
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Góry spowiła mgła. A raczej nie mgła, a pędzone wichurą chmury. Cały czas albo mżyło, albo padało, albo lało. Choć dopiero kończył się wrzesień, z niektórych chmur padały już pierwsze w tym sezonie płaty mokrego śniegu. Ola i Klaudia żałowały, że nie pojechały w góry tydzień wcześniej. Ale skoro już tu były, nie chciały wracać po dwóch dniach.
-Jak tam dziś na dworze? – spytała Ola, gdy tylko przemoczona Klaudia przekroczyła próg schroniska
-Chyba widzisz. Nici z wycieczki, nie w taką pogodę. W radiu coś mówili?
-Że cały tydzień tak ma być. Nic dziwnego że wszyscy już się zmyli.
-Wszyscy?
-Tak, wszyscy. Jak się obudziłam, to warszawiacy właśnie wychodzili. Ty jeszcze spałaś.
Silny podmuch wiatru załomotał po szybie strugami deszczu. Gdzieś zaskrzypiała okiennica. Nie było co robić ani z kim pogadać. Schronisko ziało pustką.
-Zaraz… a gdzie jest baca? I ratownicy? – w tej chwili dopiero Ola uprzytomniła sobie, że nie ma nikogo więcej. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.
-Zaraz sprawdzę. Fakt, na dworze ich nie widziałam. Ale jak wychodziłam byli jeszcze.
-To dziwne… sklepik, kuchnia i ich pokoje są pozamykane na cztery spusty. Sprawdzałam, jak cię nie było. Myślałam, że coś robią w pobliżu.
-Przecież sobie nie poszli, gdzieś muszą być – rozsądnie zauważyła Klaudia.
-Ale wszystko by zamykali?
-No… jeśli zapomnieli o nas…
-Ale dlaczego mieliby sobie iść!?
Ola wstała i ze zdenerwowaniem zaczęła krążyć po salce. Przechodząc koło drzwi, kopnęła przez przypadek jakąś kartkę. Przystanęła i podniosła ją. W miarę czytania twarz dziewczyny nieruchomiała z przerażenia.
-Co tam masz? – spytała Klaudia, podchodząc i patrząc przez ramię na kartkę trzymaną przez Olę.
-Pp… popatrz tylko – wyszeptała Klaudia.
„Turysto! Jesteśmy na akcji ratunkowej na…" Tutaj kartka była mokra i nie dało się odczytać dalszej części linijki „…najbliżej wypadku, jest trzech rannych. Musimy ich znieść na dół. Wrócimy do…" dół kartki leżał w kałuży, jaka stworzyła się pod wiszącą kurtką Klaudii, więc w ogóle nie dało się nic odcyfrować.
-Warszawiacy? – domyśliła się Ola.
-Nie wiem. Ich było pięciu, ale potem mieli się rozdzielić i iść różnymi drogami. Właściwie nie wiemy którędy, pamiętasz jak się wczoraj spierali?
-To jesteśmy tu same… dobrze że schroniska zupełnie nie zamknęli.
Jakby na potwierdzenie słów „nie zamknęli" drzwi lekko skrzypnęły i uchyliły się od wiatru.
-No, niezupełnie same – tuż za plecami dziewczyn rozległ się niski głos. Brzmiał łagodnie, ale było w nim coś zimnego i stanowczego, tak że odwróciły się wystraszone. Na progu stał mężczyzna średniego wzrostu. Twarzy nie można było spostrzec spod ronda wymiętego kapelusza. Wojskowa peleryna, sprzed co najmniej trzydziestu lat, luźno opadała z kościstych ramion przybysza. Na nogach miał wytarte dżinsy i skórzane górskie buty. Dziewczyny cofnęły się w głąb sali.
-Kim pan jest? – spytała nieśmiało Klaudia.
-Na imię mi Henryk. No co wy, boicie się mnie? -nieznajomy zdjął kapelusz, ukazując chudą twarz porośnięta rzadkim zarostem. Uśmiechnął się.
