
I
Marzyłem o tym, żeby nigdy jej nie spotkać, tymczasem ona wciąż stała i gapiła się przenikliwym kpiąco-zawadiackim wzrokiem, zupełnie jakby była pewna, że jestem w domu. W sumie tak nawet mogło być. Miała masę możliwości, żeby to sprawdzić, i na pewno nie odmówiła sobie tej drobnej przyjemności.
Spojrzałem ponownie przez judasza i upewniłem się, że przyszła sama, bez ochrony, gluta, i wszelkiej maści klakierów i przydupasów. To mogło oznaczać kilka rzeczy, z których żadna nie napawała mnie optymizmem.
Zrobiło mi się słabo, niczym kiedyś na promenadzie. Moje serce załopotało jak szalone, w gardle urosła ogromna gula, a na czole pojawiły się kropelki zimnego potu. Oparłem się szeroko rozłożonymi rękami o drzwi, opuściłem głowę i zacząłem ciężko oddychać.
Znów usłyszałem przeklęty dzwonek. Wciskała go raz za razem, robiąc przy tym zniecierpliwioną minę. Jego dźwięk wwiercał się w moją czaszkę, wibrował i tkwił w niej jeszcze długo po tym, gdy w końcu puściła cholerny przycisk.
Podjąłem męską decyzję. Nie było sensu odkładać tego, co nieuniknione. Wziąłem kilka głębokich oddechów, odsunąłem się na bok, otworzyłem drzwi i bez słowa wpuściłem ją do środka, a potem od niechcenia zaprosiłem do dużego pokoju.
Miała tupet. Weszła, rozejrzała się, i zamiast nieśmiało spocząć przy stole, rozsiadła się w przewygodnym fotelu przy stoliku kawowym. Torebkę od Gucciego postawiła jak tarczę na kolanach, i trzymając ją kurczowo zaczęła łypać wzrokiem to na mnie, to na mieszkanie.
Dopiero wtedy straciła rezon. Nie była chyba pewna, od czego zacząć. Spoważniała. Myślała może, że zagaję rozmowę, uśmiechnę się jak kiedyś i uprzejmie spytam „Kawa czy herbata? A może coś innego?”, ale postanowiłem nie ułatwiać jej życia, a na pewno nie po tym, co się stało. Byłbym skończonym idiotą i głupcem, gdybym to zrobił. Wina leżała po obu stronach, i doskonale to wiedzieliśmy. Zapadła długa chwila niezręcznej ciszy, którą na szczęście przerwała, sięgając do torebki i wyciągając z niej spory plik fotografii.
– Ładnie mieszkasz. Marlena w pracy? – Jej głos był bardziej zachrypnięty niż kiedyś i chyba przez to nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia.
– A czy to ważne? – Uczyniłem bliżej nieokreślony ruch dłonią, który równie dobrze mógł znaczyć, że się zgadzam, jak i to, żeby nie mówiła nic więcej.
Myślałem, że nie będę zły, tymczasem zaczęły wracać długo skrywane emocje. Tak bardzo chciałem, żeby więcej mnie nie zraniła, i nie zrobiła tego nikomu innemu. Choć wstyd przyznać, modliłem się, żeby wreszcie zamknęła się na wieki wieków, nigdy więcej nie otworzyła swoich małych, wąskich jak u żmii usteczek, które hipnotyzowały mnie nawet w tej chwili, a których zjadliwą słodycz poznałem aż do bólu.
Coś najwyraźniej do niej dotarło, coś zaświtało i zatrybiło w małej blond główce, bo nawet nie zaprotestowała. Uroczo przygryzła wargę, przecząco kiwnęła głową, i podała mi fotografie, notabene wydrukowane na bardzo przyzwoitym papierze.
Pierwsza pokazywała ogromną salę restauracyjną.
Widziałem zimny błyszczący metal, które pokrywał ściany, i wykładzinę, co do której miałem pewność, że śmierdziała starością. Patrzyłem na okrągłe drewniane stoliki, na krzesełka z oparciem, jakich pełno w lepszych lokalach, na atrakcyjnych ludzi w przepięknych drogich strojach i na płaskie klosze z kryształowego szkła na suficie. Było tam coś jeszcze, coś, co wybitnie mi nie pasowało. Zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę, i w końcu zrozumiałem, że chodzi o sam sufit. Był za nisko, i to tak nisko, że można było pomyśleć, że spadnie komuś na głowę. Jego widok napawał mnie lękiem, i choć mój lęk był mocno nieracjonalny, to nie miałem ochoty oglądać go dłużej niż to konieczne.
Przeszył mnie dreszcz.
Nie siedziałem już w swoim małym przytulnym mieszkanku, tylko znajdowałem się w restauracji ze zdjęcia. Zajmowałem miejsce tuż przy oknie. Przede mną stała butelka wody, pełna do połowy szklanka, sałatka w miseczce i talerz z ogromnym stekiem i ziemniaczkami. Nie wyglądało to ubogo, nie było też momentów ani żadnych innych wynalazków. Rozejrzałem się dyskretnie w lewo i prawo. Wszystko wydawało się jak należy, i zgadzało ze zdrowym rozsądkiem w najdrobniejszych szczegółach, takich jak szum powietrza, które wtłaczano nawiewami przy suficie.
– Wie-działam! Wie-działam, że wejdziesz w trans! – Pełen ekscytacji głos płynął z daleka i otulał mnie jak ciepły płaszcz, dokładnie tak samo, jak zawsze w takich wypadkach.
Normalnie kazałbym się jej wynosić do diabła, ale teraz nie kłopotałem się nawet próbą odpowiedzi, bo byłem pewien, że struny głosowe chwilowo mam nieczynne. Skupiłem się na czymś innym. Zacząłem się wiercić, co pomogło mi stwierdzić, że moje plecy opierały się o półkolisty fragment ciepłego drewna. Pochyliłem się nieznacznie do przodu. W tej pozycji mogłem rozkoszować się intensywnym zapachem jedzenia, spod którego przebijał delikatny aromat tytoniu, jakim normalnie przesiąknięte są popielniczki. To było nawet miłe, ale tylko do momentu, gdy cały zacząłem drżeć. Czułem tak przenikliwe zimno, aż w końcu dostałem gęsiej skórki. Odruchowo zacząłem rozgrzewać obie dłonie, potem ramiona, i pomyślałem, że to normalne przy chłodzie, który ciągnie w wieżowcach od okien.
Iluzja wpływała na mnie mocniej niż standardowe testy Kurczatowa. Wrażenia pasowały idealnie i, co ciekawe, uparcie przywodziły na myśl jedną z tysięcy drobnych knajp, w których unosi się zapach mięsa, ulotny smród ryb z tygodniowego oleju i grubiańskie bąbelki prostackiej coke.
– Miejsce zbrodni, o której myślę? – Niepodziewanie wróciłem do rzeczywistości.
– Hmmm – mruknęła.
Otrząsnąłem się z mojego niby snu i wziąłem do ręki kolejne zdjęcie. To pokazywało salę kuchenną, która nie różniła się od tego, co doskonale znają kucharze i kuchciki na całym świecie. Przede wszystkim brakowało okien. Widziałem zlewy z natryskami, metalowe stoły i przeogromne sterty brudnych naczyń. Nie było tam zbyt czysto, a sprzęt wyglądał na zmęczony życiem, ale taki jest przecież los urządzeń, które mają na siebie zarabiać.
Patrzyłem coraz szybciej na kolejne obrazki, przekładając je jeden za drugim.
Umywalka z białego marmuru.
Malutki pokój biurowy.
Stacjonarny komputer z monitorem z bańką z tyłu.
Ogromne ksero na korytarzu.
Kolejny korytarz, tym razem w brązowej boazerii.
Hol z windami po obu stronach.
Te zdjęcia nie budziły we mnie tak mocnych uczuć, ale to akurat było do przewidzenia, gdyż zazwyczaj w takich miejscach nie ma zbyt wielu nagromadzonych emocji i ich aura jest zwyczajnie blada.
– To naprawdę stamtąd? – Nie wiem, co to wszystko miało znaczyć, ale przez długie miesiące sam nie znalazłem praktycznie nic, zupełnie jakby ogromny odkurzacz przeszedł przez cały internet i perfekcyjnie wyssał i wydmuchał wszystko, co nie pasowało pewnym ważnym ludziom.
– Hmmm.
Z zewnątrz miejsce budziło podziw wielkością, rozmachem i majestatem, za to tu, na tych fotografiach, porażało ciasnotą i zwyczajnością. Byłem pewien, że właśnie takiego spojrzenia zabrakło milionom, którzy oglądali wszystko na żywo w telewizji. Bo cóż są warte relacje z tragedii, jeśli nie można wyobrazić sobie tamtych miejsc, zobaczyć kolejnych dziur, szpar i zakamarków, nie można poczuć zapachów, które tam dominowały, ani wyrobić zdania na temat przedmiotów i dźwięków, które, połączone razem, tworzyły specyficzny klimat całości?
Nawet nie wiem, jak ktoś mógłby coś takiego przygotować. Różni ludzie pisali o trójwymiarowych filmach i różnych innych wynalazkach, ale tych nigdy nie widziałem i nie wierzyłem nawet w ich istnienie, bo czułem, ile danych musiałyby zajmować. A papier czy ekran pokazują tylko drobny wycinek rzeczywistości. Każdy z nas widzi na nich coś innego. Godzinami mogę wpatrywać się w dawno zmarłą panią, która siedzi i promiennie uśmiecha się do fotografa, a kobieta tylko przelotnie rzuci okiem, i od razu przypomni sobie, że za tydzień miała pasemka zrobić, paznokcie pomalować, i jeszcze umówić się z przystojnym mechanikiem z warsztatu na dole, bo coś jej w aucie stuka. Właśnie dlatego największym problemem dla pisarza, malarza czy innego artysty jest takie przedstawienie rzeczy, żeby wizja była plastyczna, ale nie pozostawiała zbyt mało ani dużo do interpretacji. Z doświadczenia wiem, że tylko niektórym udaje się ta trudna sztuka, i tylko najlepsi tworzą prawdziwe dzieła, trafiające w gusta przeróżnych odbiorców, jak i pokazujące dokładnie to, co autor chciał pokazać.
Roztrząsanie takich spraw dawno temu było dla mnie chlebem powszednim. Można powiedzieć, że długie lata pracowałem w dziale analiz. Decydowałem, które dzieła zachować, a które skazać na wieczne potępienie. Robiłem to zazwyczaj po północy, gdy mózg ma najmniej do przetworzenia i nie rozprasza go światło, odgłosy wielkiego miasta ani nic innego.
Takich jak ja nazywano cenzorami. Nie lubiłem tego strasznego i okropnego słowa, i wolałem mówić o sobie jak o artyście czy mecenasie sztuki.
Moje predyspozycje do tego trudnego i odpowiedzialnego zawodu wiązały się z ogromnym darem, i przekleństwem zarazem. Widziałem monety na ulicach, i zawsze, ale to zawsze, musiałem je zbierać. Nie potrafiłem przejść obojętnie, gdy coś nie było ustawione w równym rządku. Pilnowałem, żeby, broń Boże, najmniejszy pyłek nie skalał żadnej z moich zabawek. Byłem pełnym sprzeczności skomplikowanym człowiekiem, i choć szukałem porządku, to równocześnie rzadko sprzątałem po sobie czy zmywałem, a już w ogóle nie przejmowałem się bałaganem w szufladach. Moja Marlena widząc to czasem śmiała się, że zachowuję się jak instagramowe aniołki, które wyglądają, jakby z nieba spadły, a na drugim planie mają niesamowity wprost brud i syf.
W tej chwili obsesyjnie myślałem tylko o tym, że w tamtej restauracji wystarczyłoby zdjąć podwieszany sufit, wynieść wykładzinę i stoliki, i jeśli pominąć widok zza okien, sala wyglądałyby jak pierwsze lepsze biuro, które każdy może mieć, jak tanią dziwkę, za psie grosze. Goście płacili tam ciężkie pieniądze za obcowanie z prawdziwym luksusem, a tak naprawdę to był blichtr związany z przepłaconym jedzeniem i towarzystwem, które zasiadało tuż obok nich.
