- Opowiadanie: zkarpinski - Początek, który początkiem być nie musi...

Początek, który początkiem być nie musi...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Początek, który początkiem być nie musi...

 

Dla Aleksandry

Dokąd podążać ma człowiek?

Tego on sam nie wie, póki znaku nie otrzyma…

 

Niebo nocy tej czarnym i wyjątkowo przejrzystym było. Gwiazdy świeciły i nic blasku ich nie zakłócało. Jedna z nich jednak od wielu już dni novą się na sferze niebieskiej jawiła. Była dla wielu znakiem, za którym podążali. Nagle znikąd druga się pojawiła i jedność z tamtą uczyniła. Wtedy niebo pojaśniało, a noc dniem się stała. Wielki blask, niczym setki Słońc na mgnienie oka rozświetlił ziemię, a po nim mrok czarny nastąpił.

 

Jeden z trójki wędrowców – uczony astronom – nie spał, przeto był świadkiem tego zdarzenia. Poderwał się on z ziemi i zawołał donośnie:

 

– Zbudźcie, zbudźcie się przyjaciele moi!

 

– Czemuż to spać nam nie dajesz? Umęczeni długą drogą jesteśmy… – odrzekli mu.

 

– Przetrzyjcie oczy swoje i spójrzcie. Czyż znaku na niebie nie widzicie?

 

Spojrzeli wtedy i ujrzeli gwiazdę samotną o wielkiej jasności, mrok czarny rozświetlającą. Radość wśród nich zapanowała, albowiem zrozumieli, że znak otrzymali, iż u kresu wędrówki swej długiej byli.

 

Po chwili niebo na powrót gwiazdami się wypełniło, a oni oczu tej nocy już nie zamknęli, jeno do świtu nad tym, co zobaczyli rozprawiali…

 

A jedna gwiazda nadal świeciła bardziej niż zwykle, drogę ku celu trzem mędrcom wskazując…

Czy wszystko co jest, widzianym być musi…

 

Tam, gdzie zjawić się miałem – zjawiłem się. Ujrzałem zwierząt pełno i pasterzy strzegących stad swoich. Była noc. Przeto nie wszyscy czuwali, tylko wyznaczeni na godzinę ową. Pozostali we śnie pogrążeni byli. Wszyscy stanęli jednakże w chwili jednej. Przestrach na twarzach ich ujrzałem. Chwilę potem porzucili swe stada i poszli jak im głos nakazał. Usłyszałem ten głos w myślach swoich – „Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu… Znajdźcie niemowlątko owinięte w pieluszki i położone w żłobie" – Podążyłem za pasterzami, tak jak chciałem. I było tak jak w księgach zapisano… U celu mężczyznę, kobietę porodem strudzoną oraz dziecię w żłobie leżące ujrzałem…

Czymże czas jest?

Dla jednych jest jak ziarnka piasku w klepsydrze… Dla innych jest tylko kolejną przeszkodą do pokonania na drodze, którą do celu zmierzają…

 

Widziałem nad rzeką dnia jednego tłumy niezliczone. Był tam też człowiek charyzmy wielkiej, którego Chrzcicielem zwali. Głosił słowo wszem i wobec. A z mocą wielką mówił, przeto go słuchali… Wielu podążało ku niemu, aby w wodach rzeki tej zanurzyć się mogli. Chrztem obrządek ten nazywali… Stąd też i przezwisko człowieka tego było…

 

Dnia owego zjawił się tam mężczyzna, którego ostatnio niemowlęciem widziałem. Podążył ku Chrzcicielowi tak jako i inni podążali. Chciał ochrzczonym zostać. On ujrzawszy go, spojrzał ku niebu, a następnie rzekł do mężczyzny:

 

– Ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?

 

– Ustąp teraz, albowiem godzi się nam wypełnić wszelką sprawiedliwość. – Odrzekł mu.

 

Wtedy Chrzciciel powinność swą spełnił i stało się to, co stać się miało… Czas zamarł. Przeto lud cały w bezruchu stanął. Spojrzałem wtedy na jednego z mężów tam będących. Stał się wówczas wzrokiem i słuchem moim. Zobaczyłem to, co zobaczyć on był winien i jemu podobni…

 

Otworzyły się niebiosa i na ziemię światłość zstąpiła, w której białą gołębicę dostrzec można było… I światłość na ochrzczonym mężczyźnie spoczęła. I wtenczas głos z nieba się rozległ:

 

Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem.