-Jestem Klaudia.
-Ola.
Obie dziewczyny lekko zaczerwieniły się podając rękę Henrykowi. Dlaczego tak się przestraszyły? Przecież to zwykły turysta, tyle że trochę staromodny. Wytarte dżinsy, peleryna, pod spodem porozciągany sweter… Cóż, każdy ma swój styl.
-To nie ma tutaj nikogo oprócz was?
-No… Przeczytaj.
Klaudia pokazała przybyszowi kartkę znalezioną przy drzwiach. Henryk głęboko się zamyślił.
-Ej… ile on może mieć lat? – zapytała cicho Klaudia
-Pojęcia nie mam. Może mieć dwadzieścia, a może pięćdziesiąt. Jest… dziwny jakiś.
-Nie jest dobrze… jest wręcz źle… bardzo źle… – szeptał do siebie przybysz, wpatrując się w kartkę
-Zgoda, jest źle. Ale co my możemy na to poradzić? – wyrwała go z zadumy Ola
-My… nic, oczywiście. Kiedy to się stało? – w głosie Henryka znów zabrzmiał stalowy ton, który tak przestraszył obie turystki przy spotkaniu. Ola poczuła na sobie jego wzrok. Wpatrywał się szarymi oczyma tak, jakby chciał przewiercić dziewczynę na wylot. Utkwiła spojrzenie w blacie stołu.
Jakiś czas siedzieli w ciszy. Z zewnątrz nie dobiegał już szum deszczu. Klaudia podeszła do okna. Nie była w stanie dostrzec nawet ławki przed wejściem do schroniska, wszystko skrywało się jakby za białą zasłoną.
-Może wyjdziemy na spotkanie ratownikom? Muszą być zmęczeni.
-Ale gdzie? – spytała Ola.
-Na dół.
-A może lepiej na spotkanie warszawiakom? Tomek i Marek raczej na pewno chcieli iść na szczyt. Jeśli dowiedzieli się o wypadku kolegów, to muszą tędy wracać. Z tamtej strony jest chyba dużo dalej na dół.
-Racja, a mogą się zgubić, zwłaszcza po takiej wiadomości – zgodziła się Klaudia
-To co, zbieramy się?
-Lepiej zostańcie w schronisku – odezwał się Henryk. Dopiero teraz przypomniały sobie, że nie są same. – Źle wam tu ze mną?
-Ot, podrywacz się znalazł – prychnęła z pogardą Ola – i to w takiej sytuacji…
-To nie o to chodzi. Naprawdę jest niebezpiecznie. Był wypadek…
-Właśnie, i musimy im pomóc.
Wyglądało na to, ze Henryk coś chciał odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od tego.
-Nie chcesz, to nie idź – zdenerwowała się Klaudia.
-Nawet nie wiecie, co wam grozi.
-A co niby?
-Zgubienie drogi. Wypadek.
-I coś jeszcze? – szyderczo spytała Ola
-I tak tego nie zrozumiecie. Słuchajcie się dobrych rad. Nie zdajecie sobie sprawy…
-Chodź, Klaudia, nie ma co zwracać uwagi na ględzenie tego wariata.
Dziewczyny wyszły ze schroniska. Po kilkunastu metrach zarys budynku całkowicie rozmył się we mgle. Oznakowania szlaku oczywiście nie było widać, szły tak jak prowadziła ścieżka w górę. Po kilkunastu minutach marszu turystki przystanęły, bo ścieżka skończyła się przy stromym zboczu. Zdawało się, jakby mgła wytłumiła wszelkie odgłosy przyrody.
-Zabłądziłyśmy…
-Spokojnie, widocznie trzeba było skręcić przy tamtych kamieniach. Zaraz zawrócimy.
Choć stały obok siebie, musiały wytężać słuch by się zrozumieć.