W sumie to takie typowe. W wielu sprawach wszystko wygląda zupełnie inaczej, gdy perspektywa zmienia się tylko o milimetry. Pamiętam moment, w którym czytałem o pewnym znanym pożarze. Przejrzałem opisy utytułowanego redaktora i relacje uczestników zdarzeń. Pierwszy wspominał o mieszkaniach, nie dodawał jednak nic więcej. Gdy widzimy suchą notatkę, najczęściej tylko wzruszamy ramionami i przechodzimy do porządku dziennego, ewentualnie mimowolnie widzimy tragedię we własnym domu, i od razu chcemy zapomnieć o całej sprawie. Gdy jednak poznamy więcej szczegółów, też nie wygląda to zbyt różowo. Wszystko, chciałoby się powiedzieć, jest bardziej ludzkie, ale oznacza to tylko tyle, że dostrzegamy więcej wstydliwych, nieludzkich i przerażających elementów całej sprawy.
Mieszkania na każdym piętrze tamtej wieży zawsze były takie same. Wejście z klatki schodowej prowadziło do malutkiego przedpokoju, z którego można było przejść do mikroskopijnej łazienki z samym sedesem, drugiej trochę większej, ale tylko trochę, z wanną tak wąską, że ledwo można było się w niej zmieścić, i do dużego pokoju z aneksem kuchennym, w którym przy jednej ścianie stała pralka, zmywarka, kuchenka, i wisiały przeróżne szafki. Ten duży pokój był duży tylko z nazwy. Miał jakieś trzy i pół metra na trzy metry, i wysokość zaledwie dwa metry. Wyglądał jak typowa cela z krajów skandynawskich, jak mała klitka, umieralnia dla ubogich, w której ledwo mieści się rozkładana kanapa i stolik z czterema krzesełkami.
Wszystko zakończyło się w czarną, zimną, czerwcową noc. Okna przesłoniła jasna ściana płomieni. W sekundę popękały wszystkie szyby. Gorący żółto–pomarańczowy strumień wdarł się do środka i zebrał przy suficie, zapalił szafki, potem zajął inne sprzęty, stopił cienkie gipsowe ścianki między pomieszczeniami i nienasycony z trzaskiem i sykiem przedostał dalej. Wszystko stanęło w ogniu, podsycanym przez gaz z rur. Nieliczne płyny i żele wyparowały w kilka chwil. Z instalacji elektrycznej posypały się iskry, które zaraz znikły, jak i cała instalacja. Oślepiająca biel i krwista czerwień przemieszała się ze smolistą czernią i upiornym błękitem. A na końcu nie było już nic, jeno garstka popiołów, nagie kikuty, i gołe ściany.
Ale to tylko przedmioty.
Zupełnie inaczej wszystko wygląda, gdy wspomnimy dwoje młodych, zakochanych w sobie, ludzi, którzy mieli przed sobą wspaniałą świetlaną przyszłość. On z zawodu był architektem, ona jeszcze studiowała. Planowali skromny ślub, a potem podróż dokoła świata. Do końca ściskali się na łóżku. Leżeli spokojni, choć przerażeni. Ich udręczone płuca wciągały powietrze o temperaturze setek stopni, a oni byli całkiem świadomi, że giną. Nikt nie wie, czy ona odeszła pierwsza, czy on wyprzedził ją w drodze do nieba. Tajemnicą pozostanie, czy w ostatniej sekundzie trwali w wiecznym pocałunku, czy ona wtulała się ufnie w jego pierś, wciąż łudząc się, że jakoś to przetrwają.
Co innego przychodzi do głowy, gdy widzimy filmiki ze środka, nagrywane ledwo kilka minut przed pojawieniem się płomieni. Wszyscy biegają w panice, nie wiedząc, co ich czeka. Krzyczą o pomoc i gorączkowo zakrywają szpary w drzwiach. Mają nadzieję na ratunek. Chcą wierzyć w coś, co nigdy nie nastąpi, i my to wiemy, a oni jeszcze nie.
Ciężko zrozumieć, o co w ogóle tam chodzi. Wnętrze wygląda normalnie i kolorowo. Nic nie sugeruje katastrofy, i dziwnie na to patrzeć, gdy widziało się czarno–białe zdjęcia od koronera. Bo tu wszystko jest tak pełne życia, tak bliskie temu, co widzimy na codzień. Jest co prawda mały obłoczek dymu na jednym ujęciu, ale nawet on przywodzi na myśl gotowanie, shishę albo wyborny żart niedorostków z sąsiedztwa, którzy dopiero co puścili smoczka i uciekli ze śmiechem, aż się za nimi kurzyło. Nic tu się nie zgadza. Efekt jest taki sam, jak czasem w pociągu, gdy skupiamy się na telefonie. Bo on się nie rusza, a nam jest niedobrze, gdyż czujemy, że cały świat wokół nas wiruje.
Wielu tak zwanych normalnych ludzi boi się analizować takie rzeczy, a cenzorzy nawet nie mrugną okiem, gdy o tym rozmawiają. Ich robota jest tak samo niewdzięczna jak przeglądanie niezliczonego mnóstwa filmów, w których odbija się najmroczniejsza i najstraszliwsza część ludzkiej natury. I nie chodzi o fetysze czy udawane wideo dla maniaków, ale do bólu prawdziwe produkcje, gdzie każda sekunda jest zupełnie na serio. Bo wolność słowa jest dobra, i wszyscy odmieniają to przez wszelkie możliwe przypadki, ale obrzynanie głów, ucinanie rąk i nóg na żywca, gotowanie członków, wkładanie paskudztw w naturalne i nienaturalne otwory ciała, gdy ktoś tego nie chce, już jakoś im nie pasuje.
Zawsze mnie zastanawiało, jak to się dzieje, że niektóre historie i anegdoty przetrwały wieki, a inne przeminęły tak szybko, jak się pojawiły. Moja teoria mówiła, że miało to wiele wspólnego z tym, że były tworzone pod gusta konkretnych czytelników. Można to niezwykle prosto wyjaśnić. Gdy ktoś wchodził na portal z fantastyką, to oczekiwał pięknych opowiadań z niezrozumiałą starożytną mocą, wielkimi statkami kosmicznymi, podróżami w czasie, i tym podobnymi pierdołami, ale już książki, wiersze czy krótkie formy nie były tam zbyt mile widziane. To poniekąd straszne, bo przez te wszystkie podziały na rodzaje, gatunki, typy, podtypy ludzie pozamykali się na wszystko, co nowe. Chcieli chłonąć to, co proste, łatwe i przyjemne. Mówili o otwartym umyśle i tolerancji, ale nieustannie narzekali, gdy coś nie pasowało do jednego, ściśle określonego wzorca.
Nagle otworzyłem ze zdziwienia usta. W końcu dotarło do mnie, że wszędzie na zdjęciach daty były późniejsze niż powinny.
– No wreszcie. – Z uśmiechem potwierdziła moje spostrzeżenie.
– I przyszłaś do mnie ze zdjęciami, które zrobiono ze złym datownikiem?
Wzruszyła ramionami i bez słowa wyjęła z torebki ostatni krzyk mody, najnowszy tablet znanej firmy od gruszek, i wręczyła go z taką miną, jakby zawierał co najmniej przepis na bombę, kwity na polityków czy pewniaka na Pulitzera. Mogłem domyśleć się, że przygotowała się do tej rozmowy. Urządzenie było piekielnie szybkie i bardzo przyjemne w obsłudze. Nie miałem najmniejszego problemu, żeby zrozumieć, że przyniosła jeszcze wideo.
Włączyłem je.
Po chwili z zadumą patrzyłem na pannę młodą i na rodzinę, która tańczyła w kółeczku. Choć duże piksele aż biły w oczy, to miałem wrażenie, że widzę nawet drobne odpryski farby. A co najważniejsze, data na zegarze na ścianie sugerowała trzy dni po zawaleniu się budynków.
– Po co w ogóle pokazujesz to wszystko? – Oddałem jej tablet.
– Wszyscy byli zgodni, że to może być nasze brakujące ogniwo. Ty masz największą energię.
– Fakt. Coś wyczułem.
– No właśnie.
– I co mam niby zrobić?
– To chyba jasne. Jeszcze się pytasz?
– Myślisz, że tak po prostu się ubiorę i pojadę z tobą?
– Nie jesteś ciekawy?
– Ciekawość pierwszym krokiem do piekła.
– Pracujesz dla podrzędnego korpo.
– Ale macam najnowsze fury.
– Macam, macam, macam – parsknęła. – Dobre sobie. Co innego wam w głowie. Mali chłopcy, małe zabawki. Duzi chłopcy, duże zabawki.
– Co pomacam, to moje. – Jak na zawołanie zrobiłem minę nastolatka, który nie posmakował jeszcze życia.
– Zachowujesz się jak duży dzieciak. Naprawdę nie chcesz wrócić do pierwszej ligi?
– I znowu zostać twoim przydupasem? Dziękuję bardzo. Teraz przynajmniej robię coś dla ludzi.
– Wiesz dobrze, że masz prawo do mieszkania wyłącznie dzięki mnie i pracy.
– Kurwa mać! – Odruchowo zacisnąłem pięści i zamilkłem, choć się we mnie zagotowało. Była bezczelna, ale miała rację. Argument był mocno poniżej pasa, i teraz naprawdę powinienem ją wyrzucić za drzwi, inna sprawa, że to, co mówiła, coraz bardziej mnie intrygowało.
– No, teraz to przynajmniej byłeś autentyczny. – Cmoknęła z zadowoleniem. – Dużo się pozmieniało w firmie. A pierwszy, który udowodni istnienie bramy Czernkowa, na trwałe zapisze się w historii.
– Udowodni? Masz jakieś zdjęcia i kiepskie wideo, i myślisz, że to wystarczy. Pieprz się. Chociaż zaraz, na pewno by cię tu nie było. Co ty, kurwa mać, kombinujesz? I dlaczego przyszłaś bez gluta?
– Rusz się, to zobaczysz. Oferta ograniczona czasowo i terytorialnie. Chyba, że chcesz do końca tkwić w swoim syfie.
– Grozisz mi? Won mi stąd. Tam są drzwi. – Pokazałem.
– Stwierdzam fakty.
– No to ja też stwierdzę jeden. Na łeb ci się rzuciło.
– Wiesz co? Nie pieprz, tylko lepiej się zbieraj. – Posłała mi wymowne spojrzenie. – Nie mamy całego cholernego dnia.
Była pewna swego. Widziałem ten rodzaj pewności ze dwa razy w życiu i wiedziałem, że to może być moja życiowa szansa, a że misia zawsze ciągnie do miodu…
Zamknąłem na chwilę oczy. Wziąłem wszystkie za i przeciw, i wstałem bez słowa, podkreślając fakt dla mnie oczywisty:
– Jak będzie źle, to wychodzę bez pożegnania.
– Zgoda. – Podała mi rękę, którą uścisnąłem.
Po kilku minutach siedziałem w jej cytrynie i patrzyłem na świat, który wciąż wzbudzał we mnie uczucia. Nie rozumiałem, jak to możliwe, że je mam, ale tam były, tak samo jak nadzieja, że zła passa się odmieni i wszystko wróci na właściwe tory.
Ludzkość przez tysiące lat potrzebowała trzech rzeczy, czyli jedzenia, picia i schronienia. Był jeszcze seks, ale to oczywiste i się nie liczy. Nasi przodkowie walczyli z przyrodą, zdobywając doświadczenie i dokonując licznych odkryć, które dawały im przewagę nad innymi gatunkami. Realizowali plan boży. Byli płodni i rozmnażali się, czyniąc sobie Ziemię poddaną. Produkowali ubrania, dzięki którym mogli i przeżyć mroźną zimę, i ochronić się przed palącym słońcem. Poznawali leki, które pozwalały zwalczać różne choroby, dotykające ich niezwykle słabowitych ciał. Zajęli się potrzebami wyższymi. Zaczęli tworzyć sztukę i zapisywać nieskończony potok myśli, wpierw używając słów i glinianych tabliczek, na ruchomych obrazkach i piasku skończywszy. A na końcu tak się pogubili, aż wszystko stanęło na głowie. Mężczyźni stracili zainteresowanie walką o lepsze geny, i panie to wyczuły. Nie tylko bezpardonowo decydowały, który samiec wart jest grzechu, ale równie bezlitośnie eliminowały słabszych. Działały bez zastanowienia, gdyż kierowały nimi hormony, a nie logika. Robiły, co chciały, jak chciały, i kiedy chciały, i popadły w rozleniwienie, gdy nie było nikogo, kto trzymałby ich w ryzach.