 

Po czym niebo znów się niebem stało.

 

Zwróciłem zmysły człowiekowi, aby nie przywieść go do szaleństwa. Spojrzałem na Wybrańca, którego siła jakowaś ku pustyni prowadziła… Podążyłem za nim, jako że celem to moim było…

Moc różną przyjmować postać może.

Zaprawdę powiadam wam, nie ma w niej pychy nijakiej – ujawnia się taką, jaką być musi…

 

Czterdzieści dni i czterdzieści nocy rzecz ta się działa. Ducha swego Wybraniec wystawić na próbę musiał. Pościł i medytował czas cały. Dnia ostatniego głód dotkliwy poczuł. Siadł umęczony wśród piasków pustyni i w bezruchu zamarł. Trwał tak czas pewien… Myśli Jego moimi się stały… Świadkiem dialogu byłem…

 

Jeśli jesteś tym, kim jesteś, spraw aby te kamienie pustynne chlebem się stały i twój głód zaspokoić mogły… – rzekła postać z mroku czarnego się wyłaniająca.

 

Czyż nie napisano, że nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem niosącym moc stworzenia?…

 

Po chwili wszystko co było, już nie było. Ujrzałem świątynię wielką, a na jej murach adwersarzy, dialog swój prowadzących…

 

Jeśli jesteś tym, kim jesteś, rzuć się na dół, napisano bowiem: „Aniołom swoim przykażę o Tobie, abyś nie zranił o kamień nogi swojej."

 

Napisane jest również: „Nie będziesz kusił Pana swego…"

 

Wtedy ponownie wszystko zniknęło. Nie było świątyni, jeno góra wysoka… Wszystkie królestwa świata tego dojrzeć z niej można snadnie…

 

Spójrz, wszystko to co widzisz Twoim stać się może… Pokłon jeno mi oddaj…

 

Idź precz, albowiem złu pokłonu oddawać nie będę…

 

I odstąpił wtedy od niego, zapewniając, że wróci w czasie próby ostatniej. Po czym rozpłynął się w mroku, z którego przybył…

 

Pustynia pustynią na powrót się stała…

Słowo jest mocą.

Zaprawdę powiadam wam, mówcie z rozwagą i nie nadużywajcie mocy Słowa…

 

Dnia pewnego w świątyni słuchałem wraz z ludem mowy Jego. Widziałem wśród nich zdumienie wielkie, albowiem z mocą przemawiał, a to co mówił do wielu trafiało… Był tam szaleniec pewien, którego opętanym zwali. Krzyczał i bluźnił przeciwko wierze ludu tego.

 

Do głowy szaleńca zajrzałem… Nieporządek tam panował wielki… A on w głowie samotnym nie był…

 

Mówca zgromił go mówiąc:

 

– Zamilknij i wyjdź z niego!

 

Słowa te opętanemu nogi podcięły. Upadł na kolana, po czym wstał uleczony…

 

Ponownie do głowy jego zajrzałem… Nieładu nijakiego nie zastałem… A on w głowie swej samotnym teraz był…

 

Zdumienie wtedy ogarnęło wszystkich. Rozprawiali o mowie, która ma moc i nakazuje duchom złym, co czynić mają… Mówili o człowieku, któren korzystać z niej umie.

 

Poczułem, że moc ta znajomą mi jest…

 

Tym to sposobem rozeszła się wieść o Nim po wszystkich miejscach okolicznej krainy… Od tego czasu Nauczycielem lub Mistrzem Go nazywali… I przez to uczniów wielu zyskał, którzy ścieżką za Nim podążać zaczęli, by nauki Jego zgłębić mogli… A nie do każdego nauki owe trafiały…

Zaprawdę powiadam wam, nie tylko słowo moc niesie, ale wypływa ona też z wiary, którą słowo umacnia…

 