-Dziwnie tutaj… Nigdy jeszcze w górach mnie to nie spotkało. Czuję się… nie wiem jak to określić…
-Jak w grobowcu? – podchwyciła Klaudia, przy czym głos uwiązł jej w gardle.
-Jak w trumnie. W grobowcu byśmy się słyszały – wyszeptała z przerażeniem Ola. Odwróciła się i krzyknęła. Za nimi stał Henryk. We mgle wyglądał jeszcze dziwniej niż w schronisku. Wsparty na kiju przypominał raczej jakąś postać z legendy, niż współczesnego turystę.
-Dobrze, że was znalazłem. Miałem przeczucie, że tu zabłądzicie. Wracajmy na szlak.
-O, znalazł się. Co, nudziło ci się samemu w schronisku? – zdenerwowała się Klaudia.
-Poszedłem, żebyście nie zrobiły jakiegoś głupstwa.
-Musiałeś tak cicho podchodzić? – spytała Ola – właśnie się zorientowałyśmy, że przy kamieniach wybrałyśmy złą drogę.
Na twarzy Henryka dostrzec można było wyraz chwilowej ulgi, choć w oczach nadal malowało się skupienie i wielkie napięcie.
-Chodźmy, im szybciej tym lepiej. Dobre sobie. Idę normalnie, a te mnie nie słyszą – Henryk wzruszył ramionami.
Szybko udało się odnaleźć szlak i dalszy marsz przebiegał raczej bez problemów. Henryk szedł pierwszy, co rusz oglądając się na dziewczyny. W ogóle często spoglądał za siebie, i po każdym takim spojrzeniu ponaglał do pośpiechu.
-Co on się tak do nas przyczepił? – wyszeptała Klaudia.
-Nie wiem, od początku wydawał mi się dziwny.
-Po co on nas tak popędza? Jak mu się tak spieszy, niech idzie sam.
-To mu to powiedz.
W tej chwili Henryk odwrócił się. Wyglądał, jakby próbował ukryć jakieś silne emocje.
-Szybciej, musicie się tak ślamazarzyć?
-Nie mamy już siły. Same znajdziemy drogę w dół, ty idź na spotkanie schodzącym.
-Nie możemy zawrócić. Musicie iść ze mną, inaczej zginiecie. – powiedział Henryk swoim specyficznym twardym głosem. Klaudii zadawało się, że gdzieś widziała tę twarz. Na plakacie, albo w gazecie.
-Słuchaj, to nie jest ten poszukiwany gwałciciel? „Musicie ze mną iść, inaczej zginiecie". Co to miało znaczyć?
-Cholera, nie pomyślałam o tym. Możliwe. Wiesz co, zostańmy w tyle. Jak znikniemy we mgle, to już nas nie znajdzie.
-Co tam szepczecie? Chodźcie już! – popędzał Henryk, stając tuż przy dziewczynach
-Zawracamy! – desperacko krzyknęła Ola.
-Nie możecie. Musicie iść do przodu. Nie da się już zawrócić. Można tylko iść naprzód.
-Ale my zawracamy! – potwierdziła Klaudia.
-Idziecie ze mną! – Henryk mocniej ścisnął kij, którym się podpierał. Ola poczuła jego rękę zaciskającą się na ramieniu. Zaczęła się szarpać. Klaudia z trudem podniosła z ziemi kamień i spuściła go na stopę Henryka. Spodziewała się, że krzyknie z bólu i puści Olę, nadal jednak ciągnął dziewczynę w swoją stronę, teraz już obiema rękami. Klaudia zaczęła bić napastnika odrzuconym przez niego kijem. Zdawało się, że Henryk nie czuje bólu. Udało mu się mocno opleść Olę jedną ręką, drugą więc wyciągnął w stronę Klaudii.
-Nie! – krzyknęła dziewczyna i zaczęła uciekać w dół zbocza. Po kilkunastu krokach potknęła się i z okrzykiem bólu runęła na kamienie. Ola szarpała się, lecz Henryk coraz szybciej ciągnął ją pod górę, nie zwracając uwagi na wypadek.
