- Opowiadanie: Marta Kirin - Sceny z życia stacji kosmicznej New Hope c.d.

Sceny z życia stacji kosmicznej New Hope c.d.

Piszę takie krótkie scenki, które mają na celu pokazać mniej więcej klimat miejsca, w którym dzieje się akcja mojej pierwszej książki. Można czytać bez znajomości głównej powieści. 
Fragmenty przedstawiają postaci, które w powieści pojawiają się dosłownie na chwilkę... tutaj oddałam im trochę więcej miejsca. Jestem ciekawa ich odbioru. Jedną scenkę już umieściłam pod tytułem “Scena z życia stacji New Hope”, tutaj poddaję pod Waszą ocenę kolejne pięć krótkich scenek . 

Oceny

Sceny z życia stacji kosmicznej New Hope c.d.

Tsering

 

Tsering przecierał bar szmatą i z niepokojem obserwował ludzi napływających do knajpy Pod Ciemną Gwiazdą. Jeszcze nigdy nie widział, żeby na wczesnej porannej zmianie zbierało się tylu Czatujczyków. Kiedy działy się takie rzeczy, miał złe przeczucia.

 

– Ej! Masz hoidowską wódkę? – zapytał z twardym czatuskim akcentem, jeden z klientów, sadowiąc się na wysokim stołku przy barze.

 

Tsering obrzucił mężczyznę spojrzeniem. Znał go – Batu. Wiedział, że był członkiem Czarnej Łzy. Jak większość stałych bywalców w jego barze. W końcu kupił to miejsce od jednego z nich pod warunkiem, że nie będzie zadawał pytań.

Odwrócił się, żeby spojrzeć na butelki poustawiane na półkach za barem.

 

– Ostatnia butelka – mruknął.

 

Nalał trunek w szklankę i przysunął do Batu.

 

Przyjrzał się ludziom, którzy zaczęli rozsiadać się przy stolikach w pomieszczeniu. Większość rozpoznał od razu. Złożył ręce na piersi i oparł się nimi o bar, pochylił do mężczyzny, który upił łyk wódki.

 

– Nie będzie dzisiaj kłopotów? – zapytał szeptem.

 

Batu obrzucił go spojrzeniem i pokręcił głową.

 

– Przyszliśmy tylko pośpiewać – powiedział z uśmiechem. – Co się tak cykasz, dza?

 

Tsering wyprostował się i poklepał ręką po nadgarstku w geście obojętności. Czatujczyk się roześmiał, widząc jego zmieszanie.

 

– Amgalan, najdz! – powiedział wesoło Batu. Tsering nie wiedział czy wolał, kiedy członkowie organizacji terrorystycznej nazywali go przyjacielem i prosili o spokój czy go kompletnie ignorowali. – Napijemy się przed robotą i sobie idziemy – zapewnił jeszcze.

 

Batu odszedł od baru i rozsiadł się z gromkim śmiechem przy swoich kolegach przy jednym ze stolików w kącie. Przywołali Tseringa rękoma i wesoło prosili o czatuską arhi.

 

***

 

Kiedy kończyli piątą pieśń ze świętej księgi Kamena Atanasa, Mówcy Rasy, Tsering miał już nieco lepszy humor. Rzeczywiście, klienci nie sprawiali problemów i tylko pili i śpiewali. Stojąc za barem Tsering czasami nucił sobie pod nosem znane melodie i zamawiał przez holograficzny pulpit dostawę trunków, które się kończyły.

Zmiana dochodziła już końca, kiedy do baru przyszedł ktoś jeszcze. W pomieszczeniu chwilowo przycichło, kiedy wszedł wysoki Czatujczyk o ciemnej skórze z wytatuowaną na boku szyi po czatusku modlitwą do Rasy.

Przyjrzał się siedzącym przy stolikach, kiwnął im głową, podszedł do baru i głębokim basem zamówił szota wódki.

Tsering nalał.

Atmosfera w barze zrobiła się napięta i doskonale to wyczuwał. Zaczął podejrzewać o co chodziło i wcale mu się to nie podobało.

Mężczyzna wypił, odwrócił się do pozostałych i kiwnął znowu głową.

 

– Cag, Batu – rzucił po czatusku. – Już czas.

 

Pozostali z uśmiechami zaczęli klepać kompana po plecach. Batu z uśmiechem ugasił papierosa w popielniczce i wstał.