I stało się, gdy nauczał, a było wśród niego wielu mężów zacnych, że wnieśli na łożu człowieka sparaliżowanego. Z powodu tłumów wielkich drogi znaleźć nie mogli, przeto na dach weszli i przez powałę opuścili go wraz z łożem przed nogi Mistrza. Po prawdzie człowiek ten sparaliżowanym był… Wielu tu obecnych prawdziwość stanu tego potwierdzić mogło…

 

W rzeczy samej, w kończynach jego nijakich prądów nie było…

 

Nauczyciel ujrzawszy ich wiarę rzekł:

 

– Człowieku, odpuszczone są ci grzechy twoje…

 

Słowa te zamieszanie wśród mężów zacnych wywołały. Mówili jeden do drugiego:

 

– Któż jest ten, co bluźni? Czyż w mocy jego jest grzechy odpuszczać?

 

Usłyszał to i odrzekł im:

 

– Co jest łatwiej rzec? Odpuszczam ci grzechy twoje, czy też wstań i idź?

 

Zwrócił się wtedy do człowieka sparaliżowanego:

 

– Przeto mówię ci, podnieś się z łoża i idź do domu swojego.

 

A ten wstał. Wziął łoże swoje i odszedł chwaląc Pana.

 

A prądy w kończynach jego teraz płynęły…

 

Cisza wtedy zapanowała w zgromadzeniu, albowiem zrozumieli, że ich oskarżenia kłamliwymi były i głosu zabierać już ze wstydu nie chcieli. Opuścili świątynie zakrywając swe lica…

 

I ja odejść postanowiłem, albowiem ujrzałem, co chciałem. Wtedy Nauczyciel spojrzał tam, gdzie ja byłem, a na twarzy jego uśmiech zawitał… Odszedłem w pośpiechu, albowiem przeczucie złe miałem…

Nie każdemu dane jest zobaczyć, chociaż patrzy, a tylko tym, co łaskę widzenia otrzymali…

 

Dnia jednego Nauczyciel powiódł uczniów swoich na górę wysoką. Byli tam sami i nikt z ludu ich nie oglądał. Siedli, a Nauczyciel oddalił się od nich i medytować zaczął. Uczniowie szeptem, by Mistrzowi nie przeszkadzać, nad tym co On czynił rozprawiali… Chwil minęło trochę. Wstał Nauczyciel i zbliżył się do uczniów swoich. A oblicze Jego zajaśniało i szaty zbielały… Wtedy spojrzeli i zobaczyli, że Nauczyciel nie sam do nich przybył… Strwożyli się, albowiem poznali, kogo zobaczyli… I głos z nieba usłyszeli:

 

– Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem, Jego słuchajcie!

 

Rzekł im nauczyciel wtedy:

 

– Nie lękajcie się, jeno radujcie, albowiem dane wam było oczyma waszymi ujrzeć to, co zakrytym dla was i wszem z ludu waszego było…

 

Wtedy wszystko, co było, a w istocie było, znikło… Uczniowie samego nauczyciela swego już tylko widzieli…

Człowiek prosty raduje się z rzeczy prostych… Mędrzec do prawdy dąży i poznać ją pragnie…

Zatem co szczęściem prawdziwym jest?

 

I dnia pewnego, nad jeziorem się zatrzymali, aby chwili wytchnienia w wędrówce swej zaznać. Posilili się chlebem, rybą i wodą z jeziora… A gdy tak jedli, rozprawiać zaczęli…

 

– Taki ptak powietrzny, ryba morska i wszelki zwierz polny raduje się tym, co ma… I cieszy się Pan na widok ich… – rzekł uczeń pierwszy.

 

– Jemy posiłek ten i radujemy się nim… – rzekł uczeń drugi.

 

– Patrzymy na wschód słońca i cieszy on nas… – rzekł uczeń trzeci.

 

– Czujemy powiew wiatru w upalny dzień i daje on nam wytchnienie… – rzekł uczeń czwarty.

 

– Jesteśmy spragnieni… Kropla wody nas wtedy raduje… – rzekł uczeń piąty.

 

– Dobrze prawicie przyjaciele – odparł uczeń szósty i rzekł dalej – Rzeczy te ludzi prostych radują, ale czy nam one wystarczają?

 

– Po co nam mądrości zdobywać, skoro w oczach Pana najmniejszy z najmniejszych miłym jest? – rzekł uczeń siódmy.