-Zostaw mnie, zboczeńcu! – krzyczała Ola, próbując podstawić napastnikowi nogę.
-Nic nie rozumiesz! Jej już nie możemy pomóc, a ja tobie mogę! Im szybciej pójdziemy, tym większa szansa, że będziesz żyć!
-Nieprawda! Ratuuuunkuuuu!
-Patrz! – Henryk obrócił głowę Oli w stronę przebytej drogi. Widzisz coś?
-Niedźwiedź? Tutaj? – ze zdziwieniem wszeptała dziewczyna, dostrzegłszy jakiś wielki kształt posuwający się pośród mgły. -Ale to jest białe… Nie, nic tam nie ma, tylko mgła! – krzyknęła, nadal próbując wyswobodzić się.
-Nie widzisz?! To dobrze, że nie widzisz! Teraz zajmuje się twoją koleżanką. Mamy czas na ucieczkę, jeśli nie będziesz się szarpać i pójdziesz ze mną.
-Nigdy nie pójdę! Muszę pomóc Klaudii! Ona tam leży! Pozwól mi chociaż na to, a potem rób co chcesz! – z niespodziewanym bohaterstwem zawołała Ola.
-Już mówiłem, jej się nie da pomóc. Chodź!.
Dziewczyna zebrała wszystkie swoje siły. Szarpnęła się do przodu. Henryk stracił równowagę i na chwilę zwolnił uścisk. Ola oswobodziła się i zaczęła zbiegać krawędzią ścieżki. Było tam najmniej kamieni. Już widziała leżącą Klaudię. Na chwilę odwróciła się sprawdzić, czy nie ma za sobą Henryka. Nagle poczuła, jak prawa noga ześlizguje się ze zbocza. Z okrzykiem przerażenia runęła w przepaść.
-------------------------------------------------------------------------------
W każdej kropelce mgły wyczuwałem cząstkę pajęczyn Kreatury. Czarny szlak na szczyt na pewno był nie do przejścia. Nie mógł być. Na wąskiej ścieżce pajęczyna nachodziła na pajęczynę, w dolnej partii owinięte były nią wszystkie drzewa, w górnej kamienie, stanowiła mlecznobiałą, gęstą sieć, przez którą nikt nie przebiłby się bez szwanku. Albo w ogóle by się nie przebił.
Jedyną możliwą drogą był zielony szlak – kamienista droga wijąca się po zboczu, którą dowoziło się do schroniska rożne produkty. Ale i tam nie było bezpiecznie, jeśli ktoś szedł sam. A nawet we dwójkę czy w trójkę. Kreatura mogła zjawić się w każdej chwili. I jeszcze to osuwisko blokujące przejazd…
Od dawna nie pamiętałem tak ciężkiego najścia Kreatury. Nie mam pojęcia, co ją wywlokło znów na świat. Z każdą ofiarą rosła i zwiększała swoje terytorium polowań.
Najdziwniejsze jest to, że zwykły człowiek nie może dostrzec ani Kreatury, ani jej pajęczyn. Kreatura nie może mu bezpośrednio nic zrobić. Ale oddziałuje, to jest pewne. Powoduje wypadki. Można zabłądzić. Można mieć niewyjaśniony atak lęku. Można opaść z sił. Ba, nawet można mieć halucynacje – i widzieć Kreaturę, albo cokolwiek innego. I w razie wypadku ma się zwykle szczególnego pecha.
Nierozważni ludzie! Teraz będą próbowali spychaczem naprawić drogę. I co się stało? Osunięty fragment zbocza odsłonił kolejnego Zwija. To znaczy nikt z przechodzących nie wie, że to Zwij. Dla nich to zwykły fragment skalnego podłoża. Ale ja wyraźnie widziałem wszystkie jego odnóża zwinięte pod cielskiem.