Tsering przymknął oczy i przełknął ślinę. Nigdy się do takich sytuacji nie przyzwyczai.

 

– Dzięki za drinka, Tsering – powiedział Batu i uśmiechnął się do niego.

 

Tsering pokiwał głową i patrzył, jak Batu i rosły Czatujczyk

wychodzili z knajpy.

 

***

 

– Zamach bombowy w korytarzu D na poziomie czterdziestym siódmym. Rozkazem Straży Granicznej ograniczony zostaje ruch na tym poziomie. Newarskich obywateli rannych: pięciu, zabitych: czterech. Rodziny otrzymają powiadomienie na wszczepy komunikacyjne. Ukrywanie przestępców oraz informacji o wydarzeniu grozi aresztowaniem. Życzymy miłego dnia, obywatele New Hope.

 

Tsering spojrzał w sufit, kiedy rozbrzmiał beznamiętny kobiecy głos. Pokręcił głową. Nie zawsze wiedział, kto dostąpił zaszczytu śmierci za wolność Czatusji i Zespolił się z Rasą w podróży po wszechświecie. Tym razem widział wyraźnie w głowie jego uśmiechniętą twarz.

Czasem wolałby nie wiedzieć.

 

***

 

Joe

 

– Też ściągnęli cię z domu?

Joe uśmiechnął się szeroko.

– Taa, ale zdążyłem puknąć jeszcze Molly przed wyjściem!

Złapał się za krocze, a reszta chłopaków się roześmiała.

– Już to widzę! – powiedział Al, przekrzykując szum silników transportowca. – Zmoczyłeś się w pościel, kurwa. – Jeszcze więcej śmiechu. – To musiał być piękny sen!

Joe walnął pięścią w ramię Ala, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę przyśpieszenie z jakim poruszał się pojazd.

– Zakładamy się? – Joe krzyknął po chwili.

Starał się odciągnąć myśli chłopaków od tego, na co zaraz mieli zobaczyć.

– Zakład, że znajdę część bomby! – rzucił jeden z młodszych, Dak.

Joe uniósł na to brwi, potem spojrzał na Ala, który wzruszył ramionami.

– Dobra! Kto stawia na Daka, że znajdzie skurwysyna?

 

***

 

Kiedy wracali na posterunek po robocie byli zmęczeni.

Nikt nie próbował przekrzyczeć silników. Jechali też wolniej, choć to mogło się tylko Joemu wydawać. Przepocony, głodny i zmęczony. Marzył tylko o prysznicu.

Ręce Joe’ego trzęsły się niecharakterystycznie. Spojrzał na Ala, który mu się przyglądał, ale nie uśmiechał się ani nie dowcipkował, jak wcześniej. Al pokazał głową na tył transportowca. Joe wychylił się nieco ze swojego siedzenia. Dak łkał w kącie, ściskając kurczowo swój pojemnik.

– Pogadam z nim – powiedział Joe nachylając się do przyjaciela.

Al kiwnął głową.

– Dobrze. Ale! – Wystawił palec. – Nie wspominaj mojej wpadki.

Joe wyszczerzył zęby.

– Jakbym śmiał!

Al parsknął. Obaj wiedzieli, że wszystkim nowym opowiada się tę samą historię.

 

***

Wychodzili z transportowca po cichu, trzymając w rękach pojemniki z zebranymi rzeczami. Na kombinezonach lśniły plamy krwi.

Oddali pojemniki, podpisali dokumenty i pozwolono im zmienić brudne kombinezony na czyste prywatne ciuchy.

Joe przyglądał się Dakowi, który siedział na ławce w szatni i patrzył tępo w przestrzeń przed siebie. Joe poczekał aż pozostali wyjdą. Podszedł do chłopaka i uklęknął przed nim. Zaczął powoli zapinać guziki jego koszuli.

– Dak – zaczął łagodnie. – Wszyscy przez to przechodziliśmy.

– Co?

Dopiero po chwili Dak spojrzał mu w oczy, ale zaraz opuścił głowę i przełknął ślinę.

– Wszyscy przez to przechodzą – powtórzył Joe.

– Ich… ich rozerwało na strzępy – wyszeptał Dak. – Dlaczego robią to ludzie a nie drony?