 

I pytali tak siebie przez czas pewien, a nauczyciel przypatrywał im się z oddali… Rzekł potem do uczniów swoich:

 

– Czy ptak powietrzny, ryba morska i wszelki zwierz polny, gdy zemrze, w pełni z Mocą Słowa się złączy? Zaprawdę powiadam wam, mądrości zdobywacie, aby świadomym Mocy Słowa być i czerpać z niej po wsze czasy… Gdyście głodni, a drzewo owoców pełne rośnie tuż obok. Czy spożyjecie owoce jego, jeśli wiedzieć nie będziecie, czy trującymi są?…

Życie jest chwilą, a śmierć jest wieczna.

Zaprawdę żyć trzeba uczciwie, aby odejść radosnym.

Albowiem myśl ostatnia trwa po wsze czasy i Niebem się staje…

 

Wielkie poruszenie zapanowało dnia jednego. Ludzie głosili, że do miasta Nauczyciel przybył. Głośno o nim w całej krainie było, albowiem cudów już wiele uczynił… Mówiono nawet, że umarłych do życia przywracał…

 

Usłyszawszy to, pewna kobieta w smutku po śmierci syna swego jedynego pogrążona, o łaskę Mistrza prosić chciała. A zdarzyło się tak, że gdy umarłego tego wynoszono z domostwa jego, przechodził obok w gronie uczniów swoich. Ujrzał wtedy kobietę spłakaną i ulitował się nad jej losem. Wtedy rzekł do niej:

 

– Nie płacz kobieto, albowiem cudu doświadczysz.

 

I podszedł do noszy. A ci, którzy je nieśli stanęli… I rzekł do młodzieńca umarłego:

 

– Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!

 

I podniósł się zmarły i odszedł do matki swojej…

 

A młodzieniec ten po prawdzie martwym był… I poznałem wtedy, że moc Nauczyciela nie jedną ma postać…

 

A że wielu ludzi w miejscu zdarzenia tego się zjawiło, tedy przemówił do nich:

 

– Młodzieniec ten, co umarłym był, powstał. Zaprawdę powiadam wam, żył on uczciwie i nie pomarł w grzechu. W Niebie dzisiaj być już mógł… Ci, co w chwili ostatniej w grzechu trwają Nieba nie ujrzą, jeno piekło niewysłowione, albowiem w powszechnej radości ze Słowem Stworzenia się nie złączą… Trwać oni będą tylko w ogniu smutku wiecznego…

Wszystko, co jest ukrytym przed oczami waszymi, dnia pewnego odkrytym stać się może.

Zaprawdę powiadam wam, nie zatrzymujcie się w dążeniach waszych, a kiedyś mocą prawdziwą obdarzeni będziecie…

 

I zjawił się w świątyni Nauczyciel rankiem dnia pewnego. A ludu pełno było, albowiem nauk wysłuchać chcieli… Mistrz przeto nauki swe głosił, a oni słuchali… A gdy on mówił, weszli do świątyni mężowie dostojni i niewiastę pewną ze sobą przywiedli… Rzekli wtedy:

 

– Nauczycielu! Oto przywiedliśmy Ci kobietę grzeszną, którą na jawnym cudzołóstwie przyłapano… Znasz Prawo i wiesz, że takie kamienować kazano. Zatem powiedz nam, co czynić mamy?

 

Nauczyciel nie odpowiedział im, albowiem wiedział, że nieprzyjaciółmi mu byli i czekali jeno aż powie słowo, o które oskarżyć by go mogli. Pisał jeno na piasku znaki różne. A oni nie odstępowali, tylko pytania swe powtarzali… Odparł im wtedy:

 

– Kto z was jest bez winy, niech kamień z ziemi podniesie i pierwszy na nią rzuci… Ale nikt nie uczynił tego… Stali przez chwilę, po czym odeszli wszyscy, albowiem sumienie ich się odezwało… Pozostał jeno Nauczyciel i kobieta, która szlochając na ziemi leżała… A on ponownie kreślił znaki na ziemi…

 

A ty, przyjacielu mój, co nie odstępujesz mnie od dnia narodzin moich, zostałeś? Czyżbyś kamień rzucić na tę niewiastę nieszczęsną chciał?