Ale mieli farta, że go jeszcze nie drasnęli. Wtedy kolejny Zwij stałby się częścią Kreatury. Osiągnęłaby monstrualne rozmiary, mogłaby zablokować całą szerokość szlaku, a nawet zejść w dolinę. A może ktoś go w międzyczasie zahaczył… Niczym innym nie da się wytłumaczyć faktu, że Kreatura pojawiła się tuż za nami, odcinając drogę odwrotu.
Stało się to, czego się obawiałem. Bliskość potwora i ilość oplatających sieci zamąciła dziewczynom w głowach, wzięły mnie za jakiegoś zboczeńca. Przecież nie mogłem im powiedzieć prawdy, tym bardziej myślałyby, że jestem wariatem. Nie wiem… pewnie popełniłem jakieś błędy. Ale jak miałem je przekonać? Pod koniec tylko siłą mogłem odciągnąć dziewczyny od Kreatury.
Ola spadła gdzieś na dół i pewnie zginęła na miejscu. Została dotknięta odnóżem Kreatury, więc nie mogła przeżyć. Tak jak Klaudia. Z dala wyglądała, jakby zaraz miała wstać. Może by i mogła, gdyby nie potylica roztrzaskana o ostry głaz… A już miałem nadzieję, że obie uda mi się uratować. Byłem wypruty z sił, mogłem tylko wrócić do schroniska. Ciało zniosą ratownicy.
Nie wiem ile czasu siedziałem. W pewnym momencie w drzwiach pojawił się nieludzko zmęczony turysta. Już od progu, przy każdym kroku, tworzyły się wokół niego wielkie kałuże. Choć ubrany był w grubą przeciwdeszczowa kurtkę i nowoczesne buty, wszystko wskazywało że przemókł doszczętnie. Gdy zdjął kaptur, ukazała się wymęczona twarz. Usiadł na najbliższej ławie, nawet nie rozbierając się, i ukrył głowę w dłoniach.
Tyle zobaczyłby zwykły człowiek. Ja jednak widziałem więcej. Dużo więcej. Turysta od stóp do głów oblepiony był pajęczynami Kreatury. Zwisały z twarzy, z kurtki, nawet z butów, ciągnąc się za nim po ziemi aż do wyjścia. Czym prędzej podszedłem do nieszczęśnika, przechodząc pociągnąłem za nici. Nie urwały się, napięły tylko bardziej. Nie jest dobrze, pomyślałem. Kreatura cały czas go trzyma. Z trudem opanowując drżenie głosu, zwróciłem się do przybysza:
-Z daleka idziesz?
Minęło kilka sekund, zanim uniósł głowę.
-Nie wiem już. To znaczy szedłem. Przedwczoraj, nim pogoda się zmieniła. Wszedłem na czarny szlak, tam na dole. Potem zaczęło padać. Chyba się zgubiłem – przybyszowi załamał się głos.
-Spokojnie, jesteś już bezpieczny. Tu przeczekasz złą pogodę.
-Nie, ja muszę wracać. Martwią się o mnie. Zgubiłem plecak, komórkę, wszystko.
Nie wiedziałem, jak mu powiedzieć że jeśli wyjdzie, może zginąć. I tak cud, że żyje.
-Zadzwoń ze schroniska.
-Nie pamiętam numeru. Był wpisany w telefonie. Muszę wracać!
Turysta skierował ku wyjściu, jakby coś go tam ciągnęło.
-Odpocznij chociaż chwilę – starałem się mówić spokojnym głosem – napij się czegoś. Potem pójdziesz. A w ogóle to tutaj jest GOPR. Jeśli na dole zgłosili twoje zaginięcie, to w ten sposób można ich poinformować. Musieli zostawić jakiś kontakt.
Dopiero teraz zorientowałem się, że ratowników nadal nie ma w schronisku. Czyżby i oni…?
Aż bałem się o tym pomyśleć. Przybysz niechętnie usiadł.
-Może powiesz mi, co się właściwie stało?