Świat się niesamowicie zmienił.
W trakcie drogi widziałem dziesiątki sześciokątnych podłużnych kabin, umieszczanych na każdym możliwym skrawku betonowej dżungli. Budowano je szybko i tanio jak baraki na budowach, układano na dziesięciu poziomach i pozostawiano bez konserwacji na długie lata. Były związane z liczbą tysiąc, ale o ile tysiąc w wyszydzanym PRL-u kojarzył się z hazardem i szkołami tysiąclatkami, to kabiny pozostawały smutnym pomnikiem upadku, odpowiedzią na potrzeby i możliwości pokolenia tysiąc plus. Pełniły rolę kawalerek, w których większość plusowców leżała i gnuśniała, naiwnie czekając na cud, na marszałka na białym koniu, który przyjedzie i rozda wszystko wszystkim za darmo. Choć nikt nie wiedział dlaczego, ulica nazywała je morawieckimi dudami albo dudkami, zaś zjawisko samotnej śmierci w dudkach ochrzczono z japońska mianem prezi-suri. Mieścił się w nich plastikowy podest pełniący rolę łóżka, a pod nim schowki na rzeczy osobiste. Było też okno z lustrem weneckim, kilka gniazdek i wi-fi z Internetem. Od strony z wejściami umieszczano ogromne rusztowania z tanimi metalowymi ogrodowymi siatkami ze śmiesznymi sześciokątnymi oczkami i równie tanimi metalowymi schodkami, z boku zaś pozostawiano małe przenośne toalety i zadaszone prysznice polowe.
Obok nich znajdowały się niezliczone knajpy Chińczyków, którzy za grube pieniądze serwowali zestawy z tabletkami zapachowymi, kostkami smakowymi i trójwymiarowymi modelami potraw. Podobnie jak w innych sprawach zmonopolizowali rynek. Wyparli knajpy z indyjskim i włoskim jedzeniem, a nawet kebaby i restauracje inne niż wszystkie.
Stałym elementem krajobrazu pozostawały hordy otępiałych, snujących się niemrawo młodych ludzi, którzy całymi dniami chwalili się, że jako jedyni mają najlepszą kamerę na świecie, choć ta często zamontowana była w taniej komórce, nie mogła równać się z cyfrówkami i tkwiła w miliardach innych urządzeń.
Zamknąłem oczy.
Nie liczyły się marzenia naszego pokolenia, nasze odkrycia i technologie, tylko to, co robili tacy młodzi geniusze. Zachowywali się jak małe przerażone zwierzątka, które każdego dnia walczą o przetrwanie. Nie znali nic innego niż prawo silniejszego, ale nie winiłem ich, bo winić nie mogłem. Nie zobaczyli nawet małej cząstki piękna, które poruszało i budziło ludzi do działania, a teraz tkwiło w korporacyjnych skarbcach. Życie znali wyłącznie z elektronicznych podróbek, serwowanych z tak wysoką kompresją, że kaleczyły oczy i uszy. Nie wiedzieli, jak bardzo odcięto ich od tradycji, kultury i wielkiego dorobku, który przez wieki definiował kraj i kontynent. Byli karykaturalnie śmieszni w swoich działaniach, a do tego przerażająco bezczelni. Tworzyli nowy ład i ordynarną, prymitywną rzeczywistość, i najwyraźniej dobrze im było z tym, choć wszystko chyliło się ku upadkowi.
– Te zdjęcia to wierzchołek góry lodowej. – Głos z zaświatów znów kusił, żebym wszedł w zamknięty rozdział swojego życia.
– Nie wątpię.
Jedna z popularnych teorii głosiła, że tamtego dnia w jednym miejscu skupiono tak dużo energii, że komuś udało się przenieść do miejsca, które powinniśmy chyba nazywać niebem. Coś w tym było, bo żaden trzeźwo myślący człowiek nie brał na poważnie bzdur, które oficjalnie serwowano. A do tego dochodziły tworzone przez lata teorie spiskowe, które mówiły chociażby o specjalnym wyposażeniu pięter komputerowych.
Samochód zatrzymał się.
Nie kłopotałem się otwieraniem oczu. Znałem na pamięć procedury. Zgodnie z nimi CEO lokalnego oddziału mogła bez pytań wjechać nawet z małą armią. Sam je tworzyłem, i mocno wątpiłem, żeby komuś chciało się je zmieniać.
Nie pomyliłem się. Nikt mnie nie zaczepił, a my ruszyliśmy, co oznaczało, że ona rzeczywiście wciąż była tu kimś. Udaliśmy się na minus dwa, gdzie zaparkowała zaraz obok windy.
– W końcu dostałaś swoje wymarzone miejsce.
Nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się od ucha do ucha. A potem stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Zbliżyła swoją kartę do zamaskowanego panela zbliżeniowego w windzie. Zjechaliśmy na minus cztery, który to poziom, jak go zapamiętałem, służył tylko do prób różnych prototypów. Nie komentowałem tego, oczekując, że sama to wyjaśni w najbardziej odpowiednim momencie.
II
– Wynoś się! Nie chcę cię więcej znać! – Marlena była wściekła i zupełnie nie panowała nad tym, co robi.
– Je-zusie przenajświętszy – mruknąłem, na wszelki wypadek zasłaniając się lewą ręką.
W sumie to była częściowo moja wina, że powiedziałem jej o nowym zajęciu przy jedzeniu. Powinna się ucieszyć, że mam coś więcej do roboty niż tylko snucie się w fabryce samochodów, ale chyba się nie zrozumieliśmy.
– No uciekaj do tej swojej wywłoki! No już! Won!
Uchyliłem się przed wazonem, który rozprysł się na ścianie tuż za mną. Chwilę za nim poleciała plastikowa butelka z ketchupem, talerz i dwie szklanki, na szczęście te tanie, z Ikei, a nie z miśnieńskiej porcelany.
To był ten rodzaj furii, który należało z pokorą przeczekać. Marlena rzucała we mnie przedmiotami z drugiej strony pokoju, i lepiej było do niej nie podchodzić. Czekałem, doskonale wiedząc, że te jej humorki tak samo szybko się zaczynają, jak i kończą.
Nie trwało to zbyt długo. Moja wspaniała, mądra i piękna kobieta nagle wybiegła i trzasnęła drzwiami.
Odczekałem kilka minut, ostrożnie uchyliłem drzwi, zacząłem nasłuchiwać, wysunąłem głowę i jeszcze raz wybadałem sytuację. Na paluszkach przeszedłem do przedpokoju. Tutaj znów stanąłem i znów wstrzymałem oddech. Usłyszałem odgłosy z naszej sypialni, do której bardzo powoli i ostrożnie wszedłem.
Marlena siedziała na łóżku z kolanami podkulonymi pod brodę, rękami obejmującymi nogi, i płakała.
– Idź. Hy. Sobie – łkała, zabawnie pociągając nosem. – Zostaw. Mnie. Hy. Samą.
– Ależ kochanie. – Podszedłem, uważnie obserwując jej reakcję.
– Jak mogłeś. Jak mogłeś. – Otarła nos ręką.
– To dla nas zrobiłem. – Usiadłem obok.
– Miałeś. Hy. Się. Hy. Tym. Nie zajmować.
– To dla nas okazja, żeby wrócić na salony. – Objąłem ją i mocno przytuliłem.
– Aj! – zaprotestowała, bo chyba za mocno ją ścisnąłem, i zaczęła mnie na żarty okładać piąstkami. – Głupi jesteś. Gupi, gupi, gupi. Wykorzysta cię i rzuci, jak ostatnim razem.
– Nie dam się. – Odsunąłem się trochę. – Spójrz na mnie. Czy kiedyś cię okłamałem?
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. No już przestań. – Delikatnie przejechałem palcem po jej policzku. – Zobacz, takie brzydkie łzy, i taka piękna dziewczyna.
Nic nie odpowiedziała.
– Wiesz przecież, że tylko ty się dla mnie liczysz. – Powoli zbliżyłem twarz do jej twarzy i pocałowałem ją w usta.
Jej opór topniał jak wosk. Godziliśmy się długo, a na końcu wyznała coś, co wiedziałem już od dawna:
– Kocham cię, ale bardziej jak brata.
– Nic nie mów kochanie. – Położyłem palec na jej ustach, potem zacząłem gładzić po włosach, aż w końcu zasnęła w spokoju ducha. Odczekałem dłuższą chwilę, potem przeszedłem do dużego pokoju i zamyślony włączyłem komputer.
– Jedna jest tylko partia, i jeden rząd. – Premier Wiktor Łoski tego dnia wygłaszał ekspozé. – Jedna jest prawda, i nie można tolerować tych wszystkich wichrzycieli, którzy próbują zniszczyć nasz wspaniały, uświęcony krwią przodków i pracą poprzednich pokoleń, porządek.
III
– Widziałaś ekspozé? – To było pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłem z rana szefową w instytucie na korytarzu.
– Igrzyska dla ludu. Premier to idiota, wioskowy głupek, pożyteczny idiota czy jak go tam chcesz nazywać. – Machnęła pogardliwie ręką i zaczęła wyliczać na palcach. – Mówi to, co chce, jak chce i kiedy chce. Zawsze tylko to, co mu wygodne. To Pinokio, karierowicz i Dyzma do kwadratu.
Zamarłem. Takie słowa ze strony zagorzałej zwolenniczki systemu, i to w sercu rządowego gmachu, były doprawdy czymś niezwykłym, i teoretycznie powinienem je zgłosić.
– Nie bój się. – Machnęła ręką, widząc moje zmieszanie. – System tu nie działa. Zabrakło części i szybko ich nie dowiozą.
– Rozumiem, że to wszystko robimy na boku?
– A jak myślisz? – Zirytowana spojrzała kpiąco na mnie. – Brawo geniuszu. Cały ten pierdolnik na górze szlag trafi. To już pewne. Jak dwa razy dwa jest cztery. Nie ma kasy w korycie i nic tego nie zmieni. Wierchuszka już szuka sposobów, żeby wkupić się w łaski nowych panów.
– A wystarczyło popierać swoje. – Wiedziałem, że upadek wynikał z tego, że starzy i młodzi używali wyłącznie zagranicznych rozwiązań.
– Tego się już nie zmieni – dodała z zadumą. – Co myślisz o wynikach rusków?
– Boję się zapytać, skąd je masz. – Wiedziałem, że wyniki z tajnego ośrodka „Oko Moskwy” koło Czarnobyla na pewno nie były dostępne na pierwszej lepszej giełdzie.
– To się nie pytaj. Mniej wiesz, dłużej żyjesz.
– No już dobrze, dobrze. – Machnąłem ręką i zacząłem wyjaśniać. – Zdjęcia zrobili ludzie z efektem Mandeli. OK, dla nich wszechświaty przenikały się jeszcze tydzień. Naprawdę myślisz, że uda nam się wygenerować tak silne pole?
– Nie musimy przenosić budynku. To raz. A dwa, że teraz możemy wywołać szybsze oscylacje pola. Sam dobrze wiesz. Amerykanie to pominęli, a towarzysze, to pewnie połowę sprzętu rozkradli, zanim go skalibrowali.
– Martwią mnie Chińczycy.
– A kogo nie martwią? Dlatego trzeba próbować.
– Ale jak to sobie wyobrażasz? Nie mamy słońca ani elektrowni.
– I tu wchodzi fenolyftonztropnalina.
– Myślisz, że to jest ten czynnik X?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Kupił, nie kupił, potargować można. Trzeba go sprawdzić, i będziemy wiedzieć.
– Ale skąd go wziąć?
– To nie jest problem.
– Nie jest? – Byłem trochę zdezorientowany.
– A nie jest. Dokładnie w trakcie transu i grzbietu fali musisz mieć orgazm.
– O czym ty pieprzysz do cholery?
