
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
George nie wiedział jeszcze, co go czeka tej halloweenowej nocy. Spał jeszcze, gdy za oknem, przy świetle błyskawic dały się słyszeć niemrawe hałasy i stukoty.
Tego dnia wraz z Luną wybrał się do miasta, gdzie przy huku fajerwerków odbywały się liczne imprezy, zabawy
i festyny. Wszyscy prócz George'a byli przebrani w dziwaczne stroje, z założonymi na głowach maskami.
Przypatrywali mu się z ciekawością i zdziwieniem, którego jednak on nie dostrzegał. Myślał o czym innym. Przejęty był strachem, którego przyczyną były wciąż powracające, a przykre wspomnienia z lat dziecinnych.
Niegdyś jeszcze, gdy chodził do przedszkola rodzice zabrali go do „Nawiedzonego domu", lokalnej atrakcji, którą obowiązkowo każdy mieszkaniec Grindle powinien zwiedzić. George miał dopiero sześć lat jednakże jego rodzicom udało się go jakoś przemycić. Ten niepozorny na pierwszy rzut oka dom rzeczywiście dostarczał mocnych wrażeń.
Już na wejściu widok, jaki ukazał się małemu chłopcu wywołał w nim paniczny lęk, choć ani pisnął znać w nim było bojaźń i trwogę, a z czerwonych napuchniętych oczu popłynęły łzy, w których odbiciu malowały się wyskakujące, zakrwawione, ucharakteryzowane na pozór czerwoną farbą manekiny ze złotymi, wykrzywionymi w pałąk kosami. Dalej na drugi plan w obliczu George'a wysunęło się lustrzane zwierciadło, którego odbicie dawało wyraz zniekształconej, nieco zdeformowanej twarzy, a także i inne przerażające dziwactwa, które przyprawiły malca o rzewny płacz.
Wtedy to właśnie przyrzekł sobie, że już nigdy nie wybierze się do tego miejsca. Lecz słowa jego z czasem
w niepamięć się obróciły i sobie dana obietnica ulotniła się tak, że dopiero teraz powróciły wspomnienia, gnane burzą dawnych przeżyć.
Tak tedy razem z Luną zafundowali sobie wycieczkę do „Nawiedzonego domu". Luna, siostra George'a była odważną osobą. Od małego popisywała się przed dziećmi, jako jedyna wspinała się na starą jabłoń rosnącą tuż przy szkolnym dziedzińcu. Niczego się nie bała, imponowała bratu męstwem, chartem ducha, a przede wszystkim odwaga, której Georgowi brakowało. Chciał jej dorównać, bez namysłu, lecz ze świadomością dawnych przeżyć przystał na propozycję siostry.
Najgorsze, czego się obawiał – kosiarzy, nie wzbudziło w nim większych emocji, aczkolwiek nie wiedzieć skąd, słyszał złowróżbne głosy. Choć tu George… Zostawię cię na koniec… Będziesz mój… Czas na ciebie…
– Luna – krzyknął przeraźliwie bojaźliwym głosem – słyszysz?
– Nie krzycz tak – odpowiedziała ze spokojem na twarzy – niby, co mam słyszeć? – spytała, spojrzawszy krzywym, badającym wzrokiem na brata – dobrze się czujesz? – dodała już nieco troskliwszym, czulszym tonem.
Owszem George nie zachowywał się ostatnio normalnie, mamrotał coś pod nosem, za równo w dzień jak i w nocy podczas snu, coś o duchach czy nadchodzącej ostatniej wybijającej jego godzinie. Ostatnio miewał koszmary, to fakt, ale żeby doprowadzić się do tego stanu. Luna, mądra studentka prawa, rzeczywiście dostrzegła, że przy Georgu świat jakby zamiera.
– Naprawdę nie słyszysz – zapytał raz jeszcze.
– Nie – odrzekła trochę zdenerwowana Luna – na pewno ci się zdaje, powinieneś wziąć sobie urlop w pracy, jesteś zbyt przemęczony – oznajmiła, proponując powrót do domu.
– Nie, idźmy dalej – rzekł stanowczo George, przewidując prośby Luny. W rzeczy samej nie miał zamiaru dalej iść, chciał tak naprawdę odkryć tajemnice sensu swoich snów. Musiał to zrobić, bo inaczej by oszalał.