-Sam nie wiem. Przystanąłem, żeby coś zjeść, i wtedy się zaczęło. Podmuch wiatru strącił plecak w dół. Chciałem go złapać, pośliznąłem się na mokrym kamieniu i stoczyłem kawałek. Nie wiem ile leżałem. Gdy się ocknąłem, bolała mnie głowa. Leżałem gdzieś na zboczu, zatrzymało mnie drzewo. Potem powlokłem się po prostu w górę, ale szlaku nie odnalazłem. Szedłem na przełaj, bo wiedziałem, że ze szczytu łatwiej trafię do schroniska.
-Widziałeś może coś lub kogoś?
-Tak.. to znaczy nie. Pod koniec miałem już ze zmęczenia straszne zwidy. Ze skał wypełzały jakieś dziwne stwory.
-Jakie stwory? – zapytałem, a włos zjeżył mi się na głowie. Wyglądało na to, że wszystkie Zwije się pobudziły.
-Okropne. Zbyt okropne żeby opowiadać. Muszę iść!
Zerwał się z krzesła i skierował w stronę drzwi. Nici Kreatury ciągnęły go, teraz wyraźnie to widziałem.
-Do tych stworów? Chcesz iść do tych stworów? – powiedziałem powoli, aby wywrzeć na nim jak najstraszniejsze wrażenie – Te stwory to bułka z masłem. Najgorszy jest jeden stwór, olbrzymi. Dużo większy od tamtych. Tamte to były takie pająki wielkości psów, prawda?
-Tak… – wyszeptał pobladły przybysz.
-Więc wyobraź sobie pająka stokroć większego, na każdej nodze mającego setkę żądeł, z oślizłymi mackami zwisającymi z odwłoka. To on cię ciągnie na dwór. Dlatego musisz tu zostać. Chcesz tego czy nie, nie wypuszczę cię.
-A kim ty jesteś?
-Ja widzę to, czego zwykli ludzie nie widzą. Wystarczy?
W tej chwili usłyszałem głosy za drzwiami. Sieci oplatające turystę opadły bezwładnie na podłogę. Tak! Kreatura wycofała się, wypuściła ofiarę. Nie lubi zbyt dużej ilości ludzi w pobliżu.
-Hej! Gdzie jesteś? Nieładnie taki numer wykręcać – powiedział wystraszony.
Cały czas siedziałem naprzeciwko. Czyżbym stracił widzialność? Zaraz… to znaczy, że w połowie jestem tam, gdzie być powinienem od lat. Jeszcze tylko jedna osoba do uratowania i będę mógł odejść do końca. Jeszcze jedna… jeszcze raz Kreatura musi się zbudzić. Nikt nie wie kiedy. Może być potężniejsza. Będę musiał inaczej działać, skoro mnie nie widać. Ale czuwam. Mam nadzieję że nie tylko ja. Może jeszcze spotkam tamte dziewczyny. Przecież każdy zabity przez Kreaturę musi uratować dwie osoby, by móc odejść na zawsze. Może wspólnie wykonamy to zadanie. Może…
Do schroniska weszli ratownicy wracający z akcji.
"Klaudia z trudem podniosła z ziemi kamień i spuściła go na stopę Henryka."- bezsens. Czuje się zagrożona, on trzyma wyrywającą się koleżankę. I co robi w pierwszej chwili? Schyla się (!), aby powoli zacząć podnosić ciężki kamień. Sensowniejsza byłaby jakaś szarpanina czy też przypieprzenie z lżejszego kamienia w głowę.
Powtórzenia, drętwe (IMO) dialogi, ale ogólnie nie jest najgorzej. Tyle że kolejny tekst do masakry, który z rasowym horrorem ma niewiele wspólnego... No ale cóż, ciężki gatunek.
Góry spowiła mgła. A raczej nie mgła, a pędzone wichurą chmury. – To co je w końcu spowiło?