 

Słowa te w umysł mój się wdarły. Zamarłem, albowiem zrozumiałem, że ukrytym już nie jestem. Rzekłem wtedy:

 

Ty mnie widzisz Nauczycielu? Ukrytym przecież dla zmysłów ludzi jestem…

 

Patrzeć nie znaczy widzieć, a widzieć nie znaczy rozumieć. Ludzie małej wiary patrzą, ale nie widzą. Ludzie, co wiarę mają, patrzą i widzą. Jedynie ci, co mocą prawdziwą obdarzeni są, rozumieć mogą…

 

Zawiodłem w swej powinności…

 

Nie trwóż się mój przyjacielu. Wiem, że nie odstępujesz mnie na krok i śledzisz życie moje, ale obecność twoja niczego nie zmieniła w dziejach moich. Byłeś jako cień mój, przeto niczego jako cień zmienić nie mogłeś… Co w księgach zapisane, stało się.. Czyń dalej misję swoją…

 

I przestał pisać. Podniósł się i rzekł do kobiety:

 

– Niewiasto. Gdzież są oskarżyciele twoi? Nikt cię nie potępił?

 

– Nikt Panie – odparła ocierając łzy z lica swojego…

 

A kobieta zaprawdę uroczą była… Jej oczy blaskiem uwagę przyciągały. Wielce kuszącymi były… Więcej nie wspomnę, albowiem przez szaty jej przeniknąć nie chciałem…

 

– Zatem i ja ciebie nie potępiam… Idź i nie łam więcej Prawa ludu swojego…

 

Wtedy odeszła kobieta do domostwa swego… I ja odszedłem, abym w spokoju rozważyć mógł to, co się stało i stać się jeszcze miało…

Jaki jest cel żywota tego?..

Dokąd zmierzamy?.. Gdzie pójdziemy?.. Czy w nicość się obrócimy?..

Jedną ścieżkę mamy, którą podążać nam dano…

 

Wiele znaków uczynionych zostało, ale ślepi duchem ich dostrzec nie mogli, przeto nieprzyjaciół wielu Nauczyciel zyskał. Radzili oni między sobą jak go pojmać i zgładzić po prawie by mogli… I stało się, że sposób znaleźli… I nocą jedną, za sprawą ucznia w sumieniu swym rozdartego, niczym złoczyńcę z ogrodu pojmanego na sąd wyprowadzili…

 

A sędzia winy w nim śmiercią karanej nie znalazł… Jeno przyczyną zamieszek Nauczyciela znajdował. Przeto ubiczować Go kazał…

 

I przywiedli żołnierze Nauczyciela katom, a ci powinność swą wykonywać zaczęli… W milczeniu karę przyjmował, a ja myśli Jego słyszałem…

 

Nie czyń niczego!.. Co w pismach zapisane zostało, wypełnić się musi…

 

I krwią zbroczonego ponownie przed obliczę sędziego zaprowadzono, a ten uwolnić Go chciał, czym tłum wielce wzburzył…

 

– Zbrodni on największej jest winien… Na krzyż z nim!.. – Krzyczeli i nie przestawali oczerniając Go wszem i wobec…

 

I tak za sprawą świadectwa złego na śmierć wydany został… Wyprowadzili Go wtedy, na barki krzyż Mu dali i nieść wśród tłumów pomstujących kazali… W ten to sposób Nauczyciel na wzgórze, miejscem straceń uczynione, ostatkiem sił swych dotarł… I tam do krzyża Go przybili i pośród dwóch złoczyńców krzyż w ziemi posadzili…

 

Z tłumu w chwili pewnej mężczyzna jeden kobietę na nogach się słaniającą pod krzyż podprowadził… Matka Nauczyciela to była i jego uczeń umiłowany… Ujrzał ich z krzyża i rzekł:

 

– Niewiasto! Oto syn twój… Uczniu! Oto matka twoja…

 

I od tej chwili zamilkł w myślach pogrążony… A ja stałem i patrzyłem i…

 