Znów usłyszał głosy, których nikt, a raczej tylko on słyszy, ale już się tym nie przejmował, nie czuł nawet strachu, myśli go opuściły, tylko nogi jego, jakby nakręcane, nie wiedzieć przez kogo posuwały się naprzód. W głosie tym było coś tajemniczego, hipnotyzującego, coś, o czym nie wiedział, coś co go niechybnie może zgubić.
Lecz szedł dalej… a chwilę później było już po wszystkim.
Dokładnie rok później, o wczesnym ranku słychać tylko było na ulicy targujących się gazeciarzy, sprzedających broszury, na których widniał jeden i ten sam tytuł przewodni: „Kolejny atak kosiarza", a obok zdjęcie George'a, z kosą w ręku i wyłupiastymi oczyma, w których odbijał się wizerunek zmarłego tragicznie fotografa, który w chwili swej śmierci uwiecznił na zawsze sylwetkę swego oprawcy, który co roku budzi się by zebrać swoje żniwo, lecz za każdym razem przybiera inną postać. Po dwóch latach od tajemniczego zniknięcia George'a w gazetach znów pojawił się podobny nagłówek, ale zbrodni dopuścił się tym razem jakby wskrzeszony na jedną noc halloweenową fotograf.
Tak oto klątwa wisi nad mieszkańcami Grindle, która każdego z nich kiedyś dopadnie.
Nie "Georga", lecz "George'a". Zapoznaj się z problemem końcówek fleksyjnych obcych nazwisk i imion.
W jakim celu pojawia się co trochę archaizacja składni?
Lecz szedł dalej... a chwilę później było już po wszystkim. --- Istotnie, chwilę później już po wszystkim. Zgoda, że z dalszego ciągu dowiadujemy się, czym było owo "po wszystkim", ale tak się czytelnika nie traktuje. Zamiast "po wszystkim" napisałbyś, że dokonało się, stało się, co stac się miało lub musiało, coś w tym rodzaju, i nie byłoby się czego czepiać...
Chwyt z fotografią spodobał mi się.
Średnio mi się to podobało. Nie wiem, czy to miało być stylizowane na horror. Jeśli tak to zabieg ten niezbyt się udał. Opowiadanie nie straszy, a fabuła nie zaskakuje. Myślę, że można było trochę bardziej popracować nad wykonaniem i wprowadzeniem klimatu.
"Wtedy to właśnie przyrzekł sobie, że już nigdy nie wybierze się do tego miejsca." - w tym momencie byłem już absolutnie pewien, że oczywiście wróci do tego miejsca i spotka go coś strasznego. Niestety nie myliłem się. ;)
Pozdrawiam.
Dzięki za komentarze, wprawdzie różnią nas opinie, to wszakże w gronie dyskusji można dostrzec swoje błędy, i ja je dzięki Wam dostrzegłem, a ponieważ człowiek uczy się na własnych błędach, to nie zamierzam z nich nie wyciągnąć konsekwencji, co w moim mniemaniu przełoży się na jakość ewentualnie pisanej przeze mnie, w przyszłości, prozy.
Jeszcze raz dzięki za komentarze, a domniemanych czytelników prosiłbym o ocenę, jaka by ona nie była, przyjmę ją miłym okiem( jako formę nauki), za co z góry dziękuję.
Zgodzę się przedmówcami, że opowiadanie jest dość słabe. Pisz, pisz, pisz... na pewno będzie coraz lepiej :)
ja też się zgadzam. W paru miejscach zabrakło mi przecinków, całość przewidywalna... można by to jego przerażenie jakoś inaczej opisać, wstawić jakieś porównanie, metaforę czy coś.
Było też takie jedno zdanie:
Już na wejściu widok, jaki ukazał się małemu chłopcu wywołał w nim paniczny lęk, choć ani pisnął znać w nim było bojaźń i trwogę, a z czerwonych napuchniętych oczu popłynęły łzy, w których odbiciu malowały się wyskakujące, zakrwawione, ucharakteryzowane na pozór czerwoną farbą manekiny ze złotymi, wykrzywionymi w pałąk kosami.
Ło matko... nie można by tego jakoś podzielić? Jakieś porównanie też mile widziane.