Cały czas albo mżyło, albo padało, albo lało. – A może napierdalało jeszcze? A, zapomniałem, do trzech razy sztuka…
Choć dopiero kończył się wrzesień, z niektórych chmur padały już pierwsze w tym sezonie płaty mokrego śniegu. – a z innych nie padało wcale, albo lał deszcz? Ciekawa anomalia. Zmień to zdanie, bo brzmi głupio. Lepiej było napisać, że w niektórych rejonach śniegiem sypało.
-My... nic, oczywiście. Kiedy to się stało? - w głosie Henryka znów zabrzmiał stalowy ton, który tak przestraszył obie turystki przy spotkaniu. Ola poczuła na sobie jego wzrok. – co, ton na nią popatrzał?
Od dawna nie pamiętałem tak ciężkiego najścia Kreatury. – co to jest ciężkie najście? Może miałeś na myśli, nie wiem, brutalne ataki?
Można mieć niewyjaśniony atak leku. – Co, zbuntuje się w jelitach i zacznie kopać. No wiem, wiem, chodzi o jakieś zatrucie, wystąpienie skutków ubocznych, no ale jak to brzmi? Swoją droga, ciekawy jestem jak bestia spowoduje ten atak. Układ immunologiczny osłabi?
Będę musiał inaczej działać, skoro mnie nie widać. – kurde i zniknął? Cholerka, co on była jakimś duchem? Może należałoby się czytelnikowi trochę wyjaśnień albo cuś. No chyba, że ten zabieg z tym tajemniczym przewodnikiem był celowy.
Tekst średni, nie jest źle, nie jest rewelacyjnie, z tym, że przestraszyć, to ty nim nikogo raczej nie przestraszysz i moim zdaniem na masakrę to jednak za mało. Tak na 4 z małym minusem bym go oceni.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
A, jeszcze w kwestii zachowania bohaterek. Trzeba być kompletnym imbecylem i idiotą, żeby w górach przy takiej pogodzie jaka opisujesz pchać się gdziekolwiek, choćby z najlepszymi chęciami. Co one, jakieś doświadczenie ratownicze miały? Były starymi alpinistkamii-wyjadaczkami, że chciały robotę za GOPR odwalać? Z tego co wyczytałem to zwykłe turyściny, więc bezsens ich zachowania powala... Czy w domysle miało być, że te nici ich ciągły? Ale to by pasowało jakoś zasygnalizować kurcze, bo nie każdy się domyśli.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
A już mialem nadzieję, że nie będzie przynajmniej literówek. Lek oczywiście poprawiłem ;)
Zakończenie : dodane zdanie "Przecież każdy zabity przez Kreaturę musi uratować dwie osoby, by móc odejść na zawsze. Może wspólnie wykonamy to zadanie." Myślałem że raczej staje się oczywiste, że jest duchem.
Co do zachowania: owszem, jest nierozsądne. Pamiętajmy jednak, że ratownicy byli na akcji w sumie nie wiadomo gdzie, i nie wiadomo kiedy mieli wrócić. Tamci dwaj turyści musieli zejść ze szczytu. Po wiadomości o wypadku kolegów, w pośpiechu, tym łatwiej mogli się więc zgubić. Toteż tutaj decyzja o wyjściu na spotkanie jest tym bardziej uzasadniona. Zreztą, mało to ludzi głupio się w górach zachowuje?
Szamotanina i przywalenie kamienem w nogę: tutaj przyznam się bez bicia, faktycznie trochę głupio wyszło. Tzn wyobrażając sobie tę scenę, widziałem Henryka zaslaniającego się drugą ręką gdzieś na poziomie głowy, a Klaudię szybko pochylającą się i przetaczającą kamień o kilkanaście centymetrów (w dół) naj jego nogę. Napisałem niestety co innego, trudno ;)
Ogólnie dzięki za komentarze :)
Bardzo przeciętny tekst. Bardzo źle nie jest, ale do "dobrze" jeszcze troszeczkę brakuje. Dałbym 3. Pozdrawiam.
OK, do konkursu. :)