwoma zdaniami - dwoma oddzielnymi paragrafami :/ zjadło mi przy stawianiu opowiadania...
Wielokropek w podanym zdaniu miał sugerować wahanie a nie napięcie w akcji: bohater, nie chce mówić/myśleć o polowaniu, zabijaniu, więc wybiera określenie "las".
Zgadzam się co do powtórzeń imienia. Mam z tym problem i choć staram się wyłapywać te nadprogramowe, nadal zostaje ich za dużo.
Dzięki za krytykę - motywuje mnie do dalszej pracy :)
Pozdrawiam!
A mnie się to opowiadanie podobało. Błędy faktycznie tam są, ale nie przeszkadzają w cieszeniu się lekturą. Co do fabuły to również przypadła mi do gustu i liczę na to, że będzie ciąg dalszy.
Dzięki za poświęcenie czasu mojemu opowiadaniu (a krótkie nie jest...). Ja również liczę, że ciąg dalszy się pojawi :]
Pozdrawiam!