– To jeden z hormonów.
– I niby jak ma to wyglądać?
– Zobaczysz. – Uśmiechnęła się szeroko z szelmowskim uśmiechem, a mnie naszło dziwne przeczucie.
– To brzmi jak gadanie guru, który zbawiał przez seks.
Nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami. Cała ta sprawa w ogóle była dziwna i podejrzana. Pracowaliśmy tylko na dole, i czułem się jakoś nieswojo, już drugi dzień zwiedzając znane niegdyś korytarze, które były takie same jak kiedyś, ale jednak trochę inne.
Pół godziny później leżałem nagi na łóżku w dźwiękoszczelnej kabinie, która zasadniczo służyła do odcięcia zmysłów od świata zewnętrznego. Nie stosowaliśmy już zbiornika, bo ten zupełnie się nie sprawdzał. Kabina była bardziej elegancka, do tego mała, i umieszczona w mocnym polu elektromagnetycznym.
Obok mnie położyły się dwie dziewczyny. Były tak samo młode, nagie i piękne, jak i totalnie beznadziejne. Takie jak one nazywaliśmy glutami, bo nie miały swojej osobowości. Robiły, co im kazano, i dostawały za to dużo twardych narkotyków. Choć wyglądało to trochę jak u pana wacka, to nie one pozostawały medium. Ich zadaniem było tylko spowodować, żebym poczuł się bezpieczny, spokojny i wyluzowany, jak to facet.
– Teraz założymy gogle i zasłonimy ci oczy i uszy – stwierdził lekarz, który nadzorował cały proces.
Poczułem, że do sali wszedł ktoś jeszcze. A potem widziałem już tylko materiały z wieży.
IV
To był bardzo smutny wieczór. W domu nikt na mnie nie czekał, i choć w sumie odsuwałem od siebie złe myśli, w środku byłem mocno wzburzony. Początkowo pomyślałem, że Marlena jest na zakupach, ale zimne garnki w kuchni, brak walizek i ubrań w szafie upewniły mnie, że moja ukochana wykonała odwrót na upatrzoną z góry pozycję, i teraz pewnie wypłakuje się w rękaw mamusi czy jakiejś koleżaneczki.
Nie wiem, jakim cudem wyczuła, co dokładnie wydarzyło się wczorajszego dnia, ale zadziałał chyba słynny kobiecy szósty zmysł. Już od mojego wejścia do domu była bardzo nerwowa. Nigdy nie lubiła różnych aspektów mojej pracy, i zawsze podejrzewała, że z glutami łączy mnie coś więcej niż tylko relacje profesjonalne.
Uznałem, że nie ma sensu dzwonić na jej telefon. Podobnie jak ja była dorosła i wiedziała, na co się pisze. Nieraz żartowaliśmy, że jak w domu obiadu nie ma, to trzeba jeść na mieście. To było jasne, a nasza relacja na tyle luźna, że nie uważałem za słuszne tłumaczyć się z banalnego seksu, który nie powiem, był bardzo przyjemny.
Zamówiłem pizzę i usiadłem do recenzowania krótkich form z jednego z forów dyskusyjnych. To było moje hobby, związanie z bliską mojemu sercu fantastyką. Zajmowałem się tym i innymi rzeczami wyłącznie po to, żeby zupełnie nie zwariować z bezczynności.
„Dziękujemy za udział w ogólnoświatowym programie poszukiwań najbardziej posłusznych, sprytnych i odpornych do lotu na Marsa. Kolejny etap tylko z logami apki śledzącej kontakty od WHO, zaświadczeniem o zdrowiu i braku wykroczeń przeciw kwarantannie. Tak samo będzie za dwa lata przy misji na Saturna”.
Zamyśliłem się głęboko. Tekścik na dokładnie trzysta znaków nazwano „Epidemia”. Po ostatniej epidemii wirusa i czarnej zarazie nie był wcale śmieszny, z drugiej jednak strony pokazywał tylko teoretycznie nieprawdopodobny scenariusz, który od razu wydał mi się niesamowicie futurystyczny i proroczy w swej wymowie.
Normalnie jesteśmy przyzwyczajeni, że astronautami zostają herosi, najlepsi z najlepszych z najlepszych, najtwardsi z najtwardszych, prawdziwie prawi i przygotowani. Zapominamy o tym drobnym szczególe, że wybierani są spośród tych, którzy zgłoszą się do programu lotów kosmicznych… i najczęściej pochodzą tylko z wyżyn społecznych. Widzieliśmy już, do czego to prowadzi, i jak jest szkodliwe, w „Gattace”.
A może by tak zmienić reguły? Nie ograniczać się? Rozpocząć grę o tron na masową skalę? Zmusić do uczestnictwa tych, którzy nie mają szans na uczestnictwo?
Ludziom czasem trzeba dać wędkę, żeby mogli złowić rybę. A talenty pochodzą zewsząd, co pokazał nieodżałowany Freddie.
Wszystko idealnie pasowało w tym tekście. Loty są coraz dłuższe, i trzeba liczyć się z odosobnieniem, brakiem towarzystwa i innymi problemami. W misjach kosmicznych ważne jest ślepe podporządkowanie rozkazom, zdolność do podejmowania decyzji w sytuacjach krytycznych, a do tego zwykła normalna odporność, zarówno fizyczna, jak i psychiczna. Ludzie muszą żyć pod ciągłą presją, i być przyzwyczajeni do tego, że nawet potomków po sobie nie pozostawią.
A jeżeli w jakiejś alternatywnej rzeczywistości ktoś wpadł na tak szatański pomysł? Może zaraził całą populację, wyeliminował najsłabsze ogniwa, a przy okazji odnalazł najlepszych ambasadorów gatunku?
Kliknąłem na kolejny tekst o tytule „Richard mu było na imię”.
„Prawdziwe dzieła można tworzyć tylko w ciszy i spokoju zmysłów. Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy będą wciskać wyjące laptopy i telefony w kolorach tęczy. Zaprawdę powiadam wam, że królestwa dostąpią tylko ci, co używać będą sprzętu i softu pobłogosławionego przez tych, których naznaczę ja”.
Ten był bardzo hermetyczny, i zapewne zrozumiały tylko dla informatyków. Ryszard Stallman zapoczątkował ruch open source. To była postać mocno kontrowersyjna, która w wielu wypowiedziach pogrążała się bardziej od Linusa. A firma z tęczą… wiadomo, o kogo chodzi.
Kolejny tekst „Testament uczciwego Polaka” dotyczył naszego lokalnego podwórka, niejako z automatu przeczytałem też „Rozporządzenie”.
„Uprzejmie donoszę, że nie chcę popełnić samobójstwa, ani sam, ani przez osoby trzecie. Informuję, że żadnych majątków nie mam, bo oddałem je osobom wyznaczonym przez pana premiera. Nie chcę ani nie będę nic chciał od mojego najukochańszego kraju ponad to, żeby zostawiło mnie, kurwa mać, w spokoju”.
„Niniejszym zamyka się wszystkie biura, a praca z domu odtąd staje się jedyną możliwą formą pracy. Koszty biurowe, prądu, internetu i wzbogacenia ponosi pracownik. Klucze do VPN i hasło do komputera trzeba wysyłać do ZUS do pierwszego każdego miesiąca, a wideo z kamerki do piątego kolejnego”.
Gdyby to ostatnie pokazać pięćset lat temu, proces o czary jak w banku. Dwieście lat później odesłano by nas do czubków, za kolejne sto wszystko pozostałoby w sferze fantastyki, a po pięćdziesięciu ktoś ziewałby ze znudzeniem, że tak wygląda tania podróbka Huxleya. Teraz podobny tekst wyglądał na twit, jakich pełno, aż chciałoby się powiedzieć, na każdym rogu.
„Miłość” była taka sama i poniekąd też dotyczyła władzy, a właściwie kontroli nad każdym obywatelem.
„Osoba z męskimi organami rozrodczymi szuka osoby do spłodzenia dziecka. 325.75pkt w systemie praworządności z szansą na 0.5pkt, brak nieopłaconych mandatów, spraw w sądzie i składek ZUS. Wymagane pozwolenie na jedno dziecko i zgoda na nieuwzględnienie w systemie przy złym stanie badań prenatalnych”.
Zamknąłem stronę, przetarłem zmęczone oczy i wybrałem kategorię Z, czyli minimum w systemie ocen, które dostawał każdy. Nie był to ostateczny wyrok, i kategoria mogła wzrastać lub spadać stosownie do popularności. Zetka określała jasno, że materiał zainteresować może głównie historyków, a im korona z głowy nie spadnie, gdy poczekają kilkanaście minut na jego zgranie.
Świat tak się zmienił, że szufladkować trzeba było i wszystko, i wszystkich. To stało się smutną koniecznością już dawno temu. Podczas miesięcy protestów wywalczono, że nic, nawet filmy z kotkami czy manifesty morderców nie będą usuwane. Tak pozostało, i teraz za to płaciliśmy. W archiwach przechowywano tryliony plików, podczas gdy wiecznie brakowało szybkiego sprzętu.
Ludzie mieli ważniejsze problemy na głowie niż zajmowanie się nic nieznaczącymi drobiazgami. Borykali się głównie z tym, że logika poszła spać. Krzyczano, że zamykanie granic zabiło pomoc bliźniemu, zapominając, że tysiące pasożytów chciały tylko socjal, a to niszczyło życie milionom. Likwidowano policję, a potem mówiono, że bezpieczniej jest. Cyrk bywał większy niż w „Raporcie” czy u starego dobrego Dredda. Bo statystyki morderstw pięły się w kosmos, ale zabijanie szanowanych głów rodzin, bogobojnych matron i niewinnych dziatek według niektórych miało eliminować kolejnych przyszłych złoczyńców. I chodziły bezkarne bandziory po ulicach i pokazywały paluchem „Ty, ty i ty. Do odstrzału”. Bez sądu, bez wyroku, bez niczego. Takie to właśnie, a nawet gorsze nonsensy były na porządku dziennym, zajmowały wszystkim czas, i dlatego o technologii myślało coraz mniej inżynierów i światłych ludzi.
V
Obudził mnie irytujący dźwięk dzwonka telefonu. Wymacałem na oślep piekielne pudełko, i położyłem je sobie na głowie.
– A-lo – mruknąłem zaspany, cały czas leżąc z twarzą w poduszce.
– Godzina to nie spóźnienie, ale dwie? Nie przesadzasz aby?
Ledwo co słyszałem, i chciałem słyszeć i rozumieć, co ktoś do mnie mówi. W końcu dotarło do mnie, że to ona, i tak się tym przejąłem, że aż się przekręciłem na prawy bok i ostentacyjnie ziewnąłem.
– Ej! Nie śpij, bo cię okradną!
– Któ-ra?
– Nie która, tylko zbieraj dupę w troki i czekaj na dole. Ruchy! Ruchy! – O dziwo nie była mocno zdenerwowana, a powiedziałbym raczej, że zadowolona. – Rydwan już jedzie po księciunia.
Rozłączyła się. Chwilę poleżałem, podumałem, potem podniosłem głowę i spojrzałem za okno. Lało. Coraz bardziej zły zwlokłem się z łóżka i podreptałem do kuchni, gdzie okazało się, że nie ma co zjeść. Dopiłem mleko z kartonu i zagryzłem słodkimi czekoladkami, potem ubrałem spodnie, koszulkę i kurtkę, wziąłem parasolkę, zatrzasnąłem drzwi i ze spuszczoną głową powoli zszedłem na parter.
Podjechała po dziesięciu minutach.
Wsiadłem.
– Księciunio naprawdę wczorajszy. – Pociągnęła nosem i ostro ruszyła. – Wyglądasz jak siedem nieszczęść. I cuchniesz. Mam dobrą i złą wiadomość w jednym. Takie combo. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale przyrządy pokazały, że byliśmy blisko.
– O mało wtedy nie zemdlałem. – Ledwo zdążyłem się zapiąć, a już leciałem w pasach do przodu, bo ona ostro hamowała przed przejściem. – Kurwa! Pozabijasz nas kobieto!
– Każdy facet bardzo by się cieszył na twoim miejscu. – Udała, że nie słyszy.