– Ale co? Dlaczego ludzie sprzątają? – Joe uśmiechnął się szeroko. – Bo jesteśmy lepsi! A tak serio – spoważniał. – Jesteśmy tańsi w utrzymaniu.

Dak milczał.

– Musisz teraz podjąć decyzję – kontynuował Joe. – Jeśli ta praca ma cię zniszczyć psychicznie to musisz się wycofać i poszukać czegoś innego. Albo możesz zostać i z czasem nabierzesz dystansu, jak ja i reszta chłopaków, ale nie ukrywam, to jest trudne.

Dak kiwał głową ze zrozumieniem, chociaż Joe podejrzewał, że jego słowa dopiero powoli docierały do jego świadomości.

– Ostrzegam tylko, nie sięgaj po syntek, bo będzie jeszcze gorzej. – Dak zerknął na niego, jakby myśl o narkotykach naprawdę przeszła mu przez głowę. – Chodź, odprowadzę cię do domu. Po takim zamachu na pewno nie będzie kolejnych przez kilka cykli.

– Myślisz?

– Taaa – potwierdził Joe obojętnie. – W tej robocie jest więcej wolnego niż pracy. A kasa dobra.

Podniósł Daka z ławki i poprowadził do wyjścia, ale chłopak zatrzymał się przed drzwiami.

– Dlaczego oni to robią? – zapytał cicho.

Joe wzruszył ramionami.

– Bo nie widzą innego sposobu.

– Nienawidzą nas, prawda?

Joe uśmiechnął się i klepnął ramię chłopaka.

– I tutaj dochodzimy do głównego punktu, o którym chciałem z tobą pogadać. Wiesz, że Al też kiedyś zadał mi to pytanie? A przy następnej robocie…

 

***

 

Dolma

 

Dolma starała się pośpiesznie domyć płytę grzewczą na stoisku. Spóźniła się dzisiaj, bo musiała odprowadzić syna do szkoły, a niestety przez ostatnie zamachy zablokowano korytarz, którym zazwyczaj go odprowadzała i musiała iść dłuższą trasą. Nie wspominając o samych kaprysach małego Norbu, który nie chciał przejść progu sali.

Uyanga, jej szefowa, nie była jednak zła. Zawsze życzliwa tak i tym razem skwitowała to tylko uśmiechem i zaczęła przygotowywać mięso do smażenia.

 

– Dza – westchnęła starsza kobieta o długich siwych włosach zaplecionych w warkoczyki, na starą czatuską modłę. Dolma ścięła włosy, pofarbowała na ciemny kolor i nie zaplatała już warkoczyków, nie było to miło widziane w różnych instytucjach. Uyanga nosiła może i newarski roboczy kombinezon, ale zachowywała elementy tożsamości czatuskiej, co Doma bardzo u niej podziwiała. – Zostawię cię na tę zmianę, pójdę do Na…

 

Nie dokończyła. W korytarzu pojawiła się grupka młodzików, którzy śmiali się i głośno rozmawiali po czatusku, bazgrząc ściany sprayami.

 

– O! Harhy! – krzyknął jeden z nich. – Jestem głodny.

 

– A za co je kupisz, teneg! – prychnął drugi, nazywając kolegę idiotą po czatusku.

 

Dolma skuliła ramiona i starała się nie patrzeć w ich kierunku przestraszona. Młodociane gangi były niebezpieczne, zwłaszcza w takiej grupie.

 

Uyanga stała uśmiechnięta.

 

– Ej wy! – krzyknęła w ich kierunku w pewnym momencie. – Nie bazgrajcie mi ścian przy stoisku, dza?

 

Jeden z młodych roześmiał się i krzyknął coś szybko do kumpli. Podeszli grupą do stoiska. Dolma stanęła za swoją szefową i chciała jej powiedzieć, żeby uważała, ale Uaynga nawet nie zwracała na nią uwagi, wpatrywała się w młodych Czatujczyków.

 

– Dlaczego mielibyśmy tego nie robić, emee?

 

– Właśnie, emee?

 

Mówili do niej babciu, jakby to była obraza, że jest stara i niedołężna. To zdenerwowało Dolmę.

 

– Wy…

 

Uyanga wystawiła dłoń i uciszyła młodszą kobietę. Podeszła krok bliżej do grupki, wpatrywała się w oczy temu, który odezwał się do niej pierwszy.

 

– Nie maluj ścian symbolami świętej Rasy – powiedziała spokojnie.