Przyjacielu mój – usłyszałem głos jego – wiem, że w mocy twojej jest zdjąć mnie z krzyża tego! Zaprawdę powiadam ci, nic to zmienić nie może w czasach twoich. Odstąp jednak, aby wypełniło się to, co zapisane… Jestem ja drogą dla ludu czasów tych… Ci, którzy podążą za mną, nie pójdą ścieżką ku zatraceniu… Z mocą Słowa się złączą i bogami zostaną… Odejdź teraz w pokoju, albowiem bitwa ostatnia jeszcze mnie czeka…

 

I odstąpiłem, tak jak mnie prosił… Odchodząc ujrzałem jeszcze wspaniałości życia, jakie ten, co powrócić obiecał w chwili ostatniej przed nauczycielem roztoczył… Ale on mu i tym razem nie uległ… A potem stało się to, co stać się miało… Zapragnął… Przeto gąbkę octem nasączoną do ust mu podano… Skosztował i rzekł…

 

– Wykonało się!

 

I oddał ducha swego… Po czym w pieczarze go pochowano, a wejście kamieniem wielkim zastawiono…

Na początku Nic było, które początkiem było…

A Słowo Wszystkim było i przez Nie wszystko się stało, co się stało, a bez niego Nic by się stało…

 

I była noc dzień trzeci poprzedzająca. Pomimo głazu u wejścia, w pieczarze grobem będącej się pojawiłem… Stanąłem u nóg nauczyciela… Leżał prześcieradłami owinięty…

 

I ustąpił kamień do pieczary dostępu chroniący… Światło gwiazd zawitało w grobie… Spojrzałem na ciało, a jego nie było, jeno prześcieradło i chusta, która głowę owijała…

 

Niewiastę, gdy nastał poranek, do grobu zaglądającą ujrzałem. Lecz ona, przestraszona, uciekła. Nie ja ją wystraszyłem… Mnie widzieć nie mogła…

 

Czas upłynął krótki i kilku uczniów jego z niewiastą ową do grobu przyszło. Ale oni do środka odważyć się weszli… Ciała nauczyciela po prawdzie nie znaleźli i strapieni myślami różnymi odeszli… Niewiasta jednak została i na zewnątrz grobu płakała… Żal mi jej było, albowiem nauczyciela swego wielce miłowała… Nagle szlochać przestała i zawołała:

 

– Wzięli nauczyciela, a nie wiem, gdzie go położyli!…

 

Wtedy obecność odczułem… W grocie Nauczyciela i Istotę mi podobną i dostrzegłem… Rzekł Nauczyciel do niewiasty:

 

– Niewiasto! Czemu płaczesz? Nie szukaj żywego wśród umarłych, a umarłego wśród żywych…

 

Wtedy go poznała – Rabbuni – zawołała i pobiegła dobrą nowinę uczniom ogłosić… „Nauczyciela w gronie aniołów dwóch widziałam".

 

W pieczarze tylko my już pozostaliśmy…

 

– Przyjacielu… – usłyszałem myśli Nauczyciela…

 

– Więc jesteś – odparłem.

 

– Na początku Słowo było i Ciałem się stało. – Rzekł do mnie. – Zaprawdę, Ciało stać Słowem się może?…

 

– Niewiasta zbyt dużo ujrzała…

 

– Aura nasza przyjacielu. Moja twoją rozświetliła, przeto niewiasta ta dostrzec cię mogła. Nic się jednak nie stało, albowiem nie pojęła, kim w istocie swej jesteś…

 

– Widzę, że dzieło swoje dopełniłeś. Nakreśliłeś ścieżkę, którą ludzie ci podążać mają – rzekłem.

 

– Nie, mój przyjacielu. Czasów jest wiele i dzieła swego nigdy dopełnić nie zdołam. A i tu wszystkiego jeszcze nie uczyniłem… Teraz mówię ci, odejdź do czasu swojego, albowiem pójdę uczniom moim dar widzenia i rozumienia ofiarować. Wtedy pojąć mogą, kim jesteś, a nie jest to pora właściwa…

 

Odszedłem, albowiem wiedziałem już to, co wiedzieć chciałem… A wtedy, pomimo blasku słońca porannego, na chwilę noc czarna nastała… A ja Słowem tu już nie byłem, jeno Ciałem na powrót w czasie swoim się stałem…

***

 

Otworzyłem tunel powrotny, który wirującą czarną dziurą, rozrywającą osnowę rzeczywistości w czasie tym się jawił. Ustabilizowałem go energią ujemną próżni nieskończonej… Wniknąłem w niego i byłem tam, z KIEDY przybyłem…

I to by był, jak myślę, koniec, który niekoniecznie końcem być musi…

 

***

Od autora

Jestem tylko zapatrzonym w równania fizykiem, więc proszę o wyrozumiałość.