– Co za dużo, to niezdrowo – rzuciłem, i zmieniłem temat, czując, jak mocno przyspiesza. – Te, bo zaraz się porzygam. Powiedz mi, jak to się stało, że zmieniłaś front?
– Wirus.
– Co wirus? – Przez lata ten temat był jak wrzód na tyłku, i miałem go serdecznie dosyć. – Wirus świrus. Co z nim znowu nie tak?
– A wszystko. On jest powodem tego całego syfu. Jeden z raportów potwierdza, że trzydzieści procent zaszczepionych Seneką ma drastycznie zmniejszone wyniki testów na inteligencję.
– Nie przypominam go sobie.
– Bo go oficjalnie nie ma.
– Dostałaś od wujka czy przyjaciela?
– Chcesz z liścia czy torebki?
– Ja tylko…
– …ty tylko, ty tylko. Wy zawsze tylko. Nie twój zasrany interes – warknęła i zjechała na autostradę. – Problem w tym, że zmiany są ledwo dostrzegalne. I jest coś jeszcze. Niektórzy spekulują, że to broń, która ma nas wykończyć. Zaczęło się niewinnie. Zmęczenie, gorsze wyniki w pracy, brak hobby, odkładanie wszystkiego na później, a na końcu negowanie każdej zmiany, która może zmienić coś na lepsze.
– Sugerujesz, że cofamy się w rozwoju?
– A nie widać? – wybuchła, pokazując wymowny gest obrzynania gardła. – Ktoś nas upierdolił, i to na cacy. Urosły tak wielkie rzesze idiotów i ignorantów, że mądrzejsi mają problem, żeby się przebić.
– Coś w tym jest – mruknąłem. – Ludzie ciągle myślą, że rząd ma własne pieniądze.
– Dokładnie. Zaczęło się od serwisów internetowych, a teraz idzie to coraz dalej. Na posiedzeniach zarządu mam problem z wytłumaczeniem, że trzeba brnąć do przodu, bo jak nie, to się cofa.
– Kto to mógł zrobić?
– A czy to ważne? – Wzruszyła ramionami. – Lista jest długa.
– A tak w ogóle to dlaczego przyszłaś do mnie?
– Za tydzień ośrodek ma być wyłączony. To koniec.
– Koniec?
– Koniec koniec. – Wściekła docisnęła gaz do dechy, co sugerowało, że miała lepszy abonament niż nieliczni szczęśliwcy wokół, których po ostatnich podwyżkach wciąż stać było na auta. – Dobrze, że ci idioci nie dopatrzyli się jeszcze, że mamy podziemia.
VI
Wyszło na to, że była zbyt optymistyczna w swoich ocenach. Siedziałem z zespołem i zastanawiałem, czy nie zmienić kolejności zdjęć, gdy nagle wpadła do pokoju, i dosłownie wywrzeszczała pokazując palcem, a potem klaskając:
– Ty, ty i ty! Wypierdalać! Odpalać zabawki! Ruchy! Ruchy, ruchy ludzie! Mamy piętnaście minut!
To najwyraźniej nie był pierwszy taki raz, bo wszystko spojrzeli się spode łbów i bez słowa udali na swoje stanowiska.
Na mnie ta szopka nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Spokojnie podniosłem kubek z prawdziwą kawą i upiłem łyka napoju bogów, na który normalnie nie byłoby mnie stać. Rozkoszowałem się chwilą, bo wiedziałem, że mam co najmniej dziesięć minut spokoju. Tyle czasu zajmowało uruchomienie aparatury, naładowanie i skalibrowanie cewek, i moje gadanie, a tym bardziej stanie nad czyjąś głową nie mogło nic zmienić.
– No co się tak gapisz? Baby w życiu nie widziałeś? – Zła jak osa w końcu zwróciła na mnie swoją uwagę. – Do dziury! Gówniarze znaleźli nasz ul i za godzinę złożą nam wizytę.
Nie skomentowałem, tylko spokojnie dopiłem, co miałem dopić, i popatrzyłem, jak kręci tyłkiem i przechodzi do przebieralni.
Zaczęliśmy jak ostatnio, z tą drobną różnicą, że przed założeniem gogli wypowiedziała tylko dwa słowa:
– Kocham cię.
– Ja ciebie też. – Pocałowałem pachnące truskawkami karminowe usta i pogładziłem grzbietem dłoni delikatną, zaczerwienioną z ekscytacji, skórę.
Ścisnęła moją rękę z ufnością i popatrzyła mi głęboko w oczy, wierząc, że wrócę. Wiedziałem, że postawiła na szali całe swoje życie, całą karierę i istnienie. To było cudowne, że nie uległa pokusie, i uznała, że to ja dostąpię tego zaszczytu. Mogła oczywiście w tym tkwić zimna kalkulacja i fakt, że powinienem mieć naturalne predyspozycje do powrotu, ale tak nie uważałem. Widziałem jej oczy, które wyrażały więcej niż chciała przede mną przyznać.
Mówią, że miłość wszystko zwycięża. Coś w tym jest. Poczułem taką błogość i tak się w tym wszystkim zatraciłem, że nagle jakby niebo nade mną się otwarło.
VII
Leżałem na zimnym twardym betonie, i czułem się tak, jakby przejechał mnie walec drogowy. Bolała mnie głowa, lewa noga i cała klatka piersiowa, ale chyba nic nie było złamane, a na pewno nie żebra, bo mogłem oddychać. W głowie miałem przeogromną dziurę, jedno wielkie zero, nicość i pustkę zarazem, i Bóg wie jeszcze co. Nic nie pamiętałem z ostatnich dni, to znaczy były jakieś przebłyski, ale tylko pojedyncze obrazy i skojarzenia.
Nagle zacząłem się śmiać. Cała sytuacja wydawała się tak nierealna i oderwana od rzeczywistości, że aż komiczna, a ja chyba chciałem odreagować stres. Nie wiedziałem, kim jestem, gdzie jestem, ani nawet jak się nazywam, ale coś mi mówiło, że przynajmniej chwilowo nic mi nie grozi. Nie byłem głodny, nie chciało mi się pić, nie wyglądałem na chorego. Czułem się jak dziecko, które nie musi myśleć o wyścigu szczurów dorosłych. Patrzyłem na zajączki, takie małe okrągłe śmieszne światełka, które teraz poruszały się na suficie, i śmiałem coraz mocniej. W końcu dostałem tak histerycznego śmiechu, że aż zacząłem się krztusić.
Trwało to dłuższą chwilę, zanim znów złapałem oddech. Obróciłem głowę w lewo i prawo. Znajdowałem się w przestrzeni open space jakiegoś budynku, gdzie najwyraźniej całe piętro przeznaczono do wynajęcia. Świadczyło o tym zbyt wiele rzeczy. Na podłodze walało się trochę śmieci, nie było za to typowych sprzętów biurowych. Nie słyszałem żadnych urządzeń, zaś samo powietrze cuchnęło stęchlizną. Brakowało paneli na suficie, widać było też prostokątne metalowe rury wentylacji. Wszędzie zwisały kable, a do tego z boku straszyły brudne okna i namalowane sprayem numery.
Przekręciłem się na bok i potem na brzuch. Chciałem wstać. Wpierw podparłem się rękami, usiadłem tyłkiem na nogach, a potem uniosłem. Zrobiłem kilka kroków w stronę okna. Wyjrzałem i z wrażenia aż otworzyłem usta.
Widok był niesamowity.
Kilka niskich pojedynczych budynków, a właściwie ruin, otaczał ogromny pradawny las. Widziałem w jego środku rzekę, a z boku chyba ocean. I dwa żaglowce.
VIII
– I jak panie doktorze?
– I cyk. Zrobione. – Zadowolony lekarz nacisnął klawisz Enter.
– Będzie coś z tego?
– Spokojnie, będzie pani zadowolona. – Mężczyzna spojrzał na Marlenę, która obserwowała dwoje ludzi, podłączonych do najróżniejszych aparatów na oddziale intensywnej terapii.
– Wie pan, że mam czas tylko do końca miesiąca.
– Szanowna pani, również w interesie szpitala jest to, żeby pani mogła zapłacić. Naprawdę robimy wszystko, co możemy. Jak dotąd przypadek z lewej myśli, że jest w innym świecie. Jeszcze ze dwa dni i go przekonamy, żeby podał wszystkie hasła. Spokojnie. Program go już urabia.
– Czyli odłączyliście go od kochanki?
– Oczywiście. Dla pani wszystko, kochanieńka. – Pan doktor uśmiechnął się szeroko. Stary wyga doskonale wiedział, co go chyba czeka po dyżurze.
– Trochę to szybko poszło. Czyżby to nie był pierwszy taki przypadek?
– Pozostawię to bez odpowiedzi.
IX
W tym budynku były schody, które odkryłem po jakimś kwadransie włóczenia się po piętrze. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na klatce schodowej, był numer piętra, napisany z angielskim wyrazem floor.
Liczba dziewięćdziesiąt pięć oznaczała, że czeka mnie dużo do pokonania. Zacząłem schodzić, wpierw nieśmiało, jakby obawiając się, że natrafię na kogoś, lub coś, co mocno nie przypadnie mi do gustu. Po kilku piętrach wszystko nagle się zmieniło. Zrozumiałem, że budynek w środku wygląda jak pierwszy lepszy wieżowiec, a skoro sprawiał wrażenie normalnego i niezniszczonego, to była duża szansa na to, że świat nie jest pełen małp i neandertalczyków. To mnie podniosło na duchu. Wtedy nabrałem pewności siebie, i choć to głupie, zacząłem lekko gwizdać i przeskakiwać dwa schodki naraz.
Sprawdzałem drzwi na kolejnych piętrach, ale te były zamknięte. I tak schodziłem aż do piętra sześćdziesiątego ósmego. Tam stanąłem jak wryty, patrząc z głęboką zadumą na miejsce, w którym drzwi być powinny, a gdzie ich nie było, bo zostały wyrwane wraz z zawiasami.
Sparaliżował mnie strach. Poczułem, że serce mi bije coraz szybciej, i choć nie słyszałem żadnych dźwięków ani nie czułem zagrożenia, koszula przykleiła mi się do pleców.
Nie wiem, ile tak stałem, i nie wiem, co mnie podkusiło, ale zamiast uciekać, właśnie tam skierowałem swoje kroki. Tutaj najwyraźniej znajdowała się kiedyś serwerownia, to znaczy ona wciąż tam była, ale nie działała. Komputery stały wprawdzie w równych rządkach, za to na żadnym nie paliło się choćby jedno światełko. Brak szumu wentylatorów uświadomił mi coś jeszcze. Jak dotąd w całym budynku nie zobaczyłem nawet najmniejszego śladu elektryczności. Oznaczenia pięter były fluorescencyjne, na klatce też było ciemno. Zaczynałem podejrzewać, że może tu nie prądu, a to komplikowało cholernie dużo rzeczy.
Przechadzałem się między szafami, i podziwiałem schludnie pospinane wiązki kabli i oznaczenia w znanych mi językach. Wszystko wyglądało raczej staro, a data na kilku wydrukach potwierdziła, że tropiciele różnych teorii mieli rację. Cisza, która tu panowała, uśpiła moją czujność, ale to zrozumiałem dopiero po czasie. Właśnie schylałem się nad starożytnym laptopem, gdy nagle bardziej wyczułem, niż zobaczyłem, że ktoś zbliża się od tyłu. Poczułem uderzenie i zapadła ciemność.
X
Oślepiało mnie niezwykle silne światło reflektora.
Siedziałem na zimnym krześle, a dokładniej mówiąc spoczywałem w niewygodnej pozycji na czymś, co pierwotnie służyło miłośnikom pewnych specyficznych zabaw dla dorosłych. Nie wiedziałem tego na sto procent, bo nie mogłem ruszyć głową, ale wszystko za tym przemawiało.
Tak naprawdę to nie widziałem i nie wiedziałem dosłownie nic. Bolały mnie ręce, ciasno skute kajdankami z tyłu, i nogi, które unieruchomiono z równie wielkim entuzjazmem. W ustach miałem wstrętny plastik, który mnie dusił. Było mi źle, i na dokładkę nie wiedziałem, gdzie jestem, i kto co ode mnie chce.