– To nie przynosi skutku, a odstrasza mi klientów.

Chłopak prychnął.

 

– To dla Czatusji! – ryknął, a reszta powtórzyła za nim. – A co takiego wy robicie dla niepodległości ojczyzny, eee?

 

Dolma była przekonana, że są gotowi zdemolować im stoisko. Uyanga podwinęła rękaw kombinezonu i pokazała blizny, które miała na dłoniach.

 

– Walczyłam w Wojnie Dwóch ogni i prowadziłam pierwsze natarcie na główny pałac Najwyższego. Spędziłam lata w newarskiej kolonii karnej na asteroidzie B50. – Młodzicy zamilkli, wsłuchując się w jej słowa. Dolma też nigdy tego nie słyszała. – Malunkami nie pomagacie Czatusji – mówiła dalej Uyanga. – Ja nie pomogłam bronią. – Przyłożyła kciuk do serca w geście ubolewania. – Wy – położyła dłoń na ramieniu młodzika, przed nią. – Pomożecie Czatusji ucząc się historii i języka, zachowując naszą kulturę.

 

– Ale Czarna Łza i… – próbował protestować chłopak.

 

– Należałam do Czarnej Łzy, ale droga wojny nie prowadzi do niepodległości tylko do bólu. Nacierałam na pałac Najwyższego z synem i córką, straciłam ich.

 

Cisza przeciągnęła się między nimi. Uyanga uśmiechnęła się szeroko.

 

– Proszę nie malujcie ścian obok mojego stanowiska. Chcę uczciwie zarobić i wrócić do domu, pomodlić się do Rasy. Zjedzcie ze mną po harhu i wróćcie do szkoły.

 

– Nie mamy pieniędzy… – wybąkał jeden z nich.

 

– Dla was są za darmo, dzaluu.

 

Kiwnęła na Dolmę, a ona zaczęła smażyć mięso.

 

***

 

Jeremy

 

Jeremy otarł czoło z potu i odetchnął, zerkając na twarz nieprzytomnego pacjenta i pokręcił głową.

 

– Skończyłeś już młodego?

 

Obrócił się, aby spojrzeć na swojego kierownika zmiany.

 

– To trudny przypadek… – przyznał. – Nie wiem czy zastosowanie tego wszczepu przy zmianach nerwowych…

 

– Zostaw go – przerwał mu kierownik, Nick. – Nancy dokończy.

 

– Ale… – Jeremy chciał protestować i dokończyć pracę. Mógł pomóc dostosować wszczep, tak aby nie przeszkadzał i dobrze się zintegrował. – Mogę go zainstalować w innej konfiguracji…

 

– Przyszedł klient z pierwszego poziomu – wszedł mu w słowo Nich.

 

– Jak się postarasz to dostaniesz pokaźną premię.

 

Jeremy zobaczył za plecami Nicka Nancy gotową do przejęcia zadania. Jeszcze raz zerknął na czatuskiego chłopca, któremu wszczepiał nową, mechaniczną dłoń, po tym jak wybuch bombowy urwał mu jego prawdziwą.

 

– To tylko regulacja. Nancy da radę. Jesteś najlepszy w dłoniach, potrzebuję cię. Teraz. – Nick podkreślił stanowczo ostatnie słowo.

 

– Jestem – mruknął Jeremy, wstając z poczuciem winy.

 

Nie obejrzał się na chłopaka, który pozostawał pod narkozą. Nancy pewnie to spieprzy.

***

– Panie Dawids, to ten technik, o którym panu mówiłem.

 

Jeremy przyjrzał się podrasowanemu mechanicznemu nadgarstkowi wtopionego w prawdziwą skórę. Robota wysokiej klasy.

 

– Najnowszy model wszczepu – skomentował sucho. – Już potrzebuje regulacji?

 

Davids uśmiechnął się szeroko, ukazując bialutkie zęby.

 

–Dużo umów podpisuje przy okazji meczu, na boisku.

 

Jeremy tylko kiwnął głową.

***

 

Wracał do domu z gotówką, która spłaci czynsz za cztery następne cykle i zapewni w tym czasie jedzenie lepsze niż syntetyczne papki z torebki.

 

Mógł jednak myśleć tylko o czatuskim chłopcu, który wychodził z bólem w kikucie ręki z ich kliniki.