Koniec

Komentarze

Wielki blask, niczym setki Słońc -  winno być "słońc". Tylko nasze słońce jest Słońcem. Tak samo rzecz ma się z księżycami i Księżycem.

równaniafizykiem,


•- Przyjacielu... - usłyszałem myśli Nauczyciela... -> czemu trzykropek po Nauczycielu?

•- Przyjacielu mój - usłyszałem głos jego - wiem, że w moc... -> ...głos jego. - Wiem, że moc...
Swoją drogą, po co te kropki przy dialogach?

Zupełnie jakbym czytała Biblię.
Normalnie, przy opowiadaniu, bym się poddała po pierwszym akapicie, ale jestem po piwie, a przy mojej posturze ono już zaczyna działać (w sumie to tego dnia drugie).  Więc doczytałam do końca. Jeśli były jakieś inne błędy, to uwagi nie zwróciłam (pomijając zapis dialogó). Ale o tekście nic powiedzieć nie mogę, bo...  Cóż, jakkolwiek pomysł nawet, to... no nie wiem.
Powiedz, styl był dobrany specjalnie, czy po prostu tak piszesz?

Stylizacja - przyzwoita. Dobrze dobrany szyk zdania (orzeczenie idzie na koniec).
Jakieś kropki Ci powstawiało na początku dialogów.

Z treści tak naprawdę nie za wiele wynika. Ani nie łamiesz schematów, ani nie ukazujesz na nowo w sposób niecodzienny historii zbawienia, a to według mnie jedyne powody do pisania tekstu o tematyce biblijnej. Tak naprawdę fakt, że narrator jest aniołem, nie ma wpływu na opowiadanie jako takie i za wyjątkiem ostatniego akapitu nic do opowieści nie wnosi. Abstrahując od poglądów zawartych w opowiadaniu (które mogą/nie muszą być Twoimi i które mogę/nie muszę podzielać), niczym nie zaskakujesz ani niczego specjalnego nie przekazujesz. A Biblia to temat rzeka i teksty nią inspirowane mogą być naprawdę fascynujące i prowokujące (bez względu na wierzenia autora).

Ogólnie chyba miało się wyróżniać, a się nie wyróżnia... Nie oceniam.

Podejrzewam, że liczy się tylko, czy Aleksandra się ucieszyła, a że pewnie się ucieszyła - cel osiągnięty.

Setki Słońc - odnosiło się do naszego Słońca.
Kropki powstawiał automat - nie zauwżyłem.
Narrator nie jest aniołem.
Równaniafizykiem - poprawiłem.
Trzy kropki po dialogach miało wprowadzać coś na kształt linii opóźniającej.
Styl był dobrany celowo.
Proszę dokładnie przeczytać, a być może odnajdą państwo coś co ukryłem między wierszami.
Nie chciałem zbyt wiele zmieniać, a w zasadzie nie mogłem. Pozostawiam w domyśle, dlaczego i nie jest to kwestia religijna. Pomyślcie o pewnych paradoksach związanych z pojmowaniem czasu...
Dziękuje za opinie.
Zazwyczaj siedzę przed równaniami i nie wiem, czy warto zmieniać ten stan rzeczy.

W takim razie nie zrozumiałem (co mi się niekiedy zdarza, zwłaszcza na kacu... Ale wyjdzie, na stronie NF sami alkoholicy siedzą:)).
...
...
...
No i jeszcze raz przeczytałem i jeszcze raz nie zrozumiałem.

Podpowiedź:
Hugh Everett III

No tak, to wiele wyjaśnia... Ale wiadomo, że jesli o fizykę idzie, to Ajwenhoł się zatrzymał na poziomie kota Schrodingera (i to tylko dlatego doszedł tak daleko, że coś o kocie usłyszał).