– Czy oskarżony przyznaje się do zarzutu morderstwa z artykułu dwieście trzydzieści pięć kodeksu karnego?
Zajęczałem.
– Oskarżony próbuje lekceważyć powagę wysokiego sądu. Prokurator wnosi o dodanie do dożywocia kary noszenia pasa cnoty.
Wyczułem, że za światłem znajduje się jakiś tłum. Zacząłem się rzucać, i jeszcze bardziej jęczeć.
– Wnosimy o dodanie profilu psychologicznego.
Ten nowy głos mocno mi się nie spodobał. Zrozumiałem, że z jego właścicielem miałem jakiś zatarg, i wyraźnie teraz mi się odwdzięczał. Kasłałem i się krztusiłem, i to tak bardzo, że straciłem przytomność.
XI
Zimne i mokre. Coś dotykało mojego oblicza. Miało przyjemną, choć lekko szorstką fakturę, a ja równocześnie zrozumiałem, że ktoś lub coś pochyla się nade mną, ale najwyraźniej nie chce mnie przestraszyć.
Ostrożnie otworzyłem oczy.
Kobieta. To była kobieta. Nawet całkiem ładna, z niesamowitymi fiołkowymi oczami. Tak wyglądała pierwsza ludzka istota, którą zauważyłem. Klęczała obok mnie i obcierała moją twarz ręcznikiem. Popatrzyłem na nią, a ona na mnie. Uśmiechnęła się, i choć roztopiła moje serce jak wosk, to moje myśli krążyły wokół tego, żeby przynajmniej na początku jej nie ufać.
– Nie ruszaj się – rzuciła, i szybko dodała: – Obudził się.
Zamarłem. Strasznie bolała mnie głowa. Ból promieniował z tyłu, i odruchowo chciałem dotknąć się tam ręką, ale ona delikatnie mnie powstrzymała.
– Dostałeś w potylicę. Trochę majaczyłeś, ale nie powinno być wstrząśnienia mózgu. Nie ma żadnych śladów ani krwi.
– Co? Co się stało?
Powoli zacząłem przypominać sobie pierwsze chwile w tym świecie. Łypałem oczami na lewo i prawo, potwierdzając, że wciąż jestem w dziwnym budynku, w którym ktoś mnie nieładnie potraktował. Na myśl o tym spięły się moje mięśnie, a ona chyba to zauważyła, bo pospiesznie zaczęła tłumaczyć:
– Nieszczęśliwy wypadek. Nie myśleliśmy, że ktoś tu przyjdzie.
– Ale… – zacząłem wstawać, bo dotarło do mnie, że nie jest sama, i najwyraźniej ktoś kryje się w cieniu.
– Kręcą się tu tacy różni. Myśleliśmy, że chcesz coś ukraść. Jestem Malwina, a to jest Paweł. – Pokazała na młodego chłopaka, który wyszedł z opuszczoną głową. – A ty?
– Łukasz. Chyba. – Odpowiedziałem, i odruchowo zmierzyłem go od stóp do głów, na co ten tylko wybąkał:
– Jakoś tak głupio wyszło. Sorry, stary.
– Gdzie jesteśmy?
– A czy to ważne? – Malwina wzruszyła ramionami. – Liczy się, że jesteśmy i że żyjemy.
– Co tu robicie?
– No żyjemy. W wieży jest najlepiej.
– Jest tu coś jeszcze?
– Ruiny drugiej wieży, i nic więcej.
– Co jecie?
– Dzikie konie, króliki, zależy, co się upoluje.
– Jest tu ktoś jeszcze?
– Och, oczywiście. Całe mnóstwo ludzi. Ci na dole żyją jak kiedyś plemiona. I od nich mamy sery i inne dobre rzeczy.
– A wy?
– Mamy miejsce w hotelu na trzecim. Chodź, zaprowadzimy tam ciebie. I starsi będą bardzo zadowoleni, i prześpisz się i odpoczniesz.
XII
Biegłem przez las. Coś mnie chyba goniło. I nagle znalazłem się na polanie, gdzie stanąłem jak wryty, przy okazji zupełnie zapominając o całym bożym świecie.
Do pochylonego drewnianego krzyża przywiązana była młoda kobieta, albo, jak się przyjrzeć, mocno dojrzała dziewczyna, brzoskwinka z wiankiem na głowie i długimi jasnymi włosami. Jej kształtne ciało częściowo oplatała biała pajęcza nić. Nagie sterczące piersi i delikatnie prześwitujące łono zapraszały, wzbudzając męską wyobraźnię. Zasadniczo to nie byłem pedofilem, ale wyglądało to na swój sposób niezwykle kusząco, jak i przerażająco zarazem.
Dziewczyna mocno cierpiała. Głowę miała przechyloną w prawą stronę, i najwyraźniej strasznie chciało się jej pić. Ostatkiem sił wyczuła, że stoję tuż obok niej, ale nie miała nawet siły, żeby o cokolwiek poprosić. Próbowała przełknąć ślinę i chociaż trochę rozruszać struny głosowe, ale ze spierzchniętych warg wydostał się tylko straszliwy charkot.
Nie to mnie jednak napełniło strachem. Najbardziej zszokowała mnie jej twarz. Pamiętałem ją skądś, i miałem wrażenie, że znamy się od lat, dosłownie jakbyśmy chodzili do jednej klasy. Zawsze chciałem się z nią umówić, i było to niemal prorocze, bo w całym moim życiu to dziewczyny mnie wybierały, a nie ja ich.
Zacząłem cały drżeć.
Spojrzałem głęboko w jej oczy.
Poczułem z nią więź, ale i nagłe swędzenie w okolicy krocza.
Wtedy wszystko się zmieniło. Z przerażeniem zobaczyłem, że nie jestem już na polanie. Siedziałem w jakimś pokoju, i patrzyłem na telewizor, w którym pokazywano śmiertelnie przerażonego mężczyznę. Nie znałem go, i sam byłem nagi. Na moim krokodylu ktoś założył gilotynę, co mnie zafascynowało, i przeraziło równocześnie.
– Zgodnie z wyrokiem sądu okręgowego skazuje się obywatela Mirosława W. na zmianę płci. Kara będzie wykonana ze skutkiem natychmiastowym.
Moje swędzenie narastało. Czułem, że w tym świecie wszystko kręci się wokół seksu. I że trzeba się rozmnażać, rozmnażać, i jeszcze raz rozmnażać. Albo przynajmniej ciągle uprawiać seks, żeby się zatracić i zapomnieć o tym, co dzieje się wokół.
XIII
– Dzisiaj w nocy krzyczałeś. – Malwina była dosyć mocno przejęta. – Jakiś koszmar?
– W sumie to niewiele pamiętam. – Podrapałem się po głowie. – Mówiłem coś?
– No, ten, tego, jakby… – Była wyraźnie zmieszana.
– Ona chce powiedzieć, że dosyć mocno darłeś japę o jakiejś dziewczynie, seksie i kilku innych, dość sprośnych, rzeczach. – Paweł okazał się bardziej konkretny.
Popatrzyłem się na nich uważnie, bo choć ciężko doświadczeni i mocno walczący o przeżycie, w przeciwieństwie do starszyzny wydawali się być naturalni i prawdomówni.
Siedzieliśmy na piątym piętrze w małej knajpce, która pewnie wyglądała jak jeden z tysięcy przydrożnych barów. Podświadomie czułem, że nic tu nie pasowało. Kobieta w szpilkach za barem, facet w garniturze czytający gazetą o giełdzie z niedzielną datą, i para, która zamiast jeść śniadanie patrzyła na siebie. Postanowiłem zagrać w tę grę, i choć rewelacje dzieciaków były dla mnie lekkim szokiem, nie dałem tego po sobie poznać i nadal bardzo uważnie studiowałem menu.
– Naprawdę robicie tu pizzę? – Z niedowierzaniem zapytałem kelnerkę, która właśnie podeszła i dolewała mi kawy.
– No tak. Piec jest na zapleczu.
– To ja poproszę diavolę.
– Doskonale.
Kobieta odeszła, a Malwina zaklaskała w dłonie:
– Zobaczysz, doktor ci się spodoba. Jest taki mądry.
– Skąd on tu się wziął?
– Pewnie jak wszyscy pojawił się znikąd. Pstryk. – Pokazała palcami. – I już.
– Dzień dobry – usłyszałem za sobą głos, który niezbyt mi się spodobał.
Odwróciłem się i spojrzałem na starszego mężczyznę, którego nie polubiłem od pierwszego momentu. Patrzył się na mnie badawczo, a ja widziałem dokładnie taki sam wzrok, jak niegdyś u pewnego lekarza w szpitalu.
– To pan jest tym nowym. – Bardziej stwierdził niż zapytał siadając.
– A pan jest tym słynnym doktorem. To prawda, że mamy tu elektryczność? I że możemy korzystać z jakiejś sieci?
– Widzę, że przechodzimy od razu do konkretów. Prąd uzyskać nie jest sprawą trudną. A internet, choć trudno uwierzyć, też przetrwał.
– Przetrwał?
– Przetrwał. Wie pan, wszystko miało być odporne na atak jądrowy. I w sumie twórcy dobrze to wszystko wymyślili.
– Zaraz, zaraz, jeśli użył pan słowa przetrwał, to by znaczyło, że jesteśmy w… – zawiesiłem znacząco głos.
– Pan to wydusi z siebie. – Uśmiechnął się szeroko.
– …przyszłości?
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. W sumie niewiele wiemy. – Podrapał się po głowie. – Dużo rzeczy pokrywa się z tym, co sami widzieliśmy. Ciągle przybywają nowi goście, dokładnie tacy, jak pan. I bardzo dużo się zgadza z tym, co mówią. Ale… – podniósł palec – nie wszystko.
– Na przykład.
– Na przykład jeden z panów odnalazł swoje dane, i okazało się, że publikował nowe treści nawet siedem lat po zniknięciu.
– Niebywałe.
– Niebywałe to jest to, że niektóre serwery były tak samowystarczalne, że nawet teraz generują energię dla siebie.
– Który mamy rok?
– A żebym ja to wiedział.
XIV
Marlena leżała przywiązana do łóżka. Umówiła się na dziki seks z lekarzem, i jak dotąd wszystko wyglądało jak należy. Czuła się niezwykle zrelaksowana i podniecona tym, że w końcu spełni jedną z licznych fantazji, tę o gwałcie, o której wielokrotnie mówili.
Czekała.
Jej kochanek przygotowywał się w łazience. Po jego wyjściu zrozumiała, że coś się zmieniło. Nie miał na sobie maski, a jak się odwrócił, to z przerażeniem zobaczyła, że jego wzrok jest mętny.
– Witaj Marlenko. – Medyk przemówił, jakby nie był sobą. – W końcu możemy się poznać.
– To ty! – wysyczała po dłuższej chwili milczenia, tknięta straszliwą myślą.
– To ja.
– Ale jak?
– Nie doceniłaś siły natury. Pan doktor lubi pacjentki w śpiączce.
– Ale…
– Widzisz, nie przewidział, że przeszłam kilka ciekawych operacji.
– Ale… – kobieta dalej była w szoku.
– Specjalny związek, dzięki któremu mogę kontrolować innych. Wystarczy, że się z nimi prześpię.
– Byłaś nieprzytomna.
– Pan doktor był bardzo uprzejmy mnie obudzić, żeby nacieszyć się moim strachem. Szkoda tylko, że nasz wspólny ukochany miał od tego trochę koszmarów. – Zamyśliła się. – Chociaż może lepiej. Powinien się cieszyć, że postacie z jego opowiadań w końcu powstały.
Leżąca kobieta zrozumiała, że jest w rękach szaleńca.
– Gdybyś nie zepsuła hamulców, nie byłoby problemów. A teraz się zabawimy – kontynuowała tamta, przykładając palec do ust, co miało sugerować, żeby dziewczyna na łóżku była cicho.
– Co robisz? – Marlena z przerażeniem zobaczyła, że lekarz podszedł do szafki obok łóżka, wyjął stamtąd gipsową głowę i zdjął z niej plastikową maskę, przyłożył ją do jej twarzy, następnie markerem zaczął obrysować kontury maski.