 

Obiecał sobie, że go znajdzie i poprawi robotę.

 

Nie pierwszy raz w życiu.

 

– Jak było w pracy?

 

– Jak zawsze, kochanie – odparł bez namysłu, wpatrując się w wesołe, niewinne oczy swojego siedmioletniego synka. – Pójdziemy dzisiaj na obiad do restauracji?

 

– Super!

 

Mimo wszystko Jeremy uśmiechnął się i przytulił syna. 

***

 

Izabell

 

– Izabell, idziemy do baru na trzecim, idziesz?

Izabell spojrzała na Grahama i uśmiechnęła się, przykładając datapad do czytnika. Przed nią leżał cały ich stos, które musiała wprowadzić do raportu i skończyć przed następnym cyklem.

 

– Nie mogę – odparła. – Mam robotę.

 

– Nie przesadzaj! Zrobisz to jutro w godzinkę! Chodź z nami!

 

Izabell przyjrzała się Grahamowi i znowu chciała odrzucić propozycję, ale coś w jego oczach ją powstrzymało.

 

– Tylko na drinka – powiedziała i wylogowała się z systemu przykładając nadgarstek do płytki aktywującej w blacie biurka.

 

Graham uśmiechnął się szeroko.

 

– Świetnie! – Kiedy do niego podeszła objął ją swobodnie ramieniem. – Na mój koszt.

***

 

– Przenoszą mnie na inny posterunek – powiedział Graham, kiedy odprowadzał Izabell do domu.

 

Serce zabiło jej mocniej.

 

– Przenoszą? Dlaczego?

 

– Wygląda na to, że jestem dobry w tym, co robię.

 

Roześmiała się.

 

– Rozumiem. Ściągają cię do gorszego poziomu?

 

– Od razu gorszego! – Pokiwał jednak głową. – Na dwudziesty piąty.

 

– Będzie mi ciebie brakować – wykrztusiła z siebie po chwili milczenia.

 

Wtedy pocałowali się pierwszy raz.

 

I ostatni.

 

Wybuch rzucił nimi o ścianę korytarza.

***

– Nikt nie mógł tego przewidzieć.

 

Pokiwała nieznacznie głową. Lekarze powiedzieli, że ma wstrząśnienie mózgu i dlatego bolała ją głowa, ale z tego wyjdzie.

Niestety Graham Jared nie przeżył operacji. Osłonił ją.

 

– Administracja przesyła życzenia powrotu do zdrowia i jeśli będzie pani chciała ubiegać się o rentę i zwolnienie ze…

 

– Będę gotowa do służby – przerwała oficerowi sucho. – Gdy tylko lekarze mi pozwolą… wrócę do biura.

 

Agent uśmiechnął się i kiwnął głową.

 

– W takim razie będziemy na panią czekać.

 

Wyszedł, a Izabell wiedziała, że jej walka z terrorystami dopiero się zaczęła.

Koniec

Komentarze

Scenki intrygują i budzą apetyt na więcej! Jestem bardzo ciekawa tego uniwersum. Wydaje mi się, że w kilku miejscach warto byłoby poprawić interpunkcję, ale to drobiazgi.

Ciekawie, nie powiem :) 

Trudno mi skomentować szczegółowo fabułę czy uniwersum, skoro jest to tylko fragment większej części, natomiast jako “zajawka” działa bardzo dobrze.

Z drobnych uwag, trochę rozpraszające są odstępy pomiędzy akapitami. Szczególnie, że w kilku miejscach ich nie ma, zaś w kilku są. Domyślam się, że jest to pokłosie kopiowania tekstu z zewnętrznego edytora, niemniej na stronie nie wygląda to specjalnie estetycznie.

I nieco kłuło mnie w oczy to zdanie:

Spóźniła się dzisiaj, bo musiała odprowadzić syna do szkoły, a niestety przez ostatnie zamachy zablokowano korytarz, którym zazwyczaj go odprowadzała i musiała iść dłuższą trasą.

Dla mnie wydaje się być niepotrzebnie długie, ma kilka zbędnych informacji (jak choćby to ”niestety”, które jest zupełnie niepotrzebne, bo czytelnik domyśla się, że stanowiło to dla niej nieprzyjemność), a do tego pojawia się powtórzenie wyrazowe (”musiała”).

Udanego pisania całości!

Nowa Fantastyka