I w tym momencie opowiadanie wiele traci - bo pomyślałem "Aha, a więc tylko o to chodziło..." Bez wytłumaczenia było dla mnie niezrozumiałe, a gdy już zostało wyjaśnione - znikła możliwość wielości interpretacji...

Teoria wielu wszechświatów Everetta to tylko jedno dno. Nie chciałem pisać w sposób zbyt wiele wyjaśniający. Gdy zbytnio się rozkręcałem - kasowałem tekst.
Fizyka nie może być rozumiana "Acha, a więc TYLKO o to chodziło..."
Fizyka jest wszystkim - ale teraz to już przemawia przeze mnie zboczenie zawodowe :)
Myślę, że mimo moich wyjaśnień jest wiele jeszcze innych możliwości interpretacji... Ale już nic nie będę wyjaśniał...
To był mój pierwszy tekst "literacki".
Co do kota Schrodingera - teoria pomiaru kwantowego może być całkiem zabawna :)
Spojrzałem na odległą gwiazdę i ją ujrzałem... Ale czy ona istniała, zanim na nią spojrzałem?
Sam fakt pomiaru wpływa na obiekt mierzony (szczególnie dobrze jest to widoczne w mikroświecie).
Niektórzy posuwaja się znacznie dalej... Uważają, że obserwator dokonując pomiaru kreuje rzeczywistość...
Itd... Itp...
Ale to już było na marginesie...
A może niech fizycy trzymają się z dala od literatury? Kto tam wie co oni sobie myślą :):):)
Zaczyna mi się podobać ta wymiana poglądów...

Zacząłem czytać, ale widzę, że na rozluźnienie po pracy opowiadanie się nie nadaje. Cóż, wrócę, kiedy będę w pełni sił :)

Po pierwsze --- i mniej ważne --- wykasuj minimum co drugi wielokropek. To nie są żadne linie opóźniające, to są kłody rzucone pod nogi czytelnika. Wielokropek stosujemy w określonych celach, niewiele wspólnego mających ze spowalnianiem akcji, lektury etc.
Po drugie --- istotniejsze --- chciałbym wiedzieć, czy tę szóstą ewangelię tworzyłeś z całą tego świadomością, czy tylko pobawiłeś się jednymi z wielu (możliwych) konsekwencjami tezy Everetta.

Często rzucam kłody pod nogi - ja nazywam to jednak wyzwaniem. Ci co je podejmują, później z sympatią to wspominają... Ale z tymi wielokropkami to faktycznie przesadziłem. Nawet zacząłem je usuwać w którejś wersji pliku z tekstem :)
Czy to naprawdę istotne z jakich pobudek to pisałem? Może świadomie, może dla zabawy... Może jakieś niedzielne kazanie mnie zainspirowało? W każdym bądź razie to był debiut "literacki"... Chyba, że za literaturę przyjąć teksty o pulsacyjnych silnikach jądrowch :)
W każdym bądź razie nie miałem ambicji tworzyć szóstej ewangelii :) W wolnych chwilach rozmyślam o fizykalnych podstawach świadomości. Może tak się narodził pomysł... Jeśli chodzi o zabawę - to muszę przyznać, że się trochę rozerwałem pisząc ten tekścik. Everett sam wypłynął w trakcie pisania.
Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem tym tekstem.

Urazić? Kogo, czym? Mnie na pewo nie.
Ambicji nie miałeś, ale zaczęła Ci wychodzić osobliwa wersja ewangelii. Pomyśl, czy nie warto tak ciekawego pomysłu rozbudować.
Teksty o pulsacyjnych i tak dalej to też literatura, chociaż gatunkowo inna.
Fizykalne podstawy świadomości? Czy przypadkiem nie rozmyślasz też nad AI? Bo mi to się jakoś łączy...

Noże to i dobry pomysł? Przyszła mi przed chwilą do głowy pewna myśl, która daje nieskończenie wiele różnych ewentualności... (Dzięki za inspirację).
Świadomość jako taka jest fascynująca sama w sobie. Skąd wypływa, jak działa i jak się kończy (jeśli sie kończy). Nie jest ważne jakiego jest pochodzenia.

(Dzięki za inspirację).

(uśmiech) Proszę Cię bardzo. Miło mi, że krytyk(ant) na coś się w końcu przydał.

Nowa Fantastyka