Dziewczyna zaczęła się rzucać, bezskutecznie próbując uwolnić się z więzów.
XV
„Otwarty fantasta”
„Jestem światłym twórcą o otwartym umyśle. W głowie ciągle tworzę nowe światy. Zabijam całe gatunki i wskrzeszam do życia kolejne wspaniałe historie. Póki żyję, nie dam, żeby ktoś zmienił choćby kropkę na moim ulubionym portalu. Po moim trupie. Wasza babcia Kasia. Amen”.
Siedziałem na werandzie małego domku. Nie wiedziałem, na co zszedł mi właściwie cały dzień. Wstałem koło południa, gdy jej już nie było. Zjadłem śniadanie, potem włączyłem „Wojnę światów. Następne stulecie”, posiedziałem, podumałem, przespałem się, znowu posiedziałem.
Wciąż byłem słaby po lekach, którymi szprycowano mnie w szpitalu. Patrzyłem na zachód słońca, na przepiękne chmury, i na ich odbicie w wodzie. Podziwiałem drzewa, których zieleń była tak niezwykle kojąca, i wsłuchiwałem się w koncert pasikoników, kumkanie żab, a nawet klapanie dziobem poczciwego boćka.
Zrozumiałem, że to, co napisałem, jest zwyczajnie słabe, więc przekreśliłem kilka słów, a potem napiłem się wody ze szklanki obok i spokojnie rozsmarowałem nożem serek na kolejnej pajdzie chleba.
Zacząłem zjadać kanapkę ze smakiem. Myślałem, że ten świat jest tak samo nierealny jak poprzednie, które teraz ledwo pamiętałem. Zbyt dużo rzeczy rozmywało mi się przed oczami, zupełnie, jakby mój umysł był szybszy niż wzrok, albo jakby wzrok patrzył tam, gdzie obraz dopiero się formował i tworzył.
Usłyszałem za sobą skrzypienie desek. Nie zauważyłem, żeby wcześniej pod domek podjechał jakiś samochód, ale to nieważne. Wiedziałem, że to ona. Wróciła… skądś. To najwłaściwsze słowo. Nie interesowało mnie skąd. Byłem jej wdzięczny, i choć ciężko mi było we wszystko uwierzyć, ciężko zaakceptować obecną sytuację, to zgodziłem się, żeby z nią mieszkać. Tylko ona mnie rozumiała. Czuła, że nie jestem jeszcze w formie. Opiekowała się mną, przywoziła wszystko do jedzenia i picia, dawała łóżko i miejsce w ślicznym drewnianym domku nad jeziorem, dokładnie takim, o jakim zawsze marzyłem, do tego nie żałowała internetu i spokoju z dala od ludzi.
– Czy coś ci potrzeba kochanie? – przemówiła głosem, do którego wciąż nie mogłem się przekonać.
– Nie… – zachrypiałem, a potem zaniosłem się kaszlem. – Dziękuję.
– Musisz dużo odpoczywać.
– Wiem.
– Zostawiłam ci trochę książek Kinga. „Misery”, „Christine”, i tak dalej.
– Widziałem. Dzięki.
Delikatnie wzięła moją rękę za nadgarstek, i patrząc na zegarek, odczekała mniej więcej trzydzieści sekund, a potem dotknęła mojego chłodnego czoła.
– Puls w normie. Temperatura też.
– Jestem ci wdzięczny. I co teraz będzie?
– To takie nierealne patrzeć na swoje ciało w kostnicy. Lubiłam je. To tutaj – z obrzydzeniem pokazała dłonią na ciało lekarza, w którym była uwięziona – nie daje mi tyle przyjemności. To nieludzkie.
– Poświęciłaś wszystko. I nie będziemy połączeni jak kiedyś.
– Ale warto było. Kobieta bez mężczyzny jest nikim, i mężczyzna bez kobiety też jest nikim.
– To fakt. Znowu się czuję jak dwudziestolatek. Co ci się stało w rękę?
– A… to nic takiego. – Zmieszała się trochę. – To głupstwo. Co piszesz?
– A takie tam durnotki. Wiesz, ciągle mam koszmary.
– Domyślam się.
– I internet coś szwankuje. Wolno chodzi.
– Załatwimy to kochanie, załatwimy.
– Powiesz mi, co jest w tamtej szopie? Bo szukałem dzisiaj siekiery, żeby porąbać drewno. I chyba słyszałem jakieś odgłosy ze środka.
– A takie tam różne kobiece drobiazgi. Naprawdę nie ma po co tam wchodzić. – Była znów zmieszana i od razu zmieniła temat. – A chcesz usłyszeć dowcip?
– Dajesz.
– Jaka jest różnica między teorią spiskową i prawdą?
– No jaka?
– Trzy miesiące.
– Ha, ha, ha. – Nie miałem nawet siły się śmiać, więc tylko wychrypiałem te trzy krótkie słowa.
– To ja już pójdę robić kolację.
Nic nie odpowiedziałem. Po moim policzku popłynęła łza, która tak samo szybko się pojawiła, jak i wyschła. Poczułem, że odebrano mi nawet prawo do płaczu. Popatrzyłem na fioletowe niebo nad jeziorem, a potem podrapałem po nogach, na które dawno temu założono ciasne kajdany miłości.
Miałem dosyć.
„Kobieta zakochana nigdy nie odpuszcza, w tym i żadnym innym świecie”
Na kartce papieru skreśliłem tylko to jedno zdanie, kartkę położyłem na stole, przycisnąłem szklanką, i koniec końców podniosłem i wbiłem sobie głęboko nóż w szyję.
Zapadła grobowa ciemność.
Witaj.
Fragment:
Gdy ktoś wchodził na portal z fantastyką, to oczekiwał pięknych opowiadań z niezrozumiałą starożytną mocą, wielkimi statkami kosmicznymi, podróżami w czasie, i tym podobnymi pierdołami, ale już książki, wiersze czy krótkie formy nie były tam zbyt mile widziane. To poniekąd straszne, bo przez te wszystkie podziały na rodzaje, gatunki, typy, podtypy ludzie pozamykali się na wszystko, co nowe. Chcieli chłonąć to, co proste, łatwe i przyjemne. Mówili o otwartym umyśle i tolerancji, ale nieustannie narzekali, gdy coś nie pasowało do jednego, ściśle określonego wzorca
daje mi sporo do myślenia. :)))
Czy to jakaś myśl przewodnia a propos ostatniej forumowej dyskusji? :)
I oczywiście swoim zwyczajem upomnę się o wskazanie wulgaryzmów. :)
Określenia premiera pozwalają również przypuszczać, że tekst ma wiele wspólnego ze współczesnością. :)
A treść – zabójczo szokująca. :)
Z technicznych:
Zauważyłam sporą ilość przecinków przed “i”, a, o ile dobrze pamiętam, stawiamy je tam tylko w wyjątkowych sytuacjach, zatem warto pod tym kątem przejrzeć cały tekst.
Myślała może, że zagaję rozmowę, uśmiechnę się jak kiedyś i uprzejmie spytam „Kawa czy herbata? A może coś innego?”, ale postanowiłem nie ułatwiać jej życia, a na pewno nie po tym, co się stało. – to zdanie jest dla mnie niejasno ułożone, jakby brakowało jego części
Poczułem jeszcze, że do sali wszedł ktoś jeszcze. – powtórzenie
Pozdrawiam, Anonimie. :)
Pecunia non olet
Pozdrawiam Brusie (jeżeli została użyta zła odmiana, to najserdeczniej przepraszam)
Powtórzenia już nie (dziękuję),
tag wulgaryzymy się pojawił,
przecinki… i różne drobiazgi techniczne – hmmm, tekst powinien przejrzeć pewnie jakiś zawodowiec (a ja się do takich nie zaliczam),
temat(y) – tu pozwolę się nie wypowiadać, tekst powinien być jak piękna kobieta, która ma swoje sekrety i sekreciki, a której piękno każdy może i powinien interpretować po swojemu (oczywiście na podstawie Twoich słów mam pewne przemyślenia na temat tego, jak bardzo udało się przekazać to i owo :))
Uff, nieco mi ulżyło, bo obawiałam się, że to inny Anonim, jaki niedawno siał tu spustoszenie mocnymi komentarzami względem komentujących.
Szanowny i Tajemniczy Anonimie, witam Cię dziś po raz kolejny. :)
Odmiana jest całkowicie dowolna, tę także bardzo lubię, bywa, że na forach nazywają mnie nawet “brusicą" i jest ok.
Dziękuję Ci bardzo za tag. :roza:
Co do specjalistów od interpunkcji, sama bardzo im zazdroszczę, ponieważ się do nich, niestety, nie zaliczam i robię mnóstwo błędów, mozolnie ucząc się tych zawiłych zasad.
To i owo przekazałeś dobitnie i mocno. Tylko nadal nie umiem rozgryźć, czy jesteś za, przeciw, czy i jedno i drugie równocześnie (bo i tak bywa). Mam na myśli głównie wiersze forumowe. :)
Tajemnica czasem jednak bywa najciekawsza. :)
Pozdrawiam ciepło, miłej niedzieli.
Pecunia non olet
Nie mam pojęcia, o czym właśnie przeczytałem :(
Wybacz, Anonimie, ale opowiadania nie zaliczam do lektur satysfakcjonujących. Początek mnie straszliwie zmęczył – mnóstwo dygresji od Sasa do Lasa, o wszystkim i o niczym, których upakowano w tekście tyle, że skutecznie przyćmiły dosyć szczątkową i niezrozumiałą akcję. Łudziłem się, że potem będzie lepiej, akcja przyspieszy, coś się wyjaśni, ale do niczego podobnego nie doszło. Obraz świata, mimo tak wielkiej liczby znaków, pozostaje dla mnie tajemnicą. Nie rozumiem, czemu miały służyć aluzje do portalu Nowej Fantastyki i do recenzowania tekstów w internecie – jak dla mnie, równie dobrze mogłoby ich nie być, podobnie jak mnóstwa innych wątków.
Sytuacji nie poprawia nienajlepsze wykonanie. Często jest niegramatycznie, słowa są zastosowane niezgodnie z ich znaczeniem, dziwne zwroty, o kiepskiej interpunkcji nie wspomnę. Starasz się pisać językiem kwiecistym, ale moim zdaniem w kilku momentach tekst ociera się o grafomanię.
Wciskała go raz za razem, robiąc przy tym zniecierpliwioną minę.
Jegodźwięk wwiercał się w moją czaszkę, wibrował i tkwił w niej jeszcze długopo tym
Drugi zaimek do kasacji. Po co piszesz, że po tym? Przecież wiadomo, że po tym, jest to zbędna informacja, jakich w tekście pełno, wydłużają niebotycznie tekst.
Uroczo przygryzła wargę, przecząco kiwnęła głową, i podała mi fotografie, notabene wydrukowane na bardzo przyzwoitym papierze.
Skoro przecząco, to chyba pokręciła. Do czego jest czytelnikowi potrzebna informacja, że fotografie wydrukowano na przyzwoitym papierze? Nie ma to żadnego znaczenia.
Jego widok napawał mnie lękiem, i choć mój lęk był mocno nieracjonalny, to nie miałem ochoty oglądać go dłużej niż to konieczne.
Spójrz, ile jest tutaj zaimków. Trzeba to przeredagować. W ogóle wyciąłbym wszystko z tego zdania oprócz: Widok napawał mnie lękiem.
Rozejrzałem się dyskretnie w lewo i prawo.
Czy można się rozejrzeć w lewo albo w prawo? Można spoglądnąć, zerknąć, czy coś.
Wszystko wydawało się jak należy, i zgadzało ze zdrowym rozsądkiem w najdrobniejszych szczegółach, takich jak szum powietrza, które wtłaczano nawiewami przy suficie.
To zdanie jest bardzo, bardzo złe. Chodziło zapewne o coś w stylu: Wszystko wydawało się normalne, zgodne ze zdrowym rozsądkiem…
Pełen ekscytacji głos płynął z daleka i otulał mnie jak ciepły płaszcz, dokładnie tak samo, jak zawsze w takich wypadkach.
W ten sposób rozmywasz to, co zdanie mogłoby przekazać. Czy nie wystarczy Pełen ekscytacji głos płynął z daleka i otulał mnie jak ciepły płaszcz? To, co następuje potem, kompletnie nic nie wnosi, wydłuża zdanie.
Normalnie kazałbym się jej wynosić do diabła, ale teraz nie kłopotałem się nawet próbą odpowiedzi, bo byłem pewien, że struny głosowe chwilowo mam nieczynne. Skupiłem się na czymś innym. Zacząłem się wiercić, co pomogło mi stwierdzić, że moje plecy opierały się o półkolisty fragment ciepłego drewna. Pochyliłem się nieznacznie do przodu. W tej pozycji mogłem rozkoszować się intensywnym zapachem jedzenia, spod którego przebijał delikatny aromat tytoniu, jakim normalnie przesiąknięte są popielniczki.
Ten fragment cierpi na ciężki przypadek siękozy.
w których unosi się zapach mięsa, ulotny smród ryb z tygodniowego oleju i grubiańskie bąbelki prostackiej coke.
Może po prostu coli?
Otrząsnąłem się z
mojegoniby snu i wziąłem do ręki kolejne zdjęcie.
Z czyjego innego niby-snu miałby otrząsnąć się bohater? Zaimek jest zbędny.
Z instalacji elektrycznej posypały się iskry, które zaraz znikły, jak i cała instalacja.
Czy powtórzenie jest celowe?
Oślepiająca biel i krwista czerwień przemieszała się ze smolistą czernią i upiornym błękitem.
Skoro oślepiająca biel i krwista czerwień, to chyba przemieszały się. Liczba mnoga.
Zupełnie inaczej wszystko wygląda, gdy wspomnimy dwoje młodych, zakochanych w sobie, ludzi, którzy mieli przed sobą wspaniałą świetlaną przyszłość.
Powtórzenie.
Leżeli spokojni, choć przerażeni.
To zdanie jest sprzeczne. Nie można być jednocześnie spokojnym i przerażonym. Sugerowałbym leżeli nieruchomo, choć byli przerażeni.
Ich udręczone płuca wciągały powietrze o temperaturze setek stopni, a oni byli całkiem świadomi, że giną
Jeśliby udręczone płuca wciągały powietrze o tak wysokiej temperaturze, to ich właściciele na pewno nie mogliby pozostać świadomi, ani nawet żywi. To wbrew logice.
Bo tu wszystko jest tak pełne życia, tak bliskie temu, co widzimy na codzień
Na co dzień
Wzruszyła ramionami i bez słowa wyjęła z torebki ostatni krzyk mody, najnowszy tablet znanej firmy od gruszek, i wręczyła go z taką miną, jakby zawierał co najmniej przepis na bombę, kwity na polityków czy pewniaka na Pulitzera.
Krzyk mody – to raczej w odniesieniu do modnej torebki, koszuli czy innego elementu garderoby. Raczej nie używamy tego w stosunku do urządzeń elektronicznych.
To chyba jasne. Jeszcze
siępytasz?
Pytać się – to bardzo zła forma. Zaimek zwrotny do wywalenia.
Była bezczelna, ale miała rację. Argument był mocno poniżej pasa
Powtórzenie.
Wziąłem wszystkie za i przeciw, i wstałem bez słowa, podkreślając fakt dla mnie oczywisty:
Czy można wziąć za i przeciw? Można rozważyć.
Nie rozumiałem, jak to możliwe, że je mam, ale tam były, tak samo jak nadzieja, że zła passa się odmieni i wszystko wróci na właściwe tory.
Uczucia tam były – tam, czyli gdzie??? Zdanie nie ma sensu.
Nie tylko bezpardonowo decydowały, który samiec wart jest grzechu, ale równie bezlitośnie eliminowały słabszych.
Chyba miało być również.
Robiły, co chciały, jak chciały, i kiedy chciały, i popadły w rozleniwienie, gdy nie było nikogo, kto trzymałby ich w ryzach.
Chodzi o kobiety, czyli chyba je.
Podobnie jak w innych sprawach zmonopolizowali rynek.
Może Zmonopolizowali gastronomię, podobnie jak inne dziedziny rynku. Czy coś w tym guście. W obecnej formie zdanie brzmi słabo.
Nie znali nic innego niż prawo silniejszego, ale nie winiłem ich, bo winić nie mogłem.
Może Znali tylko prawo silniejszego… Piszemy w ogóle nie znali niczego innego.
Nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się od ucha do ucha. A potem stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.
Może Nic nie powiedziała, tylko rozciągnęła usta w uśmiechu. Potem nastąpiło coś, czego zupełnie nie oczekiwałem.
Zbliżyła
swojąkartę do zamaskowanego panela zbliżeniowego w windzie.
Panelu. I zaimek zwrotny zbędny, czyją kartę miała zbliżać, jak nie swoją?
Powinna się ucieszyć, że mam coś więcej do roboty niż tylko snucie się w fabryce samochodów, ale chyba się nie zrozumieliśmy.
Siękoza.
Premier Wiktor Łoski tego dnia wygłaszał ekspozé
Piszemy expose.
Pracowaliśmy tylko na dole, i czułem się jakoś nieswojo, już drugi dzień zwiedzając znane niegdyś korytarze, które były takie same jak kiedyś, ale jednak trochę inne.
Dziwnie zapisane. Pracowaliśmy tylko na dole. Czułem się nieswojo, chodząc po niegdyś znanych, teraz odmienionych korytarzach.
Uznałem, że nie ma sensu dzwonić
na jej telefon
A gdzie miał dzwonić, na jej mikrofalówkę? Zbędne.
To było jasne, a nasza relacja na tyle luźna, że nie uważałem za słuszne tłumaczyć się z banalnego seksu, który nie powiem, był bardzo przyjemny.
Powtórzenie.
Ledwo co słyszałem, i chciałem słyszeć i rozumieć, co ktoś do mnie mówi. W końcu dotarło do mnie, że to ona, i tak się tym przejąłem, że aż się przekręciłem na prawy bok i ostentacyjnie ziewnąłem.
To zdanie to jeden mały koszmarek. Pomijając powtórzenia, nic tu nie ma sensu. Jak można się czymś przejąć tak bardzo, że aż się ziewa?
Dopiłem mleko z kartonu i zagryzłem
słodkimiczekoladkami, potem ubrałem spodnie, koszulkę i kurtkę, wziąłem parasolkę, zatrzasnąłem drzwi i ze spuszczoną głową powoli zszedłem na parter.
Czekoladki z definicji są słodkie, nie ma potrzeby dodatkowo tego podkreślać. Spodni, koszulki nie ubieramy, tylko zakładamy.
To najwyraźniej nie był pierwszy taki raz, bo wszystko spojrzeli się spode łbów i bez słowa udali na swoje stanowiska.
Chyba wszyscy.
Spokojnie podniosłem kubek z prawdziwą kawą i upiłem łyka napoju bogów, na który normalnie nie byłoby mnie stać.
Łyk.
a tym bardziej stanie nad czyjąś głową nie mogło nic zmienić.
Nie mogło niczego zmienić
Wpierw podparłem się rękami, usiadłem tyłkiem na nogach, a potem uniosłem.
A czym innym można usiąść? Tylko tyłkiem.
W
tymbudynku były schody, które odkryłem po jakimś kwadransie włóczenia się po piętrze.
Niepotrzebne słowo.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na klatce schodowej, był numer piętra, napisany z angielskim wyrazem floor.
Bardzo złe zdanie. Na klatce schodowej jako pierwszy rzucił mi się w oczy numer piętra. Do czego czytelnikowi potrzebna jest informacja, że po numerze był angielski wyraz floor?
Zrozumiałem, że budynek w środku wygląda jak pierwszy lepszy wieżowiec, a skoro sprawiał wrażenie normalnego i niezniszczonego, to była duża szansa na to, że świat nie jest pełen małp i neandertalczyków. To mnie podniosło na duchu. Wtedy nabrałem pewności siebie, i choć to głupie, zacząłem lekko gwizdać i przeskakiwać dwa schodki naraz.
Często używasz sformułować to, tym, tego. Niepotrzebnie.
Sparaliżował mnie strach. Poczułem, że serce mi bije coraz szybciej, i choć nie słyszałem żadnych dźwięków ani nie czułem zagrożenia, koszula przykleiła mi się do pleców.
Nadmiar zaimków. Coś do przeredagowania, może wycięcia.
Tutaj najwyraźniej znajdowała się kiedyś serwerownia,
to znaczy ona wciąż tam była, ale nie działała.Komputery stały wprawdzie w równych rządkach, za to na żadnym nie paliło się choćby jedno światełko.
To, co przekreśliłem, do usunięcia. To jest infodump, przecież czytelnik dowiaduje się tego z kolejnego zdania. Nie musisz pisać tak, jakby Twoi czytelnicy byli szympansami ;)
Bolały mnie ręce, ciasno skute kajdankami z tyłu, i nogi, które unieruchomiono z równie wielkim entuzjazmem.
Nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, poza jakimiś sprośnymi erotycznymi scenami, w których można z entuzjazmem unieruchamiać komuś nogi.
W ustach miałem wstrętny plastik,
który mnie dusił. Było mi źle, i na dokładkę nie wiedziałem, gdzie jestem, i kto co ode mnie chce.
Czy fragment nie brzmi lepiej, jeśli wykreślić zgodnie z moją propozycją?
Zimne i mokre. Coś dotykało mojego oblicza. Miało przyjemną, choć lekko szorstką fakturę, a ja równocześnie zrozumiałem, że ktoś lub coś pochyla się nade mną, ale najwyraźniej nie chce mnie przestraszyć.
Nadmiar zaimków, poza tym cały fragment brzmi strasznie.
Klęczała obok
mniei obcierała moją twarz ręcznikiem.
Nadmiarowy zaimek i wycierała zamiast obcierała.
Uśmiechnęła się, i choć roztopiła moje serce jak wosk, to moje myśli krążyły wokół tego, żeby przynajmniej na początku jej nie ufać.
Może tak: Uśmiechnęła się, i chociaż roztopiła mi serce jak wosk, to postanowiłem jej nie ufać. Jak myśli mogą krążyć wokół tego, żeby na początku komuś nie ufać? Bardzo dziwne sformułowanie, grafomańskie, rzekłbym.
Popatrzyłem
sięna nich uważnie, bo choć ciężko doświadczeni i mocno walczący o przeżycie, w przeciwieństwie do starszyzny wydawali siębyćnaturalni i prawdomówni.
Tego jest znacznie, znacznie więcej, wyłapałem tylko kilka przykładowych wpadek. Gdybym chciał zrobić porządną łapankę, przekleiłbym do komentarza połowę tekstu :(
Dużo pracy przed Tobą, Anonimie.
Cóż, Anonimie, przeczytałam nieco ponad jedną czwartą tekstu i postanowiłam na tym poprzestać, albowiem nie natknęłam się na nic, co zachęciłoby mnie do dalszej lektury. Odnoszę wrażenie, że poczułeś wielka potrzebę spisania pewnych przemyśleń, jednak nie zadbałeś aby to, co chcesz przekazać, przybrało bardziej zajmującą formę – mam na myśli, rzecz jasna, tylko przeczytany fragment.
Wykonanie, niestety, do najlepszych nie należy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć!
Dojechałem do fragmentu i na tym poprzestanę.
Były związane z liczbą tysiąc, ale o ile tysiąc w wyszydzanym PRL-u kojarzył się z hazardem i szkołami tysiąclatkami, to kabiny pozostawały smutnym pomnikiem upadku, odpowiedzią na potrzeby i możliwości pokolenia tysiąc plus. Pełniły rolę kawalerek, w których większość plusowców leżała i gnuśniała, naiwnie czekając na cud, na marszałka na białym koniu, który przyjedzie i rozda wszystko wszystkim za darmo. Choć nikt nie wiedział dlaczego, ulica nazywała je morawieckimi dudami albo dudkami, zaś zjawisko samotnej śmierci w dudkach ochrzczono z japońska mianem prezi-suri.
Nie takich treści szukam na portalu, nie rozumiem, o czym jest opowiadanie póki co. Chyba zwyczajnie nie jestem targetem.
Powodzenia i pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Przeczytałam, nie zrozumiałam :(
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!